o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 24 września 2016

Z Kresów dziś :: Wiktor Szałkiewicz


Dodane przez Lipinski
Opublikowano: Poniedziałek, 07 grudnia 2009 o godz. 13:01:39
TAGI: Mickiewicz, Mackiewicz, Sobieski, Szałkiewicz, Kuc, Niemiec, Orzeszkowa, Lem  
Wiktor Szałkiewicz - kresowy bard, mieszkający w Grodnie udzielił wywiadu portalowi Kresy.pl na temat swego życia, twórczości, oraz sytuacji Polaków i kultury polskiej na Kresach.



Kresy.pl: Porozmawiajmy o pana Twórczości. Śpiewa pan po białorusku i polsku. Dlaczego akurat w tych dwóch językach? Wiktor Szałkiewicz: Oba te języki nie są mi obce. Jest u nas taka fajna tradycja rodzinna - w Porzowie, skąd pochodzę, to wszyscy rozmawiali przynajmniej w dwóch językach. W tak zwanym języku prostym i po polsku. Byli też tacy, którzy umieli rozmawiać w jidysz, czy po niemiecku, ale wiadomo, tylko wtedy, kiedy było z kim rozmawiać.
A kiedy zaczął pan śpiewać?
Jeszcze w szkole średniej. Potem była taka historia, że rodzice podarowali mi gitarę, od czego wszystko się zaczęło. Zacząłem komponować, ale miałem taką trudną drogę, w szukaniu swojego stylu i języka. Oczywiście jak każdy młodzieniec w tym wieku pisałem po rosyjsku, a potem zacząłem pisać po polsku. Przez długi czas pisałem tylko po polsku, potem po białorusku, a następnie po polsku.
W jednym ze swych utworów śpiewa pan o Grodnie, o tym co dzieje się z tym miastem. Czy mógłby pan wypowiedzieć się na temat zachodzących tam procesów, które pana niepokoją, czy polska kultura jest w Grodnie nadal obecna?
Wyrażę swój punkt widzenia. Grodno miało kiedyś swoje czasy świetności, w czasach głębokiego średniowiecza, później za króla Batorego. Potem znany pisarz emigracyjny Józef Mackiewicz nazywa to miasto małym, brudnym, żydowskim miasteczkiem. Po dawnych czasach nic nie zostało, a Grodno nie było nawet miastem wojewódzkim. No coś było, mieszkała tam Orzeszkowa, Nałkowska, był teatr przed wojną w Grodnie. Ale to wszystko chyba zniknęło po tej fali emigracji, na ziemie czasowo odzyskane. Ludzie ratowali się ucieczką na Śląsk, na Pomorze. Poznali bolszewików już w 1939 r., więc niczego dobrego się od nich nie spodziewali. Kultura polska istniała, ale to było tak urywkowo. Znam pojedynczych ludzi, którzy naprawdę pielęgnowali zwyczaje polskie w domach, śpiewali polskie piosenki. Znam więcej takich osób z mojego rodzinnego Porzowa. Właśnie tam zebrałem bardzo dużo ciekawych piosenek, śpiewanych po polsku, z końca XIX stulecia i początku XX, z okresu niepodległości. W Grodnie nie było to organizowane na szerszą skalę. W latach 90., kiedy powstał Związek Polaków, niby były próby, aby reaktywować tę kulturę, ale to wszystko powinno się opierać na ludziach, którzy będą to robić. Wydaje mi się, że za dużo było politykowania, prób proszenia o więcej praw a mniej obowiązków. Niestety mamy to co mamy. To co się dzieje teraz w Grodnie, nie raduje mnie.
Jednak Grodno różni się od pozostałych miast na Białorusi. Zachowało część tego uroku…
Widzi pan, ja zawsze na swoich wystąpieniach mówię, że największą atrakcją miasta powinni być ludzie. Jeżeli nie ma ludzi, miasto okazuje się być zwykłą kupą kamieni. Znam paru takich fajnych ludzi, pokroju pana Bolesława Wołosewicza, który pracował u nas w teatrze dramatycznym, twardy facet, był akowcem. Poznałem też grono chórzystów przy kościele farnym, pan Stanisław Matusiewicz i inni, ale niestety oni odchodzą…
W miejscowościach takich jak Sopoćkine, gdzie większość mieszkańców rozmawia po polsku, można zaobserwować niepokojącą tendencję: dziadkowie i rodzice rozmawiają po polsku, ale już dzieci po rosyjsku, dlaczego wg pana mamy do czynienia z takim procesem zanikania języka polskiego, jako służącego do codziennej komunikacji?
Człowiek prosty się zawsze do sytuacji dostosowuje: w kościele mówi po polsku, z Rosjaninem po rosyjsku, po między sobą w jakiejś prostej gwarze. Myślę, że im za bardzo nie zależy na pielęgnacji tej tradycji i kultury, a bardziej na tym, aby znaleźć miejsce w życiu, wg mnie o to im chodzi przede wszystkim. Nasi rodzice byli wychowywani trochę inaczej, byli na pewno większymi patriotami. W II Rzeczpospolitej człowiek miał jakąś perspektywę, a nie wiem, czy teraz człowiek żyjący na Białorusi, obojętnie czy Polak, czy Białorusin, czy odczuwa on jakąś perspektywę…
W wielu piosenkach, używa pan bardzo wyrazistego języka, porusza pan trudne tematy, np. w utworze pt. chamskaja lada (хамская ўлада - chamska władza - przyp. aut.). Dlaczego śpiewa pan też takie piosenki?
Kieruje się jedynie poczuciem obowiązku, a poza tym, to bardzo ciekawy temat. Ten wójt Garbowski, był realną osobą i naprawdę, kiedy dawał żebrakowi pieniądze mówił: "Módl się żebracze, żeby cham nigdy nie był panem", to było i wielu ludzi pamiętało to. Tak samo z piosenką o dzieciach kucharek, to się dzieje, moja twórczość jest odzwierciedleniem rzeczywistości.
Którą ze swoich piosenek lubi pan najbardziej, albo uważa za najważniejszą?
Widzi pan, ja swoich utworów nie rozróżniam, one wszystkie są dla mnie jak dzieci, a wszystkie dzieci się kocha. Mam co prawda taki tryptyk wrocławski i bardzo mi się podoba piosenka o tym, że ostatnim podmiejskim pociągiem z Woroników, przyjechała do miasta Wrocławia noc. Na rynku nikogo nie ma, wszędzie pusto, a tylko hrabia Aleksander Fredro siedzi sam i czeka na dorożkę, która zawiezie go do Lwowa. Wydaje mi się, że pomnik Fredry został nieszczęśliwie wypędzony, ze Lwowa, tak jak Sobieski do Gdańska. Ja myślę, że to kiedyś wróci i wróci w takich łagodniejszych okolicznościach
Jak jest pan odbierany na Białorusi, gdy śpiewa pan po polsku?
Raczej normalnie. Śpiewamy też po białorusku. Ostatni koncert mieliśmy z panem Anatolem w Mińsku, sala była bardzo duża: 300 - 500 osób. Z 50 osób poszło do domu, bo nie było biletów. Nie należymy do żadnych ugrupowań politycznych. Jesteśmy artystami i reprezentujemy swój własny punkt widzenia na to, co się dzieje. Chyba za to nas lubią. Uważam, że taka postawa pozwala uniknąć wielu nieszczęść i niepowodzeń.
Słyszałem, że jest pan bardem Wielkiego Księstwa Litewskiego…
To stare określenie (śmiech), ale rzeczywiście, coś w tym jest. Bardzo lubię Józefa Mackiewicza. Zacząłem czytać parę lat temu i przeczytałem wszystkie jego prace. To był fajny kraj. Naprawdę, Rzeczpospolita była bardzo dobrym krajem. Teraz próbują zrobić w Europie tę Unię, to przecież unia już była i to prawdziwa. Dla mnie i Ukrainiec i Polak i Litwin i Białorusin jest bratem. Trzeba szukać czegoś wspólnego. Nie, że ten był Ukraińcem, a ten Białorusinem, a tamten jeszcze kimś innym, tylko, że oni byli nasi.
Czy jest jakikolwiek sposób na zachowanie kultury polskiej na Kresach?
Oczywiście. Ja mówię, że chodzi przede wszystkim o ludzi, o osoby silne i twórcze, które powinny podjąć się tego ciężkiego trudu pisania po polsku i spisywania tych wszystkich spraw, które się dzieją dookoła. Jest za dużo miernoty. Nie wystarczy nabazgrać paru slów po polsku, aby być poetą. Mickiewicz też był poetą, tylko dobrym poetą (śmiech). Trzeba poświęcenia. Praca na rzecz polskości na Wschodzie, jest misją, której trzeba się poświęcić i odczuwać ją.
Dziękuję bardzo za rozmowę
Rozmawiał: Albert Kwiatkowski

czwartek, 22 września 2016

To właśnie Polska

Beata Obertyńska, W domu niewoli



 Download: Obertyńska Beata - W domu niewoli.pdf
LINK

 ( )
" Im bliżej poznaję moje bezpośrednie sąsiadki, tym bardziej je lubię. Helena siedzi za zbrodnię „pomieszczykostwa”. Ma prócz tego jeszcze jakiś dodatkowy paragraf za „propagandę religijną”. Ratowała i żywiła księży po rozpędzeniu w jej powiatowym mieście klasztoru jezuitów. Z zawodu jest agronomem. Zarządzała majątkiem ojca, borykała się z gospodarstwem, użerała z trudnościami. Jej bezprzykładna, niedobita energia wyżywa się na razie w obowiązkach starosty celi, ale to wszystko mało. Bardzo ciężkie śledztwo i trzy miesiące ciemnicy o chlebie i wodzie nie złamało jej ani fizycznie, ani duchowo. Helena jest obecnie jak młody, szalony wicher zamknięty w ciasnej skrzyni. Bezrobocie i brak przestrzeni, do której od dziecka nawykła, to najgorsza kara, jaką jej mogli wymyślić. "
 ( )

"  zrywa się z krzykiem, że nasi pracują w lesie! Co żyje, rzuca się wtedy do okien i szpar. Wzdłuż toru, w ukośnych smugach dymu, ciągnącego się od gęsto porozrzucanych ognisk, pracują mężczyźni przy nasypie. Tu i tam miga nam czasem spłowiały, wymięty żołnierski płaszcz, czasem nasza wojskowa czapka. Twarzy nie widać. Wszystko ma nakomarniki z czarnej siatki. Zgarbieni, obdarci, oparci na łopatach, patrzą na sunący nad nimi pociąg. Niektórzy machają ku martwym, zaplombowanym wagonom. Takie same wagony przywiozły tu kiedyś ich samych. Te więc, sunące teraz powoli nasypem, mogą dziś równie dobrze wieźć znowu ludzi z Polski. Na wszelki wypadek kiwają do nas ręką, coś krzyczą, może się uśmiechają – tyle że każdy uśmiech zostaje w nakomarniku. "
 ( )

 Wstrząsająca lektura. To jedna z tych, które się czyta niemal na wdechu, która wywołuje tysiące myśli, o której wiedziałam, że muszę napisać, już kiedy zaczęłam ją czytać. Kiedy siadłam przed ekranem komputera ogarnęła mnie panika, bo napisać o niej nie potrafię, a przynajmniej nie tak, jakbym chciała, bo słowa utraciły swe znaczenie pojęciowe, wybladły, zużyły się, bo przecież niepodobna słowami odtworzyć upiornej grozy tamtych dni, jakie były udziałem autorki i milionowej rzeczy zesłanych i skazanych na powolne umieranie.

W domu niewoli to opis gehenny, jaką przeżyły miliony uwięzionych w Rosji Sowieckiej w latach 1939-1942 pisany z punktu widzenia osoby, która doświadczyła niespotykanego upodlenia w sowieckich więzieniach, łagrach i co najgorsze na sowieckiej wolności. 

Nałkowska pisała Ludzie ludziom zgotowali ten los, a ja zastanawiam się, czy to na pewno ludzie, czy to były istoty stworzone na obraz i podobieństwo … Czytając często nasuwała mi się myśl o zezwierzęceniu, ale przecież …Użycie słowa „zezwierzęcenie” ubliżałoby zwierzętom. Żadne zwierzę nie potrafi tak zbezcześcić swojej zwierzęcości, jak w tej otchłani plugastwa, ohydy i zbrodni zbeszczeszczone zostało człowieczeństwo….. Jesteśmy zewsząd objęte tym plugastwem, piekłem, zalane, zalepione śluzem chorobliwie wyuzdanych słów, utopione w czymś, co poniża, znieważa, kaleczy twoje - Bóg wie po co aż tu ze sobą przywleczone człowieczeństwa, a czemu bronisz się daremnie bezsilnym, w więzienny tobołek wgniecionym płaczem… (str. 87 książki* fragment ten dotyczył zachowania tzw. małolat w turmie, których niezaspokojony popęd fizyczny próbował zaspokoić żądze w wywrzaskiwanych z samcami z celi obok „dialogach”). 

Ale to właśnie słowo przychodziło mi się na myśl, kiedy czytałam opis pobytu w kolejnych więzieniach; zezwierzęcenie, upodlenie, bestialstwo. A potem już zabrakło tych słów, bo żadne nie było w stanie oddać wrażenia, jakie wywoływał opis pobytu w sowieckich tiurmach, gdzie procedura przyjmowania zaczynała się od łamania ludzi długotrwałym oczekiwaniem; godzinami, dniami stanie w upale bez jedzenia i picia w oczekiwaniu nie wiadomo na co, potem rewizje, podczas których odzierano wszystkich z resztek ubrania i resztek godności, badania służące wyłącznie upokorzeniu; na oczach pozostałych współwięźniów przy braku elementarnych zasad higieny, następnie wpychanie ludzi w zatłoczone do granic możliwości sale, gdzie nie było miejsca, aby postawić nogę, a co dopiero usiąść, czy się położyć. Potem następuje opis wegetacji; leżenie na mokrym betonie, w ścisku, głodzie, brudzie, smrodzie, wilgoci, w towarzystwie wszy i fekaliów. 

Więzienia we Lwowie, Kijowie, Charkowie, Chersaniu, Starobielsku niewiele się różnią między sobą. Kiedy zastanawiam się, jak można przetrwać takie upodlenie i co daje siły, aby czerpać się rękoma skrawków życia autorka pisze o uporze i nadziei:
 

Trzeba się głęboko zaciągnąć siłą i uporem i – wytrwać. Z podobnym uczuciem lęku i odrazy, przy gotowości zniesienia wszystkiego, co je czeka wchodzą - wyobrażam sobie- pokutujące dusze do czyśćca. Potępienie i rozpacz zaczyna się dopiero tam, gdzie nie ma nadziei. (str.80 książki)

Najgorszym doświadczeniem nie są upokarzające warunki wegetacji; rewizje, wszy, choroby, zmęczenie, duchota, brud, głód, przerzucanie ludzi z miejsca na miejsce, są nimi ludzie, na których towarzystwo autorka została skazana. Złodziejki, paserki, oszustki, prostytutki, najgorsze szumowiny zamknięte razem z „politycznymi”, „burżujkami” i przypadkowo zgarniętymi ludźmi potrafią tę codzienną egzystencję skutecznie zatruć wrzaskami, awanturami, bijatykami, wyszydzeniem. Tylko dzięki umiejętności wewnętrznej izolacji autorka potrafi przetrwać ten koszmar. 


… umiem ów obłędny, niegasnący wrzask, który z początku doprowadzał mnie do desperacji, czy choćby nucenie takich szablonowych kiczów pod bokiem - zamienić sobie w doskonałą ciszę. Niepodobna wytłumaczyć, jaka jest technika takiej przemiany, jak się ją przeprowadza, jak się do niej dochodzi. W przybliżeniu, opowiedziane, wyglądałoby to tak; w grząskiej jak galareta, opornej, rozłopotanej wrzawie celi drąży sobie człowiek- czy wytapia sobie – wnękę, trochę większą od niego samego, i wtedy znajduje się raptem jakby w hermetycznie zamkniętym jaju. W jaju tym jest już cicho, bezpiecznie i samotnie. Można sobie myśleć, można się modlić, można spać. Człowiek robi się jakiś dośrodkowy, wewnętrzny. (str. 60 książki)

Wyniszczone chorobami, wychudzone, wynędzniałe, w towarzystwie świerzbu, biegunki i wszy stłoczone w bydlęcych wagonach przemierzają ogromne połacie sowieckiego kolosa. W końcu ledwie żywe docierają do punktów przeznaczenia, do mieszczących się w najmroźniejszych obszarach koła podbiegunowego łagrów. Tutaj w zamian za garstkę pożywienia i kubek wrzątku mają odpracować swe niezawinione winy. Kiedy po kilku tygodniach morderczej pracy autorka chora i wygłodzona trafia do „szpitala” dowiaduje się o losie innych zesłańców, którzy nie mieli tyle „szczęścia” co ona.

Człowiek jest tak nieludzko zmęczony, że nie ma siły brnąć ku któremuś z ognisk, by ogrzać skostniałe ręce. Nie. Niepodobna odtworzyć słowami upiornej grozy takiej polarnej nocy w lesie. Bezdenne, mroźne piekło, szarpane od spodu czerwienią dalekiego ognia i to właśnie oślepiające znużenie, i silniejsze od znużenia, tępe, bezmyślne pragnienie śmierci. Palce od mrozu są tak zgrabiałe, tak sztywne i bolące, że kiedy przyjdzie oddać ziemi, co ziemskie, o rozpięciu pasa czy guzików-ani marzyć. Watowe briuki godzą się więc na wszystko, tylko sztywnieją potem lodową skorupą. Na skutek tych zamarzniętych kompresów, w których tkwić muszą pół doby, wszystkie chorują na pęcherz. I robi się błędne koło; mają chore pęcherze, bo pracują po pas zamarznięte, i są po pas zamarznięte, bo mają chore pęcherze. I gdybyż wróciwszy do baraku, mogły się ogrzać i oprać. Gdzie tam. W baraku nie ma światła, a jest w nim tak zimno, że śpiąc przymarzają do ścian…. (str. 231 książki) 

W końcu przychodzi zbawcza wiadomość. Na terenach sowieckich tworzone będzie wojsko polskie, które przyjmie w swe szeregi zesłańców i skazanych. Ogłoszona zostaje amnestia. Wczorajsi wrogowie stają się ludźmi wolnymi i sprzymierzeńcami. I wtedy okazuje się, iż być wolnym w Rosji jest o wiele ciężej niż być skazanym. Skazany może wegetować w ciasnym i brudnym zamknięciu, dostaje głodową porcję jedzenia i jeśli ma szczęście nie zachorować to nawet może uda mu się przeżyć, wolny musi sam martwić się o kąt do spania, jedzenie, łach na grzbiet.

Więzienie i łagier nie są w Rosji najgorsze. Daleko gorsza jest „wolność”! Ta jej ustawiczna pogoń za chlebem, ta wieczna niepewność jutra, borykanie się z każdym dniem o kęs bodaj jakiego pożywienia, walka z życiem nie o życie - bo to do życia jest wcale niepodobne- ale o to przytomne, powolne, rozłożone na lata konanie. (str. 302 książki)

I zaczyna się kolejna gehenna. Podróż w poszukiwaniu tworzącego się wojska. Podróż barżami (statkami), pociągami bydlęcymi, na wielbłądach, piechotą, w przerażającym zimnie, po pas w błocie, z przyrastającym do krzyża żołądkiem, w wycieczeniu, z kolejnymi chorobami, w łachach, które nie grzeją (mroźną zimą), w nieodłącznym towarzystwie wszy, z lejącym się na głowę deszczem, siekącym wiatrem, piaskiem, w brudzie i poczuciu beznadziei. Odsyłani z miejsca na miejsce, niepotrzebni, jak zadżumieni, których nikt nie chce przygarnąć „podróżują” wynędzniałe ludzkie strzępy, a wśród nich; dzieci, ciężarne kobiety, starcy, chorzy. 

To jedna z najbardziej przejmujących relacji, jakie przeczytałam. Nie jestem w stanie oddać całości grozy, ohydy, przerażenia, żalu, wszystkich uczuć, jakie budzi lektura. Jest to książka, którą powinno się przeczytać, pozwala ona lepiej zrozumieć przeszłość, ale może też być ostrzeżeniem dla przyszłości. 

Swoje relacje przeplata autorka spostrzeżeniami dotyczącymi sowieckiego systemu sprawowania władzy i opisu życia mieszkańców tego „sowieckiego raju”. 

I dopiero niebacznie-wierząc zapewne, że żywa noga już stąd nie wyjdzie pozwolono nam, Polakom, zobaczyć z bliska całą miażdżącą maszynerię ich ustroju i my już wiemy. Nie wiemy tylko, co zrobić, aby się dowiedział, aby uwierzył, aby na czas zrozumiał cały cywilizowany świat, że wszystko, co od nich wysyłane jest na zewnątrz, że wszystko, co od nich wie i słyszy się o Rosji, jest wytworem genialnie bezczelnej propagandy, jest bezprzykładnym kłamstwem i blagą, udrapowaną przewrotnie w szlachetne hasła i teorie. Tiurma dopiero - gdzie ma się sposobność usłyszenia szczerych nareszcie wypowiedzi i zeznań tysięcy przedstawicieli tej właśnie warstwy, o której prawa walczy rzekomo rosyjski komunizm - jest odkrywką, która unaocznia prawdziwe złoża i warstwice gigantycznej, przechodzącej ludzkie wyobrażenie tragedii, jaką przeżywa już trzeci dziesiątek lat ten wiecznie przez kogoś ciemiężony, uciskany, wyzyskiwany, czarno roboczy rosyjski naród! Biedny car Iwan Groźny. Jakże pobladł, jakże zmalał, jakże znaiwniał jego krwawy cień w historii tego strasznego kraju (str.122 książki)

 Opisując Kotłas - miasteczko przez które przejeżdżali pisze: 

… domy robią wrażenie umarłych. Nie widziałam w oknie, ani jednej twarzy, ani jednego wazonika. Czasem krzywo bądź jak zawieszona, pełna rudych zacieków szmata broni wglądu w głąb czyjegoś mieszkania. Nigdzie śladu jakiegokolwiek wysiłku ku ozdobie, zadbaniu, czystości. Nigdzie śladu przekwitłej już choćby grządki. Nędza, opuszczenie i jakby dążenie właśnie do wtopienia się bez reszty w ogólną popielatość, nijakość, żadność- strach przed zwróceniem na siebie czyjejkolwiek uwagi, czyich kol wiek oczu. Cieniste to wszystko, nasiąkłe wilgocią i smutkiem… Za to nad każdym- często blachą z puszek łatanym dachem sterczy na żerdzi antena!... W każdy …z tych martwych domków sączy się nieustannie jad propagandy, wpycha się w nie słowami i muzyką, nie daje odetchnąć, myśli zebrać, do głosu dojść- budzi i usypia… ogłupia i urabia. (str. 268-269 książki)


Książka napisana jest pięknym literackim językiem. Czasami napotykamy na zwroty, które dziś wyszły z użycia, ale których znaczenia z łatwością można się domyślić.

W całym tym opisie plugastwa, brzydoty i brudu autorka nie pozostała obojętna na piękno. Pomiędzy przejmującymi opisami bólu, nędzy i zdziczenia znajdują się niezwykłe opisy otaczającej przyrody, zjawisk natury czy okruchów ludzkiej dobroci. Bo poza ludźmi, którzy zgotowali innym taki los znaleźli się także i tacy, dzięki którym udało się przeżyć i ocalić wiarę w człowieczeństwo. Niezwykle wzruszające są te opisy ludzkiej uczynności, dobroci, miłosierdzia, one pozwalają zachować mimo wszystko nadzieję.

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Moje podróże