o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

środa, 27 lipca 2022

Losy tzw. Archiwum Robla oraz sylwetka jego twórcy

CAŁOŚĆ:
https://bibliotekanauki.pl/articles/640606

Z  dokumentów  dotyczących badań  katyńskich:

POWOJENNE LOSY ARCHIWUM ROBLA

Jak wynika z analizy materiału źródłowego, archiwum zostało sporządzone w co
najmniej czterech egzemplarzach. Pierwszy z tych kompletów, wysłany do siedziby
Zarządu Głównego PCK w Warszawie, spłonął podczas Powstania Warszawskiego.
Druga kopia dokumentacji katyńskiej, znajdująca się w krakowskim oddziale PCK,
stała się przedmiotem wzmożonego zainteresowania ze strony niemieckiej i tym sa-
mym była narażona na wywiezienie w głąb Rzeszy. W tej sytuacji dr Robel zde-
cydował się w sierpniu 1944 roku zabrać ją i przekazać na przechowanie swemu
przyjacielowi i dawnemu koledze gimnazjalnemu, Antoniemu Hniłce 49
. Tym samym
archiwum trafiło w ręce Armii Krajowej, podpułkownik Antoni Hniłko pseud. „Bom-
ba” był bowiem szefem Oddziału V (łączności konspiracyjnej) w sztabie Komendy
Okręgu Kraków. Krakowskie struktury akowskie były jednak w tym czasie infi l-
trowane przez wywiad sowiecki 50
. Po niespełna dwóch miesiącach od dnia zajęcia
Krakowa przez wojska sowieckie, 11 marca 1945 roku ppłk Hniłko został areszto-
wany. W tym okresie w ręce NKWD wpadł także ten egzemplarz archiwum, którego
„Bomba” był opiekunem. Być może nastąpiło to w dniu 17 marca, w wyniku rewi-
zji przeprowadzonej w antykwariacie Tadeusza Wierzejskiego na Rynku Głównym
w Krakowie 51 . Według innej relacji Sowieci wykryli dokumentację katyńską w jed-
nym z krakowskich klasztorów52 . Na korzyść pierwszej z opisanych wersji wydarzeń
przemawia jednak fakt, że 17 marca wieczorem, a więc tego samego dnia, kiedy
nastąpiło przeszukanie w „Salonie” Wierzejskiego, dr Robel oraz jego współpracow-
nicy: Jan Cholewiński, Irma Fortner i Jan Pater zostali aresztowani53
.
Niewiele wiadomo o kilkutygodniowym okresie uwięzienia dr. Robla. Miejscem
jego odosobnienia i przesłuchiwania było prawdopodobnie mieszkanie przy al. Kra-
sińskiego w Krakowie, w którym miał być „przyzwoicie traktowany” 54
. Tajemnicą
pozostaje również, dlaczego dr Robel i jego współpracownicy ostatecznie odzyskali
49 AIPN Kr. 2/2/1 (NSpec Rpt 228/45), t. I, k. 24–25.
50 S. D ą b r o w a - K o s t k a, Tajemnica Katyńskich skrzyń, „Dziennik Polski” 1991, nr 102.
51 „Biuletyn Katyński” 1997, nr 42, s. 25–27.
52 K. S k a r ż y ń s k i, op. cit., s. 73.
53 Teczka akt osobowych Jana Robla, Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego, sygn. S II 619.
54 K. S k a r ż y ń s k i, op. cit., s. 73; R. K o t a r b a, Śledztwo czy mistyfikacja? [w:] S. J a n k o w s k i,
R. K o t a r b a, Literaci a sprawa katyńska – 1945, s. 108–109.141
wolność. Istnieje relacja, według której miał on wykorzystać fakt, że podczas ewa-
kuacji Niemców z Krakowa, w połowie stycznia 1945 roku został wysadzony wia-
dukt kolejowy przy ul. Kopernika. Zostały wówczas uszkodzone wieża kościoła św.
Mikołaja, pralnia szpitalna oraz jedno ze skrzydeł budynku Oddziału Chemicznego.
Wtedy to właśnie – jak miał zapewnić dr Robel przesłuchujących go funkcjonariuszy
NKWD – zostały zniszczone akta z okresu okupacji, a wśród nich dokumentacja ka-
tyńska55 . Być może wpływ na uwolnienie krakowskich ekspertów miała interwencja
władz UJ, w dniu 24 marca 1945 roku rektor, prof. Tadeusz Lehr-Spławiński, i dzie-
kan Wydziału Lekarskiego, prof. Janusz Supniewski, wystosowali bowiem pismo
do Prezydenta KRN, Bolesława Bieruta, z prośbą o doprowadzenie do uwolnienia
czwórki aresztantów. Nastąpiło to zapewne w końcu kwietnia bądź w maju 1945
roku, ponieważ na początku czerwca dr Robel był już zaangażowany w prace orga-
nizacyjne nad wznowieniem nauczania na Wydziale Lekarskim UJ 56
. Nie odzyskał
natomiast wolności ppłk Antoni Hniłko, którego los do dziś pozostaje nieznany57
.
W toku przesłuchań w siedzibie NKWD Robel niewątpliwie nie zdradził, że
w jego dyspozycji znajdowały się jeszcze co najmniej dwie kopie dokumentacji ka-
tyńskiej. O ich istnieniu wiedziała tylko wąska grupa wtajemniczonych osób (a ści-
ślej dwie grupy, niewiedzące wzajemnie o sobie), które pomagały Roblowi w ich
ukryciu. Prawda ujrzała światło dzienne dopiero po upływie niemal pół wieku,
wiosną 1991 roku. Przed przedstawieniem tych wydarzeń, w celu umieszczenia ich
w stosownym kontekście, należy jednak pokrótce opisać, co działo się z dr. Roblem
i kierowaną przez niego instytucją w okresie powojennym.
W dniu 22 stycznia 1945 roku Oddział Chemiczny został przemianowany na In-
stytut Ekspertyz Sądowych, nawiązując tym samym do przedwojennej warszawskiej
instytucji o tej samej nazwie, od której przejął archiwum, strukturę organizacyjną,
metody badawcze i sposób redagowania opinii. Jednocześnie, wraz ze wznowieniem
oficjalnego funkcjonowania Uniwersytetu Jagiellońskiego, został również reaktywo-
wany Zakład Chemii Lekarskiej. Doszło więc do osobliwej sytuacji, w której w jed-
nym budynku mieściły się dwie odrębne instytucje, podlegające różnym resortom,
lecz mające za kierownika tę samą osobę. Ten stan trwał przez ponad cztery lata, do
maja 1949 roku, kiedy to, zgodnie ze statutem przedwojennego IES, według którego
zwierzchnikiem tej instytucji mógł być tylko sędzia, dyrektorem został mianowany
prof. dr Jan Sehn, dr Robel objął zaś funkcję jego zastępcy do spraw naukowych 58.
Wkrótce zresztą obciążenie obowiązkami wynikającymi z jednoczesnej pracy w tych
dwóch placówkach okazało się ponad siły dr. Robla. Postawiony wobec konieczno-
ści zrezygnowania z jednej z nich, zdecydował się porzucić wykonywaną od czte-
rech dekad pracę uniwersytecką, najpierw przechodząc na bezpłatny urlop (od dnia
1 września 1949 roku), a następnie w stan spoczynku, i kontynuować pracę jedynie
na rzecz wymiaru sprawiedliwości. W tym samym czasie stało się także jasne, że ze
55 M. K o z ł o w s k a, Archiwum doktora Robla w moich wspomnieniach [w:] „Z Zagadnień Nauk
Sądowych”, Suplement..., s. 35–36.
56 Teczka akt osobowych Jana Robla, Archiwum IES, sygn. 95/1.
57 D. S t r o j n o w s k a, K. K l o c e k, Bracia Hniłkowie, Kraków 2008, s. 135–139.
58 D. R ó ż y c k a, T. B o r k o w s k i, op. cit., s. 69–79.
Akta katyńskie doktora Robla. Powstanie i losy tak zwanego Archiwum Robla...Tomasz Dziedzic142
względu na niedostateczną powierzchnię laboratoryjną i biurową nie jest możliwe
dalsze jednoczesne funkcjonowanie obu instytucji w gmachu przy ul. Kopernika 7.
Po wielu żmudnych staraniach o przyznanie Instytutowi odrębnego lokum, w cza-
sie których dr Robel posunął się nawet do demonstracyjnego złożenia rezygnacji
z pracy w Instytucie (do czego jednak ostatecznie nie doszło), udało się w 1952 roku
pozyskać dlań budynek przy ul. Stalina 9 (obecnie Westerplatte). Po wyremontowa-
niu i dostosowaniu tego gmachu do potrzeb IES, na początku 1953 roku nastąpiła
przeprowadzka. Doktor Robel pracował tam jeszcze przez osiem lat, aż do swego
przejścia na emeryturę z początkiem roku 1961. Zmarł 24 maja 1962 roku, w szpitalu
onkologicznym przy ul. Garncarskiej 11 w Krakowie 59.
Kilka lat później, pod koniec roku 1965, zmarł nagle prof. Sehn. Po jego śmierci
dyrektorem IES został chemik, prof. dr Jan Markiewicz, który kierował tą instytucją
przez ponad ćwierć wieku, do końca 1991 roku. To za jego kadencji archiwum Robla
miało ponownie ujrzeć światło dzienne. Sam prof. Markiewicz pozostawał jednak
nieświadomy jego istnienia aż do roku 1985. Wtedy to jedna z pracownic administra-
cyjnych Instytutu, Maria Kozłowska, przed odejściem na emeryturę postanowiła się
z nim podzielić skrywaną przez lata tajemnicą. Według jej relacji krótko przed prze-
prowadzką IES do nowej siedziby, pod koniec 1952 roku, została poproszona przez
Robla o pomoc w segregowaniu dokumentacji katyńskiej. Praca ta, wykonywana
w warunkach konspiracji (wieczorami, przy zamkniętych drzwiach wejściowych),
polegała na przeglądaniu dużej liczby różnych akt, które dr Robel przynosił ze swo-
jego gabinetu, i wyszukiwaniu ukrytych pomiędzy nimi pojedynczo dokumentów
katyńskich. Po ich skompletowaniu ojciec Marii Kozłowskiej, Stanisław Grygiel,
woźny Instytutu, również na prośbę dr. Robla, miał zabezpieczyć i ukryć tę doku-
mentację w sobie tylko znanym miejscu na terenie nowego budynku IES. Do tajem-
nicy jako czwarta i ostatnia osoba został dopuszczony prof. Sehn. Po śmierci ojca,
dr. Robla i prof. Sehna (odpowiednio w latach 1957, 1962 i 1965), Maria Kozłowska
pozostawała jedynym żyjącym świadkiem i powiernikiem tajemnicy ukrytej w IES
kopii archiwum Robla. Co więcej, Stanisław Grygiel miał na łożu śmierci wyjawić
córce w przybliżeniu miejsce jego ukrycia (na strychu, „za drugim zakrętem”). Pod
koniec lat 80., w związku z planowanym generalnym remontem budynku przy ul.
Westerplatte 9, prof. Markiewicz zdecydował się podjąć próbę odnalezienia doku-
mentacji katyńskiej. Wraz z Marią Kozłowską oraz dopuszczonym także do tajemni-
cy fotografem Jerzym Rysem, przez wiele wieczorów przeszukiwał poddasze Insty-
tutu, sukcesywnie odrywając deski podłogowe. Mimo wielu wysiłków poszukiwania
te nie przyniosły oczekiwanych rezultatów60

Jim CAVIEZEL. Opowieść - Przesłanie

 LINK

.
 
 


 James „Jim” Patrick Caviezel (ur. 26 września 1968 w Mount Vernon) – amerykański aktor filmowy. Urodził się w Mount Vernon w stanie Waszyngton. Dorastał w Conway w stanie Waszyngton. Wychowywał się w rodzinie katolickiej pół-Słowaka, pół-Szwajcara kręgarza Jamesa Caviezela, gwiazdy uniwersyteckiej drużyny na UCLA, którego trenerem był John Wooden, i amerykańskiej Irlandki Maggie Caviezel, która była aktorką teatralną. Już jako dziecko miał zdolności mimiczne, potrafił znakomicie naśladować sławy ekranu i estrady, w tym hollywoodzkiego gwiazdora Montgomery'ego Clifta.

(  )   kreacja Jezusa Chrystusa w filmie Mela Gibsona Pasja (The Passion of the Christ, 2004) sprawiła, że znalazł się w oku kinematograficznego cyklonu. Podczas kręcenia Pasji poraził go piorun. Za tę rolę odebrał nagrodę Grace – MovieGuide w Los Angeles jako najlepszy inspirujący aktor kinowy oraz był nominowany do nagrody MTV.

Występ w filmie Gibsona stał się początkiem kolejnych problemów ze znalezieniem angażu, jak sam aktor przyznał w jednym z wywiadów.

Środowisko Ligi Przeciwko Zniesławieniu poprzez wskazywanie na antysemityzm jako motyw powstania filmu Pasja sprawiło, iż przed Caviezelem zaczęły zamykać się drzwi Hollywoodu - źródło Wikipedia

Film Pasja otwiera modlitwa Jezusa w Ogrodzie Oliwnym po Ostatniej Wieczerzy, w której opiera się on podszeptom szatana. Zdradzony przez Judasza Iskariotę, zabrany zostaje do Jerozolimy, gdzie pod zarzutem bluźnierstwa staje przed Poncjuszem Piłatem, który nie stwierdzając istotnej winy, decyduje o poddaniu obwinionego jedynie chłoście. Wyrok w sprawie pozostawiony jest jednak faktycznie tłumowi, który uparcie domagając się ukrzyżowania, zdecydowanie wybiera ułaskawienie mordercy Barabasza, zaś Jezusa skazuje na śmierć. Spełniając jedynie wolę tłumu, rzymski namiestnik rytualnie umywa ręce od winy za przelaną krew.

Jezus zostaje następnie obarczony drzewem krzyża, który wśród napastliwego motłochu dźwiga ulicami Jerozolimy na szczyt Golgoty. Tam zostaje do niego przybity i umiera z przedśmiertnymi słowami: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha Mego. W końcowych scenach przedstawiono zmartwychwstanie Chrystusa i jego wyjście z zamkniętego grobu. źródło - Wikipedia
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Jim Caviezel, Jim Caviezel mocne przesłanie, Jim Caviezel w hołdzie Maryi, Jim Caviezel pl, Jim Caviezel wywiad, Jim Caviezel pasja, Jim Caviezel po Polsku, Jim Caviezel przemówienie życia, Jim Caviezel w Polsce, Jim Caviezel lektor pl, Jim Caviezel interview, Jan Paweł 2, Maksymilian Maria Kolbe, Mel Gibson, Pasja, Film Pasja
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
#JimCaviezel
#JanPawel2
#Faustyna
#MelGibson
#Pasja
#Jesus
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Dla kanału Ku Świętości przetłumaczył i czytał - Alex. Dziękujemy za zaangażowanie i wolontaryjne wsparcie. Bóg zapłać.
 

poniedziałek, 11 lipca 2022

Milczący Wołyń

 LINK

bogucin.net

Milczący Wołyń cz.2

Beata Bogusz

Są ludzie, którzy często narażając swoje życie i zdrowie, zbierali relacje świadków rzezi wołyńskich. Zgromadzono stosy dokumentów wyjaśniających kulisy wydarzeń lat 1943-44. W wielu publikacjach można znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytanie: jak do tego doszło?

Przyczyny konfliktów

Ruch narodowościowy na Ukrainie nabierał rozpędu już od 1918 r. Oprócz powszechnej biedy i wyniszczenia kraju po I wojnie światowej, przyczyniły się do tego także błędy w polityce Polski wobec tamtych terenów.

Zachodnia Ukraina znalazła się wtedy na terytorium Polski. Mieszkali tam w większości właśnie Ukraińcy i stanowili biedniejszą część społeczeństwa. Rząd, widząc to, rozpoczął kolonizację zachęcając polskich ziemian do zakładania gospodarstw na niezamieszkanych nieużytkach. Za nieduże pieniądze mogli zasiedlić spore obszary ziemi. Tak powstawały całe polskie wsie. Czasem w leśnej głuszy, a czasem w sąsiedztwie ukraińskiej wioski. Część dużych gospodarstw polskich powstała także w wyniku nadania ziemi przez władze Polski dla żołnierzy zasłużonych w walkach w czasie I wojny światowej.

Nierówności klasowe zawsze stają się źródłem nieporozumień. Pycha i buta stojących wyżej w hierarchii społecznej nie ułatwiały dialogu. Z drugiej strony panowała zawiść i postawa roszczeniowa. Dochodziło do lokalnych konfliktów trudnych do sprawiedliwego osądu. Różnice w zasobie portfela, inna wiara, stawiały Polaków i Ukraińców po dwóch stronach tego samego stołu. Wzajemne oskarżenia zaostrzały się i problemy rosły. Za duże wymagania, za małe wsparcie dla biedoty, dyskryminacja Ukraińców, czasem wymuszanie zmiany wiary.

To, że działo się też sporo dobrego ginie w mroku zła. Mieszane wsie żyły przecież w zgodzie. Razem obchodzono święta, w jednej wiosce czasem stał kościół i cerkiew. Małżeństwa mieszane nie należały do rzadkości. Likwidowano analfabetyzm przez zakładanie szkółek dla dzieci i dorosłych, wspierano rozwój miejscowej administracji.

Polityka i nacjonalizm

Początkowo podstawy ideologiczne ukraińskich nacjonalistów same w sobie nie raziły. Wręcz budziły zrozumienie i głosy poparcia strony polskiej. Zaczęto nawet rozmowy pomiędzy rządem Polski a OUN-Ukraińską Organizacją Nacjonalistyczną.

Takie sprawy przyciągają uwagę międzynarodową i wmieszała się w to Wielka Polityka. Niemcy zobaczyły szansę dla siebie, drogę do realizacji własnych celów, możliwość wykonania brudnej roboty cudzymi rękami.

Dobrze się do tego zabrali. Dzięki obietnicom poparcia na arenie międzynarodowej dążeń niepodległościowych Ukrainy zyskali zaufanie radykalistów dowodzonych przez Stepana Banderę. Zapewniono im odpowiednie szkolenia w Niemczech oraz zaopatrzono w broń. Wzmocniło to znacznie siłę tego agresją przesiąkniętego ugrupowania.

Druga, bardziej pokojowo nastawiona frakcja nacjonalistów pod przewodnictwem Andrija Melnyka otwarcie krytykowała nastawienie banderowców i sprzeciwiała się wchodzeniu na drogę przemocy. Niestety grupa ta została rozbita przez Banderę, przywódcy zamordowani, członkowie zastraszeni i wcieleni do skrajnie radykalnego odłamu OUN-B.

Dobrze wyszkoleni ukraińscy specjaliści od polityki sprawnie manipulowali ludźmi spragnionymi poprawy warunków swojej egzystencji. „Wolna Ukraina rozwiąże wasze problemy! Ta nędza to wina Polaków!” Utwierdzając prostych ludzi w poczuciu krzywdy, jaka ich spotkała ze strony polskich panów, celowo wzmagano w nich agresję. Podsycano nienawiść, zawiść, wzbudzano żądzę mordu usprawiedliwiając każde zło.

Owoce agitacji

I przyniosło to spodziewany efekt. Polskie wsie zniknęły z mapy, zrównano z ziemią kościoły, zagarnięto ziemię, ograbiono i spalono domy. Rodziny mieszane zostały rozbite, często zgładzone na równi z czysto polskimi. Za bratanie się z wrogiem polskim-śmierć. Brat przeciw bratu wystąpił, ojciec przeciw synowi, a córka przeciw matce. Indoktrynacja młodzieży i dzieci przyniosła bogate żniwo: morze łez, rzeki krwi. Polskiej i ukraińskiej. A wszystko w myśl ideologii niepodległościowej.

Wróg mieszkał za płotem lub czasem nawet w tym samym domu. Do tego doprowadziła ukraińska edukacja nacjonalistyczna. W niepamięć poszły zgodnie przeżyte lepsze i gorsze czasy. Pomocna dłoń wyciągnięta przez bogatszego ku biedniejszemu zepchnięta została do rangi powinności, obowiązku, a nie serdecznej przysługi. Nawet szkółki, gdzie likwidowano analfabetyzm określono mianem narzędzia wynarodowiającego! Za mało, źle, nie tak jak trzeba! Przekreślono całe dobro, jakiego Ukraińcy doświadczyli od Polaków, a uwypuklono wszystko zło, które się wydarzyło. Jak w krzywym zwierciadle, dla lepszego usprawiedliwienia się.

Myśl o przyszłości!

Nie chodziło o to, by Polacy odeszli z tej ziemi, przenieśli się dalej na zachód. Nie chciano zostawić nikogo. Żadnych spadkobierców! Polowano wręcz na rodziny opuszczające Ukrainę, by zabić wszystkich, którzy tam kiedyś mieszkali. By już nie było potomków mogących powrócić kiedyś na Wołyń czy Podole. By nikt nie upomniał się o swoją ojcowiznę, często w pocie czoła wypracowany majątek, swoje własne miejsce między Ukraińcami. Czasem bandy UPA (zbrojne ramię OUN-B) zapuszczały się nawet w Bieszczady i na Podlasie. I działały jeszcze po zakończeniu wojny, choć nie mogło być już mowy o powstaniu niezależnego państwa ukraińskiego. Czym więc wytłumaczyć tą chęć mordu i zaciętość w ściganiu Polaków? I gnębienie Ukraińców, którzy także uciekali z tej ociekającej krwią ziemi?

cdn

 

sobota, 2 lipca 2022

The Iskander-M missile

 

The Iskander-M missile system: an equal to nuclear weapons


 

Pojechaliśmy elektryczną Skodą

 

auto-swiat.pl

Pojechaliśmy elektryczną Skodą Enyaq na wczasy. Nie o takie emocje i wrażenia nam chodziło

Mariusz Kamiński

Na cel naszego tygodniowego wypadu wybraliśmy Karpacz, który od Lesznowoli, z której wyjeżdżaliśmy, dzieli ok. 480 km. Najkrótsza i najszybsza trasa prowadziła nas z Warszawy autostradą A2, w okolicach Łodzi autostradą A1, następnie przez kilkaset kilometrów drogą ekspresową S8, a od Wrocławia autostradą A4. Dopiero po przejechaniu niemal 400 km na węźle Kostomłoty zjechaliśmy na jednojezdniową drogę dwukierunkową, którą dotarliśmy (niestety, nie bezpośrednio, o czym niżej) do celu.

Na tak daleki wyjazd autem elektrycznym zdecydowaliśmy się m.in. dlatego, że testowy Enyaq wyposażony był w baterię o pojemności 80 kWh, co powinno zapewnić mu zasięg przekraczający 400 km (u nas na starcie komputer pokładowy pokazywał zasięg 390 km). Z pełną baterią, trójką pasażerów na pokładzie, w tym 5-latkiem, oraz nieprzesadnie dużą ilością bagażu (nie braliśmy rowerów i innych zwiększających zużycie energii sprzętów) wyruszyliśmy w podróż w weekend bezpośrednio po Bożym Ciele, kiedy na drogach był mały ruch, a do Polski nie dotarły jeszcze afrykańskie upały.

Bezpieczny jak elektryk — chociaż możesz, szybko nie pojedziesz

Chociaż przepisy dopuszczają jazdę po autostradzie z prędkością 140 km/h, ze względu na obawy dotyczące zasięgu aut elektrycznych początkowo jechaliśmy nieco wolniej, ok. 120 km/h. Niestety, z czasem dało się zauważyć, że energii z baterii ubywa szybciej, niż kilometrów. Już w okolicach Łodzi Skoda zaczęła nas informować, że przy takiej prędkości nie zdołamy dotrzeć do zaplanowanego przez nawigację miejsca ładowania, dlatego naszą prędkość ograniczyliśmy do 100 km/h. Tym samym staliśmy się szybsi w sumie jedynie od ciężarówek, a wyprzedzały nas nawet samochody osobowe z przyczepkami, o furgonach nie wspominając. Szkoda, że krajobrazy wokół autostrad i dróg ekspresowych nie rekompensowały nam wydłużenia czasu podróży wynikającego z wolniejszej jazdy.

Po dotarciu do stacji ładowania i pokonaniu 242 km według komputera pokładowego Enyaqa nasz zasięg spadł do 133 km, a w baterii pozostało 29 proc. energii. Średnia prędkość wyniosła 97 km/h, a średnie zużycie energii 19,8 kWh/100 km

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Po dotarciu do stacji ładowania i pokonaniu 242 km według komputera pokładowego Enyaqa nasz zasięg spadł do 133 km, a w baterii pozostało 29 proc. energii. Średnia prędkość wyniosła 97 km/h, a średnie zużycie energii 19,8 kWh/100 km

Z racji tego, że "przywiązani" byliśmy do ładowarek sieci Greenway, na miejsce uzupełnienia energii wybraliśmy oddalony od miejsca startu o ok. 200 km MOP Dąbrowa Wielka. Po zjechaniu z trasy okazało się, że wbrew wskazaniom aplikacji nie było żadnej ładowarki. Dopiero po bardzo dużym powiększeniu mapy stało się jasne, że ładowarka jest, ale na MOP-ie przy jezdni prowadzącej w przeciwnym kierunku, czyli MOP Dąbrowa Wielka Wschód. Po przeanalizowaniu niezbyt komfortowej sytuacji, w której się znaleźliśmy, uznaliśmy, że najlepiej będzie zawrócić, bo do kolejnej ładowarki na MOP-ie Chojnów było niemal 50 km, a MOP Dąbrowa Wielka znajduje się niedaleko od Sieradza, w którym moglibyśmy uzupełnić zapas energii, gdyby stacja na MOP-ie była zajęta.

Samochód elektryczny — idealny dla fanów pikników na MOP-ach

Gdy podpinaliśmy się do ładowania, bateria była naładowana w zaledwie 30 proc. To oznacza, że o deklarowanym zasięgu ponad 400 km możemy zapomnieć. Samo uzupełnianie baterii zajęło nam ok. godzinę (ładowarka 90 kW), a my, korzystając z wolnego czasu, mogliśmy "delektować się" piknikiem na MOP-ie. Sytuację ratował znajdujący się tutaj nieduży plac zabaw, który w przypadku deszczowej pogody i tak okazałby się bezużyteczny, a my bylibyśmy skazani np. na siedzenie w aucie.

Podczas podróży z dziećmi podczas czekania na doładowanie baterii sytuację może uratować plac zabaw, oczywiście tylko wtedy, gdy akurat pogoda dopisze

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Podczas podróży z dziećmi podczas czekania na doładowanie baterii sytuację może uratować plac zabaw, oczywiście tylko wtedy, gdy akurat pogoda dopisze

O ile dotychczasowe nasze wrażenia nie były przesadnie optymistyczne, to jeszcze przed końcem ładowania zdarzyła się sytuacja, która w naszych oczach całkowicie przekreśliła sens dalekich podróży autem elektrycznym. Zanim naładowaliśmy baterię, dowiedzieliśmy się, że bliska nam osoba trafiła do szpitala. I tu pojawił się problem. Co prawda z okolic Sieradza do Częstochowy nie było może daleko, ale my mogliśmy ruszyć, bo czekaliśmy na uzupełnienie energii. W efekcie do szpitala pojechał inny z członków rodziny, który szybko i bez żadnych problemów dotarł z Warszawy do Częstochowy... samochodem spalinowym.

Zwiedzanie centrów handlowych — kolejna "atrakcja" podróży elektrykiem

Po opuszczeniu stacji ładowania, ze względu na wspomnianą konieczność naładowania baterii na stacji Greenway, od początku podróżowaliśmy z prędkością 100 km/h, aby "na spokojnie" dotrzeć do ostatniej przed naszym celem stacji ładowania. A ta zlokalizowana była w oddalonym o ponad 50 km od Karpacza Wałbrzychu. Problem w tym, że także i tutaj dodatkowej godziny nie mogliśmy wykorzystać na podziwianie widoków, bo sama ładowarka znajdowała się przy centrum handlowym. W związku z koniecznością dwukrotnego ładowania baterii i podróżowania przez długi czas z prędkością ok. 100 km/h cała podróż zajęła nam ok. siedem godzin.

Jeszcze zanim dotarliśmy do Karpacza, musieliśmy uzupełnić zapas energii — tym razem w Wałbrzychu. Pokonanie 236 km zajęło nam ponad 2,5 godziny i dzięki ograniczeniu prędkości (średnia 91 km/h) średnie zużycie energii spadło do 18,8 kWh/100 km.

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Jeszcze zanim dotarliśmy do Karpacza, musieliśmy uzupełnić zapas energii — tym razem w Wałbrzychu. Pokonanie 236 km zajęło nam ponad 2,5 godziny i dzięki ograniczeniu prędkości (średnia 91 km/h) średnie zużycie energii spadło do 18,8 kWh/100 km.

W drodze powrotnej obyło się bez większych problemów, chociaż w tym przypadku możemy mówić o szczęściu. Sobota, w którą wracaliśmy, była pierwszym dniem wakacji, co oznaczało, że na drogi wyruszyli już pierwsi wakacyjni turyści. I faktycznie, o ile tydzień wcześniej na liczącej ok. 500 km trasie spotkaliśmy jeden samochód elektryczny, o tyle w drodze powrotnej tych było już kilka. Wspomniane szczęście spotkało nas na MOP-ie Dąbrowa Wielka Wschód, bo co prawda ładowarka była już zajęta, ale przez Teslę, która korzystała z innego złącza niż Enyaq. W gorszej sytuacji (na szczęście niewiele gorszej, bo akurat my już kończyliśmy ładowanie Enyaqa) był kierowca elektrycznej Kii, który dotarł do stacji ładowania już po nas. W efekcie do czasu poświęconego na ładowanie baterii musiał doliczyć również czas zwolnienia się miejsca przy ładowarce.

W hotelu, w którym nocowaliśmy, był punkt ładowania samochodów elektrycznych. Ale w całym Karpaczu takich miejsc jest zaledwie kilka. Chcąc naładować baterię naszego Enyaqa zapłacilibyśmy 30 zł niezależnie od tego, ile prądu musielibyśmy dostarczyć do akumulatora

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

W hotelu, w którym nocowaliśmy, był punkt ładowania samochodów elektrycznych. Ale w całym Karpaczu takich miejsc jest zaledwie kilka. Chcąc naładować baterię naszego Enyaqa zapłacilibyśmy 30 zł niezależnie od tego, ile prądu musielibyśmy dostarczyć do akumulatora

Skoda Enyaq — bohater wakacyjnego wyjazdu

Zapominając o niedogodnościach napędu elektrycznego, który ma też wiele zalet (jest cichy, zapewnia bardzo dobrą dynamikę, nie generuje praktycznie żadnych wibracji), o Skodzie Enyaq nie można powiedzieć zbyt dużo krytycznych słów. W testowanej przez nas wersji Founders Edition, z eleganckim czarnym lakierem i przykuwającymi uwagę czarnymi felgami aluminiowymi, auto prezentuje się niezwykle atrakcyjnie. Potwierdzają to opinie sąsiadów, którzy mieli okazję zobaczyć ten samochód po raz pierwszy na żywo, ale też i jednego z pracowników hotelu, który stwierdził, że nawet elektryczne Porsche nie robiło tak fantastycznego wrażenia.

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

W codziennym użytkowaniu ogromnym atutem Enyaqa jest jego obszerne wnętrze, w którym z łatwością zmieści się nawet piątka pasażerów. W testowanej wersji wygodę podróży zwiększała 3-strefowa klimatyzacja, dzięki czemu zarówno pasażerowie z przodu, jak i z tyłu, mogli zapewnić sobie komfort termiczny. Nie bez znaczenia pozostaje również dość duży bagażnik, w którym obok siebie niemal idealnie mieszczą się dwie duże walizki podróżne, a przed i nad nimi, pozostaje jeszcze wolna przestrzeń na inne torby i akcesoria.

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Trudno Enyaqowi zarzucić również od strony własności jezdnych. Auto skutecznie maskuje swoją masę i zapewnia wygodę nawet podczas przejeżdżania przez różnego rodzaju nierówności. I chociaż nie możemy liczyć na prowadzenie się jak w autach sportowych, to jednak nawet na dość szybko pokonywanych zakrętach Skoda Enyaq zapewniała oczekiwany poziom precyzji i łatwości kontroli nad autem.

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Niestety, plusy nie przesłoniły nam minusów. A te dotyczą przede wszystkim dalekiego od intuicyjności interfejsu, który wymaga przechodzenia przez różne ekrany, aby np. zmienić ustawienia klimatyzacji, a także niedopracowanych map w nawigacji, która znalazła się na wyposażeniu testowanej wersji oraz irytującego swoim działaniem aktywnego tempomatu.

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat

Skoda Enyaq 2022 80 kWh

Ten ostatni najwyraźniej współpracuje z mapami, które, jak się okazało, w wielu miejscach mają wgrane nieaktualne ograniczenia prędkości. W konsekwencji Enyaq potrafił nagle i bez potrzeby zwalniać lub przyspieszać. Ponadto przy niemal każdym węźle na autostradzie lub drodze ekspresowej Skoda próbowała dostosować prędkość do obowiązującego limitu, chociaż z racji tego, że staraliśmy się ograniczyć zużycie energii, jechaliśmy wolniej, niż dopuszczały przepisy, do których Enyaq próbował się dostosować.

Podsumowanie

Chociaż nasz wakacyjny wyjazd udał się i obyło się bez mrożących krew w żyłach historii, to równocześnie potwierdził, że auta elektryczne w obecnych polskich realiach nie mają większego sensu, o ile zamierzamy pokonywać nimi duże odległości. Już sam fakt konieczności planowania trasy przekreśla ten środek transportu. Autem spalinowym nadal jedziemy głównie tam, gdzie chcemy, elektrycznym tam, gdzie są ładowarki.

Długie postoje niezbędne do naładowania akumulatorów przy gorszej pogodzie staną się utrapieniem, a przy większej liczbie aut elektrycznych powodem do kłótni o miejsca przy ładowarkach. Do tego dochodzi jeszcze konieczność przewidywania, aby po dotarciu do celu, gdy nie ma tam możliwości uzupełnienia energii, dostępny zasięg pozwolił nam dotrzeć do stacji ładowania.

Aby samochody elektryczne zaczęły mieć sens poza miastem, musi zostać spełnionych kilka warunków, a najlepiej wszystkie razem. Mowa o zwiększeniu realnego zasięgu (nawet przy wysokiej i niskiej temperaturze powietrza), skróceniu czasu ładowania i zagęszczeniu stacji ładowania przy głównych trasach.

Tezę tę potwierdził fakt, że już na następny dzień po powrocie z urlopu musiałem pojechać z Warszawy do Częstochowy. Wsiadając do poczciwego 5-letniego diesla, w zbiorniku znajdowała się ok. 1/3 paliwa. Mimo konieczności dotankowania pokonanie 220 km, bez przekraczania dopuszczalnej prędkości, zajęło mi nieco ponad dwie godziny. Dla pojazdu elektrycznego analogiczne osiągi są czystą abstrakcją.

  • Nasz wakacyjny wyjazd elektryczną Skodą Enyaq obalił również mit o dużo niższych kosztach podróży autem "zeroemisyjnym". Podczas międzymiastowych podróży głównymi drogami czeski SUV na 100 km zużywał od niecałych 19 kWh (prędkość do 100 km/h) do niemal 21 kWh (prędkość do 120 km/h). Przyjmując ładowanie na szybkiej ładowarce, które w prypadku stacji Greenway bez opłacanego co miesiąc abonamentu wynosi 2,09 zł, oznacza to, że na pokonanie 1200 km wydaliśmy przynajmniej 470 zł. Przejazd tej samej trasy dieslem nawet przy średnim zużyciu 6 l/100 km i cenie oleju napędowego 8 zł oznaczałby wydatek niecałych 580 zł. Biorąc pod uwagę fakt, że i tak drogie diesle są znacznie tańsze od wersji elektrycznych, trudno uzasadnić zakup elektryka ekonomią.