Władysław BUŁHAK
WOKÓŁ MISJI JÓZEFA H. RETINGERA DO KRAJU, KWIECIEŃ-LIPIEC 1944 R.
Warszawska misja Józefa Hieronima
Retingera z wiosny 1944 r. od lat pozostaje tematem wywołującym spory
świadków historii, jej badaczy i miłośników. Odnosi się to do zarówno
do jej genezy, politycznej treści, jak i wreszcie do
bulwersujących informacji o próbach likwidacji Retingera przez
kontrwywiad AK. Ciągle jednak pozostają wątki w istocie niezbadane.
Jak choćby: rzeczywisty stosunek Brytyjczyków do tej misji czy kwestia
jej prawdopodobnego związku ze znanymi mordami politycznymi na grupie
funkcjonariuszy Biura Informacji i Propagandy KG AK (BIP) na czele z
Jerzym Makowieckim i Ludwikiem Widerszalem.
Już w 1967 r. wielu ważnych aspektów
tej sprawy, w tym kilku bardzo drażliwych, dotknął Zbigniew S.
Siemaszko na łamach "Zeszytów Historycznych". O tym, że trafił w
samo sedno, mimo poważnych luk w dostępnych wówczas
materiałach źródłowych, świadczy choćby reakcja byłego szefa Oddziału VI
(Specjalnego) Sztabu Naczelnego Wodza płk. Michała Protasewicza "Rawy".
Inni autorzy, m.in. jeden z sekretarzy Retingera Jan Pomian, a także
krajowy publicysta Olgierd Terlecki dorzucili wiele nowych szczegółów w
oparciu o spuściznę samego "kuzyna diabła" i relacje pomniejszych
świadków. Kompetentnie pisał o wyprawie Retingera do Polski badacz
dziejów "cichociemnych" Jędrzej Tucholski. Za bardzo istotne dla
zrozumienia całej sprawy należy też uznać ustalenia Jana M.
Ciechanowskiego, skomentowane następnie bardzo ciekawie przez Jana
Nowaka-Jeziorańskiego. Niedawno do nowych istotnych informacji
(relacja Izabelli Horodeckiej) dotarł kontrowersyjny historyk i
publicysta Dariusz Baliszewski. Ostatnią ważną publikacją związaną z
interesującym nas fragmentem biografii Retingera jest
pracowicie zestawiona przez Wojciecha Frazika kompilacja wspomnień,
relacji i materiałów archiwalnych odnoszących się do pobytu w kraju w
roku 1944, najbardziej chyba znanego z tzw. "kociaków" *[Określenie
od nazwiska prof. Stanisława Kota; opisywano nim cywilnych zrzutków
(wysyłanych do kraju przez londyńskie MSW) w odróżnieniu od
tych "właściwych", czyli kierowanych przez Oddział VI Specjalny Sztabu
Naczelnego Wodza (NW) do AK; sam Chciuk-Celt wolał jednak określenie
"cichociemny".]
(cywilnych "cichociemnych") w osobie
Tadeusza Chciuka (znanego bardziej jako Marek Celt, a w interesującym
nas okresie używającego także pseudonimu "Sulima"). Jak wiadomo,
Chciuk-Celt opiekował się Retingerem w jego wyprawie do Polski.
Polityczne cele misji
Jan Pomian pisał słusznie, że celem
warszawskiej misji Retingera była próba zmierzenia się z "polskim
dylematem", którego sedno miało polegać "na tym, czy można było w zamian
za zgodę na oddanie ziem wschodnich, uzyskać zgodę i gwarancje wolności
i niepodległości Polski". Innymi słowy, odwołując się do gorzkiej uwagi
Jana Karskiego, przytoczonej we wspomnieniach Jana
Nowaka-Jeziorańskiego, miała to być aktywna próba odpowiedzi na pytanie
"jak mamy tę wojnę przegrać?". Podobnie pisali o politycznych celach
misji "Salamandry" Siemaszko, Terlecki, Ciechanowski, Baliszewski czy
wreszcie wspomniany płk Protasewicz, uzupełniając rzecz o
rozmaite, często bardzo ciekawe, szczegóły i interpretacje. "Cała
koncepcja - komentował po latach Nowak-Jeziorański - oparta była na
fałszywym założeniu, że kosztem ustępstw terytorialnych i za
cenę dopuszczenia komunistów do rządu można będzie ocalić niezależność
państwa lub co najmniej jego demokratyczny ustrój".
Wiele lat po wojnie sam Retinger
przypomniał, że bardziej praktycznym elementem jego misji miało być
sprowadzenie na Zachód Wincentego Witosa (co jak wiadomo się nie
udało). Jednocześnie Retinger ostro zaprzeczał - odnosząc się do
tekstu Kazimierza Koźniewskiego na łamach warszawskiej
"Polityki" opublikowanego w rocznicę Powstania Warszawskiego - jakoby
jego misja miała cokolwiek wspólnego z decyzją o podjęciu walki o
stolicę. Rozmówcą, który zanotował (odpowiednio w sierpniu i we wrześniu
1957 r.) te dwie interesujące wypowiedzi, był pracujący "pod
przykryciem" dziennikarza PAP i posługujący się nazwiskiem Jerzy
Klinger, kadrowy oficer wywiadu cywilnego (Departamentu I MSW) Andrzej
Kłos. Skądinąd człowiek inteligentny i spostrzegawczy, obdarzony też
dobrym piórem.
Równie nietypowym, ale bardzo
interesującym źródłem odnoszącym się do politycznej genezy misji
Retingera są też, wymuszone w 1954 r. przez oficerów MBP, tzw. "zeznania
własne" ówczesnego więźnia bezpieki (oskarżonego o szpiegostwo) Alfreda
Chłapowskiego, syna przedwojennego ambasadora RP w Paryżu o tym samym
imieniu. Chłapowski junior, znany jako "Ted", był adiutantem dywizjonu
301 (eskadry 1568), a wcześniej jeszcze pełnił funkcję oficera do zleceń
(adiutanta) przy boku generałów Izydora Modelskiego, Mariana Kukiela i
wreszcie samego Władysława Sikorskiego. Mieszkał on wtedy w jednym
mieszkaniu z Retingerem, który był nawet świadkiem na londyńskim ślubie
"Teda" z jego pierwszą żoną Heleną z Karwowskich. Opisując swoją
znajomość z Retingerem Chłapowski umieścił następujący komentarz: "Z
wypowiedzi Rettingera można było wnioskować, że już w 1942 r. liczył
się on z prawdopodobieństwem wyzwolenia Polski [...] od Wschodu, a nie z
Zachodu. Dlatego był zwolennikiem znalezienia
modus vivendi
[...] ze Związkiem Radzieckim, który umożliwiłby Polsce pozostanie pod
wpływem Zachodu, a szczególności Wielkiej Brytanii. Przypominam sobie,
że bodajże, już w 1943 r. Rettinger twierdził, że następna wojna będzie
między Wschodem a Zachodem, między komunizmem a światem
kapitalistycznym, czy jak on się wyraził
«demokracjami». Rettinger uważał, że jedyny sposób w jaki kraje Europy
Środkowej będą się mogły oprzeć wpływom Związku Radzieckiego i
komunizmowi, to przez utworzenie wspólnego bloku którego trzonem byłaby
Polska i Czechosłowacja". I rzeczywiście, jak można sądzić, pierwsze
"europejskie" inicjatywy rządu polskiego na emigracji, w których
Retinger był bardzo aktywny, miały w istocie na celu wykorzystanie idei
federalizmu dla stworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej antysowieckiego
i zarazem antyniemieckiego
cordon sanitaire.
Poglądy przypisywane Retingerowi
przez przywołanych wyżej świadków historii rzeczywiście w ogólnych
zarysach odpowiadały brytyjskim poglądom na sprawę polską w owym
czasie, które też starano się narzucić wówczas polskim partnerom,
bezwzględnie i do pewnego stopnia skutecznie. W tym kontekście wypada
przede wszystkim wskazać na publikacje Marka Kazimierza Kamińskiego i
Jacka Tebinki, a ze starszych Tadeusza Piszczkowskiego. Ku tego rodzaju
"realizmowi" skłaniał się rzeczywiście przede wszystkim premier
Stanisław Mikołaczyk i jego najbliższe otoczenie. Podkreślają to jego
biografowie: Andrzej Paczkowski i Joanna Hanson, a także tak kompetentni
świadkowie jak wspomniany Chciuk-Celt, czy ambasador RP w Londynie
Edward Raczyński. Dodajmy tutaj od siebie, że w miarę możliwości
kompletny i zwarty wykład swoich poglądów na uregulowanie
polsko-sowieckich problemów Mikołajczyk zawarł w swoim wystąpieniu z 12
grudnia 1944 (czyli już po dymisji ze stanowiska premiera) w prestiżowym
Chatham House (Królewskim Instytucie Spraw Międzynarodowych).
Rozumowanie Mikołajczyka, który tłumaczył z polskiego punktu widzenia
istotny sens misji Retingera, najpełniej odtwarza w swoich wspomnieniach
Tadeusz Chciuk-Celt (w oparciu o notatki z połowy lat czterdziestych).
Zdaniem polskiego premiera Retinger, jako cieszący się zaufaniem
Brytyjczyków, będzie dla nich najlepszym z polskiego punktu widzenia
świadkiem i źródłem informacji o sytuacji i nastrojach polskiego
podziemia. Mikołajczyk liczył też, że jego specjalny wysłannik w
możliwie najbardziej wiarygodny sposób będzie w stanie poinformować
czynniki krajowe "o groźnej rzeczywistości, że jeżeli będą trwać w
dotychczasowej bezsensownej polityce nieprzytomnie antyrosyjskiej i
antykomunistycznej, to doprowadzą sami do tego, że Rosja i tylko
Rosja będzie urządzała państwo polskie i tylko komuniści będą mieli w
nim coś do powiedzenia".
Podobne poglądy podzielało wielu
innych polskich polityków i wojskowych zarówno w kraju, jak i na
emigracji. O tej grupie pisałem już obszernie, zajmując się wpisującym
się w nurt rzeczonej debaty raportem z 7 listopada 1943 autorstwa
szefa Oddziału II KG AK, ppłk. Mariana Drobika "Dzięcioła", wymieniając
przy tej okazji i innych zwolenników podobnego kierunku myślenia tak w
kraju, jak i na emigracji na czele z gen. Stanisławem Tatarem,
Władysławem Kulskim, Romanem Knollem, Jerzym Makowieckim czy Ludwikiem
Widerszalem (do tych dwóch ostatnich nazwisk przyjdzie nam jeszcze
tutaj wrócić). Warto tutaj nadmienić, że raport ppłk. Drobika
ujrzał światło dzienne mniej więcej w tym samym momencie, w którym
zakiełkowała idea wyprawy Retingera do kraju.
Jan Pomian nie ma wątpliwości, że
autorem idei wysłania do Polski specjalnego kuriera ze swoistą "misją
ostatniej szansy", jak i jej zasadniczej politycznej treści, był sam
Retinger. Podobnej odpowiedzi na pytanie "w czyim imieniu?" udzielili
też Siemaszko, a przede wszystkim Chciuk-Celt, opierając się odpowiednio
na relacjach gen. Mariana Kukiela i Stanisława Mikołajczyka. Zdaniem
Pomiana, cały pomysł wpisywać się miał w szerszą aktywność Retingera, w
londyńskich międzynarodowych kręgach politycznych, której zwieńczeniem
były jego powojenne działania na rzecz europejskiego zjednoczenia.
Myśląc zapewne o "spiskowych" wywodach Olgierda Terleckiego, Pomian
wskazywał przy tym, z nutą właściwej mu ironii, że polscy komentatorzy i
historycy mają olbrzymie problemy ze zrozumieniem, że ktoś może działać
politycznie "nie będąc niczyim sługą", wykazując własną inicjatywę i
"samemu kombinując co ma robić". Jego zdaniem, wynika to z głębokiej (na
podstawowym poziomie mentalnym) nieznajomości w Polsce
zachodniej polityki "starego stylu", której solą byli ludzie niezależni i
samosterowni, tacy jak Winston Churchill, czy
toutes proportion gardees
sam Retinger. Przyczyny tej niewiedzy Pomian widzi przede wszystkim w
braku własnych analogicznych doświadczeń historycznych, na co nałożyły
się jeszcze: "nakazowa" pamięć komunizmu i wreszcie to, że dziś, także w
Europie Zachodniej, polityka "starego stylu" ustąpiła miejsca
przyziemnemu partyjniactwu. W interesującym nas okresie (i czasach tuż
powojennych) jej wiekowi reprezentanci wciąż jednak nadawali kształt
Europie, co ostatnio przypomniał Tony Judt.
Geneza misji Retingera do Polski w brytyjskich materiałach archiwalnych
Choć niektórym może się ów pogląd
Pomiana wydawać idealistycznym, a nawet naiwnym, udostępnione historykom
brytyjskie materiały archiwalne, jakkolwiek niekompletne, w ogólnych
zarysach zdają się potwierdzać jego kierunek myślenia.
W brytyjskim Foreign Office (FO)
sprawą misji Retingera zajmował się stosunkowo młody, ale wybijający się
dyplomata Frank K. Roberts, wówczas pełniący obowiązki naczelnika
(Acting Head) kluczowego Central Department, w którego kompetencjach
znajdowały się kraje Europy Zachodniej i Środkowej (bez Skandynawii), w
tym oczywiście i Polska. Ze sporządzonej przezeń w dniu 7 stycznia 1944
r. notatki wynika, że Retinger zwrócił się do szefa jednej z brytyjskich
tajnych służb, to jest Special Operation Executive (SOE) gen. Colina
Gubbinsa (który skądinąd był dobrym znajomym "kuzyna diabła" z prośbą
umożliwienie mu przedostania się do Polski, informując równocześnie, że
sprawa została uprzednio uzgodniona z Mikołajczykiem (co miało miejsce -
jak wiemy skądinąd - z inicjatywy Retingera). Także omawiana notatka
przy okazji potwierdza kwestię "autorstwa" samej idei misji do
Polski. "Retinger spoke to me himself about this - pisał Roberts -
several weeks ago [...] as a bright idea of his own" [podkr. WB].
Z owej wzmianki mogłoby wynikać, że
cała idea zrodziła się w reakcji na informacje o moskiewskim spotkaniu
ministrów spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, USA i ZSRR, które
odbyło się w końcu października 1943 r., względnie na te odnoszące się
do planowanego spotkania "Wielkiej Trójki" (które, jak dziś wiemy,
ostatecznie odbyło w Teheranie). Była to analiza nader trafna, choć nie
zaskakująca. Z całą pewnością Retinger miał bowiem już wówczas trzeźwy
ogląd stosunku Anglosasów (w tym Amerykanów) do sprawy polskiej.
Wypada zwrócić uwagę na ton owej,
niejako wstępnej, notatki Robertsa. Brytyjski dyplomata podkreślał na
przykład, że: "we clearly could not take the initiative in encouraging
M. Retinger to undertake so dangerous a journey". Z drugiej strony
wskazywał jednak, że Brytyjczycy na pewno powinni udostępnić mu
odpowiednie środki ("give him the necessary facilities"). Roberts chciał
się jednak najpierw przede wszystkim upewnić, czy cały pomysł osoby
uważanej przezeń za "trochę intryganta", ma rzeczywiście poparcie
polskiego premiera. Dodajmy, że w innym miejscu, już po szczęśliwym
wylądowaniu Retingera w Polsce, Roberts pisał o nim: "although rather a
wild reporter, he should at least be able to give us a better first
hand picture of Poland than any we have yet had". Co spotkało
się zresztą ze zgryźliwym pytaniem jednego z wysokich urzędników Foreign
Office, dlaczego nie towarzyszy mu żaden tzw. BLO (British Laison
Officer, brytyjski oficer łącznikowy), który mógłby na miejscu
weryfikować "R[etinger]'s wild reporting". Dodajmy tutaj, że brytyjscy
wysłannicy tego rodzaju działali w tym czasie dość licznie np. na
Bałkanach i na Dalekim Wschodzie.
Z ostrożnymi wywodami Robertsa
zgadzali się zasadniczo zarówno Sir Alexander Cadogan, ówczesny stały
podsekretarz stanu w Foreign Office (ten chciał sprawę jeszcze opóźnić,
aby jeszcze "zmiękczyć" postawę Mikołajczyka) i Anthony Eden (jako
wicepremier zastępujący wówczas chorego Churchilla), który pozostawił na
owej notatce następującą wstrzemięźliwą adnotację: "We must certainly
first be asked by the Polish P[rime] Minister]. I do not entirely trust
M. Retinger". Na marginesie omawianej notatki znajduje się jeszcze
odręczny dopisek jej autora (uczyniony zapewne na żądanie Cadogana), w
którym Roberts wyjaśniał, że Retinger był "człowiekiem zaufania" gen.
Sikorskiego, a obecnie pełni analogiczną funkcję w otoczeniu
Mikołajczyka. Trzy dni później Roberts rozmawiał z gen. Gubbinsem,
upewniając się, że SOE nie uczyni niczego w tej sprawie, dopóki nie
zapadną odpowiednie decyzje polityczne.
Retingerowi udało się szybko
przekonać Brytyjczyków, a konkretnie Robertsa i innego wysokiego
urzędnika Foreign Office Williama Stranga (również dobrze znającego i
swego rozmówcę, i sprawy polskie), że sprawa jest pilna i zasługuje na
pośpiech. Ostatnie wątpliwości Brytyjczyków rozwiał sam Mikołajczyk
jeszcze tego samego dnia kierując (po interwencji Retingera) odpowiednie
pismo na ręce Edena, w którym pisał "I thought it would be useful to
send to Poland now as my personal emmisary Mr. Retinger, who is - I
think - known to you". Było ono pisane w pośpiechu (być może przez
samego Retingera) i w daleko idącej tajemnicy. Stąd zapewne znalazły
się w nim pomyłki merytoryczne i błędy językowe, sprostowane odręcznie
przez Robertsa. 14 stycznia Eden odpowiedział pozytywnie na prośbę
wyrażoną przez Mikołajczyka. Odpowiednie pismo do polskiego premiera
przygotował Roberts, a pozytywnie zaopiniował Pierson J. Dixon, jeszcze
jeden z urzędników FO zaangażowanych w sprawę.
W kolejnej notatce, powstałej tuż po
rozmowie z Retingerem (w dniu 12 stycznia 1944), a stanowiącej w
zasadzie pismo przewodnie do prośby Mikołajczyka, Roberts i
Strang poparli ostatecznie całą inicjatywę i wnioskowali o jej pilne
uruchomienie przez gen. Gubbinsa i SOE. Generalnie zgadzali się też z
przywołaną przez ich rozmówcę argumentacją (zarówno tą polityczną, jak i
czysto techniczną związaną z ograniczeniami lotów do Polski), którą
Roberts odtworzył w następujący sposób: "The Polish Government were
quite convinced that they had support of the great mass of public
opinion in Poland. But that opinion was more intransigent towards the
Russians then that of the Polish Government here. M. Mikołajczyk
therefore not only wish to explain the international position properly
to the Poles at home, through an authorised and competent intermediary,
but also to ensure that the Poles at home would support him in the
concessions which it would be necessary to make to Russia. Without such
an assurance he run the risk of agreeing to conclude an agreement with
Russians under our pressure and then being disavowed by the Poles at
home".
Najważniejsza merytorycznie rozmowa
Retingera z Robertsem miała miejsce 15 stycznia. Poświęcony jej
odpowiedni fragment kolejnej notatki tego ostatniego w sposób chyba
najpełniejszy z dotychczas znanych materiałów źródłowych
oddaje polityczny sens misji Retingera, tak jak ją widziano z
perspektywy Whitehall. "There is no doubt - podkreślał
brytyjski dyplomata - that he is out to help, his main idea being that
it would be fatal if the Polish population at home, through lack of
knowledge, repudiated whatever agreement might be reached between M.
Mikołajczyk and the Russians. M. Retinger's line will therefore be to
show the Poles at home what is the real international situation and
that, while we shall do what we can to ensure that a strong and
independent Poland emerges from this war, they should not expect the
impossible, either from us or from the Americans'". Jeżeli chodzi o
politykę brytyjską w sprawie polskiej Roberts informował swoich
przełożonych, że "M. Retinger's line will be that without Russians
support Poland could not be liberated; that it is indispensable to the
future of Poland that she should have friendly relations with Russia,
and that Great Britain cannot in any circumstances be expected
to quarrel on an issue such as rejection by Poland of a
frontier approximating to the Curzon line". W dalszej części
notatki była też mowa o opiniach Retingera na temat polityki
amerykańskiej. Roberts pisał na ten temat: "M. Retinger is particularly
anxious lest the Poles at home may pin their faith in America. He will
point out to them that Americans professions of goodwill are unlikely to
produce any practical results and may, in any case, not outlast the
American election campaign".
Można tutaj dodać, że w rym duchu
informował Retingera zaprzyjaźniony z nim rtm. Stefan Zamoyski, dawny
adiutant gen. Sikorskiego, wywodzący się ze znanej polskiej rodziny
arystokratycznej. Ten "oficer o wielkiej inteligencji", znakomicie
władający "oksfordzkim" językiem angielskim, był "pomocnikiem polskiego
attache
wojskowego" w USA, tłumaczem i oficerem do zleceń płk. Leona
Mitkiewicza, szefa polskiej misji wojskowej przy Połączonym Komitecie
Szefów Sztabów (Combined Chiefs of Staff - CCS) w Waszyngtonie. Zarówno z
tytułu pełnionej funkcji, jak i wysokiej pozycji towarzyskiej w
waszyngtońskich elitach, miał on dostęp do wielu nieoficjalnych, a
zarazem kluczowych informacji dotyczących sprawy polskiej. Dość
powiedzieć, że czołowy z ówczesnych amerykańskich strategów wojennych,
zastępca szefa sztabu generalnego USA ds. planowania wojennego,
gen. Albert C. Wedemeyer "często bywał u pp. Zamoyskich".
Już w czerwcu 1943 r. z brutalną
otwartością rtm. Zamoyski pisał o przemożnych wpływach sowieckich w
otoczeniu amerykańskiego prezydenta i o nurtujących tutaj planach
polityczne-go powojennego porządku na świecie, a także o
przygotowaniach do spotkania Stalina, Churchilla i Roosevelta, łącznie z
kierunkiem, w jakim potoczyć się mogą ich rozmowy w sprawach polskich.
"Tutaj utwierdza się - ostrzegał Retingera - dość silnie koncepcja
uznania żądań rosyjskich, może bardziej z powodu przekonania, że nie
będzie podstaw ani możliwości sprzeciwu, a także pobożnej wyobraźni, że
przyniesie to trwałe ułożenie Europy Wschodniej, aniżeli przekonania o
jakiejkolwiek słuszności [...]. Koncepcja ta wypływa od najwyższych
czynników i tutejszy Pan [tj. Roosevelt - WB] obecnie krystalizuje ją, a
nawet polecił przygotować projekt, jeżeli chodzi o Polskę, na
przesłankach linii Curzona, oddania Polsce Gdańska, Pomorza i
Prus Wschodnich oraz Śląska, a nawet przesunięcia naszej
granicy zachodniej do Odry". Zamoyski informował też Retingera o planach
spotkania "Wielkiej Trójki" i o tym, że jednym z głównych tematów
rozmów będą sprawy polskie.
W notatce z 12 stycznia 1944 r.
Roberts i Strang uznawali dodatkowo za całkiem uzasadnione prośby
Retingera, po pierwsze o udzielenie mu odpowiednich wskazówek jeżeli
chodzi o "linę H[is] M[ajesty] G[overnment] would like him to take in
Poland", po drugie o krótkie, w istocie symboliczne, spotkanie z Edenem,
którego celem miało być jedynie podkreślenie wagi całej misji w oczach
polskich polityków w kraju. Eden zgodził się spotkać z Retingerem.
Spotkanie odbyło się 17 stycznia 1944 r. o godzinie 3 po południu, tuż
przed opuszczeniem Londynu przez wysłannika polskiego premiera. Eden
miał wtedy ostrzec Retingera: "Powiedz Pan Polakom, że my się o
wschodnie granice Polski bić nie będziemy i jeżeli nie chcą
stracić wszystkiego i uniemożliwić nam wszelkiej pomocy - to niech
jak najszybciej dochodzą do zgody z Rosją".
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że
ostatnie polityczne rozmowy Retingera w Londynie zbiegły się dokładnie w
czasie z wymianą komunikatów PAT i TASS (z 5, 11, 15 i 17
stycznia). Umiarkowane i koncyliacyjne stanowisko rządu polskiego
spotkało się wówczas z "brutalną", jak wspominał ambasador Raczyński,
sowiecką ripostą. Brytyjczycy niepokoili się, czy owe sowieckie
deklaracje nie wpłyną zbyt przygnębiająco na Retingera, podważając, już
na jej progu, cały polityczny sens jego ryzykownej misji. Pocieszali go,
że to jest tylko sowiecka taktyka "designed to secure the most
favourable position from which the Soviet Government might enter into
discussions".
Dokumenty brytyjskiego Foreign
Office dobrze obrazują pozytywny, ale daleki od jednoznacznego poparcia i
raczej wykluczający własną inicjatywę, stosunek Brytyjczyków do
całej sprawy i osoby samego Retingera. Wbrew temu co sugeruje m.in.
Norman Davies (powołując się na publikację Stephena Dorrila), warto też
zauważyć, że w opisanej korespondencji brak śladów, wskazujących na to,
by w całej sprawie uczestniczyły inne brytyjskie służby specjalne niż
SOE, np. Secret Intelligence Service (SIS), znana też jako Military
Intelligence - Section 6 (MI 6). Można to powiedzieć z pewnością
zwłaszcza o procesie decyzyjnym poprzedzającym całą misję, a odbywającym
się w kręgu kierownictwa Foreign Office i po części SOE.
Także przywołany Dorril w istocie pisze coś innego niż sugeruje
Davis. Uważa mianowicie, że w czasie wojny Retinger był "SOE officer",
względnie "SOE recruit", mając zresztą wyraźnie na myśli właśnie opisaną
tutaj misję do Polski. O jego związkach z MI 6 mowa jest wyraźnie
jedynie w odniesieniu do powojennej aktywności w ruchu europejskim, do
czego jeszcze pozwolę sobie na koniec powrócić.
Potwierdzona źródłowo rola
przedstawicieli SIS w całej sprawie wyprawy Retingera do Polski odnosi
się właściwie do kwestii drugorzędnych, to jest obejścia standardowych
procedur bezpieczeństwa. Najpierw wiceszef SOE Harry N. Sporborg
zastanawiał się, czy w przypadku pozostawionych przez Retingera listów
pożegnalnych dla polskiego prezydenta, premiera, pani Sikorskiej i swych
córek, należy zgodnie z zasadami przekazać je do ocenzurowania
odpowiedniej strukturze SIS, czy też decyzją Edena od tego odstąpić. Po
raz drugi przedstawiciele "security authorities" pojawiają się w
momencie oczekiwanego powrotu Retingera. SOE wynegocjować miał jego
zwolnienie z normalnych procedur clearingowych,
przy założeniu jednak "that he should be kept incomunicado", po
kontrolą tej właśnie organizacji. Zapewne i w jednym, i drugim przypadku
szefom SOE chodziło wprost o zachowanie szczegółów misji w tajemnicy
przed konkurencyjnymi służbami.
Wylot do Polski
Jakkolwiek można domniemywać, że nie
wszystkie materiały SOE odnoszące się do misji Retingera zostały
ujawnione, jest rzeczą pewną, że odpowiedzialność za jego przerzut do
okupowanego kraju wzięła na siebie właśnie ta tajna organizacja,
na czele z jej szefem gen. Gubbinsem. Zajmował się tym wspomniany już
zastępca Gubbinsa Harry Nathan Sporborg, a także świetnie znający
Polaków i polskie sprawy oficerowie SOE - ppłk Arthur Terence (Terry)
Roper-Caldbeck i mjr Ronald Hazell.
Założenia, jakie kierowały szefami
SOE, kiedy angażowali się w przygotowanie całej operacji, znamy z pisma
jednego z jej dowódców ppłk. Harolda Perkinsa, szefa polskiej sekcji
SOE, napisanego charakterystycznym dla angielskich służb
specjalnych językiem przetykanym kryptonimami i sarkazmem: "We
fully suported - pisał "MP" - QUEEN's [Mikołajczyk - WB] endevours
because although we back the DAY's [Polskie Siły Zbrojne - WB] one
hundred per cent with regard to they TRUNK [operacje - WB] and the
marvelous ROOT [organizacja - WB] they have created inside KENSAL
[Polska - WB] with connection with their work, we do know that without
QUEEN restraining influence we should get absolutely nowhere with
DULWICH [Rosja - WB], DULWICH loathes and suspects the whole of the
DAY's activities under SHINE [gen. Sosnkowski - WB], and it is only
through QUEEN that we can allay or attempt to allay this suspicion".
Z polskiej strony, na polecenie
Mikołajczyka, jak wcześniej wspominałem, dość już wiekowym kandydatem na
"kociaka", miał się opiekować młody, doświadczony kurier MSW w
osobie Tadeusza Chciuka (Marka Celta). Zostawił on dosyć szczegółowy
opis dłużącego się wyczekiwania na wylot do Polski, łącznie z
zaskakującą (dla niektórych) wzmianką o żarliwych modlitwach zanoszonych
przez "bezbożnika, żyda i masona" w miejscowym kościele w Bari. Przed
odlotem Retinger napisał pięć listów, które miały poniekąd charakter
politycznych i osobistych testamentów. Cztery z nich były skierowane do
różnych polskich adresatów.
Nb.
na wszelki wypadek zostały przetłumaczone na angielski przez
Brytyjczyków i zachowane w aktach sprawy. Piąty list, datowany na 2
lutego 1944 r., był skierowany do Edena. Autorowi nie udało się go
odnaleźć, zresztą zdaniem wspominanego Robertsa, był on w momencie, w
którym dotarł do Londynu "out of date and of no interest".
Retingerowi, co wynika m.in. z
omówionych wyżej licznych notatek Foreign Office, a także z
pozostawionych przezeń pożegnalnych listów, bardzo zależało na
utrzymaniu całej sprawy w tajemnicy przed innymi Polakami, łącznie z
prezydentem Władysławem Raczkiewiczem. Symbolem owej tajemnicy
była czarna brezentowa maska, w której Retinger wsiadł na
pokład samolotu odlatującego do Polski. Utrzymanie sprawy w
sekrecie okazało się jednak niemożliwe. Sprawę usiłował co prawda
załatwić "za plecami polskiego Oddziału VI i polskiego Szefa Sztabu"
wspomniany wyżej ppłk Roper-Caldbeck (posługując się listami
Mikołajczyka). Jego polski partner mjr Marian Utnik (przebywający
wówczas we Włoszech, zastępca szefa Oddziału VI) zawiadomił jednak
natychmiast swoich przełożonych o tajemniczym wysłanniku do kraju. Nie
może zatem specjalnie dziwić, że w jednej z kolejnych swoich notatek
Roberts skarżył się wręcz, że "within a day [...] a report was on
Gen. Sosnkowski's desk", uznając to oczywiście za fakt mocno
nieszczęśliwy. Jeden z jego przełożonych (którym był zapewne zastępca
stałego podsekretarza stanu w Foreign Office - Orme Sargent) opatrzył to
dodatkowo tyleż zgryźliwym, co w tym kontekście niesprawiedliwym
komentarzem: "I'm afraid Poles can keep nothing secret" :.
Oryginały listów Mikołajczyka
(pisanych na jego urzędowym papierze w języku angielskim, wysłanych
następnie brytyjską pocztą dyplomatyczną) znajdują się obecnie w
zbiorach Centralnego Archiwum Wojskowego (CAW) w Warszawie,
gdzie trafiły zapewne wraz z dokumentacją Oddziału VI przywiezioną do
kraju przez gen. Stanisława Tatara i płk. Mariana Utnika.
Ich autentyczność potwierdzają kopie zapisane
in extenso
w "Dzienniku czynności Wydziału S Oddziału Specjalnego
Sztabu Naczelnego Wodza i Bazy nr 11" (czyli bazy przerzutowej
w Brindisi noszącej kryptonim "Mewa", a dla kraju "Jutrzenka"). Jest on
przechowywany w londyńskim Studium Polski Podziemnej (SPP). W istocie
obydwa listy stanowią całość, na którą składają się: rodzaj pisma
przewodniego datowanego na 18 stycznia 1944 r. i zasadniczy "ściśle
tajny" list premiera Mikołajczyka, datowany dwa dni wcześniej. Treść
pierwszego listu wybiega jednak poza standardowe formułki, stąd też
w ówczesnej korespondencji radiowej, a za nią w literaturze przedmiotu
(choćby w najbardziej szczegółowym dotąd opisie u Jędrzeja Tucholskiego)
mowa jest o "dwóch listach".
W piśmie z 18 stycznia Mikołajczyk
zawarł szereg konkretnych dezyderatów, m.in. żądanie przyznania operacji
przerzutu osoby określanej jako "Brzoza" absolutnego
priorytetu. Najważniejsze fragmenty głównego pisma Mikołajczyka z
16 stycznia 1944 r. brzmiały: "You will be requested by your
British friends to lay on an air operation to the homeland. [...] It
has been agreed here that the operation shall consist of Mr.
Brzoza together with my courier at present with you and known to
the British as Kabel *[Wiktor Karamać "Kabel",
kurier MSW; miał on pierwotnie towarzyszyć Retingerowi, został następnie
zastąpiony przez Chciuka-Celta.]. Containers may be sent with
this operation, but only this two bodies should be in the plane as
passengers. Upon arrival [...] they are to be put in touch with the
Delegate of the Government as soon as possible. Any signals or
correspondence which you may pass back to this side on this
matter should be addressed for me personally and sent only through the
Chief of the British Office with whom you are in contact. The code name
for Mr. Brzoza is Salamander".
Ustalenie, kim jest tajemniczy
"Brzoza", zajęło podwładnym gen. Sosnkowskiego kilka dni ". Pierwszy
miał się domyślić kpt. Zygmunt Oranowski "Zora" z bazy w Brindisi.
Siemaszko podejrzewa, w tym kontekście, nie bez słuszności, że to
właśnie aura tajemnicy, jaką otoczona była cała misja, pobudziła
ludzi sprzeciwiających się jej celom politycznym, do bardzo
ostrego przeciwdziałania. Płk Protasewicz (ówczesny szef VI
Oddziału Sztabu Naczelnego Wodza) był wręcz skłonny uważać, że gdyby nie
owa tajemnica, wynikająca jego zdaniem z charakterystycznego dla wielu
opozycyjnych polityków okresu międzywojnia "kompleksu wojska" (w istocie
"Dwójki"), "nie byłoby sprawy Retingera". Raczej jednak nie miał racji.
Sprawa odlotu tajemniczego
"człowieka w masce" miała jeszcze jeden niespodziewany wymiar, pozornie
tylko komiczny. Niezwykłego emisariusza żegnało bowiem w Brindisi co
najmniej dwóch polskich oficerów bardzo dobrze znających go
osobiście. Pierwszym z nich był bratanek pierwszej żony Retingera
por. Jerzy Zubrzycki, adiutant do spraw operacyjnych bazy "Jutrzenka"
(przyjdzie nam tutaj jeszcze do niego wrócić). Drugim był przywoływany
już por. Alfred Chłapowski, który zresztą zawołać miał na pożegnanie
"powodzenia Reciu!" Powinno to zabrzmieć w uszach "Salamandra" jak
groźne memento.
Gen. Sosnkowski i misja Retingera
Z faktu ujawnienia tajemniczej misji
Retingera wynikały daleko idące następstwa, nad którymi wypada się
tutaj szerzej zatrzymać. Poglądom Mikołajczyka i Retingera, a przede
wszystkim wynikającej z nich polityce ocenianej ostro jako "ześlizg
do podległości", odstępstwo od zasady integralności terytorialnej kraju,
a co za tym idzie zdrada narodowych interesów starało się wszelkimi
środkami przeciwdziałać kilka sformalizowanych i nie-sformalizowanych
ośrodków politycznych (zarówno w kraju jak i na emigracji), po części
"samorodnych", a po części wywodzących się z tradycyjnych środowisk
politycznych (głównie nurtu narodowego i piłsudczykowskiego).
Największymi możliwościami pod tym względem dysponowała niewątpliwie
grupa uznająca autorytet Naczelnego Wodza, gen. Kazimierza
Sosnkowskiego. Witold Babiński, jego zaufany adiutant, doradca i oficer
ds. specjalnych pisał na ten temat po latach w sposób nader
charakterystyczny: - "Prawdą jest, że Generał dbał o nienaruszanie
ładu prawnego. Ale są przecież chwile szczególnie ważne, gdy naruszenie
ładu jest dopuszczalne, niekiedy jest obowiązkiem. Wtedy gdy chodzi o
rzeczy wielkie, o byt i niebyt, o całość i niepodległość." Babiński
podkreślał ponadto, że: "Generał obawiał się, że te ześlizgi mogą
doprowadzić do akceptowania przez premiera [Mikołajczyka] warunków,
narzucanych przez Stalina. Czyli innymi słowy, że nastąpić może
powtórzenie Sejmu Grodzieńskiego".
Ten sam Babiński opublikował na
łamach "Zeszytów Historycznych" depeszę Naczelnego Wodza do
Komendanta Głównego AK z 4 lutego 1944 r., odnoszącą się wprost do
misji Retingera. Jej najważniejszy fragment brzmiał:
"tajemniczość wyprawy i rola Anglików w jej organizowaniu zdaje się
wskazywać na to, że wysłańcy Premiera mogą być również zaopatrzeni w
jakieś oświadczenia lub polecenia angielskie, tym bardziej że jak
wiecie, wysiłki Anglików idą w kierunku skłonienia nas do zrzeczenia się
Kresów w zamian za niepewne rekompensaty na Zachodzie i do nawiązania
przez nas współpracy wojskowej z Sowietami, nawet bez uprzedniego
porozumienia politycznego. Moje stanowisko znacie [...]". Podobna
postawa gen. Sosnkowskiego budziła skrajną irytację Brytyjczyków. W
podręcznej kartotece personalnej SOE pisano nie tylko, że kieruje się on
lękiem przed rozszerzeniem sowieckiej dominacji i uważa politykę
Mikołajczyka wobec Rosjan za błąd, ale z niemałą dawką złośliwości
dodawano, że "he would rather be waiter in a Soho restaurant than give
up a sacred rights of Poland".
W otoczeniu gen. Sosnkowskiego
uważano Retingera w najlepszym razie za brytyjskiego agenta i kluczowego
zwolennika "polityki ciągłych ustępstw" wobec Sowietów ("ześlizgów"), a
w gorszym po prostu za agenta Moskwy. Nie lepszą miał też opinię w
kierownictwie podziemia, przede wszystkim w KG AK. Gen. Bór-Komorowski
"Lawina" depeszował tuż po jego przybyciu, czyli jeszcze przed podjęciem
przez Retingera jakichkolwiek rozmów, że "przez tutejsze koła
polityczne jest on [Retinger - WB] uważany za agenta angielskiego i
międzynarodowego aferzystę".
Brytyjczycy zdawali sobie zresztą
doskonale sprawę z reputacji, jaką cieszy się Retinger w polskich
kręgach politycznych, w tym wśród Polaków z kraju. Przywoływany już
tutaj wielokrotnie Roberts pisał wręcz: "Those who have recently come
out of Poland say he will have a poor reception. He used to be regarded
there as a Soviet agent. He has outlived this reputation but is now
regarded as a British agent. The Poles, in fact, think that he was sent
in by us, and quote as an evidence of this the fact that the Secretary
of State [Anthony Eden] received M. Retinger before his departure".
W tym kontekście warto ponownie
przywołać publikację Jana M. Ciechanowskiego, który opisał i próbował
zinterpreto-wać, udostępnione w 1941 r. przedstawicielom polskiego
wywiadu, brytyjskie
dossier
odnoszące się do Retingera. Z tychże materiałów, a także z innych
informacji Oddziału II Naczelnego Wodza, wynika, że podejrzewano go, w
okresie międzywojennym i już w czasie wojny, o rozmaitego rodzaju
kontakty i powiązania z komunistami. Trudno sobie wyobrazić - choć
Ciechanowski pisze to ze znakiem zapytania - aby owo
dossier
było nieznane gen. Sosnkowskiemu i jego "prawej ręce" płk. Franciszkowi
Demelowi, skądinąd doświadczonemu oficerowi wywiadu, działającemu przed
wojną m.in. na kierunku sowieckim. Zawartość owego
dossier
była też jak się wydaje znana płk. Kazimierzowi Irankowi-Osmeckiemu, a
co za tym idzie także szefowi kontrwywiadu AK Bernardowi
Krawcowi-Zakrzewskiemu.
Zdaniem innego doświadczonego
"dwójkarza" płk. Leona Mitkiewicza wspomniany wyżej płk Demel odgrywał w
otoczeniu gen. Sosnkowskiego rolę "szarej eminencji". Dodajmy,
że przynajmniej w oczach ówczesnego Szefa Sztabu Naczelnego Wodza gen.
Kopańskiego, płk Demel miał opinię osoby "politycznie prymitywnej i
ogólnie szorstkiej", zapewne nie tylko w polskich sporach widzącego
"walkę na kły i pazury". Miał być to przy tym świetny dowódca frontowy.
Płk Protasewicz, dobry znajomy płk. Demela, a przy tym człowiek skłonny
widzieć w bliźnich raczej ich lepsze strony, uważał go za "człowieka
godnego całkowitego zaufania, uczciwego i dobrego żołnierza". W wizji
Protasewicza najbliższy zausznik gen. Sosnkowskiego miał być też "z
usposobienia nieufny, ważniejsze sprawy analizował w szczegółach i nie
wahał się zresztą nigdy jasno i wyraźnie meldować Naczelnemu Wodzowi
swoje zdanie [...]. Był też bardzo uczulony na rozdźwięki polityczne,
istniejące pomiędzy N[aczelnym] Wodzem a premierem i widział może w grze
politycznej - intrygę".
Próby zamachu na Retingera - nowe materiały
Właśnie płk. Demelowi, powołując się
m.in. na jego własną relację, Zbigniew Siemaszko przypisał wyciągnięcie
praktycznych wniosków ze zdemaskowania "Brzozy", w postaci polecenia
jego likwidacji. Demel miał przy tym honorowo podkreślać, że gen.
Sosnkowski nie miał nic wspólnego z tym rozkazem, gdyż "tego rodzaju
postępowanie było absolutnie sprzeczne z kodem moralnym Generała, który w
żadnym wypadku nie wydałby takiego rozkazu". Jak wspominał ówczesny mjr
Utnik "W lutym Demel wysłał telegram radiowy do Iranka-Osmeckiego
zalecający Oddziałowi Wywiadowczemu unieszkodliwić Retingera po
zrzucie". Jest on kompetentnym świadkiem, prowadził bowiem w tej sprawie
wewnętrzne śledztwo na polecenie gen. Tatara, w czasie gdy ten kierował
Oddziałem VI Sztabu Naczelnego Wodza. Napisał on też - na innym miejscu
- że ów telegram został zaszyfrowany osobiście przez płk.
Demela, specjalnym szyfrem, nie używanym na co dzień w
Oddziale Specjalnym (stąd też nawet zaufani szyfranci nie znali
treści depeszy).
Jak dotąd, udało się jedynie
odnaleźć kopię (prawdopodobnie tego właśnie telegramu), o niejasnej
proweniencji, przechowywaną w materiałach gen. Andersa (skądinąd
zaprzyjaźnionego z Retingerem). W swoich tekstach publikują ten
dokument m.in. Siemaszko i Tucholski. Nie ma w nim bezpośrednio mowy o
zgładzeniu Retingera. Mjr Utnik, odwołując się do relacji gen. Tatara,
pisał, że ten ostatni miał być "świadkiem na zebraniu Szefów Oddziałów
Komendy Głównej rozpatrywania treści telegramu przechwyconego przez
komórkę szyfrową Bora-Komorowskiego, a dotyczącego treści zlecenia
Demela do Iranka". Niemal identyczna w treści jest relacja innego
świadka debaty na temat postępowania wobec Retingera w osobie płk.
Jana Bokszczanina, następcy gen. Tatara na stanowisku szefa Oddziału III
KG AK. Wymienia on wśród uczestników dyskusji gen. Bora-Komorowskiego,
gen. Pełczyńskiego i płk. Iranka-Osmeckiego. Najczęściej przyjęło się
uważać, że zaalarmowany przez Delegata Rządu komendant AK wydał zakaz
utrudniania misji Retingera (względnie zabronił jego likwidacji).
Potwierdza to m.in. mjr Utnik. Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości,
że jakaś depesza poświęcona misji Retingera została skierowana przez
płk. Demela "Heczkę" do szefa Oddziału II KG AK (wywiadu
i kontrwywiadu), czyli płk. Iranka-Osmeckiego "Antoniego". Obydwaj nie
zaprzeczali temu zresztą, choć dokument opublikowany przez Siemaszkę
uważali zgodnie za falsyfikat.
Płk Protasewicz, w powstałej w
grudniu 1970 r. obszernej części swoich wspomnień poświęconej sprawie
Retingera, opisał szczegółowo, jak doszło do wysyłania tej dyskusyjnej
depeszy. I on - podobnie jak płk Demel - bardzo silnie podkreślał, że
Naczelny Wódz nie miał nic wspólnego z jej wysłaniem: "gen. Sosnkowski
wysyłając ważniejsze depesze do kraju wręczał mi ich tekst osobiście,
lub rzadziej przez Szefa Sztabu [gen. Kopańskiego] - nigdy przez
pośredników. Poza tym [...] nie pozwoliłby nigdy na to, aby jakiś jego
rozkaz lub wytyczne przekazywane były z pominięciem drogi służbowej
przez podwładnego mu oficera". Wedle relacji płk. Protasewicza, krótko
po wysłaniu ostrzegawczej depeszy gen. Sosnkowskiego do
gen. Bora-Komorowskiego z 4 lutego 1944 r. (której fragment cytowałem
powyżej), miał się u niego zjawić płk Demel z napisaną odręcznie nową
depeszą skierowaną tym razem do "Antoniego", czyli płk.
Iranka-Osmeckiego. Treść owej depeszy nie odbiegała, zdaniem "Rawy", od
dotychczasowych instrukcji gen. Sosnkowskiego na temat misji Retinegera
wysyłanych do Włoch i do kraju, mówiących o przeciwdziałaniu owej misji,
jednak "bez awantur". Zaprzeczając autentyczności dokumentu
znajdującego się w materiałach gen. Andersa, płk Protasewicz starał się
(w 1967 r.) odtworzyć z pamięci jego rzeczywistą treść
*["Od Heczki do Antoniego. W ślad za
depeszą N[aczelnego] Wodza w sprawie kurierów politycznych podaje Ci
dodatkowe dane. Przerzut Retingera montują Anglicy z Mikołajczykiem
(względnie ze Stratonem), bez wiedzy prezydenta i N[aczelnego] W[odza]
(względnie Oddziału Specjalnego). Nie wiadomo do kogo i z czym jedzie.
Należy użyć wszystkich środków by materiał który wiezie znalazł się w
waszych rękach. Jest rzeczą konieczną byśmy jak najprędzej byli w jego
posiadaniu. Rozumiesz, że takiego rozkazu nie możesz otrzymać, dlatego
zwracam się z tym do Ciebie"].
Płk Protasewicz wspominał dalej, że
własnoręcznie przepisał depeszę płk. Demela, nic w jej treści nie
zmieniając, dodając jedynie słowa "Lawina [gen. Bór-Komorowski], do rąk
własnych". W tej formie miała ona zostać zaszyfrowana i wysłana do
kraju. Jednocześnie zaświadczał, że "w treści depeszy Demela [...] nie
było sugestii [...]
«zlikwidowania» Retingera". Nic wykluczał jednak, że Demel i
Iranek-Osmecki mogli się posłużyć jakimś nieznanym mu kodem. Pisał nawet
o tym otwartym tekstem do tego ostatniego. Sam Demel nie zaprzeczał, że
"miał specjalny szyfr do korespondencji z płk. Irankiem" (co potwierdza
relacja mjr. Utnika). Być może także (przed zrzuceniem Iranka do kraju)
umówił się, co do innych sposobów komunikacji, na wypadek zaistnienia
podobnej, skrajnej sytuacji. Jest to nader prawdopodobne, jeżeli
zauważyć, że Demel i Iranek-Osmecki przyjaźnili się od dziecka.
Opis sprawy, jaki znajdujemy w
pamiętnikach "Rawy", wynika wprost z treści listu skierowanego do niego
przez płk. Iranka-Osmeckiego. W marcu 1969 r. "Antoni" pisał:
"rozmawiałem z Frankiem [płk. Demelem - WB], stwierdził, że a) wysłał do
Warszawy w sprawie Retingera tylko jedną depeszę, tę przez Ciebie, b)
depesza przytoczona przez Siemaszkę, ta z [Instytutu Sikorskiego] nie
jest tą depeszą, którą wysłał przez Ciebie. Ogłoszona przez Siemaszkę
depesza jest w treści zbliżona do oryginalnej wysłanej przez Ciebie
[...] robi wrażenie jakby była odtworzona przez kogoś, kto znał treść
depeszy oryginalnej [...]. Nasuwa się przypuszczenie, że [gen.
Tatar], któremu zależało na zrobieniu z tej depeszy krzyku, znając jej
treść, bo ją słyszał na odprawie w Warszawie, odtworzył ją z
pamięci. Dlatego nie ma ani l[iczby] dz[iennika], ani daty dziennej,
ani żadnej parafy. Dlatego właśnie treść tego, co ogłosił
Siemaszko, jest tak niepodobna do charakteru waszych depesz. Za
dużo Tabor chciał tam dać treści". W dalszej części płk Iranek-Osmecki
wprost sugeruje, aby płk Protasewicz wraz z płk. Demelem złożyli gen.
Kukielowi z Instytutu Sikorskiego wspólną relację demaskującą działania
"Tabora". I rzeczywiście, po dokładnej analizie publikacji w "Zeszytach
Historycznych" płk Protasewicz jasno stwierdził, że uważa tekst
opublikowany przez Siemaszkę za falsyfikat, co wyraził najpierw w liście
do płk. Iranka-Osmeckiego, a potem w bardzo zbliżonych słowach w swoich
wspomnieniach.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń,
wyrażanych po latach, wydaje się nie ulegać wątpliwości, że płk
Iranek-Osmecki musiał zrozumieć treść telegramu właśnie jako sugestię
likwidacji Retingera (Jan Pomian posługiwał się tutaj, wziętym z
dawnej gwary przestępczej, pojęciem "cynk") *[Relacja
Jana Pomiana z 3 XII 2008: "Tutaj nie można mówić o rozkazie. To
byłaby, w czasie wojny, sprawa gardłowa. Sąd połowy i stryczek. Anglicy
by tego zażądali. Nie było polecenia, co najwyżej można mówić, że to był
'cynk'. Dali 'cynka', ci się nie dopowiedzieli, tamci nie zrozumieli".].
Ze względów oczywistych nie mógł to być ani wyrok jakiegokolwiek sądu,
ani formalny rozkaz Naczelnego Wodza, ani też rozkaz płk.
Demela ("Heczkę" i "Antoniego" nie łączył bowiem prosty stosunek
podległości służbowej). Można natomiast mówić z całą pewnością o
wzajemnym zaufaniu i lojalności wobec gen. Sosnkowskiego
i reprezentowanej przezeń linii politycznej, wiążącej się z dziedzictwem
Marszałka Piłsudskiego. "Odpowiedzialność wobec Boga i Historii", a
także w dużej części jej interpretacja, spoczęła w tym przypadku na
barkach płk. Iranka-Osmeckiego, czym zresztą nie był zachwycony. W
poczcie zabranej przez trzeci "Most", ten sam, którym ostatecznie
ewakuowano Retingera, znajdował się m.in. list "Antoniego" do płk.
Tadeusza Skindera (kolejnego doświadczonego "dwójkarza"), w którym jego
autor wyrażał szereg zawoalowanych pretensji do płk. Demela, przesyłając
jednocześnie "posłuszne i żołnierskie pozdrowienia" gen. Sosnkowskiemu.
Nie ma pewności, czy szef podziemnej "dwójki" odnosił się tym samym do
sposobu załatwienia sprawy "Salamandra", ale wydaje się to dość
prawdopodobne.
Z ujawnionych ostatnio (m.in. w
programie TVP "Rewizja Nadzwyczajna" Dariusza Baliszewskiego) nowych
źródeł i relacji, wydaje się wynikać, że szef wywiadu AK postanowił
przejść do porządku dziennego nad wątpliwościami, a nawet zakazem
wydanym przez jego formalnego zwierzchnika gen. Bora-Komorowskiego i
postanowił zrealizować niedopowiedziane polecenie z Londynu. W tym
momencie na scenę wstąpiła Izabella Horodecka "Teresa", żołnierz komórki
likwidacyjnej kontrwywiadu AK o kryptonimie "993/W".
Relacja Izabeli Horodeckiej i zeznania Stefana Rysia w sprawie zamachów na Retingera
Izabella Horodecka z domu
Malkiewicz, "Teresa", urodziła się 1 maja 1908 r. w Moskwie. Zaliczała
się do warszawskiej przedwojennej elity jako sportsmenka (wioślarka),
żona Zygmunta Horodeckiego, prawnika i wysokiego urzędnika
państwowego, wreszcie siostra Ireny Malkiewicz-Domańskiej (1911-2004),
znanej aktorki. W działalność konspiracyjną włączyła się w 1942 r. w
ramach "Wachlarza". Następnie, od marca 1943 r., znalazła się w oddziale
likwidacyjnym "993/W" kontrwywiadu KG AK. Ze względu na powiązania
towarzyskie, wywodzące się jeszcze z czasów przedwojennych, "Teresa"
odgrywała w nim istotną, także kierowniczą rolę (odpowiadała za tzw.
"grupę kobiet"). Uczestniczyła w 23 akcjach likwidacyjnych. W
Powstaniu Warszawskim walczyła w doborowej (sformowanej z
żołnierzy oddziału "993/W") kompanii "Zemsta". Była dwukrotnie ranna. Po
wojnie pracowała w różnych przedsiębiorstwach i urzędach związanych z
budownictwem. Uprawiała też, w kraju i za granicą, wyczynowe kajakarstwo
turystyczne.
Opis swoich przeżyć odnoszących się
do sprawy Retingera Izabella Horodecka złożyła też w Bibliotece
Narodowej w Warszawie (a wcześniej na ręce prof. Aleksandra Gieysztora) i
w Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w
Londynie. Fragmenty tej relacji, zestawiając ją z innymi źródłami m.in. z
przywoływanymi tutaj wspomnieniami płk. Protasewicza, Baliszewski
opublikował na łamach tygodnika "Wprost".
Wedle relacji Horodeckiej w kwietniu
1944 r. złożył jej wizytę, najwyższy stopniem z jej przełożonych w
kontrwywiadzie AK, "major Fiszer". Wówczas nie wiedziała, że owym
rzekomym majorem był ppor. Stefan Ryś, zastępca szefa KW AK. Towarzyszył
mu sam szef Oddziału II KG AK płk Iranek-Osmecki, który bez większych
wstępów zapytał gospodynię, czy podejmie się ona zadania "polegającego
na asystowaniu [...] Retingerowi w czasie oczekiwania na odlot z kraju
samolotem [...] i wykonanie przy tym pewnej czynności [...]
[polegającej] na zasypaniu tuż przed odlotem rzeczy w walizce Retingera
białym proszkiem [...], który zadziała za parę tygodni i spowoduje
śmierć Retingera, już poza krajem". Jednocześnie miał on poinformować
Horodecką "że jest to rozkaz samego Naczelnego Wodza [...] i
obowiązuje ścisła tajemnica, z której może być zwolniona tylko przez te
w/w osobistości". Sprawa była jej zresztą znana w ogólnych zarysach, już
wcześniej bowiem nakazano członkom oddziału "993/W", w tym Horodeckiej,
rozpracowanie i likwidację Retingera jako "bardzo szkodliwego
emisariusza obcego wywiadu, który miał za zadanie zebranie opinii
społeczeństwa polskiego w Kraju o ewentualnych układach z Rosją Sowiecką
na warunkach mocno Polskę krzywdzących, i sugerował konieczność ich
przyjęcia". Zauważmy, że ten fragment relacji Horodeckiej, zgadza się
nawet w drobnych szczegółach z zeznaniami Rysia w tej samej sprawie
złożonymi we wrześniu 1950 r. przed oficerem MBP, publikowanymi poniżej w
aneksie. Tyle tylko, że Rys' datował to spotkanie na maj 1944.
Horodecka przyjęła polecenie
uznając, że "taka forma z takich ust to jest rozkaz". Szef Oddziału II
miał jej zostawić dwa pudełka wypełnione wąglikiem, bardzo groźną
trucizną wykorzystywaną przez AK m.in. do zatruwania fałszywych
anonimów kierowanych do Gestapo. Por. Ryś, który albo nie wierzył w
skuteczność proszku, albo obawiał się, że ucierpieć mogą osoby postronne
i sama wykonawczyni zamachu, pozostawić miał Horodeckiej inny środek,
który przedstawił jako truciznę (dwie ampułki) zastosowaną wcześniej
skutecznie przez KW AK wobec jednego z więziennych konfidentów.
Horodecka została następnie skontaktowana z nowym opiekunem Retingera
płk. pil. Romanem Rudkowskim "Rudym", jednym z organizatorów
zbliżającego się drugiego już "Mostu" (operacji "Wildhorn 2")
*[Kryptonimy (polski i angielski) operacji
lotniczych polegających na lądowaniu w okupowanej Polsce nieuzbrojonych
dwusilnikowych samolotów transportowych "Dakota" (C-47 Skytrain; wersja
cywilna tych samolotów to popularny Douglas DC-3).]. Spotkała się
z nim w Warszawie, a następnie w Krakowie ujawniając przed nim swoje
zadanie i sposób jego wykonania. Płk Rudkowski miał wówczas
"kategorycznie postawić sprawę tak, że on to załatwi sam" i nakazał
Horodeckiej powrót do Warszawy. Ta wykonała polecenie, ale w Warszawie
odwołała się do płk. Iranka-Osmeckiego uzyskując rozkaz na piśmie dla
"Rudego" wyrażony "w bardzo ostrych słowach". Płk Rudkowski wykonując ów
rozkaz odebrał Horodeckiej połowę posiadanych przez nią trucizn. W ten
sposób osłabił dawkę podanych Retingerowi szkodliwych substancji. Co
ciekawe, zatrzymując się w Krakowie przed wyjazdem w okolice lądowiska,
Horodecka korzystała z kontaktów rodzinnych płk. Iranka-Osmeckiego, a
nie z "oficjalnych" lokali konspiracyjnych AK. W trakcie całej operacji
nie posługiwała się też swoim stałym pseudonimem "Teresa", lecz została
przedstawiona Retingerowi jako "Wanda". Płk Rudkowski miał jej poradzić
"niech Pani do tej czarnej sprawy nie bierze swojego pseudonimu".
Retinger, płk Rudkowski i Horodecka
oczekiwali na przylot samolotu, najpierw w gościnnej, ale zapchlonej
chałupie chłopskiej, a następnie we dworze w miejscowości Dołęga. Czas
ten wykorzystała podając stopniowo truciznę otrzymaną od Rysia "po kilka
kropel do różnych potraw, a najlepiej w kawie". Stwarzało to poważne
problemy, bowiem "zapach preparatu był bardzo ostry i czuć go było
silnie karbolem czy kreozotem". Dzień przed lądowaniem samolotu
Horodecka użyła też drugiej trucizny (wąglika). Uczyniła to pakując
walizkę Retingera. Zabezpieczyła się przy tym tamponem chirurgicznym
otrzymanym od znajomego lekarza. Jej relacja odnosząca się do wyjazdu
Retingera na lądowisko i przyczyn, dla których nie został on zabrany na
pokład samolotu, nie odbiegają specjalnie od innych opisów tego
zdarzenia w obszernej literaturze przedmiotu. Potwierdzają jedynie, że
Retinger miał rację uważając, iż płk Rudkowski świadomie pozostawił go w
kraju i równie świadomie pozbawił go przewożonej korespondencji i
innych materiałów. Co jest zresztą od dawna wiadome choćby na
podstawie relacji płk. Bokszczanina cytowanej przez Siemaszkę, czy
też wypowiedzi samego płk. Iranka-Osmeckiego, tej cytowanej przez jego
syna Jerzego Horodecka wspominała, że tuż po błyskawicznym odlocie
"Dakoty" zdenerwowany Retinger miał jej powiedzieć "ukradli mi moje
papiery, notatki i dokumenty, a samego zostawili tutaj. Może z tego
wyniknąć wielkie nieszczęście dla Polski. Ja będę w Londynie na pewno,
ale inną drogą. Obawiam się, że to może być za późno".
W drodze na stację kolejową (fakt
ten był również wielokrotnie opisywany) Retinger wypadł z bryczki do
wody, przy przejeździe przez bród. W efekcie, w pobliskim
dworze, Horodecka, która pomagała przebierać się Retingerowi,
musiała osobiście wyciągnąć z walizki jego bieliznę uprzednio
posypaną rzekomą trucizną. Wynika z tego, że ów proszek musiał być
nieszkodliwy. Niebawem jednak Retinger, co również jest powszechnie
znanym faktem, poważnie zapadł na zdrowiu. Postawiona diagnoza
wskazywała na polyneuropatię (polyneuritis),
która mogła wystąpić w następstwie zatrucia (polyneuropatia
toksyczna). Horodecka wiąże ten fakt z pierwszą z podanych mu trucizn.
I zapewne ma rację. Specjalista toksykolog dr Mirosław Stasik uważa, że
zastosowanym środkiem mógł być fosforan trójortokrezolu (ang.
Tri-o-cresyl phosphate, TCP). Nie wykluczał także użycia któregoś ze
związków metali ciężkich (arsenu, talu, ewentualnie rtęci, czyli tzw.
sublimatu), względnie mieszaniny takich związków. Zapewne był to środek
określany jako "sacharyna Q" w "Recepcie na trucie" opracowanej w
komórce opieki lekarskiej Wydziału Legalizacji i Techniki Oddziału II KG
AK z przeznaczeniem dla kontrwywiadu AK. Z instrukcji wynika także,
że w dniu 22 lutego (zapewne właśnie 1944 r.) kontrwywiad AK otrzymał 4
pudełka po 5 buteleczek tego preparatu *[Wojskowe
Biuro Badań Historycznych [WBBH], AK, Oddział II, III/22/2, Weronika 24
[dr Maria Lenczewska-Chądzyńska] dla 21-9c [Wydział Bezpieczeństwa i
Kontrwywiadu Oddziału II KG AK], Recepty na trucie, Instrukcja, 22
lutego [1944], k. 235: "Sacharyna Q. Płyn oleisty, lekko żółtawy, bez
smaku i zapachu. Podawać nie w płynach, ale w potrawach.
Dawka śmiertelna od 5 do 15 gramów. Po spożyciu następują objawy
paraliżu postępowego i po kilku dniach następuje śmierć. O ile dawka nie
jest śmiertelna paraliż postępowy pozostaje i rozwija się. W końcowym
stadium działanie sach[aryny] Q powoduje objawy zbliżone do jednego
stadium syfilisu. Trucizna jest komulatywna, to znaczy można ją podawać w
dawkach trzykrotnych np. po 5 gramów w odstępie paru dni i działanie
jej nic jest zmienione. Jest b. trudna do wykrycia przy sekcji zwłok
(prawie niemożliwa)".].
Dodajmy tutaj, że wedle własnych
powojennych zeznań por. Ryś miał w pewnym momencie niepostrzeżenie
zamienić obydwie trucizny na nieszkodliwe substancje - natron (sodę) i
olej rycynowy. Nie wiadomo: czy owo twierdzenie odpowiada prawdzie, czy
odnosiło się to rzeczywiście do obydwu groźnych substancji (rzeczywiście
druga z trucizn nie powinna mieć zapachu, a - zdaniem Horodeckiej -
miała), wreszcie czy por. Ryś działał z własnej inicjatywy, czy też
wykonując czyjeś polecenie. Nie wiadomo też, dlaczego nie wyprowadził z
błędu wykonawczyni całej akcji. Wedle Horodeckiej, po wojnie jej
bezpośredni przełożony Stefan Matuszczyk "Porawa" (dowódca
oddziału "993/W" i kompanii "Zemsta") powiedział jej w tajemnicy: "Ty to
pewnie nawet nie wiesz, to wiedz, że byłaś sympatią Fiszera. On nie
chciał, abyś ty ginęła i wtedy on podmienił truciznę".
W tym miejscu warto przytoczyć mało
znaną relację innej kobiety z podziemnej "dwójki" AK Anny Dreckiej
"Hanny" złożoną w londyńskim Studium Polski Podziemnej w sierpniu 1975
r. "Hanna" opowiedziała w niej, że jeszcze przed powstaniem w Warszawie
jej kuzyn i kolega z AK Lucjan Kamiński (ps. "Szymański") oświadczył:
"że ze względów politycznych udało się zatrzymać odlot do Londynu Józefa
Retingera [...]. Zastosowano środek
«tal», który podawany w małych dawkach w pokarmach i napojach powoduje
objawy chorobowe podobne do reumatyzmu deformującego. W wyniku tego
zatrucia nastąpiło opóźnienie się Józefa Retingera [...] do samolotu II
Mostu".
Jeżeli rzeczywiście Kamiński mógł
coś wiedzieć o sprawie stanowiącej ścisłą tajemnicę, to jego relacja
potwierdzałaby hipotezę, w myśl której wspomniana zamiana trucizn (a
także odebranie Horodeckiej części ampułek) była działaniem świadomym i
miała prowadzić jedynie do utrudnienia Retingerowi wyjazdu z kraju (a
nie zaś do jego zamordowania). Tak jak to ostatecznie się stało, co w
szczegółach opisuje organizator "II Mostu" Stefan Musiałek-Łowicki,
wskazując, że przyczyną spóźnienia się Retingera na samolot był
chroniczny rozstrój żołądka (rzeczywiście typowy kliniczny skutek
zatrucia talem). Skądinąd ten sam oficer (organizator również i
trzeciego "Mostu", którym odleciał również Tomasz Arciszewski z PPS)
przytacza wypowiedź przyszłego premiera: "dobrze się stało [...], że w
maju nie wypuściliście Retingera z kraju. Chodziło o to, aby pewne
sprawy krajowe w Londynie referował i naświetlał kto inny".
Na końcu relacji Horodecka umieszcza
swój bardziej generalny pogląd na temat całej sprawy i osoby Retingera.
"W czasie kilkudniowego pobytu w Dołędze mogłam sobie wyrobić zdanie o
dr. Retingerze. Był to człowiek bardzo inteligentny, sympatyczny i na
pewno dobry patriota i zupełnie inny niż go przedstawia się obecnie w
różnych aktualnych opracowaniach szeroko dziś udostępnianych" (miała ona
tutaj na myśli zapewne pozostające w jej zbiorach bibliotecznych
kuriozalne dziełko autorstwa Henryka Pająka). Na koniec zaś pisała:
"dotychczas odczuwam niesmak po tej całej akcji, bo mam
przeświadczenie, że było to wykorzystanie mojego bezgranicznego zaufania
do rozkazów Komendy Głównej AK, których słuchałam nie mając żadnych
wątpliwości o ich słuszności, a tymczasem zostałam zamieszana w paskudną
sprawę mającą charakter osobistych porachunków na tle politycznym".
Wersja Horodeckiej została odrzucona
w ostrych słowach jako "mitomania" przez część środowiska jej dawnych
kolegów z oddziału, a także przez Jerzego Iranka-Osmeckiego ze
zrozumiałych przyczyn walczącego o nieskazitelnie dobre imię
"emisariusza Antoniego", swego ojca. Przyjęło to postać dwóch
listów otwartych ostro potępiających "Teresę" i podważających
prawdziwość jej relacji. Skierowane one zostały do szeregu instytucji i
osób cieszących się autorytetem w środowiskach kombatanckich.
Z udostępnionych autorowi przez
Izabelę Horodecką kopii bogatej korespondencji dawnych kolegów z
oddziału "993/W" wynika jednak niedwuznacznie, że autorzy akcji
protestacyjnej sami byli przekonani, że w istocie kluczowe elementy jej
opowieści odpowiadają prawdzie. Doskonale wiedzieli (co wynika choćby z
pism przywódcy środowiska Lucjana Wiśniewskiego "Sępa") o oddelegowaniu
na wiosnę 1944 r. Horodeckiej do jakiegoś "śmierdzącego" zadania
specjalnego. Słyszeli nawet coś o odebraniu jej jakichś ampułek. Uważali
jednak za swój żołnierski obowiązek dalszą ochronę powierzonych
tajemnic organizacyjnych. Tłumaczyli jej zatem, że "każde państwo ma
swoje tajemnice, których nie ujawnia, tym bardziej jak dotyczą
kontrwywiadu". Nawet jej obrońcy w tym środowisku, tacy jak zamieszkały w
Australii Jerzy Adamski, podkreślali, że "rozpisywanie się o tajnych
sprawach" uważają "za szkodliwe". Można także sądzić, że pewien wpływ na
próby zatajenia mało "poprawnych politycznie" informacji o zamachu na
Retingera, miał fakt, że ujawnienie sprawy, przypadkowo zbiegło się w
czasie z początkiem dyskusji na temat książki Jana Tomasza Grossa o
mordzie w Jedwabnem.
Co Retinger wiedział o zamachach na siebie?
Informacje o rym, że wydano na niego
wyrok śmierci i próbowano przeprowadzić zamach - jak wspominał choćby
Chciuk-Celt - dotarły do Retingera już w czasie pobytu w kraju i
wywołały wówczas interwencję Delegata u Komendanta Głównego AK. Nie
zmieniły one zresztą bardzo wysokiego mniemania, jakie wyrobił on sobie o
żołnierzach polskiej armii podziemnej i które głosił spontanicznie
jeszcze wiele lat później, podkreślając przy tym, że "to nie było
wojsko, ale cały naród".
Najbardziej szczegółowa była wersja,
jaką Retinger opowiedział jesienią 1947 r. spotkanemu przypadkiem na
ulicy w Londynie płk. Protasewiczowi. Ciekawe zresztą, że jego narracja
wydaje się być niejako lustrzanym odbiciem krążących zarówno w Londynie,
jak i w okupowanej Polsce opowieści o "czarnym gabinecie" za kulisami
polskiego rządu, którego członkiem miał być sam Retinger. Zdaniem
"Reda": "przed wojną istniał w Polsce [...] sanacyjny komitet
«trust mózgów», złożony z 10 czy 12 osób, który kierował polityką
państwa. Komitet ten, zdezorganizowany po kampanii wrześniowej i
częściowo uzupełniony miał [...] swoje komórki w Anglii, Ameryce i w
kraju i nadal kierował akcją sanacji. Tam [płk Protasewicz zrozumiał, że
w Ameryce] zapadła decyzja zamordowania go w kraju i w tym celu wysłano
depeszę z Londynu do Iranka".
Swoją wiedzę, bez podawania żadnych
nazwisk, Retinger dość szczegółowo streścił też po latach w rozmowie z
wspominanym tutaj już korespondentem PAP (a zarazem oficerem wywiadu
PRL) Andrzejem Kłosem
vel Jerzym Klingerem. Ten ostatni raportował do Warszawy: "[Retinger] podał mi, że podczas pobytu w Warszawie polska
dokonała dwukrotnie zamachu na jego życie. W pierwszym przypadku miał
zostać zastrzelony z pistoletu, w krytycznym momencie zastawiła go przed
kulą towarzysząca mu wówczas kobieta, która mieszka obecnie w Londynie
[Jadwiga Gebethnerowa?] [...]. Drugiej próby zamordowania R[etingera]
dokonano przy pomocy trucizny, którą aplikowano w jedzeniu. Ponieważ
dawka była niewystarczająca do spowodowania śmierci R[etinger] - po
chorobie - wygrzebał się, doszedł do zdrowia". Retinger powiedział
też Kłosowi, że jego wiedza o rozkazie "Dwójki" zlikwidowania go w
Warszawie pochodzi od jego przyjaciela płk. Stanisława Gano, szefa
Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza w końcowych latach wojny. Rozkaz ten
miał "otrzymać przedstawiciel , który wyjechał z Londynu do
Warszawy na długo przed Retingerem]" (czyli zapewne płk Iranek-Osmecki).
Wedle Kłosa-Klingera ,,R[etinger] nie chciał podać, kto dał rozkaz
likwidacji, chociaż zaznaczał, że człowiek ten jeszcze żyje i jest na
Zachodzie". Kłos-Klinger pisał też, że Retinger "nie zamierza
[...] starać się o to, aby winnych spotkała zasłużona kara".
Retinger nie starał się jednak
utrzymywać sprawy w tajemnicy (jak to wynika choćby z jego rozmów z
Kłosem-Klingerem, płk. Protasewiczem, Janem Drohojowskim czy wreszcie z
Janem Pomianem). Zarzucił on zresztą otwarcie płk. Irankowi-Osmeckiemu
"wydanie na niego dwukrotnie wyroku śmierci" na posiedzeniu Rady
Instytutu im. gen. Sikorskiego w dniu 29 maja 1958 r. W związku z tym
ówczesny prezes Zarządu Instytutu, wybitny historyk wojskowości gen.
Marian Kukiel, zwrócił się do gen. Bora-Komorowskiego, wówczas prezesa
(przewodniczącego) Rady Studium Polski Podziemnej z prośbą o
"udzielenie informacji co do rzekomego wyroku wydanego wówczas na
dr. Retingera i co do ew[entualnych] zarządzeń płk. dypl.
Iranka-Osmeckiego w stosunku do niego w czasie jego ówczesnego pobytu w
Polsce".
Płk Iranek-Osmecki (członek władz
SPP) na prośbę gen. Komorowskiego ustosunkowywał się na piśmie do
powyższych zarzutów i jak pisał "wyrządzonej mu w ten sposób
krzywdy". Pismo to, datowane na 28 czerwca 1958 r. rozpoczyna się
od charakterystycznego zwrotu: "wyjaśnienie [...] które niżej podaje
jest przypomnieniem faktów znanych Panu generałowi [...] i gen.
Tadeuszowi Pełczyńskiemu". W dalszej jego części były szef Oddziału II
KG AK zaprzeczył zasadniczym zarzutom Retingera, stosując jednak pewien
unik: "stwierdzam, że w czasie mojej służby w AK nie leżało w mojej
kompetencji wydawanie wyroków i nigdy ich nie wydawałem". Bez wątpienia
jednak płk Iranek-Osmecki potwierdził w ten sposób przynajmniej tę
część przytoczonej wyżej relacji płk. Bokszczanina, z której
wynikało, że decyzje "akowskiej góry" w sprawie Retingera zapadały
właśnie w trójkącie gen. Bór-Komorowski, gen. Pełczyński, płk
Iranek-Osmecki (co zresztą wydaje się oczywiste, jeśli wziąć pod uwagę
pełnione przez nich funkcje i zakresy odpowiedzialności).
Warto przytoczyć kilka obszernych
fragmentów z dalszej części pisma, znajduje w niej bowiem potwierdzenie
kilka istotnych faktów. W tym przede wszystkim ten, że sprawę
"opieki" nad "Salamandrem" rzeczywiście powierzono referatowi "993/W"
kontrwywiadu Oddziału II KG AK pod dowództwem por. Stefana Matuszczyka
"Porawy". Zasadniczym zadaniem tego referatu było wykonywanie akcji
likwidacyjnych i tylko w wyjątkowych wypadkach ochrona kontrwywiadowcza
(np. ewakuacji lokali). Członkinią tego właśnie oddziału była Izabela
Horodecka. "W kwietniu 1944 r. - pisał zatem płk
Iranek-Osmecki odwołując się wyraźnie do treści kluczowego telegramu
płk. Demela - otrzymała Komenda Główna AK [...] polecenie ze Sztabu
N[aczelnego] W[odza] z Londynu roztoczenia opieki nad politycznym
emisariuszem rządu RP, przybywającym drogą powietrzną. Zadanie [...]
powierzono mojemu oddziałowi ["Dwójce" - WB]. Otrzymałem je na jednej ze
środowych odpraw Komendy Głównej wraz z fotografią emisariusza, którą
nadesłano z placówki odbiorczej celem sporządzenia
obowiązujących dokumentów osobistych. Z fotografii tej rozpoznałem, że
emisariuszem jest [...] Józef Retinger. Do zadania ochrony p. J.
Retingera wyznaczyłem oddział bojowy por. Porawy, najsprawniejszy jakim
dysponowałem. [...]. Dopilnowałem wyboru możliwie spokojnej i pewnej
kwatery i zatwierdziłem przedstawiony mi opracowany szczegółowo plan
ochrony zbrojnej. Zapewniłem szybką łączność emisariusza z Komendą
Główną AK i z Delegaturą Rządu. Wyznaczony przeze mnie oddział przejął
p. J. Retingera z komórki [...] zajmującej się przyjmowaniem
spadochroniarzy [...]. Oczywiście wobec p. J. Retingera występowała
tylko łączniczka; nie był on natomiast w żadnym stopniu poinformowany o
istnieniu i sposobie wykonywania ochrony. Po wstępnej aklimatyzacji i po
nawiązaniu kontaktu z Delegatem Rządu p. J. Retinger [...] przeniósł
się na inną kwaterę. Od tej chwili nie miałem nic więcej do czynienia z
[jego] osobą". Dodajmy tutaj jeszcze, że zarówno gen. Bór-Komorowski,
jak i płk Iranek-Osmecki - indagowani po wojnie przez przyjaciela
Retingera Stefana Zamoyskiego - jeszcze raz kategorycznie
zdementowali informacje zawarte w opublikowanej przez Zbigniewa
Siemaszkę w "Kulturze" relacji płk. Demela.
Retinger w Polsce -
rozmowy polityczne
Jeżeli pominąć rozmaite anegdoty, w
które obfituje literatura wspomnieniowa (por. relacje Chciuka-Celta,
Stefana Korboń-skiego czy Tadeusza Kochanowicza), nasza wiedza o treści
politycznych rozmów, jakie Retinger prowadził w Warszawie późną wiosną i
wczesnym latem 1944 r. pozostaje jak dotąd nader ograniczona, i to mimo
dość sporej listy publikacji na ten temat. Ze wspomnień Korbońskiego
wiemy zresztą, że przed ostatecznym opuszczeniem Polski w lipcu 1944 r.
Retinger pozostawił mu rodzaj raportu ("testamentu") poświęcony
zapewne wynikom jego warszawskiej misji. Niestety Korboński
zniszczył ten dokument (wraz częścią swojego osobistego archiwum)
w momencie zagrożenia przez UB w 1945 r. Korboński poświęcił też parę
słów rozmowie "Salamandra" ze znanym wolnomularzem dr. Henrykiem
Kołodziejskim, byłym dyrektorem Biblioteki Sejmowej. Ich spotkanie (mimo
otaczającej także i Retingera "masońskiej" aury) miało wypaść "bardzo
blado", co obudziło zresztą szereg wątpliwości u komentatorów o
poglądach narodowych i zarazem antymasońskich.
Nie ulega wątpliwości, że głównym
rozmówcą Retingera był sam Delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski
"Soból", "Doktór". Potwierdzają to zapisy w zachowanym kalendarzyku
Retingera z tego okresu, z których wynika, że pierwsze rozmowy z
"Doktorem" miały miejsce (względnie były planowane) na dni 11, 15 i 22
kwietnia 1944. Ze swej strony Chciuk-Celt, w oparciu o własne notatki,
datuje pierwsze spotkanie Retinger-Jankowski na dzień 12 kwietnia 1944.
Nie ulega wątpliwości, że z owych rozmów Retinger wyrobił sobie bardzo
wysokie mniemanie o osobie zmarłego w sowieckim więzieniu ostatniego
Delegata Rządu. Treść tych rozmów - w oparciu o rozmowy z
samym Delegatem i Józefem Zajdą, opisał krótko Jan Nowak-Jeziorański w
liście do redakcji "Zeszytów Historycznych". Jego zdaniem Retinger "miał
wybadać, czy kompromis z Rosją oparty na ustępstwach terytorialnych
(linia Curzona) i udziale komunistów w rządzie spotkałby się z poparciem
stronnictw. Do układu miałoby dojść w drodze bezpośrednich rozmów
między RJN (Radą Jedności Narodowej) i PPR". Wedle Aleksandra
Jałty-Połczyńskiego, Retinger miał wręcz powiedzieć Karolowi
Popielowi po swoim powrocie do Londynu, że jego zdaniem
"Delegatura Rządu i kierownictwo polityczne stronnictw, jest świadome
konieczności porozumienia się z Sowietami, a tym samym i
ich ekspozyturą. Trudność polega tylko na wygórowanych ambicjach PPRu i w
tym punkcie podziemie liczy na efektywną pomoc Anglosasów".
Z krótkich wspomnień Kazimierza
Pużaka dowiadujemy się z kolei, że Retinger dwukrotnie wziął udział w
posiedzeniach RJN (może tutaj także chodzić o Krajową Radę
Ministrów), wygłaszając wówczas coś w rodzaju
exposé,
które "wobec obfitości materiału musiało być raczej ogólne".
"Naturalnie - pisał dalej Pużak - jego związek z Anglikami zaciążył na
treści i raczej obfitował w elementy optymistyczne. I dlatego zbywał
ogólnikami nasze wynurzenia pełne rezerwy i wątpliwości. Ciekawe, że
dużo uwagi poświęcił propagandzie sowieckiej w Anglii. Podał takie
szczegóły, jak
£ 15 mln wydanych na agitacje w Anglii [...] na
kolosalne honoraria dla różnych intelektualistów i uczonych profesorów".
Pużak wspomina poza tym o ryzykownym (z punktu widzenia zasad
konspiracji) zachowaniu Retingera, który zwykł spotykać swoich rozmówców
"w lokalach, barach, restauracjach, kawiarniach". Pużak podejrzewał
poza tym, nie tyle popuszczając wodze fantazji, co zapewne powtarzając
krążące po Warszawie ".miejskie legendy", że Retinger spotykał się tutaj
z bliżej nieokreślonymi "wywiadowcami Foreign Office".
Inny socjalista Zygmunt Zaremba
zapamiętał, że najbardziej interesowała Retingera "możliwość znalezienia
jakiegoś kompromisu pomiędzy Podziemiem a komunistami lub
Rosją". Zaremba ze swej strony miał stwierdzić, że "problem naszej
przyszłości znajduje się [...] w rękach sojuszników zachodnich, którzy
jedynie dysponują środkami ograniczenia sowieckich apetytów". I on -
podobnie jak Pużak - zapamiętał, że Retinger zwracał uwagę na "nastroje
prosowieckie" w Anglii, będące efektem umiejętnej propagandy.
Jednym z ciekawszych źródeł
odnoszącym się do warszawskich rozmów Retingera są zeznania złożone
przez Adama Bienia w trakcie przygotowań do tzw. "procesu Szesnastu".
Szef NKWD Ławrientij Beria i jego kolega szef NKGB Wsiewołod
Mierkułow pisali na ten temat w ściśle tajnym liście do Stalina i
Mołotowa z 20 kwietnia 1945: "wiosną 1944 r. przyleciał samolotem
z Londynu do Warszawy emisariusz polskiego rządu londyńskiego Retinger,
Polak, obywatel angielski. [...] na posiedzeniu rady ministrów rządu
polskiego podziemnego [zapewne Rady Jedności Narodowej względnie
Krajowej Rady Ministrów - WB], poinformował Jankowskiego, Bienia,
Pajdaka i Jasiukowicza [...] o polityce rządu angielskiego w sprawie
polskiej [...] oznajmił, że Mikołajczyk uznaje konieczność
ustępstw wobec ZSRR w celu rozwiązania problemu
polsko-sowieckiego. Jednakże, mówił Retinger, Mikołajczyk nie znajduje
poparcia w gabinecie ministrów rządu polskiego londyńskiego i stwarza
to trudności w ustanowieniu normalnych stosunków między ZSRR a Polską.
Podczas pobytu w Warszawie Retinger dwa razy spotykał się z Adamem
Bieniem, od którego otrzymał informacje na temat wzajemnych stosunków
między polskimi partiami podziemnymi i ich wpływach w polskim
społeczeństwie. Retinger powiedział Bieniowi, że o rezultatach swojego
wyjazdu będzie informował polski rząd londyński i [...] Edena".
Z kolei znany historyk i piłsudczyk
Władysław Pobóg-Malinowski pisząc o misji Retingera przywołuje relację
Stanisława Kauzika ("Dołęgi", "Modrzewskiego"), Dyrektora Departamentu
Informacji i Propagandy Delegatury, po wojnie działacza emigracyjnego
używającego nazwiska Stanisław Dołęga-Modrzewski. Ten zapamiętał, że
Retinger najbardziej interesował się "organizacjami komunistycznymi w
Polsce i kwestią ewentualnego współdziałania z nimi organizacji
polskich", a także sprawami "sabotażu i dywersji". Inną relację,
pochodzącą - jak można sądzić - od tego samego rozmówcy Retingera - tj.
Kauzika, tyle, że przekazaną za pośrednictwem innego wysokiego
urzędnika Delegatury, naczelnika Wydziału Bezpieczeństwa
Tadeusza Miklaszewskiego "Małynicza", przytacza w swoich bardzo
obszernych "zeznaniach własnych" aresztowany po wojnie i skazany na
długoletnie więzienie adwokat, dyplomata, a w czasie wojny wysoki
funkcjonariusz struktur bezpieczeństwa Delegatury Rządu - Tadeusz
Myśliński. Pisał on, że "pod względem merytorycznym misja Retingera
sprowadzała się do tego, aby poinformować krajowe czynniki
konspiracyjne, że angielska opinia polityczna jest coraz b[ardziej]
daleka od popierania stanowiska Polski w sporze ze Zw[iązkiem]
Radzieckim i że należy jak najrychlej wyrazić zgodę na jego zasadnicze
żądania graniczne, gdyż Anglicy uważają linię Curzona za słuszną, a przy
jej akceptowaniu gotowi są na podjęcie interwencji w celu wywalczenia
dla Polski pewnych [...] ustępstw [...], odnoszących się bodaj do Lwowa
lub Wilna. Nadto Retinger miał wskazywać, że tego rodzaju ustępstwa
muszą być połączone z jednoczesnym poszu-kiwaniem głębszego porozumienia
ze Związkiem Radzieckim poprzez wyrównanie stosunków z PPR-em, gdyż na
Zachodzie pozycja Związku Radzieckiego jest nader mocna i
niedostrzeganie tego faktu jest kardynalnym błędem". Brytyjczycy mieli
też uważać za podobny błąd "ruszenie przez rząd sprawy Katynia [...]
gdyż zarówno całą tę sprawę jak i spór graniczny powinno się zachować na
odpowiedni moment, kiedy Polska w zmienionej koniunkturze politycznej
będzie mogła z powodzeniem powrócić do wszystkich swoich pretensji
żywionych do Związku Radzieckiego, a na razie nie pozostaje nic innego
jak stosowanie taktyki ustępstw, aby w miarę upływu czasu nie utracić
jeszcze więcej". Pisząc zaś o polityce Mikołajczyka, Myśliński
stwierdzał, że "powyższe stanowisko czynników angielskich [było]
uznawane przez część rządu londyńskiego, lecz nie chce on
przesądzać kierunku swej polityki bez uzgodnienia tych spraw z krajem
i [...] poinformowania go o istotnej sytuacji i [...] urobienia gruntu w
celu przeprowadzenia istotnych zmian w polityce zagranicznej rządu".
Można powiedzieć, że informacje Myślińskiego były całkiem precyzyjne.
Pisał on też, że "zabiegi Retingera zostały przyjęte bardzo różnie,
wywołując obok znacznego zastanowienia, oburzenie tak silne, że czasami
odsądzano go od czci i wiary". Nie zdradzając jednak, o jakie środowiska
i jakich ludzi konkretnie chodziło.
Sprawa domniemanych kontaktów Retingera z Niemcami
Korboński pisze w swoich
wspomnieniach, co brzmi nieco sensacyjnie, że o misji Retingera było
poinformowane warszawskie Gestapo. Potwierdza to Tadeusz Myśliński,
który, jako szef komórki bezpieczeństwa Delegatury Rządu, miał z
funkcjonariuszami niemieckich służb bezpieczeństwa, a konkretnie m.in.
z niejakim Bruno Schultzem, pewne kontakty. Być może zresztą Korboński
wiedział o działaniach niemieckich właśnie od tegoż Myślińskiego
(bezpośrednio lub za pośrednictwem Tadeusza Miklaszewskiego
"Małynicza"). W relacji Myślińskiego ów Schultz był świadom, że Retinger
"jako emisariusz rządu londyńskiego starał się o to, aby polska
konspiracja zmieniła swój stosunek do Związku Radzieckiego". W tej
sytuacji Gestapo "postanowiło Retingera zlikwidować, jako stronnika
komunistów, co powinno odpowiadać Delegaturze". Schultz chwalił
się wręcz, że "Niemcy byli już kilkakrotnie na jego tropie". W
tej sytuacji Myśliński miał dojść do przekonania, że "opowiadane mi
fakty wiążące się z osobą Retingera [...] były
«nadawane Gestapo»". Rzecz jasna przez jej wtyczki tkwiące w
polskich organizacjach konspiracyjnych.
Jeszcze bardziej sensacyjne są
informacje pochodzące od Jadwigi Gebethnerowej, która gościła Retingera w
Warszawie w 1944 r. Miała on opowiedzieć w 1968 r.
Zbigniewowi Siemaszce, że "Józio" [...] był w kwietniu lub w maju
aresztowany przez Niemców i został zwolniony, bo zgodził się na
współpracę. Współpracował wymieniając informacje w obie strony, ale na
tej wymianie strona polska korzystała". Wydaje się mało prawdopodobnym,
aby rzeczywiście doszło do podobnego zdarzenia i udało się taką sprawę
utrzymać w tajemnicy. Pani Gebethnerowej, z którą Siemaszko rozmawiał na
krótko przed jej śmiercią, musiało się po prostu coś pomylić.
Jedynie - bardzo niepewne i do tego
częściowe - potwierdzenie tej informacji pochodzi od złamanego i
poddającego się dowolnym manipulacjom oficerów śledczych MBP, dawnego
oficera wywiadu NSZ Antoniego Szperlicha. Zeznał on mianowicie, że:
"Misja Retingera była oczywiście wielce korzystna dla Niemiec [?-WB] i
[Paul] Fuchs [szef radomskiego Gestapo] znał tę misję w szczegółach. O
tym, aby Retinger konferował bezpośrednio z władzami niemieckimi, nie
byłem poinformowany, natomiast wskazywały na to wyjazdy Retingera do
Krakowa [...] o wyjazdach tych informował mnie [Witold] Gostomski
[szef wywiadu NSZ - WB]". Szperlich nie wiedział jednak zapewne, że
Retinger miał po prostu rodzinę w Krakowie (skąd pochodził); w
Małopolsce też (koło Tarnowa) znajdowały się lądowi-ska, na których
lądowały samoloty "Mostu". Tym niemniej wydaje się prawdopodobnym, że
informacje o misji Retingera mogły przepływać do Gestapo za
pośrednictwem jej wtyczek w NSZ, dokąd trafiały z kontrwywiadu AK.
Wywiad skrajnych narodowców sprawę co najmniej "monitorował" (i zapewne
też przygotowywał własny zamach na "Salamandra").
Notatka Eugeniusza Czarnowskiego
Najważniejszy jak dotąd dokument
odnoszący się do politycznej treści misji Retingera, to jest obszerną
poufną notatkę z 15 maja 1944 r. autorstwa zastępcy szefa Wydziału
Informacji BIP KG AK Eugeniusza Czarnowskiego "Lidzkiego", opublikował
pod koniec lat 80. krakowski historyk Grzegorz Mazur, korzystając ze
zbiorów Kazimierza Ostrowskiego (również niegdyś ważnego funkcjonariusza
BIP).
W swojej notatce Czarnowski
odnotowuje spotkania Retingera z Delegatem Rządu, a także zapewne z
Okręgowymi Delegatami Rządu (w tekście mowa jest o wojewodach).
"Lidzki" wspomina też o "dość głośnej konferencji" z jednym z
czołowych polityków narodowych owego czasu Zbigniewem Stypułkowskim, a
także o licznych rozmowach z pomniejszymi działaczami podziemia
politycznego (piłsudczycy, działacze odłamów PPS). "Lidzki" dość wiernie
- jak się wydaje - spisał relacje pochodzące od swoich informatorów
(rozmówców Retingera), nie usiłując przy tym - co podkreślał w tekście -
godzić licznych w nich sprzeczności i niedopowiedzeń.
Nb.
"Lidzki" mimo wszystko ulegał pewnej mitologii, czy też aurze, którą
lubił wokół siebie rozsnuwać bohater jego notatki. Zdaje się np. wierzyć
"miejskiej legendzie", jakoby Retinger miał do dyspozycji własną,
niezwykle skuteczną, siatkę konspiracyjną! O "ludziach Retingera" pisał
nawet, że "muszą być dobrze zorientowani w życiu podziemnym i mieć
dostęp do wielu sfer i kół politycznych".
Czarnowski odrzucał tezę o
samodzielnym ("prywatnym") charakterze misji Retingera. Zakładał
natomiast, że ten ostatni wykonuje (zapewne na rzecz Brytyjczyków)
zlecone mu zadania informacyjne, konkretnie zaś zbiera dane o sytuacji w
okupowanej Polsce, a przede wszystkim stara się o "ustalenie diagnozy o
sile i odporności Kraju zarówno wobec Niemców (warunki okupacji), jak
wobec roszczeń ZSRR, jak i nacisku ze strony Anglii". Co może
zaskakiwać, analityk BIP (a także polityk polskiego podziemia o wysokim
stopniu wtajemniczenia) zdawał się w ogóle nie wiedzieć, że przybysz z
Londynu jest politycznym wysłannikiem premiera Mikołajczyka wysłanym do
kraju z bardzo konkretnym przekazem i wynikającym z niego planem
politycznym.
Co więcej, wedle Czarnowskiego,
międzynarodowy obraz sprawy polskiej rysowany przez Retingera,
pozostawać miał w sprzeczności z "realistyczną" wizją premiera. Co
prawda, dowiadujemy się tutaj ponownie o treści znanej nam już
pożegnalnej rozmowy Retinger-Eden, w której ten ostatni "nakazywał
[...] ostrzec Polaków, iż Anglia nie będzie prowadziła nowej wojny
o wschodnie granice Polski". Jednocześnie jednak miały padać z ust
Retingera sugestie, w myśl których "gra angielska" (włącznie z
publicznymi deklaracjami Churchilla o linii Curzona) to
tylko przejściowa taktyka, że "sprawa granic wschodnich z
małymi poprawkami jest jeszcze do uratowania", pod warunkiem zachowania
przez polskie społeczeństwo "pełnej zwartości i jednomyślności".
Retinger miał też obiecywać, że "Anglia nie dopuści do sowietyzacji
Polski"; negliżując przy tym niebezpieczeństwo komunistyczne i
proponując przeciwstawienie mu "rządu demokratycznego o bardziej
radykalnym składzie". Pomoc ze strony Anglii (czy też Anglosasów) miała
przy tym obejmować przyby-cie misji wojskowej i ustanowienie w
wyzwolonej Polsce międzyalianckiej administracji wojskowej na wzór AMGOT
*[Allied Military Government of Occupied Territories (Aliancki Zarząd Wojskowy Terenów Okupowanych).]
we Włoszech. Trudno powiedzieć, gdzie kończy się tutaj
"wishful thinking" i gra samego Retingera (być może prowadzona w imieniu
antysowieckich kręgów brytyjskich, do których jeszcze tutaj wrócimy), a
gdzie zaczynają się próby włożenia w jego usta własnych nadziei i
pragnień przez Czarnowskiego i innych polskich polityków. Tak czy
inaczej, wydaje się nie ulegać wątpliwości, że najważniejszy przekaz,
jaki Mikołajczyk i Eden powierzyli Retingerowi, nie tylko nie został
właściwie zrozumiany przez błyskotliwego analityka z BIP, ale wręcz
został zrozumiany opacznie.
Nie można jednak wykluczyć i takiej
interpretacji, że Czarnowski dobrze rozumiał sens misji Retingera jako
kurs na porozumienie ze Związkiem Sowieckim i krajowymi komunistami (był
on już wcześniej zaangażowany w rokowania z PPR; podobnie zresztą jak
jeden z głównych rozmówców Retingera w kręgach Delegatury Stefan
Pawłowski "Grabowiecki", wzmiankowany tutaj jako "działacz ludowy
zbliżony do J[uliusza] Poniatowskiego"). Nie napisał jednak o tym. Co
nie musi oznaczać, że świadomie dezinformował w swojej notatce
swoich zwierzchników z AK; mógł też po prostu nie chcieć, aby w
tej akurat sprawie, w obliczu odczuwalnej już wówczas "komunistycznej
psychozy" w podziemiu, pozostały wyraźne ślady na piśmie.
Misja Retingera i sprawa mordów politycznych w polskim podziemiu
W tym kontekście warto przypomnieć
tajemnicze morderstwo na osobie badacza problematyki masońskiej i
zarazem masona rytu okultystycznego dr. Jana
Korwina-Czarnomskiego. Miała to być, wywołana podobieństwem nazwiska,
tragiczna omyłka egzekutorów, których ofiarą miał w istocie paść
właśnie Eugeniusz Czarnowski (tak w każdym razie uważał sam "Lidzki").
Znawcy tej problematyki opierając się na materiałach kontrwywiadu KG AK i
BIP KG AK, skłonni są wiązać tę zbrodnię - jak się wydaje słusznie - z
mordami politycznymi, których ofiarą padli Jerzy Makowiecki z żoną
(bezpośredni zwierzchnik Czarnowskiego w strukturze BIP) i
Ludwik Widerszal.
Warto tutaj wskazać na obszerną,
przeładowaną nieistotnymi szczegółami i służącą w istocie zaciemnieniu
sprawy, analizę mordu na Czarnomskim autorstwa "Wacława" z referatu
"996" kontrwywiadu AK. Kończy się ona następującą zaskakującą,
nie mającą bowiem odniesienia do dotychczasowych wywodów autora analizy,
konkluzją: "Opinia wspomina o trzech możliwych powodach zabójstwa: 1)
zwykłe morderstwo rabunkowe [...] 2) morderstwo dokonane przez ONR na
Cz[arnomskim] jako na przeciwniku politycznym. Wspomina się przy tem, iż
Cz[arnomski] mógłby sobie mieć przez Rettingera zlecone komunikowanie
się z komunistami, podtrzymywanie z nimi kontaktu. 3) morderstwo
dokonane przez ONR po prostu za ukrytą akcję komunistyczną [...]". W
rzeczywistości, jak wiemy, bardziej uzasadnione mogły być tutaj podobne
podejrzenia wobec Czarnowskiego "Lidzkiego" (może zatem
rzeczywiście właśnie o niego tutaj chodziło).
Należy tutaj zwrócić uwagę, że owe
"opinie" pochodzą właśnie z kręgu referatu "996" kontrwywiadu AK,
skądinąd jednej z najsłabiej rozpoznanych komórek podziemnego
"wywiadu obronnego", i to mimo powojennych wysiłków oficerów śledczych
MBP, a później szeregu historyków, w tym piszącego te słowa. Nie ulega
jednak wątpliwości, że chodzi tutaj przede wszystkim o włączoną do niego
formalnie na początku 1944 r. kierowaną przez Aleksandra Kelusa
"samodzielną komórkę wywiadowczo-dywersyjną" o kryptonimie
"Kondratowicz", nazywaną też "grupą Łukasza", wcześniej podporządkowaną
bezpośrednio szefowi Oddziału II KG AK ppłk. Marianowi Drabikowi. Jak
twierdził członek tej grupy Tadeusz Kelus (brat Aleksandra) do końca
1943 r. wykonywała ona najrozmaitsze zadania "likwidacyjne, dywersyjne i
rozpoznawcze" na terenie całego kraju; nie należy jej zatem utożsamiać z
oficjalnymi zadaniami referatu "996" (który formalnie zajmował się
głównie słowiańskimi mniejszościami narodowymi). Zdaniem jednak
Stefana Rysia (zastępcy szefa KW AK) zakres zainteresowań
"grupy Łukasza" dotyczył przede wszystkim "zagadnień żydowskich
oraz spraw masońskich" *["Komórka [...] Kelusa
Aleksandra zajmowała się wyłącznie rozpracowaniem zagadnień żydowskich i
o ile mi wiadomo także masońskich. Na łączności tej komórki pozostawał
Jamontt Władysław, który to [...] przekazywał do KW materiały dot. tzw.
żydo-komuny, a między innymi o Makowieckim, Widerszalu, Handelsmanie i
innych".]. Ten sam Aleksander Kelus organizował tuż po wojnie
siatkę wywiadowczą opierającą się na "Organizacji Wewnętrznej
(Organizacji Polskiej, OP)" (niejawnej strukturze decyzyjnej ONR-ABC,
Związku Jaszczurczego i NSZ), w szczególności na szefie jej wywiadu
Bolesławie Sobocińskim. Rzecz jasna, nie byłoby to możliwe, gdyby nie
wcześniejsza współpraca z lat wojny i wykute w tym czasie wzajemne
zaufanie.
Ciekawe też, że w notatce autorstwa
Tadeusza Kelusa odnoszącej się do mordu na Widerszalu i Makowieckim,
powstałej znów w komórce "996", w oparciu o "oświetlenie [...]
uzyskane przez jednego z informatorów Łukasza [Aleksandra Kelusa]
w kierownictwie NSZ", wyraźnie wskazuje się na powiązania "grupy
odpryskowej Stronnictwa Narodowego, znajdującej się pod przewodnictwem
Zb[igniewa] Stypułkowskiego i ugrupowań żydowsko-masońskich w AK
związanych z czynnikami międzynarodowymi o tendencjach prosowieckich".
Stypułkowski (później, obok Czarnowskiego, jedna z ofiar moskiewskiego
procesu "16" i autor znanej książki na ten temat) miał być zgoła "z całą
pewnością narzędziem świadomym działającym w oparciu o czynniki
międzynarodowe (liberalno-masońskie w typie zasymilowanych Żydów)".
Jeżeli przypomnieć, że, jak wiadomo, Stypułkowski spotkał się z
Retingerem, to być może znów natykamy się na element tej samej
układanki.
Jak widać, mamy tutaj do czynienia z
całym szeregiem poszlak i dowodów pozwalających sądzić, że działalność
Retingera w Warszawie miała związek z serią niewyjaśnionych do
końca politycznych mordów z początków lata 1944 r. służąc zapewne jako
swoisty zapalnik, czy też katalizator, dla tych tragicznych zdarzeń
(mających rzecz jasna również swoje czysto krajowe antecedencje).
Dzisiaj można jednak próbować postawić hipotezę, że jedną z politycznych
przyczyn owych mordów mogła być próba "przecięcia mieczem"
zmistyfikowanej groźby "dogadania się" tajemniczego wysłannika z Londynu
z komunistami, za pośrednictwem bliskich mu ideowo, podzielających jego
poglądy geopolityczne, a zarazem posiadających odpowiednie kontakty
polityków (i funkcjonariuszy BIP), takich jak Czarnowski, Widerszal czy
Makowiecki.
Zagadnienie "sprawstwa
kierowniczego" opisanych wyżej zamachów na samego Retingera i na grupę
liberalno-lewicowych polityków podziemia trzeba traktować rozdzielnie. W
pierwszym przypadku dość wyraźne - mimo ich zacierania - tropy prowadzą
wprost do Londynu i kierownictwa Oddziału II KG AK, a ściślej jego
szefa płk. Iranka-Osmeckiego. W drugim ślad szybko się urywa, gdy
napotykamy na nieformalną grupę kierowaną wówczas, jak się wydaje, przez
niezwykle ambitnego działacza Delegatury Rządu Witolda Bieńkowskiego
"Kalskiego"
*[Witold Bieńkowski (1906-1965), "Jaś", "Jan",
"Wencki", "Kalski", dziennikarz, polityk, działacz podziemia m.in.
założyciel Frontu Odrodzenia Polski, Rady Pomocy Żydom "Żegota",
wreszcie kierownik referatu żydowskiego w Departamencie Spraw
Wewnętrznych Delegatury Rządu na Kraj, po wojnie związany z PAX.],
z którym blisko współpracował tajemniczy oficer komórki 999
(antykomunistycznej) KW KG AK Władysław Niedenthal "Karol", związany z
nią zapewne jeszcze w okresie, gdy była ona częścią BIP (co jest być
może faktem nie bez znaczenia). W jej skład mieli wchodzić oficerowie
kontrwywiadu AK (konkretnie z wspomnianej grupy Aleksandra Kelusa),
mający z tytułu swoich podziemnych obowiązków (a i powiązań
polityczno-towarzyskich) bezpośrednie i pośrednie "styki" zarówno z NSZ,
jak i z Gestapo.
Grupa ta miała dążyć do
"uzdrowienia" stosunków w szeregach polskiego podziemia. Czy i kto nią
kierował "zza kulis" - pozostaje po dziś dzień jedną z nierozwiązanych
do końca tajemnic polskiego podziemia. Na pewno nie były to jednak osoby
z oficjalnych struktur kierownictwa KG AK, takie jak choćby
płk Iranek-Osmecki czy gen. Tadeusz Pełczyński.
W swoich zeznaniach w MBP jeden z
pomniejszych członków owej grupy Adam Leszczyc-Gutowski "Bratkowski",
"K-24" (współodpowiedzialny za morderstwa Widerszala i Makowieckich)
opowiedział, co następuje: "w trakcie werbowania mnie [do pracy w KW AK w
maju 1944 r.] Jamontt Władysław [...] naświetlił mi ogólną
sytuację w jakiej znajduje się AK i
«Delegatura Rządu». Między innymi [...] powiedział mi, że AK
jest powtyczkowana przez elementy posiadające orientację
polityczną wschodnią, które jego zdaniem prowadzą robotę
destruktywną przeciwną linii politycznej AK, a zarazem Rządu
londyńskiego. W związku z takim stanem rzeczy powstał na terenie AK
ruch mający za zadanie sanowanie stosunków w szeregach AK. W skład tego
ruchu [...] miało wejść szereg czołowych osobistości z pośród członków
KG i «Delegatury Rządu». Wypowiedzi swoje na ten temat Jamontt
ilustrował materiałami jakimi dysponował kontrwywiad AK. [...] według
słów Jamontta w skład grupy prowadzącej akcję sanowania wchodziły między
innymi osoby jak gen. Tatar ps.
«Tabor», [Witold] Bieńkowski ps. «Jan Kalski» z Delegatury Rządu i
inni". W innych miejscach ten sam "Bratkowski" zeznawał, znów z
powołaniem się na Jamontta, że "Jan Delegacki
vel
Kalski Bieńkowski stanowią wraz z innymi coś w rodzaju mafii w AK
[...], noszą się z zamiarem przeprowadzenia jeszcze szeregu akcji
likwidacyjnych w KG AK między innymi padły nazwiska [prof. Marcelego]
Handelsmana, który był jakoby w masonerii, [prof. Stanisława] Arnolda,
który miał być według niego typowany na premiera komunistycznego,
i Retinger, który
«wówczas zeskoczył na teren Polski z Anglii» ".
Ten sam Witold Bieńkowski (jako
"Kalski") jest wielokrotnie wymieniany w kalendarzu asystenta Retingera,
czyli Celta-Chciuka. Z zapisów w tym samym notatniku (opublikowanym
przez Wojciecha Frazika) wynika dodatkowo, że z Chciukiem-Celtem
spotykali się, towarzysząc "Kalskiemu", m.in. Władysław Niedenthal
"Karol" i Bolesław Piasecki. W jednym z takich spotkań (16 czerwca 1944)
wzięli nawet udział obok Bieńkowskiego i jego brata Zbigniewa
("Wichrowskiego"), Niedenthal, Piasecki i dodatkowo niezidentyfikowany
"oficer wywiadu AK". Spotkania te niemal dokładnie zbiegały się w czasie
z wspomnianymi wyżej mordami na Ludwiku Widerszalu i rodzinie
Makowieckich. Jest to zbieżność co najmniej zastanawiająca.
Specyficzną ideologię opisanej wyżej
grupy "Kalskiego" w sposób najbardziej zwarty opracował (przyjmując ją
paradoksalnie za swoją) przywoływany już tutaj wielokrotnie Marek Celt w
spisanym w sierpniu 1944 r. w Londynie fragmencie swojego raportu z
wyprawy do Polski zatytułowanym "Moja ocena życia podziemnego w Polsce".
Asystent Retingera - człowiek tyleż dzielny, co naiwny - powoływał się
on tutaj, ni mniej, ni więcej, tylko na rozmowy z Bieńkowskim i
Niedenthalem "reprezentującymi poglądy wspólne wielu innym".
Bieńkowskiego charakteryzował przy tym jako "człowieka na wskroś
uczciwego, bardzo czynnego, wysoko intelektualnie stojącego", zaś
Niedenthala jako "oficera najwyższego szczebla wywiadu AK,
piłsudczyka, lecz nie sanatora, człowieka o wysokim poziomie etycznym
i intelektualnym". "U obu [...] - pisał Celt - nie widziałem ani cienia
karierowiczostwa. Wszystko co mówili, mówili z prawdziwym bólem głęboko
myślących patriotów". "Esencję ich myśli" Celt przedstawiał w sposób
następujący: "u ludzi uczciwych, nie zasklepionych w błędnym kole
partyjnym czy wojskowym, zaczyna się mocno kształtować chęć ponownego
rewizjonizmu, chęć nowych wstrząsających przemian, które by tak
zohydziły przeszłość podziemną, jak rewizjonizm powrześniowy zohydził
sanację i jej dzieło. Prace D[elegatury] R[ządu] - a w szczególności
prace AK uważa się za zbrodnie. Cechuje je kompletna nieudolność,
inercja, przereklamowanie [...]. W Kraju ma Rząd tylko ekspozyturę
nieudolną i nieodpowiedzialną. A tymczasem w Kraju jest punkt ciężkości
[...]. Rozumuje się tu, że - podsumowywał owe wywody Celt - sytuację tę
uratuje po części okupacja bolszewicka [...] uratuje w tym sensie, że w
nowych potokach krwi, w potrzebie nowej zupełnie innej konspiracji,
[...], zrodzi się nowy rewizjonizm, nowa myśl [...]. Dyktatura
Kraju oparta o autorytet rządu w Londynie. Dyktatura
nowoczesna, polegająca na świadomej zgodzie stronnictw na oddanie
władzy jednej osobie. To nam pozwoli wyjść z impasu, to skończy prawie
wszystkie podziemne niemoralności i nienormalności. A w każdym razie
pozwoli nam zostawić po sobie dobrą pamięć".
Po krytycznej analizie wywodów Celta
dość prawdopodobną wydaje się hipoteza, że opisywana przezeń grupa,
dość amorficzna i skupiająca ludzi o bardzo różnych poglądach, mogła być
w pewnym sensie "osieroconym" produktem zakulisowych
działań politycznych prowadzonych w drugiej połowie 1943 r. przez szefów
Oddziału II i III KG AK - ppłk. Mariana Drobika "Dzięcioła" i gen.
Stanisława Tatara "Tabora". W tym kontekście warto zwrócić na uwagę
odnaleziony przez Andrzeja Chmielarza dokument zatytułowany "Replika
Dzięcioła", a także na omówioną przez piszącego te słowa sprawę raportu
ppłk. Drobika w kwestii zmiany polityki AK wobec żądań granicznych
Związku Sowieckiego. Tematem owej "Repliki" (będącej ostrą polemiką z
szefem BIP płk. Rzepeckim "Prezesem") był problem zagrożenia zbrojnym
przewrotem ze strony "komuny" (wspartej przez "demokratycznych"
poputczyków).
Co charakterystyczne, podobnie jak w wywodach Bieńkowskiego i
Niedenthala, pojawia się tutaj jako środek zaradczy wątek specyficznej
"demokratycznej dyktatury".
Jak wiadomo, w końcu 1943 r. i na
początku 1944 r. ppłk Drobik i gen. Tatar zostali wyeliminowani z gry na
skutek odrzucenia ich propozycji wojskowo-politycznych przez
kierownictwo AK (w czym uczestniczył - co istotne - płk Iranek-Osmecki),
a następnie aresztowania pierwszego z nich przez Gestapo i ewakuowania
drugiego do Londynu. Można się jednak domyślać, że sieć organizowanych
przez nich pod hasłem "sanacji podziemia" nieformalnych powiązań została
pozostawiona swojemu losowi, ale nie przestała istnieć. W efekcie mogła
się ona stać narzędziem ludzi o wyraźnych osobowościowych deficytach,
takich jak Witold Bieńkowski czy Aleksander Kelus *[Zob. J. Marszalec, Morderstwo na Makowieckich
(wzmianki o narkomanii, alkoholizmie i chorobie depresyjnej
Bieńkowskiego); Aleksander Kelus z kolei, skądinąd osoba o wybitnych
zdolnościach (doktor nauk przyrodniczych, paleontolog), cierpiał na
"zapalenie mózgu", które objawiało różnego rodzaju reakcjami nerwowymi,
relacja Jana Krzysztofa Kelusa.], a następnie uległa - jak na to
wielokrotnie wskazywali w swoich zeznaniach w MBP szef kontrwywiadu AK
Bernard Zakrzewski i jego zastępca Stefan Ryś - niemieckiej operacji
inspiracyjnej, w której wykorzystano grupę ludzi o poglądach skrajnie
narodowych - Ryszarda Sędka (agenta Gestapo w NSZ), Adama
Leszczyc-Gutowskiego, Władysława Jamontta i szefa komórki "996" Samuela
Ostik-Kostrowickiego. To za ich pośrednictwem w podziemnym obiegu
znalazł się znany "elaborat dotyczący tzw. żydokomuny tkwiącej w AK", w
którym to "było wymienionych szereg nazwisk jak Makowiecki, Widerszal i
inni jako podejrzani o działalność komunistyczną w organizacji AK". Na
pierwotnej wersji tego dokumentu miał zresztą widnieć pseudonim
Ryszarda Sędka "Palec ll" (Ryś przypisywał ten pseudonim bezpośrednio
Jamonttowi).
Brak źródeł nie pozwala na
weryfikację hipotezy o równoległej inspiracji sowieckiej w opisywanych
sprawach. Uprawdopodabnia ją jedynie informacja o powojennych związkach
Bieńkowskiego (i Piaseckiego) z sowieckimi służbami. Nie można
wykluczyć, że w istocie miały one dłuższą historię, niż to się zwykło
przyjmować.
Połączenie inspiracyjnych
"antykomunistycznych" danych z różnych źródeł, z mniej lub bardziej
zmistyfikowanymi informacjami o misji Retingera, w tym także z tymi
udzielanymi naiwnie i w dobrej wierze przez Chciuka-Celta, naświetleń i
opinii uzyskiwanych przez KW AK zarówno "drogą operacyjną", jak i
towarzyską, w specyficznym środowisku wywiadu NSZ i Organizacji
Polskiej, wreszcie własnych poglądów Bieńkowskiego i jego
współpracowników, stworzyło ostatecznie masę krytyczną, która
doprowadziła do jednej z największych, a na pewno najbardziej znanych,
tragedii w dziejach polskiego podziemia.
Bieńkowski i Retinger w zeznaniach Kazimierza Leskiego
Podobną interpretację
uprawdopodobniają dodatkowo informacje pochodzące z powojennych zeznań
Kazimierza Leskiego. Jest to źródło bardzo cenne, w oparciu o nie
można bowiem próbować odtworzyć nieoficjalne opinie ("plotki"), jakie na
temat misji Retingera i jego samego krążyły w podziemnej Warszawie
wiosną i latem 1944 r. Być może i one miały charakter świadomej
inspiracji.
Kazimierz Leski "Dębor", "Bradl",
przed aresztowaniem przez UB (w listopadzie 1945) był szefem sztabu
Obszaru Zachodniego czołowej poakowskiej organizacji "Wolność i
Niezawisłość" (WiN), a wcześniej, w okresie okupacji niemieckiej, jednym
z kluczowych oficerów wywiadu i kontrwywiadu KG AK, o bardzo szerokich
powiązaniach i znajomościach. Co szczególnie interesujące, obraz misji
Retingera w zeznaniach Leskiego opierał się głównie na opiniach
zaczerpniętych ze środowiska "Departamentu Spraw Wewnętrznych
[Delegatury Rządu] w okresie od końca 1943 r. i początku 1944 r.",
konkretnie od znanego mu wówczas bliżej Witolda Bieńkowskiego "Jasia",
od jego brata Zbigniewa Bieńkowskiego "Wichrowskiego" i kilku
ich najbliższych współpracowników i przyjaciół (w tym co istotne z kręgu
organizacji FOP i SOS *[Społeczna Organizacja
Samoobrony, działająca w latach 1942-1944 formacja skupiająca
kilkanaście różnorodnych organizacji podziemnych, w tym takie jak Front
Odbudowy Polski Zofii Kossak-Szczuckiej i "Pobudka"
Witolda Rościszewskiego (dawniej ONR), z której wywodził się Władysław
Jamontt, w skład SOS wchodziło także Stronnictwo Demokratyczne,
czołowymi działaczami którego byli m.in. Czarnowski i Makowiecki.]).
Zaznaczyć jednak należy, że poza kręgiem Bieńkowskiego swoje informacje
Leski miał czerpać również ze "środowiska politycznego socjalistów",
chociaż w tym przypadku żadnych "nazwisk i pseudonimów" nie chciał
sobie przypomnieć. Do grupy osób, "z którymi rozmawiał również", dodawał
jeszcze szefa kontrwywiadu AK Bernarda Krawca-Zakrzewskiego "Oskara"
(którego nie cierpiał).
Tym niemniej można sądzić, że
najważniejszym źródłem informacji w oparciu o które ukształtowały się
opinie Leskiego na temat misji Retingera było zapewne dokładnie to samo
środowisko, któremu przypisuje się odpowiedzialność za wspomniane wyżej
polityczne mordy.
W trakcie przesłuchania Leski
opowiadał zatem o Retingerze, a mający pewne problemy z poprawnością
językową protokolant zapisywał, że: "jest to człowiek z pochodzenia
Polak, o charakterze wybitnie międzynarodowym oraz mającym powiązania z
międzynarodowymi sferami wielkofinansowymi (wielkiej finansjery i
przemysłowymi). Jest to jeden z reprezentantów międzynarodowej
finansjery, działający po linii interesów anglosaskich, szczególnie
angielskich (prawdopodobnie ma powiązania z naftą - (?) [tak w tekście -
WB]. Rettinger poza tym reprezentuje interesy kierowniczych sfer
polityczno-ekonomicznego wywiadu angielskiego + [tak w tekście - WB]
jednocześnie kieruje wywiadem i wykorzystuje go do gry politycznej na
wysokim szczeblu".
Wedle tych samych informacji
Leskiego przed wojną Retinger ani nie uważał się za Polaka, ani nie
bywał w Polsce. W sprawach polskich miał on "wypłynąć" w 1940 r. "jako
człowiek posiadający wielkie możliwości i wykorzystujący je
do wprowadzenia [gen. Władysława] Sikorskiego na arenę
świata wielkopolitycznego". Jednocześnie Retinger miał być "głową
nieoficjalnego tzw.
«czarnego gabinetu» składającego się oprócz Rettingera [...] z czterech
ludzi - wszystkich mających powiązania z międzynarodową finansjerą.
«Gabinet» ten spełniał rolę jak gdyby «doradcy» Sikorskiego". Następnie
miał spełniać podobną rolę przy Mikołajczyku. Przy czym owa rola miała
być nawet "daleko aktywniejsza, ze względu na mniejsze powiązanie
międzynarodowe Mikołajczyka i jego znacznie mniejszy ".
Pod pojęciem "finansjery" - co wydaje się wynikać z kontekstu - należy
tutaj zapewne rozumieć międzynarodową masonerię (wolnomularstwo).
Po przylocie do Warszawy w 1944 r.
Retinger miał skorzystać "z gotowego już własnego aparatu
konspiracyjnego (nie delegatury Rządu)". Dotykamy tutaj jak widać
dokładnie tego samego "miejskiego mitu", o którym pisał Czarnowski.
Przybysz z Londynu miał przy tym "prowadzić rozmowy z olbrzymią
ilością osób, ze wszelkich możliwych środowisk i nie tylko tam gdzie
był wprowadzony oficjalnie za pośrednictwem delegatury".
Dalej Leski przechodził do
merytorycznej części misji: "wszędzie Rettinger dawał niedwuznacznie i
wyraźnie do zrozumienia, że sytuacja polityczna ówczesna jak i dalsza -
jest tylko grą i należy się zgodzić na żądany przez Rosję kompromis
graniczny na wschodzie, gdyż
«umiejętnie wykorzystawszy politykę czy koniunkturę», «za 10 czy 15 lat»
uzyskacie takie granice na wschodzie jakie będziecie chcieli". Jak
pamiętamy, znów coś bardzo podobnego pisał na ten temat Czarnowski, co -
nawiasem mówiąc - wskazywałoby na relatywną wiarygodność omawianych
zeznań. Retinger miał też wyrażać "całkowitą aprobatę w stosunku do
«mądrej polityki Mikołajczyka»".
Polską misję "Salamandra" Leski
podsumowywał w sposób następujący: "Ogólnie [...] miała [ona] na celu
dwa zasadnicze zadania tj. pierwsze odgórny [...] i ogólny wywiad
polityczny i polityczno-ekonomiczny w Polsce i drugie przygotowanie
gruntu pod front antysowiecki". Leski podkreślał przy tym - czym
odróżniał się od zgodnego chóru późniejszych głosów o zasadniczym fiasku
misji Retingera - że "wpływ polityczny [wizyty] Retingera" był
"niewątpliwie b[ardzo] duży". Miał też "specjalnie uwydatnić się we
wzroście autorytetu Mikołaczyka i wiary w słuszność jego polityki i jej
poparcia przez Anglosasów". Należy oczywiście pamiętać, że był to pogląd
wyrażony w 1946 r., a więc w okresie masowego społecznego poparcia
dla Mikołajczyka i PSL. Pokrywał się on zresztą z wrażeniami samego
Retingera, który streszczając swoje pierwsze rozmowy polityczne
raportował Mikołajczykowi jeszcze w kwietniu 1944: "mimo olbrzymich
trudności jestem nad wyraz przejęty znakomitą postawą, oporem,
jednością. Tezy Pańskie są właściwie podzielane tutaj". No cóż, można
tylko powiedzieć, że niektórzy przypłacili to "podzielanie" życiem.
Pierwszy powrót Retingera
Jeżeli pierwsze reakcje brytyjskie
na pomysł zorganizowania misji Retingera do Polski były dość sceptyczne,
to już informacje o jego powrocie z okupowanej Polski zostały przez
wyspiarzy przyjęte trochę jak niezwykły wyczyn sportowy. "A
gallant exploit", tak skomentował oczekiwany powrót Retingera
sam Anthony Eden, sam z siebie wyrażając jednocześnie chęć spotkania się
z nim w odpowiednim momencie. Pewien paradoks polegał jednak na tym, że
owe entuzjastyczne reakcje odnosiły się do pierwszego, mylącego,
doniesienia o sukcesie operacji "Wildhorn 2" (drugiego "Mostu"), które
pierwotnie zrozumiano (także w polskim Londynie) jako wieść o
szczęśliwym powrocie "Salamandra".
Tym większa była irytacja
Brytyjczyków i niepokój w otoczeniu Mikołaczyka, kiedy całe
nieporozumienie wyszło na jaw. Szefowie polskiej sekcji SOE musieli się
gęsto tłumaczyć swoim przełożonym i politykom z Londynu, którzy doszli
do wniosku, że przedstawiciele brytyjskiej służby dali się kompletnie
omotać Polakom, a konkretnie szefowi "Jutrzenki" mjr.
Janowi Jaźwińskiemu (zwanemu przez Brytyjczyków JAZ) i w
istocie stracili kontrolę nad przebiegiem operacji "Wildhorn". Oliwy do
ognia dodała też zaskakująca zamiana Retingera na "Rudko", czyli płk.
Rudkowskiego, który zdążył wcześniej dać się im dobrze we znaki (wrócimy
jeszcze do tej sprawy). Swoją krytykę wobec działań Brytyjczyków i
obawy o los Retingera wyrażał także Mikołajczyk. Szef polskiej sekcji
SOE ppłk Perkins, który reakcję polityków polskich i brytyjskich opisał
jako "bowler hats hovering [...] in the close proximity", tak
tłumaczył swoim podwładnym we Włoszech skutki tego, co się stało:
"We now fear of PAISLEY's [Retinger - WB] life. Who knows how much
better a position we would be in to-day and KENSAL [Polska - WB] in
general had we received news of the WILDHORN TRUNK [operacja - WB] 14
days before it happened".
Jego podwładni z Włoch tłumaczyli,
twierdząc, że po prostu nie wiedzieli, że jedną z ewakuowanych osób ma
być właśnie Retinger, stąd też i nie mogli dopilnować, by znalazł się on
na pokładzie Dakoty. "Neither JAZ [mjr Jaźwiński] nor we - pisali do
Londynu - had any knowledge which went beyond operational requirements.
We knew nothing of the identity and missions of the passengers". W ich
wyobrażeniu personalny skład transportu był bezpośrednio ustalany na
linii Warszawa-Londyn przez KG AK i Delegaturę Rządu, za wiedzą
kierownictwa SOE, podczas gdy włoska placówka odpowiadała jedynie za
transport. Przy okazji pisali także, że ich zdaniem mjr Jaźwiński nie
miał on ani środków, ani chęci do "wysadzenia SOE z siodła", tj.
prowadzenia niezależnych działań motywowanych politycznie. I on też
zresztą miał "nearly fell backward into my arms with suprise", na widok
znajomej twarzy "Rudego", nazywanego też przez Brytyjczyków
sarkastycznie "our good friend ROMAN". I rzeczywiście Jaźwiński, choć
był mężem zaufania gen. Sosnkowskiego, za płk. Rudkowskim zdecydowanie
nie przepadał (o czym piszę szerzej poniżej).
Łatwiej zrozumieć te reakcje, jeżeli
zapoznamy się z opracowaną przez płk. Iranka-Osmeckiego, na potrzeby
gen. Pełczyńskiego notatką z 22 września 1955 r. zatytułowaną "Szczegóły
lotów do Polski płk Romana Rudkowskiego". "Temperament płk.
Rudkowskiego - pisał płk Iranek-Osmecki - był przeszkodą we współpracy z
Anglikami. Tempo pracy [...] i jego surowe wymagania były trudne do
strawienia dla nich. Czynili starania o zmianę płk. Rudkowskiego, który
nie szczędził im ostrych krytyk i na wszelkie niedociągnięcia
składał raporty, bez owijania w bawełnę. Wspólne konferencje kończyły
się nieraz gwałtownymi starciami". I dalej, odnosząc się już do okresu
po przybyciu "Rudko" drugim "Mostem" dawny szef Oddziału II KG AK pisał
jeszcze "w Londynie był gorącym rzecznikiem spraw krajowych. W sposób
zdecydowany domagał się wysłania misji alianckich do Polski i na tym tle
i innych spraw łączności z krajem dochodziło do scysji i
nieporozumień z Anglikami". Być może chodziło też o jego rolę w
sprawie Retingera, której płk Iranek-Osmecki wolał tutaj nie wprost
nie przywoływać. Dość przypomnieć, że Retinger wyrzucił
płk. Rudkowskiego za drzwi, gdy ten w Londynie przyszedł zwrócić mu
odebrane w kraju materiały i rzeczy osobiste, a także, aby się
wytłumaczyć, a może też przeprosić.
Jak wynika z częściowo ostatnio
odtajnionych brytyjskich materiałów, płk Iranek-Osmecki nie miał pełnego
obrazu, jeżeli chodzi o stosunek Brytyjczyków do osoby płk.
Rudkowskiego, a i Retinger był może trochę niesprawiedliwy. W teczce
"Rudego" z archiwum SOE znajdujemy kopię noty dyplomatycznej z prośbą o
informacje w sprawie jego aresztowania przez władze sowieckie. W piśmie
tym, podpisanym przez brytyjskiego przedstawiciela w Moskwie Archibalda
Clark-Kerra czytamy m.in., że "my government feel that they have a
special debt of gratitude of Group Captain Rudkowski", jako dla dowódcy
dywizjonu myśliwskiego w okresie bitwy o Anglię (w istocie był on
dowódcą dywizjonu bombowego 301). Za ową interwencją stali oczywiście
towarzysze broni z Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii na
czele z gen. Mateuszem Iżyckim, ale została ona mocno wsparta przez SOE,
a konkretnie przez mjr. Reginalda Truszkowskiego i mjr Michaela
(Mike'a) J.T. Picklesa (pierwszy z nich był prawdopodobnym autorem wyżej
opisanych złośliwości pod adresem "Rudko"). Interweniując w Foreign
Office mjr Pickles napisał, mocno zmieniając tonację: "Group
Captain Rudkowski is an extremely gallant officer, who holds
Polish Virtuti Militari, 4th and 3rd class, and is held in high
esteem by the Polish Air Force, and I have no doubt, also by large
numbers in Royal Air Force".
Tym niemniej zrozumiała wydaje się
irytacja Retingera, który w czerwcu 1944 r. depeszował wściekły do
Londynu za pośrednictwem Delegata Rządu: "Nie wystartowałem na
skutek karygodnego
niedbalstwa tutejszych kierowników operacji. Proszę zatrzymać mą pocztę
do mego powrotu. Proszę zainter[weniować u] gen. Gubbinsa o przesłanie
jak najrychlej samolotu dla mnie, gdyż mój natychmiastowy powrót jest
konieczny".
Sprawa rzekomego zamachu na płk. Rudkowskiego
Z osobami płk. Rudkowskiego i
Retingera wiąże się jeszcze jedna, pozornie tajemnicza i mocno
sensacyjna historia. Jej źródłem jest cytowana wyżej ściśle poufna
notatka opracowana przez płk. Iranka-Osmeckiego dla gen. Pełczyńskiego
we wrześniu 1955. Czytamy w niej także, że w trakcie zjazdu
Koła Cichociemnych Spadochroniarzy AK w dniu 6 czerwca 1954 "członek
koła kpt. Tadeusz Gaworski, który odbył pierwszy lot do Polski w 1943 r.
wraz z płk. Rudkowskim, opowiedział mi następujące zdarzenie. Na stacji
wyczekiwania w [Wielkiej] Brytanii bezpośrednio przed odlotem jeden z
oficerów Oddziału Specjalnego Sztabu Nacz[elnego] Wodza ppor. Jerzy
Zubrzycki zwrócił się do kpt. Gaworskiego, by znalazł sposób na
zgładzenie płk Rudkowskiego. Powoływał się ppor. Zubrzycki na zlecenie
otrzymane z góry, nie wskazując imiennie osoby wydającej zlecenie, i był
przekonany o słuszności swej misji, motywując to szkodliwą
działalnością płk. Rudkowskiego". Autor notatki powiązał powyższe z
faktem śmierci, jak wszystko na to wskazuje w nieszczęśliwym wypadku,
innego "cichociemnego" ppłk. Leopolda Krizara "Czeremosza".
Przypomnijmy, bo to istotne, iż miało to miejsce w nocy z 16 na 17
października 1944 r., w trakcie drugiej misji do kraju, w której brał
udział płk Rudkowski. Na końcu notatki płk Iranek-Osmecki
wyjaśniał: "ppor. Jerzy Zubrzycki jest siostrzeńcem Józefa
Hieronima Retingera. Był on związany różnymi więzami z Anglikami.
Jest usposobienia b[ardzo] łagodnego, skromny, inteligentny.
Fakt podjęcia się podobnej misji trudno jest pogodzić z jego charakterem
i usposobieniem. Nie mniej nie można mieć zastrzeżeń co do
wiarygodności kpt. Gaworskiego".
Historię tą uwiarygodnia nie tyle
kpt. Gaworski "Lawa", co sam autor owej notatki, czyli płk
Iranek-Osmecki, były szef Oddziału II KG AK. Ujawnił on niestety przy
tym - jeżeli brać całą rzecz dosłownie, nie doszukując się w niej
jakiegoś "drugiego dna" - zdumiewający, u tak wysokiego oficera
wywiadu, brak krytycyzmu i umiejętności wyszukiwania
podstawowych informacji. Nawet prosty logiczny rozbiór owej historii
szybko podważa jej wiarygodność. Rzekoma rozmowa Zubrzycki-Gaworski
mogła się odbyć tylko przed odlotem tego ostatniego do kraju (razem z
ppłk. Rudkowskim) w nocy z 25 na 26 stycznia 1943. Nie miała zatem nic
wspólnego z misją Retingera do kraju, co zdaje się w domyśle sugerować
płk Iranek-Osmecki, ani też z misją, w trakcie której zginął płk Krizar.
Oba zdarzenia dzieliły bowiem dwa lata, w czasie wojny zatem cała
epoka.
Rzecz staje się jeszcze bardziej
niezrozumiała, jeżeli zapoznamy się z aktami personalnymi płk.
Rudkowskiego przechowywanymi nie gdzie indziej, jak w londyńskim w
Studium Polski Podziemnej (teczka kpt. Gaworskiego niestety
zaginęła). Znajdujemy tutaj szczegółowy opis rzeczywistych przyczyn,
dla których ten ostatni postanowił po latach pogrążyć nie lubianego
kolegę w oczach płk. Iranka-Osmeckiego. Pod koniec 1942 r. miał zatem
miejsce ostry konflikt pomiędzy oficerami polskiego Oddziału VI mjr.
Janem Jaźwińskim, por. Janem Podoskim i właśnie ppor. Jerzym Zubrzyckim
(należącymi do środowiska tzw. "młodoturków"
*[Nieformalna grupa młodszych oficerów działająca
na emigracji w Paryżu, następnie w Londynie; wspierana przez córkę gen.
Sikorskiego, Zofię Leśniowską; jej leaderami byli ówcześni kapitanowie Maciej Kalenkiewicz i Jan Górski; późniejsi legendarni "cichociemni".])
a inną nieformalną grupą "cichociemnych", na czele której stanął
właśnie ówczesny ppłk Rudkowski. Przyczyn sporu było kilka, detonatorem
konfliktu okazała się
próba przerzucenia przez płk.
Rudkowskiego do Polski, wbrew odpowiedzialnym oficerom Oddziału VI i
wbrew poleceniom z kraju, "walizki z rzeczami prywatnymi". Skończyło się
to skandalem i komisyjnymi dochodzeniami. Jak wynika z dokumentacji
tych dochodzeń, dowiedziawszy się o próbie przerzucenia owej walizki
ówczesny ppor. Zubrzycki miał nakazać, w październiku 1942 r.,
ówczesnemu por. Gaworskiemu, aby ten: "zameldował w kraju co następuje:
a.) ppłk Rudkowski zabrał walizkę bez zgody Oddziału VI, za bezpośrednim
zezwoleniem Szefa Sztabu [wedle innych relacji Zastępcy Szefa
Sztabu Naczelnego Wodza - WB], b.) ppłk Rudkowski nie ma prawa zabierać
głosu w sprawie przerzutu skoczków do kraju, gdyż niepowodzenia w
zeszłym sezonie były spowodowane właśnie przez ppłk. Rudkowskiego". Tak
napisał ówczesny por. Gaworski w odpowiedniej notatce. W analogicznym
meldunku ppor. Zubrzycki zaprzecza, jakoby pozwolił sobie na ocenę roli
ppłk. Rudkowskiego w lotach wiosną 1942 r., potwierdzał
natomiast wydanie "z własnej inicjatywy" polecenia "naświetlenia
władzom Armii Krajowej sprawy zawartości bagażnika ppłk. Rudkowskiego".
Skądinąd, jak wynika z notatek mjr. Jaźwińskiego i własnych wynurzeń
ppor. Zubrzyckiego, ten ostatni był rzeczywiście jak najgorszego zdania o
ppłk. Rudkowskim, którego (nie do końca sprawiedliwie) uważał za lenia,
pijaka i warchoła, sprawcę szkodliwych dla interesów polskich
konfliktów z Anglikami, co zresztą miał mu powiedzieć w oczy. Jaźwiński
zdanie to, jak się wydaje, podzielał i wyraźnie bronił swojego
podwładnego.
Jak z tej kuriozalnej awantury mogła
się w głowie późniejszego dzielnego kpt. "Lawy" zrodzić próba
zamordowania ppłk. Rudkowskiego, trudno zrozumieć. Niechęć personalna
jest tutaj oczywista. Być może nałożył się na to jeszcze odłożony w
czasie efekt stresu i ran odniesionych w walkach powstańczych. Jeszcze
trudniej jednak pojąć, dlaczego płk Iranek-Osmecki, członek władz
Studium Polski Podziemnej i były szef wywiadu KG AK, nie zajrzał pisząc
swą poufną notatkę o płk. Rudkowskim do teczki tegoż Rudkowskiego (i
zapewne wówczas jeszcze dostępnej teczki por./kpt. Gaworskiego),
względnie nie dotarł do zawartych tam informacji (które mógł uzyskać od
żyjących wówczas licznych świadków). Tego nie sposób wyjaśnić inaczej
niż chęcią świadomego zdezinformowania gen. Pełczyńskiego, względnie
pogrążenia w jego oczach osoby Zubrzyckiego (którego skądinąd płk
Iranek-Osmecki dość dobrze znał).
Innymi słowy, sugerowanie
odpowiedzialności ppor. Zubrzyckiego za rzekomy zamach na płk.
Rudkowskiego i śmierć płk. Krizara, w oparciu tylko o powyższą relację
kpt. Gaworskiego, było absolutnie niesprawiedliwe, bezpodstawne
i krzywdzące, ujmując rzecz w sposób możliwie najbardziej delikatny.
Dokładnie w tym samym momencie zresztą w październiku 1944, gdy płk
Rudkowski szykował się po raz drugi do skoku do Polski, por. Zubrzycki
bardzo intensywnie starał się o skierowanie do pracy konspiracyjnej w
kraju (a więc być może u boku płk. Rudkowskiego). Szef bazy "Jutrzenka",
płk Marian Dorotycz-Malewicz "Hańcza", zdecydowanie odmówił.
"Trzeci Most" i powrót Retingera
W przypadku kolejnej, trzeciej już i
jak się okazało ostatniej, operacji "Wildhorn" starano się już
wyciągnąć wszystkie możliwe wnioski z opisanych wyżej niepowodzeń i
błędów w wewnętrznej komunikacji. Pierwotnie zresztą miała być to
misja niejako czysto "brytyjska" poświęcona wyłącznie dostarczeniu
na Zachód materiałów odnoszących się do niemieckich tajnych broni
rakietowych. Ostatecznie połączono potrzeby polskie i brytyjskie. Tak
też narodziła się słynna lista ustalająca kolejność, wedle której osoby i
przedmioty miały się znaleźć na pokładzie odlatującego samolotu. Jak
wiadomo, na pierwszym miejscu znajdowały się na niej materiały odnoszące
się do rakiet V-2 i osoba za nie odpowiadająca. Następny miał być
Retinger, a dopiero po nim Arciszewski, czyli przyszły premier
rządu. Znaczące jednak, że kiedy depesza mówiąca o tym, że i ta operacja
się powiodła, a na pokładzie znalazły się zarówno fragmenty rakiety
V-2, jak i towarzyszący im ekspert, Londyn natychmiast odpowiedział:
"ask JAZ whether certain Salamander included Wildhorn three. Essential
this time Poles make no mistake bringing him out".
Jak wiadomo, Retinger, któremu w
locie z Polski towarzyszył Chciuk-Celt, zdołał się jeszcze spotkać (28
lipca 1944) w Kairze z Mikołajczykiem, lecącym wówczas na spotkanie
ze Stalinem. Treść ich szerszej narady (w obecności
m.in. Arciszewskiego, a także ministra spraw zagranicznych
Tadeusza Romera i Stanisława Grabskiego) jest opisana we
wspomnieniach Chciuka-Celta. Retinger i Mikołajczyk rozmawiali także w
cztery oczy, a następnie w towarzystwie ppłk Harolda
Perkinsa, odpowiedzialnego w SOE za sprawy polskie (głównie o
sytuacji wewnętrznej w kraju). Retinger miał się też domagać zabrania go
do Moskwy. Mikołajczyk i Perkins odmówili, tłumacząc to stanem zdrowia
Retingera. Jak wiemy, nie był to argument pozbawiony podstaw. W
wewnętrznej korespondencji brytyjskiej stwierdzano, że Retinger jest
"partly paralised" i że po wylądowaniu "will need a special car". Nie
przeszkodziło mu to domagać się najszybszego spotkania z Edenem i gen.
Gubbinsem zaraz po powrocie do Londynu. Co jak wiemy, rzeczywiście
nastąpiło. Retinger wręczył wówczas szefowi Foreign Office papierośnicę,
prezent od Delegata Rządu z dedykacją "To Anthony Eden the trusty
friend of Poland".
Natychmiast po jego powrocie
informacja o zakończeniu misji Retingera i jej wynikach znalazła się, w
rozesłanym do kilku adresatów, pogłębionym materiale o aktualnym stanie
sprawy polskiej, przygotowanym w Foreign Office. "Mr Petingo [Retinger] -
pisano w nim - a prominent Pole, who returned to Poland from London
with our knowledge in February, in order to explain to Poles in Poland
the necessity for supporting M. Mikolajczyk's policy of conciliation
with Soviet Russia, has recently returned to this country. He expresses
the opinion that Poland would follow M. Mikołajczyk in reaching
agreement with Stalin even if this involved the loss of Wilno but not if
it involved the loss of Lwow. He states that there is much
more unanimity among Poles in Poland then among those abroad and that
the Polish Committee of National Liberation at present represents only
2% of the population, although as a result of Soviet Liberation this
proportion might increase to 15 % but not more". Podobne były
informacje, które uzyskał od Retingera ambasador brytyjski przy rządzie
RP Owen O'Malley. Jak czytamy w kolejnej notatce Foreign Office z 5
sierpnia 1944 r., Retinger miał poinformować swojego rozmówcę, "that the
great majority of home Poles support the Polish Government and will
back M. Mikołajczyk in reaching an agreement with Russia, but that, if
such an agreement cannot be reached, the Poles will oppose, if necessary
by force, any settlement imposed by the Russians".
W przeciwieństwie do poprzednich
osób przybyłych z kraju "Mostem" nie starano się robić tajemnicy z
samego faktu przybycia wysłanników z Polski ani z ich personaliów. Wręcz
przeciwnie, już w dniu 3 sierpnia 1944 zwołano konferencję prasową z
udziałem Retingera, Arciszewskiego i Chciuka, co zresztą zbiegło się z
pierwszymi bardziej konkretnymi informacjami o przebiegu walk
powstańczych w Warszawie. Jak dowiadujemy się ze ściśle tajnej notatki
Foreign Office wysłanej wtedy do Moskwy: "They were apparently both at
pains to emphasize that the Polish Committee of National Liberation was
wholly unrepresentative of Polish opinion". Brytyjczycy uważali zresztą,
że owa konferencja, w trakcie której główne skrzypce grał Arciszewski,
została pomyślana jako działanie polityczne skierowane przeciwko
Mikołajczykowi i jego polityce. Obawiano się zatem reakcji Moskwy.
Retinger udzielił wówczas także
kilku wywiadów prasowych, utrzymanych w podobnym duchu, m.in.
korespondentowi australijskiego pisma "The Age". Inny wywiad zachował
się jedynie w formie autoryzacji (bez wskazania nazwiska autora tekstu i
jego redakcyjnej afiliacji). Retinger, przedstawiony jako najstarszy
spadochroniarz świata, opowiada w nim swoje przygody w okupowanej
Polsce, wspominając także o tym, że "four days after my arrival the
Germans knew I was there" i o tym, że chory na
polineuritis
spędził sporo czasu w warszawskiej klinice. Retinger poruszył także
tragiczny los polskiego żydostwa, czego zresztą oczekiwali od niego
londyńscy przedstawiciele polskich Żydów. Potwierdzał fakt masowego
niemieckiego mordu na całym narodzie. Wspominał o powstaniu w getcie i
żydowskim ruchu oporu (tutaj przypisywał najważniejszą rolę syjonistom,
a nie bundowcom), opowiadał o problemach ludzi ukrywających się po
stronie "aryjskiej", o szmalcownikach-folksdojczach, wreszcie o historii
Jana Mosdorfa, przedwojennego antysemity, przywódcy ONR, który zginął w
obozie koncentracyjnym za pomoc Żydom. Jego zdaniem, był to los wcale
nie odosobniony.
Najciekawszy jest fragment wywiadu
odnoszący się do politycznego wymiaru jego misji. Pokrywa się on ogólnie
z tym, co na ten temat pisano w znanych nam już telegramach
Foreign Office i z tym, co mówił na wspomnianej konferencji prasowej.
"I had many consultations - mówił
zatem Retinger - with the leaders of the underground movement and the
chiefs of the political parties. I talked to hundreds of workers,
shopkeepers [poprawione odręcznie na "businessmen" - WB] and housewifes.
I went to villages and stayed with the peasants. There is everywhere in
Poland an intense national feeling, a unity of purpose and unbelievable
hatred of Germans". Na innym miejscu podkreślał: "the German terror is
indescribable [...]. The vast organisation of the underground movement
under such circumstances is one of the great marvels of the war [...].
There is a quite different mentality among the Poles now in many
respects. They think differently from the Poles abroad, on
many questions social and political".
Kluczowe były znów jego opinie o
polityce sowieckiej i o działaniach komunistów. "While all Poles desire a
reconciliation with Soviet Russia and cordial relations between the two
countries in future - podkreślał dyplomatycznie - there are only few in
favour of Communism. In fact the Communists influence has declined
since the war. The Communist Party in Poland which had 5000 members
before the war, now has only 2000 in it's ranks.
W świetle powyższych wypowiedzi
podejrzenia wobec Retingera o kryptokomunizm czy współpracę agenturalną
z Sowietami w interesującym nas okresie należy uznać za pozbawione
podstaw. Co nie oznacza, że nie miał on bliskich, czy nawet
przyjacielskich, kontaktów z ludźmi zorientowanymi prosowiecko i
wpisującymi się w antypolską komunistyczną propagandę, takimi np. jak
osławiony Stefan Litauer. Co najmniej równie istotne, w interesującym
nas okresie, wydają się jego powiązania z antykomunistyczną i zarazem
antysowiecką grupą polityków prawego skrzydła partii konserwatywnej
nazywającą się Imperial Policy Group, a w skład której wchodzili m.in.
nadzorujący SOE Lord Selborn i konserwatywny poseł do parlamentu Victor
Cazalet (który zginął w katastrofie gibraltarskiej razem z gen.
Sikorskim). Członków tej grupy, wyznającej w istocie swego rodzaju
"imperialny izolacjonizm", podejrzewano o to, że za istotniejsze od
zwycięstwa w wojnie z Niemcami uważają pokonanie bolszewizmu.
Choć oczywiście nie dysponujemy w
tej sprawie swobodnym dostępem do sowieckiej dokumentacji, warto w tym
kontekście przywołać ściśle tajne pismo szefa NKWD Ławrientija Berii i
jego kolegi, szefa NKGB Wsiewołoda Mierkułowa do Stalina i Mołotowa z 20
kwietnia 1945, w którym znajdujemy wzmiankę, że "według posiadanych
przez nas informacji Retinger jest agentem angielskiego wywiadu". Co
najmniej podejrzliwy stosunek komunistów wobec osoby Retingera
potwierdza także fakt najścia na jego londyńskie mieszkanie w kwietniu
1946 r., w trakcie którego skradziono część jego osobistego archiwum, a o
które oskarżał on wobec władz brytyjskich "Warsaw Polish agents", przy
okazji demaskując kilkoro z nich personalnie.
W pewnym sensie zostały one
ostatecznie potwierdzone, gdy Retinger zaangażował się w akcję na rzecz
zjednoczonej Europy, traktując tę ostatnią swoją misję, także jako
sposób wyzwolenia Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej
spod sowieckiej dominacji. Poglądom tym dał otwarcie wyraz w
swoim wystąpieniu w maju 1946 r. na forum Chatham House (Królewskiego
Instytutu Spraw Międzynarodowych), w którym przedstawił ideę
europejskiej jedności jako przeciwwagę wobec "komunistycznego
niebezpieczeństwa i sowieckiego ekspansjonizmu". Była to - jak pisze
Dorril - część wielkiego "antykomunistycznego planu" realizowanego,
rzecz jasna w sposób tajny, przez wywiad brytyjski. Polski polityk miał
tutaj działać "ręka w rękę" ze swoim brytyjskim partnerem politycznym
Duncanem Sandysem (bratankiem Churchilla) z niejawnym wsparciem
słynnego szefa wywiadu brytyjskiego Stewarta Menziesa. "Zobaczy Pan - za
20 lat Europa będzie zjednoczona, łącznie z Polską", usłyszał od
Retingera w lipcu 1957 r. wspominany już oficer wywiadu PRL Andrzej Kłos
i, w swoim mniemaniu złośliwie, poinformował o tym niedorzecznym
proroctwie gomułkowską Warszawę.
Władysław BUŁHAK
W. Bułhak (ur. w 1965 r. w
Warszawie) - doktor nauk humanistycznych, Naczelnik Wydziału Badań
Naukowych, Dokumentacji, Ekspertyz i Zbiorów Bibliotecznych Biura
Edukacji Publicznej IPN; autor
Dmowski -
Rosja a kwestia polska. U źródeł orientacji rosyjskiej obozu narodowego 1886-1908 (Warszawa 2000) i współautor
Kontrwywiad Podziemnej Warszawy 1939-1944 (razem z A. K. Kunertem w tomie pod własną redakcją
Wywiad i kontrwywiad Armii Krajowej, Warszawa 2008). Aktualnie pracuje nad monografią Departamentu I MSW (wywiadu cywilnego PRL).
ANEKS
Protokół Przesłuchania Podejrzanego
Warszawa, dnia 11 września [19] 50 r.
Witczak Eugeniusz chor[ąży] oficer
śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, przesłuchał
w charakterze podejrzanego Rysia Stefana, s. Franciszka (personalia w
aktach)
Pyt[anie]: Jakie polecenia ściśle poufne wykonywaliście w okresie pracy w K[ontr]W[wywiadzie] AK oraz kto je wydawał?
Odp[owiedź]: W maju 1944 r. zostałem wezwany na osobistą rozmowę z następcą "Dzięcioła" *[Ppłk dypl. Marian Ewald Drobik (1898-1944?); poprzednik płk. Iranka-Osmeckiego na stanowisku szefa Oddziału II KG AK], szefem Oddziału II KG AK, skoczkiem z Londynu płk Iranek-Osmeckim Kazimierzem ps. "Mecenas" *[Wyraz
skreślony ręką spisującego protokół. Pseudonimem "Mecenas" posługiwał
się Alfred Klausal, szef kontrwywiadu Obszaru Warszawa AK.],
"Heller", "Makary". Po stawieniu się na wyznaczone miejsce tj. na ul.
Żelaznej nr 74 na czwartym piętrze, zastałem tam Iranka-Osmeckiego,
który poinformował mnie, że został zrzucony na spadochronie Rettinger
Hieronim b. sekretarz gen. Sikorskiego a w tym czasie bliski
współpracownik Mikołajczyka w Londynie z zadaniem zebrania informacji od
przywódców politycznych ugrupowań o nastawieniu społeczeństwa polskiego
do sprawy ustalenia granicy ze Zwfiązkiem] Radzieckim na Bugu i
ewentualnych rozmów przedstawicieli rządu londyńskiego na ten temat.
Następnie nadmienił, że Rettinger współpracuje z ambasadorem Zw[iązku]
Radzieckiego] w Londynie Gusiewem i że mam przeprowadzić likwidację
Rettingera przez otrucie go, przy czym zaznaczył, że w wypadku gdyby
wydało się, że Rettinger został zlikwidowany przez AK stanowisko
Sosnkowskiego w Londynie byłoby mocno zachwiane, dlatego zlecił utrzymać
to polecenie w ścisłej tajemnicy i nie zwierzać się nawet przed
"Oskarem" Zakrzewskim *[Bernard Zakrzewski (właściwie Krawiec) "Oskar" (1907-1983) szef kontrwywiadu KG AK]. Dalej
Iranek-Osmecki zaznaczył, że wkrótce Rettinger ma odlecieć samolotem
wraz gen. Rudnickim szefem O[ddziału] VIII KG AK do Londynu i że o
dokładnej dacie odlotu mam poinformować się u gen. Rudnickiego [płk.
Rudkowskiego - WB], który jest w tą sprawę wtajemniczony, oraz, że
trzeba wyszukać kobietę, gdyż będzie potrzebna do przeprowadzenia
tej akcji na co zaproponowałem Horodecką Izabelę ps. "Teresa" łączniczkę
C-9 *[Kryptonim kontrwywiadu AK.] i
Iranek-Osmecki zgodził się. Na pytanie moje czy jest wyrok od
Bora-Komorowskiego na likwidację Rettingera Iranek-Osmecki odpowiedział,
że wyroku nie ma, gdyż nie będzie wciągał w tę sprawę
Bora-Komorowskiego. Za kilka dni w umówionym czasie spotkałem się z
Irankiem-Osmeckim w mieszkaniu Horodeckiej Izabeli na ul. Walecznych 18
m. 5. Tam Iranek w mojej obecności powtórzył to samo co mnie powiedział i
po uzyskaniu jej zgody wyjaśnił, że gen. Rudnicki [płk. Rudkowski]
umożliwi jej dostęp do Rettingera celem wsypania mu trucizny w
przeddzień wyjazdu. Następnie Iranek wręczył Horodeckiej słoik z
zawartością około 200 gram wąglika, w proszku, trucizny, która po kilku
dniach od chwili zażycia powoduje śmierć. Po tej rozmowie odbyłem
spotkanie z Rudnickim [Rudkowskim] celem omówienia w jaki sposób
umożliwi Horodeckiej dostęp do Rettingera, lecz że Rudnicki
[Rudkowski] obawiał się iż Rettinger może umrzeć w samolocie, nie godził
się na ten plan i chciał, aby załatwić się z Rettingerem na
miejscu. Słowa Rudnickiego [Rudkowskiego] powtórzyłem Irankowi, który
powiedział, że sprawę tą załatwi i wręczył mi dodatkowo kapsułkę z
trucizną w płynie, której nazwy nie znam, w celu wlania jej Rettingerowi
do zupy. Widząc, że Rudnicki [Rudkowski] nie chce mieć nic wspólnego z
tą sprawą, zwierzyłem się "Oskarowi" Zakrzewskiemu z otrzymanego
polecenia na co "Oskar" odpowiedział, żebym lepiej nie plątał się w tej
sprawie. Na skutek tego kupiłem w aptece w identycznym słoiku około 200
gram natronu *[Soda naturalna.] i będąc w
mieszkaniu u Horodeckiej zamieniłem słoiki zostawiając w miejscu
trucizny, natron. Natomiast ampułkę napełniłem olejem rycynowym i
wręczyłem Horodeckiej. Wkrótce po tym otrzymałem od Iranka
polecenie udania się do miejscowości Wielkie Dębe za Miłosną, gdzie
miał nastąpić odlot Rettingera, lecz na stacji skontaktował się z
nami jakiś osobnik, który powiadomił, że odlotu nie będzie. W jakiś czas
po tym Horodecka otrzymała od Iranka adres do Krakowa, gdzie wyjechał
Rudnicki [Rudkowski] razem z Rettingerem. W celu nawiązania kontaktu z
Rudnickim [Rudkowskim] pod pretekstem przywiezienia mu poczty, zabrawszy
truciznę Horodecka udała się do Krakowa, skąd już z Rudnickim
[Rudkowskim] i Rettingerem wyjechała w okolice Brzeska, gdzie miał
nastąpić odlot. W przeddzień odlotu, według polecenia,
wsypała Rettingerowi zawartość słoika w bieliznę oraz w szczoteczki
do zębów, a w dzień odlotu zawartość ampułki wlała do zupy.
Na miejscu odlotu Rudnicki
[Rudkowski] udał się pierwszy, wyznaczając Rettingerowi czas odlotu i
gdy Rettinger stawił się na lotnisko, samolotu już nie było, gdyż
Rudnicki [Rudkowski] poleciał sam. W skutek tego Rettinger pojechał do
Krakowa i tam się rozstał z Horodecką. W późniejszym czasie dowiedziałem
się, obecnie nie pamiętam od kogo, że Rettinger jest w Londynie, lecz
jaką drogą przedostał się tego nie wiem. Horodecka po przybyciu do
Warszawy opisała mi przebieg wykonania polecenia i była przekonana, że
faktycznie struła Rettingera, o czym sporządziła szczegółowy meldunek i
przekazała Irankowi-Osmeckiemu. O tym, że trucizna nie
wywołała pożądanego skutku Iranek niewątpliwie dowiedział się, lecz
ze mną na ten temat nie rozmawiał. O zamienieniu trucizny na natron
nikomu nie zwierzyłem się, a "Oskarowi" powiedziałem, że polecenie
wykonałem, tzn., że trucizna została Rettingerowi wsypana. W 1947 r.
Horodecka zamieszkiwała nadal na ul. Walecznych 18 m. 5 i pracowała jako
urzędniczka w SPB w biurze na al. Stalina. O losach Iranka-Osmeckiego
wiem tylko tyle, że po powstaniu został wywieziony do obozu, lecz
którego nie wiem.
Na tym protokół przesłuchania zakończono i po przeczytaniu stwierdziwszy zgodność z moim zeznaniem podpisuję.
Przesłuchał:
[Podpis nieczytelny]
Zeznał: Ryś Stefan
Morderstwo na Makowieckich i Widerszalu