WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
poniedziałek, 21 lipca 2008
wysTARCZA na PSYchiatrię dr.Klicha cofnąć
Tarcza antyrakietowa. Prawda i bujdy, minister Klich, czyli czy moje piękne oczki dobrze widzą?
Tagi:
USA
Kaczyński
Klich
PO
tarcza antyrakietowa
Z olimpijskim spokojem obserwowałem dyskusję o tarczy antyrakietowej, zainicjowaną przez Gniewka Śmiechowskiego, komentując czasem tylko z rzadka, przegrywając, niestety, z wrodzonym mi lenistwem. A było co odkręcać!
Parę nowych okoliczności sprawiło, że muszę jednak zabrać głos, poziom ignorancji i złej woli w tej sprawie zdaje się osiągać pewien punkt krytyczny. Aby to wszystko trochę uporządkować, podzielę swoje wywody na 2 części.
Czuję się odrobinę bardziej kompetentny w sprawie tarczy, niż przeciętny obywatel. Znam bardzo dobrze, z języków zachodnich, niemiecki i angielski, wobec tego zostałem poproszony o przetłumaczenie kilku stron internetowych w tych językach na polski. Za ćwierćdarmo po prawdzie, bo tłumaczenia to nie mój zawód i raczej robiłem je „ku chwale Ojczyzny” po prostu. Niemniej jednak, dzięki temu, miałem okazję dość gruntownie zapoznać się z ideą i założeniami amerykańskiego programu antyrakietowego.
Otóż od samego początku zakłada on ochronę wszystkich państw NATO plus kilku innych krajów przed atakiem rakietowym państw bandyckich.
Nie wiem czemu większosci Polaków wydaje się, że tarcza ma bronić tylko USA, pewna część społeczeństwa sądzi także, że tarcza oprócz Jankesów chronić ma także Izrael. Bzdura! Tarcza ma być globalnym systemem obronnym, „parasolem” założonym nad wieloma państwami, w tym oczywiscie także nad Polską. Jeśli chodzi o elementy tarczy antyrakietowej mające znaleźć się w Polsce, to prawdą jest, że ich rolą przede wszystkim byłaby rzeczywiscie ochrona USA i Izraela. Ale antyrakiety te byłyby w stanie bronić także Europy, w tym Polski, gdyby zaszła potrzeba. Niby bardziej skuteczne w obronie Polski mają być rakiety rozmieszczone gdzie indziej, bardziej na południowy wschód od nas, ale te u nas też prawdopodobnie zdążyłyby taką wrogą rakietę wystrzeloną w nas zestrzelić.
To jednak nie jest takie ważne – liczy się fakt, że chroni nas wielki, interkontynentalny system. Czy wymierzoną w nas rakietę zestrzeli antyrakieta z Polski czy Turcji, wszystko jedno, ważne, że ocali być może setki tysięcy istnień. Że nikt nie wystrzeli w nas atomówki niby? No cóż, w solidnym, prawdomównym niemieckim czasopiśmie „Spiegel” czytałem niedawno, że zakup surowców do produkcji „bombki”, czyli wzbogaconego uranu to wydatek rzędu miliona dolarów. Technologia wyprodukowania bomby A jest podobno dostępna w internecie. Specjaliści z byłego ZsRR mogą być do wynajęcia za kilkaset albo kilkadziesiąt tysiecy dolców. No to goscie spod znaku wojowniczego Allaha musza skorumpować jeszcze tylko jakiegoś pakiństańskiego oficera, żeby im pylnął środek przenoszenia, czyli rakietę, za 50 000 dolców. Czy ktoś jest w stanie zaprzeczyć, że islamskich terrorystów stać jest na taki wydatek?Stać ich. I – oby nie – ale kiedys pewno allahowcy zamarzą o powtórzeniu takiego sukcesu jak z nowojorskimi wieżowcami. A być może będzie to zidiociały potomek Kim Ir Sena? Wszystko jedno. Amerykańska tarcza ma bronić i nas przed atakami. Jesteśmy i w Iraku, i w Afganistanie, narażamy się, islamiści nam tego nie zapomną.
Przechodzę wobec tego do sedna.
USA
Kaczyński
Klich
PO
tarcza antyrakietowa
Z olimpijskim spokojem obserwowałem dyskusję o tarczy antyrakietowej, zainicjowaną przez Gniewka Śmiechowskiego, komentując czasem tylko z rzadka, przegrywając, niestety, z wrodzonym mi lenistwem. A było co odkręcać!
Parę nowych okoliczności sprawiło, że muszę jednak zabrać głos, poziom ignorancji i złej woli w tej sprawie zdaje się osiągać pewien punkt krytyczny. Aby to wszystko trochę uporządkować, podzielę swoje wywody na 2 części.
Czuję się odrobinę bardziej kompetentny w sprawie tarczy, niż przeciętny obywatel. Znam bardzo dobrze, z języków zachodnich, niemiecki i angielski, wobec tego zostałem poproszony o przetłumaczenie kilku stron internetowych w tych językach na polski. Za ćwierćdarmo po prawdzie, bo tłumaczenia to nie mój zawód i raczej robiłem je „ku chwale Ojczyzny” po prostu. Niemniej jednak, dzięki temu, miałem okazję dość gruntownie zapoznać się z ideą i założeniami amerykańskiego programu antyrakietowego.
Otóż od samego początku zakłada on ochronę wszystkich państw NATO plus kilku innych krajów przed atakiem rakietowym państw bandyckich.
Nie wiem czemu większosci Polaków wydaje się, że tarcza ma bronić tylko USA, pewna część społeczeństwa sądzi także, że tarcza oprócz Jankesów chronić ma także Izrael. Bzdura! Tarcza ma być globalnym systemem obronnym, „parasolem” założonym nad wieloma państwami, w tym oczywiscie także nad Polską. Jeśli chodzi o elementy tarczy antyrakietowej mające znaleźć się w Polsce, to prawdą jest, że ich rolą przede wszystkim byłaby rzeczywiscie ochrona USA i Izraela. Ale antyrakiety te byłyby w stanie bronić także Europy, w tym Polski, gdyby zaszła potrzeba. Niby bardziej skuteczne w obronie Polski mają być rakiety rozmieszczone gdzie indziej, bardziej na południowy wschód od nas, ale te u nas też prawdopodobnie zdążyłyby taką wrogą rakietę wystrzeloną w nas zestrzelić.
To jednak nie jest takie ważne – liczy się fakt, że chroni nas wielki, interkontynentalny system. Czy wymierzoną w nas rakietę zestrzeli antyrakieta z Polski czy Turcji, wszystko jedno, ważne, że ocali być może setki tysięcy istnień. Że nikt nie wystrzeli w nas atomówki niby? No cóż, w solidnym, prawdomównym niemieckim czasopiśmie „Spiegel” czytałem niedawno, że zakup surowców do produkcji „bombki”, czyli wzbogaconego uranu to wydatek rzędu miliona dolarów. Technologia wyprodukowania bomby A jest podobno dostępna w internecie. Specjaliści z byłego ZsRR mogą być do wynajęcia za kilkaset albo kilkadziesiąt tysiecy dolców. No to goscie spod znaku wojowniczego Allaha musza skorumpować jeszcze tylko jakiegoś pakiństańskiego oficera, żeby im pylnął środek przenoszenia, czyli rakietę, za 50 000 dolców. Czy ktoś jest w stanie zaprzeczyć, że islamskich terrorystów stać jest na taki wydatek?Stać ich. I – oby nie – ale kiedys pewno allahowcy zamarzą o powtórzeniu takiego sukcesu jak z nowojorskimi wieżowcami. A być może będzie to zidiociały potomek Kim Ir Sena? Wszystko jedno. Amerykańska tarcza ma bronić i nas przed atakami. Jesteśmy i w Iraku, i w Afganistanie, narażamy się, islamiści nam tego nie zapomną.
Przechodzę wobec tego do sedna.
W zasadzie powinniśmy być Amerykanom wdzięczni, że chcą bronić nasze, polskie tyłki przed masozagładowymi atakami.
W prawdziwym życiu płacilibyśmy im za taką ochronę.
Ale nie, to my chcemy, żeby oni nam zapłacili, byśmy się dali ochraniać.
Ale czy Jacek syn Alfreda rzeczywiście uważa, że to źle, że to niemoralne, domagać się od Amerykanów forsy za postawienie u nas bazy z antyrakietami?
Nie, kochani, autor wcale tak nie uważa. Skoro Jankesi wszędzie płacą za rozmieszczanie, to i nam też niech zapłacą. I tutaj wkraczamy w część drugą rozważań.
2. Kiedy po wygranych przez PO wyborach Prezydent Kaczyński wyraził wątpliwość co do kompetencji Radka Sikorskiego jako szefa MSZ-u, Tusk stanął murem za Radkiem i zrobił go zagraniministrem. Dla przypomnienia – Lech Kaczyński zarzucał Sikorskiemu niekompetencje w negocjacjach z USA na temat tarczy antyrkietowej. Sikorski miał podobno stawiać Amerykanom miliardowe, nierealne żądania, od spełnienia tychże uzależniając zgodę na stawianie amerykańskich urządzeń antyrakietowych na wschodzie Polski.
Niedawno temu wysoki urzednik amerykański stwierdził, że Polska dostanie figę z makiem, że sama ma unowocześnić swoją armię. Wspomniał coś o dwudziestu paru milionach dolarów, na które Polska może ewentualnie liczyć, jak będzie zgoda na antyrakiety.
W międzyczasie gdzieś prezydent Kaczyński napomknął o potrzebie zachowanie trzeźwości i realizmu w wymaganiach wobec Amerykanów. Wywołał tym falę oburzenia, zarzuty, że jest nachalnym, bezkrytycznym probushowcem i psem na amerykańskim łańcuchu. Tarcza nam niepotrzebna, a jak już ma powstać na naszych ziemiach, to niech Amerykańcy bulą miliardy na rakiety Patriot. Bo one niby mają tych naszych antyrakiet bronić. Taki był przynajmniej wydźwiek propeowskiego frontu medialnego.
A tu dzisiaj totalne ździwko, kopara mi opadła do samego dołu: minister Klich oświadcza mianowicie, że "nasze oczekiwania od USA idą nie w miliony, ale w dziesiątki milionów dolarów". Wyraził przekonanie, że budżet obronny USA "będzie w stanie to unieść". Moje piękne, piwne oczka nie chciały wierzyć w to co widzą – z miliarda Sikorskiego zrobiło się nagle parędziesiąt nędznych milionów dolarów. Toć każdy głupek widzi, że peowska władza przestraszyła się fiaska w negocjacjach o umieszczenie tarczy i daje teraz pupy za darmo, za bułke z masłem, rzec by można. Sorry, ale nawet Kaczory wyciągnęły by więcej z tego interesu, jakieś paręset baniek spokojnie.
Z innej beczki – jak można myśleć, że Amerykanie nie zabezpieczą tak waznej dla nich bazy rakietami Patriot - jasne, że przywiozą je do Polski. Tylko zostaną one w ich rękach, zadbają o to, aby nie majstrował przy nich żaden macher ze spalonych WSI.
Pytanie – jeśli przedtem antykaczyści mieli gębę pełną frazesów o nadmiernej uległości Kaczorów w stosunku do Ameryki, to jak teraz wytłumaczą zgodę na tarczę po najmniejszej linii, za parszywe parę groszy? Skąd taka nagła zmiana frontu? Ktoś nam tu ściemnia, i to grubo. Czy rząd ma nas za idiotów ze sklerozą, niezdolnych kojarzyć fakty z przed paru tygodni czy miesięcy?
Pozdrawiam
Jacek
W prawdziwym życiu płacilibyśmy im za taką ochronę.
Ale nie, to my chcemy, żeby oni nam zapłacili, byśmy się dali ochraniać.
Ale czy Jacek syn Alfreda rzeczywiście uważa, że to źle, że to niemoralne, domagać się od Amerykanów forsy za postawienie u nas bazy z antyrakietami?
Nie, kochani, autor wcale tak nie uważa. Skoro Jankesi wszędzie płacą za rozmieszczanie, to i nam też niech zapłacą. I tutaj wkraczamy w część drugą rozważań.
2. Kiedy po wygranych przez PO wyborach Prezydent Kaczyński wyraził wątpliwość co do kompetencji Radka Sikorskiego jako szefa MSZ-u, Tusk stanął murem za Radkiem i zrobił go zagraniministrem. Dla przypomnienia – Lech Kaczyński zarzucał Sikorskiemu niekompetencje w negocjacjach z USA na temat tarczy antyrkietowej. Sikorski miał podobno stawiać Amerykanom miliardowe, nierealne żądania, od spełnienia tychże uzależniając zgodę na stawianie amerykańskich urządzeń antyrakietowych na wschodzie Polski.
Niedawno temu wysoki urzednik amerykański stwierdził, że Polska dostanie figę z makiem, że sama ma unowocześnić swoją armię. Wspomniał coś o dwudziestu paru milionach dolarów, na które Polska może ewentualnie liczyć, jak będzie zgoda na antyrakiety.
W międzyczasie gdzieś prezydent Kaczyński napomknął o potrzebie zachowanie trzeźwości i realizmu w wymaganiach wobec Amerykanów. Wywołał tym falę oburzenia, zarzuty, że jest nachalnym, bezkrytycznym probushowcem i psem na amerykańskim łańcuchu. Tarcza nam niepotrzebna, a jak już ma powstać na naszych ziemiach, to niech Amerykańcy bulą miliardy na rakiety Patriot. Bo one niby mają tych naszych antyrakiet bronić. Taki był przynajmniej wydźwiek propeowskiego frontu medialnego.
A tu dzisiaj totalne ździwko, kopara mi opadła do samego dołu: minister Klich oświadcza mianowicie, że "nasze oczekiwania od USA idą nie w miliony, ale w dziesiątki milionów dolarów". Wyraził przekonanie, że budżet obronny USA "będzie w stanie to unieść". Moje piękne, piwne oczka nie chciały wierzyć w to co widzą – z miliarda Sikorskiego zrobiło się nagle parędziesiąt nędznych milionów dolarów. Toć każdy głupek widzi, że peowska władza przestraszyła się fiaska w negocjacjach o umieszczenie tarczy i daje teraz pupy za darmo, za bułke z masłem, rzec by można. Sorry, ale nawet Kaczory wyciągnęły by więcej z tego interesu, jakieś paręset baniek spokojnie.
Z innej beczki – jak można myśleć, że Amerykanie nie zabezpieczą tak waznej dla nich bazy rakietami Patriot - jasne, że przywiozą je do Polski. Tylko zostaną one w ich rękach, zadbają o to, aby nie majstrował przy nich żaden macher ze spalonych WSI.
Pytanie – jeśli przedtem antykaczyści mieli gębę pełną frazesów o nadmiernej uległości Kaczorów w stosunku do Ameryki, to jak teraz wytłumaczą zgodę na tarczę po najmniejszej linii, za parszywe parę groszy? Skąd taka nagła zmiana frontu? Ktoś nam tu ściemnia, i to grubo. Czy rząd ma nas za idiotów ze sklerozą, niezdolnych kojarzyć fakty z przed paru tygodni czy miesięcy?
Pozdrawiam
Jacek
kopiuję swój koment z blogu Johna Kowalskiego.
jest jeszcze taka mozliwość , ze min. Klich robi wszystko, aby storpedować ten pomysl ( tj. budowy instalacji rakietowych w Polsce, tzw. "tarczy").Na dodatek, aby odbylo sie to w propagandowej oslonie , ze dba o interes Polski, a wrednym USA na nim akurat w ogole nie zalezy.Media polskojęzyczne , kontrolowane przez kapitał niemiecki i zarządzane przez rodzimych jurgieltników oraz agentow, przewerbowanych i przefarbowanych na biznesmenow, zapewnią taką właśnie propagandę.Polityka Polski jako wasala Niemiec musi realizować cele polityczne Niemiec, a nie Polski czy USA.W interesie Niemiec jest, aby mieć jak najlepsze relacje z Rosją.I tyle.
2008-05-27 11:30unukalhai04801
SONDANOŻOWNIA CCCPOLSKA
2008-07-10, 22:05:38
Gołe fakty...o sondażach w Polsce
Tagi:
--------------------------------------------------------------------------------
Grupa trzymajaca sondaze
Sondaże mogą zniszczyć lub wylansować kandydata na prezydenta, zdymisjonować ministra, a nawet skasować niewygodny telewizyjny program.
Tymczasem w polskich sondażowniach rządzą ludzie z powołanego przez Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym „mundurowego” CBOS, który był orężem generalskiej junty. Dziś zasiadają we władzach OBOP, Pentora, PBS i IPSOS.
Legendarny punkowy zespół Dezerter śpiewał w 1987 r. piosenkę "Szwindel": "Postawią sobie pomnik bohatera/ Wybiorą sobie nowego premiera/ Stworzą nowy system polityczny/ I będą dumni, że jest demokratyczny/ Znowu szwindel szykują nowy/ Znów chcą się dobrać do twojej głowy".
Żyjemy w kraju, w którym demokrację niszczy szwindel. Jest nim przeżarta patologicznymi powiązaniami piąta władza, bo tak nazywa się ośrodki badania opinii publicznej. Władza sondażowni jest ogromna. – Za pomocą sondaży można zniszczyć kandydata na prezydenta lub szanse partii politycznej na władzę. Można zdymisjonować ministra, ogłaszając, że tego chcą ludzie. Można skasować niewygodny program telewizyjny, podając fałszywe informacje o jego odbiorze przez widzów – mówi socjolog, dr Włodzimierz Petroff.
Tam gdzie sondażowiec strzela sobie w łeb...
W 1992 r. w Wielkiej Brytanii wybuchł gigantyczny skandal. Sondażownie przewidywały w wyborach parlamentarnych 2-procentowe zwycięstwo Partii Pracy. Tymczasem wygrali – i to aż 8 procentami – konserwatyści. Przywiązani do demokracji Brytyjczycy uznali, że jest ona zagrożona. Do zbadania skandalu powołano specjalną parlamentarną komisję. Miesiącami, przy udziale najwybitniejszych ekspertów, z chirurgiczną precyzją badano popełnione błędy. Naukowcy opisywali drobiazgowo, punkt po punkcie, wszystkie przyczyny pomyłki. W efekcie skandal do dziś się nie powtórzył i w kolejnych wyborach prognozy były zbliżone do prawdziwych wyników.
W 1995 r. podobne wydarzenie miało miejsce we Włoszech. Jeden z przedstawicieli ośrodków badania opinii publicznie przepraszając za popełnione błędy, udał nawet, że strzela sobie w łeb atrapą pistoletu. Inna agencja wystosowując publiczne przeprosiny, ogłosiła, że rezygnuje z honorarium za przeprowadzone nietrafne badania.
... i tam gdzie jest bezkarny
A u nas? Na tydzień przed drugą turą zeszłorocznych wyborów prezydenckich TVN poinformował za GfK Polonia, że Tusk wygrywa z Kaczyńskim różnicą 24 procent – 62 do 38. W wyborach wygrał Kaczyński, zdobywając ponad 54 proc. przy niespełna 46 proc. Tuska. Oznacza to, że GfK Polonia pomyliła się o... 32 punkty procentowe.
Nikt w GfK Polonia nie popełnił – nawet pozorowanego – samobójstwa. Nie podali się do dymisji szefowie firmy, a badacze zainkasowali pieniądze. Żaden z nich nie trafił za kratki ani nawet na ławę oskarżonych. Bo o ile oszustwa sędziów piłkarskich czy sportowych działaczy nie są już bezkarne, o tyle tych, którzy z premedytacją niszczą wywalczoną w latach 80. przez Solidarność demokrację, nie spotyka u nas nawet ostracyzm.
Elżbieta Gorajewska, rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej w branżowej Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) robiła wrażenie zaskoczonej, gdy spytaliśmy ją o odpowiedzialność firmy GfK. – To nie jest wina firmy. Ludzie kłamią ankieterom – wyjaśniła rozbrajająco. Dodała, że za czasów jej rzecznikowania nie było ani jednej sprawy dyscyplinarnej dotyczącej sondażu politycznego. Maciej Siejewicz z firmy GfK powiedział nam, że w jego firmie nie przeprowadzono żadnych procedur sprawdzających przyczyny gigantycznego błędu. – Ale zmieniliśmy metodologię badań – dodał.
Polskie sondażownie czują się bezkarne. Jeśli dziennikarz napisze nieprawdę, można pozwać go do sądu. Ale socjolog, który "pomyli się" o 32 proc., zawsze może się czymś wytłumaczyć. Mówi, że ankietowani go okłamali. Albo jakaś ich część, o określonych poglądach, nie chciała z nim rozmawiać. A inni w ciągu tygodnia zmienili zdanie. Socjologowi nie da się udowodnić, że skłamał. Bo kogo powołać na świadków? "Próbę" tysiąca anonimowych respondentów z całego kraju?
Fałszerstwa sondaży wyglądają więc na zbrodnię doskonałą. Ale także najdoskonalszy zbrodniarz, nawet jeśli nie zostawi dowodów, to nie ma szans zatrzeć wszystkich poszlak. Poszliśmy ich tropem. Rozmawialiśmy z dziesiątkami osób z tego środowiska. Zbadaliśmy życiorysy tych, którzy rządzą "piątą władzą".
Kampania reżyserowana przez sondażownie
"Nie załamuj się... Może i przegrałeś wybory... Ale nadal jesteś liderem sondaży!" – taki komiks robił w zeszłym roku furorę w internecie. Kampanie prezydencka i parlamentarna obfitowały w dziwne wydarzenia, których słynny sondaż GfK był tylko ukoronowaniem. Wiele wskazuje, że w czasie jej trwania sztucznie wylansowani przez ośrodki zostali aż dwaj z głównych pretendentów: Tusk i Cimoszewicz.
26 czerwca 2005. Włodzimierz Cimoszewicz kilka tygodni wcześniej ogłosił, że nie będzie startować w wyborach prezydenckich. Mimo to firma Pentor ogłasza wyniki sondażu, według którego... kandydat lewicy cieszy się 22-procentowym poparciem. Dwa dni później Cimoszewicz ogłasza: przekonały go "liczne głosy rodaków". Choć jest człowiekiem skromnym i niepchającym się na stanowiska, to jednak wystartuje.
9 sierpnia 2005. GfK Polonia ogłasza wynik badania, z którego wynika, że nagle mocno skoczyło w górę poparcie Donalda Tuska, który w ciągu trzech tygodni awansować miał z piątego na pierwsze miejsce w sondażu. W lipcu popierało go 8 proc. Polaków i socjologowie nie dawali mu szans na wejście do drugiej tury. Teraz ma mieć aż 24 proc.
15 września 2005. Po wycofaniu się Cimoszewicza PBS ogłasza zrobiony dla "Gazety Wyborczej" sondaż, z którego wynika, że Tusk jest już bliski zwycięstwa w pierwszej turze. Ma mieć poparcie 49 proc. wyborców. Lech Kaczyński nie ma nawet połowy tego – popiera go 22 proc. Z badań PBS ma wynikać, że po wycofaniu się Cimoszewicza może on zyskać całe... 2 proc. Jeszcze dalej idzie "Rzeczpospolita", która ogłasza, że lidera PO popiera 51 proc.
Jeśli wierzyć PBS-owi, Tusk pozyskiwał wyborców w szaleńczym wręcz tempie – w połowie lipca popierało go zaledwie 8 proc., w połowie września – blisko połowa.
W jakich ośrodkach Tusk i Cimoszewicz uzyskali zaskakująco wysokie poparcie? Tusk znakomite wyniki miał w PBS. Prezesem PBS jest Krzysztof Koczurowski. Był on jednym z założycieli Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którego działacze – z Tuskiem na czele – rządzą obecnie PO. Zasiadał w zarządzie tej partii, w 1991 r. był jedną z trzech osób, które kierowały kampanią wyborczą KLD.
Z kolei Cimoszewicz sensacyjny wynik uzyskał w kojarzonym z SLD Pentorze. Kto rządzi Pentorem? O tym w dalszej części tekstu.
Jakie skutki może mieć zawyżenie wyniku jednego z kandydatów? W momencie gdy wyborcy nie mają jeszcze sprecyzowanych poglądów, na kogo głosować – olbrzymie. Ludzie wybierają spośród tych, którzy się liczą, a tych wyznacza sondaż. Wybierając, wolą być po stronie zwycięzców. Wielkie znaczenie ma dla nich wybór "zwykłych ludzi", takich jako oni, który pokazywać powinien sondaż. – Wpływ sondaży na politykę jest ewidentny. Zasada jest taka, że jeśli wygrywasz w sondażach i masz aferę u przeciwnika, to powinieneś wygrać – mówi Jacek Chołoniewski z firmy Estymator, współtworzącej Polską Grupę Badawczą, która najtrafniej przewidziała wynik wyborów z zeszłego roku.
Ubocznym skutkiem tego jest wzrost poczucia bezkarności nieuczciwych badaczy. Bo w przypadku mocno nagłośnionego sondażu często się zdarza, że wyniki sfałszowanego badania potwierdzają, choćby częściowo, wyniki innych ośrodków. Bo pierwszy sondaż zdążył już uruchomić lawinę.
Amerykański psycholog społeczny Robert Cialdini przywołuje w swej książce "Wywieranie wpływu na ludzi" szokującą historię sekty Świątynia Ludu w Jonestown w Gujanie. Jak dowodzi Cialdini, jej 910 członków popełniło samobójstwo m.in. dlatego, że uznawali "społeczny dowód słuszności" – widzieli popełniających samobójstwo współwyznawców.
Według Cialdiniego techniki używane przy werbowaniu ludzi do sekty i zmuszaniu ich do posłuszeństwa często nie różnią się od tych, jakie stosują spece od marketingu. Szefom ośrodków badania opinii publicznej idzie o tyle łatwiej, że nie wymagają od wyborców samobójstwa, a tylko oddania głosu na odpowiednią partię polityczną. A może inaczej: samobójcze skutki zagłosowania na partię np. związaną z oligarchią postkomunistyczną są rozłożone w czasie.
Taśmy prawdy i sondażowa ściema
Przykład nieco świeższy. Po emisji taśm Beger Fakty TVN podały, że na PO głosować chce 34,2 proc. wyborców, a na PiS zaledwie 19,2. Jeszcze bardziej zaszalał Pentor, według którego PO wygrywało z PiS 34 do 18,1. – W rzeczywistości notowania PiS spadły o około 2–3 procent – mówi Jacek Chołoniewski z Polskiej Grupy Badawczej, która najtrafniej przewidziała wynik zeszłorocznych wyborów.
W sześć tygodni po sondażach pokazujących około 16-procentową przewagę PiS w prawdziwych wyborach samorządowych padł remis – PO wygrała wprawdzie o 2 proc. w wyborach do sejmików, ale znacznie wyżej przegrała z PiS w powiatach i gminach.
Kto zorganizował dziwny sondaż dla Faktów, pokazujący gwałtowny spadek notowań PiS? Firma SMG/KRC. Była to nie lada niespodzianka, bo ta licząca się na rynku badań marketingowych firma powróciła do badań preferencji politycznych po kilku latach przerwy.
Kim są szefowie SMG/KRC? Prezes tej firmy Krzysztof Borys Kruszewski to syn prof. Krzysztofa Kruszewskiego, słynnego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, organizatora bojówek, które w 1979 r. katowały uczestników spotkań opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych, nazywanego latającym uniwersytetem. W latach 1980–1981 Kruszewski-senior był ministrem oświaty.
Krzysztof Borys Kruszewski podkreśla, że nigdy nie podzielał poglądów ojca. Jego firma została założona w 1989 r. przez grupę młodych absolwentów socjologii i kojarzona była z nowym, "solidarnościowym" rządem. Badania robiła głównie na zlecenie otoczenia premiera Mazowieckiego, ministra Balcerowicza oraz Jeffreya Sachsa, a także zlecane przez Amerykanów. Jak powiedział nam Kruszewski-junior, Amerykanie uważali, że ośrodki, które działały w PRL, są mało wiarygodne. Szukali kogoś nowego i tak trafili do SMG/KRC.
Pułkownik Kwiatkowski i towarzysz Mauzer
Kim są ci, którzy odpowiadają za stan polskiej socjometrii? Aby się tego dowiedzieć, cofnijmy się o 20 lat, do tajemniczej postaci pułkownika Kwiatkowskiego. Nie tego z komedii Kazimierza Kutza. O ile filmowy Kwiatkowski podawał się za oficera UB, to twórca powołanego w stanie wojennym CBOS płk Stanisław Kwiatkowski (dziś znacznie bardziej znany jest jego syn – były prezes TVP Robert Kwiatkowski) usytuowany był w hierarchii władzy PRL znacznie wyżej.
Urodzony w 1939 r. guru polskiej socjometrii od 1973 r. był doradcą ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostał nim także, gdy Jaruzelski został premierem. Doradca Jaruzelskiego miał za sobą publikacje wychwalające szybki rozwój Związku Radzieckiego, wygrywającego gdy chodzi o ekonomiczny rozwój ze Stanami Zjednoczonymi.
Stan wojenny stał się okazją do tego, by Kwiatkowski mógł kontynuować swój zawodowy rozwój w nowej instytucji.
W pierwszym numerze "Biuletynu CBOS" (1/85) Kwiatkowski tak opisywał początki tego ośrodka: "Z zamiarem powołania takiej instytucji noszono się już od dawna. Stało się to jednak właśnie w czasie trwania stanu wojennego, co w połączeniu z faktem, że uchwałę w tej sprawie podpisał prezes Rady Ministrów generał armii Wojciech Jaruzelski, ma swoją wymowę. Z urzędu opiekę nad "noworodkiem" sprawują od początku szef Urzędu Rady Ministrów i przewodniczący Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów".
Odnotowywał, że centrum "ma obowiązek pośredniczyć – jak się zwykło mówić – między władzą a społeczeństwem". Stwierdzał też, że "działalność Centrum ma być w swoich założeniach usługowo-użytkowa w stosunku do potrzeb rządu".
Jakie poglądy reprezentował pułkownik? W wydanej w 2003 r. książce "Szkicownik z CBOS-u" Kwiatkowski przedrukowuje swój artykuł z pisma "Tu i teraz" z 2 marca 1982 r. Ale ze skrótami. Pułkownik pomija pewien niewygodny dziś fragment, w którym – dziesięć tygodni po pacyfikacji kopalni Wujek – wyrażał swą aprobatę dla pomysłu walki z opozycją przy użyciu broni palnej: "Zgadzam się w ocenie co do konieczności przeciwdziałania kontrrewolucji. Nigdy zresztą nie było wątpliwości w sytuacjach skrajnych, gdy przeciwnik sięgnął po władzę i gdy zorganizowaną opozycję przełamywano przy pomocy wszystkich środków, którymi dysponuje socjalistyczne państwo. Zawsze, kiedy wymiana zdań przechodziła w wymianę strzałów, «głos zabierał towarzysz Mauzer»".
Główna myśl Kwiatkowskiego była jednak inna: oprócz robienia użytku z towarzysza Mauzera z opozycją trzeba walczyć także intelektualnie. Pułkownik postulował, by opozycję "pozbawiać bazy społecznej", zaś opozycjonistów "dyskwalifikować politycznie, obnażać ukryte intencje, rozbijać logicznie. Tak przecież rozprawił się Lenin z empiriokrytykami".
Zarówno współpracownicy, jak i przeciwnicy podkreślają, że Kwiatkowski wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją. Zbigniew Maj, dziś pracujący w OBOP, mówi wprost: – Pracowałem w dziewięciu firmach w tej branży i powiem panu, że prezes Kwiatkowski był z moich szefów najbardziej światłą osobą.
Sondaże pieczone w mundurkach
W czasach telewizyjnych spikerów w mundurach także stworzony przez Kwiatkowskiego w 1982 r. CBOS współtworzyli dobrani przez niego wojskowi. Kwiatkowski zabrał ze sobą z gabinetu ministra obrony Halinę Hałajkiewicz, którą wspomina jako "pierwszego pracownika z legitymacją CBOS". To Hałajkiewicz redagowała "Biuletyn CBOS". Zajmowała się też pisaniem raportów z badań.
Na wojsku Kwiatkowski oparł też jego lokalne struktury, o czym pisze w "Szkicowniku": "Wpadłem na pomysł, że najszybciej i sprawniej będzie, jeśli koordynatorami wojewódzkimi zostaną, przynajmniej doraźnie, oficerowie z Wojskowych Poradni Psychologicznych". Zbigniew Maj wspomina: – Na początku koordynatorzy to byli pracownicy wojska. Oni wynajmowali ankieterów i dostarczali nam wyniki. Nie zawsze byli to fachowcy wysokiej klasy. Ci, co ewidentnie się nie nadawali, później odeszli.
Jak Kwiatkowskiego traktowała władza? On sam pisał w "Polityce" (4.04.1987): "Kiedyś, w początkach działalności Centrum Badania Opinii Społecznej zdarzało się, że pytano mnie o sprawy, które jedno z ministerstw nazywa wewnętrznymi. Mylono mój mundur z innym mundurem, a badania opinii, z innego rodzaju służbą państwową".
Młodzież, partia, Pentor
Kwiatkowski zadowolony był z efektów swej pracy. W 1985 r. meldował: "Jak sądzę, mogę liczyć, że Obywatel Generał uzna zadanie za wykonane". Z notatek umieszczonych w "Szkicowniku": "Kończę rok 1985 w przekonaniu, że wywiązałem się z zadania, jakie otrzymałem w okresie stanu wojennego". Proponuje, że w tej sytuacji może podać się do dymisji. Kwiatkowski znalazł godnego następcę: "Nadmieniłem, że nareszcie znalazłem odpowiedniego zastępcę ds. badań: dr Eugeniusz Śmiłowski «może kandydować na następcę dyrektora»" – odnotował.
Śmiłowski na uznanie zasłużył zapewne jako publicysta związanego z ZSMP pisma "Pokolenia", w którym opublikował artykuł "Młodzież–partia–społeczeństwo", czyli relację z konferencji "naukowej" zorganizowanej w Pokrzywnej przez "Komitet Wojewódzki PZPR w Opolu przy współpracy Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR" ("Pokolenia" 6/83).
Obecnie Śmiłowski jest prezesem Pentora. Przypomnijmy: ośrodka, który opublikował sensacyjny sondaż z Cimoszewiczem jako liderem.
Piotr Lisiewicz,
******************************
http://flensburg.salon24.pl/index.html
Gołe fakty...o sondażach w Polsce
Tagi:
--------------------------------------------------------------------------------
Grupa trzymajaca sondaze
Sondaże mogą zniszczyć lub wylansować kandydata na prezydenta, zdymisjonować ministra, a nawet skasować niewygodny telewizyjny program.
Tymczasem w polskich sondażowniach rządzą ludzie z powołanego przez Wojciecha Jaruzelskiego w stanie wojennym „mundurowego” CBOS, który był orężem generalskiej junty. Dziś zasiadają we władzach OBOP, Pentora, PBS i IPSOS.
Legendarny punkowy zespół Dezerter śpiewał w 1987 r. piosenkę "Szwindel": "Postawią sobie pomnik bohatera/ Wybiorą sobie nowego premiera/ Stworzą nowy system polityczny/ I będą dumni, że jest demokratyczny/ Znowu szwindel szykują nowy/ Znów chcą się dobrać do twojej głowy".
Żyjemy w kraju, w którym demokrację niszczy szwindel. Jest nim przeżarta patologicznymi powiązaniami piąta władza, bo tak nazywa się ośrodki badania opinii publicznej. Władza sondażowni jest ogromna. – Za pomocą sondaży można zniszczyć kandydata na prezydenta lub szanse partii politycznej na władzę. Można zdymisjonować ministra, ogłaszając, że tego chcą ludzie. Można skasować niewygodny program telewizyjny, podając fałszywe informacje o jego odbiorze przez widzów – mówi socjolog, dr Włodzimierz Petroff.
Tam gdzie sondażowiec strzela sobie w łeb...
W 1992 r. w Wielkiej Brytanii wybuchł gigantyczny skandal. Sondażownie przewidywały w wyborach parlamentarnych 2-procentowe zwycięstwo Partii Pracy. Tymczasem wygrali – i to aż 8 procentami – konserwatyści. Przywiązani do demokracji Brytyjczycy uznali, że jest ona zagrożona. Do zbadania skandalu powołano specjalną parlamentarną komisję. Miesiącami, przy udziale najwybitniejszych ekspertów, z chirurgiczną precyzją badano popełnione błędy. Naukowcy opisywali drobiazgowo, punkt po punkcie, wszystkie przyczyny pomyłki. W efekcie skandal do dziś się nie powtórzył i w kolejnych wyborach prognozy były zbliżone do prawdziwych wyników.
W 1995 r. podobne wydarzenie miało miejsce we Włoszech. Jeden z przedstawicieli ośrodków badania opinii publicznie przepraszając za popełnione błędy, udał nawet, że strzela sobie w łeb atrapą pistoletu. Inna agencja wystosowując publiczne przeprosiny, ogłosiła, że rezygnuje z honorarium za przeprowadzone nietrafne badania.
... i tam gdzie jest bezkarny
A u nas? Na tydzień przed drugą turą zeszłorocznych wyborów prezydenckich TVN poinformował za GfK Polonia, że Tusk wygrywa z Kaczyńskim różnicą 24 procent – 62 do 38. W wyborach wygrał Kaczyński, zdobywając ponad 54 proc. przy niespełna 46 proc. Tuska. Oznacza to, że GfK Polonia pomyliła się o... 32 punkty procentowe.
Nikt w GfK Polonia nie popełnił – nawet pozorowanego – samobójstwa. Nie podali się do dymisji szefowie firmy, a badacze zainkasowali pieniądze. Żaden z nich nie trafił za kratki ani nawet na ławę oskarżonych. Bo o ile oszustwa sędziów piłkarskich czy sportowych działaczy nie są już bezkarne, o tyle tych, którzy z premedytacją niszczą wywalczoną w latach 80. przez Solidarność demokrację, nie spotyka u nas nawet ostracyzm.
Elżbieta Gorajewska, rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej w branżowej Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR) robiła wrażenie zaskoczonej, gdy spytaliśmy ją o odpowiedzialność firmy GfK. – To nie jest wina firmy. Ludzie kłamią ankieterom – wyjaśniła rozbrajająco. Dodała, że za czasów jej rzecznikowania nie było ani jednej sprawy dyscyplinarnej dotyczącej sondażu politycznego. Maciej Siejewicz z firmy GfK powiedział nam, że w jego firmie nie przeprowadzono żadnych procedur sprawdzających przyczyny gigantycznego błędu. – Ale zmieniliśmy metodologię badań – dodał.
Polskie sondażownie czują się bezkarne. Jeśli dziennikarz napisze nieprawdę, można pozwać go do sądu. Ale socjolog, który "pomyli się" o 32 proc., zawsze może się czymś wytłumaczyć. Mówi, że ankietowani go okłamali. Albo jakaś ich część, o określonych poglądach, nie chciała z nim rozmawiać. A inni w ciągu tygodnia zmienili zdanie. Socjologowi nie da się udowodnić, że skłamał. Bo kogo powołać na świadków? "Próbę" tysiąca anonimowych respondentów z całego kraju?
Fałszerstwa sondaży wyglądają więc na zbrodnię doskonałą. Ale także najdoskonalszy zbrodniarz, nawet jeśli nie zostawi dowodów, to nie ma szans zatrzeć wszystkich poszlak. Poszliśmy ich tropem. Rozmawialiśmy z dziesiątkami osób z tego środowiska. Zbadaliśmy życiorysy tych, którzy rządzą "piątą władzą".
Kampania reżyserowana przez sondażownie
"Nie załamuj się... Może i przegrałeś wybory... Ale nadal jesteś liderem sondaży!" – taki komiks robił w zeszłym roku furorę w internecie. Kampanie prezydencka i parlamentarna obfitowały w dziwne wydarzenia, których słynny sondaż GfK był tylko ukoronowaniem. Wiele wskazuje, że w czasie jej trwania sztucznie wylansowani przez ośrodki zostali aż dwaj z głównych pretendentów: Tusk i Cimoszewicz.
26 czerwca 2005. Włodzimierz Cimoszewicz kilka tygodni wcześniej ogłosił, że nie będzie startować w wyborach prezydenckich. Mimo to firma Pentor ogłasza wyniki sondażu, według którego... kandydat lewicy cieszy się 22-procentowym poparciem. Dwa dni później Cimoszewicz ogłasza: przekonały go "liczne głosy rodaków". Choć jest człowiekiem skromnym i niepchającym się na stanowiska, to jednak wystartuje.
9 sierpnia 2005. GfK Polonia ogłasza wynik badania, z którego wynika, że nagle mocno skoczyło w górę poparcie Donalda Tuska, który w ciągu trzech tygodni awansować miał z piątego na pierwsze miejsce w sondażu. W lipcu popierało go 8 proc. Polaków i socjologowie nie dawali mu szans na wejście do drugiej tury. Teraz ma mieć aż 24 proc.
15 września 2005. Po wycofaniu się Cimoszewicza PBS ogłasza zrobiony dla "Gazety Wyborczej" sondaż, z którego wynika, że Tusk jest już bliski zwycięstwa w pierwszej turze. Ma mieć poparcie 49 proc. wyborców. Lech Kaczyński nie ma nawet połowy tego – popiera go 22 proc. Z badań PBS ma wynikać, że po wycofaniu się Cimoszewicza może on zyskać całe... 2 proc. Jeszcze dalej idzie "Rzeczpospolita", która ogłasza, że lidera PO popiera 51 proc.
Jeśli wierzyć PBS-owi, Tusk pozyskiwał wyborców w szaleńczym wręcz tempie – w połowie lipca popierało go zaledwie 8 proc., w połowie września – blisko połowa.
W jakich ośrodkach Tusk i Cimoszewicz uzyskali zaskakująco wysokie poparcie? Tusk znakomite wyniki miał w PBS. Prezesem PBS jest Krzysztof Koczurowski. Był on jednym z założycieli Kongresu Liberalno-Demokratycznego, którego działacze – z Tuskiem na czele – rządzą obecnie PO. Zasiadał w zarządzie tej partii, w 1991 r. był jedną z trzech osób, które kierowały kampanią wyborczą KLD.
Z kolei Cimoszewicz sensacyjny wynik uzyskał w kojarzonym z SLD Pentorze. Kto rządzi Pentorem? O tym w dalszej części tekstu.
Jakie skutki może mieć zawyżenie wyniku jednego z kandydatów? W momencie gdy wyborcy nie mają jeszcze sprecyzowanych poglądów, na kogo głosować – olbrzymie. Ludzie wybierają spośród tych, którzy się liczą, a tych wyznacza sondaż. Wybierając, wolą być po stronie zwycięzców. Wielkie znaczenie ma dla nich wybór "zwykłych ludzi", takich jako oni, który pokazywać powinien sondaż. – Wpływ sondaży na politykę jest ewidentny. Zasada jest taka, że jeśli wygrywasz w sondażach i masz aferę u przeciwnika, to powinieneś wygrać – mówi Jacek Chołoniewski z firmy Estymator, współtworzącej Polską Grupę Badawczą, która najtrafniej przewidziała wynik wyborów z zeszłego roku.
Ubocznym skutkiem tego jest wzrost poczucia bezkarności nieuczciwych badaczy. Bo w przypadku mocno nagłośnionego sondażu często się zdarza, że wyniki sfałszowanego badania potwierdzają, choćby częściowo, wyniki innych ośrodków. Bo pierwszy sondaż zdążył już uruchomić lawinę.
Amerykański psycholog społeczny Robert Cialdini przywołuje w swej książce "Wywieranie wpływu na ludzi" szokującą historię sekty Świątynia Ludu w Jonestown w Gujanie. Jak dowodzi Cialdini, jej 910 członków popełniło samobójstwo m.in. dlatego, że uznawali "społeczny dowód słuszności" – widzieli popełniających samobójstwo współwyznawców.
Według Cialdiniego techniki używane przy werbowaniu ludzi do sekty i zmuszaniu ich do posłuszeństwa często nie różnią się od tych, jakie stosują spece od marketingu. Szefom ośrodków badania opinii publicznej idzie o tyle łatwiej, że nie wymagają od wyborców samobójstwa, a tylko oddania głosu na odpowiednią partię polityczną. A może inaczej: samobójcze skutki zagłosowania na partię np. związaną z oligarchią postkomunistyczną są rozłożone w czasie.
Taśmy prawdy i sondażowa ściema
Przykład nieco świeższy. Po emisji taśm Beger Fakty TVN podały, że na PO głosować chce 34,2 proc. wyborców, a na PiS zaledwie 19,2. Jeszcze bardziej zaszalał Pentor, według którego PO wygrywało z PiS 34 do 18,1. – W rzeczywistości notowania PiS spadły o około 2–3 procent – mówi Jacek Chołoniewski z Polskiej Grupy Badawczej, która najtrafniej przewidziała wynik zeszłorocznych wyborów.
W sześć tygodni po sondażach pokazujących około 16-procentową przewagę PiS w prawdziwych wyborach samorządowych padł remis – PO wygrała wprawdzie o 2 proc. w wyborach do sejmików, ale znacznie wyżej przegrała z PiS w powiatach i gminach.
Kto zorganizował dziwny sondaż dla Faktów, pokazujący gwałtowny spadek notowań PiS? Firma SMG/KRC. Była to nie lada niespodzianka, bo ta licząca się na rynku badań marketingowych firma powróciła do badań preferencji politycznych po kilku latach przerwy.
Kim są szefowie SMG/KRC? Prezes tej firmy Krzysztof Borys Kruszewski to syn prof. Krzysztofa Kruszewskiego, słynnego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR, organizatora bojówek, które w 1979 r. katowały uczestników spotkań opozycyjnego Towarzystwa Kursów Naukowych, nazywanego latającym uniwersytetem. W latach 1980–1981 Kruszewski-senior był ministrem oświaty.
Krzysztof Borys Kruszewski podkreśla, że nigdy nie podzielał poglądów ojca. Jego firma została założona w 1989 r. przez grupę młodych absolwentów socjologii i kojarzona była z nowym, "solidarnościowym" rządem. Badania robiła głównie na zlecenie otoczenia premiera Mazowieckiego, ministra Balcerowicza oraz Jeffreya Sachsa, a także zlecane przez Amerykanów. Jak powiedział nam Kruszewski-junior, Amerykanie uważali, że ośrodki, które działały w PRL, są mało wiarygodne. Szukali kogoś nowego i tak trafili do SMG/KRC.
Pułkownik Kwiatkowski i towarzysz Mauzer
Kim są ci, którzy odpowiadają za stan polskiej socjometrii? Aby się tego dowiedzieć, cofnijmy się o 20 lat, do tajemniczej postaci pułkownika Kwiatkowskiego. Nie tego z komedii Kazimierza Kutza. O ile filmowy Kwiatkowski podawał się za oficera UB, to twórca powołanego w stanie wojennym CBOS płk Stanisław Kwiatkowski (dziś znacznie bardziej znany jest jego syn – były prezes TVP Robert Kwiatkowski) usytuowany był w hierarchii władzy PRL znacznie wyżej.
Urodzony w 1939 r. guru polskiej socjometrii od 1973 r. był doradcą ministra obrony Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostał nim także, gdy Jaruzelski został premierem. Doradca Jaruzelskiego miał za sobą publikacje wychwalające szybki rozwój Związku Radzieckiego, wygrywającego gdy chodzi o ekonomiczny rozwój ze Stanami Zjednoczonymi.
Stan wojenny stał się okazją do tego, by Kwiatkowski mógł kontynuować swój zawodowy rozwój w nowej instytucji.
W pierwszym numerze "Biuletynu CBOS" (1/85) Kwiatkowski tak opisywał początki tego ośrodka: "Z zamiarem powołania takiej instytucji noszono się już od dawna. Stało się to jednak właśnie w czasie trwania stanu wojennego, co w połączeniu z faktem, że uchwałę w tej sprawie podpisał prezes Rady Ministrów generał armii Wojciech Jaruzelski, ma swoją wymowę. Z urzędu opiekę nad "noworodkiem" sprawują od początku szef Urzędu Rady Ministrów i przewodniczący Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów".
Odnotowywał, że centrum "ma obowiązek pośredniczyć – jak się zwykło mówić – między władzą a społeczeństwem". Stwierdzał też, że "działalność Centrum ma być w swoich założeniach usługowo-użytkowa w stosunku do potrzeb rządu".
Jakie poglądy reprezentował pułkownik? W wydanej w 2003 r. książce "Szkicownik z CBOS-u" Kwiatkowski przedrukowuje swój artykuł z pisma "Tu i teraz" z 2 marca 1982 r. Ale ze skrótami. Pułkownik pomija pewien niewygodny dziś fragment, w którym – dziesięć tygodni po pacyfikacji kopalni Wujek – wyrażał swą aprobatę dla pomysłu walki z opozycją przy użyciu broni palnej: "Zgadzam się w ocenie co do konieczności przeciwdziałania kontrrewolucji. Nigdy zresztą nie było wątpliwości w sytuacjach skrajnych, gdy przeciwnik sięgnął po władzę i gdy zorganizowaną opozycję przełamywano przy pomocy wszystkich środków, którymi dysponuje socjalistyczne państwo. Zawsze, kiedy wymiana zdań przechodziła w wymianę strzałów, «głos zabierał towarzysz Mauzer»".
Główna myśl Kwiatkowskiego była jednak inna: oprócz robienia użytku z towarzysza Mauzera z opozycją trzeba walczyć także intelektualnie. Pułkownik postulował, by opozycję "pozbawiać bazy społecznej", zaś opozycjonistów "dyskwalifikować politycznie, obnażać ukryte intencje, rozbijać logicznie. Tak przecież rozprawił się Lenin z empiriokrytykami".
Zarówno współpracownicy, jak i przeciwnicy podkreślają, że Kwiatkowski wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją. Zbigniew Maj, dziś pracujący w OBOP, mówi wprost: – Pracowałem w dziewięciu firmach w tej branży i powiem panu, że prezes Kwiatkowski był z moich szefów najbardziej światłą osobą.
Sondaże pieczone w mundurkach
W czasach telewizyjnych spikerów w mundurach także stworzony przez Kwiatkowskiego w 1982 r. CBOS współtworzyli dobrani przez niego wojskowi. Kwiatkowski zabrał ze sobą z gabinetu ministra obrony Halinę Hałajkiewicz, którą wspomina jako "pierwszego pracownika z legitymacją CBOS". To Hałajkiewicz redagowała "Biuletyn CBOS". Zajmowała się też pisaniem raportów z badań.
Na wojsku Kwiatkowski oparł też jego lokalne struktury, o czym pisze w "Szkicowniku": "Wpadłem na pomysł, że najszybciej i sprawniej będzie, jeśli koordynatorami wojewódzkimi zostaną, przynajmniej doraźnie, oficerowie z Wojskowych Poradni Psychologicznych". Zbigniew Maj wspomina: – Na początku koordynatorzy to byli pracownicy wojska. Oni wynajmowali ankieterów i dostarczali nam wyniki. Nie zawsze byli to fachowcy wysokiej klasy. Ci, co ewidentnie się nie nadawali, później odeszli.
Jak Kwiatkowskiego traktowała władza? On sam pisał w "Polityce" (4.04.1987): "Kiedyś, w początkach działalności Centrum Badania Opinii Społecznej zdarzało się, że pytano mnie o sprawy, które jedno z ministerstw nazywa wewnętrznymi. Mylono mój mundur z innym mundurem, a badania opinii, z innego rodzaju służbą państwową".
Młodzież, partia, Pentor
Kwiatkowski zadowolony był z efektów swej pracy. W 1985 r. meldował: "Jak sądzę, mogę liczyć, że Obywatel Generał uzna zadanie za wykonane". Z notatek umieszczonych w "Szkicowniku": "Kończę rok 1985 w przekonaniu, że wywiązałem się z zadania, jakie otrzymałem w okresie stanu wojennego". Proponuje, że w tej sytuacji może podać się do dymisji. Kwiatkowski znalazł godnego następcę: "Nadmieniłem, że nareszcie znalazłem odpowiedniego zastępcę ds. badań: dr Eugeniusz Śmiłowski «może kandydować na następcę dyrektora»" – odnotował.
Śmiłowski na uznanie zasłużył zapewne jako publicysta związanego z ZSMP pisma "Pokolenia", w którym opublikował artykuł "Młodzież–partia–społeczeństwo", czyli relację z konferencji "naukowej" zorganizowanej w Pokrzywnej przez "Komitet Wojewódzki PZPR w Opolu przy współpracy Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR" ("Pokolenia" 6/83).
Obecnie Śmiłowski jest prezesem Pentora. Przypomnijmy: ośrodka, który opublikował sensacyjny sondaż z Cimoszewiczem jako liderem.
Piotr Lisiewicz,
******************************
http://flensburg.salon24.pl/index.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)