poniedziałek, 8 czerwca 2009
Głosy. non comment II
TA ZDRADA MA WIELU OJCÓW!
Odezwa Komitetu Suwerenność Narodu Polskiego na dzień 27.02.2008
Szanowni Państwo!
Drodzy Rodacy!
Zbieramy się ponownie pod gmachem Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej w celu domagania się rozpisania referendum ogólnokrajowego w sprawie Traktatu Reformującego Unię Europejską, określanego także ostatnio jako Traktat z Lizbony.
Od czasu rozpoczęcia przez nas naszej akcji protestacyjnej w dniu 7 grudnia 2007 jesteśmy w tym miejscu po raz kolejny. Pragniemy tym samym zamanifestować nasz zdecydowany sprzeciw wobec próby pospiesznej, pokątnej ratyfikacji przez Sejm RP pod pozorem, że Traktat ten jest zwykłym kolejnym traktatem europejskim.
Mówi się nam, mówi się całemu polskiemu Narodowi, że traktat ten nic w Unii Europejskiej zasadniczo nie zmienia, że służyć ma on jedynie usprawnieniu funkcjonowania Unii Europejskiej i jako taki, jako zwykły traktat, nie wymaga on jakoby ratyfikacji w drodze referendum ogólnokrajowego, nie wymaga spytania o zdanie Narodu-Suwerena. A jaka jest prawda?
Prawda jest taka, że samym rdzeniem i sednem tego Traktatu Reformującego jest przyznanie Unii Europejskiej osobowości prawnej w połączeniu z Deklaracją 17. (Akt Końcowy), która stanowi uznanie przez sygnatariuszy pierwszeństwa prawodawstwa unijnego przed prawem Państw Członkowskich – w tym także - przed naszą polską Konstytucją.
Deklaracja 17. pozostaje w ewidentnej sprzeczności z art. 8 ust. 1 Konstytucji RP: „Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej”.
Tymczasem Trybunał Konstytucyjny w 2004 r., już po akcesji Polski do Unii Europejskiej, orzekł w sprawie K 18/04 wyraźnie, że po pierwsze - „normy Konstytucji w dziedzinie praw i wolności jednostki wyznaczają minimalny i nieprzekraczalny próg, który nie może ulec obniżeniu ani zakwestionowaniu na skutek wprowadzenia regulacji wspólnotowych. Konstytucja pełni w tym zakresie swą rolę gwarancyjną, z punktu widzenia ochrony praw i wolności w niej wyraźnie określonych, i to w stosunku do wszystkich podmiotów czynnych w sferze jej stosowania. Wykładnia „przyjazna dla prawa europejskiego” ma swoje granice. W żadnej sytuacji nie może ona prowadzić do rezultatów sprzecznych z wyraźnym brzmieniem norm konstytucyjnych i niemożliwych do uzgodnienia z minimum funkcji gwarancyjnych, realizowanych przez Konstytucję”.
Po drugie, Trybunał Konstytucyjny orzekł, że „przepisy (normy) Konstytucji jako aktu nadrzędnego i stanowiącego wyraz suwerennej woli Narodu nie mogą utracić mocy obowiązującej bądź ulec zmianie przez sam fakt powstania nieusuwalnej sprzeczności pomiędzy określonymi przepisami (aktami wspólnotowymi a Konstytucją)”.
Trybunał Konstytucyjny stwierdził w 2004 r. wreszcie z niezwykłą dla siebie jasnością i naciskiem, że „ W polskim systemie prawnym decyzje tego typu winny być podejmowane zawsze z uwzględnieniem treści art. 8 ust. 1 Konstytucji. Zgodnie z art. 8 ust. 1 Konstytucji pozostaje ona najwyższym prawem Rzeczypospolitej”.
Cały dzisiejszy dramat polega na tym, iż Rzeczypospolitej Polskiej, mieniącej się być państwem prawa, w wyniku przyjęcia przez Rząd i Prezydenta RP w Brukseli w czerwcu 2007 r. Deklaracji 17. będącej integralną częścią Traktatu, która to Deklaracja przyznaje pierwszeństwo prawu unijnemu przed polską Konstytucją, zostaje właśnie unieważniony art. 8 ust. 1. Konstytucji, a wraz nim – w istocie - cała Konstytucja. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z 2 kwietnia 1997 zostaje sprowadzona do roli zwykłej ustawy. Polska Ustawa Zasadnicza - najwyższe prawo w Rzeczypospolitej Polskiej, w rzekomym państwie prawa - staje się w sposób przez nikogo nie zauważalny aktem niższego rzędu, aniżeli prawo Unii Europejskiej. Odtąd nie Naród polski, ale bezbożne i z roku na rok coraz bardziej totalitarne super- państwo, Unia Europejska, będzie decydowało o całym jego życiu i o całej przyszłości, przy niewielkim, sprowadzonym do minimum jego własnym wpływie.
Jest to dramat tym większy, że równocześnie nie ma w polskim parlamencie siły, która zdolna byłaby choćby skierować ów tragiczny w wymowie i w przyszłych skutkach Traktat do Trybunału Konstytucyjnego celem skontrolowania jego zgodności z Konstytucją RP. Sam zaś Trybunał Konstytucyjny z własnej inicjatywy tego uczynić nie może, a być może nawet nie chce zabrać w sprawie jakiegokolwiek głosu, bowiem jak dotąd - konsekwentnie milczy.
Co zatem oznacza Deklaracja 17. dla Narodu polskiego w razie ratyfikacji Traktatu Reformującego przez Sejm i Senat RP? Oznacza ona nic innego jak nieusuwalne zatwierdzenie przez polski parlament bezprzykładnego aktu bezprawia, pozbawiające na zawsze obecnego Suwerena - Naród polski jego konstytucyjnie gwarantowanej godności jedynego prawowitego gospodarza na polskiej ziemi.
Ale oznacza ona zarazem coś więcej. Oznacza, że już w momencie podejmowania w referendum decyzji nt. akcesji Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. Naród polski wprowadzany był cynicznie w błąd m.in. twierdzeniem Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, że jakoby „Polska nic nie straci ze swej suwerenności”. W tym samym czasie Prezydent Kwaśniewski musiał mieć już pełną świadomość faktu, iż przyjęty przez Konwent Europejski w dniach 13 czerwca i 10 lipca 2003 roku „Projekt traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy” w art. 10 ust. 1 (identyczny z art. I-6 odrzuconej Konstytucji Europejskiej) głosi jednoznacznie, że „Konstytucja i prawo przyjęte przez instytucje Unii w wykonywaniu powierzonych jej kompetencji mają pierwszeństwo przed prawem Państw Członkowskich”. Jak widać, tę samą cyniczną grę Prezydenta z ramienia SLD Aleksandra Kwaśniewskiego przeciwko Narodowi polskiemu podjął i doprowadza do właśnie końca jego następca z ramienia PiS - Prezydent Lech Kaczyński.
Wszystko to oznacza zatem wieloletnie ewidentne zaangażowanie się zarówno kolejnych Rządów RP oraz Sejmu i Senatu RP w zdradziecką działalność wymierzoną bezpośrednio przeciwko Narodowi polskiemu!.
Tę zdradę zamierza się obecnie czym prędzej zalegalizować ratyfikując ów traktat wraz z haniebną deklaracją 17. w drodze ustawy, bez pytania się Narodu polskiego, Suwerena, o zdanie, tak aby Suweren nie zdążył spostrzec się, że jest zwyczajnie ograbiany ze swej konstytucyjnej godności Suwerena. Okłamując Go bez zmrużenia oka, głosząc że jest to tylko zwykły, wielce dobroczynny dla Narodu traktat międzynarodowy. W dodatku – z tej zdrady czynią dla siebie zasługę. „Ten sukces ma wielu ojców” – mówią. Istotnie, mają w tym sporo racji. TA ZDRADA MA WIELU OJCÓW!
Dlatego tutaj dzisiaj jesteśmy - żeby powiedzieć również Wam, Panowie Posłowie i Senatorowie, Panowie Premierzy i Ministrowie, Panowie Prezydenci, byli i obecni:
„Będą spisane czyny i rozmowy”. Naród spamięta. Nie zapomni.
Warszawa, 27.02.2008
Komitet Suwerenność Narodu Polskiego
http://suwerennosc.blogspot.com/
Prof. B. Wolniewicz: Rząd i prezydent RP promotorami judaizacji Polski
Prof. Wolniewicz 1.02.2009 dla "Aktualności Dnia" Radia Maryja
Prof. Bogusław Wolniewicz rozpoczął swą wypowiedź dla Radia Maryja od wyrażenia swego szacunku i podziwu dla dokonań O. Tadeusza Rydzyka, a zwłaszcza Wyższej Szkoły Kultury Medialnej. Zauważa, że zamiast słów uznania dla obywatelskiej troski i dalszej pomocy ze strony władz, O. Tadeusza spotykają tylko wrogie potwarze, w rodzaju określenia "imperium Rydzyka" i rzucanie kłód pod nogi - różnego rodzaju szykany o charakterze administracyjnym, w których aktywną rolę odgrywa m.in. "polski" rząd.
(...) Dlaczego w tej nikczemnej nagonce na to wielkie dzieło toruńskich Ojców Redemptorystów uczestniczy polski rząd?
Nie chodzi mi o jakąś Kudrycką, bo to tylko sługa - robi, co jej każą. Chodzi mi o premiera - pana Donalda Tuska osobiście, personaliter. Czemu premier Rzeczypospolitej Polskiej za wszelką cenę - tak to w każdym razie wygląda - [chce] zniszczyć Radio Maryja i związane z nim dzieła, z Wyższą Szkołą Kultury na czele?
Jak nie udaje się tego zniszczyć politycznie, ani prawnie, ani propagandowo, to teraz próbuje się to zrobić finansowo. Nowy chwyt. Tak jak w sprawie tych wierceń geotermicznych. Przecież tam nie chodzi o żadne względy rzeczowe, techniczne, bo to jest osobna sprawa - ja się na tym nie znam - ale widać, że to nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby poprzez te wiercenia, które miały być sfinansowane, a teraz się rząd z tego wycofał, czy wykręcił raczej, żeby przez to doprowadzić dzieło Ojców Redemptorystów do finansowej ruiny. To przecież widać jak na dłoni.
Bo dlaczego na przykład Jerzemu Owsiakowi wolno robić zbiórkę publiczną, a Tadeuszowi Rydzykowi nie wolno?
Pytam: w czym Tadeusz Rydzyk gorszy od Jerzego Owsiaka?
Pytam o to pana premiera Donalda Tuska oczywiście. (...)
Stawiam to pytanie i odpowiedzi widzę tylko dwie. One się zresztą nie wykluczają - mogą być obie prawdziwe, ale jedna na pewno musi być prawdziwa. Otóż jedno z dwojga: w tej wrogości do Radia Maryja rządem albo powoduje lewacka wrogość do chrześcijaństwa i do wszystkiego, co się z chrześcijaństwem łączy. To mają od XVIII wieku, od Rousseau, od Woltera. To jest jedna możliwość.
Albo - to jest druga możliwość - rząd podjął jakieś ciche zobowiązania międzynarodowe, z których usiłuje się teraz wywiązać. A na czele tych zobowiązań, tej listy zobowiązań stoi uciszenie rozgłośni Radia Maryja - zatkanie jej ust. Gips w usta - w Polsce technikę tę znamy - żeby nie krzyczała. O czymś, co się w Polsce dzieje i co ma się dziać po cichu.
Jakież to mogą być zobowiązania? Też się nad tym zastanawiałem i mówiłem już szeroko w Aktualnościach Dnia dziewięć miesięcy temu - to było 11 kwietnia zeszłego roku - zaraz po ówczesnej wizycie premiera Tuska w Izraelu. Ujawnił on wtedy na konferencjach prasowych trzy rzeczy.
Po pierwsze, że w wyniku tych rozmów, które tam przeprowadził, sprawy roszczeń żydowskich wobec Polski, jak się wyraził, "ruszyły z kopyta".
Po drugie, że co kilka miesięcy odbywać się będą - znowu tak się wyraził - regularne konsultacje premierów i ministrów Polski i Izraela.
I po trzecie, powiadomił wtedy, że udzielił stronie żydowskiej zapewnienia, iż nie będzie w Polsce tolerancji dla antysemityzmu.
To powiedział pan premier Tusk na początku kwietnia zeszłego roku w Izraelu - ja szeroko mówiłem o tym w tej audycji wtedy, 11 kwietnia.
A teraz na tle tych wypowiedzi zestawcie sobie, Państwo, takie oto fakty. Po pierwsze, już na samym początku swego urzędowania pan premier Tusk zapewnił przecież Żydów amerykańskich, że ich roszczenia wobec Polski zostaną uregulowane i uwzględnione ustawowo do końca 2008 roku. Termin minął miesiąc temu. Wobec tego to nie nastąpiło, przynajmniej oficjalnie (co się dzieje po cichu - nie wiemy). Oficjalnie to nie nastąpiło. I cisza.
Czyżby strona żydowska o tych zobowiązaniach zapomniała?
Na pewno nie zapomniała. Żydzi to jest naród poważny - jak mówi Norwid - i oni poważnie traktują zobowiązania premierów, z którymi rozmawiają. I mają po stokroć rację. Cóż więc nastąpiło? Że termin nie został dotrzymany, a strona, wobec której zobowiązanie zostało zaciągnięte, niczego nie monituje?
Otóż odpowiedż, którą ja sam sobie daję, jest taka: oni premierowi Tuskowi, rządowi obecnemu termin wywiązania się z tych zobowiązań sprolongowali.
Sprolongowali - tak tutaj prowadzę swoje rozumowanie - ale przecież nie za darmo. Właśnie jako naród poważny. Naród poważny nie prolonguje takich rzeczy za darmo. Bo byłby wtedy narodem niepoważnym, (jakim my Polacy - niestety, trzeba to powiedzieć, proszę Państwa, między nami Polakami tu rozmawiając - niestety się nieraz okazujemy).
Więc nie za darmo sprolongowano. Więc za co sprolongowano? Oczywiście za wywiązanie się z tego trzeciego zobowiązania, że nie będzie tolerowany w Polsce antysemityzm, pod którym kryje się przede wszystkim zobowiązanie zagipsowania tej tuby, jaką stanowi rozgłośnia Radia Maryja. I czego, jak sądzę, pilnuje się w tych coparomiesięcznych "regularnych konsultacjach międzyrządowych" na szczeblu premierów i ministrów, a więc na najwyższym.
Jeżeli to moje domniemanie jest prawdziwe, a jak powiadam, są tylko dwa: albo to jest goła nienawiść do chrześcijaństwa, albo to są zaciągnięte zobowiązania.
Ja przyjmuję tę wersję drugą, jako łagodniejszą. Otóż jeśli to tak jest, to pan premier musi za wszelką cenę pokazać, że przynajmniej tutaj, to znaczy w zatykaniu ust Radiu Maryja, naprawdę się stara. Więc robi, co może: uruchamia Kudrycką, uruchamia Schetynę, kogo się da. Uruchamia, bo musi. Rządowa walka z antysemityzmem - ta zapowiedziana w Izraelu w kwietniu - toczy sie u nas zresztą nie tylko na odcinku Radia Maryja, chociaż to jest odcinek jej frontu, najważniejszy, główny (tak jak w czasie II wojny światowej główny był front wschodni), to to jest "front wschodni" tej walki.
Ale są też inne fronty - pewnie też objęte jakimiś cichymi zobowiązaniami. Wskażę tylko jeden z nich, choć jest ich wiele.
W ostatni poniedziałek, teraz, 26 stycznia, ukazało się w prasie oświadczenie grupy znanych polskich historyków i polonistów, w którym protestują oni przeciwko poczynaniom ministra edukacji, Katarzyny Hall. A chodzi o zmiany, jakie ministerstwo edukacji chce wprowadzić do licealnych programów nauczania historii Polski i języka polskiego. A zmiany pani Hall sprowadzają się do jednego: obciąć te programy. Czyli program nauczania w liceum, w jego wychowawczo newralgicznym punkcie, skosmopolityzować, wypatroszyć z treści narodowych.
To pewnie jest też część walki rządu z polskim "antysemityzmem". Z tym oświadczeniem kolegów historyków i polonistów mogę się tylko na sto procent solidaryzować. Ojczyzna to jest wielka wspólna sprawa. A ta wspólna sprawa, jak już kiedyś u Państwa mówiłem, to są trzy wielkie rzeczy wspólne: wspólna mowa, wspólna ziemia i wspólna pamięć. Te rzy rzeczy wspólne, wielkie, łączą nas, Polaków, w jeden Naród. A kultywacja dwóch z nich : mowy i pamięci tej mają służyć w liceum właśnie te dwa przedmioty, których programy podręczna pana premiera Tuska chce zdegradować i obciąć.
Nie pozwólmy na to. To są zamachy rządu Tuska na naszą świadomość narodową.
Co sobie ten rząd myśli? Przecież jest polskim rządem... chyba...
W oświadczeniu tych 56 historyków i polonistów uderzył mnie pewien drobny szczegół, związany z tym, co uprzednio mówiłem, z tymi cichymi zobowiązaniami międzynarodowymi naszego rządu, jak domniemywam. Oto dowiedziałem się z oświadczenia tych historyków, czego przedtem nie wiedziałem, że według programu pani minister Hall w licealnym kanonie języka polskiego, cytuję, "jedynymi dwiema lekturami bezwzględnie obowiązkowymi z zakresu całej literatury XX wieku mają być: Bruno Schultz i Gombrowicz".
Pomińmy Gombrowicza, bo to sprawa osobna, choć też dyskusyjna, ale w innym kontekście. Ale dlaczego Bruno Schultz? Przecież drugorzędny pisarz awangardowych dziwiadeł, i to w dodatku awangardowych sprzed siedemdziesięciu lat... Otóż, gdy się nad tym zastanawiam, dlaczego Bruno Schultz [został] tak wyróżniony w całej literaturze XX wieku, to jedyny powód pchania go przez panią Hall, a za nią przez pana premiera Tuska, do kanonu lektur szkolnych (ja cytowałem - "bezwzględnie obowiązkowych"), to jedyny powód, jaki widzę, to ten, że był Żydem. A zatem, zadziałała tu chęć rządu, by się przypodobać lobby żydowskiemu: jakiemuś Smolarowi, czy Pelegowi...
Przypodobać się mu, albo trzeba powiedzieć więcej: przed nim się wykazać.
W zakresie gorliwego wykazywania się swoim filosemityzmem, ukochanie wszystkiego, co żydowskie, trwa u nas w tym wykazywaniu się jakieś dziwne współzawodnictwo między panem premierem i panem prezydentem. Oto przykład (wszyscy Państwo to pamiętają - sprzed miesiąca) w grudniu pan prezydent ostentacyjnie wprowadził w Polsce świętowanie żydowskiego święta Chanuki: palił świeczki w oknach swojego pałacu, chodził w jarmułce, na podłodze bawił się z rabinem w jakies gry chanukowe, które w tym żydowskim środowisku są przyjęte.
Ja oczywiście, napewno także i Państwo, nie mam nic przeciwko żydowskiemu świętu Chanuka, jeżeli Żydzi mają takie święto tradycyjne, to ich sprawa i niech je sobie obchodzą. Ale pytam: co nas, Polaków, obchodzi Chanuka! Oni mają swój narodowy zwyczaj, ale my mamy swój. Więc po co pan prezydent wpycha nam tę Chanukę?
My mamy swoje święta, chyba przecież nie gorsze?
Proszę Państwa, paskudnie to wygląda. I to nie pierwszy raz. Trwające u nas od dziesięciu lat, lekko licząc, nachalne forsowanie kultury żydowskiej i żydowskiego punktu widzenia staje sie już nie do zniesienia.
Przynajmniej dla mnie, Bogusława Wolniewicza, staje się nie do zniesienia. Wszelkie pretensje proszę kierować na mój adres: Warszawa...
Ta nachalność musi przecież wzbudzić reakcje i sprzeciwy, tak jak ten mój w tej chwili. Ale ufam, że ja nie jestem jedyny w Polsce, którego to razi. Musi budzić sprzeciwy.
I tutaj rodzi się we mnie drugie pytanie: Czy ci promotorzy judaizacji Polski tego nie rozumieją? Że ich tak zaślepia chucpa? Czy może przeciwnie? Rozumieją bardzo dobrze, bo tego właśnie chcą? Chcą nas sprowokować, by potem móc ryczeć na cały świat o polskim antysemityzmie i "polskich" obozach zagłady?!
W wiadomym celu. To by leżało na tej linii "podstawiania Polski", jak to mówiliśmy i opisywaliśmy z kolegą Zbigniewem Musiałem pięć lat temu w naszej książce "Ksenofobia i wspólnota" - "podstawiania Polski", czyli zawiązującego się na naszych oczach nowego Świętego Przymierza, w nas wycelowanego. Takiego Trójporozumienia, chociaż trochę inni tutaj jego partnerzy, niż to było niecałe 200 lat temu. Trójporozumienia, by najpierw w oczach świata zrobić z Polski "czarną owcę" Europy, a potem dokonać jej V. rozbioru. Rozbioru może nie totalnego, może tam zostanie gdzieś nad Wisłą kawałek, jakieś kieleckie, radomskie, czy coś takiego.
O drugim członie tego Trójporozumienia mówił co dopiero prof. Nowak. Ja dodam tylko jeszcze dwa słowa. Pan profesor Nowak mówił o działającym w Polsce lobby germanofilskim - to jest drugi człon tego Trójporozumienia, z centralą we Wrocławiu. Mówił jak najsłuszniej. Bo to udaremnienie przez Niemca Klausa Bachmana konferencji polskich historyków w Polsce to jest rzecz w swojej horendalności niebywała. Powiedziałbym - krzyżacka.
Klaus Bachman poczuł się tutaj jak komtur. Ale to jedno lobby, to tylko część zawiązującej się w Polsce nowej konfederacji targowickiej, [konfederacji] tych wszystkich, którzy Polskę spisali już na straty i każdy z tych konfederatów próbuje tylko z tego polskiego postawu czerwonego sukna, jak to powiedział Sienkiewicz, wydrzeć, ile się da dla siebie.
W Polsce działają obecnie różne... różne antypolskie lobbies. My niewiele przeciw nim możemy, bo są one potężne i mają potężnych protektorów...
Ale jedno możemy. Dopóki nie zatkano tuby Radia Maryja i dopóki nie zagipsowano panu profesorowi Nowakowi, albo Wolniewiczowi ust, możemy piętnować to łajdactwo publicznie, gdzie się da.
A poza tym, proszę Państwa, Alleluja i do przodu!
_________________________
Jako komentarz do powyższej wypowiedzi Profesora B. Wolniewicza pozwalam sobie zwrócić Czytelnikowi uwagę na artykuły:
Jerzy Rachowski, Czy Polacy pozwolą ukraść sobie historię? Myśl Polska, 2001
a także
Judaizacja społeczeństwa [w USA] nabiera tempa: udział sędziego federalnego Antonin Scalia w debacie o prawie talmudycznym
(Bibula.pl)
Konstanty Gebert vel Dawid Warszawski i jego Rok 2050
http://suwerennosc.blogspot.com/2009/02/prof-b-wolniewicz-rzad-i-prezydent-rp.html
niedziela, 7 czerwca 2009
non comment
Felieton · tygodnik „Najwyższy Czas!” · 2009-06-05 www.michalkiewicz.pl
„Zbierają się zatwardziałe lub przelękłe prawodawce w Warszawie. (...) Wszystkie
ulice miasta zalegli uzbrojeni Moskale; harmaty wystawiono naprzeciw izby
poselskiej, lonty zapalone grożą śmiercią każdemu, co jeszcze ostatki sumienia
nie przydusił, zniewieściały monarcha idących do sali posłów ze łzami błaga, aby
daremnym oporem nie gubili ojczyzny i siebie. Zbierają się posłowie; jedni z
jakimś dzikim uśmiechem chcą pokryć wewnętrzne pomieszanie, drudzy zalani łzami
zdradzają poczciwe uczucia i słabość duszy (...) Haniebnej pamięci kanclerz
ogłasza propozycją królewską, aby zawiązać sejm pod konfederacją i zaprasza
Ponińskiego na marszałka. – Zgoda! – odpowiedzieli (jednak głosem drżącym)
zaprzedani posłowie. – Zgoda! – jeszcze słabiej powtórzyli posłowie przelękli.
Nie ma zgody! – odezwał się Rejten. – Na sejm walny jesteśmy zebrani, a
nie na konfederacją; przystąpmy do wyboru marszałka walnego sejmu.
Tadeusza Rejtena obieramy marszałkiem – odezwał się Korsak, Bohuszewicz
i trzech innych posłów, kupiących się przy Rejtenie. Zdumieli się wszyscy.
Rejten porywa laskę i sesję zagaja. Przez chwil kilka kanclerz, Poniński i inni
jurgieltnicy moskiewscy zamilkli; już większa część izby poczuła chęć do
powinności wrócić; ale z jednej strony zatwardziałe zdrajce, z drugiej –
przybliżające się lonty do panewek, a przydusiły ten słaby płomyk. Okropny szmer
powstaje, jakby na zborzyszczu piekielnych duchów.
Nie damy się owładnąć
przez pięciu posłów, konfederacji chcemy i Ponińskiego za jej marszałka! –
Wyrodki wydzierają laskę Rejtenowi; pięciu wszystkim się opierają.
Nie
ma zgody na konfederacją! – krzyczy Rejten. – Na Boga, na rany Chrystusa,
zaklinam was bracia, nie plamcie imienia polskiego! Pamiętajcie na waszą
przysięgę! Pamiętajcie, że podział kraju zaraz po zawiązaniu konfederacji
nastąpi! (...)
Panowie bracia – odzywa się Poniński – widać, że ci
panowie zmysły mają pomieszane. Nie oglądajmy się na nich, a postępujmy w
obradach naszych. Zapraszam panów do zapisania aktu konfederacji.”
Warto przypomnieć sobie tamte sceny, bo pewnie już niedługo będziemy mieli powtórkę z historii. Wiadomo, że historia nie powtarza się dokładnie, ale mimo wielu różnic, już nawet teraz, na tym, poprzedzającym decydujące rozstrzygnięcia etapie, można zauważyć pewne podobieństwa. Na przykład minister Sikorski. Przesłuchiwany przez przodującą w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariuszkę TVN Monikę Olejnik, jakimś dzikim uśmieszkiem próbował pokryć wewnętrzne pomieszanie – zupełnie tak samo, jak ówcześni moskiewscy jurgieltnicy. Trudno mu się dziwić – nawet jako markujący prowadzenie polityki zagranicznej, coś tam przecież musi wiedzieć, więc pewnie wie, że poważne państwa jakieś decyzje co do naszego przeznaczenia już podjęły i teraz trzeba będzie tylko jakoś znieczulić tubylczych Polaków, żeby nie tylko nie protestowali z powodu podziału kraju, ale żeby powitali to „Odą do radości” tak samo, jak Anschluss 1 maja 2004 roku. Znieczulaniem zajmą się zarówno sprzedajni posłowie, których przecież u nas nie brakuje, jak i przede wszystkim – przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze odkomenderowani do propagandy w telewizyjnych i radiowych ekspozyturach razwiedki, która już dawno się przewerbowała i służy obydwu strategicznym partnerom – no i oczywiście – jakże by inaczej! – jej tajni współpracownicy; im wyższą pozycję społeczną zajmujący – tym lepiej. Może nawet obejdzie się bez szarpaniny z jakimś Rejtenem, bo żaden Rejten do sejmu już się nie dostanie.
Deklaracja rządzących Niemcami partii CDU i CSU domaga się od społeczności międzynarodowej Europy nie tylko potępienia wypędzeń, ale również – przywrócenia praw. Wprawdzie deklaracja formalnie dotyczy wszystkich wypędzeń, ale nie ulega wątpliwości, że praktyczne skutki „potępienia” a zwłaszcza – przywrócenia praw obejmą jedynie wypędzonych Niemców, no i oczywiście – Żydów – zaś państwem zobowiązanym z tego tytułu będzie Polska oraz częściowo – Republika Czeska. Środowiska żydowskie doskonale to rozumieją i „Gazeta Wyborcza” z niezwykłą skwapliwością basuje Platformie Obywatelskiej w stylu Adama Łodzi-Ponińskiego, że to niby wszyscy ci, którzy o coś Niemców podejrzewają, albo „zmysły mają pomieszane”, a jeśli nawet nie – to bezecnie wykorzystują wyborczą deklarację CDU i CSU we własnej kampanii wyborczej.
Rzeczywiście deklaracja ta została wydana z okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego, ale jeśli nawet byłaby tylko wyborczym fajerwerkiem, to nawet i wtedy dostarcza ważnej informacji. Jeśli bowiem CDU i CSU próbują kaptować przychylność niemieckich wyborców właśnie w ten sposób, to znaczy, że oczekiwanie na rewizję następstw II wojny światowej i pragnienie takiej rewizji jest w Niemczech silniejsze, niż opowiada nam starzec przestary o duszy nagród niemieckich pożądającej, czyli nasz skarb narodowy Władysław Bartoszewski. Nawiasem mówiąc, deklaracja CDU i CSU świadczy, że jego wyprawa przeciwko Eryce Steinbach musiała zakończyć się kompletnym fiaskiem, skoro rządzące Niemcami partie w deklaracji wyborczej forsują jej postulaty.
Ale mniejsza już o to, bo nie tylko wspomniana deklaracja potwierdza obawy, iż Anschluss może zakończyć się rozbiorem Polski i utworzeniem Żydolandu na „polskim terytorium etnograficznym”. Wprawdzie Elmar Brok, przewodniczący Federalnego Komitetu ds. Zagranicznych CDU zapewnia, że „nikt nie kontestuje istniejącej granicy”, ale przecież nie o granicę tu chodzi, a w każdym razie – nie na tym etapie - tylko o przywrócenie praw. A jakich? No a jakichże, jeśli nie właścicielskich? A – jak już kiedyś wielokrotnie pisałem – zmiana stosunków własnościowych na Ziemiach Zachodnich będzie tylko wstępem do pokojowej zmiany przynależności państwowej. Nic więc dziwnego, że na tym etapie pan Elmar Brok jeszcze nas uspokaja, ale – jak pamiętamy z „Biesów” Dostojewskiego – kiedy nadejdzie kolejny etap, „Augustyn” zmieni się w ryk. Wszystko wskazuje na to, że towarzyszyć mu będzie akompaniament żydowskich klezmerów, którzy teraz, podczas rozlicznych festiwali kultury żydowskiej, przygrywają jeszcze do tańca, ale wtedy pewnie będą towarzyszyć tubylczym procesjom pokutnym – bo czyż nie jesteśmy typowani na zastępczych winowajców holokaustu? Właśnie poinformowała nas o tym pani dr Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego, za pieniądze polskiego podatnika żyrującego niemiecką politykę historyczną.
Oczywiście przy tym ogniu swój półgęsek ideowy usiłuje upiec prezes Jarosław Kaczyński, kreując się na lidera obrońców polskiego interesu państwowego. Ale o tym trzeba było myśleć w 2003 roku, zamiast stręczyć Polakom Anschluss, a w ostateczności – 1 kwietnia ubiegłego roku, kiedy głosowano nad ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Ale wtedy prezes Jarosław Kaczyński, wraz z 89 pretorianami z PiS, głosował za traktatem, którego przyjęcie oznacza formalną rezygnację z niepodległości państwowej. Czy zatem dzisiaj okazuje „poczciwe uczucia”, czy raczej „słabość duszy”, a może znowu potyka się o własne nogi?
Stanisław Michalkiewicz
http://www.blogger.com/www.michalkiewicz.pl