WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
wtorek, 10 listopada 2009
ciche lipy ZNP
co mogę dać światu
Ta notka ma swój początek w ostatnim wpisie toyaha, za który jestem mu bardzo wdzięczna. Sam temat – początek samodzielności młodego człowieka, kulturowy, duchowy początek jego dojrzałości – w mojej hierarchii wielkich tematów zajmuje pozycje najwyższe. Tutaj myślę o tym w kontekście wyposażenia edukacyjnego.
Ktoś, kto zaczął szkołę gdzieś, powiedzmy, od połowy lat 90 do dzisiaj włącznie, spotkał wielu złych nauczycieli. Można powiedzieć, że zderzył się z całą korporacją złych nauczycieli. Pozbawieni wyobraźni i wrażliwości, źle przygotowani do zawodu, często ogłupiali i zdemoralizowani, jako swój sposób przetrwania wśród dzieci, wybierają schlebianie im. Kokietowanie ich próżności albo ich złych skłonności. Mam jak najgorszą opinię o polskiej edukacji.
Nie jest tak, że ja nie spotkałam w ogóle nauczycieli dobrych, spotkałam. Naprawdę. Nie zmienia to jednak mojej opinii o całości, bo ci ludzie byli po prostu spoza niej, spoza systemu.
Ta notka ma swój początek w ostatnim wpisie toyaha, za który jestem mu bardzo wdzięczna. Sam temat – początek samodzielności młodego człowieka, kulturowy, duchowy początek jego dojrzałości – w mojej hierarchii wielkich tematów zajmuje pozycje najwyższe. Tutaj myślę o tym w kontekście wyposażenia edukacyjnego.
Ktoś, kto zaczął szkołę gdzieś, powiedzmy, od połowy lat 90 do dzisiaj włącznie, spotkał wielu złych nauczycieli. Można powiedzieć, że zderzył się z całą korporacją złych nauczycieli. Pozbawieni wyobraźni i wrażliwości, źle przygotowani do zawodu, często ogłupiali i zdemoralizowani, jako swój sposób przetrwania wśród dzieci, wybierają schlebianie im. Kokietowanie ich próżności albo ich złych skłonności. Mam jak najgorszą opinię o polskiej edukacji.
Nie jest tak, że ja nie spotkałam w ogóle nauczycieli dobrych, spotkałam. Naprawdę. Nie zmienia to jednak mojej opinii o całości, bo ci ludzie byli po prostu spoza niej, spoza systemu.
System zaś nie wychowuje tych młodych, których mu powierzono, tylko urabia "ludzki materiał". Żeby ten ludzki materiał urobić, trzeba go rozmiękczyć i znieczulić. Temu służy kokieteria i schlebianie: Jesteście świetni. Jesteście wolni. Nikogo nie musicie słuchać. Bądźcie sobą. Nikt wam nie może niczego narzucić. Nie pozwólcie się nikomu ograniczać. Jesteście naprawdę niezależni. Nasza młodzież jest wspaniała.
To są te hasła. Panie nauczycielki przychodzą do szkoły ubrane tak, jak ich uczennice ubierają się na daleko od szkoły położone dyskoteki, panie mówią do uczniów "idziemy grać mecza", a w świetlicach nie pozwalają dziecku sięgnąć po książeczkę z półki, bo jeszcze trwa ten film, który właśnie puściły podopiecznym na dvd, żeby mieć ich z głowy, a to dziecko z książeczką (8 lat) ma oglądać jakiegoś Harrego skądś tam czy jakąś inną rozwalankę, a nie rozpraszać panią czytającą kolorową gazetę. Ubóstwo duchowe tych pań szuka porozumienia ponad podziałami z ubóstwem duchowym biednych dzieci. Standardy kulturowe i komunikacyjne wyznacza telewizja. Co taka pani ma robić, żeby czuć się dobrze? Jesteście cool, mówi, jesteśmy do siebie podobni. Oglądamy to samo, mówimy tak samo, te same piosenki lubimy, rozmawiamy w domu o tych samych aktorach, a to, że tu jest szkoła i muszę przez jakiś czas udać trochę powagi i dbać z grubsza o poprawność języka, to tylko taka gra. Uśmiechy, mruganie.
I taka szkoła pompuje w te dzieci własny fałsz. Jak wiadomo, dzieci fałsz wyczuwają na milę. Ale wiadomo także, że każdy czuje, chce czuć, że jest wielką wartością, że świat na niego czeka i że wnosi ze sobą, tym swoim istnieniem w świecie, jakiś wielki przełom i wielkie dobro. I kiedy brakuje normalnego gruntu wychowania domowego, te dwie rzeczy, czyli wewnętrzne poczucie wartości i kokieteria systemu, w umyśle młodego jakoś się na siebie nakładają i młody zaczyna brać jedno za drugie, myli jedno z drugim, czyli systemową pustkę frazesów bierze za istotną treść własnej wartości.
I w końcu przychodzi czas, kiedy ten młody zaczyna odkrywać, że go oszukano, bo orientuje się, że jego świat składa się z samych świetnych, niezależnych, niepokornych i wolnych młodych ludzi, którzy niczym się od siebie nie różnią. Niczym nie różnią, ale przecież każdy jest wyjątkowy, no nie? Każdy to wie. No to w czym jest wyjątkowy. W czym inny. Gdy padnie to pytanie (oby padło), a młody nie słyszał wiele więcej ponad to, co mówiły mu umalowane panie w krótkich spódnicach, wtedy odsłania się pustka. A w niej kwestia: "co ja mogę dać światu". Najpierw czcionką dziesiątką, potem czternastką, wersalikami.Bo człowiek czuje, że przecież powinien mu coś dać, że bardzo tego chce i że jest światu, temu pięknemu światu, który mu podarowano, coś winien. Czuje dług metafizyczny.
Jeśli nie pojawi się wówczas ktoś lub coś albo nie uruchomi się taki proces doświadczeń czy myślenia, wskutek którego człowiek zrozumie, że w Wielkim Planie jego życie i osoba waży w sobie los wszystkiego, z czym się spotyka i że dostał w ręce władzę rozstrzygnięcia jednej sekwencji Wielkiego Dramatu, tej, która do niego należy - wówczas przychodzi nie tylko frustracja, ale też wielkie cierpienie.
To są te hasła. Panie nauczycielki przychodzą do szkoły ubrane tak, jak ich uczennice ubierają się na daleko od szkoły położone dyskoteki, panie mówią do uczniów "idziemy grać mecza", a w świetlicach nie pozwalają dziecku sięgnąć po książeczkę z półki, bo jeszcze trwa ten film, który właśnie puściły podopiecznym na dvd, żeby mieć ich z głowy, a to dziecko z książeczką (8 lat) ma oglądać jakiegoś Harrego skądś tam czy jakąś inną rozwalankę, a nie rozpraszać panią czytającą kolorową gazetę. Ubóstwo duchowe tych pań szuka porozumienia ponad podziałami z ubóstwem duchowym biednych dzieci. Standardy kulturowe i komunikacyjne wyznacza telewizja. Co taka pani ma robić, żeby czuć się dobrze? Jesteście cool, mówi, jesteśmy do siebie podobni. Oglądamy to samo, mówimy tak samo, te same piosenki lubimy, rozmawiamy w domu o tych samych aktorach, a to, że tu jest szkoła i muszę przez jakiś czas udać trochę powagi i dbać z grubsza o poprawność języka, to tylko taka gra. Uśmiechy, mruganie.
I taka szkoła pompuje w te dzieci własny fałsz. Jak wiadomo, dzieci fałsz wyczuwają na milę. Ale wiadomo także, że każdy czuje, chce czuć, że jest wielką wartością, że świat na niego czeka i że wnosi ze sobą, tym swoim istnieniem w świecie, jakiś wielki przełom i wielkie dobro. I kiedy brakuje normalnego gruntu wychowania domowego, te dwie rzeczy, czyli wewnętrzne poczucie wartości i kokieteria systemu, w umyśle młodego jakoś się na siebie nakładają i młody zaczyna brać jedno za drugie, myli jedno z drugim, czyli systemową pustkę frazesów bierze za istotną treść własnej wartości.
I w końcu przychodzi czas, kiedy ten młody zaczyna odkrywać, że go oszukano, bo orientuje się, że jego świat składa się z samych świetnych, niezależnych, niepokornych i wolnych młodych ludzi, którzy niczym się od siebie nie różnią. Niczym nie różnią, ale przecież każdy jest wyjątkowy, no nie? Każdy to wie. No to w czym jest wyjątkowy. W czym inny. Gdy padnie to pytanie (oby padło), a młody nie słyszał wiele więcej ponad to, co mówiły mu umalowane panie w krótkich spódnicach, wtedy odsłania się pustka. A w niej kwestia: "co ja mogę dać światu". Najpierw czcionką dziesiątką, potem czternastką, wersalikami.Bo człowiek czuje, że przecież powinien mu coś dać, że bardzo tego chce i że jest światu, temu pięknemu światu, który mu podarowano, coś winien. Czuje dług metafizyczny.
Jeśli nie pojawi się wówczas ktoś lub coś albo nie uruchomi się taki proces doświadczeń czy myślenia, wskutek którego człowiek zrozumie, że w Wielkim Planie jego życie i osoba waży w sobie los wszystkiego, z czym się spotyka i że dostał w ręce władzę rozstrzygnięcia jednej sekwencji Wielkiego Dramatu, tej, która do niego należy - wówczas przychodzi nie tylko frustracja, ale też wielkie cierpienie.
( - ) z krainy soc/euro/pejsów
Dziurawe ciało na topie **
Coraz częściej zdarza się widzieć młode, i nie tylko młode, osoby (panów i panie - w świecie dziwactw od dość dawna już panuje "równouprawnienie") z kolczykiem w języku, pępku, na łuku brwiowym, nosie itd. Jak ocenić powyższe zjawisko? Czy dadzą się wytyczyć obiektywne granice estetyczne, które mogłyby wyznaczyć nasz stosunek do tego typu zachowań?
Pierwszą reakcją człowieka zdrowo myślącego, który patrzy na tego typu "ornament", jest zadanie pytania: po co to? Ja tego pewnie nigdy do końca nie zrozumiem. Ktoś, kto decyduje się na tak szczególną (i bolesną?) ozdobę, z pewnością ma swoje racje. Ma do tego prawo. Posiada własne poczucie estetyki, pomysł na jak najlepszą (wedle subiektywnych kryteriów) prezentację siebie, swojego wnętrza. O gustach się nie dyskutuje. Przypatrzmy się zatem faktom.
Sposób na autokreację
Piercing, czyli umieszczanie kolczyków na wargach, języku, w brwiach, pępku, wykonywanie tatuaży na brzuchu, torsie i ramionach itd., cieszy się w Polsce coraz większym powodzeniem. Według szacunkowych danych już około trzech milionów Polaków uległo tej niezwykle ryzykownej modzie. Ryzykownej, bo wedle opinii ekspertów, prawie połowa wykonywanych zabiegów piercingu i tatuażu grozi powikłaniami. - Najczęściej są to podrażnienia i zapalenia skóry, stany zapalne jamy ustnej, alergie i grzybice, zniszczeniu ulega szkliwo nazębne (kolczyk podczas mówienia uderza w zęby), zdarzają się również nowotwory złośliwe skóry - alarmują specjaliści Europejskiej Komisji Zdrowia. Najbardziej niepokojące są zakażenia żółtaczką wszczepienną, HIV. Piercing i tatuaż mogą wywołać również ropień piersi (przekłuty sutek) i powodujące niepłodność zapalenie miednicy u kobiet (kolczyk w pępku) oraz bakteryjne zapalenie wsierdzia, czyli infekcję wewnętrznej powierzchni serca i zastawek. Nie uchroni przed tym nawet wykonanie zabiegu w specjalistycznym gabinecie.
Dlaczego ludzie sięgają po tak szczególny sposób "zdobienia" swojego ciała? Fora internetowe pękają w szwach od argumentów. Piercing fascynuje, jest sposobem na poprawienie samopoczucia, przyciągnięcie uwagi innych. Większość "kolczykujących się" uznaje go za sposób autokreacji, wyrażenia filozofii i stylu życia. Bywa, że w ten sposób szuka się akceptacji u innych, wsparcia w procesie dowartościowania siebie w oczach innych. Uczestnicy dyskusji podkreślają, że kolczyk daje poczucie dopełnienia, bycia bardziej autentycznym. Jest również sposobem na przełamanie strachu przed bólem, sprawdzeniem granic własnej wytrzymałości. Wstyd zwykle nie pozwala pisać o powikłaniach i infekcjach. O tych jest niewiele wzmianek. Nie lubimy przyznawać się do porażki...
Problem emocji?
Rzadko na forach pojawia się jednak coś, co niepokojąco jawi się jako istota problemu. O tym internauci wolą nie pisać. Okazuje się bowiem, że często podłoże decyzji o założeniu kolczyków (wykonaniu tatuażu czy innego samookaleczenia) ma znacznie głębsze uzasadnienie. Światowej sławy psychiatra Carl Liebermann, komentując zjawisko piercingu, powiedział: "Ludzie pragną zaspokoić potrzebę bycia kimś innym, specjalnym, oryginalnym, ale przekłuwanie różnych części ciała na pewno im w tym nie pomoże. Nie dający się opanować ból emocjonalny zamieniają na ból fizyczny. To tylko odsunięcie problemu, który po pewnym czasie powróci ze zdwojoną siłą". Zdecydowana większość chorób cywilizacyjnych, takich jak: alkoholizm, narkomania, pedofilia, posługiwanie się przemocą itd., ma swoje korzenie m.in. w nieumiejętności radzenia sobie z emocjami. Szybkie tempo życia i coraz większa jego płycizna dopełniają reszty. Wielu ludzi, na co dzień uśmiechniętych i stwarzających pozory normalnych, tak naprawdę skrywa w sobie wielki ból samotności. Radzi sobie z nim do czasu. Wcześniej czy później emocje eksplodują, zmiatając z powierzchni dotychczasowy świat. Stawiam zatem tezę: czy widok "zakolczykowanego" dziecka nie powinien być pierwszym znakiem dla rodziców, wychowawców, że dzieje się z nim coś niedobrego? Że iskrzy gdzieś na linii emocji? Że nie radzi sobie ono ze swoim wnętrzem? Owszem, może to być, choć nie musi, znak fałszywy. Zawsze jednak lepiej jest zapobiegać, niż potem leczyć.
Świątynia Ducha Świętego
Co Kościół mówi na temat piercingu? Póki co, nie doczekaliśmy się wypowiedzi, które w bezpośredni sposób wyjaśniałyby wspomnianą kwestię - chyba jednak nie ma też takiej potrzeby. Szkodliwość praktyki, a co za tym idzie - rozstrzygnięcie problemu czy jest ona grzechem, czy nie, jest wprost proporcjonalne do stopnia, w jakim zostało naruszone V Przykazanie. Mówi ono o obowiązku zachowania szacunku wobec własnego ciała, zakazuje wszelkiej autodestrukcji. Pod ocenę moralną podpadają wszelkie działania, które prowadzą do jego okaleczania bądź narażają na szwank zdrowie i życie. Święty Paweł przypomina, że ludzkie ciało jest świątynią Ducha Świętego (1 Kor 6, 19-20) i nie wolno go lekkomyślnie bezcześcić. Prawdę tę na wiele sposobów wyraża też Kościół. Problematyczne jest noszenie kolczyków w kształcie krzyża. Raczej nie jest to wyznanie wiary. Szacunek wobec zasad wyznawanych przez siebie i innych domaga się pozostawienia pewnej przestrzeni, która jest zarezerwowana dla sacrum.
Ks. Paweł Siedlanowski
· Dodano z ND przez admin dnia listopad 09 2009 · 0 komentarzy · 5 czytań
+++++++++++++
http://www.dlapolski.pl/Czytaj-art-5466.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)