o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 13 marca 2010

Polska w kanale: AUGUSTÓW

Cytat tygodnia: "Jedynie prawda jest ciekawa..." - Józef Mackiewicz (1902 - 1985)


Klęska Kanału Augustowskiego
http://www.kworum.com.pl/

Nad pięknym miastem Augustów zawisło chyba jakieś fatum. Mieszkańcy Augustowa zajęci ratowaniem od zniszczenia doliny Rospudy, nie zauważyli, że w tym czasie - chyba już bezpowrotnie - został unicestwiony historyczny wygląd Kanału Augustowskiego na odcinku granicznym z Białorusią tzn. od śluzy Kudrynki do granicznego przejścia rzecznego na śluzie Kurzyniec Kanał Augustowski w swoim prawie niezmienionym kształcie i wyglądzie przetrwał dwa powstania narodowe w XIX w., dwie wojny światowe i jedną bolszewicką, ale nie był w stanie oprzeć się współczesnej "rekonstrukcji". Śluzy zostały zrekonstruowane z zachowaniem historycznych gabarytów tzn. około 40 m długości i 6 m szerokości i sam ten fakt określa wielkość jednostek pływających, tymczasem Kanał został poszerzony do tego stopnia jak by tam miały pływać jednostki pełnomorskie - miejscami do prawie 30 m szerokości, a szerokość przewidziana projektem i istniejąca do czasu "rekonstrukcji" to zaledwie 40 stóp w dnie czyli 11,52 m. Stało się to kosztem przepięknych skarp, na których rosną jeszcze sosny pamiętające chyba budowę Kanału (średnica pni około 1 metra), ale też są systematycznie i w barbarzyński sposób likwidowane, oraz drogi holowniczej zastąpionej w ramach "rekonstrukcji" czterorzędowym, kolczastym żywopłotem składającym się w dużej części z róży pomarszczonej (rosa rugosa), która jest obca i szkodliwa dla naszego środowiska naturalnego. Woda, wypływająca w niektórych miejscach ze skarpy, zatrzymywała sie w płytkich rozlewiskach znajdujących się między drogą holowniczą, a skarpą i przepustem pod drogą holowniczą odpływała do Kanału. W ten sposób droga holownicza była zawsze sucha i przejezdna.

Droga holownicza była nieodłącznym elementem Kanału, jako że w okresie budowy jednostki pływające nie miały własnego napędu i były holowane przeważnie przez konie. Jeszcze po drugiej wojnie światowej drzewa wycinane w lasach były łączone w tratwy i holowane przez konie do tartaku w Augustowie ( przed wojną w odwrotnym kierunku tzn. do Niemna).

Powyższe fakty, zilustrowane załączonymi zdjęciami, w sposób ewidentny przekreślają zabytkowy charakter tego odcinka Kanału i mogą być jednym z głównych powodów odrzucenia naszego wniosku do UNESCO o wpisanie Kanału na Listę Dziedzictwa Kulturowego.
(imię i nazwisko do wiadomości Redakcji)

…………………
Od Redakcji: z najwyższym niepokojem wręcz przerażeniem zamieszczamy powyższą korespondencję dotyczącą próby niszczenia Kanału Augustowskiego. Niewielu rodaków w Polsce wie, że kanał ten to imponujące dzieło polskich inżynierów i hydrologów, którzy wybudowali prawdziwy pomnik przyrody. Był to wielki sukces inżynierów i hydrologów, którzy dwieście lat temu w rekordowo krótkim czasie wybudowali inwestycję wodną o wielorakim znaczeniu przyrodniczym, ekologicznym, transportowym i turystycznym. Współcześnie wiemy dobrze, jak długo trwają różne inwestycje w Polsce. Np. metro, zapory wodne, itp. Ich czas budowy liczy się w dziesiątkach lat. Przyjmuje się powszechnie w Europie, że Kanał Augustowski obok pochylni kanałowej kanału Elbląsko-Ostródzkiego wraz z mechanicznymi pochylniami dla statków, stanowią niezwykłe zabytki europejskiej i światowej myśli technicznej. Przez cały czas istnienia PRL-u z Niemiec przyjeżdżały wycieczki turystów pragnących oglądać wspaniałą inwestycję wodną wymyśloną i zrealizowaną przez Niemców. Turyści niemieccy starali się dotrzeć również do Kanału Augustowskiego. Wiele dokumentacji niemieckich podkreśla, że właśnie oba te kanały są dla całej Europy historycznymi sukcesami światowego budownictwa wodnego. Okazuje się, że nagle ktoś wpadł na pomysł demontażu i zniszczenia polskiego Kanału Augustowskiego! Bijemy na alarm i zachęcamy do działania, a sukces Rospudy powinien zachęcać nas do pośpiechu!

otrzymaliśmy informację od Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Warszawie, którego dyrektor ustosunkował się do powyższego artykułu - pismo.pdf (1,43MB)

Informacje o Kanale Augustowskim wzbudziły duże zainteresowanie, otrzymaliśmy pierwsze wyjaśnienia ze strony RZGW w Warszawie. Wyjaśnienia te niewiele wyjaśniają... W najbliższych dniach oczywiście zamieścimy na naszej stronie dalsze informacje o tej niepokojącej sprawie. Prosimy naszych sympatyków, szczególnie tych, którzy w dniach wielkiej majówki będą w okolicach Kanału na pograniczu Białorusi, aby przesyłali do nas własne obserwacje o tym co tam się dzieje. Sprawa ważna, bowiem Kanał jest historycznym zabytkiem w Europie.

Poniżej jeden z wielu głosów w tej sprawie naszych Słuchaczy:

Panie Andrzeju!
Korzystając z okazji kilkudniowego pobytu w Warszawie zajrzałem do internetu na stronę "Polskie Niezapominajki" i z dużym zainteresowaniem przeczytałem wątek dotyczący Kanału Augustowskiego. W Kudrynkach, nad Kanałem Augustowskim, gdzie mieszkam przez większą część roku, takiego luksusu jak dostęp do internetu nie mam, ale miałem za to możliwość bezpośredniego przyglądania się pracom renowacyjnym. Po przeczytaniu pisma RZGW Warszawa nasuwają mi się w niektórych wątkach następujące pytania:

Pytanie pierwsze dotyczy następującego cytatu:
"nadmieniam, że nasadzenie krzewów wykonane w bezpośrednim sąsiedztwie ubezpieczenia w postaci palisady i kiszek faszynowych pasem szerokości 2,40 m spełniają wymogi § 117 ust.3 Rozporządzenia Ministra Środowiska z dnia 20 kwietnia 2007 roku w sprawie warunków technicznych jakim powinny odpowiadać budowle hydrotechniczne i ich usytuowanie tj. zabezpieczają dostęp osób niepowołanych do krawędzi kanału."

Kim - wg RZGW - są te "osoby niepowołane"? My, mieszkańcy pobliskich wiosek, wędkarze, turyści, funkcjonariusze Straży Granicznej, a może lekarz spieszący do potrzebującego pomocy kajakarza? Ponadto, rozpatrując tę sprawę ściśle wg w/w przepisu, to w pierwszym rzędzie w/w Rozporządzenie nakazuje wykonać, w wymaganej odległości 200 m naprzemianlegle drabinki. Cztery metalowe klamry, wbite w palisadę, z powodzeniem spełniałyby rolę drabinki i z pewnością kosztowały by mniej jak zakup i posadzenie ponad 50.000 krzewów i drzewek. Tylko w braku możliwości wykonania takich drabinek, Rozporządzenie zaleca ogrodzenie.

W/w argument świadczy ponadto o tym, że RZGW już na etapie projektowania świadomie łamał Art. 27 Prawa wodnego, mówiący o prawie powszechnego dostępu do wód publicznych.

Fakt nazwania przez RZGW Kanału "urządzeniem wodnym" wcale nie oznacza iż przez to przestał on być "wodą publiczną". Art. 10 ust. 2 stanowi jednoznacznie "Wody stanowiące własność Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego są wodami publicznymi.", a zatem ich grodzenie jest dopuszczalne tylko i wyłącznie w dwóch przypadkach, kiedy dotyczy to strefy ochronnej ustanowionej na podstawie ustawy oraz obrębu hodowlanego ustanowionego na podstawie przepisów ustawy o rybactwie śródlądowym. Żaden z tych przypadków nie ma tu miejsca.

Ponadto w tej kwestii, czyli budowania różnego rodzaju ogrodzeń ograniczających prawo do powszechnego korzystania z wód publicznych, zupełnie odmienne zdanie zawarte jest na stronie internetowej http://www.kzgw.gov.pl/index.php?id=362 "Dostęp do wód publicznych".

Pytanie drugie dotyczy:
"szlak żeglowny na łuku poszerza się w zależności od długości statku lub zestawu pchanego i promienia łuku."

Czyżby gen. Prądzyński źle to wszystko wyliczył? Przecież wymiary statku lub zestawu pchanego jaki może pływać po Kanle jednoznacznie określają wymiary śluz i funkcjonowało to bez zarzutu przez blisko 180 lat. Poza tym Kanał został poszerzony na całym odcinku od śluzy Kudrynki do śluzy Kurzyniec, a nie tylko na łukach.

Z poważaniem i pozdrowieniami Tadeusz Kurek, Kudrynki

PS. Zapomniałem dodać, że w sprawie w/w kolczastego żywopłotu, który powstał ZAMIAST historycznej drogi holowniczej, została wysłana już miesiąc temu zbiorowa skarga mieszkańców okolicznych wiosek do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

http://www.kworum.com.pl/art2784,kleska_kanalu_augustowskiego.html

piątek, 12 marca 2010

FILM KATYŃ - kwintesencja: MIĘDZY FIKCJĄ a KICZEM

FILM ANDRZEJA WAJDY " KATYŃ "

MIĘDZY FIKCJĄ A KICZEM

Uwagi o filmie Andrzeja Wajdy Katyń zapisuję w formie luźnych refleksji, na ogół tak jak nasuwały mi się podczas oglądania filmu. Nie tworzą może w ten sposób jakiejś uporządkowanej całości, zaletą jednak jest spontaniczność tych refleksji. Wypowiadałem je po raz pierwszy na publicznej dyskusji panelowej, zorganizowanej w Wojskowym Biurze Badań Historycznych 25 X 2007 r., a następnie opublikowanej jako: „Film Andrzeja Wajdy «Katyń» jako forma przekazu historycznego o zagładzie polskich elit” – w „Wojskowym Przeglądzie Historycznym” 2007, nr 4.
Między obejrzeniem filmu, a obecnymi zapisem upłynęło kilka miesięcy i pojawiły się różne komentarze i oceny. Interesujące jest, że po pierwszych ocenach dość krytycznych (np. K. Kłopotowski) – nastał prawie obowiązujący ton pochwalny, a nawet czasem adoracyjny, wobec filmu. Podkreśla się jego wagę dla powstania trwałej świadomości tego faktu historycznego. Podkreślają to także niektórzy Rosjanie (np. Aleksiej Pamiatnych).
W związku z tym chcę też przypomnieć kilkakrotnie powtarzaną wypowiedź reżysera. Mianowicie, „że nie miał to być i nie jest to film antyrosyjski”. Warto podkreślić tę słuszną troskę Wajdy. A przecież używanie tutaj określenia „rosyjski” w kontekście zbrodni nie znaczyłoby wcale, że obciąża się winą cały naród. To już chyba zrozumieliśmy. Czy jednak, w swym pragnieniu, by nie być antyrosyjskim, Wajda nie posunął się za daleko, ograniczając elementy przekazu historycznego? Omijanie słowa „rosyjski” mogłoby być czasem po prostu pomijaniem konkretu. Trudno zaprzeczyć, że i decydenci, i wykonawcy, byli Rosjanami, po rosyjsku były pisane dokumenty i rozkazy, język katów był rosyjski. Jednak to nie naród rosyjski zadecydował o Katyniu. To była zbrodnia obciążająca państwo rosyjskie. To samo państwo, które 17 września dokonało zaboru polskich kresów, a w 1945 zwyciężyło niemiecką III Rzeszę. Tego współcześni Rosjanie często nie chcą jasno powiedzieć.
Zdaje się, że ta przesadna obawa przed złym zrozumieniem filmu przez widza odbiła się na jego konstrukcji. Wspomina się w niektórych doniesieniach prasowych, że pewna część młodzieży wychodzi z kina, uważając, że sprawcami Katynia byli Niemcy. Pisano, że oni nie rozróżniają dobrze mundurów Gestapo czy SS – od mundurów NKWD. Świadomość historyczna młodzieży bywa zerowa, czy nie warto w przekazie o tym pamiętać? Być może obrazy w filmie, określające niemieckość SS-manów, nie grzeszą podobną ostrożnością? Wydaje mi się błędem – dla historycznego znaczenia filmu – że zabrakło tu epizodu ukazującego, że decyzja katyńska została podjęta przez rząd Związku Sowieckiego, a wykonanie zlecono państwowej policji politycznej (NKWD). Nie ma nawet migawki o decydentach, ze Stalinem, Berią czy Mierkułowem. Pokazuje się tylko funkcjonariuszy NKWD. Chodzi o to, że taki unik charakteryzuje dziś oficjalne organy wymiaru sprawiedliwości Rosji, a nieraz także niektórych Rosjan. Tego wszystkiego Wajda nie posunął do przodu.
Gdy zarzuca się Wajdzie różne nieścisłości historyczne w filmie o Katyniu, słyszy się często argument: utwór artystyczny, filmowy rządzi się własnymi prawami artystycznymi. Czy to znaczy że można lekceważyć realia, dobrze opisane i znane? Czy ten obraz należy do tak odległej historycznej przeszłości, że szczegóły są nieważne? Pamięć jeszcze nie umarła. Przypominam sobie pewien fragment polemiki Józefa Mackiewicza w sprawie realiów w utworze artystycznym, dotyczącym właśnie problematyki katyńskiej – z wybitnym pisarzem, Włodzimierzem Odojewskim. Mackiewicz wypowiedział wtedy bardzo znane zdanie – Jedynie prawda jest ciekawa . – O co chodziło? Pisząc swoją powieść jeszcze w Polsce, Odojewski nie miał dostępu do literatury historycznej o Katyniu. Mackiewicz zwrócił mu uwagę, że używając fikcyjnego nazwiska ofiary, nadał jej numer ekshumacyjny, istniejący na prawdziwej liście katyńskiej. I Odojewski – w myśl tego, na co mu Mackiewicz zwrócił uwagę – a mówił to świadek, który pochylał się nad grobami katyńskimi – to wszystko zmienił. Wykreślił także twierdzenie, że każdego z ekshumowanych oficerów umieszczano w osobnym grobie./ sic! /
Jedynie prawda jest ciekawa.

Nigdy nie posiadamy pełnej wiedzy o sytuacji historycznej. Jest obszar znany, potwierdzony opisem czy dokumentem, i fragment nieznany. Ukazując artystycznie takie zdarzenia, nie możemy zmieniać faktów znanych i potwierdzonych. Oczywiście, gdy chcemy realistycznie ukazać jakiś fakt historyczny. Zachowujemy natomiast swobodę ukazania takiego fragmentu, który jest nieznany, pod warunkiem, że nie narusza znanej nam reszty prawdy. Ta część nieznana może zostać wypełniona dzięki naszej życiowej i artystycznej wyobraźni. Ta zasada została w filmie Wajdy wielokrotnie silnie naruszona. Spróbuję powiedzieć kilka słów o niektórych scenach, tak jak ukazywały się one na taśmie filmowej. Sceneria faktów ukazywanych w filmie nie wywoływała we mnie najczęściej wrażenia, że przenoszę się tę, oddaloną już epokę. Oddaloną jednak nie na tyle, żeby nie sięgała tam pamięć niektórych świadków. I czasem, jeśli to nie był widok krakowskiego rynku, nie wiedziałem w ogóle, co Wajda chciał przedstawić i powiedzieć . Tak na początku filmu. Co robi tłum znieruchomiały na tym moście kolejowym (dlaczego kolejowym?), widać rzekę, czy to na Bugu czy Sanie? Dlaczego oni stoją po jego jednej (zachodniej?) stronie, na wejściu, jak zaczarowani (film wczesno surrealistyczny z nieprzekraczalną granicą?). Na co czekają? Nie ma przecież żadnych posterunków. By runąć do przodu na okrzyk: – Weszli Ruscy?! Biegnąć w ich stronę? Ucieczka od Niemców? Niektórzy idą czy jadą w stronę „niemiecką”. Dlaczego po moście kolejowym? Co to znaczy? Co to za „miejsce graniczne”?
Bohaterka filmu, Anna, szuka swojego męża, oficera z takiego to a takiego pułku. Trochę dziwne, bo przecież jest wojna, dyslokacje wojska są tajne. Ale po drugiej stronie rzeki (Bugu?) napotyka prowizoryczny szpital przy kościele, ranni i umierający leżą po bitwie na trawie. Chirurdzy, kapelani, bardzo to malownicze. I dlaczego ona prowadzi rower tuż obok chirurgów operujących rannych? Dlaczego nie przeniesiono ich do jakiegoś budynku czy kościoła? Wygląda to na jakieś pobojowisko napoleońskie w stylu, jakiego by może użył Goya, a nie na rok 1939. Nierealne, jak rzeźba głowy cierpiącego Chrystusa, przykryta szynelem. Ten zdjęty z krzyża Chrystus w cierniowej koronie, odsłonięty nagle przez żonę szukającą męża, na oczach dziecka, to efekt bardzo naciągnięty. Polska Chrystusem narodów? Kto tak ukrył tę rzeźbę i po co? Skąd ją wziął? A przed chwilą podobny efekt: krzyż, z którego zwisa tylko jedna ręka Chrystusa. Takie nadużycie symbolu, nie dorównujące jego wadze, nazywa się kiczem. A z kim była ta filmowa bitwa Wajdy? Pytałem widzów, nikt nie wiedział. Może to ostatnia bitwa z Niemcami – generała Kleeberga, bo od rana Sowieci nie zdążyliby w to miejsce. Z Sowietami potykały się najpierw, na samej granicy, tylko placówki KOP. Przez megafon słyszymy komunikat Naczelnego Wodza o właśnie zaistniałym wkroczeniu Armii Czerwonej, przerwany nagle przemówieniem Mołotowa. Kto przestawił radio dla tych polskich żołnierzy na obcą stację i dlaczego? I zaraz mówi się, że Sowieci, ich „czołgi są już wszędzie”. W filmie Wajdy poruszają się z szybkością światła?!
Polacy już otoczeni przez Ruskich, tuż obok. Obok? Tak, bo ona jedzie na rowerze zobaczyć męża. On w notesie zapisuje, że „Rosjanie oddzielili oficerów od szeregowych, których rozpuszczają do domów. Szeregowych biorą do niewoli Niemcy”. To historycznie nieprawdziwe, na początku do niewoli rosyjskiej poszły także setki tysięcy szeregowych. Oficerowie, którzy za chwilę wsiądą do sowieckiego eszelonu, nie są pilnowani. Nieprawdopodobne, bo byli pilnowani. Scena powitania Anny z mężem. Ona namawia go, żeby się przebrał i uciekł z nimi, jest drugi rower. On mówi, że nie pozwala mu na to „przysięga wojskowa”. Co to za nieprawdziwa informacja, nakręcająca i później fabułę? Nie było w wojsku polskim regulaminu i przysięgi, że nie będą uciekać z niewoli. I było wiele ucieczek, także z niemieckich transportów i obozów. Ten fałszywy wątek jest kontynuowany w rozmowie żony oficera z jego matką w Krakowie. Żona mówi, że „obowiązek wobec munduru” nie pozwolił mężowi uciec. Po co w filmie wprowadza się i kontynuuje takie fałszywe twierdzenia? Żeby uwydatnić wysokie pojęcie honoru oficera polskiego? Zaraz potem „grzeczne” ładowanie oficerów do wagonów na oczach ludności? Czy dziecko mogło podbiec do odjeżdżającego eszelonu? A przy okazji, w tym samym miejscu, żeby upchać dużo informacji, zrywanie polskiej flagi i nagle, fraternizacja wojskowych Wehrmachtu i Armii Czerwonej. Nie dorównuje to sile prawdziwego dokumentu z Brześcia. Tak więc On jedzie do Kozielska, a Anna pozostanie na razie w zonie sowieckiej.
Wajda w ogóle nie zaznaczył okrucieństwa tej pierwszej okupacji sowieckiej, okrucieństwa żołnierzy i oficerów Czerwonej Armii podczas wkraczania do Polski. Nie było tak, że po 17 września 1939 r. powsadzali ich tylko do wagonów i powieźli do obozów. Przecież już w okresie wkraczania Armii Czerwonej, po kapitulacji mniejszych oddziałów polskich, rozstrzeliwano oficerów bez żadnego sądu. Generał Olszyna-Wilczyński wtedy właśnie i w ten sposób zginął. Było masę zabójstw, kiedy ich otaczano. A jak nastąpił atak Niemców w czerwcu 1941 roku , cały pas wschodniej Polski był jednym morzem krwi. Pędzono i rozstrzeliwano więźniów. W więzieniach lwowskich były tysiące trupów więźniów, zastrzelonych przez NKWD. Całe wschodnie pasmo Rzeczypospolitej to był jakby pre Katyń i wszyscy o tym dokładnie wiedzieli.
Jeśli wbrew faktom początek okupacji wschodniej Polski przez Sowiety, 1939-1941 – jest tu łagodną opowiastką, to jakby dla symetrii – działania antypolskie drugiego, niemieckiego okupanta Polski, ukazane są z dużą brutalnością. Bo przenosimy się już do Krakowa. Scena aresztowania profesorów UJ, w krakowskim Collegium Maius, 6 listopada 1939, została ukazana z przesadną groteską. Ewakuacja wielkiej sali i załadowanie aresztowanych odbywa się w kilkanaście sekund! Kłąb ciał, popychanej przez żandarmów masy, uczonych spadających ze schodów. O tym wywiezieniu pisał prof. Kazimierz Wyka, który spóźnił się na to zebranie, a woźny brutalnie go zatrzymał i ocalił.
Taki obraz filmowy, pozostawiony bez komentarza, dezinformuje, bo profesorowie UJ już po kilku miesiącach (luty-marzec 1940) zostali uwolnieni. Bez tego, scena z przesłaną z Sachsenhausen urną z prochami uczonego (marzec 1940), zdaje się nie znającemu historii widzowi ukazaniem symbolicznego losu wszystkich uczonych. Tak nie było. Tam zginęło kilku starszych wiekiem luminarzy nauki polskiej, jak prof. Chrzanowski, prof. Estreicher. Odpowiedzią na te niemieckie represje było konspiracyjne, tajne nauczanie uniwersyteckie w Krakowie. Pamiętam w mieszkaniu mojej ciotki tajne wykłady wydziału historii i głos prowadzącego zajęcia prof. Konopczyńskiego. Bardzo blisko ocieraliśmy się o te sprawy. Ale profesorowie z obozów sowieckich zginęli prawie wszyscy. O tym Wajda nie mówi. A jeżeli już trzeba było coś porównać, to fakty podobne – rozstrzeliwanie w Palmirach, tam nikt nie ocalał, tam zginął kwiat inteligencji polskiej, tam zginęli byli członkowie rządu, wybitni Polacy, jak na przykład Rataj, Niedziałkowski, tam zastrzelono Kusocińskiego. Ale Wajda chciał już tak koniecznie nawiązywać do Krakowa. Ale jednocześnie ten spokojny Rynek Główny i Kościół Mariacki z roku 1943? Chodziliśmy wszędzie ze strachem, wciąż groziły łapanki. A w kościele Ojciec miał skrytkę, z której roznosił prasę akowską, pod grozą Auschwitz. Tej grozy okupacyjnego Krakowa u Wajdy nie widać.
Nie podobała mi się tak chwalona scena z wywożeniem (ze Lwowa?) żon oficerów z dziećmi. I to z kilku względów. Prawdopodobnie większość tych deportacji przypadła na wywózkę z kwietnia 1940 roku, gdy już ustała korespondencja z obozów. Tak więc proponowanie Annie małżeństwa przez „dobrego” rosyjskiego kapitana, połączone z przewidywaniem powołania go na front wojny z Finlandią, jest anachroniczne – wojna z Finami była już wtedy ukończona. Zaatakowano Finlandię z końcem listopada 1939 r., a wojna trwała do marca 1940 r., wtedy jeszcze nie było wywózek rodzin ofiar Katynia . Sprawa wojny z Finlandią była wszystkim Polakom znana. Pod koniec 1939 r. we Lwowie, Polacy zrobili kawał, niosąc w pochodzie transparent: „Nie oddamy Finom Lwowa”. Sowieci zorientowali się o chwilę za późno, gdy manifestanci uciekli.
Drugi, ważniejszy może fałsz sceny z dobrym rosyjskim kapitanem: Anna wprawdzie odmawia (bo ma męża), ale w obliczu wiadomego okrucieństwa Czerwonej Armii, ta kobieta powinna inaczej zareagować (żeby rozmawiać spokojnie, jak to się odbywa, musiałaby najpierw usłyszeć, że oficer potępia dopiero co dokonane okrucieństwa). M. in. opisała tych oficerów Karolina Lanckorońska, która wtedy była we Lwowie... Film Wajdy udaje, że nie było atmosfery nienawiści i strachu. W tym czasie mieszkańcy Lwowa oglądali wywożonych na platformach ciężarówek NKWD. Gdy wywożono miejscowe prostytutki – dziewczyny śpiewały „Jeszcze Polska nie zginęła!”...
Najście enkawudystów dokonujących aresztowania i deportacji odbywa się w filmie znów szczególnie powściągliwie. Anna z córeczką są ocalone. A przecież naprawdę schowanie kogoś w mieszkaniu nie wchodziło w grę. Znam to z opowieści mego Ojca, który zmieniając miejsca pobytu we Lwowie, akurat w noc takiego najścia nocował w mieszkaniu, gdzie były żony oficerów (nie wiedziały, że są już wdowami). Wtargnęli do mieszkania. Nie pytali o nazwiska: – Wszyscy siadać na podłogę! – Chcieli mieć pewność, że nikt nie będzie stawiał oporu. Mieli donos, nie sprawdzali dokumentów. Wszyscy pojechali na lwowski dworzec, do deportacyjnego pociągu. Tylko ryzykancki charakter mojego Ojca sprawił, że nie pojechał do Kazachstanu, uciekł w zamęcie samochodów i wozów końskich na dworcu, pod brzuchami koni, przez ogrodzenie. Tak to wyglądało w relacji naocznego świadka. A dlaczego Wajda pokazuje tu akurat dobrego Rosjanina, chyba ze względu na morał, a nie historię? Bo po wkroczeniu Krasnoj Armii na tereny polskie cały ten obszar spłynął krwią polskich wojskowych, cywilów. Także brutalność samej deportacji została pominięta. To było pasmo niedoli, klęsk i okrucieństwa rosyjskiego okupanta. Myślę więc, że wprowadzony dla „politycznej poprawności” reżysera dobry Rosjanin, nie był tu potrzebny.
Próba przedostania się Anny do GG, do Krakowa, ukazuje wprawdzie brutalny rosyjski formalizm, ale i tutaj brak grozy i beznadziejności towarzyszącej tym usiłowaniom. Wobec zatrzymywania wyjazdów do GG dochodziło wręcz do niesamowitych i niebezpiecznych forteli na zielonej granicy. Opisywano je. Tu znów relacja naocznego świadka – mego Ojca. Sytuacja podobna: chciał przedostać się do nas, swoich dzieci i żony, do Krakowa. Jeśli zważyć, że był człowiekiem ostrożnym, to co zrobił, wskazuje, że był przyciśnięty do muru. Podczas niebywałego mrozu, w nocy, przeszedł na stronę niemiecką przez zamarznięty San. Niemiecki patrol, który go schwytał, okazał litość. Tylko go obrabowali i przepędzili z powrotem – na pastwę, na sowiecką stronę. I żeby nie natknąć się na sowiecki patrol, nocą i w ten mróz, przeszedł pieszo dwadzieścia kilometrów. Potem przekroczył granicę „legalnie”, jako mąż kobiety, której nawet nie znał. Okupacyjny Kraków wydał mu się zrazu rajem. Jeśli pamiętać, że we Lwowie patrol NKWD prowadził go do więzienia na Łąckiego a na plecach czuł bagnet idącego za nim enkawudysty... Ileż było dramatów przy tym przechodzeniu granicy. Przekraczania granicy w beczce czy wpław. Złapani w najlepszym razie jechali do Kazachstanu.
Zawsze mi się wydawało, że w filmie o Katyniu zasadniczym bohaterem – w samym obrazie – powinni być polscy oficerowie, ofiary mordu. Tymczasem w kilku scenach, kiedy ich widzimy, stanowią oni nieciekawą, nie zróżnicowaną właściwie masę, podobnych sobie twarzy, ujednolicają ich dodatkowo mundury. Dotyczy to także osób wyróżnionych: młodego męża bohaterki i oficera Jerzego, ofiarowującego mu sweter. W pewnej chwili generał (który?) mówi, że tyle tu ciekawych osób, jest nawet malarz (być może chodzi o Czapskiego?). Ale nic to nie znaczy w samej materii wizualnej, zbitego tłumu, nie zróżnicowanych postaci. I tak będzie w następnych scenach, aż do końca. Są to na ogół ludzie młodzi, a przecież zróżnicowanie było duże także pod względem wieku. Oficerowie są w filmie bez wyróżnień, a przecież w grobach mundury były w zasadzie w pełni oznaczone szarżami.
Ta anonimowość ofiar Katynia w filmie Wajdy jest w jakimś sensie odpowiednikiem anonimowości z jaką mówi się o „sprawie Katynia”, „ofiarach Katynia” w komunikatach i relacjach. Zmieniają tę sprawę dopiero konkretne opisy. Jeśli zaś chodzi o film Wajdy, to jeśli jest dokumentem dokonującym zbliżenia wobec sprawy Katynia, to w takim razie powinien ukazywać jak najwięcej konkretu. Zaś w wypadku wizji artystyczno historycznej zasada konkretu jeszcze bardziej obowiązuje, dzieło artystyczne bowiem zawsze musi przybliżać konkret. Ukazując któregoś ze szwoleżerów polskich, w szarży na Somosierrę, można ostatecznie ukazać tylko typ. Jednak jeśli chodzi o dowódcę – musi nim być Kozietulski, prawdziwy lub wymyślony.
W Krakowie, po odkryciu grobów katyńskich, w filmie Wajdy przesłuchiwana jest żona jednego z generałów w obecności swej córki. Kto to? W Katyniu znaleziono ciała tylko dwu generałów: Smorawińskiego i Bohaterewicza, a epizod niemieckiego przesłuchania i propozycja nagrania oświadczenia na „stilo” miał miejsce wobec żony generała Smorawińskiego i jej syna, w Lublinie (znam to z ustnej relacji samego Smorawińskiego Juniora). Zwracam na to uwagę, gdyż – jak powiedziałem – dziwnym celem filmu Wajdy jest zamierzona anonimowość ofiar Katynia. W całym filmie, dosłownie, nie pada ani jedno nazwisko i zbliżenie którejkolwiek z prawdziwych ofiar Katynia. To właściwie anonimowy szary tłum. Słowa, że zginęli tam często ludzie bardzo wybitni – pozostają niewiarygodną deklaracją. Jeśli zaś w wypadku dwu odnalezionych ciał generałów w lesie katyńskim przesłuchiwano żonę gen. Smorawińskiego i jego syna – przedstawiona w filmie generałowa może być tylko żoną gen. Bohaterewicza. Nie wiem, czy oni mieli córkę? Inny przykład: dlaczego cytując fragmenty dziennika mjra Solskiego, z chwili tuż przed egzekucją – nie pada jego nazwisko? W relacjach historycznych też obwiązują „prawa autorskie”. Nie wolno zapomnieć, kto powiedział „veni vidi, vici”. Czesław Miłosz wykazał niewiedzę pisząc, że wielki poeta polski Władysław Sebyła został pochowany „w katyńskim lesie”. Ale przynajmniej pisząc o ofiarach wyszedł poza ich całkowitą anonimowość. Będąc jednak zlepkiem konwencji, film Wajdy oscyluje między dokumentem a przeinaczeniem.
Film nie pokazuje jednej zasadniczej rzeczy dotyczącej oficerów, ofiar katyńskich. Zginęli bezbronni, jako jeńcy, nie w bitwie. Mówi się, że zostali eksterminowani, bo to była jednocześnie elita polska, cywilna i wojskowa. Ale że rozstrzelano ich także w wyniku całkiem realnej, choć nie militarnej bitwy, która rozegrała się w samych obozach – o tym film nie mówi. Bo Wajda pomija fakt, kto, i dlaczego, na Kremlu wydał tę decyzję. Zwracano na to zresztą uwagę w dyskusjach. W uzasadnieniu decyzji przedstawionej przez Berię Stalinowi, czytamy przecież, że oficerowie są nieprzejednanymi wrogami Związku Sowieckiego i fakt ten jest nieodwracalny. A politrucy przekonali się o tym podczas przesłuchań, którym podlegali wszyscy w obozach, gdy starano się ich przekonać do racji komunistycznej i przekształcić w agentów. Brak mi w filmie tych przesłuchań i szantażu pozyskiwania na agentów.
Odmówili. Na tym polegała ich walka. Odmówili, niezależnie od grożących konsekwencji. Ci, którzy poszli na agenturę (oblicza się ich na około sto osób), nie zostali rozstrzelani i znaleźli się w obozie w Griazowcu. Oprócz nich zostawiono na wszelki wypadek jeszcze kilkaset osób, by byli dowodem, że nie rozstrzeliwano. Taka jest prawda, której Wajda nie pokazał. To dlatego prezydent RP powziął decyzję o awansowaniu rozstrzelanych oficerów, pośmiertnie, o jeden stopień. Nie dlatego, że zginęli, ale za okazane męstwo. Reżyser im tego odmawia.
Wiadomość o niemieckim odkryciu grobów katyńskich, 13 kwietnia 1943 roku, zostaje ukazana w filmie na tle Krakowa. Tu muszę powiedzieć coś osobistego. Ja się czuję prawie świadkiem tamtych czasów. Mieszkałem w Krakowie, mieście mojego dzieciństwa, rodziny i przyjaciół, byłem tam jako dorastający chłopak – od 1940 do 1946 roku. Ten numer „Gońca Krakowskiego” z informacją o odkryciu zbrodni katyńskiej trzymałem w ręku, to musiał być w tych dniach wysoki nakład.
Ale w filmie Wajdy pusty Rynek z kioskiem, gdzie można dostać „Goniec Krakowski”, to sceneria dość nieciekawa, i tylko urywek filmu niemieckiego przenosi nas do lasu katyńskiego. Pominięty został udział delegacji polskiej i oglądanie grobów przez wybitnych polskich pisarzy, dających natychmiast świadectwo (Goetel, Skiwski, Mackiewicz), ale także praca komisji technicznej PCK przy ekshumacjach, a w Krakowie badanie dokumentów z grobów przez komisję specjalistów medycyny sądowej pod przewodnictwem prof. Robla. Wajda anachronicznie zresztą umieszcza prace tej ostatniej komisji na okres już po wejściu Armii Czerwonej w 1945.
A ten Kraków okupacyjny to też nie była sielanka Rynku z 1943 roku u Wajdy, spokojniutko, jak co dzień. Atmosfera okupacji niemieckiej nie była taka! Byliśmy wciąż zagrożeni. Pamiętam. W nocy słyszałem bicie kolbami w wejściową bramę, to znów uciekałem ogrodami przed łapanką. Porażający efekt 13 kwietnia osłabia Wajda psychologizacją, że kobiety nie chcą uwierzyć! To ważny szczegół. Nie ma jednak ukazanego wstrząsu tych, co w Katyń uwierzyli. Był w tych dniach zapewne większy nakład „Gońca Krakowskiego”! Zawsze będę pamiętał tę czołówkę w gazecie, rzuconej na ulicy i moknącej na deszczu. Podniosłem.
W „Parteitag” Rynek opływał na domach czerwono czarnymi sztandarami ze swastykami (opisał ten widok, gdy oglądali go z Miłoszem, Jerzy Andrzejewski), żandarmi zawsze stali przed Wawelem (przechodziłem tam co dzień). Łapanki! Wyskoczyć z tramwaju czy nie!? U ciotki słuchanie radia Londyn (bum, bum, bum buum!) i lęk, że usłyszą. Nie tak to wyglądało jak w filmie.
Chwila ogłoszenia przez Niemców rewelacji katyńskiej służy Wajdzie ukazaniu dramatu kilku kobiet oczekujących swoich mężów. Ale przede wszystkim demaskowaniu niemieckiej propagandy. Ten wrzask niemieckiego propagandysty wobec rodziny generała! Ale nie ma wieści o zamordowania „w dukcie Katynia” gen Sikorskiego, jak głosiły niemieckie gazety: „Zginął za Katyń”!
A ten Kraków Wajdy tuż po wojnie? Ostateczne zwycięstwo zdrajców polskich z ZSSR! Nagle Kraków wolny! Kraków nie był w zasadzie broniony. Mimo wszystko zajęcie Krakowa odbyło się wśród szczęku broni maszynowej i huku bomb, a przedtem wysadzono mosty na Wiśle, przez jeden z nich zdołał tuż przedtem uciec Józef Mackiewicz, katyński świadek. Pamiętam tę detonację. I pamiętam na ulicy trupy pojedynczych żołnierzy Wehrmachtu, których kilka godzin wcześniej widziałem jeszcze cofających się z panzerfaustami w ręku. Jest oczywiście u Wajdy obowiązująca scena zrzucania swastyk z murów. Ale nie ma – ukrywającego się koło Rakowickiego Cmentarza i ściganego listem gończym NKVD Ferdynanda Goetla, drugiego katyńskiego świadka.
W Warszawie były tylko ruiny, ale Kraków, gdyby chcieć to pokazać, był silnie związany ze sprawą katyńską. Prokurator Martini przesłuchiwał już w 1945 r. wybitnych polskich pisarzy z powodu dwu listów gończych za pisarzami, świadkami Katynia: Janem Emilem Skiwskim i Ferdynandem Goetlem. Nikt z przesłuchiwanych pisarzy nie ośmielił się wtedy powiedzieć, że Katyń to zbrodnia rosyjska. Jako przesłuchiwany zdobył się na odwagę jedynie prezes Polskiego Czerwonego Krzyża Kazimierz Skarżyński, który przesłuchującemu go sędziemu śledczemu Szwarcowi powiedział prosto w oczy: to zrobili Rosjanie, tego się nie da skreślić. Jego była prawda. A w tym czasie Goetel ukrywał się jeszcze w Krakowie w klasztorze, nim uszedł na Zachód. Do mieszkania Goetla przyszedł z patrolem Adam Ważyk, bo potrafiłby go rozpoznać. Jednak z tego ważnego krakowskiego, tuż powojennego, wątku, w filmie Wajdy nie ma ani śladu. Niedługo potem była sprawa zabójstwa prokuratora Martiniego, przed którym zeznawali ci najwięksi polscy pisarze. Ten Kraków był o wiele bardziej potrząsany historią. Już w tym czasie trwały przygotowania do ewentualnego polskiego udziału w oskarżeniu Niemców o Katyń w Norymberdze.
W Krakowie, wolnym już od Niemców, dzieją się w filmie różne „katyńskie” wątki. Pierwszy, to postępowanie NKWD i polskiego nowego bezpieczeństwa wobec naukowców z Zakładu Medycyny Sądowej, U Wajdy, w 1945 r. zajmują się oni nadal badaniem dokumentów katyńskich, chowają je, boją się rewizji. To anachronizm, dokumenty katyńskie już rok wcześniej wyjechały w skrzyniach z Krakowa, najpierw do Wrocławia, a potem pod Drezno, gdzie być może zostały spalone w Radebeul. Nieprawdziwa więc jest także cała scena, w której ten oficer Jerzy prosi członka komisji o wyjęte z grobu przedmioty, należące do jego dowódcy, by je przekazać rodzinie. Wielu członków komisji Polskiego Czerwonego Krzyża było aresztowanych i przetrzymywanych. Te represje należało pokazać. Niektórzy cudem ocalili życie, jak na przykład doktor Marian Wodziński, tylko dlatego, że uciekli. Nie można jednak zmieniać faktów historycznych tak bezceremonialnie.
Bardzo istotnym wątkiem akcji w Krakowie, po wojnie, jest wpleciony w losy innych osób wątek oficera ludowego wojska, berlingowca, Jerzego, jakoś ocalonego od masakry katyńskiej. Był w Kozielsku. Ten ocalony od rozstrzelania polski oficer ma niedopowiedzianą przeszłość. Mówi, że „spóźnił się” do Andersa. Ale co to znaczy? Kłamie? Był może osobno więziony? Nie był w Griazowcu, ani w Małachówce? Dlaczego więc awansował? Wiemy, kto nie wyszedł z Andersem do Iranu – Zygmunt Berling. Zdezerterował, za co otrzymał wyrok śmierci sądu wojskowego. A spóźnili się ci, którzy przebywali w oddalonych o tysiące kilometrów łagrach. Tak więc powiedzenie oficera, który mówi, że przypadkowo ocalał od rozstrzelania, nic konkretnego po prostu tu nie znaczy. Po co był Wajdzie potrzebny taki sensacyjny wątek, dosyć nieprawdopodobny? Jerzy krył swoją świadomość przez dwa lata i nagle, pod wpływem spotkania z rodziną swego dowódcy, z Anną, i rozmowy z generałową – doznaje wstrząsu psychicznego (ale nie z powodu poznania prawdy o Katyniu, bo tę zna od lat). Rozumiemy, że nie chce już podtrzymywać sowieckiej wersji Katynia. Dlaczego nagle zmienił swoją postawę, upił się, a potem się zastrzelił? A jeśli już chciał się zastrzelić, to mógł wykrzykiwać, że zrobili to Rosjanie!... Doznaje wstrząsu tylko z powodu dwu rozmów? Mały człowiek. Zamiast świadczyć rzeczywistą prawdę, póki go nie aresztują? I to po tym, jak wytrzymał w taki sposób całą marszrutę wojska? Można uzasadniać jego przemianę, ale cały ten wątek niepotrzebnie zaburza prostotę filmu (taki film nie potrzebował efektownych sensacji). Zamiana swetrów, wzięta z filmów „opończy i szpady”, powodująca pomyłkę na liście katyńskiej, jest – podobnie jak sekwencja w knajpie, tyleż niepotrzebna, co swoiście histeryczna. Oddziałuje aż po koniec filmu efekciarskim widokiem różańca, wystającego spod spychanej do grobu ziemi.
Wyeksponowana, ale nieprawdziwa, jest postać tego młodego partyzanta Tadzia z kieleckiego, bratanka jednej z bohaterek. Chyba nie o Katyń tu chodziło, ale o podkreślenie przez Wajdę znaczenia wcześniejszej swojej twórczości, w tym wypadku „Popiołu i diamentu ” , gdzie młody partyzant wykonuje wyrok na „niewinnym” sekretarzu Szczuce, a następnie ucieka – to był ten straszliwy bieg Cybulskiego! I ginie zastrzelony, na śmietniku („śmietniku historii”), słyszymy to słynne zdanie, z fałszywym podtekstem, wypowiedziane przez prostego, nieświadomego milicjanta: – Człowieku po coś uciekał? – Ta scena ukazuje niemiłą dwuznaczność „Popiołu i diamentu”. Zostaje w filmie „Katyń” jakby powtórzona, żeby uzasadnić rację dawnego filmu. W Krakowie ten młody chłopak z AK to paszkwil na bohaterskich, choć nieszczęsnych młodych partyzantów. Ten chłopak nosi się z pistoletem na wierzchu, jak z torebką czekoladek, u fotografa jedna z bohaterek zakrywa mu kurtką tę broń. Przecież to głupiec, a nie partyzant. On na ulicy, na oczach wszystkich, zrywa plakat z napisem „AK zapluty karzeł reakcji” (nie rozumiem, dlaczego aktor, grający tę rolę, nie zbuntował się tu przeciw reżyserowi). Potem chłopak ucieka na dachy, żeby było egzotycznie, tak jak we francuskim filmie „Huzar na dachu”. I jeszcze towarzyszy mu tam dziewczyna. Całują się. Ale to chyba z innej bajki, obok sprawy Katynia. A potem chłopak znów ucieka, następuje ten długi bieg, i ginie w akcji milicyjnej, jak przedtem Chełmicki. Bo wszelki opór chłopców z lasu był bez sensu! Ale racja, może już daremna, młodego partyzanta, nie została ukazana: nie słyszymy o zbrodniach nowej okupacji, nowych obozach i deportacjach, eksterminacjach i lochach UB. Wajda przekonuje, że powojenna partyzantka była tragiczną głupotą, bo przecież, jak słyszymy, gdy zapisywał się na uczelnię, „zaciągnęło się na tysiąc lat”, „ustrój się nigdy nie zmieni”. Wiemy, że tak też myślano, ale Wajda upraszcza tu racje i słowa.
Nie tylko taki pogląd istniał w dramatycznej historii tamtego okresu! Było także, w obliczu zniewolenia, dość powszechne czekanie na wojnę, nadzieja zmiany („Truman, Truman, spuść te bania, bo jest nie-do-wytrzymania!”). Zaciskanie się pętli. Te historiozoficzne uzasadnienia, by akceptować stan rzeczy, to często – na drugim planie – próby wytłumaczenia współpracy z komunistami, łagodzenie ocen. Ale przystosowanie się też miało różne twarze. Chodziło o to, żeby robić rzeczy pozytywne, między kolaboracją a więzieniem.
Nie podobał mi się pomysł z tą szabla generalską, ocaloną przez byłą gosposię, dziś starościnę. I zwróconą generałowej. Dla gosposi nie znaczyła nic. Nowy hałaśliwy lud oddaje wam te symbole kicze. Ale druga strona wiedziała już, że najmniej chodzi o symbole. Po klęsce Września szabla nie jest już „złotym rogiem”.
Okupacyjny ustrój jest jakby za ścianą, nieobecny. Pokazany tutaj jako konflikt rodzinny (dwie siostry). Tylko sprawa honoru, jako sprawa prawdziwej daty Katynia i pamięci. Odejmuje to konfliktowi siły, bo nie istnieje to obce, straszne, brutalne zniewolenie. A nowe eksterminacje, podobne „katyńskim” były w toku. Tego nie ma, tylko dwie siostry nie mogą ze sobą dojść do ładu. To prawdziwe, ale kłamstwo katyńskie było tylko cząstką Wielkiego Kłamstwa. Walka o datę była czymś wielkim, ale milcząca zgoda na ten fałsz nie musiała być aż tak podła. Nie pada argument, tak ważny dla Polaków, który kiedyś w XIX wieku sformułował Mickiewicz: „łudzenie despoty”. Walka o tę prawdę była bohaterstwem, ale zaniechanie jej tutaj mogło kryć inne tragiczne bohaterstwo, na innych planach. Szkodzi filmowi prosty schematyzm, którego dało się uniknąć. Umieszczenie właściwej daty śmierci na symbolicznym nagrobku, było na ogół niemożliwe. Ale przez lata był jeszcze inny problem. Aktami stanu cywilnego rządziło państwo ludowe i nie zezwalano na umieszczenie tam przy nazwisku ofiar daty 1940 roku, a ustalenie zgonu i jego daty było podstawową sprawą dla różnych sytuacji cywilnych. Pisano np. „zaginiony na wojnie”. W pewnej chwili przyjęto dla tych wpisów jednolitą datę, która nie była prawdziwa.
Ale tu mamy jeszcze inne niedopatrzenie. Gdy mowa o księdzu, do którego przychodzi jedna z bohaterek, starać się o umieszczenie tablicy katyńczyka w kościele. Przecież to ten sam ksiądz, którego widzimy u Wajdy w dokumencie niemieckim, jak odprawia mszę nad grobami katyńskimi, ksiądz kanonik Stanisław Jasiński. Tak się przedstawia. Wtedy wzruszała nas ta postać. Ale w filmie później powiedziano: – Nie, nie ma księdza Jasińskiego, bo ksiądz został zatrzymany. – Rozumiemy, przez Urząd Bezpieczeństwa. Prześladuje się bohatera z 1943 roku! Ale ksiądz Jasiński wydał wtedy oświadczenie, że już w Katyniu, kiedy odprawiał tę mszę, był przekonany, że jest to zbrodnia niemiecka, niemiecka prowokacja. Wyparł się prawdy. Nie był tu świetlaną postacią w okresie powojennym ksiądz Jasiński. Byli też inni tacy księża z episkopatu krakowskiego. Czy scenarzysta i reżyser o tym zapomnieli?
Zaś sprawa „włączenia się” nie dotyczyła tylko grupy rodzin katyńskich. Była szerszym, trudnym problemem. „Włączyć się”, nie być już młokosem z pistoletem? Ale przyjęcie okupacyjnej rzeczywistości po wojnie, to znaczyło nie tylko tolerowanie fałszu o sprawcach Katynia. U Wajdy strzeże tej prawdy kilku tajniaków, nie czuje się, że kłamstwo nabiera wymiaru powszechnego. Słowa o „tworzenie wartości”, gdyby zostały wypowiedziane mniej oschle i nonszalancko – tylko jako negatyw, ale zostały podbudowane rzeczywistym zrozumieniem panującego zła – dałyby w sumie prawdziwszy obraz. Bo tworząc wartości trzeba było znosić rewizje i „kotły” w mieszkaniach, tolerować audycje radiowe z Wandą Odolską i jej „falą 49”. Jedni studiowali szkolę filmową, a inni wkraczali w krąg nieszczęścia, jak świadczy sprawa lektora „fali 49”, Stefana Martyki i sprawców jego zabójstwa. Spokoju nie miało być nigdy i nigdy nie zdołano w pełni spacyfikować społeczeństwa.
Wajda w ogóle bardzo niejasno przedstawia racje osób, nie dając im właściwego, innego dla różnych osób kontekstu. Kogo ma przedstawiać i kogo usprawiedliwiać wyłożona racja, że „zaciągnęło się na długo” i że „trzeba się przystosować”? Pogląd przecież słuszny, pod warunkiem jednoczesnego ukazania prawdy o brutalnej powojennej rzeczywistości, gdzie kłamstwo katyńskie było tylko drobnym elementem. Tylko za to iść do więzienia, to było heroiczne, ale przymknięcie tu oczu nie musiało być podłe. I inaczej było zaraz po wojnie, a inaczej na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Było tak przecież, że tuż po wojnie dzieci ojców zastrzelonych w Katyniu ukrywały długo ten fakt, by nie stać się przedmiotem represji. Moja bliska przyjaciółka z klasy maturalnej straciła ojca w Katyniu i stryja w Starobielsku, ale wtedy o tym nie mówiła. Była jednak szantażowana przez UB. Chodzi o to, że całość sytuacji była nie do zniesienia. A tu nawet symbolicznych odgłosów tej sytuacji nie mamy. Niezrównoważony wojskowy zastrzelił się. Głupi młokos trzyma na wierzchu automat. W ogóle nie pada słowo okupacja, tak jakby film był kręcony w PRL-u, zaraz po „Popiele i diamencie”.
A ja pamiętam choćby Kraków z czasu przestawionego przez Wajdę. Kocioł UB założony w mieszkaniu mojej ciotki na cały tydzień. Krwawo zakończona manifestacja 3-cio Majowa w 1946 roku. W Rynku ludzie niosą obok mnie samochód z Mikołajczykiem na ramionach. Całkowita przegrana komunistów w referendum 1946 w Krakowie (partyjni przywódcy mówili wtedy, że trzeba by deportować na inny teren część ludności Krakowa). A „w temacie” katyńskim: aresztowania członków komisji dra Robla za pracę nad dokumentami katyńskimi; ukrywanie się w Krakowie, ściganego listem gończym świadka katyńskiego, Ferdynanda Goetla; przesłuchania pisarzy (przychodzili, by otrzymać „lojalkę”) przez prokuratora Martiniego, zamordowanie go w niejasnych okolicznościach, na pewno nie dla rabunku, jak twierdzi się i dzisiaj. Z tego krakowskiego, patriotycznego i katyńskiego materiału wziął Wajda tylko sprawę walki o datę na cmentarnej płycie. To ważne, ale wyimkowe.
Mógł Wajda jeszcze ratować swój film scenami egzekucji katyńskich. Mimo pozorów, każda była inna, bo wobec innego człowieka. Można sobie wyobrazić tyleż realizacji artystycznych tej całości. Trzeba powiedzieć, że jedyna sekwencja filmu, w której Rosjanie są brutalni i morderczy, to wymowna, lecz tylko końcowa, nie za długa w stosunku do czasu dziania się filmu, końcowa sekwencja rozstrzeliwania przez NKWD. Wbrew wielu opiniom, nie bardzo podobały mi się sceny egzekucji. To jest jakiś bezładny, szalony rytm pracy oprawców, nie wiadomo, kto strzela, gdzie, w którym miejscu, tu jednemu zaciął się pistolet, tam działa spychacz... W lesie katyńskim nie było spychacza. Spychacz był w Miednoje, tam przywożono tylko trupy (była koparka „Komsomolec”) A tu jeszcze na końcu, kiedy już zabici zostali zasypani ziemią, wystaje ręka z różańcem, bo to ma wzruszyć polskiego widza. Wyobraził sobie Wajda, że ten właśnie zamieniony sweter na oficerze to będzie końcowy naoczny dowód, jak w kryminale. Te ostatnie sceny nie są znakomite. Jest oczywiście jakaś groza. Ale tam jest za dużo hałasu, łomotu, wszystko jest nieskoordynowane – tu rozstrzeliwują w piwnicy, tu rozstrzeliwują nad grobem, tu spychają trupy. Jak stwierdzał w 1943 r. prof. Buhtz, wybitny niemiecki znawca sądowy (w towarzystwie Józefa Mackiewicza), nie rozstrzeliwano w podziemiu daczy. Badali to. W podziemiu rozstrzeliwano w Kalininie i w Charkowie. W lesie katyńskim nad grobami.
Walther 3

WALTHER PISTOLE 1940
Można się spierać o artystyczne racje. Ja myślę, że w tym szalonym tańcu egzekucji został zatracony zwykły, rutynowy charakter działań oprawców (podobnie jak w scenie aresztowania profesorów UJ). Byli po doświadczeniach 1938 i 1939 roku, kiedy rozstrzelano setki tysięcy ludzi. Zabrakło jakby tego, co Hannah Arendt nazwała „banalnym złem”, zwykłych twarzy oprawców, ich zmęczenia po oddaniu osiemdziesiątego strzału z Walthera. Dzieło artystyczne może uprościć czy nawet podmienić pewne realia historyczne, ale trzeba uważać. Realia katyńskie są historycznie dosyć bliskie i nieźle opisane. W filmie o wyjątkowej, przyziemnie ponurej sprawie, należało pójść na bardzo proste efekty.
Chodzi też o to, że w lesie katyńskim było inaczej. Systematyka mordu o wiele bardziej przemyślana. A tu łapu capu, zmasowanie zabijania zupełnie nieznośne. W jakimś szalonym, groteskowym tempie przyspieszonego filmu. Nawała tych autobusów, jadą jedne za drugimi. Razem. A to nie były konwoje. Rozstrzeliwano pierwszy autobus, a potem dopiero drugi. Znakomita organizacja. I jednego pojazdu Wajda nie ukazał. Słynnej więźniarki, „czarnego kruka”, „czernowo worona” – symbolu czystek sprzed 1940 roku. Jak mówili świadkowie rosyjscy, w lesie katyńskim było ich kilka. Dowoziły nad groby, każdy oficer w osobnej celce więźniarki. Dlatego zbiorowy opór był niemożliwy. A przecież unikano konfrontacji dopiero przywożonych – z rozstrzeliwanymi. A tu równoczesność strzelania na kilku stanowiskach? Tyle, że to rzeczywiści szło gładko: to były dobre niemieckie pistolety Walther. W Winnicy, gdzie rozstrzelano z naganów dziesięć tysięcy więźniów, często musiano dobijać ich łomem.
Tu i tam film został dobrze przyjęty w Rosji, może także dlatego, że nie ma tu personalizacji zła? Tego, co Nałkowska powiedziała o hitlerowcach, że „ludzie ludziom zgotowali ten los”.
Pisząc o filmie Wajdy Aleksiej Pamiatnych (w: „Zbrodnia katyńska między prawdą i kłamstwem”, Warszawa 2008) przypomina uwagę Daniela Olbrychskiego, że jest dumny, bo dwie trzecie Polaków uważa, że należy przebaczyć Rosjanom Katyń. Na większą skalę tę komedię przebaczenia grał u nas kiedyś ks. Peszkowski. Bo wobec tych, co dokonali zbrodni, nie widzę sensu przebaczania. To jakiś obłędny mistycyzm czy odwrócony nacjonalizm. A ci, co nie byli winni tej zbrodni, nie podlegają problemowi wybaczania. Natomiast argument Pamiatnycha, że nie wolno krytykować za film o Katyniu pod nieobecność Wajdy i pod nieobecność Rosjan – wprawił mnie w osłupienie. To z jakiegoś zapomnianego zbioru pojęć – nie wolno krytykować KC poza plecami jego członków. Inaczej będzie to obraźliwe. Pamiatnych pisze to na marginesie wspomnianej wyżej dyskusji, jaka odbyła się pod koniec zeszłego roku w Wojskowym Biurze Badań Historycznych. Dyskusję tę określił Pamiatnych jako wiec polityczny. Choćby nawet. Czy wiec to coś nagannego? Argumenty rosyjskie w ocenie filmu bywają dość wymowne. Były głosy rosyjskie, że film Wajdy coś zakończy A tymczasem -
bardzo jest daleko (w sztuce) do wyrażenia tego, czym była Rosja Sowiecka dla Polaków. Na przykład ta, przytoczona w tym samym miejscu, Arsenija Rogińskiego:
>> dobrze, że Wajda nie wspomina o rozkazie rozstrzelania wydanym przez Biuro Polityczne partii sowieckiej (i przez rząd ZSSR, dodam). Lepiej uważać, że to była jakaś „plaga, która spadła na Polaków i Rosjan”. << href="http://www.jacektrznadel.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=69&Itemid=31">http://www.jacektrznadel.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=69&Itemid=31