piątek, 23 lipca 2010
półsmoleńsk/pułtusk - ostateczne rozwiązanie
zobacz wszystko
Wszystkie komentarze (698) http://www.youtube.com/watch?v=r1zkwStI4Fg
Łażący_Łazarz, 22 lipca, 2010 – 13:04
"- Pan uważa, że tymi osobami, które były pod Pałacem Prezydenckim i są np. w
filmie „Solidarni 2010″, które mówiły choćby o krwi na rękach Tuska, powinna się
zająć prokuratura z urzędu?
- Tak. Te osoby i osoby, z którymi rozmawiała
„Gazeta Wyborcza”, co było w jednym z artykułów, że pani kasjerka, czy
pielęgniarka mówiły o winie premiera i oczerniały rząd – nimi powinna zająć się
prokuratura. Zamierzam złożyć na te wszystkie osoby zawiadomienie do
prokuratury. Prokuratura i ministerstwo sprawiedliwości nie wywiązało się ze
swoich obowiązków. Myślałem, że przez te trzy miesiące po tragedii i po tych
seansach nienawiści, które zostały uchwycone choćby w filmie „Solidarni 2010″
jest prowadzone jakieś rozpoznanie przez prokuraturę, są zbierane informacje
przez służby specjalne, są gromadzone i weryfikowane informacje, ale okazuje się
że mija kolejny tydzień i śledztwa z urzędu nie ma. Jeśli do piątku prokuratura
nie podejmie żądnych działań, to ja w piątek o 15.00 na konferencji w Chełmie
przedstawię zawiadomienie do prokuratury na te osoby, które oskarżały i
oczerniały Donalda Tuska i rząd polski winą za te katastrofę. Wstępnie, bo
czekam na opinie prawne, uważam też, że wypowiedź Antoniego Macierewicza o
„zbrodni” jest pomówieniem, zniesławieniem i narusza szereg innych norm. Czekam
na raport prawników do poniedziałku i wtedy dowiem się, czy na Macierewicza
również złożę zawiadomienie do prokuratury. "
(rozmowa z pewnym chamem)
A więc, człeczyno z mandatem poselskim, niniejszym wyzywam cię. Chcesz ścigać szarych ludzi i posłów? To weź się też za blogera. Weź się za mnie! Złóż doniesienie, pokaż na co cię stać!
Napisałem teksty: Mam straszliwe podejrzenia, Gruppenfuhrer KAToraz To już koniec polityki w Polsce w których stawiam jasną tezę o przyczynieniu się Tuska do Tragedii Smoleńskiej.
Ponadto jestem przekonany, że Film ten wskazuje, iż w Smoleńsku nastąpił zamach, więc w tych okolicznościach takie osoby jak Palikot, Tusk i Komorowski dokonali zaniedbań i działań ocierających się o zdradę stanu, oraz dokonują osobiście, bądź zezwalają na ciągłe działania polegające na czynnym znieważaniu Rzeczpospolitej Polskiej.
Wszystko, co tu napisałem, robię we własnym imieniu, nikt nie jest moim redaktorem, wydawcą oraz osobą za mnie odpowiedzialną. Działam zgodnie z orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. Więc Posełku bez zdolności honorowej, wyzywam Cię, oskarż mnie. Jeżeli tego nie zrobisz to okażesz się tchórzem.
Dasz radę udowodnic blogerowi, że jego podejrzenia są bepodstawne? Udowodnisz, że Tusk nie ma krwi na rękach?
Czekam!
Łażący_Łazarz – blog
Czytaj resztę wpisu »
http://wirtualnapolonia.com/
czwartek, 22 lipca 2010
Żyć ' n o r m a l n i e ' po 10. IV
Marta Kaczyńska-Dubieniecka i Marcin Dubieniecki
Teraz jesteśmy mocniejsi
Marta jest filigranowa. Na pierwszy rzut oka wydaje się krucha i słaba. W rzeczywistości to niezwykle silna kobieta. Tylko czasem w oczach ma łzy. „Zdecydowałam się wyjść do mediów, bo chcę dać świadectwo. Robię to ze względu na pamięć o moich rodzicach”. Teraz, kiedy razem ze śmiercią rodziców zamknął się najbardziej beztroski rozdział w jej życiu, Marta ma przy sobie najbliższych, męża Marcina i dwie córeczki: Martynkę i Ewę. „Wiem, że w życiu wiele nas może jeszcze spotkać. Nie boję się” – mówi z przekonaniem.
GALA: W tych najtrudniejszych dniach kto dał Pani największe wsparcie?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Marcin. Stryj. Przyjaciele. Marcin był za granicą tej strasznej soboty. Więc pierwsi przybiegli przyjaciele. Kilka najbliższych mi przyjaciółek siedziało tu ze mną w domu przez cały ten koszmar.
GALA: Kto do Pani zadzwonił?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nikt. Po prostu włączyłam telewizor. O śmierci rodziców dowiedziałam się z paska pod obrazem w TVN24. Dziewczynki jadły wtedy ze mną śniadanie.
GALA: Przysłano Pani psychologa?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: A po co? Ja mam prawdziwych przyjaciół. Oni są oparciem w takich chwilach. Wtedy poczułam, że nie zostałam sama, że mam wspaniałe osoby wokół siebie.
GALA: Od razu powiedziała Pani dziewczynkom, co się stało?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Tak. Dzieci staram się traktować poważnie. Widziały, że jestem zdenerwowana, że płaczę. Starałam się ich nie oszukiwać. Wzięłam je delikatnie za ręce, klęknęłam i powiedziałam spokojnie: „Stało się coś złego. Rozbił się samolot. Dziadek Leszek i babcia Marylka nie żyją”. Ewa nie chciała mi wierzyć. Powiedziała potem, że uwierzyła, gdy zobaczyła dwie trumny. Martynka wciąż to trawi. Jak mantrę powtarza: „Samolot się rozbił, dziadek i babcia nie żyją”. W dzieciach jest jakaś niesamowita mądrość i dojrzałość, jeśli chodzi o sprawy ostateczne. Potem pani psycholog szkolna powiedziała mi, że Ewa czuje złość. Żal i smutek, ale też złość. Teraz jest już inna faza. Dziadkowie jej się śnią. Rozmawia z nimi. To niesamowite. Jest z nimi w jakimś przedziwnym kontakcie. Ja jestem osobą wierzącą. Też uważam, że oni gdzieś są. Czasem mam wrażenie, że są tuż, czuję ich obecność...
GALA: A nie czuła Pani, jak Ewa, złości? Ogromnej złości na los?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nie. Jeśli chce pani wiedzieć, co czuję – to jakby ktoś wyszarpał część mnie. I człowiek zostaje taki bezradny. Rozpacz mija. Ale został ból. Taki tlący się ból. Rana, o której wiem, że się nie zagoi...
- córka na pogrzebie ojca ...
GALA: Budzi się Pani w nocy?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Tak. Budzę się. Jestem zlana potem. To jest we mnie...
GALA: Niedawno był Dzień Matki...
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nie mogłam tego zrobić sama, więc poprosiłam znajomego, żeby zawiózł mojej mamie kwiaty na grób... Przepraszam, ale nie umiem, nie chcę o tym rozmawiać...
GALA: I ten Wawel tak daleko...
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Wawel to właściwe miejsce dla moich rodziców, choć nie od razu byłam za tym pomysłem. Gdy padła propozycja tego miejsca pochówku, długo się naradzaliśmy ze stryjem. To my dwoje podjęliśmy ostateczną decyzję. Długo się wahaliśmy, bo cała nasza rodzina leży na Powązkach. Ale kiedy ostatnio byłam na Wawelu i o zmroku zwiedzałam krypty z księdzem proboszczem, poczułam, że dobrze się stało, że oni tam leżą. Poza tym mam tu, w domu kawałek marmuru z grobowca rodziców. Będę jeździć do Krakowa, jak tylko się uda.
GALA: Śmierć radykalnie zmienia spojrzenie na życie?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Uczy tego, że trzeba się szanować. I pielęgnować każdy dzień. Cieszyć się z każdej chwili. Dla mnie chwila śmierci moich rodziców to moment, kiedy zrozumiałam, że pewne piękne chwile, pewne sytuacje już były. One definitywne się skończyły. To zamknięty rozdział.
GALA: Porządkuje Pani papiery, rzeczy rodziców?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Znalazłam pamiętnik mamy. Jeszcze nie miałam czasu przeczytać. Znalazłam też kopertę z odręcznym pismem taty. Myślę – do wyrzucenia. A tam, patrzę, napisane: „Babus – płaszcz”. Pieszczotliwie mówił na mamę „Babus”. Zamiast prezentu dał mamie pieniądze na święta, żeby sobie kupiła płaszcz, taki, jaki chciała... Wie pani, trzeba siły, żeby porządkować wspomnienia po nich. Ale ja nie myślę, że robię porządek po nich, lecz dla nich. Wyłączam emocje. Bo inaczej nie dałabym rady...
GALA: Widzę, jak Pani trudno rozmawić... Nie musimy...
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Zdecydowałam się wyjść do mediów, bo chcę dać świadectwo. Do tej pory unikałam mediów. Teraz robię to ze względu na pamięć o rodzicach. Nie chcę milczeć. Ale nie wejdę teraz do kampanii, bo nie chcę, żeby mówiono, że zbijam kapitał polityczny na litości i żalu. Choć najchętniej jeździłabym teraz z całą rodziną i ze stryjem po Polsce.
GALA: Skąd te opowieści o tym, że się z Jarosławem Kaczyńskim nie lubicie?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Wyssane z palca plotki. Codziennie rozmawiamy. Jest mi bardzo bliski.
GALA: Ale jako dziecko się go Pani bała.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nigdy nie bałam się stryja, tylko bohaterów wymyślanych przez niego bajek. Każde dziecko ma chyba potrzebę słuchania opowieści o jakichś tajemniczych i trochę strasznych Babach-Jagach itp. Myślę, że nie różniłam się więc od rówieśników. A stryj świetnie opowiadał.
GALA: Nosi Pani jakąś pamiątkę po rodzicach?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nie, ale kiedy pakowałam rzeczy mamy z Pałacu Prezydenckiego, na toaletce znalazłam figurkę Małego Księcia. Mama uwielbiała tę książkę. Teraz ta figurka jest u mnie. Nie znalazłam natomiast słonia z trąbą do góry, którego tata tak lubił. Może miał go ze sobą w Smoleńsku? Natomiast Ewa przejęła kolekcję kaczek mamy. Oddała wszystkie swoje kucyki Pony Martynce.
GALA: Często dzwoni Pani do babci Jadwigi?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Codziennie. Bardzo ją kocham i podziwiam za siłę i niewiarygodny hart ducha. Nie mam już rodziców, więc teraz dzwonię często do niej i do stryja. Mamy ciepłe, serdeczne relacje.
GALA: Pani rodzice okazywali sobie w nieprawdopodobny sposób uczucie.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Takich ich zapamiętałam: czułych, patrzących na siebie z miłością. U nas w domu okazywało się uczucia. Byliśmy ze sobą tak blisko...
GALA: A Wy z Marcinem okazujecie sobie uczucia?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Jesteśmy chyba bardziej skryci.
MARCIN DUBIENIECKI: Bardzo się kochamy, ale nie mamy takiej otwartości, beztroski jak oni.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Jesteśmy trochę jak ogień i woda. Marcin jest bardzo porywczy, chociaż ja też nie jestem pozbawiona temperamentu. Z czasem nabrałam spokoju. Chłodzę rozgrzane do czerwoności emocje męża. Marcin bardzo pędzi, jak większość nas teraz. Poza tym muszę być poważniejsza. W końcu jestem o pół roku starsza
GALA: Kiedy się Pan jeszcze spala, Panie Marcinie? Spłonął Pan na popiół, kiedy zobaczył Martę pierwszy raz?
MARCIN DUBIENIECKI: Nie należę do osób, które się spalają w kontaktach. Marta zrobiła na mnie niebywałe wrażenie, ale w życiu nie pokazałbym jej jak wielkie.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: I tak zobaczyłam iskierki w twoich oczach. Śmiejące się oczy Marcina – tego nie zapomnę do końca życia. To jego spojrzenie! To było coś niesamowitego.
GALA: Opowiedzcie, jak to się zaczęło?
MARCIN DUBIENIECKI: Darłówek, stół do gry w karty, w Black Jacka.
GALA: Co proszę?!
MARCIN DUBIENIECKI: Impreza po szkoleniu dla aplikantów adwokackich zorganizowana w konwencji wieczoru hazardowego. Wtedy wszystko postawiłem na jedną kartę.
GALA: Na Martę?
MARCIN DUBIENIECKI: Na kartę. I przegrałem. Ale kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęścia w miłości.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Ja w ogóle nie rozumiem, jak można interesować się hazardem. Właściwie miało mnie na tym szkoleniu nie być. Miałam gorączkę, w drodze rozbolało mnie ucho. Pojechałam, bo znajomi namawiali. Chciałam tylko tam dotrzeć i położyć się spać. Nie byłam w najlepszej formie psychicznej. Jedyne, czego chciałam, to stamtąd uciekać. W pewnym momencie zobaczyłam, że ktoś się do mnie uśmiecha. I nad tym stołem nasze spojrzenia się skrzyżowały... To było niesamowite. Muszę powiedzieć, że to był grom z jasnego nieba.
GALA: Co Pani zobaczyła w tych oczach?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Przenikliwość, uwagę, radość.
GALA: A Pan?
MARCIN DUBIENIECKI: Ja wiedziałem, o jaką stawkę gram. O najwyższą.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Potem wyszliśmy na zewnątrz. Przegadaliśmy całą noc. Marcin natychmiast obwieścił mi, że zostanie premierem. Rozmawialiśmy głównie o polityce. Dobrze nam się rozmawiało.
MARCIN DUBIENIECKI: Pamiętasz, poszliśmy na falochron...
GALA: Czuła Pani, że dalej już pójdziecie razem przez życie?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Ja nie byłam wtedy na takim etapie, że chciałam się angażować w jakikolwiek nowy związek. Byłam kobietą samotną. Skończyło się wtedy moje poprzednie małżeństwo. Byłam sama z córeczką i nie planowałam związania się z nikim. Chciałam żyć sama z Ewą, układać sobie życie bez mężczyzny. Wiedziałam, że będę starała się być szczęśliwa, ale sama. Na coś takiego byłam przygotowana. Czułam się z Marcinem cudownie, ale nie wiązałam z tym żadnych planów.
MARCIN DUBIENIECKI: Następnego dnia udało mi się wyciągnąć cię na obiad.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Zaprosił mnie do siebie na spaghetti carbonara. Wcześniej wysłał zdjęcia z wyjazdu. Powoli zaczynałam czuć, że jestem „znokautowana”...
GALA: Musieliście się też widywać na studiach.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Tak. Pamiętam, jak wspólnie zaliczaliśmy ćwiczenia. W trakcie odpowiedzi na pytania Marcin stwierdził, że on koniecznie musi uzyskać zaliczenie, bo jedzie na narty. Pomyślałam: „Ale ma chłopak tupet. Jest bezczelny. Ale szczery”.
GALA: Powiedziała Pani mamie o znajomości z Marcinem?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Zwierzyłam się tacie. Powiedział do mnie wtedy: „Daję ci dwa tygodnie, Marta. Potem ci przejdzie. Zapomnisz”.
MARCIN DUBIENIECKI: A nam nie przechodziło. Postanowiliśmy mieć dziecko.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Byliśmy straszliwie zakochani.
MARCIN DUBIENIECKI: Pamiętam, to było 10 grudnia 2006 roku. W ośrodku w Juracie Marta przedstawiła mnie rodzicom. Powiedzieli, że jeżeli jesteśmy szczęśliwi, to oni też. Siedzieliśmy po kolacji. Dochodziła 21. Było miło. I wtedy powiedziałem: „Jest jeszcze coś, panie prezydencie, co chciałbym panu zakomunikować. Pana córka jest w ciąży”. Dobrze, że prezydent trzymał wtedy w ręku szklankę z wodą, bo przez chwilę nie mógł powietrza złapać. Po chwili powiedział: „Skończ z tym prezydentem. Jesteś naszym synem”.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: I zwrócił się do mnie: „Zdajesz sobie sprawę, że nikt nie uwierzy w tę sekwencję zdarzeń”. Pamiętam to sformułowanie: „sekwencja zdarzeń”. Powiedziałam: „Tato, trudno. Dla mnie to sekwencja szczęśliwych zdarzeń”.
GALA: Ta miłość wymagała odwagi? Była ryzykiem?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Tak. Bo wiele osób bardzo krytycznie oceniało nasz związek.
GALA: Broniliście się przed tym uczuciem, które wybuchło między Wami?
MARCIN DUBIENIECKI: Niektórzy radzili nam, żeby poczekać z afiszowaniem się. Marta nie miała rozwodu z pierwszym mężem, który od niej wcześniej odszedł i założył rodzinę.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Pyta pani, czy broniliśmy się przed tym uczuciem. Jak można bronić się przed miłością?! To niedorzeczność!
GALA: Jednak byliście jak Romeo i Julia: miłość wybuchała między dziećmi z dwóch zwaśnionych rodów. Pana ojciec – prominentny działacz SLD na Pomorzu. Pani rodzina – anykomunistyczna do bólu...
MARCIN DUBIENIECKI: Nasze małżeństwo to przemyślana taktyka mająca na celu zbliżenie PiS i SLD (śmiech).
GALA: A jednak Pani stryj na Waszym ślubie nie był.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Bo opiekował się swoją mamą!
GALA: Ale niech mi Pan nie wmawia, że Jarosław Kaczyński nie ma problemu z tym, że Pana ojciec był w służbach!
MARCIN DUBIENIECKI: Powiedziałem panu prezydentowi od razu w czasie pierwszej rozmowy, że tata był w służbach. On się tylko upewnił: „Ojciec nie był w SB? To pewnie był w MSW, w inspektoracie II. To jest kontrwywiad. Poza tym pan nie ponosi odpowiedzialności za decyzje pana ojca”. Wszystkie święta, które spędzaliśmy razem z dwiema rodzinami, upływały w bardzo przyjaznej atmosferze. Nie było żadnych zgrzytów między moim ojcem a ojcem Marty czy moim ojcem a stryjem Jarosławem.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: To były bardzo ciekawe rozmowy. Ta różnorodność nas budowała. Mieli różne punkty widzenia na wiele spraw. Ale nie było zacietrzewienia. Było interesująco.
MARCIN DUBIENIECKI: W rodzinie nie ma prawicy i lewicy. Są ludzie.
GALA: I nie mówili: „Marta, w co Ty brniesz?! Opanuj się dziewczyno!”.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nigdy u nas w domu nie było takiego myślenia. I nigdy nie poczułam ze strony stryja, że nie akceptuje moich wyborów
GALA: Poznałam Pani rodziców i wierzę, że oni szli za Pani wyborami. Bardzo Panią kochali...
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Dostałam od nich to, co dziecko może dostać najpiękniejszego: szacunek i wsparcie.
GALA: Stąd Pani siła...
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Weszłam w dorosłość z poczuciem ogromnej siły. Zawsze, cokolwiek by się nie działo, miałam poczucie, że moi rodzice stoją murem za mną. Ufaliśmy sobie. Nigdy się na sobie nie zawiedliśmy.
GALA: Pani zapłaciła największą cenę za polityczność rodziców. Nie chce się Pani odsunąć od polityki?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Właśnie dlatego, że ta cena była tak wysoka, nie chcę tego zaprzepaścić. Właśnie dlatego, że zginęli, uważam, że powinnam kontynuować ich idee, myśl. Nie jestem złamana, nie chcę się odsunąć od wszystkiego, choć miałam taką myśl na początku. Nie chcę zmarnować tego, co oni zaczęli. To rodzice swoją postawą nauczyli mnie, że nie można myśleć tylko o sobie.
GALA: Będzie Pani kandydować do Sejmu?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Na razie nie, bo dziewczynki są małe. Ale kiedyś, w przyszłości nie wykluczam tego. Na razie chciałabym zająć się założeniem fundacji i budowaniem Instytutu Lecha Kaczyńskiego. Kontynuować to, co oni zaczęli.
GALA: Ich śmierć stała się dla Pani przełomem...
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Śmierć moich rodziców zamknęła najlepszy czas mojego życia i myślę, że nigdy nie pogodzę się z tym, że tak wcześnie i niespodziewanie odeszli. Poza tym uzmysłowiła mi odpowiedzialność, jaka na mnie spoczywa. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam zamykać się tylko w mojej prywatności. Idee, którym wierni byli moi rodzice, nie mogą zginąć wraz z nimi. Stąd pomysł powstania fundacji.
MARCIN DUBIENIECKI: Mój teść to była wielka postać. Teraz zacznie być doceniana. Mój ojciec miał się dobrze w PRL-u. Poznając bliżej rodzinę Marty, zrozumiałem, jak bardzo ryzykowali, będąc w opozycji. Pod każdym względem. Teraz, kiedy sam mam rodzinę, bardzo to doceniam. Widzę, jak bardzo Lech Kaczyński był ideowy, jak bardzo był odważny.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Najciężej znosiłam kłamstwa na temat rodziców. Zazdroszczę ludziom, którzy się z tym nie stykają. Ojciec był tak bardzo oczerniany. Ośmieszany był status prezydenta. Moim zdaniem cały czas ponosimy konsekwencje bycia „homo sovieticus”. Stąd taki niepoważny stosunek do władzy. Nie korzystamy z niej, nie angażujemy się w nią, a tylko ośmieszamy, kpimy i dezawuujemy. Moim zdaniem to pozostałości po PRL-u, który zniszczył nasze społeczeństwo w tym sensie, że je zdeprawował, oduczył pracy, zmuszał do życia w kłamstwie, jakieś fikcji. Wciąż za to płacimy.
GALA: Wasz pierwszy gest polityczny?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: ’90 rok. Czułam się bardzo zaangażowana emocjonalnie w sprawy polityczne, chociaż byłam wtedy 10-letnim dzieckiem. Cały pokój miałam w zdjęciach koni. Ale w trakcie kampanii prezydenckiej powiesiłam sobie nad biurkiem zdjęcie Lecha Wałęsy.
GALA: A u Pana co wisiało w ’89 nad biurkiem?
MARCIN DUBIENIECKI: Plan lekcji z moim zdjęciem.
GALA: Pana ojciec był przerażony, że Solidarność zwycięża? To był koniec jego świata.
MARCIN DUBIENIECKI: Nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że Elbląg, Kwidzyn, z którego pochodzę, to był pierwszy okręg wyborczy stryja. Wtedy miałem dziewięć lat.
GALA: Idol? Ważna postać?
MARCIN DUBIENIECKI: Nie mam takiej. Nie mam autorytetów. Jestem sam dla siebie autorytetem. Nie wzoruję się na nikim. Nie znoszę owczego pędu. Łatwo byłoby mi powiedzieć to, co większość Polaków powie, że Jan Paweł II był ich autorytetem. A większość nie zna żadnej z jego encyklik.
GALA: A Pan czytał?!
MARCIN DUBIENIECKI: Jestem niewierzący, ale encyklikę „Centesimus Annus” znam. Porusza ona kwestie społeczne. Miałem piątkę z filozofii, ale żaden z filozofów mnie nie zafascynował.
GALA: To smutne.
MARCIN DUBIENIECKI: Dlaczego? Jak pani przeczyta obronę Sokratesa, to pani zobaczy, ile tam jest fałszywych słów. Liczą się czyny. Słowa są łatwe i często fałszywe.
GALA: Pan jest cynikiem?
MARCIN DUBIENIECKI: W jakimś sensie tak.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Marcin twardo stąpa po ziemi.
GALA: Nikt z Pana rodziny nie jest dla Pana autorytetem?
MARCIN DUBIENIECKI: Dziadek był przewodniczącym komisji rewizyjnej w KC PZPR. To był ideowiec. Wiem, że był uczciwym człowiekiem. Tak jak ojciec i stryj Marty.
GALA: Ale wtedy, w młodości myślał Pan o Kaczyńskich: „Te wstrętne Kaczory”?
MARCIN DUBIENIECKI: Pamiętam ostrą politykę antynarkotykową i politykę aresztową wprowadzone przez tatę Marty w 2000 roku. I takie poczucie wśród nas studentów, że to przesada. Teraz myślę, że to było uzasadnione i konieczne.
GALA: Pani ideał?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Tata. Na każdym poziomie: osobistym, publicznym, intelektualnym. Imponował mi odwagą. Jako dziecko czułam, jaką odwagą była opozycja. Ale pamiętam też, że kiedyś, jadąc pociągiem, stanął w obronie napastowanej kobiety. A wie pani, jaką miał posturę...
GALA: Jaką była Pani córką?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Trochę buńczuczną. Byłam zafascynowana subkulturą punkrockową. Słuchałam Dorsów, Zeppelinów, Dezertera, Brygady Kryzys.
GALA: Siekiery też?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Tak. Oraz Sex Pistols. Oczywiście The Clash. Do tej pory ogarnia mnie fala wzruszenia, gdy słyszę w radio: „Should I stay or should I go”. Czytywałam też punkowe czasopismo „Mać pariadka”. Czytałam te ambitne, utopijne teksty. Jeździłam na „Giełdę czadową” w Hybrydach w Warszawie. Chodziłam na manifestacje przeciwko tuczeniu gęsi. I na manify antyfutrzarskie. Chodziłam w glanach i wojskowej kurtce, którą zabrałam ojcu. Jedynie agrafkę mama kazała natychmiast wyjąć z ucha. Rodzice mieli do mnie zaufanie. Wiedzieli też, że ten bunt minie, że to kwestia czasu.
GALA: To był bunt przeciwko nim?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Nie. Ale myślę, że to naturalna dla nastolatków potrzeba identyfikacji z grupą. Potrzeba pokazania, że jestem sobą, a nie tylko córką prominentnej osoby. Tata sprawował różne państwowe funkcje, a ja bardzo nie chciałam, żeby postrzegano mnie wyłącznie przez pryzmat nazwiska. Poza tym moje buntowanie się wynikało chyba z przekory. Myślę, że to także cecha wielu Polaków.
GALA: Co zostało Pani po tym buncie?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Skłonność do szaleństwa. Niezależność. Ale nawet w tym najbardziej szalonym, zwichrowanym czasie, nie straciłam z nimi porozumienia. Nawet będąc pankówą, popołudniami chodziłam na zajęcia baletowe, a wieczorem czekałam na powrót taty z pracy.
GALA: Włosy miała Pani obcięte na punka?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Miałam chłopaka, który mi zgolił pół głowy. I był też jeden dred.
GALA: Pan miał okres buntu?
MARCIN DUBIENIECKI: Rodzice byli po dwa razy w tygodniu wzywani do szkoły. Wróżono mi jedynie skończenie zawodówki. W liceum wagarowałem straszliwie. Nie znosiłem szkoły. Wyrzucono mnie. Gdyby nie mądra nauczycielka, która skanalizowała moją energię i sprawiła, że wystąpiłem w kabarecie jako wokalista, nie wiem, jak potoczyłyby się moje losy. Poza tym w tym czasie przez trzy lata zawodowo grałem w bilard.
GALA: Z Pana to niezłe ziółko jest!
MARCIN DUBIENIECKI: Z ojcem, który był moim menadżerem, właściwie co weekend wyjeżdżaliśmy w Polskę na rozgrywki bilardowe. Potem z tego grania się utrzymywałem w Londynie. Robiłem też inne rzeczy. Postawiłem sam z kilkoma kolegami dom w Stanach. Nie umiałem tylko wylać stropu. Imałem się wszystkich prac. Nie byłem rozkapryszonym synem „barona pomorskiego SLD”.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Ja próbowałam swoich sił na zmywaku w barze kanapkowym w Londynie. Chciałam spróbować samodzielności tak jak większość studentów, choć czułam, że może nie bardzo wypadało córce ministra sprawiedliwości pracować w barze. Najgorzej mi wychodziło robienie pianki z ekspresu.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Ja gotuję w tygodniu, a Marcin w soboty i niedziele. Wówczas to ja wcielam się w rolę pomocy kuchennej.
MARCIN DUBIENIECKI: Podpatrywałem, jak mama gotuje. Dla mnie upieczenie kaczki nadziewanej jabłkami w sosie pomarańczowym i zaszycie jej – to nie jest problem.
GALA: Jaką jesteście rodziną?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Czasami włoską. Czasami jest u nas głośno.
MARCIN DUBIENIECKI: Ja jestem tradycjonalistą. Wolę, gdy kobieta jest w domu. Ciężko byłoby mi zaakceptować żonę, która pracuje w pełnym wymiarze.
GALA: I co Pani na to?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Zbyt dużą czuję odpowiedzialność za dzieci, więc nie chcę być tylko pracującą mamą. Chcę, żeby córki wyszły z domu z poczuciem, że mają w nas oparcie. Z zasadami. Z szacunkiem dla inności, z kindersztubą. Staram się dużo z dziećmi rozmawiać. Chcę, żeby patrzyły na świat podobnie jak ja. Chcę dać im to, co sama wyniosłam z domu. Czyli zaufanie do ludzi, wrażliwość, uczciwość, prawdomówność. Ja nie umiem całkowicie przekreślać innych. Zawsze staram się widzieć w każdym dobre cechy. Nie palę mostów. Cenię sobie otwartość na świat. Chcę też dziewczynkom przekazać miłość do muzyki. Mama grała, ja też uczyłam się grać na pianinie. Ewa to lubi. Martynka natomiast wspaniale śpiewa. Chcę im jak najwięcej pokazać, by dać im możliwość samodzielnego wyboru własnej drogi.
MARCIN DUBIENIECKI: Mają wyjść z domu i być silne. Mają być pewne tego, czego chcą. Będą chciały być mamami – OK. Będą chciały piąć się po szczeblach kariery – OK.
GALA: Jakie są Wasze córki?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Martyna – bardzo temperamentna. Ciągle w biegu. Ewa jest bardziej refleksyjna. Obie są bardzo opanowane i pełne empatii. Ewie wypadły ostatnio jedynki i zrobiła się bardziej szalona. Ale też przestrzega zasad. Zjednuje sobie dzieci.
GALA: Miała Pani 23 lata, gdy została Pani mamą. Chciała być Pani szybko dorosła?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Byłam spontaniczna. Teraz myślę, że byłam dość nieodpowiedzialna. Ale nie żałuję tego. Nie byłabym tym, kim jestem, gdybym nie miała mojej córeczki, gdybym nie przeszła tego wszystkiego.
GALA: Dlaczego tamten związek się skończył?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: To było bardzo niedojrzałe. Nie byliśmy ze sobą szczęśliwi. Poza tym bardzo się zawiodłam. Ten etap uważam za zamknięty.
GALA: Ojcostwo i macierzyństwo Was zmieniło?
MARCIN DUBIENIECKI: Mnie dało motywację do działania, speeda!
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Wraz z macierzyństwem dostałam dodatkową ogromną dawkę energii i szczęścia. Dzieliłam się nią z mamą.
GALA: Co było trudne w wychowywaniu dzieci?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Zobaczyliśmy, że trzeba się poświęcić. Są pewne wyrzeczenia. Czasem bardzo się martwię, żeby nie popełnić jakiegoś błędu w wychowaniu.
MARCIN DUBIENIECKI: Dla mnie było trudne, kiedy Martynka się urodziła, bo była wcześniakiem. Bałem się o nią bardzo.
GALA: Małżeństwo to sztuka kompromisów. Kryzys drugiego roku już za Wami?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Raczej „kryzys pierwszego własnego mieszkania” mamy za sobą. To było mieszkanie z numerem 13. Od roku mieszkamy już gdzie indziej i świetnie się czujemy. Teraz jest harmonia.
GALA: Recepta na dobry związek?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Umieć zrozumieć drugą osobę.
MARCIN DUBIENIECKI: Szczerość. To fundament.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Trzeba grać w otwarte karty. To budowało małżeństwo moich rodziców. Widziałam ich uczciwość wobec siebie. Nic się też nie zbuduje, gdy między małżonkami jest rywalizacja.
GALA: Co kocha Pani w Marcinie?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Odwagę. Jest taki męski. Kocham jego dobroć. Lubię jego silne ramiona.
MARCIN DUBIENIECKI: A mnie w Marcie podoba się charakter. Jest przekorna. Ma filigranową figurę. Jest wysportowana. Lubię patrzeć, jak rano ćwiczy jogę.
GALA: Miłość – co to jest według Was?
MARCIN DUBIENIECKI: Ta prawdziwa dojrzewa z czasem. Jest trudną sztuką kompromisu. Ale wtedy tym większą daje satysfakcję. Prawdziwą miłość cementują zakręty, problemy. To nie jest chwilowa namiętność. Miłość ma fazy. Jesteśmy teraz w fazie spokoju i szczególnej bliskości.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Dla mnie miłość to przede wszystkim emocje. To także chęć dawania. Myślenie o innych, wyjście poza siebie. Owocem tego są dzieci.
GALA: Miłość może przenosić góry?
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: W fazie początkowej. Gdy działają hormony. Potem trzeba być także dobrymi kumplami. Trzeba się przyjaźnić. Bo inaczej trudno przetrwać kryzysowe momenty. Dowiaduję się teraz od stryja, jak ciężko było moim rodzicom. Niedawno opowiadał mi, jak kupował kurczaki, żeby nam przywieźć, bo oni naprawdę czasami nie mieli co do garnka włożyć. Bywało u nas bardzo skromnie. Rodzice woleli „być” niż „mieć”.
Zobacz więcej zdjęć
GALA: Jesteście silnym małżeństwem?
MARCIN DUBIENIECKI: Zdecydowaliśmy się być ze sobą w trudnym momencie. Mamy solidne podwaliny.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: To, co się ostatnio wydarzyło, bardzo nas wzmocniło jako małżeństwo. Wychodzimy z tej próby silni. To Marcin poleciał z moim wujem do Moskwy po mamę... Mogę mu ufać.
MARCIN DUBIENIECKI: To Marta jest taka silna. Jest solidnym fundamentem naszej rodziny.
MARTA KACZYŃSKA-DUBIENIECKA: Wiem, że w życiu wiele może mnie jeszcze spotkać. Nie boję się.
Rozmawiała: Anna Kaplinska–Struss
GALA 23/2010
ANEKS. Los Polski.
Piatek, 07.16.2010, 07:19pm
TO JEMU ZAWDZIECZAJA POLACY WOLNOŚC!!
To Piotr Maliszewski wraz z innymi 20- latkami rozpoczął i utrzymał strajk Stoczni Gdańskiej. Przekazali oni potem kierownictwo strajku dla ś.p. Anny Walentynowicz ( zginęła w Zamachu w Smoleńsku) i agenta „Bolka” Wałęsy. W czasie strajku był wielokrotnie aresztowany o okrutnie katowany przez kolegów „Bolka” z UB którzy chcieli go w ten sposób zniechęcić do działalności w strajku.Wielokrotnie więziony, za czasów prezydentury Wałęsy zniszczono mu interes , rozbito rodzinę co w konsekwencji doprowadziło do ruiny jego zdrowia.
***
http://infonurt2.com/index.php?mod=article&cat=sensacje&article=1233