o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

wtorek, 1 lutego 2011

przydu/ tonalda du/

Nie-rząd Tuska czyli nasza sytuacja staje się dramatyczna

Ostatnie tygodnie odsłaniają przed społeczeństwem coraz więcej prawdy o sytuacji naszego kraju rządzonym już od 3 lat przez koalicję PO-PSL. Rządzący próbują zakrzyczeć rzeczywistość, ale jest to coraz trudniejsze. Podczas debaty nad odwołaniem ministra Grabarczyka premier...http://filipstankiewicz.salon24.pl/posts/


piątek, 5 marca 2010


Przydupasy nowej klasy

Orig. title: Przydupasy nowej klasy;
Interview: z pisarzem Markiem Nowakowskim rozmawia Krzysztof Świątek



Published: Tygodnik SOLIDARNOŚĆ Nr 10 (1117) 5 marca 2010 
link  

– Jaki obraz klasy politycznej wyłania się ze stenogramów rozmów Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego z bonzami branży hazardowej?
– Odpychający, moralnie naganny. Państwo dla tych polityków nie ma nic wspólnego z dobrem wspólnym, tylko z dobrem najcwańszej grupy społeczeństwa. I nawet nie jest ważne, czy ich łapy zostaną złapane w cudzej kieszeni. To mnie nie interesuje. Wystarczy świat ich powiązań, mentalności, przyjaźni. I język – ten, który mają na pokaz i ten właściwy, prywatny, który odsłania istotę ich postępowania.
– W stenogramach roi się od wulgaryzmów, a politycy są na pasku podejrzanej maści biznesmenów.
– Widać wyraźnie dualizm tej mowy. Jest mowa publiczna i potwornie z nią kontrastująca mowa prywatna. Ta dwoistość szalenie intryguje, a mieliśmy już z nią do czynienia. Te barwne, urocze dialogi Gudzowatego z Oleksym. Rozkosz... Teraz znowu język tych rozmów intymnych szalenie kontrastuje z językiem publicznym – pełnym troski, namaszczenia, pięknych sformułowań i mnóstwa frazesów. A tu nagle „kur..a, nie pier..l, jak podchodzisz pod to, czy przejdzie czy nie przejdzie, docisnąłeś kur..a, trzeba szybciej”. Szokuje bogactwo chodnikowej mowy, którą najwidoczniej posługują się na co dzień. To jest ich mowa. Co z niej wynika? Że przede wszystkim chodzi o pieniądze, umocnienie stanu posiadania, walkę z przeciwnikami. Ale nie przeciwnikami ideowymi, lecz przeciwnikami w interesach. Zdumiewa mnie, że nawet humaniści podlegają presji tej mowy. Przynajmniej ci, co się mieli za humanistów. Wcześniejsza rozmowa Michnika z Rywinem. Rozkosz... Michnik, który pisał „Z dziejów honoru w Polsce”, cytaty z wieszczów, kochał Herberta jako sumienie poezji. A tu z tym Rywinem! Widać, że łączyła ich zażyłość. Ludzie polityki i mediów w III RP są w konfidencji, mówią do siebie po imieniu. Michnik do Rywina: „Lwie”, tamten „Adasiu”, i ten język chodnikowy, który zbliża tych ludzi, dzięki niemu znajdują porozumienie. A potem wychodzą na trybunę albo piszą artykuł, używając języka kaznodziejskiego.
– Politycy przed komisją hazardową są pełni troski o dobro publiczne. W rozmowach z biznesmenami używają języka konkretu, posługują się skrótami, półsłówkami.
– To język ludzi, którzy się doskonale znają. Wystarczy im jedno słowo-klucz, czasem dwa. To rozmowy wspólników od mętnych interesów, od interesów na skróty.
– Sobiesiak łaja Chlebowskiego: „To są kur..y tak, ja wiem. Ale byś wykorzystał do tego, kur..a, Mirka i tego drugiego, nie?”.
– Biznesmen się wkurza, bo widzi opieszałość urzędników państwowych, a jemu się spieszy. Przywykł do płynności i szybkości działań, a tu nagle zgrzyty i opory. Język ohydny ze względu na niechlujstwo i cynizm, który z niego wyziera. Absolutny egoizm. Nic więcej. W przypadku biznesmena to jeszcze zrozumiałe. Ale u ludzi, którzy rzekomo reprezentują państwo? Zgniła, odrażająca prywata, przy której państwo to folwark.
Znamienna scena: jeden z posłów dociska byłego ministra Drzewieckiego co do stopnia jego zażyłości z panem Sobiesiakiem. Pan Drzewiecki przekonuje, że chodziło tylko o sport, o golfa. I nagle wypala: „Radziłbym panu, panie pośle, także zainteresować się golfem. To wspaniały sport, tak człowieka relaksuje, uzdrawia”. Nie zdaje sobie sprawy, że przedstawia się w ten sposób jako człowiek z innego świata. Przecież golf jest szalenie kosztownym sportem. Nie wyczuwa, że ta zachęta może podziałać na niektórych jak płachta na byka. Zresztą poseł odparowuje, że niestety golf nie jest dla niego dostępnym sportem. Ci ludzie mają swoje apartamenty na Florydzie, to inny świat. Politycy, niby to pracujący dla dobra publicznego, walczący ponoć o sprawy nadrzędne – o Polskę – po prostu żyją ze światem biznesu za pan brat. Jedno żywi się drugim. I Drzewieckiemu to się wymknęło naturalnie. Jest ich świat wysoki i nasz niski – świat milionów ludzi, którzy żyją od pierwszego do pierwszego, walczą o fuchy, kombinują w sposób pańszczyźniany, żeby dorobić.
– Przy politykach kręcą się asystenci, tacy jak pan Rosół.
– To jeden z tych młodych działaczy nowego typu. Gładka, okrągła buzia, taka wypucowana twarz oseska, garniturek, ruchy grzeczne, zamaszyste i mowa, która płynie. Oni są wszyscy do siebie podobni. Działacze partyjni i państwowi niższego szczebla, ci asystenci, doradcy – przydupasy władzy wyższej. Pamiętam tych młodych z socjalistycznych stowarzyszeń, których izba pamięci nazywa się teraz Ordynacka. To byli gładcy, sprężyści ludzie, wszyscy podobni. Z mową bystrą, inteligentną, ale wodnistą, zalewającą człowieka, może nawet oszałamiającą. Mieli pełne usta frazesów o państwie socjalistycznym, a czuło się jeden bodziec w ich życiu – karierę. Karierę za wszelką cenę. Teraz ta nowa generacja jakby z ich genów. Może synowie? Oczywiście, inna frazeologia. Ale widzę łączność genetyczną i charakterologiczną. Wyczuli, gdzie są konfitury – trzeba tylko wstąpić w szranki polityczne. Być przydupasem swego szefa. Spełniać jego życzenia: i brudne, i czyste, po to, by szef był zadowolony z własnej omnipotencji. Jakakolwiek ideowość czy etyka musi być wyrzucona na śmietnik. Bo przeszkadza.
Obraz grząskiej klasy politycznej, podatnej na pokusy, związanej cynicznie ze światem biznesu. Sprzężenie, symbioza, bo to jest w interesie jednych i drugich. Te koneksje, dowody na bliskość, bruderszafty, spotkania towarzyskie, pogawędki niby tylko o sporcie.
– Powtórka z PRL-u?
– To kontynuacja. Za Gierka widziałem takie obrazki, np. w Serocku w lokalu „Złoty lin”, gdzie Warszawa przyjeżdżała na dyskretne rozmowy, takie romansowe albo w interesach. Kiedyś wchodzę i widzę, że przy jednym stoliku siedzi sekretarz partyjny, znany mi handlarz walutą i jakiś aferzysta. Pogrążeni w intensywnej rozmowie, w wielkiej zażyłości, towarzyskiej symbiozie, takiej na „ty”, na wódzie. Mieli wspólne sprawy, jeden drugiemu pomagał. Sieć powiązań. Dziś ta sama formuła życia sprzężonego dygnitarzy, biznesmenów, doradców, konsultantów. To, co niby publiczne, dla ludzi, to wcale nie jest dla ludzi ani nie jest publiczne. To tylko fasada. Za SLD czy AWS działo się to samo. Arogancka postawa biznesmena Sobiesiaka, który zaatakował komisję, dziwiąc się, że ktoś ma czelność się go czepiać, indagować, przypomniała mi postać znamienną dla zboczonego, nienormalnego przejścia z PRL-u do wolnej Polski. Związaną z tym balastem przeciągniętym celowo drogą porozumień i kompromisów, który rozlał się jak zaraza. Chodzi o tragicznie zmarłego Ireneusza Sekułę, jednego ze zdolniejszych młodych aparatczyków PRL-u. Kiedyś widziałem go na ulicy. Obrazek, którego nie zapomnę. W dobrym płaszczu, długim jak sutanna, bo wtedy takie były modne, w ustach cygaro. Styl brazylijskiego plantatora kawy. Wysiadł z limuzyny i wszedł do sklepu z szyldem: „Tylko whisky”. A ja stanąłem sobie jako uliczny podpatrywacz. Po chwili wyszedł z dużą, plastikową torbą, w której brzęczało szkło. Pamiętałem go z telewizji, z plenum KC, ubranego w przaśny garniturek. Cechował go proletariacki sposób zachowania. A tu nagle Wall Street!
– Politycy i biznesmeni pływają razem w mętnej wodzie. Wydawałoby się, że ozdrowieńczym nurtem będą dziennikarze. Ale Janina Paradowska publicznie głosi, że nie wie na czym polega afera hazardowa. Dominika Wielowieyska pisze o „sprawie hazardowej”, jak ognia unikając słowa „afera”. To dziennikarze nadający ton debacie publicznej, elita.
– Niestety, moim zdaniem większość dziennikarzy jest w ten układ uwikłana. I taka formuła życia i ich gwiazdorstwa publicystycznego im odpowiada. Są na pasku zgniłego układu. Partie formułują piękne programy i popadają w to samo grzęzawisko, a dziennikarze w tym gnojowisku robią swoje interesy. Oni zawsze opowiadają się za układem, który od początku narodził się w mediach i głoszą np., że Jaruzelski to niejednoznaczna postać, tworzą poezję wallenrodyczną wokół niego. W przypadku polityka, który stał na czele państwa, liczy się to, co robił, a nie to, co być może myślał w nocy, leżąc w łóżku. Wielu dziennikarzy ma rodowód PRL-owski, to wtedy zdobywali ostrogi. I zawsze są przy silniejszych. W PRL-u byli prostytutkami i przez lata służyli jednej władzy. Teraz dostali wiatru w żagle, czują się demiurgami i kształtują rzeczywistość wedle nihilistycznych wskazań. Janina Paradowska jest klasycznym dziennikarzem PRL-owskim, której bliżej do Mietków Rakowskich i innych „liberałów” tamtych czasów niż do prawdziwej zmiany Polski.
– Jak mogą odbierać migawki z przesłuchań komisji hazardowej młodzi?
– Bardzo twórczo: idź do polityki – zrobisz duży szmal! Oto widzą sposób na życie – wejść w takie cwaniackie układy. Patrzą na pana Rosoła, który przecież tak wysoko zaszedł i myślą sobie: o cholera, to jest droga! Albo na biznesmenów, którzy gdzieś wyrośli w lewiźnie. To może być zachęta, szczególnie dla tych, którzy są na rozbiegu, zaczynają dorosłe życie, chcą mieć sukcesy. Partia wskazuje: jesteście młodzi, zdolni, przyjmujemy was, tylko musicie się wykazać. A pozostali? Ci, co mają zasady, bo w końcu jeszcze tacy są? Oni odczuwają rodzaj wstrętu do tego grzęzawiska, podszytego nieprawością, kłamstwem czy po prostu złodziejstwem. Im sumienie nie pozwala w to wchodzić, dlatego pogrążają się w pesymizmie, zamykają się w kokonie osobności, nie chcą brać w tym udziału. Czyli część zostaje na aucie, a ci „dynamiczni” – do koryta, do władzy, do kombinacji, do asystentury! Przez parę lat będę przydupasem, ale potem może ministrem?


Czarek dzieki za info o tym artykule:) 
http://oryginaly.blogspot.com/

ANEKS.

Fot. Wojciech Olkuśnik / AG
O wizerunek premiera Donalda Tuska dba Igor Ostachowicz, podsekretarz stanu w kancelarii premiera. Ma do dyspozycji siedmiu PR-ówców. Wspólnie decydują, co, gdzie i jak premier ma powiedzieć, aby wypadł jak najkorzystniej. Reżyserują też kolejne sukcesy rządu. 2008-04-27 


zderzenia p i n o k i a Tonalda D





Parę miesięcy po powołaniu rządu Donalda Tuska wykorzystałem dla opisu i analizy strategicznej koncepcji politycznej, którą się premier kieruje, antynomię między „polityką rozumu” a „polityką rozumienia” przedstawioną przez Raymonda Aron w jednej z jego najwcześniejszych prac – „Wstępie do filozofii historii”.
Aron odwołał się do metafor żeglarskich. O ile polityka rozumu przypomina wytyczenie kursu statku do określonego celu-portu bez uwzględniania okoliczności czasu żeglugi, pogody, konieczności dokonywania zwrotów, aprowizacji itp., o tyle polityka rozumienia skupia się wyłącznie na tym, by statek płynął i nie zatonął. A gdzie i po co, to nie ma większego znaczenia.
Aron traktował obie polityki jak weberowskie typy idealne, konstrukty pomagające rozumieć i porządkować rzeczywistość polityczną. Realne polityki i koncepcje polityczne są zazwyczaj połączeniem w różnych proporcjach polityki rozumu i polityki rozumienia.
Pisałem wówczas, że o ile polityka Jarosława Kaczyńskiego nadmiernie zbliżyła się do typu idealnego „polityki rozumu”, to polityka Donalda Tuska w niepokojącym stopniu realizuje „politykę rozumienia” w stanie czystym.
Skończył się rok 2010 i powracam do metaforyki żeglarskiej. Premier skupiony na nieustanym halsowaniu, by złapać w żagle najlżejszy wiaterek sondażowej popularności, parę razy, zwłaszcza w ostatnim kwartale, wpadł na mielizny i zderzył się z rafami. Wymieńmy parę zderzeń Donalda Tuska i PO z rzeczywistością.
Chaos na kolei przy wprowadzaniu nowego rozkładu jazdy. Na opady śniegu zwalić się go nie da, bo między 2 a 9 grudnia nie śnieżyło. Minister Infrastruktury miał w ręku wszelkie narzędzia, by na przewoźnikach wymusić stosowne uzgodnienia: nadzór właścicielski i władzę regulacyjną za pośrednictwem prezesa Urzędu Transportu Kolejowego. Narzędzi tych nie użył z racji uwikłania w stworzony przez PO układ interesów w kolejnictwie i fatalną politykę personalną.
Poważna porażka w stosunkach z Niemcami: nasz zachodni partner nie ustąpił ani na krok, jeśli chodzi o głębokość, na której będzie leżeć rura Nordstreamu blokująca rozwój portu w Świnoujściu, w tym gazoportu.
Zapowiedź wielce prawdopodobnej poważnej porażki w stosunkach z Rosją w postaci raportu MAK o katastrofie smoleńskiej.
Poważna porażka w polityce wobec Białorusi. Polska wycofała poparcie dla Andżeliki Borys z wiadomymi konsekwencjami i bez żadnych pozytywnych efektów. Nie można tu obciążać łagodnej polityki Unii Europejskiej, bo przecież głównym orędownikiem zmiany kursu wobec Łukaszenki był w UE min. Radosław Sikorski. Aleksandr Łukaszenka musi mieć jednak poczucie humoru, bo szyderczo i słusznie stwierdził po rozgromieniu opozycji, że to, co w ostatnich miesiącach Polska robiła dla Białorusi „warte było każdych pieniędzy”.
Porażka z OFE. Rząd i koalicja rządowa postanowiła umknąć spod gilotyny progów ostrożnościowych na rachunek przyszłych emerytów, bo taki jest właśnie sens ogłoszonych pod koniec roku decyzji. Ale nie mniej istotna jest  porażka w UE. Na początku grudnia wiceminister finansów pan Kotecki ogłosił, że przewodniczący Komisji Europejskiej Barroso po rozmowie z Donaldem Tuskiem zgodził się na uwzględnienie postulatów Polski i tzw. klubu sofijskiego – nieformalnej grupy siedmiu państw UE, które przeprowadziły reformę emerytalną. Istotą rzeczy byłaby zmiana sposobu obliczania długu publicznego przez Eurostat. Rewelację tę ogłoszono w piątek i jak najsłuszniej trafiła ona na czołówki wszystkich środków masowego przekazu. Utrzymywała się jako wiadomość nr 1 przez trzy dni – do poniedziałku, ponieważ w weekend kompetentni urzędnicy KE byli niedostępni dla dziennikarzy. W poniedziałek okazało się, że Jose Manuelowi Barroso nic o epokowym sukcesie Donalda Tuska nie wiadomo. Tu wypada zaznaczyć, że ta porażka stawia poważny znak zapytania nad polityką rządu wspierania zaproponowanej przez Niemcy rewizji Traktatu Lizbońskiego w trybie uproszczonym. Nie dezawuuję całkowicie tej polityki – ma ona swoje zalety. Niemniej warto dać wyraz obawie, czy przypadkiem - bez załatwienia zgody na postulaty klubu sofijskiego – nie kręcimy potężnego bata na własny grzbiet, którym zaczniemy być okładani za dwa lub trzy lata.
Potężna porażka w stosunkach z quasi-korporacją zrzeszającą lekarzy pierwszego kontaktu, czyli Porozumieniem Zielonogórskim. Domagało się ono od NFZ –tu wzrostu stawki kapitacyjnej o kolejne 72 grosze od głowy, tradycyjnie grożąc pozostawieniem ok. 15 milionów Polaków bez opieki lekarskiej. NFZ tych pieniędzy nie miał i ich nie dał, ale obiecał cos innego i na tym polegał tzw. kompromis. Zapowiedziano mianowicie uchylenie zarządzenia Prezesa NFZ, które nakładało na lekarzy pierwszego kontaktu obowiązki sprawozdawcze. To krok, cytując Aleksandra Łukaszenkę, wart każdych pieniędzy. Lekarze pierwszego kontaktu uwolnili się od jakichkolwiek obowiązków rozliczania się z otrzymywanych środków publicznych, w tym z skierowań na badania dodatkowe, które powinni opłacać sami ze stawki kapitacyjnej. Efekt nietrudno przewidzieć. W SOR-ach, które Donald Tusk i min. Kopacz przekształcili w stacje przyspieszonej diagnostyki już mamy Sodomę i Gomorę, a będzie dużo gorzej. Dużo gorzej będzie też, jeśli chodzi o kolejki o szpitali  i specjalistyki. Ale – i taka była kalkulacja rządu – pacjenci już mieli bardzo źle, więc jeśli będą mieli tak samo tylko o wiele bardziej, to zapewne nikt tego nie zauważy.
W 2011 takich raf i mielizn, na które wprowadzi nas Donald Tusk będzie coraz więcej. Przywołane na wstępie narzędzia analityczne stworzone przez wybitnego filozofa i socjologa Raymonda Aron tracą, wobec naporu rzeczywistości, swoja użyteczność. Gdy zawodzi Nauka, warto zwrócić się do Poezji, bo ona jest też narzędziem rozumienia świata. Zwłaszcza, jeśli jest to poezja czystego absurdu. Dlatego za poręczny dla zrozumienia politycznej metody nawigacyjnej premiera Tuska, stosunków miedzy nim a PO oraz między PO a ogromna rzeszą polskich obywateli uważam początkowe strofy Konwulsji Drugiej z Wyprawy na Żmirłacza Lewisa Carrolla, które podaję niżej w fantazyjnym przekładzie Roberta Stillera ( własnego przekładu nie podaję, bo jest cokolwiek gorszy). Dla tych, którzy są w stanie rozkoszować się pięknem i głębią oryginału zamieszczam link do niego.http://www.literature.org/authors/carroll-lewis/the-hunting-of-the-snark/chapter-02.html
Przewiduję, że w 2011 roku dzwonek premiera Tuska będzie dźwięczał coraz głośniej i głośniej.

Co się tyczy Brząkacza, pod niebiosa chwalono,
                Że postawę ma (nawet usiadłszy)
Tak swobodną, tak godną! A mądrość wrodzoną
                Widzi każdy, kto w twarz mu popatrzy.

Kupił mapę ogromną, a na mapie widniało
                Tylko morze, bez wysp, lądu takoż.
Każdy stwierdził z rozkoszą, że rozumie ją całą,
                Choć nie znawca jest ani smakosz.

„Cóż za korzyść wynika ze Zwrotnika, równika,
                Po co tym Mercatorem się szasta?”
Brzękacz wołał tak właśnie. A załoga odwrzaśnie:
                „To są znaki umowne i basta!

Inne mapy są mętne! Jakieś wyspy pokrętne,
                Jakieś brzegi! A dzięki szyprowi
(Darli się na wyprzódki) nasz ocean gładziutki
                Składa się z błękitnych pustkowi!”

Scenka, owszem, przemiła. Ale wkrótce stwierdziła
                Ta załoga piejąca mu pean
Że trząść dzwonkiem w zadumie, to jedyne, co umie
                Szyper ich, by przepłynąć ocean.