WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
niedziela, 6 lutego 2011
virus zusizmu
http://adam-klykow.blog.onet.pl/III-RP-5,2,ID387957646,n
JAK ZUS I SĄD UPODLAJĄ INWALIDKĘ W Gazecie Wyborczej z 8.08.2008 znalazłem publikację Karoliny Łagowskiej o nieludzkim postępowaniu ZUS-u i - niestety - także sądu wobec schorowanej kobiety. W ramach dokumentowania nikczemnych praktyk funkcjonariuszy tych organów naszego "przyjaznego państwa", cytuję ów tekst niemal w całości: "Czy można być księgową, nie mając jednego oka, a na drugie prawie nie widząc? ZUS twierdzi, że można, i dlatego odebrał rentę inwalidce z Wałbrzycha. Jolanta Czubak straciła oko w wypadku w dzieciństwie. Na drugie widzi coraz słabiej. Ma jaskrę, cierpi na migreny i nadciśnienie. W 1995 roku po badaniach biegłych, m.in. okulistów i internistów, przyznano jej III grupę inwalidzką i rentę. Zgodnie z prawomocnym wyrokiem Wojewódzkiego Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu, miała ją dostawać bezterminowo. Sąd orzekł również, że nie musi stawiać się na okresowe badania. Mimo to wałbrzyski ZUS w 1998 roku wezwał ją na komisję. - Poszłam, chociaż nie musiałam, i to był mój błąd - mówi Czubak. Uznano ją bowiem za tylko częściowo niezdolną do pracy, z datą do września 2001 roku. Po tym terminie ponownie stanęła przed komisją, orzecznik stwierdził, że już może pracować, i odebrał prawo do renty. - Nie zbadał mnie żaden specjalista, nawet okulisty tam nie było! - twierdzi pani Jolanta. ZUS polecił jej zarejestrować się w urzędzie pracy. Ale urzędnicy, zszokowani jej stanem zdrowia, wysłali ją po rentę i odmówili prawa do zasiłku (dla bezrobotnych - dopisek mój). - Zostałam bez grosza, chora i bezradna. Gdyby nie rodzina, umarłabym z głodu. Kobieta - za radą rzecznika praw obywatelskich - wystąpiła do sądu. Ale zgodnie z prawem sprawy przeciwko ZUS-owi sąd pierwszej instancji kieruje do ZUS-u. I tam są rozpatrywane. Czubak znów renty odmówiono. Odwołała się więc do sądu okręgowego, ale i ten oddalił powództwo. Adwokat Marek Żegnałek, reprezentował pokrzywdzoną: - Sąd nie odniósł się merytorycznie do tego, co było w pozwie najważniejsze. Rozpatrzył jedynie fakt, że moja klientka nie stawiła się na wyznaczone jej później badanie i nie można ustalić jej stanu zdrowia, dlatego nie może dostać tytułu niezdolności do pracy". Tyle Gazeta Wyborcza. Jakże łatwo i bezkarnie ZUS i sąd upodlają nieszczęśników, którzy stają się ofiarami idiotycznych przepisów i ich bezmyślnej interpretacji. Gdzie w Polsce jest cywilizowane prawo?! Gdzie elementarna sprawiedliwość?! Co się dzieje z etyką naszych urzędników państwowych i sędziów?! 08.2008 BRALI W ŁAPĘ Kiedy ledwo widząca Pani Czubak bezskutecznie starała się o rentę, w tymże wałbrzyskim ZUS-ie odkryto jedną z największych afer korupcyjnych w Polce. Za przyznanie nienależnego świadczenia zainteresowani nim płacili decydentom od jednego do dziesięciu tysięcy złotych. Branie lub dawanie łapówek zarzucono ogółem ponad 250 osobom. Na ich oszustwach skarb państwa stracił miliony. W procederze nielegalnego załatwiania rent uczestniczyli m.in. lekarze orzecznicy ZUS, adwokaci i pracownice sądu w Świdnicy. Wśród członków przestępczej ośmiornicy był eks-wojewoda wałbrzyski Jerzy Świteńki - ten sam, który w rządzie Jerzego Buzka pełnił funkcję dyrektora generalnego w Ministerstwie Sprawiedliwości. 08.2008 UZDRAWIAJĄ ZA DARMO Zasłyszane, bynajmniej nie w maglu: - Jesteś poważnie chory i chcesz być cudownie uzdrowiony? Skuteczniejsza od modlitw będzie wizyta u lekarza orzecznika ZUS. Już on cię postawi na nogi, choćbyś nawet nie miał obu. I jeszcze na dodatek wrócisz od niego do domu z wiarą, że a nuż ci odrosną. 08.2008 NIELEGALNIE TANIEJ Kontrowersyjny polityk showman Janusz Palikot, poseł rządzącej Platformy Obywatelskiej, wybraniec narodu do Sejmu, stanowi w nim prawo. Bywa, że głupie, niemniej obowiązujące wszystkich obywateli Polski bez wyjątku, a więc tego parlamentarzystę również. Poseł Palikot może czuć się uprzywilejowany, gdyż przewodniczy ponadto sejmowej komisji "Przyjazne państwo", inwentaryzującej od blisko roku prawne buble, które jego poprzednicy i poniekąd on sam uchwalili. Na razie rubryka: "nonsensy zlikwidowane" jest wciąż kompletnie pusta, bo z biurokracją nikomu (wiem coś o tym) łatwo się nie wygrywa. Tenże poseł Palikot postanowił z premedytacją postąpić nielegalnie, zabierając się do malowania elewacji swojej zabytkowej kamienicy na lubelskiej starówce bez spełnienia wszystkich wymogów prawa budowlanego. Uważa bowiem niektóre zawarte w nim przepisy za absurdalne. Palikota zirytowało, że aby mógł ponownie pomalować należący do niego zabytek (na identyczny kolor, jak dotychczas), powinien najpierw załatwić m.in. pozwolenie na budowę i nowy projekt architektoniczny (mimo posiadania już takiego samego sprzed kilku lat). A po przedłożeniu w magistracie kompletu dokumentów, liczących w sumie co najmniej paręset stron, urząd miałby ponad dwa miesiące na decyzję, pozytywną lub negatywną. Palikot z rozbrajającą szczerością oświadczył publicznie, że pogwałcenie takiego "idiotycznego prawa" opłaca się mu bardziej niż jego przestrzeganie. Za samowolę budowlaną grozi kara grzywny do 10 tys. zł, podczas gdy tylko projekt architektoniczny kosztuje około 3-krotnie więcej! Co ja sądzę o takim "państwie prawa"? Szkoda gadać i pisać! Pointą niech będzie fakt, że na miejscu happeningu posła, oprócz zaproszonych nań dziennikarzy, pojawił się niespodziewanie także powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Obwieścił wszem i wobec, że malowanie zabytku przez Palikota jest… jak najbardziej legalne: - To bieżąca konserwacja, a nie remont - uznał. W tym konkretnym przypadku wystarczyła więc zgoda konserwatora zabytków, którą Palikot miał. Czy jednak mógłby on liczyć na taki happy end swojej demonstracji obywatelskiego nieposłuszeństwa, gdyby nie był posłem? Żyjemy w ześwirowanym świecie, ale centrala tego wariatkowa znajduje się najprawdopodobniej w Polsce. 08.2008 MATURZYSTA NIKIM Kolejną ofiarą idiotycznych przepisów, tępo egzekwowanych przez ZUS i sąd, stała się Katarzyna Garbowska, absolwentka jednego z wrocławskich liceów. Tuż po maratonie maturalnym doznała ona zawału płuca. Komisja lekarska stwierdziła czasową niezdolność dziewczyny do pracy. Jednak zarówno ZUS, jak i sąd odmówili maturzystce prawa do 550-złotowej renty socjalnej. Nie należy się - stwierdzono. Okazuje się, że każdy 19-letni maturzysta przez 5 miesięcy życia, od ukończenia szkoły średniej w kwietniu do rozpoczęcia studiów w październiku, dla ZUS-u praktycznie nie istnieje. Jeśli w tym czasie taki młody człowiek ulegnie wypadkowi, renty socjalnej nie dostanie, choćby spełniał wszystkie inne warunki, wymagane do jej otrzymania. Gazeta Wrocławska, która opisała tę historię, zauważa, że Narodowy Fundusz Zdrowia gwarantuje bezpłatną opiekę lekarską absolwentom szkół przez 4 miesiące od ostatniego egzaminu. Kolej uznaje, że mogą oni kupować bilety ulgowe na przejazdy pociągiem jeszcze do końca września. Natomiast ZUS bezwzględnie wykorzystuje lukę w przepisach i traktuje 19-latków gorzej niż - to już moje porównanie - przestępców pozbawionych praw publicznych. A wystarczyłaby odrobina interpretacyjnej logiki, by zaliczać maturzystom okres wakacyjny, następujący bezpośrednio po egzaminach, do ciągłości nauki (tak jak urlop zalicza się do ciągłości pracy!). 08.2008 ZUS SIĘ POPRAWIŁ, PORAŻKA SĄDU No proszę… Poważnie chora Katarzyna Garbowska jednak dostanie rentę socjalną. 26.08.2008, trzy dni po interwencyjnej publikacji w Gazecie Wrocławskiej, miejscowy ZUS przyznał się do błędu i przeprosił. Wcale nie trzeba poprawiać ustawy. Okazało się, że urzędnicy wrocławskiego ZUS-u nie znali opracowanej w warszawskiej centrali tej instytucji wewnętrznej wykładni nieprecyzyjnego przepisu: maturzystka w okresie wakacyjnym nadal jest jeszcze uczennicą i przysługują jej wszystkie należne z tego tytułu prawa! Kasia złożyła wniosek o rentę socjalną do ZUS-u w lipcu 2007, po przeżytym miesiąc wcześniej zawale płuca. Urzędnicy odmawiali jej trzy razy. Co najgorsze, sąd w lipcu 2008 podzielił stanowisko ZUS-u. Ten wyrok to po prostu skandal. Z gorzką satysfakcją powtórzę, co napisałem 23.08.2008 w komentarzu pod publikacją Gazety Wrocławskiej w internecie: "Tępactwo urzędników ZUS-u to dla mnie - bezprawnie przez nich represjonowanego przez ponad 9 miesięcy na podstawie przepisu premiującego aktywność zawodową - nie dziwota. Zdumiewa natomiast bezrozumność sądu, świadczy bowiem o degrengoladzie naszego wymiaru - z przeproszeniem - sprawiedliwości. Wystarczyłaby odrobina interpretacyjnej inteligencji, aby stwierdzić nieprzerwaną ciągłość nauki i tym samym uznać prawo powódki do renty socjalnej za zasadne. Przepisy powinny być dla obywateli, nie na odwyrtkę!". 08.2008 WIRUS ZUSIZMU Zusizmem nazywam szczególną odmianę debilizmu prawniczego, który dopuszcza represjonowanie bezrobotnego na podstawie przepisu nagradzającego aktywność zawodową nieszczęśnika. Nic to, że takie postępowanie to oczywisty sabotaż polityki prozatrudnieniowej państwa. Funkcjonariusze ZUS rządzą się własnymi prawami i nieodgadnioną logiką. Odporni na zdrowy rozsądek, zaczadzeni oparami absurdu - aparatczycy tej instytucji czynią z niej swoiste państwo w państwie, przy biernej postawie nadzorców z Kancelarii Premiera oraz Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Wewnątrz ZUS-u debilizm prawniczy okazuje się być chorobą zaraźliwą. Po wystąpieniu jej, w mojej sprawie, u kierowniczek jednego z wrocławskich inspektoratów - Danuty Marciniszyn i Anny Kapucińskiej, zawirusowała ich szefów z oddziału - Antoniego Malakę i Zbigniewa Raka, a następnie dopadła byłych i obecnych zwierzchników z warszawskiej centrali - Aleksandrę Wiktorow, Wandę Pretkiel, Pawła Wypycha, Grażynę Melanowicz, Sylwestra Rypińskiego, Jarosława Sochę i Halinę Wolińską, że poprzestanę na samych figurach, o pionkach nie wspominając. Po prostu epidemia, nie dająca się wyleczyć nawet korzystnymi dla mnie wyrokami sądowymi. Zarażeni zusizmem nikczemnicy, chciwi na prowizję za odmówienie mi nabytego i należnego prawa do świadczenia przedemerytalnego, sami wpadli w pułapkę, którą na mnie zastawili. W swej pewności siebie, przemieszanej ze zwyczajną głupotą, zagalopowali się tak dalece, aż popełnili przestępstwa przekroczenia uprawnień i poświadczenia nieprawdy. Nie mogą się teraz wyłgać nawet swoją dyżurną wymówką, że postępowali, jak postępowali, bo "takie są przepisy". Zawinili, bo je bezsensownie zinterpretowali. Zastosowanie w celu represyjnym przepisu premiującego podjęcie pracy powinno dyskwalifikować nawet szeregowych urzędników. Tymczasem w ZUS-ie takie intelektualne zera nadal pełnią kierownicze stanowiska i decydują o cudzych losach! 09.2008 DEBILNI POD OCHRONĄ Do urzędowych obrońców funkcjonariuszy ZUS, przekraczających swoje uprawnienia, dołączyła prokurator Karolina Stocka, pełniąca obowiązki kierownika Działu Śledczego Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej. Wykombinowała, że w fakcie represjonowania mnie przez nich (ponad 9 miesięcy, aż do wyroku sądowego) na podstawie przepisu promocyjnego "brak jakichkolwiek przesłanek" do stwierdzenia "celowego i świadomego" działania na moją szkodę. Niechcąco (a może "chcąco"?) podważyła tą konkluzją kwalifikacje intelektualne aparatczyków państwowych, szykanujących bezrobotnego za podjęcie pracy. Skoro bowiem urzędnicy ci sabotowali politykę prozatrudnieniową rządu nieświadomie - znaczy to, że trafiłem na debili. Nie rozumiejących niedopuszczalności użycia przepisu promocyjnego w celu represyjnym. A mimo to dostających kierownicze posady i decydujących arbitralnie o moim losie! Jawną kpiną jest też inny wniosek prokurator Stockiej, że działania pracowników ZUS-u w mojej sprawie "mieściły się w granicach prawa i opierały się na nich". Czyli - tłumacząc to na konkret - debilni funkcjonariusze tej instytucji, nieświadomi wyrządzanej pokrzywdzonemu szkody, mogli mnie bezkarnie upodlać na podstawie przepisu, który w intencji ustawodawcy miał nagradzać aktywność zawodową bezrobotnego! 09.2008 OBROTOWY RYPIŃSKI Człowiek o wielu twarzach - taką opinię wśród wtajemniczonych ma prezes ZUS Sylwester Rypiński. Jest utożsamiany przez internautów głównie z Platformą Obywatelską. Tak naprawdę najbliżej mu do Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ale i za rządów Prawa i Sprawiedliwości potrafił robić karierę bez politycznych przeszkód. Rypiński został powołany do zarządu ZUS na początku 2004, czyli za rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Prezesem tej instytucji była wówczas Aleksandra Wiktorow, kojarzona z kolei z Unią Wolności. Kiedy jesienią 2007, po wyborach parlamentarnych wygranych przez PO, zdymisjonowano ówczesnego szefa ZUS Pawła Wypycha z PiS, Rypiński, dotychczasowy jego zastępca do spraw administracyjno-technicznych i dorywczo także finansowych, został jego następcą. Szefowanie zaczął od czystki. Zwolnił niemal wszystkich - 13 z 16 - dopiero co powołanych nowych dyrektorów wojewódzkich oddziałów ZUS-u i przywrócił do pracy poprzedników, w tym czasowo bezrobotnego Antoniego Malakę z Wrocławia. Rypiński to ponoć zaufany człowiek czołowego polityka PSL Adama Struzika. Gdy był on marszałkiem województwa mazowieckiego, miał przyczynić się do powołania swego protegowanego do rady nadzorczej Mazowieckiego Funduszu Poręczeń Kredytowych. Przy poparciu Struzika członkiem zarządu tejże spółki samorządowej został też brat Sylwestra Rypińskiego - Bogdan. Z kolei żona obecnego prezesa ZUS pracowała w urzędzie marszałkowskim, po czym awansowała najpierw do zarządu Agencji Rozwoju Mazowsza, a następnie - na wiceszefową Mazowieckiej Jednostki Wdrażania Funduszy Unijnych. Ponadto Rypiński miał bardzo dobre układy z PiS-owskim szefem telewizji publicznej Andrzejem Urbańskim. Przez pewien czas łączył nawet pracę w zarządzie ZUS z doradzeniem prezesowi TVP, za co otrzymywał 15 tys. zł miesięcznie. Wypych ujawnił, że na kilka dni przed swoim odwołaniem z ZUS-u, Rypiński przyszedł do niego z rezygnacją z pracy w tej instytucji. Argumentował, że chce się zatrudnić w telewizji na cały etat. Jednak zamiast u Urbańskiego, Rypiński wylądował na miejscu Wypycha. Powołany na prezesa ZUS "tymczasowo" (jak podkreślał nowy premier Donald Tusk), rządzi i dzieli tam do dziś. Na sygnalizowane mu przeze mnie bezprawie we wrocławskim oddziale tej instytucji, Rypiński reaguje ogólnikowymi i nic nie wyjaśniającymi pismami. Przysyła je za pośrednictwem dyrektora swego gabinetu Jarosława Sochy - tego samego, który pełnił identyczną funkcję przy prezes Wiktorow. Rypiński może sobie lekceważyć sabotowanie przez podwładnych polityki prozatrudnieniowej państwa, bo najwyraźniej ma mocne plecy. Pozostaje mi wiara, że w końcu któraś z kolejnych ekip rządzących krajem przestanie go hołubić i dobierze się mu do innej części ciała, którą każdy z nas też ma z tyłu… 09.2008 KŁYKOW, NIE BĄDŹ TAKI MALAKA! Skoro prawo - niby obowiązujące wszystkich Polaków - nie działa wobec aparatczyków ZUS-u, walczę z ich samowolą i głupotą jak się da. Satyra też moim orężem. Mam pomysł na happening pod siedzibą wrocławskiego oddziału ZUS. Polegałby najogólniej na zbieraniu podpisów pod obywatelskim projektem nowelizacji Kodeksu karnego, m.in. z takimi ustawowymi zapisami: 1. Spod art. 231 par. 1 (przekraczanie uprawnień) i art. 271 par. 1 (poświadczanie nieprawdy) wyłącza się funkcjonariuszy ZUS. W tych przypadkach są oni nietykalni przez prawo, a ich arbitralne decyzje mogą być podważone tylko przez Boga i historię. 2. Szczególnej trosce i ochronie podlegają urzędnicy niepełnosprawni umysłowo, którzy są upoważnieni do bezkarnego represjonowania bezrobotnego na podstawie przepisu premiującego znalezienie przez niego pracy. Stwierdza się, że takie sabotowanie polityki prozatrudnieniowej rządu służy państwu jak najbardziej. 3. Komu nie podobają się: dyrektorski geniusz Antoni Malaka i jego dorównujący mu intelektem współpracownicy, ten jest malaka (w rozumieniu słownika wulgaryzmów greckich). Krytykowanie tych urzędników - przez Adama Kłykowa i jemu podobnych głupków wierzących w prawo i sprawiedliwość - jest kategorycznie zakazane (włącznie z powoływaniem się na wolność słowa). 4. Kto uważa sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa za czyn zabroniony, podlega karze upodlania go przez minimum 9 miesięcy. Dla pokrzywdzonych - dobra rada: morda w kubeł i siedzieć cicho! 5. Do funkcjonariuszy ZUS-u powinno się zwracać z szacunkiem należnym władcom cudzego losu. Jeśli nawet popełniają oni przestępstwo lub tylko debilny błąd, powinniśmy do nich i o nich pisać grzecznie i pokornie* *Wzorcem korespondowania z nimi może być początek pewnego listu paniusi z miasta do swej wsiowej familii: "Do stołu siadam, papier rozkładam, za pióro chwytam i o zdrowie pytam". Unikać natomiast należy zatruwających biurową atmosferę wycieczek osobistych typu: "Gazu (tu w znaczeniu: ochoty ZUS-owskich pierdzistołków do roboty) mamy wiela, w waszych wsyćkich dupach nie mieści się tyla". 09.2008 KARYKATURA TRÓJPODZIAŁU WŁADZY Kariera Zbigniewa Ziobry i jej upadek(?) powinny stanowić memento dla wszystkich upojonych władzą tak nieprzytomnie, że aż do utraty kontaktu z rzeczywistością. Jeszcze do niedawna tropił nie tylko przestępców, dawał się we znaki także opozycyjnym wówczas politykom. Skupiał przy tym - jak mało kto - trzy rodzaje władzy, które w demokratycznym państwie powinny być od siebie niezależne i jednocześnie nawzajem się kontrolować. Jako poseł był (i jeszcze wciąż jest) władzą ustawodawczą, tworzącą prawo. Jako członek rządu był władzą wykonawczą, realizującą prawo. A jako minister sprawiedliwości był ponadto zwierzchnikiem władzy sądowniczej, która wyrokuje na podstawie obowiązującego prawa. Tymczasem już w pierwszym lepszym bryku można przeczytać, że powierzenie całej władzy jednej osobie niemal zawsze skutkuje nadużyciami. Nie minął rok i taki państwowy nadczłowiek ze ścigającego "nie wiadomo za co" stał się ściganym "za niewinność". Ot, chichot historii! 09.2008 TRÓJLICOWOŚĆ POLITYKÓW Pomyśl sobie, mój Czytelniku, o jakimkolwiek polskim polityku ze szczytów władzy. Już? No to teraz dowcip: - Panie doktorze, co innego myślę, co innego mówię, a jeszcze co innego robię. Co mi pan radzi? - Startować w najbliższych wyborach. Sukces murowany! Ten pacjent u wiadomego lekarza pasuje do polityka, o którym sobie pomyślałeś? Może nawet na niego głosowałeś? A czy masz świadomość, że śmiejąc się z tego żartu - śmiejesz się z siebie, z własnej naiwności i wiary w obiecanki-cacanki? Bez obrażania kogokolwiek, li tylko dla poświadczenia prawdy o nas: jacy wyborcy, taka władza. Czy muszę jeszcze odpowiadać na pytanie, dlaczego ja nie głosuję ani na lewicę, ani na prawicę, ani na centrum; na żadnego z kandydatów na listach układanych przez partyjnych manipulantów? Dopóki przeważająca część elektoratu nie uświadomi sobie pozornej demokratyczności obecnej ordynacji wyborczej do Sejmu, dopóty będzie jak było dotychczas w III RP i jest do dziś. Podzielam pogląd, że szansą na korzystniejsze zmiany polityczne byłyby okręgi jednomandatowe i głosowanie nie na partie, lecz na nazwiska. 09.2008 ROZBÓJ W MAJESTACIE PRAWA Co się dzieje?! Rafał Ziemkiewicz, którego poglądów politycznych nie podzielam, ale publicystyczny profesjonalizm doceniam, opisuje swoim blogu historię zatrważającą. W Nysie ponad dwa tygodnie, aż do skrajnego wycieńczenia i podłączenia do szpitalnej kroplówki, głodował w redakcji Janusz Sanocki, znany lokalny społecznik i dziennikarz niezależnej gazety. Protestował w ten sposób przeciwko bezprawiu, którego ofiarą stał się 92-letni Stanisław Dubrawski, schorowany weteran Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Staruszek ten podpisał akt notarialny sprzedaży należącego do niego mieszkania. Kupująca jednak nie zapłaciła ustalonej kwoty 270 tys. zł (dała tylko 2 tys. zł zaliczki). Sprawa trafiła do sądu, który nakazał nabywczyni wywiązanie się ze zobowiązań finansowych i jednocześnie odrzucił jej wniosek o usunięcie z lokalu prawowitego właściciela. Jasno więc zdecydował, że transakcja jest nieważna i nieruchomość nadal stanowi własność kombatanta. Tymczasem "nabywczyni" bezczelnie wtargnęła do mieszkania Dubrawskiego, wprowadzona do środka siłami - mającej wyroki sądu gdzieś - miejscowej policji. Wspólnie potraktowali gospodarza wręcz bestialsko, usiłując obrzydzić mu życie i zmusić go do opuszczenia swojego domu. Ziemkiewicza zaniepokoiła m.in. "kompletna obojętność, jaką wobec tego wstrząsającego draństwa wykazują się media. Zwis. Nic ciekawego, żaden tam news, niech się facet zagłodzi na śmierć, kogo obchodzą przekręty w jakiejś tam Nysie. Na litość Boską, chce mi się wołać do kolegów po fachu, co wy wyrabiacie? Zawracacie milionom widzów, czytelników i słuchaczy de pajacowaniem Niesiołowskich i Palikotów, sejmowymi przepychankami, pierdołami, że ktoś tam coś powiedział o kimś - a wobec takiej sprawy nabieracie wody w usta? Kim wy jesteście, dziennikarzami, czy błaznami, w nastawionym wyłącznie na trzaskanie kasy medialnym cyrku?!". Czytając słowa dziennikarza Ziemkiewicza o dziennikarzach, kwitujących protest dziennikarza Sanockiego milczeniem, coraz bardziej mi wstyd, że sam też jestem - co prawda już emerytowanym, ale jednak - dziennikarzem... 09.2008 SOBCZAK KNEBLUJE Po aparatczykach ZUS-u, za upodlanie mnie - ofiary ich bezprawia - z zapałem godnym funkcjonariuszki aparatu represji zabrała się reprezentantka wymiaru sprawiedliwości (sic!), asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia Anna Sobczak. Postanowieniem z 23.09.2008 zostałem przykładnie ukarany za straszliwą zbrodnię, polegającą na niedopisaniu we wniosku o odpis wyroku z 10.06.2008 słów "wraz z uzasadnieniem". Asesor Sobczak wykorzystała to uchybienie formalne do zakneblowania mi ust w sprawie o odszkodowanie i zadośćuczynienie za ponad 9-miesięczne represjonowanie przez ZUS na podstawie przepisu premiującego bezrobotnego za podjęcie przez niego pracy. Ta kandydatka na sędziego usiłuje uniemożliwić mi złożenie apelacji od jej własnego wyroku z 10.06.2008, w którym ni z gruszki ni z pietruszki wyceniła moją niekwestionowaną krzywdę na zaledwie 3 tys. zł. Do drastycznie nieobiektywnej i nierzetelnej Anny Sobczak nie docierają żadne racjonalne argumenty. Nie tylko ten, że wzburzony treścią sentencji niesprawiedliwego wyroku mogłem nie skoncentrować uwagi na dalszym ciągu monologu tejże asesor i nie usłyszeć wszystkiego co mówiła później. Nie potrafi ona udowodnić, że poinformowała mnie o konieczności złożenia wniosku o odpis orzeczenia wraz z uzasadnieniem w terminie 7 dni od daty jego ogłoszenia. W przeciwieństwie do prokuratury czy policji, gdzie po przesłuchaniach w charakterze świadka dostałem za pokwitowaniem pisemne "Pouczenie o podstawowych prawach i obowiązkach pokrzywdzonego" - w sądzie, gdzie występuję jako powód, który musiał wybulić dotychczas 2.908 zł obowiązkowych opłat, o tak ważnych kwestiach proceduralnych otrzymałem li tylko zdawkową informację na tzw. gębę. A już największym skandalem jest fakt, że króciutki, jednokartkowy odpis wyroku z 10.06.2008, bez uzasadnienia, doręczono mi dopiero po 34 dniach. Ta dziwna zwłoka, za którą asesor Sobczak powinna poczuć się przynajmniej współodpowiedzialna, pozbawiła mnie możliwości złożenia apelacji w wymaganym w takim przypadku terminie 3-tygodniowym. Morał? Sądowi przekraczać czas wolno, pokrzywdzonemu - nigdy w życiu! Przypomnę, że wcześniej ta sama asesor Sobczak zdążyła się już skompromitować w mojej sprawie co najmniej parokrotnie. M.in. nakłaniała mnie do naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych, żądając skompletowania w ciągu 7 dni prywatnych adresów zamieszkania 10 funkcjonariuszy ZUS z Wrocławia i Warszawy (adresy ich miejsc pracy uznała za niewystarczające). Sama nie potrafiła ustalić, że Powiatowy Urząd Pracy we Wrocławiu podlega mającej osobowość prawną gminie z prezydentem miasta. A tymczasem aparatczyków ZUS-u: Antoniego Malakę, Zbigniewa Raka, Annę Kapucińską i Danutę Marciniszyn, szykanujących mnie długo i bezpodstawnie, nie spotkała dotąd żadna, choćby tylko służbowa, przykrość. Mimo popełnienia przez nich przestępstw przekroczenia uprawnień i poświadczenia nieprawdy oraz mimo sabotowania polityki prozatrudnieniowej państwa, są oni nadal chronieni przez sądowo-prokuratorskich obrońców i czują się kompletnie bezkarni. Tak oto funkcjonuje państwo prawa. Tfu! 09.2008 WPADKA Niby drobiazg, ale jakże on świadczy o braku profesjonalizmu asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieście Anny Sobczak… Podczas rozprawy 23.09.2008 kilkakrotnie - w obecności szefa prawników wrocławskiego ZUS Zbigniewa Raka i protokolantki - upewniałem się, jak krótko i precyzyjnie sformułować wniosek o odpis postanowienia i uzasadnienia. Sobczak powtarzała, że wystarczy poprosić o - cytuję wiernie - "uzasadnienie postanowienia". Ja jednak nazajutrz wystąpiłem z żądaniem odpisu "postanowienia wraz z uzasadnieniem". Żeby potem pani asesor, przypadkowo zapominając co mówiła przedtem, nie wykombinowała w swej niezbyt myślącej główce, że chciałem tylko samego uzasadnienia, bez postanowienia. A właśnie tak można byłoby to niejednoznaczne pouczenie sądowej funkcjonariuszki zinterpretować, w ramach hucpiarskich wygibasów prawnych! 09.2008 SKĄD TYLU NIKCZEMNIKÓW POŚRÓD PRAWNIKÓW… Podłość prawników ZUS-u: Antoniego Malaki, Zbigniewa Raka i im podobnych, choć trudno się z nią pogodzić, potrafię zrozumieć. Taka ich wredna robota. Niegodziwość asesor sądowej Anny Sobczak i obrońców jej tępego formalizmu wobec ofiary bezprawia jest dla mnie nie do pojęcia. Trzeba chyba być kimś nikczemnym z natury, aby reprezentując nie aparat represji, lecz wymiar sprawiedliwości, zastosować nieobligatoryjny przecież przepis, umożliwiający tzw. przywrócenie terminu, niczym gilotynę, z całą bezwzględnością, lekceważąc sensowne argumenty pokrzywdzonego. Te refleksje nad morale środowiska prawniczego wywołał internauta o nicku Leghorn, który na mój wpis na jednym z portali, o upokorzeniu przez asesor Sobczak, zareagował m.in. odzywką: "odczep się od Anki i czep się siebie". Udzielając mi aroganckich pouczeń, zarazem nie ustosunkował się ani słowem do kwestii dla siebie niewygodnych. Np. jak postępowanie jego koleżanki z branży ma się do konstytucyjnej zasady proporcjonalności? Czy w tym konkretnym przypadku szykana jest współmierna do przewinienia? Leghorn, jeśli nie rozumiesz, dlaczego maleje prestiż wymiaru sprawiedliwości, to spróbuj nawiązać dialog z własnym sumieniem. Może doznasz iluminacji i nie będziesz usprawiedliwiał bezmyślnego, stronniczego postanowienia niewątpliwie bliskiej ci mentalnie asesor Sobczak "działaniem obowiązującego w tym kraju, niedoskonałego prawa". PS. Puentą niechaj będzie wpis internauty o nicku Trzy Grosze: "Leghorn, główkujesz jak reinkarnacja stalinowskiego prokuratora Wyszyńskiego, który potrafił na każdego pokrzywdzonego znaleźć obciążający go paragraf. Przestań błaznować, albo broń swojej kumpeli trochę inteligentniej. Obrzydliwa próba zamiatania brudów pod dywan przez korporacyjnego solidarucha". 09.2008 SĘDZIA O ZAUFANIU DO SĄDÓW: "KATASTROFALNIE NISKIE" Podczas dzisiejszej (26.09.2008) bytności w sekretariacie Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia dowiedziałem się, że asesor Anna Sobczak awansowała na sędziego. Jeszcze Polska nie zginęła, ale źle się dzieje w państwie, w którym poszkodowani przez jego aparatczyków obywatele trafiają na takich poniewierających nimi strażników prawa i sprawiedliwości, jak ta perła Temidy. Przypadek sprawił, że akurat w tym samym dniu Gazeta Wyborcza wydrukowała wywiad z byłym ekspertem Ministerstwa Sprawiedliwości, sędzią z Olsztyna Jackiem Ignaczewskim. Stwierdza on wprost, że społeczne zaufanie do sądów jest dziś "katastrofalnie niskie". Konieczne jest ich "uwiarygodnienie". "Sędziowie - zauważa - są przekonani, że należy się im szacunek i zaufanie z urzędu. Powtarzają, że „sąd nie musi się podobać”, „sędziowie nie są od spełniania oczekiwań”, a „z wyroku zawsze jedna strona jest niezadowolona”. Uważam, że to nieprawda". Ignaczewski opowiada się za interesującym pomysłem, aby obywatele w wyborach samorządowych, oprócz radnych, wybierali także rzeczników interesu publicznego, którzy zajmowaliby się skargami na sędziów. Zwłaszcza że ci - o czym warto pamiętać - nie mają demokratycznej legitymacji, ich władza pochodzi z nominacji. Po tej lekturze muszę nieco zweryfikować swoją opinię o Annie Sobczak. W obecnych badziewiastych realiach naszego wymiaru sprawiedliwości to właściwy człowiek na właściwym miejscu! 09.2008 DLACZEGO WCIĄŻ UŻERAM SIĘ Z ZUS-EM Nadal walczę z ZUS-em, ponieważ przez ponad 9 miesięcy, od 26.09.2006 do 12.07.2007* byłem bezprawnie - jak potwierdziły to również sądy - represjonowany przez urzędników wrocławskiego oddziału tej instytucji państwowej. Mimo że spełniałem w tym czasie wszystkie wymogi ustawowe, jej funkcjonariusze - z Antonim Malaką, Zbigniewem Rakiem, Anną Kapucińską i Danutą Marciniszyn - odmawiali przyznania mi należnego świadczenia przedemerytalnego, powołując się w swoich negatywnych decyzjach na przepis, który miał mnie premiować za aktywność zawodową, za utrzymywanie się nie z zasiłku dla bezrobotnych z budżetu państwa, lecz z płacy za pracę. To ewidentne świadectwo ich debilizmu prawniczego. Dowód niezdolności logicznego rozumowania na elementarnym poziomie. Będąc ofiarą ZUS-owskiej głupoty, do dziś nie zostałem przeproszony przez winnych szykanowania i upodlania mnie. Zarzucam swoim bezmyślnym oprawcom sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa, łamanie Konstytucji RP (zwłaszcza gwarancji równości wobec prawa i niedyskryminowania z jakiejkolwiek przyczyny) oraz przestępstwa przekroczenia uprawnień i ostatnio także poświadczenia nieprawdy (w piśmie procesowym do jednego sądu skłamali, jakoby wcześniejszy wyrok innego sądu pozbawił mnie świadczenia przedemerytalnego właśnie od 26.09.2007). To nie jest znieważanie funkcjonariuszy ZUS. To są kompromitujące ich fakty. Tymczasem oni wciąż nie chcą się oficjalnie przyznać choćby tylko do błędu, do pomyłki. Wojuję więc wszelkimi możliwymi środkami, aby urzędnicy ci nie czuli się bezkarni i aby decydując o losach innych ludzi nie krzywdzili ich bezpodstawnie. A walczę o rozliczenie winnych głównie w internecie, gdyż w mojej sprawie prokuratura i także sąd dają PO-PiS (zarówno w czasach poprzedniego rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, jak i obecnego gabinetu z Donaldem Tuskiem i Zbigniewem Ćwiąkalskim) zadziwiającego kunktatorstwa i zastanawiającego lekceważenia. *Represjonowanie trwałoby znacznie dłużej, gdyby nie moje starania o przyspieszenie procedur sądowych. 09.2008 |
Rzplita szanowana * dedykowane Min.ON czeciej r_p
Z poezją pod rękę |
Panorama, listopad 2004 |
http://przeglad.australink.pl/panorama/artykuly/gotowicz.php |
ANEKS.
@Savonarola
KATARYNA: Tonący trumny się chwyta
Subskrybuj:
Posty (Atom)
• "Bogdan Klich swoją postawą po 10 Kwietnia, a dla mnie najbardziej swoimi dzisiejszymi wypowiedziami na temat śp. gen. Błasika jednoznacznie przekreślił cały swój polityczny życiorys. Mam tu zwłaszcza na myśli krakowskie lata osiemdziesiąte Klicha i ładną kartę jaką zapisał jako młody chłopak, student medycyny, w tamtejszym środowisku opozycyjnym. Co się stało z tym człowiekiem to dla mnie pytanie zasadnicze."
Stanowczo zbyt często przypisuje się "ładne karty" w politycznych życiorysach z lat osiemdziesiątych ludziom, którzy wcale na to nie zasługują. Jak Pan myśli? Jak mógł się wtedy zachowywać człowiek, który myślał wyłącznie o budowaniu w przyszłości swojej osobistej kariery, a istota celu działań była mu raczej obojętna. On "należał, brał bezpieczny udział w demonstracjach, może czasem gdzieś nakleił ulotkę, był aktywny tam, gdzie mógł się stawać rozpoznawalny i sam pilnie rozpoznawał, z kim się związać, by zyskać silne umocowanie". Takich ludzi pełno dziś w polityce i dopiero po latach rozpoznajemy tajemnice ich "bohaterstwa" w latach osiemdziesiątych (np. tarcza ochronna teściów dla "odwagi" B.Komorowskiego).
Już kiedyś, pod koniec 2007, w Zapiskach na portalu Ojczyzna opisałem pewien drobny incydent związany z B.Klichem, który zwrócił na niego moją uwagę. To wszystko, co się później działo, aż po dziś dzień, jest dla mnie potwierdzeniem nauki, że nie należy lekceważyć nawet drobnych sygnałów o przymiotach kandydatów na polityków.
Oto ten opis incydentu:
".....Bogdan Klich na stanowisku ministra obrony to prawdziwa groteska, mało że lekarz, to jeszcze psychiatra. Od wielu lat tkwił w mojej świadomości jako "nieodpowiedzialny młodzik" i fakt, że nie uznaję legalności tego rządu, pozwala mi podtrzymać tę kwalifikację, bez obrazy majestatu Rzeczpospolitej. W 1987 pewien zacny profesor z Akademii Medycznej skierował go do mnie z prośbą o wygłoszenie wykładu na temat skutków katastrofy w Czarnobylu. Student i młody działacz - ekolog Klich, budujący podwaliny pod przyszłą karierę polityczną starannie uzgodnił ze mną charakter mojego wystąpienia- 45 min wykład popularno-naukowy w podziemiach kościoła św. Józefa w Krakowie-Podgórzu.
Dwa razy jeszcze potwierdziłem to uzgodnienie, przygotowałem wykład i zgodnie z umową przybyłem na miejsce 26 kwietnia. Była to rocznica katastrofy i zdziwiła mnie ogromna liczba słuchaczy, a wśród nich sporo dziennikarzy. Klich zapewnił mnie, że wszystko ma przebiegać tak, jak ustaliliśmy, ale po kilku minutach zorientowałem się, że w pierwszych rzędach siedzieli dziennikarze zagraniczni, którzy zaczęli wykazywać niezrozumiałe zniecierpliwienie. Okazało się, że zgodnie z zaproszeniem organizatorów spodziewali się czegoś w rodzaju konferencji prasowej. Dostosowałem się do tych oczekiwań i nawet zmieniłem język komunikacji, ale irytacja wobec organizatora pogłębiła się, gdy nawet nie próbował wyjaśnić sytuacji i po prostu zniknął. On był zajęty - robił karierę, a potem to już widziałem go, jako aktywistę młodzieżówki Unii Demokratycznej… i dalej po takich najprostszych schodach do wyżyn. Dzisiaj, gdy odwołał z ministerstwa A.Macierewicza, z zadęciem takiej samej postawy karierowicza, znów pomyślałem "nieodpowiedzialny gówniarz"....."