o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 11 lutego 2011

- w tusqlandii, o P r a w d z i e -

W obronie prawdy

red 08-02-2011, ostatnia aktualizacja 08-02-2011 23:54

Strach przed Prawdą jest ogromny. Dlatego nie było końca karykaturom, „śmiesznym zdjęciom”, uszczypliwościom wobec prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego – piszą naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego
Urodzony w Warszawie prof. Solomon Asch przeprowadził w roku 1951 w USA przełomowe i klasyczne już obecnie badania psychologiczne. Podczas tych badań (z konieczności opisujemy je tylko skrótowo) zgromadzeni studenci otrzymali rysunek:
Po czym kolejno byli proszeni przez Ascha o stwierdzenie, która z trzech linii (A, B, C) jest tej samej długości co linia lewa (X). Studentami, na których naprawdę przeprowadzono test, byli tylko (nieświadomi tego faktu) ci, którzy wypowiadali się jako ostatni. Ich poprzednicy byli umówieni z Aschem i celowo odpowiadali błędnie, podając wbrew rozsądkowi, że odcinek X jest tej samej długości co odcinek A lub odcinek C.
Rezultat badań Ascha był porażający. Badani studenci (odpowiadający jako ostatni) nagminnie odpowiadali błędnie, czyli bardzo często tak jak ich namówieni z Aschem poprzednicy. W ten sposób chęć „bycia akceptowanym w grupie” zwycięża nawet elementarny zdrowy rozsądek. Można by powiedzieć, że badani często stwierdzali (pod wpływem „opinii otoczenia”) dobrowolnie, z przekonaniem i publicznie, że 2x2=7. Oto potęga sugestii, oto pole do manipulacji w ramach tzw. inżynierii społecznej, głównej pomocnicy totalitaryzmów.

Droga do nihilizmu

A jednak Uniwersytet jest społecznością wyjątkową. Przysięga doktorska, którą składaliśmy, wspólna dla całego Uniwersytetu, w zasadzie mówi tylko o Prawdzie: „nie dla czczej chwały, ale by jaśniej błyszczało światło Prawdy, od którego dobro rodzaju ludzkiego zależy”. Każdy więc z doktorów Uniwersytetu wyrażał przekonanie, że Prawda istnieje i jego celem będzie dążenie do niej. Możemy mieć kłopoty z jej znalezieniem, ale jest do czego dążyć i trzeba to robić, a Uniwersytet jest tutaj szczególnym miejscem.
Gdyby Uniwersytet kiedykolwiek zrezygnował z poszukiwania Prawdy, to stalibyśmy się tylko zbiorowiskiem przebierańców w togach. Pokusa zapytania za Piłatem „cóż to jest prawda”, choć pozornie atrakcyjna, jest niezwykle niebezpieczna, prowadząc w prostej drodze do nihilizmu i podając w wątpliwość nie tylko sens prowadzenia badań naukowych, ale też wszelkiej ludzkiej aktywności.
Pierwszym prawem logiki jest to, że z Prawdy może wynikać tylko Prawda, ale z fałszu może wynikać w sposób poprawny wszystko. Tymczasem za Prawdę możemy przez nieostrożność uznać czasem coś, co jest fałszem, a robimy ten błąd przez bardzo prostą rzecz: zaniechanie samodzielnego myślenia, pochopne oparcie się na opinii innych bez sprawdzenia jej zasadności. Wtedy, wychodząc z błędnej przesłanki, możemy w sposób logicznie poprawny udowodnić dosłownie wszystko, nawet to, że 2x2=7.
Jest jeszcze gorzej, bo ta „opinia innych” może być przedstawiana celowo jako „opinia większości” czy „opinia autorytetów”, czy jako wynik „poważnych badań”, nawet gdy i to jest nieprawdą. Sprytni właściciele mediów z dnia na dzień mogą wykreować cnoty jednych lub pogrążyć innych, sprawiając wrażenie, że to, co podadzą w swoich mediach, to opinia większości, i liczą tu bardzo na efekt Ascha wynikający z braku samodzielnego myślenia.
Według naszej opinii z czymś takim mamy obecnie do czynienia w Polsce, w powszechnej skali i w wielkim natężeniu. Uniwersytet i każdy z nas powinien znaleźć w sobie siłę, aby przeciw temu pogwałceniu prawdy zaprotestować.

Ogromny strach

Zacznijmy od tego, że w zasadzie nie widać w Polsce miejsca, gdzie odbywałaby się dostępna dla społeczeństwa, spokojna, poważna dyskusja na jakikolwiek istotny społecznie temat, odpowiednio długa, aby zaprezentować racje w sposób pełny, oparty na prawdzie i na poszanowaniu każdego uczestnika.
 Zamiast tego jest albo przekrzykiwanie się na inwektywy w „dyskusjach” w TV czy radiu albo artykuły w gazetach czy tygodnikach, gdzie z reguły już na początku artykułu, delikatnie lub nie, ustawia się czytelnika tak, aby nie lubił tego kogoś, kogo nie lubi autor (a jest to czysta manipulacja opisana przez Ascha). Niektórzy są praktycznie eliminowani z merytorycznej dyskusji publicznej wyłącznie z powodu etykietek nadanych im wcześniej przez zawiadujących mediami.
Mechanizmem wykluczenia jest dobrze zbadane przez naukę zjawisko mobbingu, czyli znęcania się nad wybraną ofiarą w grupie (np. klasie szkolnej). Ofiarę wskazujemy jako przyczynę wszelkich naszych niepowodzeń, zaś jej argumentów czy krzywd nikt nie zamierza wysłuchiwać. Z napiętnowanego przez klasę ucznia wyśmiewają się nie tylko silne dryblasy, ale także pozostali, w tym nawet najgorsze ofermy.
Jest tak dlatego, że chęć akceptacji w grupie jest, jak pokazał Asch, ogromną siłą (w tym przypadku większą niż moralność i rozum razem wzięte), a poza tym wszyscy są zainteresowani utrzymywaniem agresji skierowanej na kogoś innego, a nie na nich. Argumentów napiętnowanych nie tylko się nie słucha, nawet nie muszą one padać (!), nawet milczenie tych ludzi jest oznaką „agresji”. Nie słucha się jakoby dlatego, że po prostu nie warto, bo przecież argumenty ofiar „oczywiście” wynikają ze znanego „wszystkim i od dawna” (znowu efekt Ascha) ich defektu umysłowego.
Przy okazji podkorowy przekaz dla obiektu manipulacji: „my natomiast cieszymy się doskonałym zdrowiem psychicznym”. Naprawdę zaś lepiej nie pozwolić słuchać, bo napiętnowani mają często argumenty, przy których nasze argumenty rażą intelektualną nędzą.
A strach przed Prawdą jest ogromny, bo a nuż ktoś się zorientuje, że 2x2=4 i ruszy lawina Ascha, ale tym razem w kierunku do Prawdy. Ostatecznym sposobem obrony przed Prawdą jest metoda publicznego ośmieszania, kąśliwych uwag na temat wyglądu, nazwiska, lapsusu językowego, miny itp., co odciąga uwagę od meritum spraw i rzeczowych argumentów w stronę prostackiej hecy i zabawy, a te można podgrzewać (według manipulatorów) w nieskończoność.
W taki sposób postępowano m.in. z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej Lechem Kaczyńskim. Nie było końca karykaturom, „śmiesznym zdjęciom”, uszczypliwościom z reguły na żenującym poziomie.


To nie jest żadna elita

W tym miejscu chcielibyśmy się odnieść do artykułu w piśmie „Uniwersytet Warszawski” historyka profesora Marcina Kuli, który napisał, że było „akurat odwrotnie”. Takie rzeczy da się sprawdzić. Mamy do pana profesora Kuli bardzo uprzejmą koleżeńską prośbę, aby po prostu udokumentował odnośnikami do źródeł, jakich to obraźliwych słów używał prezydent Rzeczypospolitej w stosunku do swoich krytyków, którzy nazywali go „chamem”. Już później jeden z wpływowych posłów do Sejmu groził „zastrzeleniem, wypatroszeniem i sprzedaniem skóry” kandydatowi na prezydenta RP publicznie i w najważniejszych mediach. Nie było takich organów władzy w naszym kraju, aby przywołać posła do porządku.
W naszej kulturze szanowany był w sposób bezwzględny majestat śmierci. Doszło do tego, że teraz z majestatu śmierci można publicznie drwić, w tym w licznych wydawnictwach. Nie słyszeliśmy zdecydowanego potępienia takiego języka przez opinię publiczną, także przez powołane do tego rady etyki itp. Wręcz przeciwnie, te wypowiedzi uzyskiwały aprobatę, a nawet aplauz wielu, w tym pracujących w środowisku uniwersyteckim (!), podczas gdy pierwszym i podstawowym obowiązkiem było protestować przeciwko takiemu stylowi wypowiedzi.
Styl języka polityki w Polsce przekroczył wszelkie wyobrażalne granice, zdziczenie może jest właściwym słowem, a może jest już ono dużo za słabe. Język jest bez znaczenia, bo od takiego języka do „kryształowej nocy” w wykonaniu używających lub słuchających takiego języka jest droga krótsza, niż się niektórym wydaje.
Co na to polskie elity? Są pełne oburzenia. Wiemy, że martwią się o Polskę. Znamy wielu wspaniałych ludzi, których bez żadnej wątpliwości zaliczylibyśmy do elity Polski. A gdzie oni są widoczni?
No, oni w zasadzie są w ogóle niewidoczni, a to dlatego, że tych elit praktycznie nie ma w mediach (nie mówimy tu o chlubnych wyjątkach). Jest nam niezmiernie przykro to powiedzieć, ale ci, których media wylansowały na elity, to nie jest żadna elita. To po prostu nie może być elita, bo elita tak się nie zachowuje. Prawdziwa elita protestowałaby, nie godziłaby się na taki styl publicznej debaty.

Mamy ciągle nadzieję, że sprzeciw wobec niedopuszczalnego stylu życia publicznego nastąpi, że każdy, kto ceni prawdę, poczuje, że jest czas, by dawać temu wyraz.


Żelazna dyscyplina

Pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego, także innych szkół wyższych, nie mogą milczeć w takiej sytuacji, bo są zobowiązani do obrony prawdy. Nie mogą milczeć profesorowie uniwersyteccy, gdy stosuje się konwencję chicagowską do sytuacji, którą ona sama na wstępie w jasnych słowach wyklucza z pola swojego działania, a w sprawie katastrofy o takim wymiarze nie widać prowadzenia żadnego poważnego śledztwa.
Nie mogą milczeć profesorowie, gdy ma się za nic metodyki badawcze, tnąc przecinakami przewody hydrauliczne i elektryczne samolotu, których bezbłędne funkcjonowanie było dla przebiegu zdarzenia na pewno bardzo ważne, a być może kluczowe. Czy przyczyną tragedii był błąd pilotów, mogą wykazać tylko rzetelne badania naukowe, dotychczasowy medialny gwar ma tu znaczenie równe zeru.
A to oznacza, jak zawsze w naszej pracy, staranne, drobiazgowe, systematyczne, żmudne, fachowe, wielodyscyplinarne badania, biorące pod uwagę nawet pozornie nieistotne szczegóły. Tragedia smoleńska była dla nas wstrząsem, ale chyba jeszcze większym wstrząsem było to, że w naszych mediach w ciągu kilku minut (!) zdołano wprowadzić i z żelazną dyscypliną wyegzekwować trwałe embargo na informację.
To ostatnie przedsięwzięcie, wydające się ponad siły kogokolwiek, zostało perfekcyjnie wykonane, co jest samo w sobie bardzo pouczającą informacją o wielkim znaczeniu. W katastrofie smoleńskiej są do zbadania tematy dotyczące fizyki, chemii, biologii, prawa, politologii, historii, socjologii, psychologii itd.
Niektórzy uczestnicy publicznej debaty są eliminowani z merytorycznej dyskusji wyłącznie z powodu etykietek nadanych im wcześniej przez zawiadujących mediami
Czy wymienione aspekty i wiele innych niewymienionych z braku miejsca nie powinny stanowić pola do interdyscyplinarnych badań naukowych na polskich uczelniach, w tym na Uniwersytecie Warszawskim? Powinny, i to z wielu powodów. Będziemy podejmować wszystkie wyzwania przyszłości, ale jeśli nie będzie w nas woli do znalezienia odpowiedzi na pytanie, co się stało, to przyszłości Polski po prostu nie będzie. Wygląda na to, że nie ma kto nas w tym wyręczyć, a nie wątpimy, że przyszłe pokolenia wszystkich z tego rozliczą jako bezpośrednich świadków historii.


Tylko rzetelne argumenty

Wróćmy do cytowanego artykułu pana prof. Kuli w piśmie „Uniwersytet Warszawski”, w którym autor bardzo wyraźnie dystansuje się od odczuć rzesz Polaków oddających hołd prezydentowi Rzeczypospolitej. Wiele spraw, które dziwią i zasmucają autora, ani nas nie dziwi, ani nie zasmuca. Inaczej też niż prof. Kula, bo pozytywnie, oceniamy prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Prof. Kula ma prawo do prezentacji swoich domysłów i refleksji, w tym także wskazujących nam, która kreska w eksperymencie Ascha według prof. Kuli jest właściwa. Jednak my mamy prawo do wyboru takiej kreski, jaka wynika logicznie z naszej własnej niezależnej oceny twardych faktów, bez oglądania się na sugestie innych.
W numerze pisma „Uniwersytet Warszawski” z października 2010 r. wśród wielu wątków w artykule „Przyszłość historyków” tego samego autora jest wyrażona troska dotycząca niebezpieczeństwa marginalizacji historyków. Jako chemicy i fizycy, ale także miłośnicy historii chcielibyśmy wyrazić głębokie przekonanie, iż nie przypuszczamy, aby marginalizacja kiedykolwiek zagroziła jakiejkolwiek rzetelnej nauce zajmującej się istotnymi zagadnieniami, a historia jest pełna istotnych zagadnień do zbadania.
Nigdy jednak nie powinno przy tym decydować, kto coś mówi, ilu ludzi tak mówi, jakich przyjaciół czy nieprzyjaciół ma mówiący, tylko bardzo prosta rzecz: jakie rzetelne argumenty można spokojnie i rzeczowo przedstawić na poparcie danej tezy. Tylko tyle. Jedynie takie podejście może być nazwane racjonalnym, tylko takie podejście może być drogą do uzdrowienia sytuacji. To jest nie tylko istota i misja Uniwersytetu, w przeszłości i teraz, ale także podstawa przyszłości każdego państwa.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji „Rzeczpospolitej”. Pierwotnie powyższy tekst autorstwa grupy pracowników naukowych UW został opublikowany – pt. „Misja uniwersytetu – aspekt dzisiejszy” – w periodyku „Uniwersytet Warszawski”, nr 1 (51), luty 2011 r.

Autorzy artykułu

Prof. Lucjan Piela, dr Franciszek Rakowski, dr hab. Rafał Siciński, dr hab. Janusz Stępiński, dr hab. Leszek Stolarczyk, Prof. Krzysztof Woźniak, dr hab. Michał Cyrański, Prof. Zbigniew Czarnocki, Prof. Edward Darżynkiewicz, dr hab. Wojciech Grochala, Prof. Jan S. Jaworski, Prof. Marek K. Kalinowski, Prof. Tadeusz M. Krygowski, dr Piotr Leszczyński, Prof. Krzysztof A. Meissner, dr hab. Marek Pękała
Rzeczpospolita
ANEKS.
    W TUSQLANDII -  O  EMIGRACJI.



    Neapol


    Image

    Wiele kobiet pije. Wiele jest bezdomnych. Trzy lata temu Polka w średnim wieku umarła na chorobę alkoholową. Zostawiła adres do Polski. Nikt nie przyjechał. Została pochowana w Neapolu.

    (Czytaj dalej)

    Choroba alkoholowa


    Image

    To miała być przygoda. Mogła sobie na to pozwolić. Niezamężna, bezdzietna. W Hufcu ZHP, gdzie pracowała od lat, zarabiała zupełnie przyzwoicie – jak na Polskę, jak na Opatów, jak na kobietę. Układy też miała dobre. Bez problemów dano jej półroczny urlop. Kawalerką, którą odziedziczyła po dziadku, obiecało zająć się rodzeństwo. Żadnego ryzyka. Od dziecka lubiła włoskie filmy, zwłaszcza o mafii. Ostatnią rzeczą, którą włożyła do walizki był słownik włosko-polski. Kupiła go przed dziesięciu laty. Wierzy, że to było przeznaczenie. Przecież nie mówiła po włosku ani nie planowała się tego języka uczyć.

    (Czytaj dalej)

    Lubią dobrze zjeść


    Image

    W parku, gdzie zwykle spotykają się Polki, Annę, moją sąsiadkę z autobusu, wypytuje jej siostrzenica Kasia. W Neapolu sprząta już kilka lat.

    – Dzwoniłaś na te numery, co ci dałam? – pyta.

    (Czytaj dalej)

    Gonzo znaczy głupek


    Image

    – Przekaż Antoniemu, że z niego to taki gonzo. Powiedz, że profesorka Alessandra tak mówiła.

    – Najpierw musi mi pani wytłumaczyć, co to znaczy – roześmiała się Basia.

    – To ktoś, kto nie ma swojego zdania, głupek, taki jak on. 40 lat, a jeszcze się matki za spódnicę trzyma.

    (Czytaj dalej)

    Enzo z Palermo


    Image

    czwartek, 10 lutego 2011

    ..plują A tu - deszcz nie pada

    13.01.2011 22:1761

    Gdzie jesteście błazny ubrane w mundury? Plują na was!


    Oficer to był kiedyś ktoś! Teraz to jest szmata do wycierania podłogi! Oficerom opluwają GENERAŁA i co??? Nooooo i nic! Siedzą na dupach by tylko nikomu nie podpaść. To jest wojsko??? W wojsku jest jedna zasada, nikogo nie wolno zostawić wrogowi i co???
    Mamy jakichś honorowych oficerów??? Mamy „oficerów”, którzy bez podania stopnia i nazwiska pięknie opowiadają rewelacje „dziennikarzom śledczym”. Wiadomo, szmata ze szmatą się dogada!
    Gdzie jest Minister ON, gdzie jest Szef Sztabu Generalnego!!!!!
    Dowódcę Wojsk Lotniczych szmacą, a wy co??? Gdzie wasz głos mocny jest????
    Nie ma już w naszej kabaretowej armii oficerów, są tylko żałosne błazny odziane w mundury!!!!
    Pluję wam pod nogi błazny, boście nawet by wam w pysk dać niegodni, żałosne ścierwa …


    Nigdy w historii nie było takiej sytuacji by bez twardych dowodów bezczeszczono tak pamięć poległych oficerów przy kompletnym milczeniu ich „kolegów oficerów”. Na to żadna armia by nie pozwoliła.
    http://telok.salon24.pl/268091,gdzie-jestescie-blazny-ubrane-w-mundury-pluja-na-was






    15 listopada 1925 r. Sulejówek.

    "Panie Marszałku, w rocznicę zaślubin Twych z państwem siedem lat temu, przybywamy do Pana Marszałka, by wspomnieć czasy, gdyś wrócił z więzienia niemieckiego i znalazł Polskę, zdawało się, niezdolną do nowego życia. Stargane w niewoli nerwy, złamane nieraz w zwątpieniach serca i mózgi - dawały przykład dla namiętności walk, swarów i gry małych ambicyj. W kilka dni po Twoim powrocie, zwiastującym odrodzenie, wziąłeś śmiało najwyższą, choć niepisaną władzę dyktatorską w swoje ręce.

    Dałeś nam potem chwałę, tak dawno w Polsce nieznaną, okrywając nasze sztandary laurem wielkich zwycięstw.

    Gdy dzisiaj zwracamy się do Ciebie, mamy także bóle i trwogi, do domu wraz z nędzą zaglądające. Chcemy byś wierzył, że gorące chęci nasze, byś nie zachciał być w tym kryzysie nieobecny, osieracając nie tylko nas, wiernych Twoich żołnierzy, lecz i Polskę, nie są tylko zwykłymi uroczystościowymi komplementami, lecz że niesiemy Ci prócz wdzięcznych serc i pewne, w zwycięstwach zaprawione szable."


    Odpowiedź marszałka J. Piłsudskiego:

    "Kochani koledzy! Gdy przyszliście do mnie wspomnieć razem ze mną dzień - jak poetycznie wyraziciel waszych uczuć to nazwał - "zaślubin moich z państwem polski", nie mogę nie być wzruszonym, a względem was wszystkich, niezmiernie wdzięcznym. Miłe, drogie nam wszystkim czasy, miłe, lecz połączone z wielkim ciężarem duszy.

    Gdym, wracając z więzienia niemieckiego w pospiesznym pociągu z Berlina do Warszawy, w takt turkotu wagonu powtarzał sobie: "Do Polski! Do Polski!" - wiem, że również prawie wszyscy tu zebrani mieliście i przeżyliście taka chwilę gdy marzyliście i śniliście jak ja, że jedziecie do raju. Było to świadectwo jednego zjawiska, zjawiska, o którym przemyśliwałem pamiętnej mi zawsze nocy w wagonie.

    Tyleśmy wszyscy przeboleli i tak przemęczyli swe dusze zgniecione cieniem mrocznej bezsilności w dobie po ostatnim powstaniu narodu, że gdy chwila odrodzenia przyszła - a przyszła jednak nagle i niespodziewanie - zdawało mi się, że na straży tego odrodzenia stoją wielkie dusze z epoki dawnej mocy Rzeczpospolitej i z mniej dawnych porywów do odrodzenia, które umiały ślady naszego bytowania w świecie ongiś znaczyć nie tylko dziełem miecza, lecz i wielką kulturą, szanowaną ongiś na świecie całym.

    Zdawał mi się także, że gdy idzie odrodzenie bytu państwowego, o którym zaledwie zdołaliśmy marzyć w ciszy, - musi z tym formalnym odrodzeniem iść odrodzenie duszy Polaka, duszy, odrodzonej dla dania siły i mocy przy konieczności przetrwania i przewalczenia początków naszego życia.

    Chciałem więc wierzyć mocy własnej naszej polskiej duszy, chciałem ufać, że zdołam zapomnieć w zawodach przeszłości i skrzepić siebie samego, widząc, jak słońce stapia lody duszy - zdawałoby się - już niezdatnej do życia i że dusza polska rozbłyśnie dawnym pięknem. Lecz i pan, generale (mowa tu o gen. Orlicz - Dreszerze - przyp. A.P.) w swym przemówieniu dotknął prawdy, że tak wy, jak i ja w raju odrodzenia spotkałem nowe zawody, gdym jak pan mówi, - został "niepisanym dyktatorem Polski". Było to jakby odpowiedzią na podszepty zwątpień, które musiałem w sobie, gdy przemyśliwałem swą rolę i życie, jadąc z Magdeburga do Polski.

    Rozum bowiem i rozwaga nakazywały mi myśleć nie tylko sentymentalnie, a mówiły mi, że życie tak łatwym nie jest, jak myśl ludzka i jak bicie gorączkowe serca. I nie wiem, czy wy, gdybyście swe wierne głowy żołnierza przy błysku wiernych szabel nieść pod kosę śmierci, dając świadectwo odrodzonej duszy polskiej, - myśleliście wtedy razem ze mną. Musiałem bowiem, jak każdy naczelny wódz, rachować i kalkulować nie tylko szabli bagnety, nie tylko wierne wasze ręce i głowy, lecz i siłę tych, co w rękach szabel nie mieli i żyli nie waszymi w polu głowami i pracowali nie waszymi, zbrojnymi w stal, rękami. I nie wiem czyście kiedy dłużej - zajęci swą pracą - rachowali i kalkulowali siły i moc całego państwa.

    Pozostałem wierny swej sentymentalnej ufności w moc odrodzenia duszy polskiej przez czas cały, gdy musiałem się trzymać jednej i tej samej linii wytycznej, jako reprezentantem całego państwa, nie tylko siłę, lecz i tchórzliwą bezsilność, nie tylko cnotę, lecz i zbrodnię. I wy - wierne druhy miecza w walce - nie myśleliście wtedy, że swoboda bezsilnego i zdziczałego często w niewoli narodu daje jako skutek - nadużyciem tej swobody nie tylko w tym, co jest uniesieniem i przesadą uczuć wyższych, lecz i przesadą i nadmiarem tego, co jest grzechem przeciw odrodzeniu i pospolitym, a poziomym przestępstwem.

    I gdy nieraz w bólach zawodu i mękach upokorzenia sentymentalnie miecz sprawiedliwości na haku zawieszałem, chcąc, by siła moralna cnoty i kultury duszy bez gwałtu leczyła rany niewoli, byłem wciąż wierny błyskowi odrodzenia, co mi duszę w pierwszych dniach Polski rozświecił. I teraz gdy razem z wami obchodzę siódmą rocznicę zaślubin naszych z szablą już polską, z wami, coście umieli w przeżyciach bojów być wiernymi tym błyskom - nieraz w zwątpieniach, już tyczących się historii - sądzę, iż bezsilność państwu daje ten, co karzącą dłoń sprawiedliwości zatrzymuje, a uczciwą i honorową pracę dla państwa przez to co najmniej osłabia, jeśli nie demoralizuje. Pozwólcie panowie, ze zakończę tym razem słowami jednego z was, którego tu widzę: "honor - to bóg wojska; nie masz go - kruszeje potęga wojska" (1).

    Starałem się w obecnym kryzysie, przez jaki przechodzi państwo, stanąć w inny może sposób w obronie tej zasady przed Prezydentem Rzeczypospolitej, dając wyraz konieczności ochrony honoru naszych dziejów, honor naszej sławy i honoru naszej pracy. Dziękując panom, za pamięć o mnie, proszę zawsze o współpracę pomiędzy sobą dla takiej ochrony w drogiej nam służbie dla ojczyzny."


    Komentarz:
    Oba powyższe przemówienie zostały wygłoszone podczas obchodów 7 rocznicy powrotu J. Piłsudskiego z Magdeburga do Warszawy, które odbyły się w Sulejówku 15 listopada 1925 r. (a więc z 5 dniowym opóźnieniem - Piłsudski przybył do stolicy 10 listopada 1918 r.). Na temat tła tych wydarzeń można przeczytać w innym miejscu (link do art. o przewrocie majowym), tu zaś ograniczę się tylko do paru uwag dotyczących samej treści obu oświadczeń.

    Z okazji obchodów rocznicowych w siedzibie Piłsudskiego zebrało się około tysiąca oficerów, w tym wielu wysokich rangą (gen. L. Skierski, E. Kessler, D. Konarzewski, J. Krzemieński sam mówca Orlicz - Dreszer). Wszystkie te osoby (a była to grupa zróżnicowana), łączyło to, że ich losy w mniejszym bądź większym stopniu były związane z osobą marszałka Piłsudskiego. Wśród zebranych dominowali byli legioniści i peowiacy. Do swojego "Komendanta" mieli oni stosunek bardzo emocjonalny, co nie pozwala wątpić w szczerość przedstawionej deklaracji.

    Choć nigdzie nie zostało to wyrażone wprost (bo i nie mogło być tak wyrażone), istotą wypowiedzi Dreszera było wezwanie Marszałka do powrotu do czynnej polityki, więcej, do przejęcia władzy, władzy dyktatorskiej (temu zapewne służyć miało wspomnienie roku 1918 zakończone fragmentem "wziąłeś śmiało najwyższą (...) władzę dyktatorską w swoje ręce (2)"). W staraniach o uzyskanie rządów zebrani oficerowie, jak wszyscy lojalni żołnierze, nie zamierzali pozostawić swojego wodza samemu sobie - oferowali wsparcie, przede wszystkim za pomocą "pewnych i w zwycięstwach zaprawionych szabli". Była to deklaracja niezwykle odważna, intencje mówcy dla każdego postronnego obserwatora musiały być jasne. W większości państw cywilizacji zachodniej podobne zachowanie oficerów służby czynnej spotkało by się z silną reakcją władz cywilnych, dla których stanowiło ono poważne zagrożenie. W ówczesnej Polsce ograniczono się do dokonaniu kilku zmian kadrowych, przenosząc uczestników tego zgromadzenia "na prowincję" (sam gen. Dreszer z dowództwa stołecznej 2 Dywizją Kawalerii trafił do Poznania), jednak i ta łagodna sankcja miała krótkotrwały charakter. Już niedługo po opisanych wydarzeniach, jeden ze zwolenników Piłsudskiego, gen. L. Żeligowski, został ministrem spraw wojskowych, przywracając przeniesionych oficerów na ich wcześniejsze stanowiska, a następnie torując drogę dla zamachu majowego.

    Motywem oficerów dla przeprowadzenia powyższej demonstracji, było niewątpliwie uwielbienie dla ich Marszałka, jednak nie tylko. Nie przypadkowo gen. Dreszer nawiązał do okresu, gdy "Dałeś (mowa tu oczywiście o Piłsudskim) nam chwałę (...) okrywając nasze sztandary laurem wielkich zwycięstw". Nie przypadkowo użyto tu również zaimka "nam" (w domyśle "nam legionistom, peowiakom"), a nie Polsce, Polakom. Zebrani pamiętali początek lat dwudziestych, gdy pod kierownictwem swego "Komendanta" odgrywali najważniejsze role w armii i państwie. Teraz, w obliczu zagrożenia (3), zwrócili się do Marszałka, licząc na powrót dawnych czasów, na zaszczyty w wojsku, ale też w polityce. Można zaryzykować twierdzenie, że element "materialny" był tu niemniej ważny jak emocjonalny - przywiązanie do wodza. Zwrócić należy też uwagę, na utożsamianie przez gen. Dreszera (a zapewne też przez innych zebranych), dobra Marszałka i "grupu legionowej" z dobrem kraju, racją stanu - "...osieracając nie tylko nas, wiernych Twoich żołnierzy, lecz i Polskę..."

    Jeśli chodzi o odpowiedź Marszałka, to zapewne nie spełniała ona oczekiwań zebranych oficerów. Piłsudski nie dał wyraźnego sygnału do działania, nie wskazał w jednoznaczny sposób kierunku, w którym wojskowi mają podążać i to mimo tego, że znał treść wystąpienia gen. Dreszera przed obchodami (4). Mowa Piłsudskiego, starannie dopracowana pod względem stylistyczny, literackim, w przeciwieństwie do wcześniejszej wypowiedzi gen. Orlicza - Dreszera, nie zawierała żadnych konkretnych, łatwych do odczytania informacji.

    Mówca rozpoczął od rozważań historycznych, wspomnień wydarzenia, którego rocznicę właśnie obchodzono. Następnie dał wyraz swojemu rozgoryczeniu. W 1918 r. J. Piłsudski oczekiwał odrodzenia Polski, przy czym nie tylko "formalnego" (odzyskania niepodległości), ale także (a może przede wszystkim) duchowego, moralnego odrodzenia wszystkich Polaków. Do odrodzenia w tym sensie jednak nie doszło (stwierdzenia tego, w kontekście ówczesnej sytuacji politycznej nie można rozumieć inaczej, niż jako nawiązania do "sejmokracji"). Wprost przeciwnie, naród przez lata pozbawiony wolności, zaczął tej wolności nadużywać, dopuszczając się czynów niegodnych, przestępstw. Obserwując to wszystko Marszałek, choć dysponował "niepisaną władzą dyktatorską", nie zdecydował się na to, by zło ukarać ("Miecz sprawiedliwości na haku zawieszałem"), licząc, że "siła moralnej cnoty i kultura duszy" uzdrowi naród polski. W siódmą rocznicę swojego powrotu z Magdeburga zapowiada jednak, że jego cierpliwość się skończyła, że tym razem nie będzie zatrzymywał "karzącej dłoni sprawiedliwości" uderzającej w negatywne zjawiska. Słowa te można zrozumieć jako rodzaj przestrogi dla wszystkich osób odpowiedzialnych (w przekonaniu Marszałka) za złą sytuację w kraju.

    Kończy zapowiedzią obrony honoru wojska polskiego. Do współpracy w tym dziele wzywa zgromadzonych w Sulejówku oficerów. Choć wezwanie to, jak i samo określenie "honor wojska" mogło być bardzo różnie rozumiane, to jednak brakowało tu jednoznacznego, jasnego określenia celu do którego należy zmierzać.


    Tekst obu wypowiedzi przytaczam za: J. Piłsudski, "Pisma zbiorowe", tom VIII, Warszawa 1937. Nie są one chronione prawami autorskimi majątkowymi, gdyż one wygasły.

    http://www.dws-xip.pl/wojna/2rp/mowadreszera.html

    © copyright 2008 - Adam "fuehrer" Pązik
    Design by Scypion