WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
niedziela, 17 kwietnia 2011
lumpen kapitał * jak to się zaczęło
( )
Strategiczne decyzje zapadły podobno w lipcu 1989 r., czyli po wyborach, ale przed powołaniem rządu Tadeusza Mazowieckiego, na spotkaniu w Brukseli, grupy działaczy Solidarności. W spotkaniu w brukselskim, biurze Solidarności" poświęconym opracowaniu zarysu ideowego przemian społeczno-gospodarczych w Polsce uczestniczyli m.in.: Jerzy Milewski jako gospodarz, prof. Witold Trzeciakowski, późniejszy minister w rządzie T. Mazowieckiego, Jacek Merkel, J.K. Bielecki, później premier, Andrzej Milczanowski, wieloletni minister MSW, Zdzisław Najder, szef doradców premiera Jana Olszewskiego, Jeffrey Sachs, najbardziej aktywny zagraniczny doradca ministra finansów, prof. Jacek Rostowski z Londynu, doradca ministra finansów w latach 1989-1991 i obecny minister finansów w rządzie D. Tuska.
Ten ostatni zapytany przez "Życie Gospodarcze", czy umowy Okrągłego Stołu nie krępowały zebranych w poszukiwaniach nowych rozwiązań, w tym prof. Trzeciakowskiego, który był sygnatariuszem ich części ekonomicznej, odpowiedział:
(.) Oczywiście. I chodziło tu głównie o odejście od tych umów
(1 stycznia 1990 r.) zniesiono państwową regulację i kontrolę cen większości towarów (co wczesniej rząd Rakowskiego wykonał w odniesieniu do żywności). Wobec równoczesnego zniesienia większości dotacji i przy wielkich niedoborach wywołało to niebywałą eksplozję drożyzny. Ekipa Balcerowicza świadomie ją spotęgowała, podnosząc odgórną decyzją o 200% księgową wartość majątku przedsiębiorstw państwowych (na tej podstawie wyliczono wspomnianą wyżej tzw. dywidendę) i podwyższając o 400% urzędowe ceny nośników energii. Zarazem podniesiono do niebotycznej wysokości oprocentowanie kredytów bankowych - w 1990 r. wyniosło ono ponad 60%, a w 1991 r. ponad 120%. Gigantyczna inflacja uruchomiona tymi decyzjami miała być następnie zahamowana przez zmniejszenie popytu tak ze strony państwa, jak i sektora przedsiębiorstw oraz ludności. Zredukowano więc wydatki publiczne, finanse przedsiębiorstw oprócz podatku obrotowego i dochodowego uszczuplił dodatkowo podatek od wartości majątku trwałego, zwany myląco dywidendą. W wielu wypadkach okazał się on zabójczy, bo płatny, w tej samej wysokości przy malejących obrotach i dochodach. Oprocentowanie wkładów na zwykłych książeczkach PKO zwiększono tylko nieznacznie, miliony ludzi straciły więc swoje oszczędności w wyniku błyskawicznego spadku wartości pieniądza. Przykładowo, w dniu 30.11.1979 r. wpłacono na książeczkę PKO Nr 0279143 Bł-2 15 000 zł, powiększając sumę wkładu do 15 036 zł. Wpłata była przeznaczona na pokrycie kosztów pogrzebu właściciela książeczki. Suma była w zupełności wystarczająca na sprawienie przeciętnego pogrzebu, tj. na pokrycie wszystkich kosztów z tym związanych. W 1989 r. PKO dopisało obowiązujące odsetki (13. III.1989 r. - 12 781 zł), powiększając sumę do 27 817 zł, tj. do wartości 1/3 lichej trumny. W ciągu tych bez mała 10 lat PKO powiększyło oszczędności współczynnikiem 1,85, podczas gdy w styczniu 1982 r. przemnożono ceny podstawowe współczynnikiem 2,41. <www.ia.pw.edu.pl/Pl-iso/listy/Plotki/94.06/0020.html>
Głównym instrumentem zmniejszania popytu stało się jednak blokowanie płac za pomocą podatku od ponadnormatywnego wzrostu wynagrodzeń, znanego powszechnie jako popiwek. Gwarantowało to szybki spadek realnych zarobków klas pracowniczych - tym głębszy, im wyższa inflacja. Przedsiębiorstwa zderzone ze skurczonym popytem wewnętrznym jak i zewnętrznym, w wyniku utraty rynków byłej RWPG, przygniecione ciężarem odsetek i duszone przez fiskusa, ograniczyły drastycznie produkcję, co pociągnęło za sobą masowe bezrobocie (w ramach tzw. planu Balcerowicza traciło pracę codziennie średnio ok. 3000 osób, co odpowiadało likwidacji jednego dużego zakładu przemysłowego) (Staszyński). Restrykcje narzucone przedsiębiorstwom publicznym były więc starannie przemyślane i celowo - z punktu widzenia nadrzędnego zadania ustrojowej przebudowy - dobrane. Podwójny nelson popiwku i dywidendy pchał je do przekształceń własnościowych, gdyż oba te podatki obciążały jedynie przedsiębiorstwa państwowe . Gdyby zaś mimo wszystko nie miały na taką transformację ochoty, pompy ssące polityki fiskalnej i kredytowej miały je wyniszczyć do stanu, w jakim mógłby na nich położyć rękę likwidator. Ułatwieniu zaś jego działań poprzez osłabienie załóg, z których oporem się liczono, miała posłużyć akcja Urzędu Antymonopolowego, jaki z 290 wielkich przedsiębiorstw utworzył 966 nowych podmiotów gospodarczych. Cel owej akcji określił jasno współpracujący z J. Lewandowskim J. Szomburg: (.) Przedsiębiorstwa te są zbyt słabe politycznie, aby nie pozwolić się zlikwidować (Staszyński, 1997, s.29).
Politykę pieniężną wspierano innymi narzędziami z bogatego repertuaru działań makroekonomicznych, takich jak polityka celna; zniesienie bądź zredukowanie opłat importowych, połączone z zamrożeniem kursu dolara, wystawiło znaczne połacie krajowego przemysłu na rujnującą konkurencję produktów zagranicznych. "Niewidzialna ręka" rynku miała współdziałać z twardą łapą państwa w dziele likwidacji socjalistycznego sposobu produkcji, o czym bez ogródek mówił np. jeden z głównych pomocników Balcerowicza, ówczesny minister przemysłu Tadeusz Syryjczyk: (.) Oczekujemy, że przedsiębiorstwa nie dostosowane do rynku zbankrutują, a ich zasoby (majątek, załoga, zaopatrzenie) przejdą do nowych przedsiębiorstw.
Wedle świadectwa Ewy Tomaszewskiej, członkini KK "S" i RS AWS, posłanki AWS z 1990 r: (.) Rząd wówczas wyraźnie demonstrował, że aktywność pracowników go nie obchodzi, że byli oni potrzebni tylko do walki. W lutym 1990 byłam na spotkaniu z panem Balcerowiczem w dawnych zakładach im. Róży Luksemburg. Pokazano mu czarno na białym, że to, co miało służyć rozwojowi, niszczy gospodarkę i szanse życiowe pracowników. On nie chciał tego słuchać. Szok cenowy już się wtedy pojawił, wiadomo było, że trzeba rozwiązywać pojawiające się problemy. Pomysłu nie było, była za to niechęć do rozmawiania. W jej opinii to jak elity polityczne potraktowały środowiska pracownicze": można streścić następująco: (.) Byliście potrzebni do obalenia komunizmu, a teraz won ("Gazeta Wyborcza" 1.12.00).
Wedle świadectwa Ewy Tomaszewskiej, członkini KK "S" i RS AWS, posłanki AWS z 1990 r: (.) Rząd wówczas wyraźnie demonstrował, że aktywność pracowników go nie obchodzi, że byli oni potrzebni tylko do walki. W lutym 1990 byłam na spotkaniu z panem Balcerowiczem w dawnych zakładach im. Róży Luksemburg. Pokazano mu czarno na białym, że to, co miało służyć rozwojowi, niszczy gospodarkę i szanse życiowe pracowników. On nie chciał tego słuchać. Szok cenowy już się wtedy pojawił, wiadomo było, że trzeba rozwiązywać pojawiające się problemy. Pomysłu nie było, była za to niechęć do rozmawiania. W jej opinii to jak elity polityczne potraktowały środowiska pracownicze": można streścić następująco: (.) Byliście potrzebni do obalenia komunizmu, a teraz won ("Gazeta Wyborcza" 1.12.00).
O ile sektor publiczny poddano restrykcyjnej polityce makroekonomicznej, o tyle na drugim biegunie, dosłownie potraktowano hasło swobodnej przedsiębiorczości, usuwając wszelkie ograniczenia rozwoju gospodarczej działalności prywatnej. Forsowano przyspieszoną pierwotną akumulację prywatnego kapitału, zarówno w celu jego samoistnego rozwoju, jak i ułatwienia przejmowania przezeń denacjonalizowanego majątku. szczególnie skutecznym narzędziem tej akumulacji była całkowita swoboda obrotu dewizowego i handlu zagranicznego. W połączeniu z systemem zwolnień i ulg podatkowych, wprowadzeniem wewnętrznej wymienialności złotego, a także brakiem kontroli skarbowej, pozwoliła ona na usankcjonowanie i ekspresową rozszerzoną reprodukcję różnych form, lumpenkapitału, zwłaszcza tej postaci lumpenkapitału pieniężnego, jaką reprezentował kapitał cinkciarski, który skrzyżowawszy się z grupami nomenklaturowymi, mnożył się za pośrednictwem sieci legalnych kantorów walutowych, transakcji z bankami, handlu hurtowego oraz importu. Nadzwyczajne zyski w imporcie dóbr wyrastały nie tylko z arbitraży cenowych, ale również z lumpenźródeł (łączących się na ogół z łatwym korumpowaniem aparatu celnego), czego jednym z licznych przykładów może być tzw. "afera paliwowa", polegająca na zaniżaniu wartości celnej sprowadzanych paliw. Nieskrępowanemu robieniu tego rodzaju interesów sprzyjała decyzja podjęta - trudno przypuszczać, że przez przeoczenie - w 1989 r. w ramach reformy MSW, o rozwiązaniu V zarządu specjalizującego się w przestępstwach gospodarczych, a także likwidacja Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną przy KG MO. Odtworzono je dopiero wiele lat później ("Rzeczpospolita"8.2.03).
Przez dwa pierwsze lata tworzenia w naszym kraju nowego ustroju nie było więc w państwie instytucji zwalczającej tę formę przestępczości. W 1992 r., po głośnych politycznych deklaracjach o puszczaniu aferzystów w skarpetkach, utworzono w policji scentralizowaną, podległą tylko komendantowi głównemu policji, strukturę nazwaną K-17. Miała się ona zajmować walką z przestępczością aferową. W K-17 pracowało 2,7 tys. tajnych funkcjonariuszy. Ale szybko K-17 - tym razem po cichu - przekształcono w wydziały ds. przestępczości gospodarczej, podległe komendantom powiatowym policji. W praktyce funkcjonariusze w wydziałach wojewódzkich często wiedzą tylko o tym, co się dzieje na ich podwórku. Nie mogą więc połączyć faktów i osób działających w całym kraju, co jest typowe dla przestępczości gospodarczej. Dlatego też wykrywalność tego rodzaju przestępstw jest niezwykle niska. W Polsce nie ma też prawnych możliwości wymiany informacji między policją, a urzędami kontroli skarbowej, Generalnym Inspektoratem Celnym, Głównym Urzędem Ceł, wywiadem skarbowym oraz Urzędem Ochrony Państwa.("Wprost" 46/00). Dopiero po siedmiu latach odtworzono podobną jednostkę w KG Policji. To właśnie z tego okresu pochodzą informacje o niebotycznych zarobkach celników i policjantów. Po otwarciu granic przemycano wszystko, co mogło przynieść zysk. Celnicy w Głuchołazach, według ustaleń prokuratury, wzięli 200 tys. zł za wpuszczenie do Polski transportu 300 tys. litrów spirytusu "Royal"<http://www.wprost.pl/iso/04.25.1999(856)/numer/s30.htm.
Forsownej akumulacji lumpenkapitału służyły też rozliczne luki w prawie i systemie podatkowym, generujące krociowe fortuny. Na realny kapitał zamieniano też informacje o przygotowywanych decyzjach gospodarczych. Biorąc pod uwagę tylko (oczywiście nie całość tej niepełnej listy obciąża konto rządów solidarnościowych ) aferę FOZZ, aferę rublową, alkoholową, papierosową, Art-B, udzielanie pożyczek kombinatorom, radio "Maryja" wyliczyło straty z tego tytułu na 100 bln starych złotych ("Gazeta Wyborcza" 13.2.97, s. 13/14). Straty jednej strony zawsze, rzecz jasna, są jednocześnie zyskami strony drugiej i ten pieniądz przecież nie rozpłynął się, jest gdzieś obecny w obiegu gospodarczym..
O ile jednak pierwszy człon tej strategii przyniósł, jak można uznać, sukces uwidaczniający się na powierzchni życia gospodarczego w postaci rozkwitu tzw. prywatyzacji założycielskiej, o tyle prywatyzacja w sensie właściwym napotkała, jak zauważyliśmy, nieprzewidziane bariery, w tym zwłaszcza społeczną.
W efekcie tej polityki wobec sektora publicznego, udział przedsiębiorstw deficytowych w ogólnej liczbie przedsiębiorstw wzrósł z 9,9% w roku 1990 do 37,7% w roku następnym, zaś liczba branż deficytowych w przemyśle - z 26 do 57; wynik finansowy netto spadł aż o 124,7%, a wielkość łącznej straty wynosiła prawie 20 bln zł, na co składała się strata netto przedsiębiorstw deficytowych w wysokości 66 bln zł i zysk netto przedsiębiorstw rentownych w wysokości 46 bln zł. Sytuacja ta była rezultatem nałożenia na przedsiębiorstwa obciążeń fiskalnych, przekraczających wynik brutto 30%, zaś w przemyśle państwowym aż o 62%. Dodajmy, że w 1990 r. obciążenia te stanowiły tylko 54% wyniku finansowego brutto, co obrazuje skalę nasilenia się fiskalizmu w przemyśle polskim (Jakóbik, 1999).
W 1993 r. podatki przypadające na jednego zatrudnionego były w sektorze publicznym trzykrotnie wyższe niż w sektorze prywatnym (w sektorze publicznym wynosiły przeciętnie 20 467 zł, a w sektorze prywatnym 6800 (Jarosz, 1996, s.341). W rozbiciu na działy gospodarki podatki i parapodatki (popiwek, dywidenda) obciążające przedsiębiorstwa państwowe w 1992 r., w porównaniu z sektorem prywatnym były w przemyśle - 2,3 raza wyższe, w budownictwie - 1,7 raza, w rolnictwie - 3 razy, w leśnictwie - 2,5 raza, w transporcie - 1,5 raza, w handlu - 1,5 raza, w pozostałych działach - 1,8 raza wyższe (Staszyński, 1996, s.16).
W 1993 r. podatki przypadające na jednego zatrudnionego były w sektorze publicznym trzykrotnie wyższe niż w sektorze prywatnym (w sektorze publicznym wynosiły przeciętnie 20 467 zł, a w sektorze prywatnym 6800 (Jarosz, 1996, s.341). W rozbiciu na działy gospodarki podatki i parapodatki (popiwek, dywidenda) obciążające przedsiębiorstwa państwowe w 1992 r., w porównaniu z sektorem prywatnym były w przemyśle - 2,3 raza wyższe, w budownictwie - 1,7 raza, w rolnictwie - 3 razy, w leśnictwie - 2,5 raza, w transporcie - 1,5 raza, w handlu - 1,5 raza, w pozostałych działach - 1,8 raza wyższe (Staszyński, 1996, s.16).
Na przykład należałoby dokonać podziału odpowiedzialności za drugą z wymienionych afer, która miała swoje początki w przeprowadzonym w grudniu 1988 r. zniesieniu koncesji na import alkoholu w ramach tzw. obrotu niehandlowego.
Prof. Jacek Tittenbrun
CDN.
jest to ROZDZIAŁ 27 4-tomowej książki autora pt. "Z deszczu pod rynnę. Meandry polskiej prywatyzacji": Poznań 2007-8: Zysk i Ska.
c u c h n ą c y 1989
Imperium Marionetek
Dlaczego w Polsce nie ma uczciwej demokracji
30 sierpnia 2007
Zwykły człowiek co 4 lata idzie na wybory. Kogoś wybiera, ale człowieka nie zna. Głosuje na partię którą oglądał w telewizji. Partia ma przywódcę, jego zna, z telewizji, bo przecież nie osobiście. Wybiera go bo obiecywał że będzie lepiej, że będzie uczciwie, że będzie bogato. Ale po wyborach nic się nie zmienia, tak samo jak po ostatnich wyborach i jeszcze wcześniejszych wyborach. Bo przecież ten polityk już rządził, i wcześniej też obiecywał ale słowa nie dotrzymał. Ludzie go znienawidzili, bo podobno kradł i marnował wspólne pieniądze. Ale to było dawno, ostatnio podobno kradli inny. Ci inni są gorsi, tak mówili w telewizji, dlatego trzeba wybrać tego co to się go już nie pamięta, tego co podobno kradł wcześniej i może mniej. Na tym polega demokracja, trzeba wybierać, trzeba się angażować. Tak każą w telewizji. Kto nie głosuje ten niszczy demokrację. Itd., itd., ładne, mądra słowa, etykiety i dźwięki, które nic nie znaczą.
Po co w Polsce ludzie chodzą do wyborów? Żeby wybrać swoich przedstawicieli? Nie do końca. Wyborcy w Polsce mogą wybrać swojego przedstawiciela, ale jeśli wybiorą kogoś kto nie należy do partii politycznej wybór jest nieważny. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Czy w Polsce ludzie mogą wybrać kogo chcą? Nie do końca. Wyborcy w Polsce mogą wybierać tylko z pewnych specjalnych list, które układają pewni specjalni ludzie z pewnych specjalnych partii politycznych. Oczywiście zawsze można postawić znaczek przy kandydacie, który nie jest wpisany na żadną ze specjalnych list ale ponownie, kandydat nie zatwierdzony przez specjalnych ludzi do parlamentu nie ma prawa wejść. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Po co ludzie w Polsce wybierają swoich przedstawicieli do parlamentu? Po to żeby tworzyli prawo? Nie do końca. Parlament może sobie tworzyć prawo, ale tylko wówczas i tylko takie jakie odpowiada specjalnej grupce starców, którzy nie pochodzą z wyborów. To oni zatwierdzają nowe prawa i to oni mówią jak należy je stosować. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Czy demokracja w Polsce to Wspólna Sprawa: wspólna obowiązki i wspólne prawa? Nie do końca. W Polsce można z podatków żyć ale podatków nie płacić. Można decydować jak wydawać wspólne pieniądze ale do wspólnej kasy nie dokładać. Zawsze można znaleźć polityka i wejść z nim w spółkę, przegłosować ciężko pracujących, zabrać siła ich pieniądze i podzielić się łupem niczym banda zbójców. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Komu w Polsce służą politycy i partie polityczne? Ludziom? Nie do końca. W zasadzie to ludzie służą swoimi pieniędzmi partiom politycznym. Partie potrzebują pieniędzy, więc partie biorą sobie pieniądze z kieszeni podatników. To demokratyczna wola ludu. Zwykli ludzie rzekomo rządza, zwykli ludzie na pewno nienawidzą polityków, ale ich wolą jest podobno by politykom dawać pieniądze. Dziwne? To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Można otwierać dalej ładne pudełko z polską demokrację, ale zawartość bez opakowania cuchnie już wystarczająco. Czym jest polska demokracja? Tym samym czym dmuchany samochód, tekturowe buty, ołowiany samolot, miauczący zając i wiele innych atrap. Polska demokracja to piękna fasada, efektowna etykieta za którą dalej po za pozorami nie ma nic demokratycznego. Kiedy słyszy się słowo demokracja i demokratyczny, słyszy tak często że głowa zaczyna boleć, trudno w istnienie demokracji nie uwierzyć, ale wystarczy sięgnąć w przeszłość, wystarczy przypomnieć sobie pewien powszechny niesmak którzy towarzyszy owej demokracji. Zawsze Ci sami ludzie, zawsze niedotrzymane obietnice, zawsze amnezja i milczenie o przeszłości, zawsze ten sam rozbój z zarobionych pieniędzy i zawsze to samo nieudolne państwo.
Demokracja to rządy świadomych obywateli w interesie świadomych obywateli. Demokracja to niskie podatki jeśli wyborcy chcą niskich podatków, demokracja to surowe prawo jeśli obywatele chcą surowego prawa, demokracja to dekomunizacja jeśli wyborcy nie chcą komunizmu, a nie rządy na odwrót, albo w oderwaniu od woli ludzi. Woli ludzi, która w Polsce przechodzi przez tak zręcznie skonstruowane mechanizmy, że staje się swoją odwrotnością. Żeby dowiedzieć się kto i jak rządzi w Polsce, trzeba przestać patrzeć na etykietę, minąć fasadę i zajrzeć do cuchnącego środka.
Po co w Polsce ludzie chodzą do wyborów? Żeby wybrać swoich przedstawicieli? Nie do końca. Wyborcy w Polsce mogą wybrać swojego przedstawiciela, ale jeśli wybiorą kogoś kto nie należy do partii politycznej wybór jest nieważny. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Czy w Polsce ludzie mogą wybrać kogo chcą? Nie do końca. Wyborcy w Polsce mogą wybierać tylko z pewnych specjalnych list, które układają pewni specjalni ludzie z pewnych specjalnych partii politycznych. Oczywiście zawsze można postawić znaczek przy kandydacie, który nie jest wpisany na żadną ze specjalnych list ale ponownie, kandydat nie zatwierdzony przez specjalnych ludzi do parlamentu nie ma prawa wejść. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Po co ludzie w Polsce wybierają swoich przedstawicieli do parlamentu? Po to żeby tworzyli prawo? Nie do końca. Parlament może sobie tworzyć prawo, ale tylko wówczas i tylko takie jakie odpowiada specjalnej grupce starców, którzy nie pochodzą z wyborów. To oni zatwierdzają nowe prawa i to oni mówią jak należy je stosować. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Czy demokracja w Polsce to Wspólna Sprawa: wspólna obowiązki i wspólne prawa? Nie do końca. W Polsce można z podatków żyć ale podatków nie płacić. Można decydować jak wydawać wspólne pieniądze ale do wspólnej kasy nie dokładać. Zawsze można znaleźć polityka i wejść z nim w spółkę, przegłosować ciężko pracujących, zabrać siła ich pieniądze i podzielić się łupem niczym banda zbójców. To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Komu w Polsce służą politycy i partie polityczne? Ludziom? Nie do końca. W zasadzie to ludzie służą swoimi pieniędzmi partiom politycznym. Partie potrzebują pieniędzy, więc partie biorą sobie pieniądze z kieszeni podatników. To demokratyczna wola ludu. Zwykli ludzie rzekomo rządza, zwykli ludzie na pewno nienawidzą polityków, ale ich wolą jest podobno by politykom dawać pieniądze. Dziwne? To w Polce normalne bo tutaj jest taka demokracja bardziej demokratyczna i ludowa niż gdzie indziej.
Można otwierać dalej ładne pudełko z polską demokrację, ale zawartość bez opakowania cuchnie już wystarczająco. Czym jest polska demokracja? Tym samym czym dmuchany samochód, tekturowe buty, ołowiany samolot, miauczący zając i wiele innych atrap. Polska demokracja to piękna fasada, efektowna etykieta za którą dalej po za pozorami nie ma nic demokratycznego. Kiedy słyszy się słowo demokracja i demokratyczny, słyszy tak często że głowa zaczyna boleć, trudno w istnienie demokracji nie uwierzyć, ale wystarczy sięgnąć w przeszłość, wystarczy przypomnieć sobie pewien powszechny niesmak którzy towarzyszy owej demokracji. Zawsze Ci sami ludzie, zawsze niedotrzymane obietnice, zawsze amnezja i milczenie o przeszłości, zawsze ten sam rozbój z zarobionych pieniędzy i zawsze to samo nieudolne państwo.
Demokracja to rządy świadomych obywateli w interesie świadomych obywateli. Demokracja to niskie podatki jeśli wyborcy chcą niskich podatków, demokracja to surowe prawo jeśli obywatele chcą surowego prawa, demokracja to dekomunizacja jeśli wyborcy nie chcą komunizmu, a nie rządy na odwrót, albo w oderwaniu od woli ludzi. Woli ludzi, która w Polsce przechodzi przez tak zręcznie skonstruowane mechanizmy, że staje się swoją odwrotnością. Żeby dowiedzieć się kto i jak rządzi w Polsce, trzeba przestać patrzeć na etykietę, minąć fasadę i zajrzeć do cuchnącego środka.
Zawartość
Projekt zrodził się z potrzeby wyartykułowania myśli które krążą w nieoficjalnym obiegu, a które wyrażają podskórne odczucie wszechogarniającej wadliwości i powszechnej nieautentyczności systemu zaprowadzonego w Polsce po roku 1990. W odpowiedzi na rozlewające się poczucie rozkładu i bezsilności oficjalna propaganda ma dla ludzi trzy historyjki.
Historyjka pierwsza to kultu sukcesu. To namolne przypominanie kolejek po pralkę i szynki tylko na święta. Rozwodzenie się jak to przed rokiem 1990 nie było demokracji a teraz jest. Przypominanie ZOMO i ORMO oraz siniaków po milicyjnych pałkach. Ględzenie o pełnych półkach i cudownych kredytach na szafkę i wakacje. Itp., itp. Większość ludzi przyjmuje takie wyjaśnienie, zapominając zapewne że degenerat który jawnie znęcał się i okradał swoją rodzinę nie staje się bohaterem tylko dlatego że obecnie bije dziecko rzadziej, znęca się nad żoną dyskretniej i kradnie jej nie 100% ale 80% pieniędzy na alkohol. Tyrania pozostaje tyranią, niezależnie od tego czy jest bardziej liberalna czy bardziej bolszewicka. Celem człowieka wolnego jest wolne państwo, a nie łagodny oligarcha który nie bije za często i nie kradnie za dużo.
Historyka druga to mit nieudacznika. Narzekasz na III PR, więc musisz być tym któremu się nie powiodło, a nie powiodło Ci się bo jesteś nieudany, nie potrafisz korzystać z demokracji oraz wolności gospodarczej. Przeciętny rozmówca zostaje porażony taką techniką i przestaje mówić w pół słowa. Co na to odpowiedzieć? Nie zaprzeczysz, szambo przyklei się. Zaczniesz zaprzeczać zapachnie nieudacznictwem jeszcze bardziej. Większość ludzi zapomina przy tym, że jest to bezpośrednia agresja słowna i dyskusja jest w zasadzie zamknięta. Jej przerwanie i to najlepiej na trwałe jest jak najbardziej na miejscu. Można co prawda ją kontynuować jeśli ktoś bardzo tego chce, ale tylko w formie wymiany złośliwości, co nie jest takie trudne bo najczęściej posługują się tym dzieci prominentów o niezbyt giętkim umyśle i kompleksie na punkcie nadopiekuńczego tatusia z przeszłością lub kontaktami w PZPR.
Historyjka trzecia to samoośmieszająca się negacja demokracji. To promowanie postaci w rodzaju JKM, które mieszają bardzo ostrą i bardzo celną krytykę systemu z nonsensami w rodzaju nawoływania do pogłównego, przywrócenia publicznych tortur lub zachowania finansowych przywilejów dla ubeków. Jest to najbardziej wyrafinowana forma uciszania samodzielnie myślących. Organizacje i ludzie tego rodzaju przyciągają krytyków, u których chęć działania poprzedza racjonalną analizę, marnują ich energię, podważają wiarygodność biografii i neutralizują skuteczniej niż ZOMO. Ale nawet jeśli ustrzeżesz się od udziału w takich niepoważnych przedsięwzięciach i tak nie uchronisz się przed etykietą oszołoma i ekstremisty, co to chce żeby powrócił monarcha absolutny i analfabetyzm a ludzie umierali z głodu na ulicy. Jeśli mówisz nawet coś co przypomina JKM stajesz się korwinistą, nie ma na to rady. Nie chcesz nim być, odwróć jego poglądy czyli chwal zreformowany marksizm. I kółeczko się zamyka.
Imperium Marionetek miało być alternatywą i odtrutką dla oficjalnej propagandy. Jest to czwarta interpretacja w której III PR stoi bardzo daleko od uczciwej republiki, w której krytyk nie staje się od razu nieudacznikiem i która pozostaje na gruncie idei wolnościowej, jak najdalej od absurdalnej reakcji JKM. Na ile się to udało niech ocenią komentarzy. Autor / autorzy dołożyli starań by zebrać własne oraz, co jest w większości, zapożyczone argumenty w możliwie spójną, prosta i sugestywną całość. W rodzaj kompendium do którego można się odwołać za każdym razem gdy po raz setny jakiś zawodowy agitator lub pożyteczny idiota zacznie krzyczeć: A gdzie masz oszołomie argumenty na korupcję i brak demokracji w Polsce?
APPENDIX - TŁO.
Marsz szaleńców
Ogólnoświatowy kryzys gospodarczy, a w szczególności kłopoty finansowe zachodu intensyfikują się w miarę upływu czasu. Sytuacja ta powoduje wzrost turbulencji społecznych, od „rewolucji arabskich” poczynając, a bałkańskich niepokojach kończąc.
Sytuacja ta nie zraża zachodnich przywódców do dalszego kroczenia drogą „oszczędności fiskalnych”. Rywalizują oni między sobą o palmę pierwszeństwa w grze, którą skrótowo można określić mianem „kto bardziej przykręci śrubę wydatków społecznych” . UK Telegraph donosi, że „program oszczędnościowy” ogłoszony przez prezydenta Stanów Zjednoczonych „zawstydził” władze Zjednoczonego Królestwa, które pod względem surowości cięć budżetowych pozostają w tyle nie tylko za USA ale i za innymi krajami „wspólnoty międzynarodowej”. Rządy Grecji i Portugalii szykują się do kolejnych kroków mających na celu „zadowolić rynki”, które stają się coraz bardziej wybredne i wymagające. Niezadowolone z „postępów” Grecji podniosły jej oprocentowanie 10 letnich obligacji do 14 pc. Nie lepiej traktują też dług Irlandii.
Cięcia budżetowe powodują dalsze pogorszenie koniunktury gospodarczej delikwentów z oczywistego powodu braku dostatecznej płynności finansowej w realnej gospodarce. A wszystko to zachodzi w momencie gdy „rynki finansowe” dławią się jej nadmiarem dostarczanym na skinienie palca przez usłużne banki centralne. Uzyskana w ten sposób „płynność” inwestowana jest na giełdach powodując nadmuchiwanie kolejnych baniek spekulacyjnych. O ile te z giełd papierów wartościowych są dla ogółu mniej odczuwalne, o tyle te z giełd towarowych przekładają się na gwałtowny wzrost cen surowców, a w szczególności żywności. Tak więc realna gospodarka jest dławiona powodując zmniejszenie zatrudnienia (wzrost bezrobocia), a równolegle rosną ceny podstawowych towarów niezbędnych do egzystencji ubożejącego społeczeństwa. Wygląda na to, że „finansiści” w swej szaleńczej zabawie polegającej na zbieraniu jak największych ilości wirtualnych pieniędzy i innych tego typu aktywów (np. akcji) nie zawahają się przed całkowitym zniszczeniem realnej gospodarki i zamorzeniem ludzkości głodem. Wszystko to w imię świętego prawa „wolnego rynku”.
UZUPEŁNIENIE.
Oto przyszłość, w której nadal będą wybory i żaden wyborca na nic nie będzie miał wpływu. Oto cyberdemokracja, idealna demokracja amerykańskich i już niedługo polskich oligarchów, a także Józefa Stalina. Demokracja, w której tylko uprzywilejowani będą mogli zajmować się polityką, w końcu bez przeszkadzania ze strony poddanych. Dla poddanych zostanie za to gra komputerowa na maszynie wyborczej oraz teleturniej podawania wyników w telewizji. Oto droga do doskonałego niewolnictwa, gdzie niewolnicy będą myśleli że są wolni.
Subskrybuj:
Posty (Atom)