WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
czwartek, 21 lipca 2011
WLK GEN. SIKORKA
cytowany (str 407) raport Stasi dla KC SED mowi: " Walesa jest parszywym, prymitywnym i zaklamanym typem [...]. Bez swoich doradcow jest kompletnym zerem. Po pierwszych rozmowach z przedstawicielami rzadu oswiadczyl, ze wita z radoscia stan wojenny i zgadza sie z tym, zeby unieszkodliwic ekstremalne sily w Solidarnosci. Obiecal wspolpracowac z rzadem i stworzyc taki program, ktory calkowicie bedzie sie zgadzal z celami rzadu. ....Pozostawiony na wolnosci natychmiast zlamalby nasze obietnice. Nawet czasowa wspolpraca taktyczna z tym durniem i lajdakiem jest niemozliwa"
W obozach Sikorskiego
Płk Tadeusz Münnich, w 1939 r. adiutant marszałka Rydza-Śmigłego, na rozkaz gen. Sikorskiego został uwięziony na wyspie Bute. Na zdjęciu z żoną, Bute, 1942 r. / fot. z książki Marka Gałęzowskiego "Pułkownik 'Żegota'..." (wyd. IPN)
Nie mogli walczyć o Polskę, bo nie spełniali kryteriów „moralnych” lub „politycznych” – czyli: byli oponentami gen. Władysława Sikorskiego. Tylko przez Wyspę Wężów przeszło 1500 polskich oficerów.
Zobacz także:
Ci, którzy robią intrygi, znajdą się w obozie koncentracyjnym” – tak gen. Sikorski ostrzegł w lipcu 1940 r. politycznych przeciwników emigracyjnego rządu. – Oczywiście myślał o obozie odosobnienia na wzór tych z wojny burskiej, a nie o Auschwitz. Ale wypowiedź wypadła fatalnie – komentuje słowa Naczelnego Wodza prof. Mirosław Dymarski z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Czy był to tylko językowy lapsus generała? Jak wyglądały „obozy Sikorskiego”?
Sereza-Bereza i Wyspa Wężów
Preludium miało miejsce we Francji, późną jesienią 1939 r. Po kampanii wrześniowej emigracyjne władze Polski szukały winnych porażki. Dla ludzi Sikorskiego jasne było, że sanacyjnych polityków i wojskowych należy rozliczyć i trzymać z dala od rządów.
Dlatego utworzono ośrodek odosobnienia dla kilkudziesięciu „nieprawomyślnych” – we francuskim Cerizay. Zesłano ich tam bez wyroków sądowych. Warunki mieli jednak niezłe. Dostawali część uposażenia, mieszkali w hotelach i pensjonatach, nie mogli tylko opuszczać miasteczka. Ale i tak przeciwnicy Sikorskiego spolszczali Cerizay jako „Sereza”, nawiązując do Berezy Kartuskiej, w której sanacyjne władze gnębiły działaczy opozycji.
Po klęsce Francji polski rząd ewakuował się do Anglii. A za nim politycznie „podejrzani” z Cerizay. Najpierw umieszczono ich na stadionie Glasgow Rangers, potem w Douglas i Broughton. Znaleźli się tam wraz z oficerami bez przydziału z przyczyn czysto wojskowych – to był kolejny problem na głowie Sikorskiego, że w polskiej armii w Anglii stosunek oficerów do szeregowych wynosił wówczas 1:2,8. Nadmiar kadry oficerskiej sięgał aż 2500 osób.
Wśród bezczynnego wojska szerzyły się nałogi. Sikorski wydawał kolejne tajne rozkazy, w których winnym pijaństwa groził sądem wojennym. W końcu nałogowcy dołączyli do grona żołnierzy politycznie niewygodnych i tych z wojskowego punktu widzenia zbędnych. Wszyscy oni (plus oficerowie podejrzewani o skłonności homoseksualne i erotomanię) wylądowali 70 lat temu na szkockiej wyspie Bute, później zwanej „Wyspą Wężów”.
To tam, w miasteczku Rothesay, tajnym rozkazem z 11 sierpnia 1940 r. gen. Marian Kukiel (jako Dowódca Obozów i Oddziałów WP w Szkocji) utworzył „zgrupowanie oficerów nieprzydzielonych”. Kto się w nim znalazł? Np. były przedwojenny premier Marian Zyndram-Kościałkowski, dowódca Armii „Prusy” gen. Stefan Dąb-Biernacki, wojewoda śląski i przewodniczący ZHP Michał Grażyński i inni. Przez Wyspę Wężów przeszło w sumie około 1500 oficerów, w tym 20 generałów.
Samobójcze strzały
Wyspa była znanym kąpieliskiem, 45 km od Glasgow. Pozornie warunki były pierwszorzędne. Oficerowie mieszkali na kwaterach i dostawali żołd (choć zmniejszony). Wartowników ani drutów kolczastych nie było. Mieli tylko zakaz opuszczania wyspy, kontrolowano też ich korespondencję.
Bezczynność i poczucie krzywdy tworzyły toksyczną atmosferę. „Polityczni” nie pojmowali, dlaczego są osadzeni z „patologią”. Stefan Mękarski pisał w dzienniku: „Wegetujemy, wspaniale przeżywamy w luksusie najstraszliwszą wojnę w dziejach”. Rothesay nazwał „trupiarnią, z której ostatnio jednego oficera na tydzień wysyłają do szpitala wariatów”. Było też kilka samobójstw. Nie tylko wśród zesłanych, ale i tych, którzy dopiero mieli tam trafić.
Miejscowi Szkoci nie mogli zrozumieć, dlaczego Polacy grają w brydża, gdy ich koledzy z jednostek frontowych i żołnierze brytyjscy giną na wojnie. Władysław Dec w książce „Narwik i Falaise” wspomina: „– Czy wy jesteście podejrzani? – zapytała mnie pewna Szkotka z Glasgow, usiadłszy przy moim stoliku w kawiarni. – Mój ojciec mówił, że w Rothesay osadzeni są Polacy, którzy w Polsce... współpracowali z Niemcami”.
Czy był to tylko językowy lapsus generała? Jak wyglądały „obozy Sikorskiego”?
Sereza-Bereza i Wyspa Wężów
Preludium miało miejsce we Francji, późną jesienią 1939 r. Po kampanii wrześniowej emigracyjne władze Polski szukały winnych porażki. Dla ludzi Sikorskiego jasne było, że sanacyjnych polityków i wojskowych należy rozliczyć i trzymać z dala od rządów.
Dlatego utworzono ośrodek odosobnienia dla kilkudziesięciu „nieprawomyślnych” – we francuskim Cerizay. Zesłano ich tam bez wyroków sądowych. Warunki mieli jednak niezłe. Dostawali część uposażenia, mieszkali w hotelach i pensjonatach, nie mogli tylko opuszczać miasteczka. Ale i tak przeciwnicy Sikorskiego spolszczali Cerizay jako „Sereza”, nawiązując do Berezy Kartuskiej, w której sanacyjne władze gnębiły działaczy opozycji.
Po klęsce Francji polski rząd ewakuował się do Anglii. A za nim politycznie „podejrzani” z Cerizay. Najpierw umieszczono ich na stadionie Glasgow Rangers, potem w Douglas i Broughton. Znaleźli się tam wraz z oficerami bez przydziału z przyczyn czysto wojskowych – to był kolejny problem na głowie Sikorskiego, że w polskiej armii w Anglii stosunek oficerów do szeregowych wynosił wówczas 1:2,8. Nadmiar kadry oficerskiej sięgał aż 2500 osób.
Wśród bezczynnego wojska szerzyły się nałogi. Sikorski wydawał kolejne tajne rozkazy, w których winnym pijaństwa groził sądem wojennym. W końcu nałogowcy dołączyli do grona żołnierzy politycznie niewygodnych i tych z wojskowego punktu widzenia zbędnych. Wszyscy oni (plus oficerowie podejrzewani o skłonności homoseksualne i erotomanię) wylądowali 70 lat temu na szkockiej wyspie Bute, później zwanej „Wyspą Wężów”.
To tam, w miasteczku Rothesay, tajnym rozkazem z 11 sierpnia 1940 r. gen. Marian Kukiel (jako Dowódca Obozów i Oddziałów WP w Szkocji) utworzył „zgrupowanie oficerów nieprzydzielonych”. Kto się w nim znalazł? Np. były przedwojenny premier Marian Zyndram-Kościałkowski, dowódca Armii „Prusy” gen. Stefan Dąb-Biernacki, wojewoda śląski i przewodniczący ZHP Michał Grażyński i inni. Przez Wyspę Wężów przeszło w sumie około 1500 oficerów, w tym 20 generałów.
Samobójcze strzały
Wyspa była znanym kąpieliskiem, 45 km od Glasgow. Pozornie warunki były pierwszorzędne. Oficerowie mieszkali na kwaterach i dostawali żołd (choć zmniejszony). Wartowników ani drutów kolczastych nie było. Mieli tylko zakaz opuszczania wyspy, kontrolowano też ich korespondencję.
Bezczynność i poczucie krzywdy tworzyły toksyczną atmosferę. „Polityczni” nie pojmowali, dlaczego są osadzeni z „patologią”. Stefan Mękarski pisał w dzienniku: „Wegetujemy, wspaniale przeżywamy w luksusie najstraszliwszą wojnę w dziejach”. Rothesay nazwał „trupiarnią, z której ostatnio jednego oficera na tydzień wysyłają do szpitala wariatów”. Było też kilka samobójstw. Nie tylko wśród zesłanych, ale i tych, którzy dopiero mieli tam trafić.
Miejscowi Szkoci nie mogli zrozumieć, dlaczego Polacy grają w brydża, gdy ich koledzy z jednostek frontowych i żołnierze brytyjscy giną na wojnie. Władysław Dec w książce „Narwik i Falaise” wspomina: „– Czy wy jesteście podejrzani? – zapytała mnie pewna Szkotka z Glasgow, usiadłszy przy moim stoliku w kawiarni. – Mój ojciec mówił, że w Rothesay osadzeni są Polacy, którzy w Polsce... współpracowali z Niemcami”.
z Blogosfery
Baca z Zębu, Wojciech Gromada, skazany za 11 oscypków bez certyfikatu na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata.
19-letni uczeń z Dobrzynia skazany za napis na murze - "j..ć rzad" na 11 miesięcy wiezienia w zawieszeniu na 3 lata.
Aleksandra Jakubowska z SLD, wiceminister w rządzie Leszka Millera, za sfałszowanie ustawy sejmowej skazana na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata.
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Wojciech Kozlowski, pon., 22/11/2010 - 17:49
Jeśli dwie wieże WTC w 9/11 zostały „trafione” przez duże Boeingi, to prawdopodobieństw... Jeśli dwie wieże WTC w 9/11 zostały „trafione” przez duże Boeingi, to prawdopodobieństwo tego, że za sterami siedzieli Arabowie nie umiejący powozić awionetką i nie znający „american English” jest ZERO (p=0).
Jeśli wszystkie trzy wieże (nie dwie, średnio otumaniona Osobo!) zawaliły się w czasie zgodnym ze swobodnym spadaniem ciał na Ziemi (a=g), to jest pewne (p=1), że nastąpiło to na skutek jednoczesnych wybuchów na wielu piętrach, niszczących konstrukcje nośne tych budynków. Musiało to być przygotowywane miesiącami przez wielkie grupy profesjonalistów, pewnych możnej opieki i bezkarności. Jeśli Komisja rządu USA orzeka, że te wieże zawaliły się „na skutek nacisku górnych pięter”, to do komisji tej skierowano, ściślej: wybrano, nie tylko jołopów, ale i zbrodniarzy. Piszę jołopów nie dlatego, że nie wiedzieli, że to fizycznie niemożliwe, ale dlatego, że chyba uznali, iż zastraszony naród amerykański nie ośmieli się tej sprawy podnieść. Ale dlaczego zbrodniarze nie zostali osądzeni i ukarani?
Jeśli podana oficjalnie trajektoria Boeinga, który miał trafić w Pentagon, wymagałaby przyspieszeń do 36 g, oraz skurczenia się grubego samolotu do rozmiarów małego myśliwca czy latającej bomby, i to tuż przed uderzeniem w ścianę Pentagonu, to prawdopodobieństwo takiego procesu jest zerowe (p=0). Dokładnie, matematycznie ZERO.
Z drugiej, naszej strony (słoń a sprawa polska): Jeśli pan Kushner brał udział w „pracach” tej komisji, i jej wnioski podpisał (nie jestem tego pewien), to świadomie skłamał swemu Narodowi. Szansa, że pomoże ujawnić prawdę Smoleńską jakiemuś egzotycznemu narodkowi – no, też jest bardzo bliska ZERU.
Teraz u nas: Jeśli coś ścięło brzozę (zostańmy przy tym terminie, choć była to zapewne topola..) samym czubkiem skrzydła (drzazga…), przelatując na wysokości 5-6 metrów, to prawdopodobieństwo, że „się urwie” kawał skrzydła o długości ok. 4-5 metrów, a więc nastąpi duża nierównowaga sił nośnych skrzydeł, jest bardzo bliskie ZERA (p~0).
Jeśli zaś cała okolica tego drzewa nie odczuła podmuchu wichru o prędkości 100-300 km/h, to prawdopodobieństwo takiego przelotu i zdarzenia jest dokładnie zerowe (p=0).
Jeśli właz przedni Tu154 jest oparty o drzewo w pozycji wskazującej na lot w kierunku przeciwnym niż hipotetyczny lot Tu154, to musiał go tam ustawić wybuch nadający odwrotny kierunek lotu, lub źle przeszkolona ekipa robotników, a nie – rozpad kadłuba na skutek pędu początkowego o znanym zwrocie. Ta ostatnia hipoteza miałaby (p=0).
Jeśli czarna skrzynka, przedmiot ciężki i kulisty, więc łatwo toczący się, został znaleziony na początku „drogi rozpadu” samolotu, to prawdopodobieństwo, że oderwała się ona z tegoż kadłuba, z okolic ogona i poleciała zgodnie z kierunkiem postulowanego ruchu kadłuba jest (p=0).
Jeśli plamy błota na fragmentach skrzydeł i ogona są po jednej stronie tych elementów, oraz maja kształt plam kołowych (Cierpisz), to wyklucza to przemieszczanie się tych elementów w sposób przypadkowy, przy prędkości 300 -100 km/h, jako skutek energii kinetycznej rozpadającego się kadłuba w błotnym, miękkim terenie (p=0).
Analiza szczątków Tu154M wskazuje, że części z duralu nie zostały ZGNIECIONE, lecz rozerwane. Konieczne jest sprawdzenie tego twierdzenia w laboratoriach specjalistycznych. Jeśli zostanie potwierdzone rozerwanie, to WYBUCH przestanie być hipotezą, choćby była ona obecnie najbardziej prawdopodobną. To samo dotyczy badań, pod kątem analizy śladów wybuchu, zawartości trumien.
Takich faktów sto (lub więcej) znamy. Są dobrze udokumentowane. Tu nie trzeba rozwiązywania układu równań różniczkowych, o których pisują różne uczone trolle. W rozumowaniach, w których do udowodnienia tezy konieczny jest cały ciąg przesłanek, obalenie jednej urywa i czyni bezużytecznym cały ten łańcuch. W proponowanej metodzie – odwrotnie: Choćby udowodniono, że wszystkie argumenty poza jednym są błędne, to ten jeden, który się ostał, jest decydujący.
To jasne, jak dupa Anioła, jak mawiał pewien pobożny ksiądz. Wynika z tego, że:
Ponieważ o tym, kto będzie prowadził śledztwo zadecydowali tchórze i zdrajcy, a może i mordercy, musimy każdym kosztem ujawnić i udokumentować te oczywiste fakty, które uniemożliwią wrogom dodanie do Zbrodni Smoleńskiej jeszcze Kłamstwa Smoleńskiego.
Zebranie i porządne sformułowanie jednego, spójnego, jednolitego tekstu musi się odbyć w gronie sprawdzonych już przez te siedem miesięcy, wzajemnie sobie ufających i skutecznych analityków. Poza rykiem i wrzaskiem trolli. A potem – wynik przekażemy jawnie do Prokuratora Generalnego (ktokolwiek nim będzie) i Prokuratury Wojskowej.
Bo oni wiedza, że „politycy” (to ci, co obecnie deklarują, że „polityką się nie chcą zajmować”), gdy Prawda zostanie formalnie ujawniona, pewnie spadną na cztery łapy (no, może z jedną oderwaną), ale urzędnik czy prokurator jest kandydatem na Kozła Ofiarnego. Czego on bardzo nie lubi. A może też – znajdzie się wśród tych ostatnich i patriota, by uniemożliwić prawne przyklepanie fałszu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)