WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
Z związku ze zbliżającymi się mistrzostwami Europy w piłce nożnej Euro2012 mnożą się narzekania że wszystko jest źle i że impreza nie ma żadnych pozytywnych stron. Niektórzy nawet stracili głowę do tego stopnia że w przeddzień imprezy nawołują do popełnienia grupowego finansowego harakiri w postaci bojkotu Ukrainy, w końcu partnera we wspólnym biznesie.
Długo by się rozwodzić czy mądrze było wybierać sobie takiego akurat partnera z którym się potem poszło do łóżka. Skoro jednak raz już się w nim jest to trzeba zmysły postradać aby strzelać sobie w stopę rozważając bojkot wspólnej imprezy. Jest rzeczą zrozumiałą że nie skazani jeszcze aferzyści i aferzystki wszystkich krajów łączą się w obronie jednej z nich już prawomocnie skazanej, ale biznes jest biznesem i mamy w nim sporą stawkę. Nawet jak biznes okaże się klapą, w co zresztą trudno wątpić, to każde ograniczenie tej straty jest również cenne. Ci którzy podnoszą sponsorowany z zagranicy jazgot o bojkocie w przededniu otwarcia imprezy najwyraźniej nie rozumieją że każdy cień rzucony na Ukrainę teraz oznacza jedynie odstraszenie większych rzesz płacących kibiców od całej imprezy i w rezultacie własną stratę ekonomiczną, nie mówiąc już o stracie wizerunku. Nie ma natomiast żadnych przeciw wskazań aby międzynarodówka nie skazanych jeszcze aferzystów swój bojkot Ukrainy rozpoczęła zaraz po finale w Kijowie.
Nie można też zbytnio narzekać że dla Polski Euro2012 nie ma żadnych pozytywnych stron, bo przecież tak nie jest. Niewątpliwie pozytywną stroną jest na przykład ukazanie czarno na białym kiepskiej jakości państwa i jego niedowładu organizacyjnego. Jest to cenne ponieważ często umyka to z pola widzenia pod naporem rządowej propagandy sukcesu, nie gorszej niż gierkowska. Mimo wszystkiego za – od nieograniczonych środków z EU na autostrady i koleje po świetny pretekst do ich wydania w postaci organizacji wielkiej paneuropejskiej imprezy – państwo nie potrafiło zmobilizować się i zrobić choć jedną porządną autostradę od granicy do stolicy. Nie gotowy kluczowy odcinek między Łodzią a Warszawą jest po prostu smutnym świadectwem stanu państwa którego nie stać nie tylko na symboliczne chociaż wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych, ale które w dodatku nagradza za to grabarczyków polskich autostrad fuchami w sejmie.
Narzekanie na budowę stadionów na Euro2012, każdy o stopniu użyteczności równej piramidom egipskim, i przekręty z tym związane, można sobie darować. O to w końcu chodziło od początku, to było wkalkulowane, poza tym stało się, było, minęło. Po rozegraniu trzech słynnych meczów stadion narodowy ponownie popadnie w ruinę i dopiero powracający tam po 10 latach handlarze nadadzą mu dawnego życia i dawnego biznesowego wigoru. Przechrzczą go też pewnie z tej okazji z powrotem na stadion Dziesięciolecia…
O ile jednak budowa stadionów była rodzajem koniecznej opłaty na organizację imprezy o tyle sama impreza miała być pretekstem i katalizatorem do gruntownego unowocześnienia i rozwoju infrastruktury komunikacyjnej kraju. Na definitywne dobicie tym samym do Europy i na stworzenie czegoś co pozostanie. To nie zawsze jest celem takich imprez. Najczęściej bywa nim po prostu zarabianie na istniejącej infrastrukturze i szeroko pojęta promocja kraju. Tak było w łącznie organizowanych mistrzostwach Euro2000 (Holandia i Belgia) czy Euro2008 (Szwajcaria i Austria), z okazji których nie była konieczna budowa ani jednego kilometra dodatkowej autostrady. No ale z tych czy innych przyczyn byliśmy w lesie i oto nadarzyła się szansa. Tymczasem za miesiąc z hakiem będzie już po imprezie i po szansie, i dalej będziemy w lesie. To czego nie zrobiono w euforii przed imprezą i przy pełnej kasie zrobić w kacu po-imprezowej recesji, przy pustej kasie i przy zaciskaniu pasa będzie znacznie trudniej.
Tutaj klapa jest szczególnie widoczna i nic tego nie zmieni. Tak cię opisują jak cię widzą. A tak cię widzą jak do ciebie wjeżdżają. Wjeżdżając objazdami po kartofliskach a nie nową, lśniącą autostradą od A do B, szanse są małe aby pierwsze wrażenie było pozytywne. Zamiast meczów Euro2012 rozrzuconych po całym kraju i planów autostradowych ponad zdolności organizacyjne państwa prawdopodobnie rozsądniejszy był plan mniej ambitny ale za to wykonalny. Skupienie się mianowicie na tych miastach które były już połączone nitką autostrady między sobą bądź które w planie absolutnego minimum mogły z rozsądną pewnością zostać połączone. W końcu rozgrywki grupowe zorganizowane są parami miast między którymi przepływ kibiców jest znaczny. Niech Ukraina stara się o własne autostrady na Euro2012, i nic nam do tego. Ale niech przynajmniej do naszych miast będzie można dojechać prosto, wygodnie i w odpowiednim standardzie, nowiutką i równą jak stół autostradą, z szykownym gościńcem czy knajpą od czasu do czasu. Jak cię widzą tak cię piszą… Na wszelki wypadek nie od rzeczy byłoby też rozgrywki zaplanować w miastach dostępnych z sieci autostrad niemieckich: Szczecin, Wrocław, Katowice, Kraków. Że Szczecin nie łączy się z resztą autostradą? Cóż, jak go panowie Tusk z Grabarczykiem nie potrafili połączyć to przynajmniej jest jeszcze wariant awaryjny przez Berlin i Drezno… ;-).
Na listę miast organizatorów nie weszłaby w takim układzie stolica, wprawdzie coraz bardziej światowa i z niezłym lotniskiem ale ciągle zbyt trudna do dostania się z granicy przyzwoitą autostradą. Nie dostałoby też piłkarskiej fuchy leżące na autostradowych peryferiach miasto „prezydenta z Gdańska”, którego jedyną szansą na przyzwoitą autostradę do stolicy pozostaje chyba tylko restytucja berlinki… ;-)