Niestety,
ale nie pod względem dochodu, nie pod względem zarobków, benefitów,
dodatniej demografii, długości autostrad, obwodnic, niskich cen za
autostrady, standardów politycznych czy standarów funkcjonujących w
sferze publicznej. O tym możecie w Polsce tylko tęsknie pomarzyć....
Akurat, cholerka, w tych dziedzinach żadnych, ale to żadnych podobieństw
nie ma. Akurat w tych dziedzinach różnice są przeogromne.
Podobieństwa
widzę tylko w dwóch dziedzinach. Bezrobociu, bo i tu Polska dochodzi do
14 % i też jest tak niskie (zamiast 25% jak w Hiszpani czy Grecji) z
powodu wyeksportowania nadwyżek siły roboczej do innych krajów, lecz w
przeciwieństwie do Irlandczyków, którzy masowo emigrują do Stanów,
Kanady, Australii, to Polacy zasilają właśnie ... Irlandię. Mimo, że w
dziedzinie świadczeń dla bezrobotnych różnica jest przeogromna
(większość dostaje zasiłek typu 196 euro/tydzień! plus dodatki do niemal
wszystkiego, nawet do utrzymania psa czy rybek akwariowych) , to i tak
wiekszość aktywnych Irlandczyków woli wyjazd za morza. Język polski jest
drugim po angielskim językiem używanym na Wyspie i wyparł z drugiego
miejsca rodowity język Gaelik , używany jeszcze na zachodzie tego
kraju...
Porównując
sytuację Polski i Irlandii mimo wielkich różnic w dziedzinach, które
wymieniłem powyżej, widzę jednak niesamowite podobieństwo w jednej
dziedzinie. Mam wręcz uczucie deja-vu.
Gdy
w 2007 roku, wtedy jeszcze mieszkałem w Irlandii i miałem się świetnie,
bo miałem dobrą pracę, zacząłem z powodzeniem prowadzić jeden biznes, a
myślałem już o drugim, to śledziłem nieustannie prasę, oglądałem w TV
programy informacyjne i publicystyczne, ot tak, aby wiedzieć co się
dzieje w kraju, który mnie przyjął jak swego.
Kolejną,
równie ogromną jak wysokość zasiłków dla bezrobotnych, jest różnica
między tymi dwoma krajami w dziedzinie rzetelnelnego dzinnikarstwa i
publicystyki. W Irlandii nie ma odpowiednika TVN-u czy manipulatorskiego
Onetu, a nawet państwowa telewizja rzetelnością wiadomości i poziomem
dziennikarstwa bije na głowę, nie, sorry, nie mogę napisać "polskich
dziennikarzy z mainstreamu". Bowiem bije na głowę, tak to trzeba nazwać,
funkcjonariuszy rządzącej partii w prorządowym mendiach w randze
"niezależnych dziennikarzy", czyli w jakichś 90% mediów naszego
Bantustanu...
I
w tamtym czasie. W czasie nieustającego boomu gospodarczego na
"Zielonej Wyspie" już w połowie roku 2007, a szczególnie pod koniec
tego roku, mimo, że jeszcze wszystko świetnie hulało, PKB rósł co roku o
jakieś 7% niby w Chinach, z artykułów ekonomistów irlandzkich zaczynał z
razu wolno i nieśmiało, przebijać jakiś frasobliwy i zatroskany ton.
Zaczęło pojawiać się coraz więcej artukułów, coraz dramatyczniejszych ,
ostrzegających o nadciągającym kryzysie. Wtedy mało kto dawał temu
wiarę, gdyż wyglądając za okno, przejeżdżając przez tę krainę widziało
się setki budów, pracujące cały dzień dźwigi budowlane itp. Developerzy
prześcigali się w płaceniu astronomicznych kwot za tereny pod budowę
kolejnych osiedli, supermarketów, biurowców. Optymizm tryskał z każdego
fragmentu życia ekonomicznego w tym kraju. I tylko te głosy
malkontentów, którzy analizujac sytuację gospodarczą, zaczęli ot tak
sobie dostrzegać niewidoczne dla innych rysy na tej Irlandii w budowie.
Większość
ludzi nie chciała nawet słuchać tych ostrzeżeń ponuraków, ktorzy
wieszczyli nadciągające problemy, gdy tu wszyscy mieli dobrze płatne
prace, gdzie bezrobocia nie tylko nie było, ale trzeba było sprowadzić
setki tysięcy pracowników z całego świata (do małego 4 milionowego
kraju!), aby miał kto budować irlandzki cud gospodarczy...
Jako
żem z kosmosu, zawsze wysłuchuję z uwaga głos ludzi, którzy w jakimś
temacie są ekspertami, którzy mówią rzeczy spójne i logiczne, nawet gdy
niewygodne, a nawet niewiarygodne. Cóż, lubie pasjami słuchać ludzi
mądrych. Wiem, że na Ziemi to rodzaj odchyłki...
W
2008 roku, głosy tych zaniepokojonych ekonomistów, studiujacych pilnie
sytuację gospodarczą tego kraju, pojawiały się coraz częściej i coraz
głośniej. Pojawiło się już nawet złowrogie słowo "RECESJA", co w kraju
od ponad dwóch dekad będącym na ścieżce ostrego wzrostu brzmiało tak
sensacyjnie i niewiarygodnie, że pierwszą myślą było iż tym gościom coś
się pomieszało...
To wtedy na którejś
konferencji prasowej premier Bertie Ahern, twórca irladzkiego cudu z lat
dziewięćdziesiątych, stwierdził zdenerwowany, że te kassandry
wieszczące kryzys powinny sobie strzelić w łeb! Bo przecież gospodarka
ma się swietnie, jest nadwyżka budżetowa, a takie gęganie o
nadciągającym kryzysie tylko ludzi przestrasza niepotrzebnie, a w
skrajnym wypadku moze być samo spełniającą się przepowiednią...
Wtedy,
na początku roku 2008 firma skierowała mnie na 3 miesiące do pracy w
jednym z amerykańskich koncernów w pobliżu Dublina. Wielki koncern
produkujący znane na całym świecie najwyższej klasy wyroby. I to tam, w
rozmowie z jednym z mechaników dowiedziałem się, że w tym kraju są
ludzie, którzy zdają sobie sprawę z nadciągających kłopotów, wbrew
optymistycznej propagandzie rządu.Rządu, którego notabene skrytykowały
wszyskie media w tym kraju, mimo wielkiej wdzięczności za to, co ten
rząd zrobił dla tego kraju i dla tego społeczeństwa. Otóż ten mechanik,
zatrudniony w amerykańskim, swietnie prosperującym koncernie,
zarabiający netto takie średnie 3 tysiące euro miesięcznie, spytał mnie
czy w Polsce jest duże bezrobocie, czy jest praca, bo on się rozglądał
za wyjściem awaryjnym, gdy tu się wszystko wywróci. Facet mnie
zaszokował. Przypominam, że był to chyba marzec 2008 roku, gdy Irlandia
świetnie jeszcze wygladała w statystykach, gdy PKB nieco spowolniło, ale
3% wzrostu nadal wyglądało dobrze. I tu jakiś mechanik, nieco tylko
oczytany już wie, że tu się wszystko sypnie. Można zrozumieć postawę
rządu, który nie chciał ludzi straszyć, bo nie wierzę, że oni nie znali
trendów ekonomicznych. Rzecz w tym, że zgnuśniali od ponad 20 lat
sukcesów, nie wierzyli, że w tej rozpędzonej maszynie może coś się
zepsuć. A z maszyną nie konserwowaną, na której nie przeprowadza się
cyklicznie generalnego remontu, coś musi po prostu strzelić. Rząd
irlandzki zbyt długo nie reagował na niekorzystne trendy na światowych
rynkach kredytowych. Nie reagował nawet wtedy, gdy widać było gołym
okiem, że buduje się w tak małym kraju po prostu zbyt wiele. I to za
pożyczane pieniądze. W całym tym okresie, corocznie w małej Irlandii
budowano połowę ilości nowych domów budowanych w 15-krotnie większej
sąsiedniej Wielkiej Brytanii (też przecież nakręcanej sztucznym
budowlanym boomem)! To musiało się zawalić. Patrząc teraz z perspektywy
czasu...
Posiadając
takie informacje w ówczesnym okresie, na swoim ówczesnym blogu
popełniłem kilka notek o nadciągającym wielkimi krokami kryzysie. Wtedy
na tamtym blogu pisałem dla rodaków tylko o Irlandii. Pamietam nawet
tytuł jednej z notek :"Ballina, przyszłość Irlandii?". Gdy byłem w tym
mieście służbowo, dowiedziałem się tam od jednego z irlandzkich
managerów, iż to miasto jest najbiedniejsze w całej Irlandii, ma
najwyższe, wtedy 15% bezrobocie. Na tle całej Irlandii rzeczywiście
sytuacja w tym mieście i okręgu wyglądała jak z innego okresu
historycznego, raczej z lat osiemdziesiątych. Znając już pewne
zaniepokojenie ekonomistów sytuacją makroekonomiczną, po prostu pytałem
czy taka sytuacja jak w Ballina nie przełoży się na skutek kryzysu na
całą Irlandię. Tylko pytałem, próbując dyskutować merytorycznie, może
ktoś ma inne dane lub wie coś więcej ode mnie. No, ale czego mogłem
oczekiwać od przemądrzałych rodaków w tym kraju? "Co ty facet opowiadasz
za bzdury?". "Ja właśnie dostałem podwyżkę, kupuję nowszy samochód, a
ty nieudaczniku marudzisz". "Właśnie kupiliśmy nowy dom, oboje mamy
pracę, razem zarabiamy 3500 euro miesięcznie, a ty tam na zmywaku nawet
połowy tego nie wyciągniesz". "Co ty tam facet bez wykształcenia
ekonomicznego możesz wiedzieć. Jest świetnie a będzie jeszcze lepiej,
wracaj marudzić do kraju...". Itd itp. To z tego okresu nabyłem
wrażliwości nosorożca w kontaktach wirtualnych z Polakami. Ten typ tak
po prostu ma. Że jak próbujesz go przed czymś ostrzec, zmusić do
zastanowienia, przemyślenia - otrzymasz tylko zniewagi, kpiny i
wyzwiska. Uodporniłem się, bo z ludźmi o płaskim jak naleśnik intelekcie
- dyskutować nie sposób, a jeśli w końcu pojmą o czym pisałeś, to już
jest dla nich za późno na ratunek. I dobrze, bo inaczej cała teoria
ewolucji i intelektualnego doboru naturalnego, wzięła by w łeb...
I
teraz czytając opinie polskich niezależnych ekspertów o stanie finansów
państwa polskiego, o wskaźnikach ekonomicznych, o stopniu zadłużenia, o
deficycie budżetowym, o zamiataniu pod dywan tworzonych sztucznie
spółek różnych zadłużeń rządu. Gdy czytam urzędowy optymizm rządzących.
Gdy czytam o kpinach Rostowskiego z krytyków działań rządu w sferze
finansowej, to wiem, że już to wszystko widziałem i przeżyłem. W Polsce
po prostu pod wieloma względami mamy obecnie sytuację z Irlandii z roku
2008. Tylko z ogromnych kredytów zamiast setek osiedli
mieszkaniowych-widm, mamy w Polsce wybudowane najdroższe na świecie
stadiony i marnej jakości, najdroższe w Europie autostrady, po których
prawie nikt nie będzie jeździł, bo mało kogo będzie na to stać. I te
stadiony, i brak spodziewanych wpływów z autostrad doprowadzi do
katastrofy. Tyle że Polsce nikt żadnego bailout'u nie udzieli. Raczej
rozdrapią nas jak wrony...
Wiekszy
problem polega na różnicy między Polską a Irlandią. Irlandia w 2008
roku była juz tak bogatym krajem, że nawet solidna 15% recesja w roku
2009 i kilkuprocentowa w 2010 pozostawiła ten kraj wciąż zamożny. Już
nie tak zamożny jak w szczycie, gdy była drugim po Luksemburgu krajem w
Europie pod wzgledem zamozności. Ot, przesunęli sie o kilka oczek w dół,
wciąż pozostając w czołówce. Mimo kryzysu oraz podjęciu (w
przeciwieństwie do np Grecji) poważnych zmian makroekonomicznych i
oszczędnościowych, wciąż są krajem bogatszym np od Wielkiej Brytanii!!!
Polska to nadal biedny kraj o poziomie życia na głowę mniejszym o połowę
od biednej przecież Grecji. Gdy nawet przy wzroście gospodarczym jest
kilkunastoprocentowe bezrobocie i zarobki typu 250euro/miesiąc (prawie
tyle ma bezrobotny w Irlandii na tydzień!), to skala recesji w przyszłym
roku zmieni ten kraj w pobojowisko i w trzeci świat. Ale co ja tam
wiem, co ja tam widziałem...
Nie, nie
pisze o tym dlatego, że tak bym chciał, że tak bym komukolwiek życzył.
Bywaja po prostu sytuacje NIEUCHRONNE. Bo co mają takie czy inne
życzenia do sytuacji, gdy duża kometa jest na kursie kolizyjnym z
Ziemią. Można czekać z założonymi rękami aż pierdutnie w glebę i modlić
się , że to w sąsiada, a nie w nas. Można próbować temu przeciwdziałać.
Ale komu ja to piszę...
Problemem
Europy i nie tylko, bo także Stanów nie jest deficyt budżetowy czy inne
czynniki. Problemem jest zadłużanie się na potęgę i PRZEJADANIE tych
kredytów. Sama obsługa zadłużenia kosztuje już Polskę ponad 40 miliardów
złotych rocznie. Gdyby nie trzeba tych pieniędzy ofiarowywać co roku
banksterom i lichwiarzom, nie byłoby problemu z ZUSem, byłyby pieniądze
na aktywną walkę z bezrobociem, na autostrady, na tysiące innych
potrzebnych Polsce, krajowi na dorobku, INWESTYCJI. Mądrych inwestycji.
Tymczasem obsługa i spłata zaciągniętych lekką rączką przeżeranych
właśnie kredytów i ogromne sumy na wykup lekką rączką emitowanych
obligacji, pochłania coraz większe i większe sumy. Rząd musi te
pieniądze skądś wziąć, a może tylko od podatników, bo do sprzedaży
niewiele poza Belwederem i gmachem Sejmu pozostało. Dlatego ceny rosną,
podatki rosną, dławi się rynek wewnętrzny, bo pieniądze zamiast krążyć w
obiegu gospodarczym są z niego drenowane dla banków w londyńskim City i
na Manhatanie. Jednak w przeciwieństwie do wielu rodaków i
zagranicznych bałwanów, winiłbym za tę sytuację bardziej niefrasobliwe i
populistyczne rządy, niż banksterów robiących kasę na ciężkich
frajerach, chcących tworzyć dobrobyt za pożyczone pieniądze. Tak kończą
się złudzenia, że można prawa przyrody i ekonomii obejść na skróty.
Niestety, jakość ogłupionego mendialną paszą elektoratu przełożyła się
wszędzie na jakość "elit", niezależnie zresztą od barw politycznych.
Chyba tak musiało być w systemie demokracji bezcenzusowej, gdzie byle
baran ma taką samą siłę wyboru co człek kumaty...