o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 8 grudnia 2012

2 0 1 3


(  )  Mam podobne spostrzeżenia. Ryzyko jest tylko jedno - takie antycypowanie przeszłości w przyszłość jest, jak każda forma dobrze rozumianego wróżbiarstwa - obarczona gigantycznym ryzykiem błędu.
Co nie zmienia faktu, że moja nadzieja na ocknięcie się naszego społeczeństwa z tego przedziwnego postpolitycznego letargu trzyma się wciąż mocno.

Przecież z Ludzi NIE DA się do tego stopnia zrobić baranów.... chyba.

To nie chodzi juz o to, że uważam obalenie rządów PO za jakąś szczególną wartość. Tu chodzi o objęcie wladzy przez ludzi ELEMENTARNIE zachowujących minimalne standardy patriotyzmu, odpowiedzialności i kompetencji. Mam wrażenie, że nawet samodzielne rzady PSL nie byłyby taką porażką jak rządy tej kretyńskiej kamaryli od Tuska. Ci ludzie to jest bydło. Bydło dopuszczone do żłoba, NIEPRZYTOMNE i pijane swoim wszechwładztwem, które owo bydełko dostało w ręce dzięki niebywałej, statystycznie nie mającej prawa się zdarzyć katastrofie w Smoleńsku. W ŻADNYM innym wypadku nie byłoby możliwe demokratyczne przejęcie państwa w takiej skali przez jedno środowisko polityczne. Nie w Polsce.

Polacy się obudzą i wykopią ich buciorami. Kwestia tylko kiedy - przed czy po kompletnej dewastacji instytucji panstwa i społeczeństwa. Bo chyba nikt nie wątpi, że ostatnie lata to czysta, wydestylowana, cyniczna i celowa dewastacja ostatnich tabu i zasad społecznych, jakie jeszcze jako tako trzymały nasze społeczeństwo w kupie. Wszystko przy wydatnym udziale świata mediów, jak nigdy dzierżących w swoich brudnych łapach lejce do ludzkich umysłów i dusz.

Pozdrawiam.
SYN.GORNIKA 28656 | 28.11.2012 
***************

Warszawski "budapeszt" - lato 2013




Alarm: 10 mln Polaków zagrożonych biedą. "Szkolenia z pisania CV tu nie pomogą!"


Alarm: 10 mln Polaków zagrożonych biedą. "Szkolenia z pisania CV tu nie pomogą!"

APPENDIX.
2013  -  część  praktyczna.

Czy warto inwestować w małe przydomowe elektrownie wiatrowe? (cz.2/2)

portret użytkownika Satyr


Elektrownia wiatrowa małej mocy
Gospodarka
Pytania i odpowiedzi, które wyjaśniają wiele Waszych wątpliwości związanych z małymi elektrowniami wiatrowymi.
1) Czy stawiając domową elektrownię wiatrową musicie posiadać jakieś pozwolenia budowlane?
Sama elektrownia wiatrowa małej mocy jest tylko urządzeniem. Zatem korzystanie z niej nie wymaga pytania kogokolwiek o zgodę. Tak samo, jak nie potrzebujecie nikogo pytać o zgodę na korzystanie z wiertarki czy innego elektronarzędzia. Musicie mieć tylko świadomość, że urządzenie mechaniczno-elektryczne może komuś wyrządzić szkodę. Dlatego użytkując turbinę wiatrową - trzeba przestrzegać wszystkich zasad bezpieczeństwa.
Elektrownia wiatrowa jest zawsze montowana na jakiejś konstrukcji nośnej. Na postawienie budowli na stałe związanej z gruntem jest potrzebne zgłoszenie budowy do urzędu gminy. Dla konstrukcji nie związanych na stałe z gruntem (np. wieże z odciągami linowymi) nie potrzebne jest Wam żadne pozwolenie w okresie do trzech miesięcy. Przyjmuje się, że konstrukcje nietrwałe nie są obiektami budowlanymi. Dlatego stawiając elektrownię wiatrową bez żadnych pozwoleń, najlepiej to zrobić właśnie na takiej konstrukcji. Inną możliwością jest postawienie elektrowni w obrębie budynku. Budynek ma wszelkie pozwolenia, a wszystko co znajduje się w obrębie 3 metrów od niego – też do niego należy. W tym wypadku elektrownia wiatrowa „wystaje” poza budynek tak jak flaga, lampa, antena itp. Nie potrzeba wcale tego zgłaszać. W razie reakcji np. sąsiadów, w ostateczności możecie powołać się na Prawo Budowlane, które w art. 29 ust. 1 i 2 ustawy stanowi, cyt.: „Pozwolenia na budowę nie wymaga budowa: przyłączy: elektroenergetycznych, utwardzenia powierzchni gruntu na działkach budowlanych, instalowanie tablic i urządzeń reklamowych, tymczasowych obiektów budowlanych, niepołączonych trwale z gruntem, obiektów przeznaczonych do czasowego użytkowania w trakcie realizacji robót budowlanych, urządzeń pomiarowych, itp.”.
2) Czy do produkowania energii elektrycznej przez elektrownie wiatrowe potrzebne są Wam jakieś koncesje?
Do produkowania energii elektrycznej wykorzystywanej na własne potrzeby, wytworzonej z małych, przydomowych elektrowni wiatrowych nie wymaga się żadnych pozwoleń. Podobnie z energią uzyskaną z baterii słonecznych, kolektorów itp. Oczywistym faktem jest przecież, że za prąd wytworzony przez nasz własny samochód do oświetlenia drogi nie płacimy podatków innych niż związanych z kosztami paliwa, w której cenę wliczono podatek i akcyzę. Tak samo jest z resztą też z agregatem prądotwórczym, z którego prąd najczęściej jest wykorzystywany podczas prac budowlanych, kiedy jeszcze nie ma podciągniętej sieci energetycznej lub zakład energetyczny wyłączył prąd. Na własne potrzeby można wytwarzać energię do mocy maksymalnej 20 kW. W takim układzie wytworzoną energię można magazynować we własnych akumulatorach elektrycznych lub przetwarzać ją na energię cieplną z przeznaczeniem na grzanie wody bieżącej lub dogrzewania budynku. Prąd wytworzony z elektrowni wiatrowej czy fotoogniw nie jest związany w żaden sposób z zasobami sieci energetycznych. Odbiorniki pracują w tzw. układzie wyspowym. Przełączenie zasilania na sieć energetyczną następuje jedynie wtedy, kiedy pobór prądu jest większy niż możliwości wytwórcze naszego prywatnego źródła prądu. Dzieje się tak za sprawą automatyki zamontowanej w przetwornicy. Dzięki temu mamy galwaniczną separację sieci.
3) Co jest najważniejsze przed zakupem elektrowni wiatrowej?
Przede wszystkim powinniście zweryfikować, czy sprzedawca jest wiarygodny. Najlepiej, jeśli w sprawie doboru typu i zakupu elektrowni wesprze Was ktoś, kto zna się na tego rodzaju elektrowniach. Jeżeli zauważycie jakiekolwiek wątpliwości, to prawdopodobne jest, że będzie chciał Was ten sprzedawca naciągnąć, bazując na barku Waszej wiedzy. Może „wcisnąć” urządzenie niesprawne lub o innych parametrach. Sprzedawca powinien posiadać dokumentację do urządzenia, certyfikaty potwierdzające bezpieczeństwo oraz autoryzację producenta (dystrybutora) wskazującą, że urządzenie pochodzi z legalnego źródła. Jeżeli oferent nie ma towaru (oprócz tego jedynego egzemplarza) i nie może nawet wskazać magazynu z towarem, którym handluje, – oznacza to jednoznacznie, że nie można mu ufać. Dawanie takiemu sprzedawcy zaliczki na zakup urządzenia to tak, jakby dać złodziejowi klucze do swojego domu. Jeżeli ktoś poważnie podchodzi do tematu sprzedaży elektrowni wiatrowych, to musi dysponować jakimkolwiek zapleczem umożliwiającym przynajmniej podstawowe przetestowanie urządzeń. Skąd inaczej wziąć pewność, że zakupiony towar odbieracie sprawny a w razie czego będziecie mogli go wymienić na inny, wolny od wad? Jeżeli chcecie być pewni, czy to, co mówi sprzedawca jest prawdą, poproście o informację na piśmie.
Poproście również o informację, gdzie możecie zweryfikować to, co podaje sprzedawca. Nie zawierzajcie temu, co usłyszycie, ponieważ szczególnie przez telefon nikt nie obawia się o posądzenie o krzywoprzysięstwo.
Jeżeli pierwszy etap weryfikacji przebiegł pomyślnie, to warto byście zwrócili uwagę na parametry urządzenia. Nie są wbrew pozorom najważniejsze moc urządzenia czy prędkość startowa. Co z tego bowiem, że urządzenie ma wysoką moc powiedzmy 3 kW, skoro osiąga ją dopiero przy wysokiej prędkości wiatru. Co z tego, że może maksymalnie wytworzyć nawet 12 kW, skoro do takiej mocy potrzebny jest wiatr o sile huraganu? Co z tego, że urządzenie zaczyna się kręcić powiedzmy przy prędkości wiatru 2m/s, skoro przy tej prędkości wiatru i tak nie jest w stanie wytwarzać żadnej energii. Na co więc powinniście zwrócić uwagę? Na wydajność, z jaką elektrownia wiatrowa będzie pracowała najczęściej, czyli przy sile wiatru około 4,5-5,5m/s. Takie prędkości wiatru występują przeciętnie w Polsce. Oczywiście jeżeli Wasza elektrownia ma stać w miejscu, gdzie odnotowuje się średnią prędkością wiatrów większą, to tylko lepiej.
Okazuje się często, że dana elektrownia wiatrowa zaczyna bardzo szybko pracować, przy niewielkiej prędkości wiatru, ale później, przez długi czas osiąga bardzo małe moce, aż do momentu zbliżenia się do prędkości wiatru około 10 m/s. Wówczas wykazuje pełną moc. Weźmy taki przykład: elektrownia wiatrowa o mocy znamionowej 2 kW, maksymalnie 6 kW startuje przy 2 m/s, a przy 10m/s osiąga moc znamionową, a przy 16 m/s osiąga moc maksymalną. Druga elektrownia o mocy 1 kW, maksymalna moc 1,5 kW. Startuje przy 2,5 m/s, osiąga moc znamionową przy 8 m/s, a moc maksymalną osiąga przy 12m/s. Okazuje się, że teoretycznie mocniejsza elektrownia o mocy 2 kW, przy prędkości wiatru 4,5 m/s osiąga zaledwie 400 W. W tym samym momencie dwa razy mniejsza elektrownia 1 kW będzie już pracowała z mocą 300 W. Jeszcze bardziej uwidocznią się różnice przy większych prędkościach wiatru. Powiedzmy dla 8 m/s przykładowa elektrownia 2 kW wytworzy zaledwie 700 W a 1 kW będzie pracowała już z pełną mocą równą1000 W. Proszę, abyście nie wyciągali z niniejszego wywodu błędnej interpretacji. W żadnym wypadku nie mam myśli, że elektrownia o mocy 1 kW jest lepsza od elektrowni wiatrowej 2 kW. Chodziło mi raczej o wykazanie, że czasem mniejsza elektrownia jest w stanie wytworzyć średnio w roku więcej energii niż elektrownia o większej mocy znamionowej. Wynika to z faktu, że zwiększenie siły wiatru o 2 m/s powoduje 8-krotny wzrost ilości dostarczonej energii. W dolnych zakresach pracy energia wiatru jest na tyle mała, że większość jej jest tracona na pokonanie oporów ruchu samego generatora. Później jest już na tyle duża, że nawet gorsze konstrukcje są w stanie osiągnąć ogromną moc. Tylko, że przecież chodzi o to, żeby wycisnąć najwięcej nie wtedy, kiedy wieje bardzo mocno, ale wtedy kiedy wieje tak, jak na co dzień.
W roku dni o bardzo dużej sile wiatru jest kilka, a tych z przeciętną prędkością wiatru około 240. Zwykle tanie urządzenia z samego założenia nie są w stanie konkurować z tymi droższymi pod względem parametrów. Wynika to z prostego faktu, że żeby uzyskać wysoką sprawność i wydajność, trzeba niestety zainwestować sporo w laboratorium, badania, a to potem musi odbić się na kosztach urządzenia.
Firmy, które produkują tanie urządzenia, zwykle kopiują jakieś rozwiązania i opierają się jedynie na teoretycznych wyliczeniach. Dodatkowo chcąc oszczędzić, upraszczają jakieś elementy lub pomijają niewielkie niuanse, które mogą mieć później znaczący wpływ na sprawność elektrowni. Tanie nie zawsze musi być gorsze, ale jeżeli coś jest tańsze o 50% od innych urządzeń, to jest to podejrzane. Tanie urządzenia też często mogą mieć wady ukryte, które uwidaczniają się dopiero po okresie gwarancji.
Elektrownia wiatrowa jest przeznaczona do pracy przez kilkadziesiąt lat więc jeżeli już po 5 latach ulegnie uszkodzeniu lub zużyciu jakiejś jej części, to zamiast taniego, będziemy mieli do czynienia z wyjątkowo drogim sprzętem. Podsumowując,- powinniście unikać najtańszych urządzeń, kupować u wiarygodnych partnerów oraz wybierać produkty, które najlepiej pracują przy prędkości wiatru około 5 m/s. Najlepiej kupić produkt firmy mającej wieloletnie doświadczenie. Dzięki temu unikniecie eksperymentów na własnej skórze. Lepiej wcale nie kupić, niż kupić źle!
4) Co możecie zasilać za pomocą małej elektrowni wiatrowej?
Jeżeli zakupiona przez Was elektrownia jest wyposażona w przetwornicę podającą na wyjściu napięcie 230 V, to możecie zasilać tyle urządzeń, na ile wystarczy energii elektrycznej wytworzonej przez generator i zmagazynowanej w akumulatorach elektrycznych. Przyjmuje się, że elektrownia wiatrowa wytworzy na bieżąco koło 20-25% energii w stosunku do mocy znamionowej. Przeliczając to na kWh można przyjąć, że energia wytworzona przez elektrownię w ciągu doby średnio wystarczy na zasilenie urządzeń o równoważnym ciągłym poborze mocy przez 5-6h/dobę.
W tym miejscu proszę zauważyć, że dysponując przetwornicą np. o mocy 1 kW, nie możecie zasilać odbiorników o większym poborze mocy. W praktyce oznacza to, że nie możecie podłączyć np. żelazka, czy pralki do takiej przetwornicy. Dopuszcza się natomiast takie rozwiązanie, że sama elektrownia jest o małej mocy a przetwornica jest o większej mocy. W takim wypadku stosując np. przetwornice 3 kW do elektrowni wiatrowej 1 kW możecie już podłączyć większość odbiorników, urządzeń domowych, chociaż nie równocześnie.
Jeżeli apetyt na energię będziecie mieli jeszcze większy, zawsze możecie zastosować dwie lub większą ilość przetwornic do jednej elektrowni. W takim jednak wypadku trzeba się liczyć z bardzo szybkim wyczerpaniem energii zgromadzonej w akumulatorach ponieważ elektrownia wiatrowa może nie nadążyć z wytwarzaniem energii. To samo z resztą tyczy się elektrowni na bazie baterii słonecznych i rozwiązań hybrydowych.
Ciekawym rozwiązaniem jest również wydzielenie osobnych podsieci. Na zasilanie każdej z nich przeznaczyć możecie dedykowaną przetwornicę. Szczególnie większą elektrownię wiatrową warto wyposażyć w kilka mniejszych przetwornic. Każda z nich będzie mogła zasilać „swoje” odbiorniki. Wówczas możecie stosować zasilanie z podziałem na te priorytetowe i te warunkowe. Jedna z przetwornic zasila te odbiorniki, które muszą mieć ciągłe podtrzymanie napięcia a druga zasila tylko te, których praca nie jest aż tak istotna i mogą być okresowo wyłączane.
5) Gdzie najlepiej zamontować elektrownię wiatrową?
Miejsce instalacji elektrowni wiatrowej powinno być starannie dobrane. W praktyce zwykle macie ograniczone możliwości na swojej działce, ale mimo to jesteście zobowiązani prawem przestrzegać kilku zasad.
Po pierwsze: elektrownia powinna być zamontowana powyżej dachu budynku. Zwykle ten budynek stanowi największą przeszkodę dla wiatru. Wiązać się to może z koniecznością wzniesienia masztu 12 m a czasem nawet wyższego. Stawianie elektrowni wiatrowej na wysokości 6 m i mniejszej ma sens jedynie wtedy, kiedy jest to otwarta przestrzeń i najlepiej na wzniesieniu. Ponieważ 70% wiatrów w Polsce wieje z kierunku zachodniego, to przede wszystkim od tej strony nie powinno być żadnych przeszkód dla wiatru. Dlatego z uwagi na zawirowania wiatru spowodowane odbiciami od budynku lepiej postawić wiatrak od strony zachodniej niż od wschodniej. Także wysoki las czy kilkunastopiętrowy blok mieszkalny w odległości mniejszej niż 200 m na zachód od przydomowej elektrowni wiatrowej w zasadzie wyklucza ekonomiczny sens jej montowania. Jeżeli powyższe warunki są spełnione, to idąc dalszym krokiem myślenia sugeruję montowanie elektrowni w bezpośredniej bliskości domu (do 10 m) albo w zdecydowanie większej odległości (ponad 40 m). Dzięki temu także unikniecie odbić wiatru od powierzchni budynku. Jeżeli jest taka możliwość techniczna, to warto abyście rozważyli nawet zamontowanie elektrowni wiatrowej bezpośrednio na obiekcie (takie rozwiązanie przyjąłem dla swojej elektrowni). W ten sposób zaoszczędzicie na kosztach masztu i długich przewodów elektrycznych. Nie zalecam natomiast montażu elektrowni wiatrowej w pobliżu małych zbiorników wodnych (kominy termiczne), w gęstej zabudowie na niskiej wysokości (zawirowania wiatru) i w dolinach. Zalecam natomiast montowanie na terenach rolniczych, na obrzeżach małych miejscowości, w pobliżu dużych zbiorników wodnych, w górnych partiach wzniesień, w naturalnych przesmykach o kierunku wschód-zachód, w okolicy innych dużych elektrowni wiatrowych. W przypadku montażu na wysokości ponad 20 m, zdecydowanie zalecam zastosowanie mniejszych łopatek. Tam ilość energii wiatru może być nawet 30% większa niż na wysokości 12 m. Niestety, wysoki maszt może przekroczyć wartość samego urządzenia.
6) Jak dobrać moc elektrowni wiatrowej?
Elektrownia wiatrowa nie jest urządzeniem, które dobiera się wg wielkości budynku czy ilości osób w nim przebywających. Podobnie przyłącze elektryczne z zakładu energetycznego nie zależy od wymiarów obiektu tylko od zapotrzebowania na energię elektryczną.
Po pierwsze: powinniście określić, które odbiorniki mają być zasilane przez elektrownie wiatrową. Zsumować ich moc i określić (przemnożyć) ile czasu każdy z nich pracuje średnio na dobę. Wówczas wyjdzie Wam, jakie jest zapotrzebowanie na moc średnio w ciągu doby. Należy to podzielić przez 3 (nie będę tu szczegółowo wyjaśniał z czego to wynika bo musiałbym stworzyć osobny elaborat). Przyjmijcie po prostu, że czasem elektrownia wiatrowa nie pracuje lub wiatr jest zbyt słaby, żeby zasilać wszystkie odbiorniki). To co Wam wyjdzie z tych obliczeń, to będzie zapotrzebowanie na moc elektrowni wiatrowej. Czasem może się to okazać przerażająco dużo. Dlatego warto, byście przemyśleli, czy na pewno warto wszystkie wymienione odbiorniki zasilać z elektrowni wiatrowej (np. ogrzewanie). Jeżeli też macie urządzenia, które uruchamiacie rzadko, na kilkanaście minut (np. robot kuchenny), to nie warto tego odbiornika brać w ogóle pod uwagę. Zawsze jednak powinniście mieć świadomość, że jeżeli przez dłuższy okres czasu nie będzie wystarczającego wiatru, to nawet największa elektrownia wiatrowa nie wyprodukuje dość energii. Dlatego zawsze sugeruję zastosowanie systemów hybrydowych z innym źródłem prądu np. fotoogniwami, a w razie konieczności posiłkowanie się energią systemową lub agregatem spalinowym.
Niestety, energia wiatrowa ma to do siebie, że zależy od kapryśnej natury. Należy tu też zaznaczyć, że znaczenie ma nie tyle położenie geograficzne, co warunki lokalne. Jakiekolwiek większe przeszkody dla wiatru w okolicy mogą zaburzyć wynik obliczeń. Z kolei jeżeli miejsce jest wyjątkowo korzystne, to może się okazać, że pozostają nadmiary energii. Normalnie do obliczeń przyjmujemy wskaźnik średni dla warunków występujących w Polsce. Zakładam z jednej strony, że nikt rozsądny nie będzie chciał przecież stawiać elektrowni w środku lasu, a z drugiej strony rzadko kiedy ktoś ma wybitne warunki wietrzności. Jeżeli zachodzi ta druga sytuacja, to na pewno jest się tego świadomym i nie potrzeba się zastanawiać tylko działać.  
Średnio przyjmuje się, że elektrownia o mocy do 500 W może zasilać np. oświetlenie reklamy czy znaków drogowych, ewentualnie oświetlenie LED powierzchni do 50 metrów kwadratowych, pompkę oczka wodnego, siłowniki bramy, drobne odbiorniki i nadajniki radiowe, ładowarkę laptopa czy komórki. Czasem stosuje się takie urządzenia jako mobilne do zasilania odbiorników na jachcie czy w przyczepie kempingowej.
Elektrownia od mocy 500 W wystarcza na zasilanie oświetlenia w domku letniskowym lub monitoringu z kamerą. Jeżeli jest wykorzystywana w weekendy, to może też zasilać RTV. Zimą nadaje się do podtrzymania dodatniej temperatury w zbiorniku z wodą.
Natomiast elektrownia wiatrowa o mocy 1000 W jest już odpowiednia do zasilania pompy wodnej lub energooszczędnego oświetlenia w domu, lodówki itp. Może też wspomagać ogrzewanie wody.
Gdy zdecydujecie się na zakup turbiny wiatrowej o mocy znamionowej 2 kW, to wystarczy Wam do zasilania podstawowych odbiorników w domu: oświetlenie, RTV, drobne AGD, albo nadaje się do podgrzewania wody.
Generator o mocy 3 kW jest już niemal w 100% wystarczający do zasilania wszystkich odbiorników w domu. Należy jednak pamiętać o chwilowym poborze mocy. To znaczy, że trudno do takiego urządzenia podłączyć pralkę, żelazko, odkurzacz czy kuchnię elektryczną jednocześnie. Trudne nie znaczy jednak niemożliwe.
Elektrownia wiatrowa o mocy 5 kW powinna zaspokoić wszystkie potrzeby zasilania w przeciętnym domu jednorodzinnym. W sprzyjających warunkach, nadmiar energii może być spożytkowany na podgrzewanie wody bieżącej lub wspomaganie c.o. Nadal trzeba jednak zwracać uwagę na równoczesne korzystanie z energii przez kilka większych odbiorników.
Turbina o mocy 10 kW powinna być wystarczająca dla drobnego gospodarstwa rolnego. Zakładam, że odbiorniki 3-fazowe o dużej mocy nie będą podłączane. Wiatrak elektryczny o mocy 20 kW może już zasilać nawet małą firmę. Można też podłączyć do niego odbiorniki trójfazowe pracujące dorywczo.
Wiatrownie o mocy 30 kW nadają się do zasilania większości odbiorników w gospodarstwie rolnym.
Elektrownie wiatrowe o mocy 50 kW stosuje się głównie do sprzedaży energii do sieci energetycznej. Zwykle dobierając moc elektrowni wiatrowej, warto nieco zaniżyć potrzeby, ponieważ w trakcie wyjątkowo sprzyjających okresów wietrzności, mniejsza elektrownia powinna wytworzyć wystarczającą ilość energii. Sensowniej ekonomicznie jest uzupełnić niewielkie niedobory energii z sieci publicznej niż przepłacać za zbyt dużą elektrownię, która będzie dawała nadwyżki.
Dlatego moc elektrowni wiatrowej powinna być dopasowana na potrzeby konkretnych odbiorników pracujących regularnie, a nie na wszystkie odbiorniki energii w domu. Nie warto za pomocą elektrowni wiatrowej zasilać odbiorników, które pracują relatywnie krótko w ciągu doby i pobierają chwilowo dużo energii. Chodzi o to, żeby z jednej strony całość wytworzonej energii przez elektrownię wiatrową była wykorzystana, a z drugiej strony, żeby nie było zbyt długich przerw w zasilaniu spowodowanych okresami bez wiatru.
7) W jakie akumulatory wyposażyć elektrownie wiatrowe?
Temat akumulatorów jest kluczowy dla prawidłowego działania systemu. Akumulatory z jednej strony gromadzą energię a z drugiej są stabilizatorem napięcia. Dzięki temu, po zamianie prądu stałego przez przetwornicę, – mamy na wyjściu prąd zmienny o napięciu 230 V, bez względu na to, jak wiatr wieje i jak kręci się turbina. Porządne akumulatory są w stanie dostarczać energię do odbiorników nawet przez kilkanaście godzin, kiedy nie ma w ogóle wiatru. Żeby akumulatory zachowały swoje właściwości możliwe długo, warto je instalować w pomieszczeniach, gdzie temperatury są stabilne (najlepiej temperatura około 20 st. C). Żywotność akumulatorów bardzo spada jeżeli są narażone na temperatury poniżej zera.
Najważniejsze dla prawidłowego doboru akumulatorów jest napięcie znamionowe elektrowni wiatrowej. Jeżeli jest to 24 V, to potrzebujemy 2 akumulatory 12 V połączone szeregowo, jeżeli elektrownia wiatrowa pracuje przy napięciu 48 V, potrzeba czterech akumulatorów 12 V. Kiedy mamy do czynienia z elektrownią wiatrową 120 V to akumulatorów musimy mieć dziesięć. Ilość akumulatorów to nie wszystko. Jeżeli akumulatory będą miały zbyt małą pojemność, to nie będzie gdzie gromadzić energii wytwarzanej przez generator. Jeżeli będą zbyt „duże” to turbina wiatrowa nie dostarczy wystarczającej ilości energii żeby je w pełni naładować. Akumulatory, które nie są długo naładowane, mogą ulegać zasiarczeniu. Tym samym stracą swoje właściwości.
Bardzo ważnym czynnikiem jest też prąd ładowania. Przeciętnie akumulatory mają taką właściwość, że można je ładować prądem o natężeniu około 1/10 pojemności. W praktyce oznacza to, że akumulator o pojemności 65 Ah można ładować prądem nie większym niż około 6,5 A. Zwykłe ładowarki do akumulatorów samochodowych są tak skonstruowane, żeby nie przekroczyć tych prądów i nie uszkodzić akumulatorów. Dlatego właśnie ładowanie akumulatorów może czasem trwać wiele godzin. Podobnie jest z elektrownią wiatrową. Ładowanie akumulatorów nie jest procesem krótkotrwałym. Zwykle czas ładowania to kilkanaście, a czasem (przy słabym wietrze) nawet kilkadziesiąt godzin. Czasami może jednak tak się zdarzyć, kiedy elektrownia wiatrowa przy silnym wietrze dostarcza bardzo dużo energii, że prąd ładowania wytwarzany przez prądnicę jest bardzo duży. Nie ma wtedy innego sposobu zabezpieczenia przed przeładowaniem akumulatorów jak przyhamowanie generatora. Zwykle tę funkcję pełni kontroler z grzałkami zrzutowymi. W tym wypadku tracimy jednak część energii, która mogłaby służyć do naładowania akumulatorów. Z takiej sytuacji są następujące wyjścia: – zastosować akumulatory o pojemności zalecanej przez producenta generatora. Najczęściej jest to około 200 Ah, ponieważ prąd ładowania zwykle może osiągać do 20 A; – podłączyć dodatkowy odbiornik np. druga bateria akumulatorów lub grzałka z przeznaczeniem do grzania wody; – zużywać na bieżąco nadmiar energii dostarczanej do akumulatorów poprzez podłączenie większej ilości odbiorników; – oddawać nadmiar energii do sieci energetycznej, co w naszych warunkach prawnych jest niemal niemożliwe, a przynajmniej trudne do realizacji.
Ważna w przypadku doboru akumulatorów jest też ilość cykli ładowania. Zwykły przeciętny akumulator samochodowy może pochwalić się żywotnością około 200 cykli. To naprawdę niewiele w przypadku ładowania i rozładowywania akumulatorów podczas pracy z elektrownią wiatrową i odbiornikami. Tyle, że zwykły akumulator samochodowy ma inną charakterystykę pracy. On praktyczne cały czas jest naładowany. Tylko w momencie rozruchu ma dostarczyć dużą ilość energii, a potem już cały czas jest ładowany. Główną cechą akumulatora samochodowego jest dostarczenie dużego prądu rozruchowego w bardzo krótkim czasie. Elektrownie wiatrowe podczas pracy z odbiornikami wykazują się zupełnie innymi cechami. Często występuje sytuacja, kiedy akumulatory rozładują się i przez jakiś czas nie ma wiatru. Akumulator samochodowy bardzo by ucierpiał. Dlatego dla elektrowni wiatrowych lepsze są akumulatory przemysłowe, np takie jak do wózków widłowych. To tzw. akumulatory trakcyjne. Mają one więcej cykli ładowania (niektóre nawet do 1000). Ponadto mogą pozostawać, bez szkody, w stanie permanentnego rozładowania przez kilka, kilkanaście dni. Akumulatory takie mają najczęściej oznaczenie AGM. Wskazuje to na akumulatory głębokiego rozładowania. Są dostępne na rynku jeszcze inne akumulatory o bardzo dobrych właściwościach i o cyklach ładowania wynoszących nawet ponad 3000, ale niestety są bardzo drogie i nie posiadają zwykle dużej pojemności. Czasem spotyka się akumulatory żelowe. Elektroniczny kontroler elektrowni nie rozpoznaje rodzaju podłączonych akumulatorów i przy osiągnięciu zbyt wysokiego napięcia, po prostu przerywa ładowanie. Takich akumulatorów nigdy nie uda się naładować, nie nadają się. Zaznaczam, że pełną odpowiedzialność za rodzaj akumulatorów ponosi ich sprzedawca. Powinien on być świadomy, do jakich celów chcecie je wykorzystywać, w jakich warunkach będą pracowały i jakie mają mieć właściwości. Jest to szczególnie ważne, ponieważ akumulatory są drogie i ewentualne roszczenia gwarancyjne powinny być uzasadnione prawidłową eksploatacją.
Czasami do najprostszych instalacji można użyć stare i wyeksploatowane akumulatory samochodowe. Takie można pozyskać już nawet za 30zł/szt. Nie posłużą długo do gromadzenia energii, ale przynajmniej dają stabilizację napięcia i umożliwiają zasilanie odbiorników, kiedy elektrownia wiatrowa pracuje. A jeśli elektrownia nie pracuje, to co wtedy? Ano wtedy powiem żartując,… głodno, chłodno i do domu daleko....
8) Ile kosztuje mała elektrownia wiatrowa?
Trudno mi tu dokładnie określić cenę zestawu energetycznego. Jest to uwarunkowane przede wszystkim wielkością mocy generatora oraz ilością i jakością akumulatorów, jak również ilością przetwornic 12V/230V. Nie bez znaczenia pozostaje rodzaj i wysokość masztu. Ale abyście nie pozostali bez odpowiedzi na to pytanie, podam całkowity koszt elektrowni wiatrowej wraz z urządzeniami towarzyszącymi (nie wliczam tu ceny ogniw fotowoltaicznych, buforowo wspierających ładowanie akumulatorów), którą 3,5 roku temu zainstalowałem na swojej posesji na maszcie 5-metrowej wysokości, osadzonym do więźby dachowej. Dzięki takiemu rozwiązaniu, nie musiałem załatwiać żadnych zezwoleń. Otóż:
– generator o mocy 5 kW wytwarzający prąd o napięciu 24 V ... 38 000 PLN
– akumulator 24 V szt. 6 ….…… 7 200 PLN
– maszt rurowy szt. 1 ……… 850 PLN
– przetwornica szt. 3 ……… 1 800 PLN
– pozostałe elementy do montażu ……… 400 PLN      
Razem:            48 250 PLN  
Z moich wyliczeń wynika, że ta inwestycja zamortyzuje się w ciągu 5 lat.
Zdaję sobie sprawę z tego, że niniejsze opracowanie nie wyczerpuje tematu. Dlatego też z chęcią odpowiem na każde Wasze pytania związane z małymi przydomowymi elektrowniami wiatrowymi.
Satyr

piątek, 7 grudnia 2012

Hołd Bohaterom 1812 * Finis Grande Armée

NA WIĘKSZĄ CHWAŁĘ . . .
Przychodzącego w postaci Dziecięcia z Betlejem, czy ukrytego w Eucharystii możemy 
przyjmować lub nie – ale przyjścia Jego w dniu sądu nie unikniemy.
A od wyniku, jaki wyda o nas Boski Sędzia, będzie zależała cała wieczność.
Wszystka tedy mądrość życiowa na tym polega, by wyrok ten wypadł dla nas korzystnie.

Inaczej jesteśmy na wieki nieszczęśliwi!
I tę prawdę, o której tak chętnie zapominamy, ten cel naszego życia: b yś m y  n i e  
t y l k o  z n a l i , a l e  i  o s ią g n ę l i  o w o c e  z b a w i e n i a   – p r z y p o mi n a  na m  
K o ś c i ó ł  w  a d w e n c i e .
Wszystkie zaś wskazania jego streszczają się w tym  zdaniu: K t o  p a t r z y  w duchu wiary 
  n a  J e z u s a  D z ie c ię ,  k t o  uc z y s i ę  w  s z k o le  ż ł ó b k a  J e g o ,  i  naukę
 t a m  z a c z e r p n i ę t ą ,  w y p e ł n i a  w  ż yc i u ;  k t o  z  m i ł o ś c i ą  p r z y j m u j e  
J e z u s a -E u c ha r y s t i ę   – t e n  t e ż  z  r a d o ś c ią  c z e k a  n a  p r z y j ś c i e  J e z u s a -
S ę d z ie g o .
Karmelita bosy
"Głos Karmelu", rok VII, nr 12, grudzień 1933


La Grande Armée
Emblem of Napoleon Bonaparte.svg
Fragment panoramy "Berezyna". 






Wilno. 7 grudnia 1812.

Pierwsi żołnierze, pojedynczo lub w grupach, zaczęli wkraczać do miasta 7 grudnia. Sklepy i kawiarnie były jak zwykle otwarte, a obdarci przybysze nie wierzyli własnym oczom. Każda wioska, każde miasteczko lub miasto, jakie oglądali w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, stanowiło spustoszoną, wypaloną, opuszczoną ruinę, zatem widok normalnie funkcjonującego, nienaruszonego przez wojnę Wilna wydał im się magiczny. "Był to dla nas niezwykły spektakl: miasto, w którym panował całkowity spokój i można było dostrzec stojące w oknach kobiety" - pisał pułkownik Pelet. Możliwość wejścia do kawiarni, zajęcia miejsca przy stoliku i zamówienia kawy oraz ciastek potraktowali jak zachwycający luksus. Pułkownik Griois udał się do najbliższej gospody i poprosił o chleb z masłem i kartofle, a potem popił to wszystko butelką nie najlepszego hiszpańskiego wina. "Będziecie się szyderczo śmiali, kiedy wam powiem, że ta chwila odpoczynku od cierpień i niebezpieczeństw, jakie przeszedłem i jakie mnie jeszcze czekały, należała z pewnością do tych momentów mojego życia, w których czułem się prawdziwie i nieskończenie szczęśliwy" - pisał. Niektórzy udali się na poszukiwanie kwater, inni zaczęli gromadzić zapasy żywności. Do miasta napływała coraz większa liczba żołnierzy, a mieszkańcy, zdając sobie sprawę, że docierające do nich od tygodnia pogłoski są prawdziwe, zaczęli zamykać sklepy i jadłodajnie. "Początkowo patrzyli na nas z zaskoczeniem, potem z przerażeniem - pisał Cesare de Laugier, który wkroczył do Wilna jako jeden z pierwszych, w gronie niedobitków 4. korpusu księcia Eugeniusza. - Pospieszyli do swych domów i zaczęli ryglować drzwi i okna".

9 grudnia u wrót Wilna zjawił się główny trzon armii. Ustawieni przez Hogendorpa przy drogach wejściowych wartownicy, mający kierować ruchem, nie byli w stanie zapanować nad bezładnymi kolumnami wojsk. Oficer, któremu polecono rozlokować artylerię, stanął w obliczu ludzi odmawiających słuchania jakichkolwiek rozkazów i chcących jak najszybciej dostać się do miasta. Droga wiodąca do centrum Wilna przebiegała przez średniowieczną bramę, szeroką zaledwie na 3-4 metry i ponad dwukrotnie dłuższą, a więc tworzącą coś w rodzaju tunelu. Powstał przed nią nieunikniony zator, na który napierali z tyłu nadchodzący żołnierze. "Nie ulega wątpliwości, że dało się znaleźć na lewo lub na prawo od niej inne drogi, również prowadzące do miasta, ale my nabraliśmy niefortunnego zwyczaju odruchowego postępowania śladem tych, którzy szli przed nami" - pisał Griois, dodając, że "była to, w mniejszej skali, kopia przeprawy przez Berezynę". Nieliczni odeszli spod bramy i wkroczyli do miasta w innych miejscach, ale większość zachowała się jak stado owiec, do których upodobniły ich doświadczenia ubiegłych kilku tygodni. Popychani i szarpani żołnierze często się przewracali. Padały też konie, a napierający z tyłu tłum tratował ludzi i zwierzęta. Christian von Martens widział oficera, który został tak mocno przyparty przez tłum do działa, że brzuch pękł mu, a wnętrzności wypłynęły na zewnątrz. "Uniesiony do przodu, straciłem grunt pod nogami, a potem zostałem rzucony na ziemię, między dwa leżące konie, a na nie wkrótce upadł trzeci, razem z jeźdźcem - wspominał kapitan Roeder. - Straciłem wszelką nadzieję na ocalenie życia. Niebawem wyrósł na nas stos złożony z dziesiątków ludzi, którzy straszliwie krzyczeli, ponieważ mieli połamane ręce i nogi lub byli miażdżeni przez tłum. Jeden z rzucających się rozpaczliwie koni uniósł mnie nagle w górę i upadłem w jakimś pustym miejscu, gdzie mogłem się podnieść i przebrnąć przez bramę". ...

"Co się działo w Wilnie w pierwszych kilku tygodniach po 10 grudnia 1812, łatwiej powiedzieć, niż uwierzyć, a i powiedzieć trudno" - twierdził Aleksander Fredro. Gdy tylko zorganizowane jednostki wymaszerowały z miasta, wdarły się do niego roje kozaków; zaczęli polować na snujących się po ulicach maruderów i wyłapywać żołnierzy, a szczególnie oficerów szukających schronienia w prywatnych domach. Wpadali do szpitali i klasztorów, w których leżeli bezradnie ranni lub niezdolni do dalszego marszu żołnierze, bili ich i kopali, a także zdzierali z nich ubrania i opatrunki w poszukiwaniu kosztowności. Protestujący lub próbujący się bronić byli zabijani. Niepolscy mieszkańcy miasta, chcąc może dowieść swej antyfrancuskiej postawy i uniknąć dzięki temu ewentualnych prześladowań ze strony Rosjan, przyłączyli się do polowań na francuskich i sprzymierzonych żołnierzy. Ci, którzy wynajęli pokoje oficerom i pozwolili im się schronić w swych domach, pospiesznie zabijali teraz niewygodnych gości, zabierali im ocalałe kosztowności i wyrzucali ich ciała na ulicę. Z istniejących przekazów można się dowiedzieć, że mieszkańcy Wilna zwabiali wygłodzonych oficerów do swych domów, by ich zabić i obrabować, że kobiety z sadystycznym zapałem mordowały ocalałych Francuzów, a jedna z nich wtykała jeńcom i rannym do ust nieczystości, mówiąc: "Le monsieur a du pain maintenant ". Ci, którzy uniknęli śmierci, błąkali się po ulicach, żebrząc o kawałek chleba, i w końcu umierali z zimna oparci o ścianę jakiegoś budynku. Sytuacja nie uległa poprawie, kiedy miasto zajęły regularne oddziały rosyjskie dowodzone przez generała Czaplica. Żołnierze, biorąc przykład z kozaków, przetrząsali szpitale, a personel medyczny, który w końcu przejął nad nimi opiekę, okazał się niewiele bardziej życzliwy. Mimo dostatku produktów żywnościowych ranni przez wiele dni nie dostawali jedzenia ani wody i byli fatalnie traktowani przez sanitariuszy. Wybuchła epidemia tyfusu, a zmarłych i umierających bezceremonialnie wyrzucano przez okna i zostawiano na ulicach wśród piętrzących się stosów sztywnych, poskręcanych, zamarzniętych ciał .

Kowno. 12 grudnia 1812.
Kowno zostało dobrze zaopatrzone i z pewnością mogło być bronione, gdyż przeprowadzono tam niedawno fortyfikacyjne roboty ziemne. Murat jednak nie wziął pod uwagę możliwości zatrzymania się w tym mieście i pospieszył w kierunku Królewca. Zorganizowane jednostki otrzymały racje żywnościowe, ale uciekająca hałastra, która wdarła się do Kowna 12 grudnia i następnego dnia, nie była w stanie niczego bronić. Większość żołnierzy ruszyła natychmiast w kierunku magazynów i pochłonęła wszystko, co wpadło jej w ręce, nie czekając ani na upieczenie chleba, ani na jego zorganizowaną dystrybucję. Znalazła też spore zapasy napojów wyskokowych, więc pijani francuscy i niemieccy żołnierze wkrótce zaczęli się między sobą bić. Liczni uciekinierzy usiedli, by utopić w trunku swoje zmartwienia. Alkohol, który rozgrzewa ducha, ale w istocie obniża temperaturę ciała, stał się przyczyną ich smutnego końca. Tysiącami padali na ziemię i zamarzali na śmierć, nadal trzymając w rękach butelki, albo kryli się w bramach lub na gankach i zapadali w sen, z którego nie mieli się już nigdy obudzić. Ney, gdy dotarł do Kowna wraz ze swą kurczącą się ariergardą, będącą w istocie zbieraniną zdekompletowanych jednostek, zajął pozycje obronne przed miastem. Pragnął umożliwić jak największej liczbie maruderów wejście do centrum, zdobycie zapasów i przedostanie się na drugą stronę Niemna. Akcja przebiegała bardzo wolno, bo choć rzeka zamarzła i można ją było przekroczyć w każdym miejscu, wszyscy wdzierali się na most. Powstawały więc zatory, prowadzące jak zwykle do bójek i ofiar. Ney odkrył niebawem, że grozi mu otoczenie przez kozaków, a w dodatku otworzyła do niego ogień artyleria sprowadzona przez regularny oddział rosyjskiej kawalerii. Miał trochę dział, między innymi te, które major Noel niepotrzebnie dociągnął aż do Ponar, zatem mógł przez jakiś czas utrzymywać Rosjan na dystans. Jego oddział topniał jednak w oczach. Kompania Niemców z Anhalt-Lippe zrezygnowała z dalszej walki, kiedy jej dowódca, który został ranny, przystawił sobie pistolet do głowy i zastrzelił się. Neyowi pozostała tylko garstka francuskiej piechoty, więc zaczął się cofać, tocząc zaciekłe walki odwrotowe na ulicach miasta i na moście. Z muszkietem w ręku trwał w pierwszym szeregu swej topniejącej jednostki, dowodząc żołnierzami i zachęcając ich do ostatniego wysiłku. Kiedy dotarł do zachodniego końca mostu, oddał ostatni wystrzał w kierunku Rosjan, a potem wrzucił swój muszkiet do zamarzniętego koryta Niemna, odwrócił się i odszedł znad rzeki.
Generalny intendent armii Mathieu Dumas, który przeprawił się wcześniej, dotarł do Gąbina i znalazł schronienie w domu miejscowego lekarza. Następnego ranka siadał właśnie do pożywnego śniadania i dobrej kawy, gdy otworzyły się drzwi i wszedł przez nie jakiś mężczyzna w brązowym płaszczu. Jego zarośnięta twarz była osmalona od dymu, a oczy błyszczące i zaczerwienione. "Oto wreszcie przybywam! - oznajmił przybysz. - Jak to, generale Dumas, czyżby pan mnie nie poznawał?" Dumas potrząsnął przecząco głową i spytał go o nazwisko. "Jestem ariergardą Grande Armee - odparł mężczyzna. - Jestem marszałek Ney".

Straty.
Obraz rozmiarów katastrofy zaczął się wyłaniać dopiero wtedy, gdy pod koniec stycznia odwrót Francuzów dobiegł końca, a resztki Grande Armee dotarły do miast wyznaczonych na punkty zborne poszczególnych jednostek. Trudno precyzyjnie ustalić liczbę tych, którzy zginęli, ponieważ pierwotne rachuby dotyczące siły Grande Armee są prawdopodobnie zawyżone, a podczas operacji w Rosji stale otrzymywała ona posiłki.

Można jednak założyć z dużą dozą prawdopodobieństwa, że łączna liczba wojsk francuskich i sojuszniczych operujących za Niemnem między styczniem a grudniem 1812 roku sięgała 550-600 tysięcy żołnierzy. Tylko około 120 tysięcy spośród nich wyszło w grudniu z Rosji. Być może aż 30 tysięcy odesłano wcześniej, jako lekko rannych lub chorych, albo jako oficerów kadrowych mających formować nowe jednostki we Francji lub we Włoszech. Prawdopodobne jest również, że znaczna część spośród 50 tysięcy ludzi, którzy zdezerterowali na początku kampanii, wydostała się z Rosji, kiedy warunki jeszcze temu sprzyjały. Rosjanie wzięli około 100 tysięcy jeńców, ale liczba tych, którzy przeżyli i zostali odesłani do domu po roku 1814, nie przekroczyła z pewnością 20 tysięcy. Można więc śmiało założyć, że aż 400 tysięcy francuskich i sprzymierzonych żołnierzy straciło życie, z tego mniej niż jedna czwarta w walce. Możemy tylko się domyślać liczby pochodzących z Francji i sojuszniczych państw cywilów, którzy zginęli, krocząc za armią w głąb Rosji i towarzysząc jej w drodze powrotnej z Moskwy. Trzeba też pamiętać, że znaczna część cywilów i żołnierzy, którzy wydostali się z Rosji, zmarła w ciągu miesiąca lub dwóch wskutek tyfusu, gruźlicy lub chorób nerwowych, będących ubocznym skutkiem kampanii. Nie jest łatwiej obliczyć precyzyjnie straty rosyjskie. Obecnie uważa się, że zginęło około 400 tysięcy żołnierzy i członków milicji, z tego mniej więcej 110 tysięcy na polu walki. Liczba cywilów, którzy stracili życie podczas oblężenia Połocka i Smoleńska, w pożarze Moskwy, w wyniku tysięcy napadów maruderów lub po prostu z głodu i zimna na skutek konieczności opuszczenia własnych domów, jest tylko przedmiotem przypuszczeń. Można jednak przyjąć, że od chwili przejścia Niemna przez Grande Armee, czyli od końca czerwca 1812 roku, do końca lutego 1813 roku zmarło około miliona ludzi, których bez obawy popełnienia większego błędu da się podzielić mniej więcej po połowie na obie strony.
 [Liczby podawane przez wczesnych historyków kampanii, nawet te, które były ogłaszane przez źródła wojskowe obu stron, są ocenami opartymi na bardzo mglistych danych. Meynier ujawnia na przykład, że większość historyków piszących o milionach znacznie zawyżało liczbę zabitych podczas wojen napoleońskich. Obliczenia Labauma, który twierdził, że pod Kownem przeszło powtórnie przez Niemen 20 tysięcy ludzi, zostały powtórzone przez Buturlina i w większości mogą być uznane za trafne, choć Buturlin twierdzi, że z Rosji wyszło jeszcze 60 tysięcy ludzi, głównie Austriaków i Prusaków. Bardziej wyczerpujące obliczenia Gourgauda są znacznie zawyżone, szczególnie w wypadku 36 tysięcy ludzi, którzy jakoby ponownie przeszli rzekę pod Kownem, ale podawana przez niego łączna liczba 127 tysięcy nie jest zbyt odległa od współczesnych obliczeń. Podawane przez Rosjan liczby, dotyczące ilości jeńców, wahały się od 193 tysięcy (Buturlin) do 210 tysięcy (Czujkiewicz), choć oficjalne dane rosyjskie nie przekraczały 136 tysięcy, a wszystkie współczesne studia dowodzą, że i ta liczba jest zbyt wysoka. Jedynymi godnymi zaufania liczbami, co do ilości ludzi, którzy stracili życie podczas kampanii, są z jednej strony dane władz rosyjskich, dotyczące zakopanych przez nie ciał, a z drugiej - francuskie dane pochodzące ze spisów ludności. Bałaszow twierdził, że wiosną 1813 roku pochowano wzdłuż drogi 430 707 ludzkich zwłok.

W grudniu 1812 roku władze rosyjskie doliczyły się w guberni smoleńskiej 172 566 ciał i 128 739 szkieletów zwierzęcych, 50 185 ciał i 170 50 szkieletów w guberni mohylewskiej, 2 230 ciał i 7 355 szkieletów w guberni kałuskiej, co daje łączną liczbę 224 981 ciał i 153 144 szkieletów. Ale liczby te niewiele nam mówią, gdyż nie wynika z nich dokładnie, czy zabici byli żołnierzami, czy cywilami, nie wspominając już o ich narodowości. Istnieją też szczegółowe dane liczbowe dotyczące niektórych jednostek, ale wyciąganie z nich wniosków byłoby zajęciem jałowym, gdyż bardzo się od siebie różnią. Moje obliczenia oparte są na liczbach podawanych przez Vilatte de Prugnes i Meyniera, na obliczeniach Kukiela (który wydaje mi się najbardziej skrupulatnym historykiem tej kampanii) z jednej strony, z drugiej zaś - na rachubach bardziej współczesnych rosyjskich historyków, takich jak Żylin, Sirotkin, Szwiedow i Sokołów.]
Jeśli idzie o straty Napoleona, były one jeszcze poważniejsze, niżby to wnikało z powyższych liczb. W gronie 120 tysięcy żołnierzy, którzy wyszli z Rosji w grudniu, 50 tysięcy stanowili Austriacy i Prusacy. Pierwsi z nich od początku byli niepewnymi sprzymierzeńcami, a drudzy mieli stać się wkrótce wrogami.
Z pozostałych 70 tysięcy ponad 20 tysięcy stanowili Polacy. Gdyby odliczyć wszystkich innych ocalałych sprzymierzeńców, można by zapewne odkryć, że kampanię przeżyło tylko około 35 tysięcy Francuzów, z których znaczna część nie nadawała się już do służby wojskowej. Dodać do tego należy stratę co najmniej 160 tysięcy koni pochodzących z obszaru napoleońskiego imperium oraz ponad tysiąca dział.
Rozmiary szkód poniesionych przez poszczególne jednostki były bardzo zróżnicowane. Kontyngent austriacki przetrwał głównie dlatego, że jako samodzielna formacja, dowodzona przez Schwarzenberga, zdołał uniknąć udziału we wszystkich bitwach, oprócz jednej. Prusacy pod wodzą Macdonalda uczestniczyli tylko w drobnych potyczkach i okazywali podobny brak entuzjazmu do walki z Rosjanami; w ich sektorze panował przez długie okresy lata taki spokój, że oficerowie odwiedzali bałtyckie kąpieliska.
Z 96 tysięcy Polaków biorących udział w kampanii wyszły z Rosji 24 tysiące, czyli proporcja tych, którzy przeżyli, sięgała 25 procent. Spośród 32 700 Bawarczyków, którzy przekroczyli Niemen, generał Wrede zdołał się doliczyć 1 stycznia 1813 roku tylko 4 tysięcy, czyli 12 procent całości. Z dwóch pułków iliryjskich, liczących 3 518 żołnierzy wszystkich rang, zachowało się 211, czyli 6 procent. Kiedy Armia Włoch, złożona niegdyś z 52 tysięcy ludzi, zgromadziła się w styczniu na punkcie zbornym w Kwidzynie, liczyła tylko 2 637 żołnierzy i 207 oficerów, czyli trochę ponad 5 procent stanu wyjściowego. Z 27 397 Włochów, którzy przekroczyli Alpy na początku lata 1812 roku, wróciło do domu tylko około 1000, niewiele więcej niż 3 procent.
Jak można się było spodziewać, pułki gwardii wyszły z kampanii względnie obronną ręką. Kompania szaserów, w której służył porucznik Marie Henry de Lignieres, liczyła po wkroczeniu do Królewca 52 ludzi z 245. Na apel lansjerów księcia Bergu, który odbył się 3 stycznia 1813 roku, przybyło 370 żołnierzy z początkowego stanu 1109. Polski pułk szwoleżerów liczył w chwili przeprawy przez Niemen 915 ludzi. Potem oddelegowano z niego wielu żołnierzy i oficerów, którzy stanowili trzon kadrowy tworzonych wówczas pułków litewskich. Mimo to po powrocie do Księstwa Warszawskiego, w grudniu 1812 roku, było w nim jeszcze 422 ludzi. Pułki piechoty liniowej poniosły znacznie cięższe straty. Według sierżanta Bertranda, 7. pułk lekkiej piechoty korpusu Davouta rozpoczynał kampanię w sile 3 342 ludzi, ale 31 grudnia 1812 roku, na apelu w Toruniu zjawiło się ich tylko 192. Z 800 kawalerzystów 8. pułku chasseurs a cheval, którzy wyruszyli z Brescii 6 lutego 1812 roku, rok później zebrało się w Głogowie jedynie 75. Dwa bataliony (2. i 3.) hiszpańskiego pułku Józefa-Napoleona, które walczyły pod Borodinem i Małojarosławcem w korpusie księcia Eugeniusza, powróciły za Niemen w sile 14 oficerów i 50 żołnierzy innych rang, ale pułkownik Lopez zdołał zabrać ze sobą sztandar. Z liczącej 400 ludzi kompanii pontonierów, którzy zbudowali mosty przez Berezynę, do Holandii powróciło tylko 8 - kapitan Benthien, starszy sierżant Schroder i 6 żołnierzy. A z 8. westfalskiego pułku piechoty wrócił do Kassel tylko jeden samotny sierżant.

Trudno uzmysłowić sobie wpływ takich strat na kraje, które je poniosły. Dla Francji, najbardziej zaludnionego państwa Europy, strata 300 tysięcy ludzi z ogólnej liczby ludności wynoszącej 27 milionów byłaby dziś porównywalna z utratą niemal 700 tysięcy mieszkańców, a nie obejmuje to ogromnej liczby cywilów.
Dla Księstwa Warszawskiego ubytek 70 tysięcy ludzi jest porównywalny z utratą przez dzisiejszą Polskę 750 tysięcy obywateli - a i w tym wypadku liczba ta nie obejmuje cywilów, którzy stracili życie w wyniku działań armii maszerujących przez terytorium tego państwa. Odpowiednie liczby dla Niemiec wynosiłyby - 400 tysięcy, dla północnych Włoch - 200 tysięcy, a dla Belgii i Holandii 80 tysięcy. Za tymi liczbami kryją się tysiące osobistych tragedii, które pogarszał jeszcze bardziej niedobór informacji dotyczących losów poszczególnych osób. Pewien francuski wieśniak, piszący do syna 22 lutego 1813 roku, zaadresował swój list: "Kapitan Flamant ze 129. pułku piechoty liniowej, zaginiony w regionie Wilna". Rodzina nie miała od niego słowa wiadomości od sierpnia, ale ponieważ nie przepadał on za pisaniem, nadal żywiła nadzieję. "Chciałbym myśleć, że jesteś jeńcem, i ta tylko myśl zapewnia nam w tym momencie odrobinę pociechy - pisał. - Twoja biedna matka jest ciężko chora z niepokoju i jedno słowo napisane twoją ręką przywróciłoby jej zdrowie". Choć wszyscy jeńcy odzyskali wolność z chwilą podpisania pokoju w roku 1814, liczni z nich nie zostali od razu wypuszczeni, więc ci, którzy przeżyli, powracali stopniowo z Rosji jeszcze przez kilka lat. Pozwoliło to pozbawionym wiadomości członkom rodzin żywić nadzieję przez całe lata, a nawet dziesięciolecia. Pewna wieśniaczka z Meklemburgii usiłowała uzyskać jakieś wiadomości o swoim narzeczonym jeszcze w roku 1849. Zdarzały się cudowne ocalenia, a w jednym wypadku doszło nawet do zmartwychwstania. Ignacy Dębowski, oficer z dywizji Dąbrowskiego, został ranny i tak ciężko ogłuszony podczas walk pod Borysowem, że jego koledzy uznali go za zabitego. Położyli go na płaszczu i pogrzebali z wszystkimi wojskowymi honorami pod stertą śniegu, gdyż ziemia była zbyt twarda, by wykopać grób. Kiedy odeszli, Dębowski odzyskał przytomność i trafił do rosyjskiej niewoli. Podobnie jak liczni inni polscy oficerowie, został przymusowo wcielony do armii rosyjskiej i wysłany jako prosty żołnierz na Kaukaz, gdzie akurat toczyły się walki. Wiele lat później, zwolniony za zasługi, zjawił się ponownie w Warszawie, gdzie bywał zapraszany na kolacje w zamian za opowieści o swym pogrzebie pod Borysowem. Niektórzy zostali w Rosji na zawsze, ponieważ po wzięciu do niewoli trafili w ręce miejscowych posiadaczy ziemskich jako tani robotnicy lub wstąpili do służby, aby przeżyć, i nigdy nie dowiedzieli się o amnestii lub nie mieli środków na powrót do swych krajów. Inni nie wrócili, ponieważ dokonali takiego wyboru i rozpoczęli nowe życie. Zapewniono im korzystne warunki osiedlenia się w mało zaludnionych rejonach Rosji, a niektórym przydzielono nawet żony. Według oficjalnych danych, do 31 grudnia 1814 roku 15 starszych oficerów, 2 lekarzy wojskowych i 1968 żołnierzy innych rang złożyło przysięgę na wierność carowi i stało się jego poddanymi, a 253 Austriaków, walczących poprzednio po stronie Napoleona, oczekiwało na swoją kolej. W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku pewien rosyjski historyk odnalazł porucznika Nicolasa Savina z 2. pułku huzarów, który został wzięty do niewoli nad Berezyną. Mieszkał na przedmieściach Saratowa w małym domku otoczonym kwiatami, które codziennie podlewał. Gabinet ozdobił brązowym posążkiem Napoleona oraz namalowanym przez siebie akwarelą portretem cesarza. Żył w Rosji, dumnie nosząc swój krzyż Legii Honorowej. Umarł w roku 1894, mając podobno 127 lat. Nie wrócił do Francji, ponieważ nie mógł znieść myśli o oglądaniu kraju, który nie jest rządzony przez Napoleona. Guillaume Olive był większym pragmatykiem. Urodzony w Stanach Zjednoczonych Ameryki jako syn emigranta, już w młodym wieku rozpoczął służbę w armii francuskiej. Wzięty do niewoli podczas odwrotu, postanowił pozostać w Rosji. W roku 1821 był już adiutantem wielkiego księcia Konstantego, a dziesięć lat później marszałkiem szlachty w guberni, w której kupił majątek. Jego syn dosłużył się rangi generała kawalerii, poślubił córkę jednego z Tołstojów i został członkiem Rady Stanu. Jego wnukowie byli oficerami konnej gwardii i szambelanami dworu, a wnuczki damami dworu carycy. Jednak dla większości przejście na służbę innego władcy nie było sprawą tak łatwą. Rosjanie żywili nadzieję, że uda im się przeprowadzić akcję werbunkową wśród służących w Grande Armee Niemców, zwłaszcza że liczni spośród nich zostali do niej wcieleni wbrew swej woli. Zaczęli więc tworzyć Legię Niemiecką, która miała ich wchłonąć. Ale tylko nieliczni jeńcy zgłosili się na ochotnika, choć oznaczało to natychmiastowe uwolnienie od okropnych warunków, w jakich byli przetrzymywani. Zdumiewająco liczna większość niemieckich oficerów i żołnierzy z wojsk Napoleona pozostała mu wierna w nieszczęściu, a niemieccy jeńcy, rozsiani po całej Rosji, uroczyście obchodzili urodziny cesarza 15 sierpnia 1813 roku. Rosjanom zależało też na pozyskaniu dla swej sprawy służących w Grande Armee Hiszpanów, więc oferowali bardzo korzystne warunki wszystkim poddającym się. Utworzyli złożony z jeńców pułk, którym dowodził wzięty do niewoli nad Berezyną don Raphael de Llanza. Choć jego pułk nigdy nie spełnił oczekiwań Rosjan i nie wziął udziału w walce przeciw Napoleonowi, wrócił do Hiszpanii, gdzie jako Imperial-Alejandro uczestniczył w roku 1820 w powstaniu Riega wymierzonym przeciwko tym samym Burbonom, których zdetronizował Napoleon.

Skutki działań wojennych rozpoczętych w roku 1812 bywały dość osobliwe. Syn kapitana Octave'a de Segur z 8. pułku huzarów - który, przebity dwiema kozackimi lancami i wzięty do niewoli pod Wilnem już 28 czerwca, był pierwszą znaną francuską ofiarą kampanii - poślubił w roku 1819 Sophie, najmłodszą córkę hrabiego Fiodora Rostopczyna, gubernatora i podpalacza Moskwy. Ona zaś, jako comtesse de Segur, napisała serię książek dla dzieci, na których wychowywały się jeszcze w XX wieku całe pokolenia francuskich dziewcząt i chłopców.

Adam Zamoyski - 1812. Wojna z Rosją - 1
La Grande Armée
Emblem of Napoleon Bonaparte.svg
Active 1805–15
Country France
Size At its height in 1812 consisted of 554,500 men:
• 300,000 Frenchmen and Dutchmen
• 95,000 Poles
• 35,000 Austrians
• 30,000 Italians[1]
• 24,000 Bavarians
• 20,000 Saxons
• 20,000 Prussians
• 17,000 Westphalians
• 15,000 Swiss
• 4,000 Portuguese
• 3,500 Croats
Motto Valeur et Discipline[2]
(Bravery and Discipline)
Colors Le Tricolore
March La Victoire est à nous
(Victory is ours/upon us)
Engagements
Commanders
Notable
commanders
Napoleon I of France Joachim Murat, Louis Alexandre Berthier, Jean de Dieu Soult, Jean-Baptiste Bernadotte, Jean Lannes, Nicolas Davout, Michel Ney, Jean-Baptiste Bessières, André Masséna
Insignia

Napoleonic Eagle.svg
French Imperial Eagle
APPENDIX.

Smoleńsk/Łubino 200 rocznica

Data: 2012-09-21
Rozmiar: 26 pozycji
Data: 2012-08-03
Liczba wyświetleń: 27
Data: 2012-08-03
Liczba wyświetleń: 26
Data: 2012-08-03
Liczba wyświetleń: 26
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 22
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 25
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 27
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 26
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 28
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 31
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 32
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 31
Data: 2012-08-04
Liczba wyświetleń: 26
 http://www.pulk4.pl/gallery2/main.php?g2_itemId=9394