o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

czwartek, 31 stycznia 2013

Pamięci Józefa Mackiewicza

Podróż do krainy dzieciństwa Józefa Mackiewicza


Email Drukuj PDF

de
Dariusz Jarosiński        SEE
Dzisiejszym mieszkańcom Wilna, nawet tym z przedwojenną metryką, nazwa Kolonia Bankowa lub Kolonia Montwiłłowska niewiele albo już nic nie mówi. Odchodzą w zapomnienie ludzie, a wraz z nimi dawne nazwy. Odchodzi w niepamięć stare Wilno.
Kolonią Bankową nazywano kwartał kilku ulic, a właściwie uliczek, wileńskiej dzielnicy Rossa, przy których pod koniec XIX stulecia Józef Montwiłł, właściciel i dyrektor Banku Ziemskiego, a zarazem nieprzeciętny filantrop i społecznik, zbudował pod koniec XIX stulecia domy dla pracowników banku. W jednym z takich domów przy ulicy Witebskiej 1 (róg Białostockiej) zamieszkała wiosną 1907 roku rodzina Antoniego i Marii Mackiewiczów z dziećmi – Stasiem, Seweryną i Józiem. Państwo Mackiewiczowie przyjechali z Petersburga. Zdecydowali się na przeprowadzkę ze względu na niesprzyjający Józiowi klimat nadnewskiego, pełnego wilgoci miasta, z troski o zdrowie często chorującego chłopca na infekcję górnych dróg oddechowych. Antoni Mackiewicz wracał do rodzinnego miasta.

Fleury
Dotarcie do Kolonii Bankowej nie nastręcza większych kłopotów – wystarczy dojechać autobusem miejskim do cmentarza na Rossie, a stąd już zaledwie kilkanaście minut pieszej wędrówki. Czas okazał się niezmiernie wyrozumiały dla tego zakątka Wilna i powściągnął swoją zachłanność. Uliczki i domy sprawiają wrażenie przeniesionych z dziewiętnastowiecznego albumu. W jesiennym słońcu błyszczą kamienne kocie łby. Można śmiało kroczyć środkiem uliczek – bez obawy, że rozjedzie nas samochód. Spokojnie tu i cicho. I o dziwo, domy nawet nie remontowane, są w dobrym stanie. A te, nieliczne, na których widać ślady remontu, nie są przerabiane na nowoczesne wille z plastikowymi oknami. Mieszkańcy domów, kamieniczek z szacunkiem odnieśli się do starych wileńskich architektów. Gdzie niegdzie może razić jedynie eternit jako poszycie dachu. Ale to już starsza robota. Nie trzeba mieć aż nadto rozbudzonej wyobraźni, żeby poczuć atmosferę tamtego czasu, kiedy biegał po tych uliczkach mały Józek Mackiewicz, przyszły pisarz. Zatrzymuję się na dłużej przed domem przy ulicy Święciańskiej 2, w którym mieszkał zaprzyjaźniony z rodziną Mackiewiczów Stanisław Filibert Fleury – fotograf i artysta malarz. Józek kolegował z dziećmi Fleury: Wiciukiem (Witoldem), Heńką (Henrykiem), Stasiem i Waćką (Wacławą). Dom nie jest imponujący, w porównaniu z sąsiednimi kamieniczkami – skromny, parterowy. Od ulicy odgradza go równo przycięty żywopłot. Fleury, zwany przez zaprzyjaźnione osoby „Słoniem”, ze względu na swą pokaźną posturę i dobroduszność, odkrywał przed małym Józiem świat, który odnajdziemy później w jego reportażach, powieściach – świat wileńskiej ulicy, handlarzy, powstańców z 1863 roku, podwileńskich pejzaży, kobiet okutanych w chustach, jarmarków, mężczyzn wynajmujących się do rąbania drewna, sprzedawców cukrowych baranków, sprzedawczyń ziół. Fleury zmarł w roku 1915, kiedy Józef miał 13 lat, rok wcześniej spoczął na pobliskim cmentarzu ojciec przyszłego pisarza. Jak bardzo dom Fleury był bliski chłopcu, może świadczyć fakt, iż po kilkudziesięciu latach niemal z fotograficzną dokładnością potrafił odtworzyć z pamięci jego wnętrze – precyzyjnie określając gdzie np. znajdowało się pianino, gdzie stała lampa, a gdzie biurko. Fleury pozostawił po sobie ponad 400 niezwykle interesujących fotografii Wilna, Wileńszczyzny z przełomu XIX i XX stulecia. W swojej pracowni uwiecznił też na fotografiach rodzinę Mackiewiczów. Ulica Witebska, przy której mieszkali Mackiewiczowie, jest prostopadłą do ulicy Święciańskiej. Ich dom nosił numer jeden, graniczył z ulicą Białostocką biegnącą wzdłuż nasypu kolejowego, linii kolejowej Warszawa – Mińsk. Kiedy przejeżdżał pociągiem car, nie pozwalano okolicznym mieszkańcom wychodzić z domów. Mały Józio mógł jedynie z okna domu obserwować przejeżdżający pociąg z monarchą rosyjskim. Przed dawnym domem Mackiewiczów nie ma żadnej tabliczki, choćby niewielkiej, informującej kto tutaj kiedyś mieszkał. Można powiedzieć: bardzo zwyczajny, solidny dom. Zastanawiają jedynie kraty, aczkolwiek delikatnej konstrukcji, wstawione w oknach, których nie widać w innych, sąsiednich budynkach. Józek Mackiewicz miał wiele ciekawych miejsc do zabawy – w pobliżu rozciągają się wspaniałe łąki, a kilka ulic dalej, za ulicą Subocz i Popławską, płynie pogodnym nurtem Wilenka. W zabawach pojawiali się bohaterowie „Olszynki Grochowskiej”, „Bitwy pod Raszynem”, generał Sowiński z kościółka na Woli, Ordon z „Reduty Ordona”.

Przyroda
Małego Józia ciągnęło zawsze do świata przyrody, zwierząt – zaprzyjaźnił się ze starym ogrodnikiem Edwardem Łukaszewiczem, byłym powstańcem 1863 roku, znawcą zwierząt, podań ludowych, potrafiącym tłumaczyć sny. Bliski był Józkowi chłop Bajko, przyjeżdżający z pobliskiej puszczy, który dostarczał nabiał do ich domu. Dużą przyjemność sprawiało chłopcu pojenie i karmienie małych koników należących do puszczańskiego chłopa. Nade wszystko jednak mały Józek upodobał sobie ptaki. Godzinami mógł obserwować pospolite wróble, wrony. W podarowanej przez ojca klatce trzymał m.in. gile, kanarki, kruka. Nie było to ani pobieżne, ani krótkotrwałe zainteresowanie – w dzieciństwie przeczytał o ptakach wiele książek popularno – naukowych, a później studiował też nauki przyrodnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Barbara Toporska we wstępie do zbioru tekstów „Fakty, przyroda, ludzie” pisze, iż „’Priroda’ Bogdanowa była najulubieńszą lekturą ucznia pierwszej klasy gimnazjum Winogradowa w Wilnie. Aż mu wychowawczyni, Jelizawieta Pietrowna, zwróciła uwagę, że nie może wypożyczać ze szkolnej czytelni ciągle tej samej książki. Umówił się wówczas z kolegami, że oni będą brali dla niego ‘Prirodę’, a on na swoje imię książki, jakie zechcą”. Zdaniem Barbary Toporskiej zainteresowania Józefa Mackiewicza przyrodą spowodowały jego niechęć do nacjonalizmu – „z punktu widzenia biologicznego – pisała żona autora ‘Drogi donikąd’ – wszelki nacjonalizm jest bzdurą”. Mackiewicz obcował z przyrodą jako żołnierz wojny polsko – bolszewickiej, reporter terenowy „Słowa” – zjeżdżając wzdłuż i wszerz ziemie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, pracując ciężko w lesie jako drwal i furman w czasie okupacji sowieckiej, a także uprawiając, pielęgnując ogród w Czarnym Borze. Był też świetnym synoptykiem – potrafił czytać z chmur, przepowiadać pogodę. Świat ptaków, ich zwyczaje, znał równie dobrze jak my znamy świat swoich najbliższych – rodziny, przyjaciół. Opisy przyrody autora „Kontry” służą nie tylko funkcji estetycznej, nie tylko budowaniu nastroju dramaturgicznego narracji, nie tylko są ważnym elementem kompozycji utworu, ale są próbą przeciwstawienia, zderzenia dwóch światów: świata przyrody i świata ludzi. W tym pierwszym jest ład, porządek, uroda życia; ten drugi świat przepełniony jest złem, degeneracją. W świecie ludzi takie wartości jak np. przyzwoitość, honor stają się deficytowe.

  Szkoła
Józio Mackiewicz i jego starszy o sześć lat brat Staś, uczęszczali do rosyjskiego gimnazjum klasycznego Winogradowa. Wśród uczniów dominowały dzieci polskie, pochodzące z zamożnych rodzin. Szkoła była uznawana za najlepszą w mieście. Dyrektor gimnazjum miał niezwykle ciepły, serdeczny stosunek do Polaków. Uczniowie Winogradowa nosili mundurki – czarne „kosoworotki”, czarne spodnie, czarne lakierowane pasy z kwadratową z białego metalu sprzączką z literami WWG (Wileńskie Gimnazjum Winogradowa), płaszcze i czapki z gwiazdką, też z literami WWG. Gimnazjum znajdowało się naprzeciwko kościoła św. Katarzyny. Z tej m.in. szkoły Mackiewicz wyniósł dużą wiedzę na temat kultury, literatury rosyjskiej. Zawsze już będzie w przyszłości podkreślał różnicę między tym co sowieckie, a tym co rosyjskie. Duży wpływ na wychowanie dzieci miała matka, Maria Mackiewiczowa z Pietraszkiewiczów, pochodząca z Krakowa, przejawiająca zainteresowania literackie, artystyczne. „Co niedzielę matka prowadziła nas na sumę do kościoła Misjonarzy, gdzie zasiadaliśmy (wstawali i klęczeli) w ławkach prezbiterium. - ...’Dominus vobisuum...’ – odwracał od ołtarza twarz surową, jak z brązu wyciętą, ks. Songin, jeden z tych jakich mało się już widuje wśród nieugiętych ludzi świata, jeżeli gdzie jeszcze są” – wspominał po wielu latach pisarz. „Wilno leżało na wzgórzach. My schodziliśmy w dół, aż do ulicy Subocz, wówczas ‘Sierockiej’ (był jakiś sierociniec w pobliżu). Ale z drugiej strony, za kościołem, pochyłość spadała dalej za ogrodami pomisjonarskimi, chyba aż po rzekę Wilenkę. Widok stąd ...mój ty Boże.” Beztroskie, szczęśliwe dzieciństwo zakończyło się wraz ze śmiercią ojca – w roku 1914, w roku wybuchu wojny. W rodzinie zaczęły się kłopoty finansowe. W kilka lat później, w roku 1921, sytuacja przymusiła Marię Mackiewiczową do sprzedaży domu przy ul. Witebskiej. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży domu przeznaczyła m.in. na wykształcenie Józefa. Sama przeniosła się do Bursy przy ul. Wielkiej. Bursę prowadziła do roku 1932, kiedy zmarła. We wrześniu 1915 roku Niemcy zajęli Wilno. Jedną z pierwszych decyzji, była zgoda na otwarcie polskich szkół – po ponad stu latach zakazu na ich istnienie. Józek z bratem Stanisławem poszli do gimnazjum, którego dyrektorem był późniejszy znany profesor Stanisław Kościałkowski. „Szkoła rosyjska traktowała nas jak dzieci – wspominał po latach Józef Mackiewicz. Nowa szkoła polska traktowała nas jako obowiązkowych patriotów. To czasem nudziło, gdy np. świetlana postać, dyrektor gimnazjum, prof. Stanisław Kościałkowski, zanim ukarał kogoś za psotę (‘na godzinę po lekcjach’), wygłaszał przedtem tyradę patriotyczną, co zabierało niepotrzebnie dużo czasu (‘Doczekałeś się wreszcie szkoły polskiej i oto jak się w niej zachowujesz...’ etc., etc.). W takiej atmosferze poczęła się szerzyć w szkole POW (Polska Organizacja Wojskowa – tajna organizacja powstała z inicjatywy Józefa Piłsudskiego w r. 1914 – przyp. D.J.). Warto przytoczyć niezwykle ciekawe spostrzeżenie na temat ówczesnej szkoły, zasad wychowania: „Wyrośliśmy jeszcze w aurze XIX wieku. ‘Szpieg’, ‘szpicel’, ‘donosiciel’ należało do najohydniejszych cech ludzkich; chyba nie było gorszych. Legendy patriotyczne, że coś podobnego uprawiano w szkołach rosyjskich – były i pozostały legendami. Znany był wypadek na uniwersytecie moskiewskim: zbierano na tacę kopiejki na pomnik Aleksandra II; pewien student rzucił demonstracyjnie zamiast monety guzik; drugi doniósł o tym rektorowi. Student został natychmiast wyrzucony z uniwersytetu, ale nie ten, który rzucił guzik, tylko ten, który doniósł na tamtego. Słynna ‘Ochrana’ to była dziecinna freblówka (przedszkole – przyp. D.J.) w porównaniu do NKWD i Bezpieki. Choć się odwraca do dziś dnia kota ogonem”. Pod koniec 1918 roku Niemcy wycofali się z Wilna, wkrótce nadciągnęła Armia Czerwona. Józef Mackiewicz będąc uczniem VI klasy gimnazjum, mając 17 lat, zgłosił się na ochotnika na wojnę polsko-bolszewicką . Służył w 10 Pułku Ułanów Dywizji Litewsko – Białoruskiej i w 13 Pułku Ułanów Wileńskich majora Jerzego Dąbrowskiego „Łupaszki”. Po wojnie z bolszewikami zdał maturę, w roku 1921 wyjechał z Wilna do Warszawy na studia biologiczne na uniwersytecie. ***
Ilekroć jestem w Wilnie, staram się odwiedzać miejsca związane z Józefem Mackiewiczem – budynek redakcji „Słowa” przy ulicy Królewskiej (na początku redakcja mieściła się przy ul. Mickiewicza), cmentarz na Rossie, gdzie pochowana jest najbliższa rodzina pisarza – ojciec, matka; kawiarnię Rudnickiego koło katedry – ulubione miejsce spotkań wileńskich literatów, artystów, dziennikarzy, do której też zaglądał autor „Kontry”, a przede wszystkim Kolonię Montwiłłowską i Czarny Bór.
Nigdzie jednak nie ma, choćby małej, tabliczki z informacją o Józefie Mackiewiczu.
Dosyć uważnie przeglądam, pojawiające się co pewien czas, polskojęzyczne przewodniki po Wilnie. O Józefie Mackiewiczu nie ma w nich nawet jednego zdania.
Uważam, że czas najwyższy by polskie instytucje kultury zajęły się promocją, popularyzacją jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy. Kiedy rozmawiam ze znajomymi na temat Józefa Mackiewicza, odnoszę wrażenie że rozmawiam o pisarzu ciągle zakazanym, na indeksie.

Dariusz Jarosiński 
P.S. Powyższy tekst jest jednym z wielu reportaży powstałych z moich wypraw na Wileńszczyznę. Ten akurat, poświęcony wędrówkom śladami Józefa Mackiewicza, był publikowany w „Gazecie Polskiej” w numerze z dn. 19-26 grudnia 2007 r.
  31 stycznia br. minęła 24 rocznica śmierci Józefa Mackiewicza, jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy dwudziestego stulecia, jednego z najbardziej niezależnych umysłów.

środa, 30 stycznia 2013

Polacy * Prof. Kazimierz Z. Poznański

Nasze Prezentacje
Profesor Kazimierz Poznański

Kazimierz Z. Poznański

jest profesorem, University of Washington w Seattle, na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Doktoryzował, sie na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego, a w 1979 r. wydal w PWN swoja pierwsza ksiazke: Innowacje w kapitalizmie.
W 1980 r. Woodrow Wilson School, Princeton University przyznała mu roczne stypendium.
W 1981 r. zaczął wykładać ekonomię na Cornell Uniwersity, Ithaca, w stanie Nowy York.
Rezultaty jego badań z tego okresu zostaly włączone do dwóch analitycznych opracowan Kongresu Stanów Zjednoczonych (pierwszy przypadek udzialu polskiego ekonomisty w tej prestizowej publikacji).

Wykładał ekonomie również na Northwestern University w Evanston. Jako stypendysta Hoover Institution prowadził prace badawcze w Stanford University (Kalifornia).

W 1987 r. opublikował na University of California - Berkeley ksiazke pt. Technologia i konkurencja: Blok sowiecki w gospodarce światowej. W 1992 r. wydał pracę zbiorową pt. "Konstruowanie kapitalizmu", jedna z pierwszych publikacji nt. transformacji postkomunistycznej (m.in. współautorzy Kołakowski oraz Kornai).
W 1997 r. nakładem Cambridge University Press wydano jego ksiazke "Przewlekła transformacja: Zmiany instytucjonalne a wzrost gospodarczy w Polsce, 1970-1994".


Jako profesor University of Washington organizował coroczne konferencje naukowe nt. transformacji z udziałem polskich i amerykańskich ekonomistów. Wyniki zebrał w dwóch książkowych edycjach (m.in. Prywatyzacja oraz stabilizacja w Polsce, wydana przez Kluwer Academic Press, z udziałem Sachsa oraz McKinnona).

Od 1996 r. jest współredaktorem głównego amerykańskiego periodyku poświęconego sprawom Europy Wschodniej: „East European Politics and Societies". Zamieścił ponad trzydzieści artykułów naukowych w periodykach amerykańskich i brytyjskich.
W 2000 roku wydano po polsku jego ksiazke „Wielki przekręt. Klęska polskich reform”, która znalazła sie na krajowej liście bestsellerów. Książka jest przygotowywana do angielskiego tłumaczenia pod tytułem „Globalne iluzje:
Wywłaszczenie Europy Wschodniej”. Gotowa do druku na rynku amerykańskim jest jego książka: „Śladami Poppera: Zbiorowa obojętność i upadek społeczny”.



Prof. Kazimierz Poznański
( ten z prawej )
Prezentowane analizy ekonomiczne, ocena polskich reform, wreszcie wnioski autora, wielu mogą zaskoczyć lub szokować, dla innych będą potwierdzeniem przypuszczeń, że coś w kierunkach naszych reform i dostosowania się Polski do Europy jest nie tak. Prace te traktujemy jako kolejny, ważny glos w dyskusji o polskich sprawach.

A oto, co pisze sam prof. K.Z. Poznański. „Niniejsza książka jest napisana od nowa praca zbudowana na schemacie mojej poprzedniej książki „Wielki przekręt.
Klęska polskich reform”.
Minęło kilka miesięcy od ukazania sie tamtej książki, mojej pierwszej publikacji po polsku od dwudziestu lat. Jej sukces był dla mnie sporym zaskoczeniem. Obawiałem się sie, że moja skrajnie krytyczna ocena zmian ustrojowych w gospodarce zrazi czytelników. Książkę sprzedano jednak w niespotykanym - jak na ten gatunek - nakładzie dwudziestu kilku tysięcy egzemplarzy. Niestety nie znalazła ona uznania w głównych ośrodkach opiniotwórczych, w tym akademickich. Odnieść można wrażenie, ze polscy naukowcy w zasadzie uznali ksiazke za niewygodną, gdyż przez cala dekadę głoszą pochwałę reform, które ja opisałem jako klęskę.

Oczywiście nie należy zbyt dużo oczekiwać po jednej książce, ale można sie pocieszyć, że stała sie przynajmniej przedmiotem konwersacji w tych kręgach.
Ukazało sie mnóstwo recenzji, tyle, że wysokonakładowa prasa albo całkowicie przemilczała książkę albo odniosła sie do niej z wyjątkową zjadliwością.

Miąłem też kilka zaproszeń do telewizyjnych oraz radiowych dyskusji, które zawsze były bardzo burzliwe. Spotkałem sie też z młodzieżą studencka, głównie w Krakowie i Warszawie.
Dwukrotnie miałem okazję przedstawić swoje poglądy posłom na zaproszenie Sejmu. Odebrałem też obszerna pocztę elektroniczna od czytelników, którzy w większości zareagowali z duża troska na moja krytykę reform.
Dla nich, bierność ośrodków wpływu czy samych władz w sprawach poruszanych w książce musi być bardzo deprymująca. Uległem ich zachętom do dalszego penetrowania tematyki polskich reform. Postanowiłem przygotować nową pracę, która pomija drugorzędne wątki i proponuję równie krytyczną ocenę obecnych przemian ustrojowych z nadzieją, że spotka sie z nie mniejszym zainteresowaniem. W tym celu musiałem też znaleĽć nowego wydawcę, który obniżyłby ogromnie wygórowaną cenę nałożoną na poprzednią książkę. Ograniczony czas nie pozwoli mi na wykorzystanie w tej pracy wszystkich otrzymanych dotąd uwag. Te uwagi, a także zupełnie nowe materiały na temat reform oraz stanu gospodarki, uwzględniam w mojej najnowszej książce, już w połowie zakończonej. Nadałem jej tytuł Ostatnie wybory: rozkład państwa
Nota wydawnicza do książki Kazimierza Z. Poznańskiego SEE

Proponujemy:
"OBŁĘD REFORM - WYPRZEDAŻ POLSKI"
 
  • Wielki przekręt: klęska polskich reform - Kazimierz Poznański
    Wstęp

  • Przedmiotem książki jest proces półdarmowej wyprzedaży większości polskiego majątku obcym inwestorom. Nazywam tę operację "wielkim przekrętem", gdyż zwrot ten najlepiej oddaje sposób wyzbycia się majątku. Jedni twierdzą, że groził koniec świata, więc szybko trzeba było sprzedać obcym, bo mieli środki. Argument ten, podobnie jak opinia, że kapitał poszedł tanio, bo był niewiele wart, jest niepoważny. W istocie spieszono się, gdyż urzędnicy odpowiedzialni za sprzedaż mieli mało czasu na ukartowane przetargi. Chodzi o transakcje, w których obcych nabywców przyciąga się głównie na przynętę zaniżonych cen w zamian za osobiste korzyści, w tym zwłaszcza, prowizje.
    Ponieważ - jak wyliczam - majątek banku i przemysłu jest sprzedawany za najwyżej dziesięć procent jego wartości, Polska po drodze do kapitalizmu gubi pozostałe dziewięćdziesiąt procent. Te dziewięćdziesiąt procent wycieka do nabywców za granicę, zamiast zasilić słabowitą gospodarkę, którą zostawił komunizm. Za niezrealizowane wpływy można było powiększyć majątek dokładnie o te dziewięćdziesiąt procent, co pociągnęłoby za sobą proporcjonalny wzrost globalnej produkcji. Na taką ogromną stratę narażono społeczeństwo, żeby osiągnąć prowizje, stanowiące tylko ułamek wartości kapitału.


  • Jest to tym bardziej niepokojące, że nawet te dziesięć procent, które po "wielkim przekręcie" trafia do budżetu państwa, nie jest wykorzystywane na rozbudowę majątku. Budżet został właściwie wyłączony z procesów inwestycyjnych, nawet nie wspomaga produkcji, która jest w pilnej potrzebie naprawy. Jest on przede wszystkim konsumpcyjny, tyle że nie chodzi głównie o tzw. spożycie zbiorowe. W sferze budżetowej ma miejsce "mały przekręt", w wyniku którego znaczna część wpływów przechwytywana jest przez urzędników na osobisty użytek (np. w lokalnych samorządach, kasach chorych czy państwowych spółkach).


    Przyszłość gospodarki wydaje się jednak bardziej ponura niż smutna teraźniejszość tej wyprzedaży, jak po pożarze. Nawet gdyby gospodarka rosła, trudno będzie już skompensować poniesione na sprzedaży straty. Co ważniejsze, przez tę wyprzedaż Polska skazuje się na coroczny wyciek zysków z kapitału, który szacuję na dziesięć procent dochodu narodowego. Innymi słowy, sprzedający narazili Polskę na wieczne straty, wielokrotnie przerastające jednorazowe prowizje zarobione na pośrednictwie. Chodzi więc o "wielki przekręt" nie w sensie korzyści dla mniejszości, ale raczej w sensie strat dla większości.

    Pozbawiona zysków, należnych zagranicznym właścicielom, gospodarka zostaje tylko z dochodem z pracy - czyli płacami. Innymi słowy, już kapitalistyczna, ale z obcym kapitałem i lokalną pracą, Polska staje się krajem, który niejako żyć musi z "gołej" pensji. Możliwości zakumulowania własnego kapitału wyłącznie w oparciu o zarobki pracownicze są nikłe, tak że szansa na wyrwanie się z tej sytuacji, gdzie praca jest własna, a kapitał nie, są równie małe. To jest szczególny przypadek, który, sięgając do starej retoryki, można by określić mianem "robotniczego" kapitalizmu, bez szansy na inną, "nierobotniczą" przyszłość.
    W robotniczym kapitalizmie - a nie komunizmie - siła robocza staje się odpowiednikiem migrantów, którzy udają się za chlebem za granicę. W tym przypadku jednak jest to migracja za chlebem we własnym kraju, gdyż jego fabryki i banki są zagraniczne. Nie są więc gośćmi w obcym kraju, ale - paradoksalnie - u samych siebie. Jest oczywiście jedna wielka różnica między tymi dwoma rodzajami migracji zawodowej. Przy tej zewnętrznej, gdy jedzie się do zamożnego kraju - jak Niemcy - oferowane są wysokie płace. Przy tej wewnętrznej migracji trzeba zadowolić się niższymi, polskimi płacami, i to być może nawet na zawsze.
    Jak widać, mój krytycyzm wobec transformacji nie bierze się stąd, że - tak jak marksiści - nie lubię kapitalizmu, a więc otwartego rynku i prywatnej własności, na których on się opiera. Nigdy nie miałem nic wspólnego z marksizmem ani wtedy, gdy był w modzie, ani teraz, gdy stał się niemodny. Lubię kapitalizm, tyle że budzi moje obawy wyłaniający się w Polsce rodzaj kapitalizmu bez własnych kapitałów. Jest to sprzeciw liberalnego ekonomisty, wychowanego w duchu tzw. ekonomii ewolucyjnej, za którą stoją austriaccy ekonomiści: Hayek (1988) oraz Schumpeter (1942).
    Przekonani o "naturalności" wolnych rynków oraz prywatnej własności, ewolucyjni ekonomiści widzą kapitalizm jako niezastępowalną ostoję ludzkiej cywilizacji. Ta naturalność nie bierze się z wrodzonej potrzeby wymiany towarowej oraz osiągania zysków. Wolne rynki oraz prywatna własność, tak jak wszystkie inne instytucje, są ludzkim wynalazkiem. Nie powstają odruchowo, ale na bazie reguł moralnych, gdyż zdolność przetrwania zależy od przestrzegania ustalonych przez społeczność zasad moralnych. Stąd prywatny rynek, tak jak kapitalizm, od którego zależy nasza egzystencja, jest odbiciem tych reguł.
    Nikt poza szkołą ewolucyjną z taką pasją nie podjął się obrony kapitalizmu przed zakusami przeciwników. W tym obrony przed komunizmem, z jego ideą gospodarki bez rynków i własności. Szczególne zasługi miał w tym Hayek, wskazując na praktyczną niemożność zrealizowania komunistycznego ideału tutaj, na ziemi. Schumpeter, choć uważał, że być może komunizm da się wprowadzić w czyn, dowodził, że byłby to regres. Ale niezwykle ważne były też polemiki innego austriackiego ewolucjonisty, filozofa Poppera (1943). Z tegoż powodu ci austriaccy konserwatyści uważani są, zwłaszcza w obecnej ekonomii amerykańskiej, za opokę liberalizmu.
    To samookreślenie może zdziwić wielu tych, którzy w Europie Wschodniej określają się dzisiaj mianem liberałów. Włączając w to znaczną część polskiego środowiska intelektualnego, gdzie nie wypada być po innej stronie. Nie mówią oni o żadnej klęsce transformacji. Przeciwnie, egzaltują się, jak twierdzą, jej wielkim triumfem w budowie kapitalizmu. Taki kapitalizm już ponoć powstał w większości krajów Wschodniej Europy. Być może kraje te potrzebują tylko jakiejś korekty. Dla nich krytyczne uwagi na temat transformacji, szczególnie w takich krajach, jak Polska czy Węgry, są zaprzeczeniem liberalnej myśli. Więcej - są antyliberalne.
    Być może ta różnica w ocenie wynika stąd, że ich liberalizm wywodzi się z nurtu tzw. neoklasycznej ekonomii. Moim zdaniem przyczyny są jednak inne. Nawet ludzie myślący w neoklasycznej tradycji nie mogliby nie dostrzec ułomności rodzącego się w regionie kapitalizmu. To nie jest sprawa tej czy innej tradycji liberalnej. Jest to raczej niechęć do nazywania rzeczy po imieniu, ze względu na różnego rodzaju pozamerytoryczne względy. Liberalizm, w dowolnej postaci, nie wyklucza krytycznego spojrzenia na kapitalizm, gdyż ma bardzo wyraźną wizję "dobrych" instytucji.
    Liberalizm stoi tak samo murem za rynkami, jak i przeciw złym rynkom. Jest też świadom tego, że nie każda własność prywatna jest "dobra". Kryterium oceny jest przy tym absolutnie jednoznaczne - jest nim stopień wolności. Tak jak liberalizm, ewolucyjna szkoła uważa, że moralną bazą kapitalizmu jest wolność, stanowiąca o sile kapitalizmu. A bazą dla wolności jest własność
    czynników wytwórczych, siły roboczej oraz fizycznego kapitału. Im szerszy zakres własności, tym lepsze warunki dla efektywnego wykorzystania czynników produkcji oraz pomnażania dobrobytu.

    Ponieważ moc kapitalizmu bierze się z szerokiego zasięgu własności, zrozumiała staje się liberalna negacja feudalizmu, w którym kapitał - w zasadzie ziemia - jest w rękach niewielu. Jednocześnie, ze względu na taką strukturę posiadania, siła robocza jest kontrolowana przez niewielu. Z tych samych powodów ewolucyjni ekonomiści odrzucili komunizm, czego wyrazem jest słynna książka Hayeka pt. "Droga do poddaństwa" (1944). Widząc, jak Wschodnia Europa czyni wysiłki by zbudować komunizm, stwierdził on, że komunizm odtwarza struktury feudalne.
    Komunizm to oczywiście nie feudalizm, bo żadne kompletne powroty do przeszłości nie są możliwe - tego zresztą uczy ewolucyjna ekonomia. Chodzi raczej o ogólne zbieżności, zwłaszcza w jednym wymiarze, mianowicie wolności jednostki. W komunizmie liczy się nie tyle własność ziemi, co raczej kontrola nad maszynami jako kapitałem. W warunkach agrarnego feudalizmu zakres własności kapitału ogranicza się do arystokracji, a w przemysłowym komunizmie do kadry partyjnej. Przy czym, z racji tej szczególnej pozycji, jedna i druga warstwa "przypisuje" siłę roboczą do miejsca pracy.

    Jeśli się przyjrzeć Europie Wschodniej po komunizmie, to rodzą się wątpliwości, czy kraje te istotnie schodzą z drogi, o której pisał Hayek. Nie nastąpiło prawdziwe upowszechnienie własności kapitału, gdyż elity partyjne zostały po prostu wymienione na obcych inwestorów. Trudno sobie wyobrazić, żeby przy tak ułomnej strukturze własności siła robocza nie pozostała "przypisana" do warsztatu pracy. Być może obecna transformacja ustrojowa to inne wydanie "drogi do poddaństwa", archaicznego porządku, w którym jednostkom, w najlepszym razie, ofiarowuje się namiastkę wolności.

    (  )