o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

środa, 13 lutego 2013

Hunt for Christopher DORNER Story

.Dorner is a former Naval Reserve lieutenant (O-3) who was honorably discharged.


Christopher Dorner

Let's Stop Police Corruption

.

Live Video: Dorner in gun battle with authorities


wtorek, 12 lutego 2013

"Przypodobać się( ) SmolaroGebertom"

czwartek, 5 lutego 2009


Prof. B. Wolniewicz: Rząd i prezydent RP promotorami judaizacji Polski



Prof. zw. dr hab. Bogusław Wolniewicz
1.02.2009 dla "Aktualności Dnia" Radia Maryja



Prof. Bogusław Wolniewicz rozpoczął swą wypowiedź dla Radia Maryja od wyrażenia swego szacunku i podziwu dla dokonań O. Tadeusza Rydzyka, a zwłaszcza Wyższej Szkoły Kultury Medialnej. Zauważa, że zamiast słów uznania dla obywatelskiej troski i dalszej pomocy ze strony władz, O. Tadeusza spotykają tylko wrogie potwarze, w rodzaju określenia "imperium Rydzyka" i rzucanie kłód pod nogi - różnego rodzaju szykany o charakterze administracyjnym, w których aktywną rolę odgrywa m.in. "polski" rząd.

(...) Dlaczego w tej nikczemnej nagonce na to wielkie dzieło toruńskich Ojców Redemptorystów uczestniczy polski rząd?

Nie chodzi mi o jakąś Kudrycką, bo to tylko sługa - robi, co jej każą. Chodzi mi o premiera - pana Donalda Tuska osobiście, personaliter. Czemu premier Rzeczypospolitej Polskiej za wszelką cenę - tak to w każdym razie wygląda - [chce] zniszczyć Radio Maryja i związane z nim dzieła, z Wyższą Szkołą Kultury na czele?

Jak nie udaje się tego zniszczyć politycznie, ani prawnie, ani propagandowo, to teraz próbuje się to zrobić finansowo. Nowy chwyt. Tak jak w sprawie tych wierceń geotermicznych. Przecież tam nie chodzi o żadne względy rzeczowe, techniczne, bo to jest osobna sprawa - ja się na tym nie znam - ale widać, że to nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby poprzez te wiercenia, które miały być sfinansowane, a teraz się rząd z tego wycofał, czy wykręcił raczej, żeby przez to doprowadzić dzieło Ojców Redemptorystów do finansowej ruiny. To przecież widać jak na dłoni.

Bo dlaczego na przykład Jerzemu Owsiakowi wolno robić zbiórkę publiczną, a duchownemu Tadeuszowi Rydzykowi nie wolno?

Pytam: w czym Tadeusz Rydzyk gorszy od Jerzego Owsiaka?

Pytam o to pana premiera Donalda Tuska oczywiście. (...)

Stawiam to pytanie i odpowiedzi widzę tylko dwie. One się zresztą nie wykluczają - mogą być obie prawdziwe, ale jedna na pewno musi być prawdziwa. Otóż jedno z dwojga: w tej wrogości do Radia Maryja rządem albo powoduje lewacka wrogość do chrześcijaństwa i do wszystkiego, co się z chrześcijaństwem łączy. To mają od XVIII wieku, od Rousseau, od Woltera. To jest jedna możliwość.

Albo - to jest druga możliwość - rząd podjął jakieś ciche zobowiązania międzynarodowe, z których usiłuje się teraz wywiązać. A na czele tych zobowiązań, tej listy zobowiązań stoi uciszenie rozgłośni Radia Maryja - zatkanie jej ust. Gips w usta - w Polsce technikę tę znamy - żeby nie krzyczała. O czymś, co się w Polsce dzieje i co ma się dziać po cichu.

Jakież to mogą być zobowiązania? Też się nad tym zastanawiałem i mówiłem już szeroko w Aktualnościach Dnia dziewięć miesięcy temu - to było 11 kwietnia zeszłego roku - zaraz po ówczesnej wizycie premiera Tuska w Izraelu. Ujawnił on wtedy na konferencjach prasowych trzy rzeczy.

Po pierwsze, że w wyniku tych rozmów, które tam przeprowadził, sprawy roszczeń żydowskich wobec Polski, jak się wyraził, "ruszyły z kopyta".

Po drugie, że co kilka miesięcy odbywać się będą - znowu tak się wyraził - regularne konsultacje premierów i ministrów Polski i Izraela.

I po trzecie, powiadomił wtedy, że udzielił stronie żydowskiej zapewnienia, iż nie będzie w Polsce tolerancji dla antysemityzmu.

To powiedział pan premier Tusk na początku kwietnia zeszłego roku w Izraelu - ja szeroko mówiłem o tym w tej audycji wtedy, 11 kwietnia.

A teraz na tle tych wypowiedzi zestawcie sobie, Państwo, takie oto fakty. Po pierwsze, już na samym początku swego urzędowania pan premier Tusk zapewnił przecież Żydów amerykańskich, że ich roszczenia wobec Polski zostaną uregulowane i uwzględnione ustawowo do końca 2008 roku. Termin minął miesiąc temu. Wobec tego to nie nastąpiło, przynajmniej oficjalnie (co się dzieje po cichu - nie wiemy). Oficjalnie to nie nastąpiło. I cisza.

Czyżby strona żydowska o tych zobowiązaniach zapomniała?

Na pewno nie zapomniała. Żydzi to jest naród poważny - jak mówi Norwid - i oni poważnie traktują zobowiązania premierów, z którymi rozmawiają. I mają po stokroć rację. Cóż więc nastąpiło? Że termin nie został dotrzymany, a strona, wobec której zobowiązanie zostało zaciągnięte, niczego nie monituje?

Otóż odpowiedż, którą ja sam sobie daję, jest taka: oni premierowi Tuskowi, rządowi obecnemu termin wywiązania się z tych zobowiązań sprolongowali.

Sprolongowali - tak tutaj prowadzę swoje rozumowanie - ale przecież nie za darmo. Właśnie jako naród poważny. Naród poważny nie prolonguje takich rzeczy za darmo. Bo byłby wtedy narodem niepoważnym, (jakim my Polacy - niestety, trzeba to powiedzieć, proszę Państwa, między nami Polakami tu rozmawiając - niestety się nieraz okazujemy).

Więc nie za darmo sprolongowano. Więc za co sprolongowano? Oczywiście za wywiązanie się z tego trzeciego zobowiązania, że nie będzie tolerowany w Polsce antysemityzm, pod którym kryje się przede wszystkim zobowiązanie zagipsowania tej tuby, jaką stanowi polska rozgłośnia Radia Maryja. I czego, jak sądzę, pilnuje się w tych coparomiesięcznych "regularnych konsultacjach międzyrządowych" na szczeblu premierów i ministrów, a więc na najwyższym.

Jeżeli to moje domniemanie jest prawdziwe, a jak powiadam, są tylko dwa: albo to jest goła nienawiść do chrześcijaństwa, albo to są zaciągnięte zobowiązania.

Ja przyjmuję tę wersję drugą, jako łagodniejszą. Otóż jeśli to tak jest, to pan premier musi za wszelką cenę pokazać, że przynajmniej tutaj, to znaczy w zatykaniu ust Radiu Maryja, naprawdę się stara. Więc robi, co może: uruchamia Kudrycką, uruchamia Schetynę, kogo się da. Uruchamia, bo musi. Rządowa walka z antysemityzmem - ta zapowiedziana w Izraelu w kwietniu - toczy sie u nas zresztą nie tylko na odcinku Radia Maryja, chociaż to jest odcinek jej frontu, najważniejszy, główny (tak jak w czasie II wojny światowej główny był front wschodni), to to jest "front wschodni" tej walki.

Ale są też inne fronty - pewnie też objęte jakimiś cichymi zobowiązaniami. Wskażę tylko jeden z nich, choć jest ich wiele.

W ostatni poniedziałek, teraz, 26 stycznia, ukazało się w prasie oświadczenie grupy znanych polskich historyków i polonistów, w którym protestują oni przeciwko poczynaniom ministra edukacji, Katarzyny Hall. A chodzi o zmiany, jakie ministerstwo edukacji chce wprowadzić do licealnych programów nauczania historii Polski i języka polskiego. A zmiany pani Hall sprowadzają się do jednego: obciąć te programy. Czyli program nauczania w liceum, w jego wychowawczo newralgicznym punkcie, skosmopolityzować, wypatroszyć z treści narodowych.

To pewnie jest też część walki rządu z polskim "antysemityzmem". Z tym oświadczeniem kolegów historyków i polonistów mogę się tylko na sto procent solidaryzować. Ojczyzna to jest wielka wspólna sprawa. A ta wspólna sprawa, jak już kiedyś u Państwa mówiłem, to są trzy wielkie rzeczy wspólne: wspólna mowa, wspólna ziemia i wspólna pamięć. Te rzy rzeczy wspólne, wielkie, łączą nas, Polaków, w jeden Naród. A kultywacja dwóch z nich : mowy i pamięci tej mają służyć w liceum właśnie te dwa przedmioty, których programy podręczna pana premiera Tuska chce zdegradować i obciąć.

Nie pozwólmy na to. To są zamachy rządu Tuska na naszą świadomość narodową.

Co sobie ten rząd myśli? Przecież jest polskim rządem... chyba...

W oświadczeniu tych 56 historyków i polonistów uderzył mnie pewien drobny szczegół, związany z tym, co uprzednio mówiłem, z tymi cichymi zobowiązaniami międzynarodowymi naszego rządu, jak domniemywam. Oto dowiedziałem się z oświadczenia tych historyków, czego przedtem nie wiedziałem, że według programu pani minister Hall w licealnym kanonie języka polskiego, cytuję, "jedynymi dwiema lekturami bezwzględnie obowiązkowymi z zakresu całej literatury XX wieku mają być: Bruno Schultz i Gombrowicz".

Pomińmy Gombrowicza, bo to sprawa osobna, choć też dyskusyjna, ale w innym kontekście. Ale dlaczego Bruno Schultz? Przecież drugorzędny pisarz awangardowych dziwiadeł, i to w dodatku awangardowych sprzed siedemdziesięciu lat... Otóż, gdy się nad tym zastanawiam, dlaczego Bruno Schultz [został] tak wyróżniony w całej literaturze XX wieku, to jedyny powód pchania go przez panią Hall, a za nią przez pana premiera Tuska, do kanonu lektur szkolnych (ja cytowałem - "bezwzględnie obowiązkowych"), to jedyny powód, jaki widzę, to ten, że był Żydem. A zatem, zadziałała tu chęć rządu, by się przypodobać lobby żydowskiemu: jakiemuś Smolarowi, czy Pelegowi...

Przypodobać się mu, albo trzeba powiedzieć więcej: przed nim się wykazać.

W zakresie gorliwego wykazywania się swoim filosemityzmem, ukochanie wszystkiego, co żydowskie, trwa u nas w tym wykazywaniu się jakieś dziwne współzawodnictwo między panem premierem i panem prezydentem. Oto przykład (wszyscy Państwo to pamiętają - sprzed miesiąca) w grudniu pan prezydent ostentacyjnie wprowadził w Polsce świętowanie żydowskiego święta Chanuki: palił świeczki w oknach swojego pałacu, chodził w jarmułce, na podłodze bawił się z rabinem w jakies gry chanukowe, które w tym żydowskim środowisku są przyjęte.

Ja oczywiście, napewno także i Państwo, nie mam nic przeciwko żydowskiemu świętu Chanuka, jeżeli Żydzi mają takie święto tradycyjne, to ich sprawa i niech je sobie obchodzą. Ale pytam: co nas, Polaków, obchodzi Chanuka! Oni mają swój narodowy zwyczaj, ale my mamy swój. Więc po co pan prezydent wpycha nam tę Chanukę?

My mamy swoje święta, chyba przecież nie gorsze?

Proszę Państwa, paskudnie to wygląda. I to nie pierwszy raz. Trwające u nas od dziesięciu lat, lekko licząc, nachalne forsowanie kultury żydowskiej i żydowskiego punktu widzenia staje sie już nie do zniesienia.

Przynajmniej dla mnie, Bogusława Wolniewicza, staje się nie do zniesienia. Wszelkie pretensje proszę kierować na mój adres: Warszawa...

Ta nachalność musi przecież wzbudzić reakcje i sprzeciwy, tak jak ten mój w tej chwili. Ale ufam, że ja nie jestem jedyny w Polsce, którego to razi. Musi budzić sprzeciwy.

I tutaj rodzi się we mnie drugie pytanie: Czy ci promotorzy judaizacji Polski tego nie rozumieją? Że ich tak zaślepia chucpa? Czy może przeciwnie? Rozumieją bardzo dobrze, bo tego właśnie chcą? Chcą nas sprowokować, by potem móc ryczeć na cały świat o polskim antysemityzmie i "polskich" obozach zagłady?!

W wiadomym celu. To by leżało na tej linii "podstawiania Polski", jak to mówiliśmy i opisywaliśmy z kolegą Zbigniewem Musiałem pięć lat temu w naszej książce "Ksenofobia i wspólnota" - "podstawiania Polski", czyli zawiązującego się na naszych oczach nowego Świętego Przymierza, w nas wycelowanego. Takiego Trójporozumienia, chociaż trochę inni tutaj jego partnerzy, niż to było niecałe 200 lat temu. Trójporozumienia, by najpierw w oczach świata zrobić z Polski "czarną owcę" Europy, a potem dokonać jej V. rozbioru. Rozbioru może nie totalnego, może tam zostanie gdzieś nad Wisłą kawałek, jakieś kieleckie, radomskie, czy coś takiego.

O drugim członie tego Trójporozumienia mówił co dopiero prof. Nowak. Ja dodam tylko jeszcze dwa słowa. Pan profesor Nowak mówił o działającym w Polsce lobby germanofilskim - to jest drugi człon tego Trójporozumienia, z centralą we Wrocławiu. Mówił jak najsłuszniej. Bo to udaremnienie przez Niemca Klausa Bachmana konferencji polskich historyków w Polsce to jest rzecz w swojej horendalności niebywała. Powiedziałbym - krzyżacka.

Klaus Bachman poczuł się tutaj jak komtur. Ale to jedno lobby, to tylko część zawiązującej się w Polsce nowej konfederacji targowickiej, [konfederacji] tych wszystkich, którzy Polskę spisali już na straty i każdy z tych konfederatów próbuje tylko z tego polskiego postawu czerwonego sukna, jak to powiedział Sienkiewicz, wydrzeć, ile się da dla siebie.

W Polsce działają obecnie różne... różne antypolskie lobbies. My niewiele przeciw nim możemy, bo są one potężne i mają potężnych protektorów...
Ale jedno możemy. Dopóki nie zatkano tuby Radia Maryja i dopóki nie zagipsowano panu profesorowi Nowakowi, albo Wolniewiczowi ust, możemy piętnować to łajdactwo publicznie, gdzie się da.
A poza tym, proszę Państwa, Alleluja i do przodu!


_________________________

Jako komentarz do powyższej wypowiedzi Profesora B. Wolniewicza pozwalam sobie zwrócić Czytelnikowi uwagę na artykuł:

 •  Jerzy Rachowski, Czy Polacy pozwolą ukraść sobie historię? Myśl Polska, 2001

a także

 •  Judaizacja społeczeństwa [w USA] nabiera tempa: udział sędziego federalnego Antonin Scalia w debacie o prawie talmudycznym
(Bibula.pl)

 •  Konstanty Gebert vel Dawid Warszawski i jego Rok 2050
 •  Ewa Junczyk-Ziomecka: "Będziemy się czuli jak w domu"
http://suwerennosc.blogspot.com/2012/06/ewa-junczyk-ziomecka-bedziemy-sie-czuli.html

SEE


inż. elektronik; uczestnik opozycji niepodległościowej i antytotalitarnej (1977--); działacz: NSZZ "Solidarność" (1980-1989), NSZZ "Solidaność 80" - ChZZ "Solidarność" im.ks.J. Popiełuszki (--1995); publicysta niezależny, publikacje w: Głos (1995-1998), Nasza Polska, Nasz Dziennik, Myśl Polska. E-mail: jerzy.rachowski@op.pl Napisz do mnie.

Strony Patriotyczne

DODATEK SPECJALNY.

Wilno * Uniwersytet Polski

Uniwersytet Wileński po włączeniu Wilna do Litwy w 1939 roku


Wydział Lekarski USB — brama wjazdowa
Wydział Lekarski USB — brama wjazdowa
„Gdyby światło nie zapaliło się w Wilnie, zgasłoby w Polsce całej” — tak pisał niegdyś o Uniwersytecie Wileńskim Stanisław Staszic, wybitna postać polskiego Oświecenia, filozof, publicysta, mąż stanu.
Placówka założona przez Króla Polski Stefana Batorego jako akademia jezuicka w niedługim czasie stała się pełnoprawnym uniwersytetem. Pierwszym rektorem uczelni — jeszcze o statusie akademii — był ks. Piotr Skarga. Wybitne nazwiska nieustannie zresztą odciskały piętno na dorobku wileńskiej Alma Mater, przez co instytucja ta, jak i całe Wilno, promieniowała na pobliskie ziemie, przyciągając do siebie najlepszych jej synów. Nawet carat tolerował istnienie Uniwersytetu Wileńskiego po rozbiorach, nie dysponując wystarczającą przeciwwagą dla dorobku i rangi uczelni. Dopiero przegrane Powstanie Listopadowe spowodowało zamknięcie Uniwersytetu i stworzenie na jego bazie placówki w odległym Kijowie — mająca być narzędziem rusyfikowania Ukrainy stała się de facto kolejną instytucją umacniającą tamtejszą polskość, którą tolerowano z powodu braku odpowiednich kadr aż do kolejnego powstania — Styczniowego.
Oczekująca na cud niepodległości i rozdzielona między trzy zaborcze państwa Rzeczpospolita doczekała się po 123 latach zerwania pęt niewoli.
„Oby Uniwersytet Wileński, rozpoczynając nowy okres swych dziejów, pomny świetnej swej tradycji, zajaśniał nowym blaskiem, oby stał się, według słów Tadeusza Czackiego, wyrzeczonych do uczniów Szkoły Krzemienieckiej, »świątynią cnoty, a przybytkiem nauk«” — pisał jakby w nawiązaniu do wygłoszonych przed stu laty słów Staszica Wódz Naczelny, Józef Piłsudski, w reaktywującym Uniwersytet Wileński dekrecie z dnia 28 sierpnia 1919. Uczelnia miała nazywać się — zgodnie z dekretem — „po wieczne czasy »Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie«”.
Tablica pamiątkowa ku czci J. Piłsudskiego w klinice ocznej USB
Tablica pamiątkowa ku czci J. Piłsudskiego w klinice ocznej USB
„Sławną uczelnię wileńską […] powołuję po kilkudziesięcioletniej przerwie do wznowienia wiekopomnej działalności, żeby w imię prawdziwej swobody nawiązać odwieczną, złotą nić cnoty, wiedzy i kultury, zerwaną dzikim gwałtem” — głosił wspomniany dekret. Jednak wcielenie jego postanowień w życie wymagało uspokojenia sytuacji na Ziemi Wileńskiej i zapanowania długo oczekiwanego pokoju. Za taki moment można uznać zrealizowanie woli miejscowej ludności w uchwale podjętej przez Sejm Wileński z dnia 20 lutego 1922.
Środowisko akademickie, jak i cała Wileńszczyzna, mogły wreszcie w pełni korzystać z wolności, co odbiło się na wysokiej jakości twórczej pracy Uniwersytetu Stefana Batorego, niejako realizując wyrażony w dekrecie zamysł Naczelnego Wodza, by „w imię prawdziwej swobody nawiązać odwieczną, złotą nić cnoty, wiedzy i kultury, zerwaną dzikim gwałtem”. Wydawałoby się, że czerpiąc ożywczy oddech długo wyczekiwanej swobody, Uniwersytet Stefana Batorego na długie lata będzie wznosić się na wyżyny nauki i wiedzy. Wszystko wskazywało na to, że tak będzie, póki nie nastąpi kolejny „dziki gwałt”.


Zgaszenie „Znicza kultury”.  Postanowieniem paktu Ribbentrop-Mołotow Niemcy i Sowiety podzieliły między siebie Wschodnią Europę. Uzgodniono również, że fragment Wileńszczyzny z Wilnem znajdzie się w granicach Republiki Litewskiej. Początkowo teren ten był okupowany przez wojska sowieckie, jednak po miesiącu Litwa przejęła Wilno, jak pisał w broszurze „Witaj Litwo!” z 29 października 1939 prezydent Antanas Smetona, „w rezultacie długotrwałej przyjaźni, jaka łączy ją z Sowietami”. Od tamtej pory Wilno podlegało więc innemu państwu, co nie było bez znaczenia dla Uniwersytetu Stefana Batorego, który od miesiąca działał tolerowany przez władzę sowiecką. Wcześniej jedyną instytucją litewską działającą w Wilnie był tylko konsulat.
Ogłoszenie w  prasie o naborze studentów na rok akademicki 1919/1920
Ogłoszenie w  prasie o naborze studentów na rok akademicki 1919/1920
„Wierzymy gorąco, że naród litewski uszanuje największy skarb Wilna i nie zgasi jasnego Znicza kultury, w ożywczych promieniach którego powstały największe dzieła geniuszów, których ziemia nasza wydała” — pisał „Kurier Wileński” 23 listopada 1939 roku. Wiarę tę, która ostatecznie okazała się zbudowana na kruchych podstawach, utrzymywano do 15 grudnia, bo właśnie tego dnia los Uniwersytetu miał zostać „rozstrzygnięty”. Wynikało to z zapowiedzi prof. Ignasa Končiusa przejmującego od 20 listopada obowiązki rektora na mocy polecenia ministra oświaty Republiki Litewskiej, Leonasa Bistrasa. Wedle pisma ministra z dnia 17 listopada, los Uniwersytetu miał zostać rozstrzygnięty „na mocy ustawowej”. Prof. Michał Römer w swoich „Dziennikach” zauważył, iż „w profesurze Uniwersytetu Stefana Batorego i wśród młodzieży akademickiej wywołało to ogromne poruszenie. Wszyscy zrozumieli to jak likwidację”. Czas pokazał, że środowisko akademickie w swych przeczuciach się nie pomyliło.

 Ostateczne „rozstrzygnięcie” — koniec USB.  Profesor Končius przejął obowiązki retora od pełniącego tę funkcję z woli społeczności akademickiej prof. Ehrenkreutza 20 listopada. Prof. Ehrenkreutz bezskutecznie próbował zwołać w tej sprawie senat uczelni, jednak zmuszony został natychmiastowo przekazać Končiusowi na mocy wcześniej wspomnianej decyzji ministra oświaty obowiązki rektorskie. Następnego dnia wysłał zaś list do kadry Uniwersytetu, w której informował o — tu cytat — „rozkazie” ministra. Cała sprawa zmierzała ku rozwiązaniu z pozycji siły.
„Były rektor mówi tak, jakby Wilno było jeszcze w granicach obcego państwa i jakby mu było powierzone nawiązanie stosunków kulturalnych z Litwą. Ten fakt, że Wilno stało się stolicą Litwy i że tu naturalnie musi dominować litewski język i kultura, rektor b. uniwersytetu wileńskiego ignoruje” — pisał na początku grudnia dziennik narodowców „Vairas” o profesorze Ehrenkreutzu. Postulat „dominacji litewskiego języka i kultury” był jednak ciężki do zrealizowania z prostej do przewidzenia przyczyny. „Na języku mają patriotyczny frazes o ostatecznym przesądzeniu losów państwowych Wilna i gotowi są najzacieklej tę państwowość stwierdzać w najjaskrawszej i najbezwzględniejszej litwinizacji Wilna, ale w sercu tchórzą i są niepewni; w Kownie czują się na razie bezpieczniejsi…” — napisał w swoim dzienniku pod datą 4 grudnia 1939 prof. Michał Römer, ówczesny rektor Uniwersytetu w Kownie.

Ostatecznie jednak w nowej litewskiej stolicy miało nie być uniwersytetu z prawdziwego zdarzenia. Zgłaszany na forum litewskiego sejmu postulat „restytucji” Uniwersytetu Wileńskiego powołanego przez Radę Państwową [Tarybę] 5 grudnia 1918 upadł w wyniku zderzenia się z opisaną przez prof. Römera rzeczywistością. 13 grudnia przegłosowano w parlamencie litewskim ustawę o Uniwersytecie Wileńskim, na mocy której po prostu przeniesiono dwa litewskojęzyczne wydziały z Kowna — Wydział Prawa i Wydział Nauk Humanistycznych.
Ostatnie tchnienie znakomita wileńska Alma Mater wydała 15 grudnia. Odbyło się uroczyste nabożeństwo w kościele akademickim pod wezwaniem śś. Janów. „Śpiewał pięknie chór. Kościół był wypełniony doszczętnie młodzieżą akademicką z profesorami na czele i tłumami społeczeństwa. Po nabożeństwie na dziedzińcu przemówił serdecznie przedstawiciel młodzieży akademickiej, dziękując profesorom za ich pracę i szczery stosunek do młodzieży” — pisała „Gazeta Codzienna” 19 grudnia 1939.
W osobliwy sposób komentowała dalsze losy społeczności akademickiej Wilna prasa litewska. Np. gazeta „Lietuvos Aidas” piórem Vytautasa K. Labunaitisa w artykule pt. „W wileńskim labiryncie cen” w numerze z dnia 23 grudnia pisze o rzekomym najęciu się studentów w charakterze sprzedawców „Kuriera Wileńskiego” w następujący sposób: „Polska kultura rośnie metrami. Sprzedawcami i kolporterami mogą być tylko akademicy”. Jeszcze większą inwencją wykazała się katolicka  gazeta „XX Amžius” — „XX wiek”, która zamieściła karykaturę pt. „Wileńscy żebracy”, gdzie stylizowana na Polaka wąsata postać żebrze o „choćby połowę pensji, by podnieść kulturę Litwy”. Postać ta puszcza z adaptera podpisanego „Uniwersytet Batorego” odgłosy imitujące hasło „Niech żyje Polska”.

Opór mimo wszystko.
Tymczasem w niezwykle trudnej sytuacji znaleźli się profesorowie zamkniętej uczelni. Z powodu restrykcyjnej ustawy o obywatelstwie nie mogli oni podjąć żadnej innej pracy. Narzekano na „potworne szpiclowanie i ucisk policyjny, na którym się opiera siła Republiki Litewskiej”. Sytuacja materialna była zaś tak zła, że w stosownym memoriale ze stycznia 1940 roku do rezydującego we Francji Rządu RP zwrócono się o finansową pomoc. Warto podkreślić, iż mimo tego profesorów nadal cechowała siła ducha, zapowiadano utworzenie tajnego uniwersytetu na bazie prywatnych zbiorów i bibliotek (zbiory uniwersyteckie skonfiskowano). Pisano, iż „wśród ogromnej większości profesorów USB panuje przekonanie, że przyjęcie katedr na uniwersytecie litewskim nie da się w obecnej chwili pogodzić ani z poczuciem godności narodowej, ani z interesem polskiej racji stanu”. Podobną postawą wykazała się młodzież wileńska, która zapowiedziała bojkot jakiejkolwiek atrapy starego uniwersytetu w Wilnie.
Rozpoczęły się też czystki w mieszkaniach uniwersyteckich. Od 15 grudnia na bruk wyrzucono 800 rodzin, nie oszczędzono nawet woźnych. Z kolei na 1 stycznia 1940 roku wyznaczono termin usunięcia studentów z burs i domów akademickich, natomiast 15 stycznia wysłano transport 600 studentów do Żagor koło granicy z Łotwą, kolejne transporty ruszyły w marcu. Środowisko akademickie zostało rozbite zarówno instytucjonalnie, jak i materialnie. Wszystkie te zjawiska — interpretowane przez stronę litewską jako „wyzwalanie” — były uzasadniane w osobliwy sposób. Warto zapoznać się z tą argumentacją.

Ogłoszenie w  prasie o naborze studentów na rok akademicki 1919/1920
Ogłoszenie w  prasie o naborze studentów na rok akademicki 1919/1920
Głos drugiej strony.  „Wilno od czasów średniowiecza było historyczną stolicą Litwy i aż do okupacji polskiej 1920 roku miasto było centrum życia kulturalnego narodu litewskiego. Dotychczasowy Uniwersytet „Stefana Batorego” nie był tworem świeżej daty, albowiem jego narodzenie było równoznaczne z okupacją polską. Jest błędem twierdzić, że Uniwersytet Wileński wyprowadza swe tradycje z uniwersytetów, jakie znajdowały się w Wilnie w latach 1578-1773 oraz 1803-1832. Uniwersytety te były zawsze litewskie w znaczeniu narodowym” — pisali Litwini w styczniu 1940 w szwedzkiej gazecie „Dagens Nyheter”. Swoją politykę na zajętych terenach Litwini tłumaczyli następująco: „Nie zapominajmy wreszcie, że Litwa musi uważać ponowne połączenie Wilna z państwem litewskim nie jako »podbój«, ale jako naprawienie zamachu na międzynarodowy stan prawny”. Ten przymus poczuł również pełniący obowiązki rektora prof. Končius, który w książce pt. „Droga, którą przebyłem. Wspomnienia” pisze, iż „Uniwersytet Stefana Batorego był instytucją państwa polskiego, dlatego, po zniknięciu tutaj polskiego państwa, musiał także zniknąć powołany jego aktem uniwersytet (…)”.

Podsumowanie.
Głęboka wiara w to, iż powyższe twierdzenia odpowiadały stanowi faktycznemu, musiała być gorliwie umacniania w skonfrontowaniu z rzeczywistością ówczesnego Wilna, którą opisał m. in. cytowany wcześniej prof. Römer. Trudno inaczej tłumaczyć zapanowanie „potwornego szpiclowania i ucisku policyjnego”, o którym pisali profesorowie, stąd brała też swoje źródło gorliwa lituanizacja, a wreszcie zamknięcie Uniwersytetu Stefana Batorego. Absolutnym priorytetem dla strony litewskiej musiało być nie tyle ukrycie faktów, a przekonanie samej siebie, że tworzona nowa rzeczywistość to po prostu przywracanie stanu sprzed roku 1920. Tymczasem — jak stwierdzono w uchwale Senatu USB z grudnia 1939 — „na terenie ziem, położonych na Wschód od Niemna i Bugu, język polski stanowi nie od 20 lat, a od czterech wieków naturalny łącznik między różnymi narodowościami […] w samym zaś Wilnie pozostał językiem macierzystym najszerszych warstw ludności”. Uniwersytet samym swoim istnieniem przypominał, że nie ma w tym stwierdzeniu niczego nieprawdziwego. Dlatego właśnie pod władzą litewską los uczelni był przesądzony.
Postscriptum
.
Mimo upływu lat likwidatorzy Uniwersytetu Wileńskiego znajdują swoich naśladowców. Trudno inaczej zinterpretować Rozporządzenie Ministerstwa Kultury i Oświaty Republiki Litewskiej nr 14-05-76 z 18 czerwca 1993 roku zaadresowane do Wileńskiego Oddziału do spraw Oświaty i Młodzieży. Stwierdza się w nim, iż treść książki pt. „Likwidacja Uniwersytetu Stefana Batorego przez władze litewskie w grudniu 1939 roku” — tu cytat — „nie jest zgodna z interesami państwa litewskiego, a także może wpłynąć ujemnie na stosunki między polskim i litewskimi narodami”. Rekomenduje się też „wyeliminować znajdujące się tam [w katalogach bibliotek] egzemplarze”.
Racja stanu, stosunki między narodami, a może po prostu wyrzuty sumienia? Wszak Uniwersytet Wileński został w końcu uniwersytetem „litewskim w znaczeniu narodowym”, więc jako owoc polityki litewskiej z lat 1939-40 przypomina o tamtym okresie. Okresie dla Wilna ponurym, co wszystkie strony tamtych wydarzeń ostatecznie przyznały. Mniej lub bardziej otwarcie, choć nie wszystkie jeszcze przed samymi sobą.
Marcin Skalski
Na podstawie: Piotr Łossowski, „Ostatnie dni Uniwersytetu Stefana Batorego. Świadectwo dokumentalne”, Warszawa 2012
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości i za zgodą Narodowego Archiwum Cyfrowego oraz Wydawnictwa WDiNP UW