ZAMIAST WSTĘPU.
Sir Winston 2014-03-29 [21:41]
Sytuacja nie pozostawia ŻADNYCH wątpliwości u nikogo, kto korzystał z opieki medycznej poza Polską.
To Pan jest w swoim opisie bliski prawdzie, nie szanowny doktorek.
Zastanawia mnie od dawna to dobre samopoczucie lekarzy, to ich przekonanie, że są tak dobrymi specjalstami, a ich usługa tak cenna i bez skazy. To przekonanie istnieje naprawdę(!), lecz jedynie ich samopoczucie zasługuje na ocenę 10/10. Wiem o nim z całą pewnością, znam prywatnie całe tabuny lekarzy.
Sądzę, skracając moją diagnozę do niezbędnego minimum, że ich wątpliwości wynikają również z braku tła. Oni nie wiedzą, jak to powinno wyglądać i z czym ma do czynienia pacjent poza krajem.
Nie mają też pojęcia, ile to kosztuje (rówież - poza krajem). Powiem jedynie, że lekarz niefunkcyjny (nie będący np. ordynatorem), zatrudniony na szpitalnym etacie w - na przykład Niemczech - zarabia nieźle, lecz z zasady znacząco mniej(!) niż dwukrotność dochodów swoich ubezpieczonych. Podkreślę: rzeczywistych dochodów, nie tych, którymi epatuje GUS jako tzw. średnią krajową (polecam moją notkę na ten temat); faktyczne zarobki w POlsce powiatowej to dziś ok. 1.600 złotych.
Dodajmy jeszcze, że poza POlską lekarz odpowiada za swoje działania. W POlsce natomiast okazuje się, że zaszycie pacjentowi chusty w komorze serca nie wpływa negatywnie na jego zdrowie! A w każdym razie nie ma lekarza odważnego zeznać prawdziwie przed sądem przeciw innemu lekarzowi. Temat sądów dziś pominę.
Krótko i węzłowato: Zorganizowana grupa tzw. lekarzy uprawia przy użyciu organów państwa (ZUS) proceder kwalifikowanych wymuszeń, markując w szerokiej skali wykonywanie jakichś świadczeń wzajemnych, które de facto stanowią iluzję.
Są wyjątki? Są.
Wyjątki.
Pozdrawiam
_____________________________________________________________
Irytująca diagnoza polskich pacjentów
2014-03-29 18:15
SEEPublicyści, dziennikarze, blogerzy, politycy - często, bez refleksji i zastanowienia jak mantrę powtarzają słowa o katastrofalnej sytuacji w polskiej służbie zdrowia. Sam należę do tej grupy, pamiętając bardzo dobrze zmagania moich rodziców, osobiste wycieczki i użeranie się z kolejkami, brakiem profesjonalizmu, kultury osobistej. Rozgorzała dziś ciekawa dyskusja, którą rozpoczął intrygującym i sprawnym wpisem lekarz chirurg (tak się przedstawia, nie mam zamiaru weryfikować, nie o to tu chodzi wszak), który zwrócił uwagę na inny aspekt sprawy - nieodpowiedzialnych, leniwych pacjentów, szafujących swoim zdrowiem. Tekst można znaleźć tutajhttp://naszeblogi.pl/45406-obcinalem-ludziom-nogi, ja zwróciłem uwagę na jeden z komentarzy autora, w którym wprost potwierdza moje zastrzeżenia - "Ja wcale nie sugeruję, że część winy za zaistniałą sytuację ponoszą pacjenci. Ja tak wprost twierdzę! Tak z całą pewnością jest!".System zdrowia w Polsce jest wg lekarza niedoskonały, ale za te pieniądze które mamy, jest nieźle. Lekarze są wyrozumiali, empatyczni, profesjonalni. Właściwie można rzec, że pacjenci zamieszkujący w innych krajach (jak UK, Włochy, Irlandia) często z okrzykiem przerażenia wracają do kraju prosząc o opiekę stomatologiczną czy ginekologiczną. Więc chciałem się grzecznie zapytać, czy ja naprawdę miałem tak wyjątkowego pecha w moim polskim miejscu zamieszkania, moi najbliżsi, przyjaciele, znajomi - mają go nadal, czy faktycznie mimo powierzchownych błędów, polskie placówki medyczne to Leśna Góra, a krytyka polskich lekarzy, służby zdrowia, jest po prostu wdzięcznym, podtrzymywanym przez dziennikarzy tematem? Jakie są wasze doświadczenia, opinie?Nie twierdzę, że nie ma pacjentów nieodpowiedzialnych, igrających własnym zdrowiem, szafujących życiem. Radzę się jednak zastanowić, na ile zjawisko to jest bezpośrednim przełożeniem pracy polskich lekarzy oraz funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej, na ile wynika z lenistwa i głupoty. W Polsce bałem się szpitali jak diabeł święconej wody a lekarza unikałem jak Kamiński politycznej lojalności. Każda wizyta to batalia wymagająca wiedzy, przygotowania, cierpliwości, czasu. Drobny zabieg wykonany przy miejscowym znieczuleniu podczas wizyty prywatnej, przez lekarza w publicznej placówce został uznany jako klasyfikujący się do interwencji chirurgicznej przy pełnej narkozie. Postawiła się moja dzielna Mama, rodzice - którzy całe moje i siostry dzieciństwo toczyli nieustającą walkę, o dostęp, zrozumienie, wyjaśnienie, pomoc. Leczę się tu, w UK, z tej nieufności. O, nie jest wcale idealnie, takie rzeczy tylko w bajkach.Gdzie w grę wchodzi czynnik ludzki, jest zawsze miejsce na niekompetencję, błędy, strach. Zwłaszcza, gdy chodzi o zdrowie i ludzkie życie. Ale albo życie rekompensuje mi ten pech, o którym wspomniałem wcześniej, albo jest tu mimo wszystko troszkę... inaczej. Przychodnia, w pełni wyposażona, z rzetelną, sprawną pomocą. Wizyty poranne tylko dla potrzebujących szybkiej pomocy, szansa na dłuższą rozmowę przy umówionych wcześniej wizytach popołudniowych. Udostępniany za darmo sprzęt do monitorowania zdrowia (wyleczono mnie w końcu z nadciśnienia, klasyczny przykład kompleksu białego fartucha), elektroniczna rejestracja (jak ktoś chce, może dalej osobiście). Dochodzi do sytuacji groteskowych, w których moja znajoma rozważa zmianę przychodni, ponieważ z chorym dzieckiem wybrała się rano do lekarza, wcześniej 15 minut specjalnie, żeby było szybko, a tu już ludzie czekali i była dopiero 4 w kolejce! Musiała czekać tak długo! Skandal...Żona mojego szefa dostrzegła u siebie podejrzanie wyglądający pieprzyk. Lekarz rodzinny namówił ją (a jest uparta jak osioł i bardzo mało odpowiedzialna w kwestii dbania o własne zdrowie) na szybką wizytę u specjalisty. Miał rację, zmiana nowotworowa. Sprawę załatwiono w dwa tygodnie, dostosowano się ponadto na jej prośbę do grafiku jej pracy. Wszystko w ramach publicznej opieki zdrowotnej.Opieka kobiet w ciąży... No cóż, tu sprawa jest dwuznaczna. Autor tekstu, który stał się inspiracją do moich wypocin, zaznacza wyraźnie w próbie polemiki - jego żona jest ginekologiem, w Polsce opieka nad ciężarnymi jest o niebo lepsza. Nie znam statystyk, wiem, że na forach pojawiają się głosy krytyczne. Wiem, ponieważ bałem się tego ogromnie, sprawdzałem zatem, szukałem, pytałem. Tak, moja żona jest w 28 tygodniu ciąży. Nie wiem, może znowu mamy farta - ale nie mamy najmniejszych powodów do jakichkolwiek zastrzeżeń. Sprawna, profesjonalna opieka. Rozmowa o wszelkich wątpliwościach. Regularny kontakt dostosowany do naszych potrzeb (jeśli wszystko jest pod kontrolą wizyty nie są częste, gdy uznamy inaczej lub dostrzeżemy przesłanki do obaw - natychmiastowa pomoc). Badania, USG, wstępne ustalenia dotyczące samego porodu (moja żona ma zdecydować, gdzie, jak go sobie wyobraża, mamy zagwarantowany indywidualny pokój w szpitalu). Jeśli kobieta zechce, może decydować się na poród domowy, w basenie itp. Cała gama środków przeciwbólowych. Darmowa opieka stomatologiczna, darmowe leki (tak a propos, leki na receptę mają w UK stałą cenę, można także ustalić sobie abonament, przysługuje oczywiście szereg zniżek).Ogromnym minusem jest bardzo późny start w opiece nad ciężarną, co wiele z kobiet może faktycznie przerażać i jest uzasadnionym powodem do obaw. No cóż, cywilizacja zachodnia widocznie uznaje, że do 12 tygodnia ciąży nie ma się co wcale za bardzo starać... Jak napisałem, nie zamierzam gloryfikować rzeczywistości, w której funkcjonuję, to nie bajka. To ciężka praca z rzeczywistymi problemami, z którymi ja i moja żona musimy się codziennie zmagać. Ale państwo wychodzi mi naprzeciw, pomaga, lekarze, z którymi się kontaktuję traktują mnie profesjonalnie i uprzejmie. Wszystko w ramach obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego.W Polsce jest lepiej, powiada lekarz. Ciężarnym udziela pomocy jego żona, ginekolog. Za darmo, że się tak nieuprzejmie zapytam? Chciałem się dowiedzieć, nie znam wszak statystyk - czy wśród czytelników znajdzie się jedna pani (lub jej małżonek), która podczas ciąży nie musiała choć raz skorzystać z prywatnej wizyty ginekologicznej. Za lekko licząc stówkę, od tego się chyba teraz taryfa u polskich specjalistów zaczyna?Nie wyliczam, nie potępiam lekarzy, zasłużyli na to swoją ciężką pracą, wykształceniem zdobytym w trudzie, co więcej, pewnie wielu z nich z pocałowaniem ręki znalazłoby pracę w zachodnich szpitalach (wielu znajduje). Krew się jednak we mnie burzy, jak ktoś próbuje mi wmówić, że za te pieniądze - to empatia jest super, profesjonalizm jeszcze lepiej, a prywatne wizyty za żywą gotówkę są przejawem współczucia i rzetelności. A winę często ponoszą sami pacjenci - leniwi, biedni, brudni, głupi. Jaja ktoś sobie ze mnie robi, czy ja tak bardzo oderwany od cudnej, polskiej rzeczywistości jestem?Raport Europejskiego Komitetu Praw Społecznych o polskiej służbie zdrowia jest miażdżący.Okres oczekiwania na wizytę u specjalisty, badania, tragikomicznie długie. Przyjmowanie pacjentów państwowo - a leczenie prywatnie staje się zjawiskiem powszechnym. Mnożą się przykłady o braku uczciwości, rzetelności, empatii.Polską służbą zdrowia targa ciężki nowotwór, a niektórzy próbują udowadniać, że nie jest wcale tak źle, a zająć się trzeba przeziębieniem - mało odpowiedzialnymi pacjentami. Nie przysparza to mojej sympatii, zrozumienia - liczyłem w swej naiwności, nigdy publicznie nie krytykowałem lekarzy, że musi powstać wspólny front ich działania w poparciu i współudziałem pacjentów. Widzę jednak, że często to gra w której liczy się tylko pojedynczy, osobisty punkt odniesienia.Okazuje się, że w Polsce, by móc chorować, potrzebna jest wiedza, cierpliwość, waleczność i pieniążki. A, i solidna porcja końskiego zdrowia, rzecz jasna.