o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 19 kwietnia 2014

W "Polsce". Dodruk "pieniądza" - jak to się robi.



Dodruk pieniądza - jak to się robi w Polsce

  13 marca 2013 roku, 10:20 | autor: Krystyna Szurowska | SEE
Źródło: http://www.kprm.gov.pl
Źródło: http://www.kprm.gov.pl
Ś.p. Andrzej Lepper słynął głównie z rozsypywania ziarna na drogę oraz chęci ”drukowania” pieniędzy. Tak zwani mędrcy i autorytety mówili „niewykształcony cham i głupek”. Dlaczego tego nie mówią o Donaldzie Tusku i ”ekipie”? Czyżby dlatego, że Donald teorii nie głosi, a przeszedł do praktyki?
Donald Tusk znany jest z „bycia lepszym niż Gierek” w zadłużaniu państwa. Społeczeństwo nie dziwi się, że dług publiczny rośnie w tempie zastraszającym z powodu niezdrowego zaufania do premiera. Spora część ludzi uważa, że nie ma w tym nic zdrożnego, ponieważ taka Francja, czy Hiszpania mają o wiele większe długi, a „są to bogate państwa”. Media „podstawowe” nie przekazują informacji, że np. Angela Merkel przyznała, że Francja to druga Grecja i leży pod respiratorem, czy jak wygląda dzisiejsza Hiszpania.
Jeśli nie widzimy i nie słyszymy takich informacji, wydaje nam się, że wszystko jest w normie. Nastąpi jednak kiedyś, pewnie stosunkowo niedługo,  ten moment, kiedy okaże się, że cena chleba zmienia się co 40 minut, albo że w sklepie jest tylko ocet i wtedy wszyscy chórem powiedzą "a nie mówiłem".
Już teraz powinna przerażać nas wszędobylska drożyzna, ale jak to mówią „nie martw się będzie gorzej”.
Od 2011 roku realizowana jest przez rząd Donalda Tuska polityka „na Leppera”, czyli przytulanie pieniędzy NBP przez budżet państwa.
 Zyski NBP pochodzą najczęściej z różnicy kursu złotego. Jeśli na przykład na początku roku 1 dolar był warty 2 złote, a pod koniec 2,5 złotego, kupując 100 obligacji po 1 dolar, za 200 złotych w styczniu, sprzedajemy je w listopadzie otrzymując 250 złotych. 
Zysk pochodzi z operacji finansowej, która zakłada osłabianie się złotówki. 
Jeśli NBP zasila tym zyskiem budżet państwa możemy być pewni, że złotówka będzie się osłabiać, gdyż taki zastrzyk dla budżetu jest inflacjogenny. Równie dobrze rząd mógłby sobie te 8 miliardów (bo takie transze zasilały budżet) wydrukować lub wyobrazić. 
 Za tym zyskiem NPB nie stoi bowiem żadne wyprodukowane dobro.

Kilka miliardów jednak nie zaspakaja dużego apetytu Ekipy i znaleźli kolejną „drukarkę”. Oficjalnie konstytucja zakazuje kupna przez NBP polskich obligacji, ponieważ taka operacja to pożyczanie pieniędzy „sobie samemu”, a więc nic innego jak ich kreowanie. Zgodnie z definicją „nie ma takiego prawa, którego nie dałoby się obejść” powstał plan: NBP kupi obligacje zagraniczne (bo może), a zagranica kupi obligacje nasze (bo też może), a pieniądze za nie powędrują do rządu. Skutek identyczny, jak w przypadku skupowania polskich papierów wartościowych przez NBP, tylko telefonów trochę więcej trzeba wykonać. Niektórzy nawet przypuszczają, że NBP wcale nie kupił zagranicznych obligacji, ma wskazywać na to znaczące zwiększenie rezerw nbp-owskich.

Dlaczego więc nie dotyka nas ogromna inflacja, skoro działania rządu są tak oczywiste? Wszystkiemu „winna” jest Rada Polityki Pieniężnej, której najwyraźniej jeszcze chociaż odrobinę zależy na dobrej opinii. Stara się utrzymać swój cel, inflację na poziomie 2,5% (a przynajmniej zbyt daleko od niego nie wylądować).
W 2011 rada podwyższyła stopy procentowe, zaostrzając tym samym stosunki z ministrem Rostowskim.
W następnych latach operacji nie udało się powtórzyć z nieznanych przyczyn (argument „kryzysu” w przypadku stóp procentowych jakoś do mnie nie przemawia). Dodatkowo nadmiar pieniędzy ściągany jest z rynku - z banków komercyjnych za pomocą emisji bonów pieniężnych. Są to krótkoterminowe papiery wartościowe, kupowane przez banki komercyjne, wypuszczane przez NBP w celu „zamrożenia” pieniędzy z rezerw tych banków, które to rezerwy w większości przeznaczane są na kredyty.
 Oznacza to nic innego, jak mniejszą ilość pieniędzy na rynku, co na jakiś czas wstrzymuje wzrost cen. W ten sposób bank centralny zachował „twarz”. Jest jednak jasne, że RPP jest w ciężkich stosunkach z naszym ministrem (pseudo)finansów, a jego apetyt na „pusty pieniądz” nie maleje, dlatego możemy się spodziewać lawiny inwencji ze strony Vincenta.

Prawdą starą jak świat jest, że kiedy zaczyna rządowi brakować kasy,  to ją sobie drukuje. Miało to miejsce tyle razy w historii, że trudno zliczyć, a wiele z takich wypadków jest ludzkości nieznane. Co tak naprawdę oznacza hiperinflacja zdążyliśmy się przekonać.
Ciekawe, czy byłby to wystarczająco dobry powód, dla którego tłum przestałby głosować na Platformę.

Krystyna Szurowska

Krystyna Szurowska

ekonomistka i publicystka
__________________________________________________________
DODATEK.
MOTTO:
Blogger viilo pisze...


Pytanie jest takie: czy leniwym obrzympalom, ktorzy byliby w stanie choc troche obronic sie sami, a zamiast tego wydaja rokrocznie 9 mld dolarow na pensje dla obszczymurskich generalow i pulkownikow do dzis gleboko tkwiacych korzeniami w sowieckim bagnie, czy tym pozbawionym rozsadku glupcom nalezy sie jakakolwiek pomoc z zewnatrz w sytuacji zagrozenia?
____________________________________________________

Tak się zarabia na rządowych stołkach

ZOBACZ ZDJĘCIA   SEE
rostowski Jacek Rostowski w limuzynie
rostowskikonferencja o emeryturachjoanna mucha
autor: DP
Dy­rek­tor de­par­ta­men­tu w re­sor­cie edu­ka­cji - 9,5 tys zł, se­kre­tar­ka w kan­ce­la­rii pre­mie­ra - 3,1 tys zł, kie­row­ca w kan­ce­la­rii pre­zy­den­ta - 4 tys zł. Sło­wem: biedy nie ma. Spraw­dzi­li­śmy, ile się za­ra­bia na rzą­do­wych po­sa­dach – tych bar­dzo waż­nych i tych zu­peł­nie zwy­czaj­nych.
Wła­dza się wy­ży­wi. Ma wy­so­kie jak na pol­skie stan­dar­dy pen­sje, co roku gwa­ran­to­wa­ną pod­wyż­kę wy­na­gro­dzeń i może li­czyć na na­gro­dy kwar­ta­le i rocz­ne. Bo­nu­sy z oka­zji świąt to stan­dard.

konferencja o emeryturach Które jest piękniejsze? Ministra Mucha czy minister Nowak? joanna mucha 
 
Do tego do­cho­dzi pre­stiż i wła­dza. W mi­ni­ster­stwach, agen­cjach, biu­rach, in­spek­to­ra­tach i urzę­dach cał­kiem wy­god­nie żyje się po­tęż­nej armii urzęd­ni­ków. Naj­le­piej oczy­wi­ście jest w War­sza­wie, pen­sje naj­wyż­sze i per­spek­ty­wy awan­su lep­sze, ale w re­gio­nach jest za to więk­szy spo­kój i mniej­sza kon­tro­la me­diów.
Za­ła­pać się na urzęd­ni­czą po­sad­kę nie jest łatwo, udaje się naj­czę­ściej tak zwa­nym „ple­ca­kom”, czyli tym któ­rzy mają już tam swoją ro­dzi­nę lub zna­jo­mych. Kiedy się już jed­nak czło­wie­ko­wi w końcu uda, to wła­ści­wie jest usta­wio­ny do końca życia, bo urzę­dy prak­tycz­nie nie zwal­nia­ją. 
Oto lista płac:
se­kre­tar­ka w kan­ce­la­rii pre­mie­ra - 3100 zł
in­for­ma­tyk w Urzę­dzie Wo­je­wódz­kim w Szcze­ci­nie - 3300 zł
ana­li­tyk w Naj­wyż­szej Izbie Kon­tro­li w War­sza­wie - 10 000 zł
dy­rek­tor ge­ne­ral­ny w mi­ni­ster­stwie - 17800 zł
mi­ni­ster pracy - 13500 zł
wi­ce­pre­mier - 17000 zł
kie­row­ca w kan­ce­la­rii pre­zy­den­ta - 4000 zł
se­kre­tarz stanu w mi­ni­ster­stwie - 12500 zł
re­fe­ren­darz w Mi­ni­ster­stwie Fi­nan­sów - 4300 zł
star­szy la­bo­rant w in­spek­cji han­dlo­wej - 1900 zł
dy­rek­tor de­par­ta­men­tu w re­sor­cie fi­nan­sów - 10500 zł
dy­rek­tor de­par­ta­men­tu w MEN - 9500 zł
młod­szy spe­cja­li­sta w re­sor­cie zdro­wia - 2600 zł
do­rad­ca w ga­bi­ne­cie po­li­tycz­nym mi­ni­stra - 4500 zł
szef ga­bi­ne­tu po­li­tycz­ne­go mi­ni­stra ... - 8500 zł
eks­pert w mi­ni­ster­stwie rol­nic­twa - 9500 zł
urzęd­nik w in­spek­cji we­te­ry­na­ryj­nej - 2400 zł
urzęd­nik w Pol­skiej Agen­cji Roz­wo­ju Przed­się­bior­czo­ści - 6500 zł
spe­cja­li­sta w mi­ni­ster­stwie go­spo­dar­ki - 5000 zł
kie­row­nik w Agen­cji Rynku Rol­ne­go - 8700 zł
urzęd­nik w Lu­bu­skim Urzę­dzie Wo­je­wódz­kim - 2100 zł
spe­cja­li­sta w mi­ni­ster­stwie nauki - 3200 zł
in­spek­tor w Biu­rze Rzecz­ni­ka Praw Dziec­ka - 3300 zł
kie­row­ca w MON - 2900 zł
głów­ny spe­cja­li­sta w kan­ce­la­rii pre­mie­ra - 5700 zł
spe­cja­li­sta w KPRM - 4200 zł
dy­rek­tor w od­dzia­le ZUS War­sza­wa - 13000 zł
kie­row­nik wy­dzia­łu ZUS War­sza­wa - 7100 zł
kie­row­nik re­fe­ra­tu ZUS War­sza­wa - 6600 zł
dy­rek­tor de­par­ta­men­tu w kan­ce­la­rii pre­zy­den­ta - 9000 zł
star­szy ko­mi­sarz skar­bo­wy w Po­zna­niu - 5600 zł
dy­rek­tor w urzę­dzie skar­bo­wym w Wro­cła­wiu - 12000 zł
pro­gra­mist­ka w Cen­trum In­for­ma­ty­ki Sta­ty­stycz­nej GUS w Ra­do­miu - 2300 zł
dy­rek­tor fi­nan­so­wy w Urzę­dzie Wo­je­wódz­kim na za­cho­dzie Pol­ski - 8750 zł
in­spek­tor kon­tro­li skar­bo­wej z Bia­łe­go­sto­ku - 4800 zł
in­spek­tor nad­zo­ru ban­ko­we­go w War­sza­wie - 9500 zł
in­spek­tor nad­zo­ru bu­dow­la­ne­go w Łodzi - 5200 zł
in­spek­tor Pań­stwo­wej In­spek­cji Pracy w War­sza­wie - 4100 zł
in­spek­tor wo­je­wódz­ki w Bia­łym­sto­ku - 3040 zł
spe­cja­li­sta w Pod­la­skim Urzę­dzie Wo­je­wódz­kim - 5400 zł


środa, 16 kwietnia 2014

b. Polska 2011, tani kRaj

ZAMIAST WSTĘPU.
A A A Drukuj. Co się składa na

Ryby: Ile kosztują i dlaczego tak drogo?

Hubert Bierndgarski
28.06.2011 ,SEE
Ile kosztuje kilogram dorsza
Ile kosztuje kilogram dorsza
Stanisław Godek, armator kutra UST-60 z Ustki, za kilogram złowionego dorsza dostanie 5,5 zł. Józef Walczak, właściciel restauracji Korsarz znajdującej się na promenadzie nadmorskiej w Ustce, za kilogram przygotowanego do jedzenia dorsza dostanie 60 zł. I obaj są zadowoleni z tych cen. Mniej zadowolony będzie konsument, który wraz z rodziną będzie chciał zjeść na promenadzie posiłek. Za danie dla czterech osób może zapłacić nawet 200 zł. Dlaczego tak drogo?
Stanisław Godek w ciągu jednego rejsu łowi od kilkuset kilogramów do nawet kilku ton dorsza. Zatrudnieni na jego kutrze rybacy muszą rybę wypatroszyć i posortować. Tak przygotowany dorsz, zabezpieczony dodatkowo lodem, trafia do pośrednika. Godek przyznaje, że kwota, jaką uzyskuje za dorsza, wystarcza mu na utrzymanie jednostki, pracowników i na niewielki zarobek. - Choć oczywiście chcielibyśmy dostawać więcej - zastrzega rybak.

Godek jako jeden z 64 armatorów oddaje złowione ryby do Lokalnego Centrum Pierwszej Sprzedaży Ryb w Ustce. Tutaj połów - systemem aukcyjnym - skupują firmy zajmujące się masową przeróbką. Często jednak ryby trafiają do prywatnych pośredników. U nich koszt wyfiletowania kilograma dorsza to około 10-11 zł (wchodzi w to koszt utrzymania firmy, zatrudnienia pracowników, transportu i zarobek właściciela).

  Na tym etapie kilogram filetów z dorsza kosztuje już około 17 zł. Plus 5 proc. VAT (w sumie około 17,85 zł). I w takiej cenie ryby kupuje Józef Walczak, właściciel usteckiej restauracji Korsarz. Walczak woli kupować u lokalnych sprzedawców, bo ma pewność, że ryba jest świeża.  
W restauracji następuje skokowy wzrost ceny ryby. - Przygotowanie kilograma dorsza, czyli jego umycie, wyczyszczenie, usmażenie, podanie oraz koszty utrzymania lokalu, pracowników, produktów, podatków, dzierżaw oraz mój zarobek w sumie dają około 60 zł - wyjaśnia Walczak. - Oczywiście, nie sprzedajemy na kilogramy. Klient płaci 6 zł za każde 100 gram ryby.

Walczak wyjaśnia, że bardzo duże są koszty samego przygotowania ryby oraz utrzymania lokalu. Przyznaje, że sprzedaż ryb jest opłacalna w momencie, kiedy można ją liczyć w tonach. - Przy małych obrotach musiałbym do każdego kilograma dokładać - dodaje restaurator.

Oczywiście danie rybne nie składa się z samej ryby. Do tego najczęściej dochodzą frytki i surówki oraz napój lub piwo. Średnio płat fileta ma od 200 do 400 gram. Za samą rybę zapłacimy około 25 zł. Kosz surówek i frytek to kolejne 10-15 zł. Do tego piwo za 8 zł i jedna osoba za pełne danie zapłaci około 45-50 zł.

Read more: http://wyborcza.biz/biznes/1,101562,9847126,Ryby__Ile_kosztuja_i_dlaczego_tak_drogo_.html#ixzz2z2oSf1t9

________________________________________________________________________

Dlaczego drożeją ryby?

Smakosze zdrowego mięsa z przerażeniem patrzą na kolejne podwyżki cen rybSmakosze zdrowego mięsa z przerażeniem patrzą na kolejne podwyżki cen rybOd kilku miesięcy wielu z nas zadaje sobie to pytanie. Ryby są drogie a mają być jeszcze droższe. Dlaczego? Bo nie mamy swoich ryb, tylko musimy je importować. Poza tym rosną ceny produkcji i obróbki zdrowego mięsa.

Ryby droższe niż mięso
Latem ub. roku kilogram dobrej, świeżej ryby z powodzeniem można było kupić za maksymalnie10 zł. Dziś za taki rarytas trzeba zapłacić dużo więcej.
- W ciągu trzech ostatnich miesięcy ceny ryb poszły w górę przynajmniej o 75 proc. - mówi sprzedawczyni z osiedlowego sklepu rybnego. - W zależności od gatunku, ale za kilogram ryb trzeba zapłacić nawet 20 zł i więcej.
Niestety jak się okazuje powodem wysokich cen ryb, jest ich brak.
- Co dostawa to nowa cena - mówi Agnieszka Kowal  z Zakładu Przetwórstwa Rybnego w miejscowości Gózd (k/ Radomia). - Jako państwo polskie nie mamy swoich połowów (śladowe ilości śledzika czy dorsza bałtyckiego) i musimy importować ryby z zagranicy. To pociąga za sobą ceny euro. Paradoksalnie, choć euro stoi, Unia ogranicza połowy i to również powoduje wzrost cen. Najwięcej sprowadzamy z Norwegii. To silny kraj i ma raczej stałą walutę, ale trudno dotrzeć bezpośrednio do źródła. Po drodze jest wielu pośredników, którzy też chcą zarobić... - dodaje. 

_____________________________________________________________

EPILOG.

Dlaczego Polska jest za droga dla Polaków?

Z roku na rok wakacje w Polsce są coraz droższe. Coraz mniej ludzi na nie stać, więc ceny paradoksalnie robią się jeszcze wyższe. Czemu w kraju biedaków wszystko mamy tak drogie? Wakacje, domy, auta, benzynę, autostrady, “tanie linie lotnicze”, kosmetyki, energię, …, ŻYCIE!
W tym roku nad polskie morze wyjedzie o ponad 30% osób mniej, niż rok temu. Kryzys wcale się nie pognębił, powódź wcale nie zanieczyściła Bałtyku, więc w czym tkwi problem?
Może w tym, że doba hotelowa w byle pensjonacie nad Bałtykiem kosztuje tyle samo lub nawet więcej, niż w przytulnym apartamencie nad morzem śródziemnym? A może w tym, że przejazd z Krakowa nad morze kosztuje (nawet obskurnym PKP) o wiele więcej, niż np. bilet lotniczy do Hiszpanii? O trwaniu owej podróży “przez mękę” po Polsce 5 razy dłużej niż przelot nad połową Europy nawet nie wspominając…
A może problem jest w tym, że mikroskopijny kawałek ryby + trochę frytek smażonych na przepalonym oleju kosztuje nad polskim morzem równowartość 10 Euro, za które w turystycznych miejscowościach Europy najemy się i zdrowiej, i w milszej atmosferze, i do syta.
Drogo, drożej, najdrożej!
Stajemy się krajem dla bogaczy. Na dom lub mieszkanie w Zakopanem nie stać obecnie żadnego młodego górala. Na kawalerkę w Warszawie trzeba przygotować równowartość minimum 100 tys. dolarów, za które to pieniądze w wielu cywilizowanych krajach świata możemy mieć cały, wielki dom.
Mamy jedne z najdroższych w świecie autostrad (o ile te dwa pasy, z których przynajmniej jeden jest wiecznie remontowany można nazwać autostradą!).
Mamy jedne z najdroższych miejsc postojowych w świecie. Pracując za minimalną płacę często po prostu nie stać pracownika na postawienie auta pod miejscem pracy (jeśli takowe znajduje się w centrum oparkomatowanego miasta). Np. własne miejsce postojowe w Poznaniu w centrum kosztuje… 800zł!
Każdy kosmetyk, markowy ciuch, oryginalne buty kosztują w Polsce 2x więcej niż w Wielkiej Brytanii i 3x drożej niż w USA. Firmowa żarówka energooszczędna kosztuje u nas 20zł, w USA 1zł, a w Anglii ekolodzy dadzą nam je za darmo, byśmy tylko nie zużywali za dużo prądu i nie zwiększali efektu cieplarnianego!
Rzeczy robione w Polsce kupuj za granicą
W Polsce, w IKEI szafka wyprodukowana w polskiej fabryce kosztuje 399zł, podczas gdy taką samą szafkę z taką samą naklejką MADE IN POLAND kupiłem w Stanach Zjednoczonych za 99$ (330zł). Musiała przepłynąć Atlantyk, musiała dać zarobić armatorowi statku, przewoźnikowi, który rozwiózł te meble po całych Stanach, musiała dać zarobić pracownikom IKEI wynagradzanych w USD o wiele lepiej, niż polscy pracownicy IKEI biorący pensje w złotówkach i… i ta szafka kosztuje w USA o 20% taniej!
Lampka nocna, obraz, lodówka, pralka, wszystko za granicą możemy kupić taniej! I to w krajach, gdzie średnia pensja jest 2-3x wyższa niż w Polsce! Kupić, wynająć, spłacać raty za samochód czy mieszkanie…
I nasi dzielni rządzący się dziwią, że latają do Anglii, proszą miliony żyjących tam polskich emigrantów, by ci wracali do kraju, bo w Polsce już coraz lepiej, coraz łatwiej, w sklepach coraz więcej luksusu, na ulicach widać coraz więcej zamożności, dostojności, europejskości i światowości… Naprawdę chcą przyciągnąć z powrotem te setki tysięcy błąkających się po świecie rodaków, czy jedynie ich ciężko zarobione Funty, Euro, by je tu z nich wyssać? W końcu ktoś musi wyłożyć kasę na te ich wszystkie wyborcze…
Drogi studencie…
Pamiętam kilka lat temu apel prezydenta Krakowa, by właściciele mieszkań obniżyli stawki najmu dla studentów, bo są one już tak wysokie (1500zł  + opłaty za malutką kawalerkę czy 600zł za osobę w pokoju dwuosobowym, w mieszkaniu trzypokojowym = 3600zł + opłaty!), że większość studentów uczących się i tak “dla papierka”, woli mniej prestiżowe uczelnie w tańszych miastach, niż renomowane szkoły wyższe w Krakowie. Apel spotkał się z… gestem Kozakiewicza wyrażonym kończynami górnymi właścicieli mieszkań.
Horrendalnie drogie wakacje
Z wakacjami w Polsce robi się istne “błędne koło”. Ceny hoteli, stancji, żywności, “atrakcji” czy nawet głupich plastikowych pamiątek w nadmorskich miejscowościach są tak wysokie, że na wakacje stać coraz mniej osób. Mniej wakacjuszy powoduje, że wszystko musi być jeszcze droższe, bo na każdym z tych niewielu trzeba zarobić jak najwięcej.
Wakacjusz po powrocie do domu i przeliczeniu na Euro tego, co wydał nad Bałtykiem, za rok pojedzie do Chorwacji, bo wyjdzie mu 2x taniej, albo do Hiszpanii lub Grecji tańszych przynajmniej o połowę!
Mnie kilka lat temu udało się wyjechać na wycieczkę z biurem podróży do Grecji na całe 14 dni za jedyne 449zł. Więcej wyniósłby mnie sam koszt paliwa nad polskie morze i z powrotem, a w Grecji miałem zapewniony dowóz, przywóz, ubezpieczenie i piękny apartament na całe 12 dni i nocy www.denis77.webpark.pl/Grecja.htm – jakby ktoś nie dowierzał.
Zakopane – polski szczyt zdzierstwa!
Znaleźć wolne miejsce parkingowe w tym mieście to cud! Znaleźć takie miejsce bezpłatne to NIEMOŻLIWOŚĆ! Nawet podjechanie w pobliże dworca PKP w Zakopcu kosztuje kilka złotych, więc podróżny musi w biegu wyskakiwać z auta na główną ulicę miasta, by z niej dostać się na dworzec. Coś jakby w Warszawie musiał wyskakiwać przy Alejach Jerozolimskich, bo bliższe podjechanie pod Centralny jest płatne!
Nawet największe lotniska świata pozwalają podjechać pod sam terminal, niektóre nawet parkować przez 15minut za darmo, a obskurna stacja kolejowa w stolicy Tatr każe sobie za wszystko płacić!
Stacja stacją, ale zakopiańskie parkingi uliczne to dopiero jest paranoja! W środku mroźnej zimy o 2:00 w nocy, przy 15 stopniowym mrozie stoi lub siedzi przy swoim fragmencie ulicy jakiś zamarzający parkingowy, obyśmy tylko nie odważyli się stanąć za darmo w środku mroźnej nocy na jego terenie. Litry gorącej herbaty, tysiące przedrepranych kroków, by stopy nie przemarzły i nieprzespana noc na pewno warte są więcej, niż te 20-30 złotych, które ewentualnie można w nocy zarobić. Ale w Polsce, szczególnie w miejscowościach turystycznych nie ma nic za darmo!
Pijany facet przebrany za niedźwiedzia stojący przy kolejce na Gubałówkę nie odpuści póki nie zrobimy sobie z nim zdjęcia kosztującego nas później “kilka złotych na piwko dla misia”, wkrótce nikt się do nas nawet nie uśmiechnie bez odpowiedniego wynagrodzenia. Tylko, że Polska to nie jest Egipt czy inny kraj trzeciego świata, w którym za wszystko trzeba dawać bakszysz. Tam to nakazuje kultura i religia, że biedotę należy wspomagać – w Polsce biedotą jest większość społeczeństwa!
Polskie “autostrady” do piekła
W Polsce przejechanie 61km z Katowic do Krakowa kosztuje 13,5zł. Wychodzi 21gr za kilometr – drożej niż koszt paliwo! Paradoks niespotykany w całym świecie! Gdyby podzielić koszt przejazdu przez prawdziwą ilość kilometrów, na których nie ma remontów, ograniczeń prędkości, korków, to do około 50 groszy wzrosłaby cena za przejechanie kilometra pełnoprawnej autostrady, na której można się rozpędzić do przepisowej prędkości 130km/h. Ponad złotówkę na minutę! Zarabia ktoś tyle?!
Państwo buduje autostrady, oddaje je później za darmo różnego typu Kulczykom i innym “holdingom”. Owe firmy jedyne co robią, to ustawiają tam punkty poboru opłat i ssą nasze pieniądze. A gdy okazuje się, że jeździ za mało aut, to żądają od państwa rekompensaty za darmowe przejazdy ciężarówek – ot tak 300mln rocznie dla samej Autostrady Wielkopolskiej.
Polskę i polskich kierowców na to wszystko stać, a Niemcy powiedzieli NIE! Nie po to raz zapłaciliśmy za budowę autostrad, byśmy mieli za nie płacić ponownie jeżdżąc nimi – i mimo wielokrotnych prób wprowadzenia opłat dla osobówek, kierowcy mają tak dużą siłę przebicia, a obywatel jest tam na tyle szanowany, że żaden Bundestag się nie odważy wprowadzić odpłatności.
A my, Polacy płaciliśmy za nieistniejące autostrady już dwukrotnie – w podatku drogowym, a następnie w podatkach wliczonych w ceny paliw. Zapłacimy wkrótce w winietkach, a następnie po raz czwarty za to samo – w punkcie poboru opłat. W Polsce za chwilę będziemy płacić za przejazd trasami szybkiego ruchu, za wjazd do centrów miast, za przejazd mostami, tunelami.
“Podatek od marzeń” droższy o 50%
Nawet gra w Lotto jest obecnie tylko dla najbogatszych. W październiku 2009 cena losu wzrosła o 50% (z 2zł na 3zł) podczas, gdy wygrana o zaledwie 25% (z 1,6mln na 2,0mln). Kilka lat temu już za 1,25zł można było wygrać przynajmniej 1milion złotych, a teraz za te 3zł mało kto wygrywa te 2mln. Ludzi gra coraz mniej, wpływy do Totalizatora zmalały diametralnie. O co tu chodzi? Czyżby o to, że gdy cena wzrośnie do tych psychologicznych 5zł za zakład ludzie pójdą do salonów gry i wrzucą te 5zł w automaty pana Sobiesiaka?
W USA los kosztuje 1USD. Na “dzień dobry” bez żadnej kumulacji można wygrać ok. 12mln $. Po kilku kumulacjach można wzbogacić się nawet o ponad 300mln. Za JEDNEGO DOLARA!
Lotto tak przesadziło z tą opłatą, że grają już tylko najbogatsi i nikt nie chce już nawet emitować losowań na antenie telewizyjnej. Dawniej przyciągnięcie do siebie przez jakąś TV losowań Lotto było “kurą znoszącą złote jajka” (w dni kumulacji stawki reklamowe przed losowaniami wzrastały kilkakrotnie). Teraz losowania pokazuje niszowa TVP3.
Obywatelu wracaj do kraju
Nasi rodacy wracający z zagranicy, wymieniający te swoje Dolary, Euro czy Funty na złotówki są w szoku, jak mało w Polsce mogą sobie za nie kupić! Przyzwyczajeni za granicą do markowych rzeczy, do dużych ilości zakupów, do nieprzyglądania się cenom szybko spostrzegają, że za ich 100Euro wózek w sklepie mogą napełnić co najwyżej do połowy, podczas gdy w ich “nowej ojczyźnie” wózek mieliby zapakowany do pełna i to wcale nie w niemieckim Aldim, Lidlu czy w angielskim Tesco.
Wiem, że nie ma nic za darmo. Że każdy chce zarobić. Że za wszystko należy się zapłata. Ale płacąc za wszystko cenę często o wiele za wysoką, chcę dostać to, za co płacę. Kupując nad morzem 100 gramów ryby za cenę, za którą miałbym w sklepie kilogram, chcę RYBĘ, a nie 50% panierki!
Chcę by ceny paliw spadały tak szybko, jak rosną! Na stacji cena rośnie już chwilę po wzroście ceny ropy na giełdzie w Nowym Yorku, podczas gdy ta ropa przypłynie do Polski dopiero za 2 miesiące! Gdy cena ropy na giełdzie spada, to na stacjach już nikt cen nie obniży. W USA cena w rok spadła z ponad 4$ na 2,5$. Też mogli trzymać wysokie ceny, które i tak nawet w szczycie były 2x niższe niż w Polsce, ale tam obywateli się tak nie “rżnie”.
Płacąc horrendalną sumę za 61 km “autostrady” chcę ją przejechać z przepisową prędkością 130km/h w niespełna kwadrans, a muszę się wlec czasem i 45min!
Płacąc podatki chcę widzieć, że idą one na służbę zdrowia, na edukację, na drogi… Oj mój Drogi… NAIWNIAKU!
www.planeta-faceta.pl