Istotą wyborów prezydenckich nie będzie wyłącznie wybór personalny pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Bronisławem Komorowskim. Jest to kolejna odsłona bitwy o Polskę, w której wybierzemy pomiędzy Polską aferalną z silnymi, nieformalnymi wpływami służb o komunistycznym rodowodzie, a Polską Kaczyńskiego. Ta Polska to suwerenna polityka zagraniczna, zdrowy kapitalizm, bez prywatyzacji na zasadach sprzecznych z polskimi interesami. To Polska bez afer takich jak stoczniowa czy hazardowa, to Polska inna, niż ta reprezentowana przez Mira, Zbycha, Grzecha i Rycha.
Polska aferalna, Polska służb - to kraj Bronisława Komorowskiego, który jako jedyny poseł Platformy Obywatelskiej głosował przeciwko rozwiązaniu WSI – służb podporządkowanych operacyjnie i personalnie sowieckiemu GRU.
Komorowski, gdy zaczynał sprawowanie funkcji marszałka sejmu, miał powiedzieć : „Muszę zobaczyć aneks do raportu”. Nic dziwnego, że poznanie zawartości aneksu do raportu z likwidacji WSI było tak ważne, skoro według niektórych informacji faworyt Platformy w wyborach prezydenckich jest jednym z jego bohaterów. Wcześniej, przy okazji upublicznienia raportu z likwidacji WSI, nie bez kozery Komorowski mówił: „Raport WSI był wymierzony przeciwko mnie osobiście. Jako były minister obrony narodowej musiałem się przeciwstawić, niestety udanej, próbie likwidacji kontrwywiadu i wywiadu Polski. To jest eksces, wydarzenie bez precedensu. Ekipa braci Kaczyńskich doprowadziła do poważnego osłabienia polskiego wywiadu."
Kandydat PO musiał się czuć zagrożony, ponieważ w dokumencie widniało jego nazwisko w części dotyczącej nielegalnego handlu bronią,w który wojskowe służby były zaangażowane na szeroką skalę na szczeblu kierownictwa WSI i MON. Chodziło m.in. o dostarczanie na polecenie służb sowieckich za pośrednictwem skazanego w USA handlarza bronią Monzera al-Kassara broni terrorystom antyamerykańskim. W przestępczy proceder zaangażowane było bezpośrednio kierownictwo WSI, o czym mówi publicznie dostępne pismo z 4 października 1993 r. gen. Malejczyka do gen. Izydorczyka, ówczesnego szefa WSI, z propozycją sprzedaży broni do Sudanu. Był on nadzorowany przez kontrwywiad i organizowany na podstawie dyrektywy ministra obrony narodowej w rządzie Hanny Suchockiej Janusza Onyszkiewicza z grudnia 1992 r. Komorowski musiał o tym wiedzieć, ponieważ jako wiceminister obrony w gabinecie Suchockiej bezpośrednio nadzorował te służby. Nie przypadkiem ten nielegalny handel bronią kwitł także w latach 2000–2001, kiedy Komorowski był szefem MON.
Z tej perspektywy nie dziwią groźby Komorowskiego sprzed trzech lat: "Oni[Kaczyńscy]będą za to odpowiadać . (…)Raport WSI to rzecz haniebna, wielu ludziom, którym Polska zaufała po odzyskaniu niepodległości, zrobiono gigantyczną krzywdę, przedstawiono ich jako zdrajców”.
Po publikacji raportu w 2007r. Komorowski jako stronnik WSI atakował przy każdej okazji zwolenników dekomunizacji, w szczególności braci Kaczyńskich. Jego prosowietyzm ujawnił się w pełni przy okazji śledztwa po katastrofie smoleńskiej, kiedy to podobnie jak Tusk uznał postulaty społeczeństwa przejęcia przez Polskę śledztwa oraz powołania komisji międzynarodowej do wyjaśnienia katastrofy za przejaw rusofobii, mogącej zaszkodzić „pojednaniu” polsko-rosyjskiemu. Dla kandydata PO na prezydenta „pojednanie” polega bowiem na byciu wasalem wylewającego krokodyle łzy Putina i Miedwiediewa oraz na bezkrytycznym przyjęciu pełnego sprzeczności i kłamstw rosyjskiego raportu na temat przyczyn tragedii pod Smoleńskiem.
Służalczość wobec Kremla stała się widoczna już wcześniej, gdy w 2008 roku prezydent Lech Kaczyński organizował wsparcie polityczne dla Gruzji napadniętej przez armię rosyjską. Tusk i Komorowski wspierając wówczas Moskwę i oskarżając polskiego prezydenta o wywoływanie napięcia międzynarodowego - weszli w buty rzeczników Putina. Komentując próbę zamordowania głowy państwa polskiego słowami „jaka wizyta, taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba ślepego snajpera”, kandydat Platformy pokazał coś znacznie gorszego aniżeli cynizm i lekceważenie dla prezydenta, którego obarczył winą za ostrzelanie konwoju przez Rosjan. Nie uznał za stosowne zażądać wyjaśnień od Kremla, gdyż – jak powiedział - „najpierw muszą paść pytania do polskiego prezydenta, do jego ochrony, do osób, które organizowały wizytę, odpowiadały za przebieg tej wizyty. Potem, oczywiście, także do Gruzinów”. Jedyną troską marszałka polskiego sejmu było to, że „incydent będzie miał negatywny wpływ na stosunki polsko-rosyjskie.”Taka reakcja, wychodząca naprzeciw propagandzie Moskwy, stawiała polityka PO w roli rzecznika interesów rosyjskich.
Komorowski, który jako druga osoba w państwie zaatakował własnego prezydenta w obronie racji obcego państwa stworzył haniebny precedens, niewyobrażalny w cywilizowanych i suwerennych państwach XXI wieku. Był to jeden z głośniejszych akordów kampanii nienawiści w wykonaniu Platformy, której celem było polityczne zamordowanie prezydenta RP i Prawa i Sprawiedliwości, by - używając słów premiera Donalda Tuska - „wyginęli jak dinozaury”. Oto polityka miłości…
Czy więc zwolennik WSI, wspierający politykę Federacji Rosyjskiej będącej prawnym spadkobiercą bolszewickiego Związku Sowieckiego,która nigdy nie rozliczyła się z ludobójstwa popełnionego na Polakach, polityk wyrażający żal, że w Gruzji nie zamordowano Lecha Kaczyńskiego, ma zostać polskim prezydentem? Gdyby nadzieje PO się spełniły, nie tylko nigdy nie dowiemy się prawdy o katastrofie smoleńskiej, ale przede wszystkim staniemy się kadłubowym państwem – petentem Moskwy.
Bronisław Komorowski powołuje się na przywiązanie do etosu piłsudczykowskiego. W rzeczywistości realizuje program przedwojennej Komunistycznej Partii Polski, która dążyła do likwidacji polskiej państwowości i wcielenia II Rzeczpospolitej do Sowietów.
Julia M. Jaskólska
Piotr Jakucki