o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

poniedziałek, 24 września 2012

Popolsza, vel " Grecja " * Od mitów - do Prawdy

ZAMIAST WSTĘPU.

Ile możesz w Polsce zarobić nie płacąc podatku?

Dodano: 2012-09-24
Jeżeli weźmiemy, hipotetyczne małżeństwo, które bardzo dobrze zarabia. Każdy zarabia 4000 zł miesięcznie, mają więc miesięczny  dochód 8000 zł. Miesięcznie zapłacą razem podatek 1347 zł. Czy jest to dużo? W Anglii, gdzie coraz więcej Polaków wyjeżdża, i zostaje na stałe zapłacili by podatek w wysokości 195 zł. Różnica  wynosi 1152 zł/m-c. Ile wynosi przez rok, dwa lata, dziesięć lat?
Zastanówmy się nad innym przykładem. Polak ma dochody w wysokości 500, 68 zł miesięcznie. Jest to granica minimum egzystencji. Definicja minimum egzystencji-„ jest to koszyk dóbr niezbędnych do podtrzymania funkcji życiowych. Konsumpcja niższa prowadzi do wyniszczenia i utraty życia”. Co robi państwo, Polska, politycy zarządzający tym krajem w takiej sytuacji? Zabierają takiemu biedakowi 43,76 zł podatku dochodowego, zostaje mu teraz  456,92, czyli poniżej progu minimum egzystencji. Zapłacił podatek  i co, ma umrzeć?
* * *

Untitled from davidoski on Vimeo.

jutro: bantustan tusklandia,

- dziś Grecja: 10 mitów na temat państwa i kryzysu





Autor: Nikos Makludzis

Przez długi czas kryzys, z jakim zmaga się Europa, a o którym sama mówi od niedawna, że jest on systemowy, był ukazywany jako symptom porażki jednego państwa: Grecji. Zamiast leczyć owo najsłabsze ogniwo łańcucha, strefa euro wolała brać je za źródło kłopotów.
W ostatnich kilku latach królował ograniczony punkt widzenia, zbudowany na kilku mitach, których nie tylko nie podważono, ale na szkodę Grecji i strefy euro, wprowadzono do dyskursu publicznego. Obecny moment jest w naszym odczuciu stosowną chwilą na wymienienie kilku z nich:

1. Grecja nigdy nie powinna była wejść do strefy euro – posługiwała się fałszywą statystyką.
Ludzie często popełniają błąd i scalają te dwa zagadnienia w jedno. Tak, to prawda, że Grecja – tak samo jak kilka innych państw – nie powinna była wstępować do strefy euro, a przynajmniej nie w danym momencie. W naszym przypadku, Grecja pozornie wypełniła warunki konwergencji, jeśli idzie o dane dotyczące długu i deficytu publicznego, jednak nie należało jej dopuścić do strefy euro ze względu na panujące w kraju warunki ekonomiczne. Problemy Grecji, o których żadna ze stron nie mówiła, takie jak niewydolna administracja publiczna czy słaba baza produkcyjna oznaczały, że od początku Grecja była na straconej pozycji. Należało raczej przeprowadzić głęboką transformację systemu, której „nieśmiali” politycy nie chcieli nawet spróbować. W efekcie, w ubiegłym dziesięcioleciu grecka gospodarka na każde jedno wyprodukowane euro – importowała trzy. Ten aspekt nie ma jednak nic wspólnego z kwestią fałszowania statystyk, tymczasem komentatorzy i dziennikarze lubują się od jakiegoś czasu w opisywaniu historii o tym, jak Grecja przekłamała swą drogę do euro.
Nieporozumienie wynika z faktu, że rząd Nowej Demokracji, który objął władzę w marcu 2004 r., zdecydował o przeprowadzeniu audytu finansów publicznych. W wyniku tegoż okazało się, że deficyt budżetowy kraju przekracza trzyprocentowy limit PKB, co stanowi naruszenie jednego z warunków, jakie muszą spełnić członkowie euro. Różnica wynikała jednak ze wprowadzonej przez konserwatywny rząd zmiany sposobu księgowania wydatków zbrojeniowych: wcześniej wydatki księgowano według momentu dostawy towaru, po zmianie – według daty zamówienia. Obnażyło to słabość systemu opartego na statystykach, których używa strefa euro: zamiast stworzyć uniwersalny system analiz, Europa pozwoliła by statystyki były podatne na manipulacje polityczne (dotyczy to wielu krajów, nie tylko Grecji). Unia przestrzega obecnie zasady dostawy, zgodnie z którą, kiedy 1999 r. Grecja wstępowała do Unii Monetarnej, spełniała kryteria konwergencji. Z kolei zgodnie z danymi Komisji Europejskiej, kilka innych krajów, w tym Francja i Hiszpania miały deficyt przeraczający 3%. Można uznać, że nie ma to w tej chwili większego znaczenia, jednak opieranie się na omawianym micie wzmagało wśród komentatorów i przeciętnych Europejczyków wrażenie, że Grecja powinna odpowiadać za grzech, którego nie popełniła. Stwierdzenie prawdy powinno być pierwszym krokiem na drodze do odbudowy zaufania.

2. Grecja przez lata marnowała europejskie fundusze
Prawdą jest, że Grecja nie wykorzystała Funduszu Spójności i innej pomocy unijnej w najlepszy sposób, w jaki mogła. Pieniądze te powinny były ożywić grecką gospodarkę, uczynić ją bardziej konkurencyjną i wygenerować miejsca pracy. Zamiast tego, zbyt wiele funduszy zostało zmarnotrawionych, np. na subsydia rolnicze, choć Grecja nie jest jedynym krajem, który to robił. Nie można jednak mówić, że pieniądze – generalnie – zmarnowała. Trzeba też pamiętać, że nie były one też aż tak duże, jak wielu ludzi sądzi. W ciągu trzydziestu lat członkostwa w struturach europejskich Grecja otrzymała 78 miliardów euro z Unii. Oprócz tego otrzymała także wsparcie z Europejskiego Banku Inwestycyjnego na finansowanie kluczowych projektów, takich jak budowa międzynarodowego portu lotniczego w Atenach, czy stołecznego metra. Jest to tylko przykład przedsięwzięć, które wykorzystując unijne pieniądze, od lat 80. modernizowały grecką infrastrukturę. Należy pamiętać, że ze względu na swoje ukształtowanie i położenie geograficzne, Grecja musi inwestować w niezwykle rozbudowaną – jak na mały kraj – infrastrukturę, np. w porty i lotniska na wyspach.
Należy też podkreślić, że przed wprowadzeniem euro fundusze strukturalne dostarczały do Grecji obcą walutę, za którą kupowano dobra z importu – głównie z Europy, a wiele firm zaangażowanych w rozbudowę infrastruktury było firmami europejskimi. W skrócie – duża pula pieniędzy przekazanych Grecji wróciła do europejskich kieszeni.

3. Grecy wydawali pieniądze w sposób nieodpowiedzialny i tak zaciągneli ogromne długi
Poruszając się we mgle kryzysu ludzie często mylą dług prywatny i państwowy. W przypadku Grecji, oskarżanie jej obywateli o nieodpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi jest być może najbardziej niesprawiedliwym argumentem, jaki można wysunąć. Prawdą jest, że w ostatnim dziesięcioleciu w Grecji królowały tanie kredyty napędzające boom konsumpcyjny, ale to zaszkodziło raczej greckiej, a nie europejskiej gospodarce. Wzrost popytu na dobra importowane zagroził producji krajowej i sprawił, że zbyt wiele waluty wypływało z Grecji. Nie sprawił on jednak, że Grecy – jako jednostki – zaczęli posiadać nieproporcjonalnie dużo w proporcji do przedstawicieli innych narodów.
Co więcej, Grecja ma jeden z najniższych w Unii współczynników zadłużenia gospodarstw domowych w stosunku do ich dochodów. W 2009 r. greckie gospodarstwo było zadłużone na 40% – brytyjskie na 122%, hiszpańskie – na 130%, a holenderskie na 240%. Widać wyraźnie, że teza o rozrzutności Greków jest przesadzona.

4. Grecy nie pracują wystarczająco ciężko
W ostatnich dwóch latach pojawiło się mnóstwo komentarzy na temat systemu i etyki pracy Greków, które opierały się głónie na stereotypach kulturowych czy pochodzenia. Podkreślano, że Grecy pracują za mało, stale wymykają się na sjestę i biorą długie urlopy. Zazwyczaj podaje się przy tym nieśmiertelny przykład wyspiarza-właściciela tawerny, czy urzędników wymykających się na papierosa.
Jest to równie sprawiedliwe, jak wyciąganie wniosków na temat kultury Brytyjczyków i Holendrów na podstawie zachowania nastolatków spędzających wakacje w greckich kurortach. Nie trzeba wyciągać wniosków opartych na takiej „obserwacji uczestniczącej” – dysponujemy odpowiednimi danymi. Eurostat wyraźnie wykazuje, że spośród mieszkańców strefy euro to Grecy pracują najdłużej. Ostatnie dane informują, że w 2010 r. tygodniowo Grek spędził w pracy średnio 40,9 godziny – średnia dla strefy euro wynosi 36,6 godziny. Nawet uprzywilejowani zazwyczaj urzędnicy państwowi pracują po 40 godzin po wydłużeniu ich czasu pracy o 30 minut. Dane OECD wykazują również, że w minionej dekadzie także i produktywność w Grecji nie różniła się od średniej europejskiej, a w niektórych przypadkach była wyższa niż w innych krajach eurolandu, w tym w Niemczech.
Statystyki nie pokazują z kolei, jaką przeszkodą dla swoich rodaków są ci Grecy, którzy nie pracują efektywnie. Na przykład, nie informują one, ile czasu musi poświęcić biznesmen lub pracownik firmy na robotę papierkową. A wszystko dzięki niebywale rozbudowanej, w porównaniu z innymi krajami strefy euro, administracji publicznej. Problemem kraju nie są zatem leniwi mieszkańcy, ale brak rozwiązania problemu nadmiernej i nieefektywnej biurokracji.

5. Grecy idą na emeryturę już po pięćdziesiątce
Do ubiegłego roku obowiązywało prawo stanowiące, że Grek, który przepracował pełne 35 lat mógł udać się na pełnopłatną emeryturę, (chyba, że chciał to zrobić przed ukończeniem 60. r.ż. – wtedy musiał przepracować lat 37). Od tej zasady obowiązywały pewne wyjątki w sektorze publicznym i w wojsku. Podobne zasady funkcjonują i w innych krajach europejskich. Średni wiek przechodzenia na emeryturę wynosił w Grecji (kiedy prawo jeszcze obowiązywało) 61,4. Dla porównania – w Niemczech były to 62 lata. Prawo to jednak zniesiono i od 2012 roku Grecy będą musieli pracować do ukończenia 65 roku życia, a wysokość emerytury będzie uzależniona nie od wysokości ostatniej płacy, ale od średniej wysokości wypłat. Są to zasady ostrzejsze niż chociażby w Wielkiej Brytanii.

6. Unikanie podatków jest w Grecji szeroko rozpowszechnione
Grecja ma poważny problem z pobieraniem podatków, jest jednak przesadą twierdzenie, jakoby znaczący odsetek populacji płacenia unikał. Według ostatnich danych Ministerstwa Finansów, około 900 tysięcy Greków zalega z płatnościami na rzecz państwa. Suma opiewa na 41,1 miliarda euro, z czego 85% jest „zasługą” pięciu procent oszustów: 14 700 jednostek, organizacji i firm jest winnych skarbowi państwa 37 miliardów euro, każde z nich po ponad 150 tysięcy. Poważne unikanie płatności jest problemem stosunkowo małej liczby osób i firm, które korzystały przez lata z opieszałości państwa. Nie oznacza to, że unikanie podatków na mniejszą skalę nie istnieje – IKA (odpowiednik polskiego ZUS-u – przyp.red.) szacuje, że 10% firm nie odprowadza obowiązkowej sładki ubezpieczeniowej. Z drugiej jednak strony, około połowa pracowników jest zatrudniona na zasadach, które wymagają opodatkowania dochodów u źródła. Nie mogą oni więc uniknąć płacenia, a wrzucanie ich do jednego worka z oszustami jest niesprawiedliwe.
Jednym z ostatnich czynników, które należy wziąć pod uwagę w dyskusji o unikaniu podatków, jest struktura zatrudnienia w kraju: w odróżnieniu od większości krajów eurolandu, ponad połowa Greków pracuje w niewielkich firmach (poniżej 9 osób) lub jest samozatrudniona. W Niemczech tacy obywatele stanowią mniej niż 20%. Jest to informacja o tyle istotna, że wszędzie na świecie istnieje bezpośrednia korelacja pomiędzy tym typem zatrudnienia, a szarą strefą, ponieważ władzom trudniej jest to kontrolować. W ostatnich kilku miesiącach wprowadzono w Grecji nowe rozwiązania, które mają ograniczyć skalę problemu – m.in. system elektroniczny automatycznie nadzorujący wszystkie dane o podatnikach.

7. Grecja za dużo wydaje na sektor publiczny
Kluczowe jest tu sformułowanie: „za dużo” – nikt nie wie, ile to jest. W latach 90. Greccy naukowcy dokonali na zlecenie rządu analizy zapotrzebowania kraju na urzędniów państwowych. Wyników nigdy nie opublikowano, ani nie wyciągnięto z nich wniosków. Pozostało jednak wrażenie, że państwo zatrudnia zbyt wiele osób i wydaje na nie za dużo.
Jeśli idzie o personel pańśtwowy, proces redukcji etatów już rozpoczęto. Sektor publiczny opuściło 150 tysięcy pracowników kontraktowych i emerytów, a w ciągu następnych kilku miesięcy ponad 30 tysięcy urzędnikow zostanie przekierowanych do rezerwy. Bez wątpienia pracę straci jeszcze więcej osób, ponieważ państwa po prostu nie stać na ich utrzymanie. Gdyby jednak porównać wydatki kraju na sektor publiczny z wydatkami innych państw członkowskich, jest to mniej niż w Wielkiej Brytanii, Danii, Austrii i Francji (sięga on tam nawet 52,8% PKB. W Grecji, wg danych Heritage Foundation oraz Wall Street Journal, w 2011 r. było to 46,8% PKB). Statystyki nie pokazują jednak, co podatnicy otrzymują w zamian za pieniądze wpompowane w sektor publiczny, a to jest prawdziwym problemem Grecji. Zbyt wiele funduszy się bowiem marnontrawi na spełnianie politycznych obietnic i zachcianek (tu m.in.: lukratywne posady i kontrakty państwowe), a zbyt mało na edukację, infrastrukturę, inwestycje w biznes, który mógłby przynieść krajowi wzrost gospodarczy, prace i podstawę rozwoju w przyszłości. Marnotrawstwo oznacza, że Grecy nie są beneficjentami systemu zabezpieczeń społecznych, jaki normalnie kojarzony jest z przeznaczaniem wysokich sum na sektor publiczny. Wydatki na cele socjalne są w Grecji niższe o kilka punktów procentowych niż w Niemczech i Włoszech, a Grecy tracący pracę nie mogą liczyć na sensowne wsparcie państwa: w większości przypadków przez rok będą otrzymywać po 500 euro miesięcznie i na tym cała pomoc się skończy.

8. Grecja nie wcieliła w życie warunków umowy pożyczkowej (memorandum) UE-MFW
Kiedy w maju 2010 podpisywano umowę pożyczkową, obwarowana ona była szeregiem warunków, z których część nie została wypełniona z winy opóźnień rządu, systemu sądownictwa i administracji publicznej. Chodzi tu głównie o liberalizację dostępu do pewnych zawodów oraz o zmniejszenie liczby zatrudnionych w sektorze publicznym.
Stan administracji publiczne powinien być jasny dla wszystkich – jeśli urzędnicy są niewyszkoleni, nie podlegają nadzorowi, kluczowym departamentom brakuje know-how, ministrowie skaczą sobie do gardeł ze względów przynależności partyjnej, a nie poglądów na daną sprawę, to jaką możemy mieć nadzieję na poprawę sytuacji? Takie same wnioski płyną z ostatniego raportu OECD. Należy zatem położyć nacisk na pomoc krajowi w wykorzenieniu tej patologii, a nie na naprawie finansów publicznych.
Co gorsza, plany na wyjście z kryzysu podejmowano w oparciu o prognozy sytuacji ekonomicznej w najbliższych miesiącach. Prognozy te, tak jak i przewidywania Troiki co do rozwoju sytuacji kryzysowej, były błędne. Na przykład, zakładano że Grecja przekroczy planowany deficyt budżetowy o 1% PKB, ale pod warunkiem, że gospodarka przyspieszy o 3,8%. Tymczasem, skurczy się ona w tym roku o ok. 5,5%. Wskazuje to na kolejny fakt, że program drastycznych cięć – jakich nie było widać nigdzie w Europie od kilkudziesięciu lat – nie przynosi oczekiwanych efektów, ale raczej pogarsza recesję.
Grecja i jej rząd podpisały umowę, więc muszą przyjąć na siebie więszość winy za nieefektywność programu. Nie znosi to jednak współodpowiedzialności Unii Europejskiej i – zwłaszcza! – MFW, który ma doświadczenie we wprowadzaniu podobnych rozwiązań w innych krajach. Program przeznaczony dla Grecji nie był dostosowany do celu. Przez ostatnie dwa lata wmawiano Grecji, że jest ona przypadkiem wyjątkowym, a mimo to UE i MFW zdawały się wprowadzać mix rozwiązań przeznaczonych dla innych państw. Rozwiązania te nie przystawały do greckich problemów. Bo przecież – jeśli przypadek ten był tak wyjątowy, to wymagał i wyjątkowych rozwiązań.

9. Pieniądze europejskich podatników są marnowane na pomoc dla Grecji
Język, jakiego używa się w odniesieniu do umowy opiewającej na 110 miliardów euro („pomoc”, „wsparcie finansowe”) sprawia wrażenie, że do Aten wysłano z innych państw eurolandu pudła ze znakiem czerwonego krzyża na wierzchu. W rzeczywistości, partnerzy ze strefy euro nie dają Grecji pieniędzy – oni je pożyczają.
Umowa z 2011 r. stwierdza, że pożyczka będzie rozsądnie oprocentowana (3,5%), a okres spłaty przedłużony zostanie o 10 lat. W jej wyniku, lekko licząc, Francja i Niemcy zarobiły po 300 milionów euro za pierwsze 12 miesięcy. Dla budżetów obydwu tych krajów suma ta może nie być znacząca. Dla Grecji jest istotna: pierwszy rok kredytu kosztuje Grecję 1,3 miliarda euro.
Co więcej, szacuje się, że jedynie 1/5 przekazanych pieniędzy zostaje przeznaczone na pokrycie wydatków publicznych (świadczeń i wypłat). Niektórzy analitycy wykazują, że do 60% pomocy finansowej opuści Grecję – jako spłata zobowiązań. Innymi słowy, podmioty finansujące zarobią na tej inwestycji, a większość pieniędzy wróci do europejskich banków.

10. Powrót do drachmy byłby najlepszym rozwiązaniem
Wielu ekonomistów i komentatorów sugerowało, że wyjście Grecji ze strefy euro byłoby najbardziej skutecznym sposobem na walkę z kryzysem. Niektórzy wysunęli nawet przekonujący argument, że kraj odzyskałby wówczas konkurencyjność. Faktem jest, że w momencie wstępowania do strefy euro drachma była przewartościowana, i zaszkodziło to konkurencyjności gospodarki. W równym stopniu Grecji zaszodził jednak brak reformy administracyjnej, czy reform dynamizujących gospodarkę – jeszcze na wiele lat przed włączeniem kraju do strefy.
Większość zagranicznych analityków nie zauważa, że powrót do drachmy unicestwiłby impuls, jeśli nie przymus polityczny do przeprowadzenia reform. Politycy mogliby raczej spokojnie powrócić do sterów i dalej prowadzić politykę prywaty. Ponadto, istnieje wiele ekonomicznych konsekwencji opuszczenia strefy euro, takich jak potencjalny upadek systemu bankowego i rynku nieruchomości, deprecjacja nowej drachmy i problemy z importem podstawowych produktów. Te aspekty są zazwyczaj pomijane przez zewnętrznych analityków, ponieważ nie muszą oni brać pod uwagę wpływu decyzji na codzienne życie obywateli kraju. Grecy nie powinni mieć jednak wątpliwości, że – odkładając teorie ekonomiczne na bok – powrót do drachmy byłby katastrofalny dla ich portfeli.

Opowieść ku przestrodze
Nie jest moim zamiarem stwierdzenie, że w Grecji nie ma problemów. Jest ich mnóstwo. Były niegdyś niewielkie, ale lata opieszałości społecznej i „nieśmiałości” polityków sprawiły, że zakorzeniły się one na dobre. Nawet teraz istnieją pewne elementy systemu polityczno-ekonomicznego, które za wszelką cenę chcą zachować status quo i uniknąć zmian umożliwiających krajowi rozwój i budowę gospodarki, która nie opierałaby się na tanim kredycie zagranicznym, imporcie i wydatkach na konsumpcję.
Dlaczego piszę o tym teraz? Ponieważ przez większą część minionych dwóch lat mity greckie pochłonęły zbyt wielu decydentów eurolandu: politycy, biurokraci, ekonomiści, bankierzy, a nawet zwykli obywatele znaleźli sobie kurtynę, za którą mogli się schować. Łatwa odpowiedź na pytania o kryzys obejmowała obarczenie winą Grecji.
Przez dwa lata, mimo że euro zmierzało ku przepaści, skupiano się na oszczędnościach, stabilizacji cen i rynków, a nie poświęcano uwagi wewnętrznej słabości strukturalnej euro: dużym deficytom rachunków bieżących peryferyjnych krajów, czy brakowi instytucji nadzorujących wspólną walutę. Dopiero kiedy kryzys zapukał do drzwi pozostałych państw, decydenci zaczynają się skupiać na prawdziwych przyczynach sytuacji i jej potencjalnych konsekwencjach.
Przypadek Grecji powinien być potraktowany jako opowieść ku przestrodze. Było wiele wyjaśnień tego, w jaki sposób kryzys uderzył, i dlaczego najpierw w Grecję. Przywódcy strefy euro woleli je ignorować. Woleli wierzyć w mity.

Tekst: ekathimerini.com, tłum. i red. O.D.

sobota, 22 września 2012

"in sovdepia style" - wspomnienie

(«Into Great Silence»), 2005


Pamięci Pana Włodzimierza Ziemlańskiego –                                
świadka śmierci i pogrzebu Witkacego 18-19.09.1939

14 kwietnia 1988 roku na zakopiańskim cmentarzu na Pęksowym Brzyzku składano w ziemi rzekome prochy Stanisława Ignacego Witkiewicza. Był to osobliwy pogrzeb. Samochód z trumną przywożący z ZSRR doczesne szczątki dramatopisarza spóźnił się o godzinę. W ślad za karawanem podążała oficjalna delegacja z Ministerstwa Kultury z Generalnym Konserwatorem Zabytków czele. Szczątków Witkacego nie uznano wprawdzie za zabytek, ale w Ministerstwie nie było oddzielnego departamentu do spraw uroczystych pochówków.
Tekst Antoni Adamski
Fotografie i reprodukcje Tadeusz Poźniak

GROTESKOWY POGRZEB

            W trakcie pogrzebu były liczne przemówienia. Jednak gdy głos zabrał ks. prof. Józef Tiszner, ktoś przeciął kabel mikrofonu i z głośników umieszczonych na zewnątrz kościoła popłynęła wrzaskliwa muzyka dyskotekowa. Tylko zgromadzeni w środku usłyszeli słowa księdza. Mówił on o samobójstwie, które Witkacy popełnił 18 września 1939 w wiosce Jeziory na Polesiu: „Wiemy doskonale, w jakim dniu i w jakich okolicznościach odszedł z tego świata. Był to z całą pewnością najtrudniejszy dzień w historii naszej Ojczyzny w wieku XX. Był to dzień, w którym nie tylko on, ale i wielu innych straciło nadzieję – dzień nie tylko klęski, ale także dzień zdrady. W naszych sercach, a zwłaszcza w sercach tych, którzy ten dzień pamiętają, niech rośnie modlitwa braterskiego współczucia. Trzeba było mieć ogromną siłę, aby taki dzień przeżyć”. Tekst ten ukazał się później w „Tygodniku Powszechnym”, ale przytoczony fragment wycięła cenzura.
            W śnieżnej zamieci, przy dźwiękach góralskiej muzyki odprowadzano trumnę do grobu matki - Marii Witkiewiczowej. W czasie pogrzebu rozeszły się pogłoski, że do kraju sprowadzono nie prochy Witkacego, lecz przypadkowo wykopanej w Jeziorach osoby. Oficjele mitygowali plotkarzy, by siedzieli cicho. Podkreślali, że choć ekshumacja mogła być niewłaściwa, ale pogrzeb zorganizowano „jak się patrzy”. Wszelkie krytyczne uwagi zaś szkodzą przyjaźni polsko-radzieckiej – argumentowali.
            W roku 1994 antropolodzy stwierdzili, że obok Marii Witkiewiczowej leży  anonimowa młoda (ok.30 lat) wieśniaczka z Polesia. Osoba ta miała wyjątkowo zdrowe zęby. Witkacy (dożył 54 lat) nosił sztuczną szczękę, z której był dumny. Wyjmował ją aby pochwalić się w towarzystwie. Zmarła była szczupła i niska (163 cm. wzrostu) w  przeciwieństwie do wysokiego dramaturga o wcale pokaźnej tuszy. Przy zmarłej znaleziono 10 szklanych guzików od chłopskiej koszuli. Nie natrafiono na okucia laski, którą Witkacemu włożono do trumny. Prof. Janusz Degler, badacz twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza tak komentował: „To wydarzenie jest kolejnym dowodem na to, że wiedzie on żywot pośmiertny, który polega na tym, że robi nam okrutne dowcipy i kpi sobie z nas z zaświatów. W Zakopanem można usłyszeć jego chichot odbijający się od Giewontu. Możemy spodziewać się następnych kawałów. Sądzę, że niedługo powstanie dysertacja: „Czy Witkacy był kobietą?”
            Od groteskowego pogrzebu do zbadania kto naprawdę leży na Pęksowym Brzyzku upłynęło siedem lat. W tym czasie młoda Poleszuczka spoczywała pod tablicą głoszącą, iż to Witkacy wrócił do kraju i spoczął obok matki. „Tyle na tej tablicy prawdy, ile na pierwszej stronie „Prawdy” za Stalina” – komentował „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” z Londynu. W całej sprawie panowało kłopotliwe milczenie, pokrywające błędy urzędników. Dopiero dzięki staraniom dwóch osób z Rzeszowa udało się zmusić władze do oficjalnego stwierdzenia pomyłki i wyciągnięcia z niej wniosków. Byli to: Włodzimierz Ziemlański, syn właściciela majątku Jeziory, który był świadkiem śmierci Witkacego i uczestnikiem jego pogrzebu w 1939 r. oraz poseł Stanisław Rusznica, który w tej sprawie złożył dwie interpelacje na posiedzeniach plenarnych Sejmu.
POLESIA CZAR
            Polesie w pamięci pana Włodzimierza Ziemlańskiego utrwaliło się jako kraina dzika i pełna uroku. Jego przodkowie ze strony ojca zamieszkiwali tu od pokoleń: dziadek Włodzimierza – Jan w pobliskim Stolinie, zaś ojciec - Walenty w majątku Jeziory. Była to duża wieś otoczona bagnami i nieprzebytym lasem. Gdy nadchodziła mokra wiosna lub dżdżysta jesień, woda rozmywała drogi i – nieraz na kilka miesięcy - urywała się wszelka łączność ze światem. Tylko miejscowi chłopi potrafili przedostać się poprzez mokradła i bagniska, przynosząc żywność, listy oraz nowiny ze świata. Poleszuk był samowystarczalny: przysłowie mówiło, że wchodził na drzewo bosy, a schodził obuty gdyż łapcie robił z łozy (wierzby). Ubranie szył z utkanego w domu materiału, a do rozpalenia ogniska używał krzesiwa i hubki, które nosił w woreczku uwiązanym u pasa. W sklepach zaopatrywał się jedynie w naftę, żelazo kowalskie i gwoździe, szkło okienne, sól, machorkę oraz bibułkę do kręcenia papierosów. Jako siły pociągowej używano wołów. Hodowano też owce, których skórę wyprawiano na miejscu.
            Dwór Ziemlańskich leżał w sąsiedztwie dwóch jezior, nieopodal rzeczki Lwy, której brzegi zarośnięte były dziką roślinnością. Drzewa i krzewy łączyły się górą za sobą tak, że płynący łódką przemierzał zielony tunel. W rzece i jeziorach żyły ogromne ilości ryb. Lasy pełne były zwierzyny, ptactwa, grzybów i jagód. Zagrożeniem dla bydła były wilki, a dla ludzi bagna niezamarzające nawet w czasie 30-stopniowych mrozów. W czasie mrozów na jeziorach lód pękał z taką siłą, że przypomina to strzały armatnie. W lecie w wyżej położonych miejscach palił się torf. Trwało to nieraz przez wiele miesięcy.
            - Do takich miejsc nie zbliżał się ani człowiek, ani zwierzyna, gdyż ten kto wpadł w żarzący się spopielały torf ginął bez żadnej nadziei na ratunek – wspominał p. Ziemlański.
ŚMIERĆ WITKACEGO
            Wieści ze świata docierały do Jezior z opóźnieniem. Wprawdzie do leśniczówki i do posterunku policji doprowadzona była linia telefoniczna z miejscowości Biała (odległej o 20 km; była tam najbliższa stacja kolejowa), lecz bardzo często pozostawała ona nieczynna. Słupy telefoniczne wkopane w bagnisty grunt łatwo przewracały się i urywały druty. O wybuchu wojny wieś dowiedziała się z radia dziedzica -Walentego Ziemlańskiego. Był  to Telefunken na baterie, wystawiany w dniach nadzwyczajnych wydarzeń w oknie dworu. Przed 1 września posterunkowi oraz sołtys zawiadomili rezerwistów o mobilizacji. Chłopi odeszli do wojska, kartę mobilizacyjną dostali również nauczyciel i leśniczy. Policjanci wyjechali, lecz wieś prowadziła dalej spokojne życie. Poleszucy nie interesowali się polityką, a żadne oddziały wojskowe – nawet patrole zwiadowcze - tutaj nie docierały. Wrzesień 1939 Włodzimierz Ziemlański spędził w domu. Rodzice nie pozwolili mu na wyjazd do gimnazjum w Baranowiczach. Był z tego zadowolony. Razem z bratem Świętosławem cieszył się przedłużonymi, beztroskimi wakacjami.
            - W dniach 10-11 września przybyli do nas pierwsi uciekinierzy z Polski centralnej – wspominał pan Włodzimierz Ziemlański – Byli to  dwaj chłopcy w wieku 16 -17 lat, którzy uciekli na rowerach przed Niemcami z Pabianic pod Łodzią. Nie mieli tu krewnych ani znajomych, toteż zostali we dworze. Zyskaliśmy rówieśników do polowań, rybołówstwa i wędrówek po lasach. Ich dalsza ucieczka była niemożliwa ze względu na zły stan dróg – dodaje pan Włodzimierz, przechodząc do najważniejszej części swej opowieści:
            - Pewnego dnia – a było to 13 lub 14 września – Poleszucy przyprowadzili nieznanego mi mężczyznę w średnim wieku oraz młodą kobietę, mówiących że szukali naszego domu. Pobiegłem prędko po rodziców. Wyszli oni na ganek. Mój ojciec i ów przybysz przez chwilę patrzyli się siebie, a później rzucili się sobie w objęcia. Widziałem łzy w ich oczach.
Rodzice poprosili gości do środka i przez kilka godzin rozmawiali z nimi w zamkniętym pokoju. Zauważyłem później, że przybysz był małomówny, smutny i myślami przebywa gdzie indziej. Wyglądał na człowieka zmęczonego i załamanego psychicznie. Przyjezdni spędzali dnie na rozmowach z rodzicami, na spacerach i przejażdżkach łódką. 17 września około południa wraz z całą wsią słuchali wystawionego w oknie radia. Gdy nieznajomy mężczyzna dowiedział się o napadzie ZSRR na Polskę, załamał się. Granica była niedaleko. 18 września ok. 8 rodzice czekali na gości ze śniadaniem. Gdy nie pojawili się, ojciec zajrzał do ich pokoju. Był pusty. Rozpoczęliśmy poszukiwania. Jeden z Poleszuków powiedział, że widział ich wcześnie rano idących drogą w kierunku wsi Szachy. Udaliśmy się tam. Uszliśmy ze trzy kilometry, lecz nikogo nie spotkaliśmy. Wracając zboczyliśmy z drogi w kierunku lasu. Nagle jeden z towarzyszących nam chłopów  krzyknął, że w lesie leżą zabici. To co zobaczyłem, nie da się opisać. Mężczyzna spoczywał na mchu cały obryzgany krwią. Na obu rękach powyżej dłoni widać było po 4-5 nacięć żyletką. Jego towarzyszka przyjęła większą ilość środków nasennych i pod wpływem porannego chłodu powoli wracała do przytomności. Pogrzeb nieznajomego odbył się nazajutrz tj. 19 września na wiejskim cmentarzu w Jeziorach. Kobieta po tygodniu doszła do siebie i wyjechała do Warszawy. W 1943 r. uciekliśmy z Jezior, gdy wieś zaczęli nachodzić nacjonaliści ukraińscy i bandy rabunkowe. Dopiero w tym czasie ojciec powiedział mi, że przybyszami byli: Stanisław Ignacy Witkiewicz i jego przyjaciółka Czesława Oknińska. Mój ojciec poznał Witkacego w czasie I wojny światowej. W Petersburgu razem służyli w carskim pułku gwardyjskim i razem przeżyli rewolucję 1917 r. Przed śmiercią (14 kwietnia 1943) ojciec zobowiązał mnie do sprowadzenia prochów Witkacego do kraju – kończy pan Włodzimierz Ziemlański.
            Po wojnie rozpoczął karierę wojskową. Doszedł do stopnia podpułkownika, służył w wielu garnizonach, w końcu skierowano go do Rzeszowa. A ponieważ musiał ukrywać swoje szlacheckie pochodzenie, starania o sprowadzenie prochów Witkacego do kraju wzięła na siebie matka: Tatiana Ziemlańska. Pisała do różnych instytucji i urzędów, aż na przełomie 1949/50 wezwano ja do Urzędu Bezpieczeństwa. Tam stanowczo poproszono by zaniechała dalszej korespondencji. Dopiero po przejściu na emeryturę pan Włodzimierz wznowił starania matki. Pisał do znanych osobistości. Otrzymał odpowiedzi m.in. od Tadeusza Kotarbińskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Kazimierza Koźniewskiego, Czesława Miłosza, prof. Henryka Jabłońskiego – przewodniczącego Rady Państwa. Wszyscy popierali go, lecz nie kryli własnej bezradności. Witkacy był postacią wyjątkowo wprost nie pasującą do żadnej  linii politycznej.
PRZYJAŹŃ POLSKO-RADZIECKA NA CMENTARZU
            W roku 1970 pan Ziemlański po raz pierwszy po wojnie pojechał na Ukrainę i nielegalnie przez granicę ukraińsko - białoruską przedostał się do Jezior. Dwór rodzinny znikł z powierzchni ziemi. Mogiłę Witkacego trudno było odnaleźć. Krzyż zgnił, grób zapadł się: „Nie mogłem uwierzyć, że tu leży jeden z najwybitniejszych Polaków, o którego miejscu pochówku zapomniała ojczyzna, rodacy i przyjaciele” – wspominał pan Włodzimierz, który oznaczył to miejsce wbitym w ziemię drewnianym kołkiem.
            Minęły lata. Zaczęła się pierestrojka. Decyzję o przeniesieniu prochów Witkacego do kraju podjął w roku 1987 sam Michaił Gorbaczow w czasie wizyty gen. Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie. Organizacją pogrzebu zajęło się polskie Ministerstwo Kultury. Po stronie radzieckiej również trwały przygotowania. Na cmentarzu w Jeziorach wycięto wszystkie drzewa i krzewy, a spychacze zrównały mogiły. Można domyślać, że nie zostało śladu po wbitym przez pana Ziemlańskiego kołku. Nie miało to najmniejszego znaczenia, bo polska delegacja złożona była z samych ważnych urzędników. Stryjecznego wnuka, Macieja Witkiewicza wciągnięto na listę w ostatniej chwili, gdy zaczął domagać się zezwolenia na wyjazd na własny koszt. Dla pana Ziemlańskiego - świadka pogrzebu Witkacego zabrakło miejsca w samochodzie.
            Polska delegacja przybyła za późno: strona rosyjska sama dokonała ekshumacji, przekazując ministerialnym urzędnikom zalutowaną metalową trumnę wraz z dokumentacją fotograficzną. Zdjęcia były dobrej jakości: na jednym z nich Maciej Witkiewicz zobaczył czaszkę z kompletem uzębienia. „Czy nie rozumiecie, że to wszystko jedno czyje wieziemy szczątki? Liczy się wydźwięk polityczny!” – przekonywali go urzędnicy, nakazując milczenie. Na cmentarzu w Jeziorach rozpoczął się mityng. Przy rzekomej trumnie Witkacego pionierzy zaciągnęli wartę. Miejscowy sowchoz otrzymał specjalną dotację na urządzenie okolicznościowego jarmarku. Na rozłożonych stołach sprzedawano kiełbasę, lemoniadę, ciastka i kolorowe parasolki. W pobliskiej Dąbrowscy urządzono huczną stypę. Na końcu dostojnicy z obu krajów złożyli wieńce pod pomnikiem Lenina w pobliskim mieście. Tak przeniesienie szczątków Witkacego wpisano w „wiecznotrwałą” przyjaźń polsko-radziecką.
            „To skandal. Prof. Aleksander Krawczuk [ówczesny minister kultury] powinien osobiście pokryć koszty tej tragikomicznej farsy, której sam jest autorem” – skomentował Włodzimierz Ziemlański i zaczął pisać listy protestacyjne do władz. Pozostały one bez odpowiedzi. I tak byłoby dalej, gdyby (za namową autora tekstu) do sprawy nie włączył się w 1994 r. rzeszowski poseł Stanisław Rusznica. Nowy minister kultury Kazimierz Dejmek - choć nie ponosił winy za groteskowa ekshumację – stanął w obronie swego poprzednika. Odpowiedział posłowi, iż nie jest zwolennikiem wywoływania nowej sensacji wokół tej sprawy, a decyzję co do ewentualnej powtórnej ekshumacji pozostawił rodzinie Witkacego. Na to poseł Rusznica wystosował interpelację. Czytamy w niej m.in. iż to sprawa publiczna, a nie prywatna: „to kwestia zadośćuczynienia za krzywdy, jakiej doznały prochy Witkiewicza i jego rodzina. Uważam, że naprawienie tej krzywdy nie przekracza możliwości państwa i resortu kultury” – argumentował poseł. Minister Dejmek ponownie odpowiedział odmową, której nawet nie starał się uzasadnić. Stąd druga interpelacja poselska, przyjęta w Sejmie oklaskami. A po niej minister nie miał wyjścia: powołał komisję, w skład  której weszło trzech antropologów. Stwierdzili oni, że zamiast Witkacego w grobie pochowano wieśniaczkę.
            W 1994 pojawiła się kolejna prasowa sensacja. Zgłosił się świadek, który w 1945 r. miał rzekomo wieźć trumnę Witkacego wykopanymi szczątkami Witkacego do Lwowa, gdzie złożono ją w Bibliotece Ossololińskich. Ossolineum nigdy nie zabrało głosu w tej sprawie. -To raczej niewiarygodna historia – stwierdził prof. Janusz Degler. „Wszyscy szukamy Witkacego”- pisała w nagłówku „Gazeta Wyborcza”. Na szczęście nikt już go nie szukał.
            - Teraz już mogę odejść. Wygrałem z kłamstwem – stwierdził pan Włodzimierz Ziemlański. Zmarł 18 lipca 1998 r w Rzeszowie.
            Postać Witkacego nieoczekiwanie wskrzesił najnowszy film Jacka Koprowicza „Mistyfikacja” ze wspaniałymi kreacjami: Jerzego Stuhra (Witkacy) i Macieja Stuhra (Łazowski) oraz Ewy Błaszczyk (Czesława Oknińska) i  Karoliny Gruszki (Zuzia). „Nie jest to film o Witkacym, lecz o tęsknocie za Witkacym…A także o tym czym jest sztuka. Według Witkacego sztuka jest wielką mistyfikacją, kłamstwem, oszustwem…”- wyjaśniał reżyser.
           
            Czesława Oknińska w powojennej rozmowie z Janem Z. Brudnickim powiedziała:
            „Pamiętam jak Witkacego fascynowała sprawa Tadeusza Micińskiego, który nie miał grobu, zamordowany bodaj gdzieś na Ukrainie. Powtarzał wiele razy, że i on chciałby nie mieć grobu. Mówił, że to wspaniale  kiedy wszyscy pisarza znają i uważają, że jest wszędzie, podczas gdy nic materialnego po nim nie zostało. I tak jest”.

Pani Zdzisławie Ziemlańskiej dziękuję za: udostępnienie zdjęć z domowego archiwum oraz pracy Sławomira Smoczyńskiego „Stanisław Ignacy Witkiewicz „Witkacy”, Ostatnie dni…” Kraków, listopad 1992 (maszynopis). Korzystałem również z publikacji posła Stanisława Rusznicy „Prawda o pogrzebie Witkacego”, Rzeszów, listopad 1995 Zawiera ona korespondencję Włodzimierza Ziemlańskiego, wycinki prasowe i stenogramy sejmowe.

(...)
Reportaż ukazał się w VIP Biznes&Styl, wydanie maj-czerwiec 2010

                                                         
           

           
           
Galeria zdjęć