o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

środa, 20 sierpnia 2014

Sprawa Hłaski











Na powrocie Hłaski nam nie zależy

Bartosz Marzec

"Rzeczpospolita", "Rzecz o książkach", 20-21.02.2010, s. 27-29.

Z początku władze PRL usiłowały zmusić niepokornego pisarza do powrotu. Ostatecznie uznano, że najlepiej skazać go na emigrację. Za granicą nie poradzi sobie i problem rozwiąże się sam.

Po wyjeździe z Polski w roku 1958 Marek Hłasko pozostawał pod stałą obserwacją wywiadu PRL. W dokumentach przechowywanych przez IPN tragedia spotyka się z farsą, groza - ze śmiesznością. Parafrazując słowa samego pisarza: to temat dla Franza Kafki, ale i Charlie Chaplin coś by z tego zrobił.

Sprawa Hłaski nosiła kryptonim "Kleist". W 1964 roku oficer Wydziału VIII Departamentu I MSW, który wypełniał kartę personalno-operacyjną, w rubryce "powody rejestracji" wpisał: "współpracownik paryskiej "Kultury"", w rubrykach "zawody wyuczone" oraz "zawody wykonywane" - "pisarz", "nałogi" - "alkoholik". Sprawa została zamknięta w lutym 1970 r. W rubryce "uwagi dodatkowe" pojawiła się lakoniczna informacja "figurant zmarł 15 VI 1969 r. w Wiesbaden - RFN" (w istocie zmarł 14 VI - BM).

Historia zawarta w teczkach (IPN BU 1532/13735 i IPN BU 01940/63) dotyczących Marka Hłaski zaczyna się w roku 1957. Wtedy to - jak czytamy w "Pięknych dwudziestoletnich" - Hłasko nie miał już w Polsce nic do roboty: "W roku pięćdziesiątym szóstym wydano zbiór moich opowiadań pod tytułem "Pierwszy krok w chmurach"; ale był to krok również i ostatni". To wtedy po raz pierwszy wystąpił z prośbą o paszport.

W piśmie z 14 lipca 1957 roku skierowanym do Biura Paszportów Zagranicznych MSW dyrektor Biura Współpracy Kulturalnej z Zagranicą Eugeniusz Markowski z Ministerstwa Kultury i Sztuki poprosił "o wydanie paszportu na wyjazd do Francji i NRF dla obywatela Marka Hłasko". Pisarz zamierzał udać się "15 września br. na okres 3-ech miesięcy do Francji i NRF dla zapoznania się z życiem literackim w związku z przyznanym stypendium artystycznym".

Z początku wniosek został odrzucony, potem jednak wyrażono zgodę na wyjazd. 20 lutego 1958 r. pisarz zwrócił się więc do Wydziału Dewizowego Departamentu Zagranicznego Narodowego Banku Polskiego z "prośbą o umożliwienie kupna biletu samolotowego do Paryża za polskie pieniądze". Wyjaśnił, że ma "umowę z francuskim wydawnictwem Julliard w Paryżu na wydanie książki "Ósmy dzień tygodnia i inne opowiadania"". Dodał też: "Wydawnictwo Julliard wezwało mnie do Paryża w nieprzekraczalnym terminie do 25 b.m., gdyż książka jest złożona, a chodzi o konsultacje realiów polskich, czego ja tylko mogę dokonać".

Agent "Henryk" donosi

W "Pięknych dwudziestoletnich" Hłasko napisał: "W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym, w lutym, wysiadłem na lotnisku Orly z samolotu, który wystartował z Warszawy. Miałem przy sobie osiem dolarów; miałem dwadzieścia cztery lata; byłem autorem wydanego tomu opowiadań oraz dwóch książek, których wydać mi nie chciano. Koledzy żegnający mnie na lotnisku nie wierzyli, że wrócę; ja ani przez chwilę nie myślałem, że pozostanę. Bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że świat dzieli się na dwie połowy, z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej nie do wytrzymania".

W półtora roku po tym, jak Hłasko znalazł się w Paryżu, do Warszawy przyszedł raport z nagłówkiem "Tajne specjalnego znaczenia". Sporządził go "Żak", oficer rezydentury polskiego wywiadu działający w Izraelu pod przykryciem pracownika wydziału konsularnego poselstwa PRL. Powołując się na swego informatora "Henryka", pozostającego w przyjacielskich stosunkach z Hłaską, "Żak" przedstawił sensacyjne okoliczności wyjazdu pisarza z ojczyzny: "dostał wezwanie do wojska ze stawieniem się bodajże w przeciągu 5 dni. Przerażony perspektywą spędzenia "swego wesołego życia" w rekrutach Hłasko poszedł po radę do konsula francuskiego, co robić, aby urwać się od wojska. Tamten podobno doradził natychmiastowy wyjazd za granicę, co nie było niemożliwym, gdyż Hłasko miał już swój paszport w ręku. Tenże konsul po kilkuminutowej naradzie z kimś w innym pokoju przybił Hłasce na poczekaniu wizę wjazdową do Francji. Ale sama wiza nie wystarczyła. Potrzebny był bilet, który można nabyć za zgodą władz dewizowych lub płacąc w dewizach. Znalazł się więc i oferent dewiz. Był nim warszawski korespondent "Time'a" (chodzi o "The New York Times - B.M.), który "pożyczył" Hłasce 100 dolarów. Mając je, Hłasko wykupił bilet, wyjeżdżając z Polski, zanim zbliżył się termin powołania do wojska. Hłasko argumentował przed "Henrykiem", że jednym z powodów ociągania się w powrocie do Polski był strach sądu wojskowego za dezercję".

Jeśli wierzyć dokumentom, wyjazd Hłaski niemile zaskoczył kilku partyjnych prominentów. Gen. Ryszard Dobieszak, wiceminister spraw wewnętrznych i komendant główny MO, wystosował pismo do Jerzego Morawskiego, sekretarza KC PZPR, który zgłosił wcześniej "zastrzeżenie przeciw wyjazdowi ob. Hłaski Marka za granicę do kraju kapitalistycznego". Według ustaleń Dobieszaka pisarz opuścił Polskę tylko dzięki ministrowi kultury i sztuki Karolowi Kurylukowi, który pomimo polecenia z MSW nie podjął decyzji o cofnięciu wydanego Hłasce paszportu. Z materiałów opublikowanych w 2008 r. w "Zeszytach Historycznych" wynika, że ze strony Kuryluka było to niedopatrzenie. Wreszcie, jak informował Dobieszak, w następstwie wyjazdu Hłaski minister spraw wewnętrznych Władysław Wicha nakazał wycofanie wszystkich paszportów pozostających w dyspozycji Ministerstwa Kultury i Sztuki.

Czy zatem Hłasko wyłącznie szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł się za granicą? Wątpliwe. Trudno wierzyć, że w lutym 1958 r. funkcjonariusze MSW nie wiedzieli, kogo wypuszczają za granicę. W teczce pisarza znajduje się nawet lista pasażerów, z którymi leciał do Paryża.

Być może więc władze PRL zamierzały upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: pozbyć się kłopotliwego pisarza oraz utrącić stosunkowo liberalnego ministra kultury? Jeżeli było tak w istocie, plan powiódł się znakomicie. Karol Kuryluk został wkrótce odwołany i mianowany ambasadorem w Wiedniu.

Runda po nocnych lokalach

Warszawę regularnie informowano o poczynaniach Marka Hłaski. W notatce z 18 marca 1958 r. czytamy: "Po przyjeździe do Paryża zamieszkał w siedzibie "Kultury" 91, Avenue de Poissy, Maison Laffitte. Do Ambasady PRL dotychczas nie zgłosił się i mimo prób czynionych ze strony ambasady nie udało się nawiązać z nim kontaktu. M. Hłasko pozostaje pod stałą opieką Konstantego Jeleńskiego - członka zespołu redakcyjnego "Kultury". Za jego pośrednictwem podpisał kontrakt ze znanym wydawcą paryskim - Julliard'em na wydanie swoich książek. Na transakcji tej Hłasko został oszukany, gdyż otrzymał śmiesznie małe honorarium - 80 000 fr. Po otrzymaniu przez Hłaskę pieniędzy Jeleński oprowadza go po nocnych lokalach i podsuwa kobiety wątpliwej reputacji".

W raporcie z 4 czerwca 1958 r. powiadamiano, że "sprawa Marka Hłasko jest dość głośno komentowana na terenie Paryża. Polskie emigracyjne gazety wszelkie komentarze na ten temat podają w tonie sugestii, że Hłasko nie ma po co wracać do kraju. Sprawa wydania "Cmentarzy" jest wykorzystywana jako dowód ograniczenia swobód obywatelskich, istnienia cenzury i przemijania osiągnięć października. Ukazał się również wywiad Hłaski dla paryskiego "Ekspressu" (chodzi o "L'Express" - B.M.). Ton jego wypowiedzi jest jednak antypolski, tym niemniej charakterystyczny dla niego. Np. na pytanie: czy miał on coś wspólnego z Partią - odpowiedział: tak, dodając do tego komentarz, że kiedyś pożyczył od członka Partii 100 zł (w istocie wypowiedź Hłaski była bardziej błyskotliwa: "Pożyczyłem kiedyś tysiąc złotych od członka partii i nigdy mu ich nie oddałem. Tyle miałem do czynienia z polityką" - B.M.). (...) Poza tym wymieniony bardzo kompromituje się swym zachowaniem: nagminnie pije, w ogóle prowadzi niemoralny tryb życia".

Osoba sporządzająca raport była najwyraźniej skrajnie nieprzychylnie ustosunkowana do Hłaski. W notatce nie wspomniano bowiem o wiele mówiących słowach pochodzących ze wzmiankowanego wywiadu: "Pisarz jest niczym bez swojej ojczyzny. Polska jest dla pisarza krajem nadzwyczajnym i warto jest ponieść wszelkie konsekwencje, by żyć w tym kraju i obserwować go" oraz "Zależy mi szczególnie, aby zostało jasno powiedziane, że mówię w moim własnym imieniu, absolutnie nie w imieniu polskiej młodzieży czy w ogóle Polski; nie przeżyłbym myśli, że to by mogło komukolwiek zaszkodzić".

W kwestii tyczącej "kompromitującego zachowania" trzeba zaznaczyć, że alkohol był Hłasce potrzebny przede wszystkim jako element postawy "loosera", którą odgrywał dla bliższych i dalszych znajomych. Pisał wyłącznie na trzeźwo.

Berlin Zachodni, czyli pułapka

24 kwietnia 1958 r. do Biura Konsularnego MSZ wpłynęło pismo informujące, że "Konsulat Generalny PRL w Paryżu przedłużył ważność klauzuli powrotnej i rozszerzył paszport na wszystkie kraje Ameryki Północnej i Południowej Nr CA - 0097479 wyd. przez MSW Biuro Paszportów Zagranicznych na nazwisko Hłasko Marek". Pisarz razem ze swoim kompanem Janem Rojewskim (w papierach MSW opisany jest jako "literat, emigrant z Polski") pojechał wtedy na Sycylię. Po powrocie zgłosili się do polskiej ambasady w Rzymie, by ponownie przedłużyć ważność paszportu. W "Pięknych dwudziestoletnich" Hłasko wspominał:

"- Musimy zapytać Warszawy - powiedziano mi.

- Przecież w Paryżu dano mi słowo honoru, że przedłużycie mi paszport, kiedy będzie trzeba.

- Poczekajcie dwa dni".

22 września w depeszy do towarzyszy Sobierajskiego i Ogrodzińskiego towarzysz Druto z ambasady w Rzymie pytał: "Czy możemy przedłużyć na jeden rok paszport zwykły seria CA nr 0097479, wystawiony przez MSW dnia 4.10.57, ważny do 4.10.58 roku - Marek Hłasko (literat). Pragnie udać się do USA po odbiór należności pieniężnych za wydaną tam książkę". Depeszę otrzymali m.in. Cyrankiewicz, Morawski, Rapacki, Wicha i Moczar. Młodym pisarzem interesowali się więc sam premier, sekretarz KC, minister spraw zagranicznych, minister i wiceminister spraw wewnętrznych.

"Po dwóch dniach znów zgłosiłem się do ambasady - pisał Hłasko - powiedziano mi, abym czekał.

- Nie mogę czekać - powiedziałem. - Moja włoska wiza kończy się za dwa dni. Muszę opuścić Włochy. Mam tylko wizę niemiecką i nie dostanę już żadnej innej, gdyż ważność paszportu kończy się za kilka dni.

- Jedźcie do Berlina i zgłoście się do Polskiej Misji Wojskowej. Tam będzie już dla was odpowiedź".

Była to pułapka. Jak w znakomitej biografii Hłaski pisze Andrzej Czyżewski, "do Berlina Zachodniego można było wjechać bez wizy. Ale aby stamtąd dokądkolwiek wyjechać, trzeba było mieć wizę wjazdową kraju, do którego się jechało, a aby zdobyć wizę, trzeba było mieć ważny paszport. Paszport Marka stracił ważność". Z Berlina Zachodniego można było wracać do Polski albo pozostać w tym mieście nielegalnie.

Do kraju przesłano wtedy notatkę następującej treści: "Dnia 29.9.1958 r. M. Hłasko, po uprzednim telefonicznym zwróceniu się do pracownika Misji, w sprawie decyzji co do rozszerzenia ważności jego paszportu (jak ją nazwał - życiowej wagi) na Stany Zjednoczone, przyszedł na zaproszenie pracownika do budynku Misji o godz. 15.25. Na uwagę zasługuje fakt, że Hłasko był mocno zdenerwowany. (...) Na moją propozycję, by usiadł, że chcę z nim spokojnie porozmawiać, zapytał "Czy i jaka jest decyzja i dlaczego Władze nie chcą pójść mu na rękę?". Zapytałem, na jakiej podstawie doszedł do takiego wniosku. Wszędzie w jego podróżach pomagano mu i pozytywnie załatwiano jego prośbę, ale obecnie wobec jego rocznego pobytu, na który otrzymał zezwolenia - poza granicami Kraju - czas byłby zastanowić się już nad powrotem i czy nie uważałby on obecnie powrót do kraju za najbardziej odpowiednią decyzję. Hłasko, wybuchając, odpowiedział, że w kraju jako pisarz nie ma żadnych perspektyw, bo jego powieści i artykułów nie chcą drukować, filmów nakręcać i w związku z tym musiałby być tylko ciężarem dla swej rodziny, a tego nie chce. Jednym słowem - nie ma co w kraju robić".

Będę żałował całe życie

Pracownik Misji odniósł wrażenie, że w grę wchodzi "obawa przed konsekwencjami, które (Hłasko) ewentualnie mógłby ponieść w Kraju w związku z jego niewłaściwym zachowaniem się za granicą". Oficer starał się "uspokoić go i przekonać, że w Kraju nie grożą mu żadne konsekwencje czy szykany, względnie utrudnianie mu życia, a odwrotnie - po powrocie będzie mógł spokojnie zabrać się do pracy, a swym obecnym powrotem do Kraju zaprzeczy wszelkim szkalującym go wypowiedziom i pogłoskom".

Hłasko przyznał, że nie spodziewał się, by ze strony władz spotkać go miały jakieś przykrości, "ale jednak moralnie nie czuje się na siłach, by obecnie powrócić do Kraju". "Dosłownie wyraził się: "Putrament i Kruczkowski jeszcze działają, Broniewska jeszcze działa"".

Rozmowa była kontynuowana dzień później w kawiarni Bristol przy Kurfürstendamm. Pracownik Misji raportował: "Tak jak wczoraj można było wyczuć pewne wahanie, to dzisiaj dość stanowczo wyraził się, że to jest jego ostatnie słowo i o ile władze nie pójdą mu na rękę, to "będzie zmuszony postąpić tak, że przez całe życie będzie żałował, będzie zmuszony emigrować".

I rzeczywiście, 8 października 1958 r. w obozie przejściowym dla uchodźców Marienfelde pisarz poprosił o azyl polityczny.

Nieco wcześniej, 3 października 1958 r., do Warszawy wysłano ściśle tajną notatkę tyczącą "Kultury": "Ostatnio Giedroyć zapowiada "publikowanie rewelacyjnych nowel" Hłaski na temat "życia pod reżimem komunistycznym (m.in. o organach Bezpieczeństwa Publicznego), wobec których publikacje Koestlera i Orwella są niczym". Występy Hłaski za granicą noszą charakter wyraźnie polityczny i są skrzętnie wykorzystywane przez wrogie ośrodki emigracji polskiej i koła antykomunistyczne na Zachodzie do szkalowania rzeczywistości polskiej i idei komunizmu".

17 stycznia 1959 r. Hłasko raz jeszcze zgłosił się do Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie. Przyjął go pracownik Misji Józef Zimniak, który w notatce służbowej opatrzonej adnotacją "Ściśle tajne" napisał: "Był zdenerwowany, oświadczając, że postanowił powrócić do Kraju. Jąkał się, mówił chaotycznie, że wszystko mogłoby być inaczej, gdyby jesienią ub. roku pozwolono mu jechać do Stanów Zjednoczonych (...)".

Funkcjonariusz zauważył, że Hłaskę niepokoiło to, czy może mieć jakieś przykrości. "Wyraziłem pogląd, że samo to, iż poprosił o azyl, a teraz nie zamierza dłużej z niego korzystać, nie stanowi podstawy do odpowiedzialności (...) Wreszcie zapytał mnie wprost, jaka odpowiedzialność mu grozi, czy w kodeksie przewidziana jest kara za pozostanie za granicą. Odpowiedziałem, że za samo pozostanie dłużej za granicą niż określa paszport, prawo polskie nie przewiduje odpowiedzialności".

Uzgodniono, że Hłasko skontaktuje się z Misją telefonicznie. Nie zadzwonił jednak. 22 stycznia był w Tel Awiwie.

Dlaczego? Być może poniosły go nerwy. W dwa dni po rozmowie w Misji niemieckie gazety podały do wiadomości, że zbuntowany polski pisarz zamierza powrócić do kraju. A przecież w Misji obiecano mu dochowanie dyskrecji.

Kochany Dyzio

W wywiadzie dla izraelskiej gazety "Haboker", którego tłumaczenie zostało natychmiast przekazane do Warszawy, pisarz powiedział: "Moją Ojczyzną jest Polska i powrócę do niej po miesiącu pobytu w Izraelu, bez żadnej obawy przed trudnościami. Obawiam się tylko, że dostanę lanie od mojej narzeczonej, którą opuściłem, wyjeżdżając z Polski przed rokiem...".

W notatce z lutego 1959 r., adresowanej do ministra spraw wewnętrznych Wichy, jego zastępcy Moczara i podsekretarza stanu w tym samym resorcie Alstera, oceniono: "W chwili obecnej Hłasko znajduje się w trudnej sytuacji materialnej. Jest zupełnie bez pieniędzy. Opowiada, że w trakcie swoich podróży stracił ponad 28 000 dolarów. (...) Hłasko, czyniąc starania o powrót do Polski, wyraża obawę odpowiedzialności za utrzymywanie na terenie NRF kontaktu z majorem wywiadu amerykańskiego o imieniu Johny. Podkreśla on przy tym, że nie przekazał temu oficerowi żadnych tajemnic. (...) Hłasko po otrzymaniu azylu (na jego prośbę) od władz NRF nabył również obywatelstwo zachodnioniemieckie. Nie ma on żadnych skrupułów z tego powodu".

Notatka zawiera istotne przekłamania. Pisarz nigdy wcześniej nie był w posiadaniu kwoty choćby zbliżonej do 28 tys. dolarów. Jeżeli mówił o tym, to tylko by udramatyzować swoją sytuację. Poza tym nigdy nie przyjął obywatelstwa zachodnioniemieckiego. W jego paszporcie azylanckim, który pokazał w Berlinie Józefowi Zimniakowi, w rubryce "przynależność państwowa" wpisano "Polska".

W Izraelu do obserwacji Hłaski rezydent wywiadu PRL wyznaczył agenta o kryptonimie "Henryk". 4 lutego 1959 roku "Henryk" informował: "Spotkałem się z nim (Hłaską - B.M.) "całkowicie przypadkowo", udając się promenadą nad morzem do domu, dnia 28 stycznia godz. 12.30. Przetrzymawszy wybuchy radości ze wszech stron /ze strony Mareczka, Jana Rojewskiego i jakiejś b. aktorki scen polskich - pani Zuli, o której Marek twierdzi, że powinna występować już tylko w "amatorskim zespole kostnicy miejskiej" (chodzi o Zulę Dywińską - B.M.)/ - przystąpiłem do rzeczy i opowiedziałem, po co tu jestem (tj., że przebywa na stypendium - B.M.). M.H. i reszta towarzystwa uznała za stosowne to spotkanie uczcić i w tym celu udaliśmy się do pokoiku w hotelu "Hess", zakropiwszy uprzednio pierwszą butelką Whisky. (...) Rozmowy serdeczne w tym dniu (...) przeplatane pieśnią masową polską i radziecką śpiewaną przez znanego autora obrały sobie za temat wspomnienia warszawskie, wylewy niechęci do Izraela i desperackie apostrofy Mareczka, który dopytywał mnie się ciepło na stronie - "jak sądzisz Dyziu będą w Polsce jakieś klapsy?"".

Następnego dnia w kawiarni Balsam "Henryk" spytał Hłaskę, z jakim paszportem przyjechał on do Izraela. Pisarz miał odpowiedzieć, że z niemieckim: "Ja tiepier germaniec Dyziu". Taką wypowiedź (jeśli faktycznie miała miejsce), można tłumaczyć skłonnością Hłaski do ubarwiania własnej biografii.

"Znów refren "Jak sądzisz kochany Dyziu, będą przykrostki w Polsce?" - raportował dalej "Henryk" - Odpowiadam z okrucieństwem, że na pewno orkiestra będzie grała na dworcu trzy dni przed przyjazdem i go pochwalą za zasrane wypowiedzi i że tiepier on germaniec. Marek zmartwiony, nadrabiający miną mówi o swoim kabotyństwie, tłumacząc, że doprawdy nie miał innej racji, po tym jak paszport polski przestał być ważny.

- A nikt cię nie wrabiał specjalnie?

- Nie! Jedyny gość, o którym wiedziałem, że był z wywiadu amerykańskiego, to ten Johny, polski emigrant od lat, który mi podarował walizkę - będę się musiał chyba tłumaczyć, ale czy ja wiem, czy oni uwierzą po prostu w przyjaźń?

- Nie - powiedziałem - bo przyjaźń mogła być jednostronna.

- Nie rozumiem cię, Dyziu?

- Przyjaźń czułeś ty, a dla niego mógł być to interes.

- Bzdura".

"Henryk" czuł się w obowiązku powiadomić rezydenturę, jaki jest jego faktyczny stosunek do Hłaski. Napisał: "nie potrafiłbym zapałać doń nienawiścią, gdyż osobę tę nieco kompromitującą darzyłem sympatią, tak jak się darzy sympatią kalekę, ustępując mu miejsca w tramwaju".

Cytował też wypowiedź Hłaski o Polsce: "Ostatecznie to jest moja Ojczyzna i ostatecznie ma się tam kogoś w tym kraju, kogo się kocha (nb. Agnieszka Osiecka, Warszawa ul. Dąbrowskiego 52)".

W uzupełnieniu raportu "Henryk" zacytował "parę zdań luźnych", m.in. tyczących ludzi, którzy ewentualnie mogliby dopomóc Hłasce w powrocie: "Gomułka może się w pierwszym odruchu nie zgodzi, potem go zaczną może namawiać tacy, co mnie nie kopali, jak Słonimski, Broniewski, Morawski, Kazio Wyka i może po jakimś czasie...".

9 października "Henryk" wrócił do sprawy kontaktów Hłaski z wywiadem amerykańskim: "Johny poza melancholijną oceną działalności wywiadów (nie potrzebujemy sobie taktyki wyjaśniać) powiedział panu M.H., gdzie znajduje się niejaki Światło - M.H. chwalił się, bo jest jednym z niewielu ludzi, którzy o tym wiedzą. Był na tyle sprytnym, że grona tych osób nie powiększył "nawet" o mnie. Dalej. Ponieważ M.H. ciągle podawał jako pierwszy czynnik swej nostalgii i chęci powrotu do kraju istnienie ukochanej dziewczyny (narzeczonej), John proponował mu okazanie daleko idącej przysługi - wywiezienie jej dla niego z Polski. Tutaj zresztą pragnę zauważyć, że pani A. Osiecka może się nawet z p. M.H. spotkać, wyjeżdża bowiem do Italii. Być może już powiadomiła go o czekającym go szczęściu".

W uzupełnieniu charakterystyki Hłaski "Henryk" stwierdza: "chorobliwie podejrzliwy i nieufny". Agent wywiadu MSW ocenia, że człowiek, którego rozpracowuje od miesięcy, zaczyna się czuć osaczony. Zastanawiając się nad powodem tego stanu, agent dochodzi do smutnego wniosku, że musi to być choroba. Jakby powiedział Hłasko: taka sytuacja wydaje się świeża.

On już nas urządzi

W tekście, który 30 stycznia 1959 r. zamieściła gazeta "Maariv", Hłasko pisał: "Oto ujrzałem swój portret - pijak, wariat, szaleniec, który szerzy szum, szał i pogardę. Nie byłem ani szczęśliwy, ani nieszczęśliwy - po prostu wszystko, co nie pochodziło z Polski, nie było z Nią związane - w ogóle mnie nie ciekawiło. Lepiej bym jeszcze raz zaufał Bogu za to, że nam dał szanse do niezwyciężonej duszy".

Niecały miesiąc później rezydent wywiadu PRL w Izraelu napisał do Warszawy raport w sprawie Hłaski. W odpowiedzi otrzymał dokument przedstawiający pogląd centrali na sprawę:

"1. Jego (Hłaski - B.M.) prośba o azyl, a następnie oczernianie Polski wynikło z powodu jego bezideowości, ograniczenia umysłowego, a także z nadmiaru pieniędzy, których w tym okresie posiadał znaczną ilość. Stał się "primadonną jednego tygodnia" (nawiązanie do tytułu szkalującego Hłaskę artykułu z "Trybuny Ludu" - B.M.).

2. (...) H. zaczął powoli trzeźwieć i zdawać sobie sprawę, że tylko w Polsce może mieć warunki materialne zapewniające mu możliwość prowadzenia dotychczasowego hulaszczo-pijańskiego trybu życia. Czyni próby powrotu, ale ponieważ nie zostaje przyjęty z "należnymi" honorami - oburza się.

3. Warunki finansowe zmuszają go do wyjazdu do Izraela, gdzie ma kilku znajomych. Tu ponownie czyni próby powrotu, udając skruszonego. Zdaje on sobie doskonale sprawę, że w wypadku nieudzielenia mu zgody na powrót jego możliwości na terenie Izraela wyczerpią się bardzo szybko (...). W jego warunkach przy braku wykształcenia i nieznajomości języków obcych jego możliwości są ograniczone - a przy tym zapoznał się z życiem emigracji polskiej i wyciągnął z tego wnioski. (...).

4. H. nie ma żadnych wyrzutów z powodu poproszenia o azyl niemiecki. Martwi się tylko, że w Polsce poniesie konsekwencje za kontakt z majorem wywiadu amerykańskiego o imieniu Johny. Kontakt ten najprawdopodobniej nie był taki "czysty", jeśli H. systematycznie podkreśla, że będzie musiał "siedzieć" ze 2 lata. Poza tym pewne fakty wskazują za tym, że kontakt ten w pewnym sensie jest dotychczas podtrzymywany (...).

5. W chwili obecnej H. jest otoczony przez różnego rodzaju kombinatorów i naganiaczy, którzy chcą zarobić coś na nim (...). Ale to długo nie potrwa i już obecnie jego protektorzy martwią się, co z nim zrobić.

6. Reasumując, można ogólnie stwierdzić, że H. systematycznie "wykańcza się" i jest to zero moralne, polityczne i umysłowe".

Lektura dokumentu nasuwa myśl, że tajne służby PRL uważały niepokornego pisarza za zagrożenie. Nie bardzo wiedziano, jak się wobec Hłaski zachować. W końcu zapadła decyzja, że najlepiej będzie, jeśli pozostanie on za granicą. Na emigracji skazany jest bowiem na klęskę.

Czy na poparcie tej teorii istnieje dowód? Być może z licznych materiałów zgromadzonych w dwóch teczkach Hłaski (w sumie około 100 stron) najważniejszy jest krótki komentarz rezydenta wywiadu PRL w Izraelu do kolejnego raportu "Henryka": "O informacji załączonej poinformowałem "Gospodarza" (posła pełnomocnego lub charge d'affaires poselstwa PRL w Izraelu). "Gospodarz" uważa, że urabia się opinię o H., jaki to biedny itp., po to, abyśmy ulegli szybciej i wpuścili go do Polski, a on już nas urządzi". Podpisano "Stefan". Data: 15 maja 1959 r.

Dezaktualizacja się pogłębia

Pomimo wytycznych otrzymanych z Warszawy szef poselstwa PRL w Izraelu Antoni Bida zdecydował się przyjąć Hłaskę osobiście. Jak raportował "Lech", oficer rezydentury w Tel Awiwie: "popijając kawę tow. Bida powiedział Hłasce, że widział się w Warszawie z jego przyjacielem itp. Wszyscy go oczekują. Dalej mówił on, że Hłasko ma "iskrę bazę" (sic!), ale może pisać tylko w Polsce. Wrócili do Polski Wańkowicz, tak i Hłasko winien wrócić względnie zostać za granicą, ale nie opluwać Polski. Na zapytanie Hłaski "czy p. Minister da mi wizę" tow. Bida powiedział, że dam, jeśli mnie przekonasz (dosłownie), że chcesz naprawdę wrócić".

Z takiego obrotu spraw nie był zadowolony wiceminister spraw zagranicznych Marian Naszkowski. W depeszy do Bidy napisał:

"1. Wasza rozmowa z Hłasko była zupełnie niepotrzebna i w dodatku przeprowadzona fałszywie. Dała ona Hłasce powód do puszczenia fałszywej informacji o udzieleniu mu wizy. Działaliście niezgodnie z naszą instrukcją z dnia 28 stycznia. W instrukcji tej pisaliśmy, że nie zależy nam raczej na powrocie Hłaski i że nie należy przejawiać żadnego zainteresowania dla jego osoby. (...) Od tego czasu minęło kilka miesięcy i sprawa powrotu Hłaski doznała dalszej dezaktualizacji. Jego zachowanie w miarę cyniczne w miarę głupkowate pogłębiło dezaktualizację. Jak w tych warunkach tłumaczyć Wasze niepotrzebne włączenie się do rozmowy, przeprowadzenie jej w duchu "ojcowskiej życzliwości" i stwarzanie wobec niego złudzeń?

2. Hłaski ponownie nie przyjmujcie. Jeśli się będzie zgłaszał, niech rozmawia z nim niski urzędnik i niech go zbywa formułką, że brak odpowiedzi z Warszawy. Jeśli H. będzie się powoływał na dane mu przez Was nadzieje, urzędnik winien wyjaśnić, że H. mylnie zrozumiał Waszą wypowiedź.

3. Na powrocie Hłaski dalej nam nie zależy. Niepotrzebne są nam również obecnie żadne jego wypowiedzi kajające się. Osoba H. przestała być w kraju problemem. W opinii Zachodu H. również sam się wykończył".

Szuka efektownego zakończenia

Ostatni raport znajdujący się w teczce został sporządzony 26 czerwca 1967 roku. Opatrzono go sygnaturą "Tajne specjalnego znaczenia". "Marek Hłasko - mieszka w Hollywood. Powodzi mu się bardzo źle. Pisze mało. W tłumaczeniach na angielski jego twórczość traci cały koloryt naszego języka. Bardzo tęskni za krajem, ale wydaje mi się, że pogodził się już z losem. Obecnie jest na kursie pilotów DDT rozsiewających chemikalia, pije tylko do pierwszej w nocy, bo o piątej musi być już na lotnisku. Obawiam się, że szuka efektownego zakończenia swojej ziemskiej wędrówki".

Dla partyjnych decydentów były to znakomite wieści, choć w istocie tylko częściowo pokrywały się z prawdą. Dla przykładu: Hłasko nie uczęszczał na żaden "kurs pilotów DDT". Ukończył prywatną szkołę pilotażu w Santa Monica i otrzymał świadectwo upoważniające do samodzielnego latania.

W 1966 r. pisarz wyznał w "Pięknych dwudziestoletnich": "Wysiadając z samolotu na lotnisku Orly, myślałem, że najpóźniej za rok będę z powrotem w Warszawie. Dzisiaj wiem, że nie wrócę do Polski już nigdy; pisząc to jednak wiem także, że chciałbym się omylić. Przez wiele lat nie mówiłem po polsku; żona moja jest Niemką; wszyscy moi przyjaciele są Amerykanami lub Szwajcarami i z przerażeniem zauważyłem, że począłem myśleć w innym języku i tłumaczyć to sobie na polski. Wiem, że to oznacza mój koniec; moi grabarze z Warszawy nie pomylili się. W tym zawodzie człowiek myli się najrzadziej".





poniedziałek, 18 sierpnia 2014

PRL,"Ostatni dzwonek" - W s p o m n i e n i e -

Jestem rocznik 74 i pamietam, ze bylam zachwycona filmem gdy obejrzalam go po raz pierwszy. Mialam wtedy 15 lat. Potem ogladalam jeszcze kilka razy a ostatnio- tydzien temu. I teraz w wieku prawie 40 lat doszlam do smutnego wniosku, ze oni przegrali. Swir popelnil samobojstwo, Meluzyna zwolnila sie, Buka oblali na maturze (ok.zdal poprawke), inni uczniowie-jakze symbolicznie-zostali zlapani w siatke w czasie polowania. Nawet dyrektor w koncu zrezygnowal a jego miejsce zajal beton polityczny. Czy to znaczy, ze idea sie nie obroni bez wzgledu na to jak bylaby sluszna? To co pozostaje?

..


..   SEE