o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 23 sierpnia 2014

Do zagłady. Donikąd.


III Wojna światowa. Właśnie się rozpoczęła?
Jerzy Prokopiuk

11 września 2001 roku, w Czarny Wtorek, anonimowe siły terrorystyczne dokonały niespodziewanego ataku na Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, niszcząc w samobójczych atakach samolotowych symbol amerykańskiego – i (tym samym) światowego – handlu, World Trade Center w Nowym Jorku, i poważnie uszkadzając ośrodek sterowniczy amerykańskiej potęgi militarnej w Waszyngtonie – Pentagon.
Czy był to atak niespodziewany? Nie, i to w podwójnym sensie. Amerykańska sztuka – zarówno literatura (sensacyjna), jak i film – te, by użyć określenia C.G. Junga, ,,zbiorowe sny ludzkości”, ukazały nam już dawno serię katastroficznych scenariuszy zagrożenia czy wręcz zniszczenia nie tylko Stanów Zjednoczonych, lecz także całej ludzkości. Ponadto zaś zamachy terrorystyczne dokonywane były także w USA – od wielu już lat ich sprawcami byli zarówno bojownicy islamscy, jak katoliccy (irlandzka IRA, czy baskijska ETA) i protestanccy, czy hinduistyczni Tamilowie. Niespodzianką więc była tu tylko śmiałość, czy bezczelność terrorystów, którzy odważyli się podnieść rękę na największe mocarstwo świata i zadać cios w obie komory jego serca.
Dziś serce Ameryki jest niemal sercem świata. W serce to uderzono na wielu jego poziomach – nie tylko ekonomicznym i militarnym, lecz także społecznym i duchowym – symbolicznym. W obu zamachach zginęły tysiące ludzi, osierocając i pogrążając w bólu tysiące swych bliskich i wszystkich, którzy im współczują. (Nie brak wszakże i takich, którzy w ich bólu znaleźli źródło radości.) Ktoś zauważył, że cios zadano dwu symbolom Ameryki i świata współczesnego – Świątyni Handlu (tzn. Mammona) i Świątyni Boga Wojny, dodając, że dla niego prawdziwymi świątyniami cywilizacji zachodniej są Watykan i Luwr, British Museum i Ermitaż, Akropol i Prado. Zapomniał, że wymieniane symbole stopniowa odchodzą już w przeszłość, podczas gdy oba zburzone, czy uszkodzone symbole handlu i wojny są symbolami naszej ery naukowo-technicznej, kapitalistycznej, bądź postkapitalistycznej, i wyrażają ducha naszej teraźniejszości – i (skoro mają zostać odbudowane) najbliższej przyszłości. Kto jednak zadał cios najpotężniejszemu państwu cywilizacji zachodniej? W istocie ciągle jeszcze nie wiadomo – słyszymy jednak, że wszystkie poszlaki wskazują na terrorystyczne ugrupowanie zorganizowane przez saudyjskiego miliardera Osamę ben Ladena, zwane Qa’aida. (Dowodów na to do publicznej wiadomości do dziś jeszcze nie podano, toteż rząd talibów w Afganistanie słusznie domaga się ich ujawnienia.)
Czy tragedia amerykańska, której byliśmy świadkami jest jednak rzeczywiście początkiem III Wojny Światowej – jak wielu to już ogłosiło? Wiadomo, że do tanga – tego danse macabre, ,,tańca szkieletów”, jakim jest wojna – trzeba dwojga. Wiemy, kto został zaatakowany. W gruncie rzeczy jednak ciągle jeszcze nie wiemy, kto w istocie zaatakował Amerykę. Wiemy wszakże, że byli to jacyś terroryści, czy jednak zrobili to jako ,,prywatna” grupa, czy też zostali do tego poduszczeni przez jakieś ,,chuligańskie państwo" – Afganistan, Irak, Libię, Iran? Tego (jeszcze) nie wiemy. Ale być może jest to alternatywa fałszywa. Gdyby jednak była to tylko ,,inicjatywa prywatna” jakiejś grupy czy konsorcjum terrorystycznego, oznaczałoby ta, że Ameryka i cała cywilizacja zachodnia znalazły się w stanie wojny z ,,bezpaństwem”, z wrogiem wirtualnym i niemal nieuchwytnym. Byłaby to wojna partyzancka bez frontów czy raczej z niezliczoną ilością frontów pojawiających się i znikających niespodzianie (w sensie bezpośrednim), wojna z wrogiem prawie niewidzialnym, spadającym swymi atakami na dowolne ośrodki życia naszej cywilizacji jakby z nikąd. W wojnie takiej główny akcent przesunąłby się z aspektu przestrzennego na czasowy.
W każdym razie wojna taka już się rozpoczęta – a jak ktoś zauważył, być może, jako ,,wojna pełzająca”, rozpoczęła się już dawno.
Co więcej, wbrew różnym ,,pocieszającym” głosom strusiów, wtykających głowy w piasek, j e s t  to w istocie wojna cywilizacji: cywilizacji wyrastającej z chrześcijaństwa, ale opartej na nauce i technice, z cywilizacją islamską, wykorzystującą naukę i technikę. Aby się o tym przekonać, wystarczy zacytować słowa prezydenta George’a Busha juniora, który twierdził, że oto ,,my, ludzie Zachodu, owiani duchem pluralizmu, tolerancji, wolności i demokracji, wyruszamy do walki z terrorystami”, i zapyta o pluralizm, tolerancję, wolność i demokrację ,,owiewające” terrorystów islamskich i kraje, które ich wydały. Na przeciw Europy i Ameryki, jak też krajów z nich zrodzonych, stoją kraje islamu, religii monolitycznej, nietolerancyjnej, totalitarnej i feudalistycznej. (Taki dualistyczny i antagonistyczny obraz jest jednak tylko szkicowym i wstępnym przedstawieniem konfliktu obu cywilizacji – w toku naszych rozważań okaże się, że rzecz, którą przedstawia, jest o wiele bardziej skomplikowana i zróżnicowana.)
Przyjrzyjmy się bliżej obu przeciwnikom.
Cywilizacja zachodnia jest cywilizacją rozdartą i zarazem schyłkową. Z jednej strony bowiem wyrasta z transformacji cywilizacji antycznej (żydowskiej i grecko-rzymskiej) i cywilizacji ludów germańskich, celtyckich i słowiańskich, cywilizacji przetworzonych przez chrześcijaństwo (dziś podzielone na trzy gałęzie: prawosławną, rzymsko-katolicką i protestancką). Z drugiej wszakże – począwszy od czasów Renesansu – cywilizacja ta kształtowana jest przede wszystkim przez naukę i technikę oraz mieszczaństwo, które je zrodziło w ramach systemu kapitalistycznego; jak wiemy, starło się ono – jak na razie, zwycięsko – z proletariatem marzącym bezskutecznie o budowie systemu socjalistycznego. Dziś cywilizacja Zachodu – w Europie od Finisterre po Ural, od Grenlandii po Patagonię w Ameryce i od Alaski po Nową Zelandię jest chrześcijańska tylko pozornie: jedynie jednostki i małe grupy ludzi realizują Chrystusową Dobrą Nowinę, tworząc niewielkie wyspy w morzu zdegenerowanego neopogaństwa scjentyzmu i materializmu schyłkowej cywilizacji informatyczno-ludyczne j, której bogiem jest Mammon, (W języku antropozofii trzeba by powiedzie, że jest to cywilizacja pozornie lucyferyczna <eskapistyczne chrześcijaństwo kościelne>, w istocie zaś arymaniczna <materialistyczna>.) Schyłkowości tej cywilizacji nie trzeba uzasadniać – wystarczy przyjrzeć się jej kulturze.
Cywilizacja islamska jest ciągle jeszcze faktycznie cywilizacją religijną, ,,przyrzuconą” jedynie zapożyczonymi z Zachodu wątkami naukowo-technicznymi i kapitalistycznymi. Korzenie tej cywilizacji tkwią w średniowiecznym islamie, religia, której sama nazwa wskazuje na konieczność absolutnego posłuszeństwa wobec jej Boga, Allacha. Islam nadaje tej cywilizacji charakter monolityczny – dominuje w niej sunnizm, proporcjonalnie niewielkim wyjątkiem, jakim jest szyizm. W średniowieczu islam był religią względnie tolerancyjną (wobec judaizmu i chrześcijaństwa, ale już nie pogaństwa), dziś wszakże cechę tę, ja się zdaje, zatracił. Taka religia musi nadawać całej wyrastającej z niej kulturze charakter totalitarny. Dotyczy to także społecznej i politycznej struktury państw muzułmańskich, w ogromnej mierze feudalnych, które kształtują odpowiednio swe mieszczaństwo i proletariat; tylko niektóre z nich przyjęły elementy demokracji w stylu zachodnim jako pewną fasadę. Niektóre z tych państw – opierając się na bogactwie swych zasobów naftowych – przy jęły wiele z naukowo-technicznych osiągnięć Zachodu, inne starają się je naśladować. (Do niedawna niektóre z nich podejmowały – nieudane zresztą – eksperymenty socjalistyczne.) Tu także mamy do czynienia z regresywnym lucyferyzmem w sojuszu z realnym arymanizmem.
Jak więc widzimy, mamy do czynienia z konfliktem cywilizacji na pół nowoczesnej (postmodernistycznej, choć opartej na tradycji religijnej) z cywilizacją na pół archaiczną (tradycyjnie religijną, choć z elementami nowoczesności). W kategoriach ezoterycznych wszakże obie rządzą się duchem lucyferyzmu i arymanizmu, ale dzieli je już bardzo wiele pod każdym innym względem; w aspekcie religijnym jest to kontrowersja późnej fazy chrześcijaństwa kościelnego, archaicznego judaizmu i neopogaństwa z tradycyjnym islamem, w aspekcie kulturowym – sprzeczność między postmodernistyczną Spasskultur, a kulturą archaiczną, w aspekcie społecznym – konflikt między ,,silnymi” futurystami a ,,słabymi” archaikami, w aspekcie ekonomicznym zaś – wrogość między ,,globalistami” a ,,antyglobalistami", wyrażająca pogardę ,,bogatych” do ,,biednych” i nienawiść ,,biednych” do ,,bogatych”.
Kontrowersja, sprzeczność, konflikt i wrogość między cywilizacją Zachodu a cywilizacją islamu – jak się zdaje – przekształca się na naszych oczach w jawną wojnę. Po obu stronach ,,frontu” (w szerszym rozumieniu tego słowa) rządzi pycha – różnie motywowana i nienawiść. Obie strony znają pojęcie ,,świętej wojny” przynajmniej od czasu średniowiecza i ich starcia się w toku Wypraw Krzyżowych, poprzedzonych przez inwazję arabską na Bizancjum i Hiszpanię, ale też mających swe następstwo w ekspansji Turków muzułmańskich na Bizancjum, Bałkany, Cesarstwo Niemieckie i Polskę. Zachód z kolei odpowiedział Wschodowi w XVIII, XIX i XX wieku inwazją państw kolonialistycznych i imperialistycznych (Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch), która objęła Afrykę Północną (Egipt, Sudan, Maroko, Algierię, Tunezję i Libię) i Bliski Wschód (Palestynę, Irak, część Indii późniejszy Pakistan, Syrię i Liban). Po II Wojnie Światowej wszakże Europejczycy musieli oddać władzę we wszystkich tych krajach ich rdzennym mieszkańcom – tak zyskały one niepodległość.
W czarny Wtorek 11 września bieżącego roku kraje islamu – w osobach swych najradykalniejszych przedstawicieli, zarazem najbardziej zrozpaczonych i najbardziej fanatycznych, a kierowanych przez psychopatycznych organizatorów terroryzmu – rozpoczęły „dżihad”, świętą wojnę przeciwko Ameryce i Zachodowi.
W zasadzie „dżihad” to dla wyznawców islamu religijny obowiązek rozpowszechniania ich wiary – jest to walka z niewiarą jako złem, przede wszystkim duchowa i moralna, czasem jednak zbrojna walka wiernych przeciw niewiernym. Najlepsi przedstawiciele islamu – sufi tacy, jak Ibn al.-Arabi (1165-1240) – interpretowali tę walkę jako walkę, jaką każdy wierny powinien toczyć ze złem we własnej duszy. Jednakże islamscy fundamentaliści – poczynając od średniowiecznych Assasynów aż do Osamę ibn Ladena – głoszą hasło nieustannego dżihadu jako walki z niewiernymi z użyciem wszelkich możliwych środków militarnych.
W obliczu bezpośredniej agresji Zachód – ustami prezydenta Busha i przedstawicieli wielu krajów zarówno wchodzących w skład NATO, jak i Rosji i Chin, a nawet niektórych krajów arabskich – przyjął rzucone mu wyzwanie i zapowiedział (bliżej jeszcze nie określony) odwet i – zdecydowaną – walkę z terroryzmem. Sądzić by zatem można, że szykuje się – z jego strony – nowa „krucjata” w imię sprawiedliwości (po zbrodni musi przyjść kara) i ideałów głoszonych przez Zachód – pluralizmu, tolerancji, wolności i demokracji. Podkreśla się przy tym starannie, że Zachód wydaje wojnę terroryzmowi, a nie światowi islamu.
Wydawać by się niewątpliwie mogło, że u początku tej wojny mamy wyraźnie wskazanego agresora i wyraźnie wskazaną ofiarę. Wielu komentatorów jednak nieśmiało zwraca uwagę, że nawet ofiara agresji terrorystycznej – Ameryka – nie jest bez grzechu i wypomina jej zarówno zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę  i Nagasaki w 1945 roku, jak i zbrodnie popełnione w wojnie z Wietnamem czy choćby ostatnią interwencję Ameryki (w ramach NATO) w Serbii. Szczególnym przypadkiem sytuacji, w której „nikt nie jest bez grzechu” jest konflikt między Izraelem a Palestyńczykami.
Z kwestią „niewinności” Zachodu wiążą się jeszcze dwie sprawy. Pierwszą z nich wyraził niedawno amerykański pisarz Norman Mailer mówiąc: „Wciskamy się (my, Amerykanie) do obcych krajów i nalegamy, żeby przyjęły nasze zwyczaje gastronomiczne, np. przez sieć MacDonalda. Budujemy nasze drapacze chmur aż nawet najnędzniejsza ze stolic świata buduje cały ich pierścień wokół swego lotniska... Dopóki Ameryka nie pojmie szkód, które wyrządza innym nalegając na to, by „American Way of Life” zapanował we wszystkich krajach, będziemy najbardziej znienawidzonym narodem świata...” Gospodarczy, militarny, obyczajowy i kulturowy ekspansjonizm cywilizacji amerykańskiej jako „przodującego oddziału” cywilizacji zachodniej przysporzył Stanom Zjednoczonym epitet „żandarma świata”. Europa wchłania tę ekspansję w dużej mierze chętnie – pamiętając, że gdyby nie pomoc Ameryki w czasie obu Wojen Światowych i w okresie „zimnej wojny” lat 1945-1989, padłaby ofiarą imperializmu niemieckiego lub sowieckiego – ale nie jest to ochota bezwzględna: amerykanizacja kultury zwłaszcza europejskiej budzi poważny niepokój wielu ludzi na Starym Kontynencie. Wszakże amerykański ekspansjonizm w krajach Trzeciego Świata – z krajami islamskimi na czele – budzi prawdziwą nienawiść i opór.
Sprawa druga wiąże się z ewentualną „mobilizacją" Ameryki czy Zachodu w ogóle w obliczu rzeczywistego konfliktu z terroryzmem islamskim i możliwej konfrontacji ze światem muzułmańskim. Mobilizacja taka – a już pojawiły się głosy wskazujące na to niebezpieczeństwo – może oznaczać (w ostatecznym rozrachunku) podkopanie samych fundamentów zachodniej demokracji wskutek wywołanego przez „stan wojenny” stopniowego ograniczania ( i, co gorzej samoograniczania swobód obywatelskich. (Lęk taki od dawna wyrażała literatura science-fiction – np. powieści Philipa Dicka – w swym wątku dystopijnym.)
Cóż więc będzie dalej?
Pierwszy scenariusz, jaki się nasuwa, to III Wojna Światowa w pełnym wymiarze i znaczeniu tego słowa. Jeśli Stany Zjednoczone i ich sojusznicy dokonają odwetu nie tylko na rozproszonym świecie terrorystów (trudne to zadanie) i już to z własnej woli, już to z konieczności wejdą w jawny konflikt z Krajami Półksiężyca (mogłoby dojść do niego przede wszystkim wtedy, gdyby w wielu z nich – np. w Pakistanie, Algierii, a nawet Turcji (nie mówiąc już o „krajach chuligańskich”, za które Ameryka uważa Afganistan, Irak, Iran, Syrię czy Libię) – wybuchły rewolucje islamistyczne prowadząc do powstania bloku zdecydowanie antyzachodniego czy tylko antyamerykańskiego. Wtedy III Wojna Światowa byłaby faktem – i mogłaby to być wolna totalna: z użyciem broni ABC (atomowej, bakteriologicznej i chemicznej), totalna wojna dwóch totalitaryzmów.
Perspektywę taką pokazywały – przynajmniej od czasów Renesansu – liczne proroctwa, prewizje jasnowidzów od najbardziej popularnego Nostradamusa po Rudolfa Steinera i Edgara Cayce’ego w XX wieku. Co mówią te proroctwa?
W swych Centuriach Nostradamus (1503-1566), nadworny astrolog Katarzyny Medycejskiej, przedstawia scenariusz III Wojny Światowej – mającej trwać 27 lat. Rozegra się ona między światem zachodnim a światem Islamu. (Kuriozalnym elementem jego prewizji jest sojusz Polski ze światem arabskim.) Prewizje te znajdujemy w następujących centuriach: II, 97; III, 97; V, 25; V, 27; V, 54; V, 73: VI, 21 i IX, 83, w których zapowiada zjednoczenie krajów muzułmańskich, przez „silnego, urodzonego w Arabii Promiennej”, inwazję Arabów na Europę Południową i Francję, oraz wygnanie papieża z Rzymu; opisu ataku na Nowy Jork można się dopatrywać w centuriach VI, 97 i X, 49 (gdzie mowa jest o „nowym wielkim mieście” i zaatakowaniu go). Problem z prewizjami Nostradamusa polega jednak, jak wiadomo, na tym, że mają one charakter zaszyfrowany – i z reguły stają się jasne już post factum. (Wizję papieża uciekającego z Rzymu miał także św. Pius X (1903-1914) Wedle innych proroctw papież miałby uciec do Polski (!), która wtedy stałaby się prawdziwym „państwem kościelnym”.) Nostradamus wszakże zapowiadał również klęskę Arabów i wygnanie ich z Europy (V, 68).
Przepowiedni katastrof przełomu XX i XXI wieku – katastrof nie tylko wojennych, lecz także geologicznych – dopatrywano się zarówno w Starym Testamencie, jak w Ewangeliach (zwłaszcza św. Mateusza i św. Marka) i , oczywiście, w Objawieniu św. Jana – tzw. Apokalipsie; czynili to głównie fundamentaliści protestanccy, ale nie wyłącznie.
Badania tzw. piramidologów (począwszy od XIX wieku) nad symboliką jakoby zakodowaną w strukturach tych wielkich budowli „czas katastrof” również wyznaczają na naszą epokę.
III Wojnę Światową wieszczą także liczne Objawienia Maryjne – z Objawieniem w Fatimie w 1917 roku na czele. (Uspakajające wyjaśnienie tego ostatniego podane przez Watykan w zeszłym roku jest powszechnie uważane za kłamliwe: podany tam, w tzw. „trzeciej tajemnicy fatimskiej”, opis zamachu na papieża nijak się ma do zamachu Ali Agcy na Jana Pawła II w 1981 roku.) Szczególną sławę zdobyło tzw. proroctwo Malachiasza, zgodnie z którym po obecnym papieżu należy oczekiwać już tylko dwóch: De gloria olivae i Piotra Rzymianina; tak skończą się dzieje Kościoła Rzymskiego.
Wielki wizjoner amerykański Edgar Cayce (1877-1945), „Śpiący prorok”, przewidywał na początek XXI wieku nie tylko wojnę światową, lecz także – co potwierdzało zresztą wielu innych proroków – szereg będących jej skutkiem (użycie broni jądrowej) katastrof geologicznych takich jak zatopienie zachodnich i wschodnich stanów USA (z San Francisco, Los Angeles i Nowym Jorkiem), Europy Południowej, części Chin i Wysp Japońskich. (W tym kontekście trzeba wspomnieć o groźbie „przebiegunowania” Ziemi – katastrofy totalnej.) Polska – jak zapowiada jasnowidz ks. Klimuszko, ma wyjść z tych obieży obronną ręką.
Warto tu dodać, że w autointerpretacjach wielu wizjonerów katastrofy naszych czasów są równoznaczne z Końcem Świata. Trzeźwiejsi z nich wszakże zapewniają nas, że tak nie jest, czy nie będzie. ( W interpretacjach tzw. Kalendarza Majów jedni skłonni są datę 2012 roku uważać za koniec świata, inni wszakże traktują ją jako wyznaczającą koniec pewnej epoki.)
Tak trzeźwe – choć bynajmniej nie banalnie optymistyczne – przekonanie żywił także twórca antropozofii Rudolf Steiner (1861-1925). W swych prewizjach mówił – i to jest najważniejsze – że począwszy od końca XIX wieku dokonuje się Drugie Przyjście Chrystusa Zmartwychwstałego, tzw. Paruzja; Chrystus wcielił się w eterycznym ciele Ziemi – tzw. Wniebowstąpienie – i jawi się coraz większej liczbie ludzi w ich ciałach eterycznych, tj. w wizjach analogicznych do wizji Szawła z Tarsu, późniejszego św. Pawła, na drodze do Damaszku. Świadczą dziś o tym liczne spotkania „Jasnej Postaci”, jakie mieli ludzie w doświadczeniu bliskości śmierci (near-death-experiences). Konstatację tę potwierdził Ramana Mahariszi z Tiruvannamalai mówiąc antropozofowi Veltheimowi-Ostrauowi, że w 1909 zbliżyła się do Ziemi Wielka Istota Duchowa. W tym kontekście trzeba też widzieć wydarzenia naszych czasów. Przyjściu Chrystusa towarzyszy inkarnacja licznych „Antychrystów” – wrogich Mu istot lucyferycznych (można wymienić przynajmniej dwie takie postaci: „Chrystusa z Himalajów” i Sanandę, obu działających z Londynu i głoszących, że są (fizycznie) „wcielonymi” Chrystusami; Chrystus w Ewangeliach sam ostrzegał przed takimi impostorami, kiedy mówił, że „kiedy powiedzą wam, że jestem tu albo tam – nie wierzcie” (Mt 24.26)). „Antychryści” wszakże to tylko pierwsze jaskółki „wiosny” – inkarnacji Arymana – „demona słonecznego” Soratha, którego symbolem jest liczba 666 z Apokalipsy Janowej. To on, według Steinera, ma urodzić się w naszych czasach w Stanach Zjednoczonych i opanować świat. Zagrożeniami, które temu towarzyszą, jest m.in. wojna światowa i następujące po niej kataklizmy geologiczne. Mówiąc o nich Steiner brał pod uwagę trzy możliwości: zniszczenie Europy Środkowej, zniszczenie całej Europy (wtedy główny nurt rozwojowy ludzkości przeniósłby się do „jednego z krajów Azji”) albo zniszczenie całej Ziemi (wtedy rozwój ludzkości miałby toczyć się na planecie Wenus). Ostateczny kres opisywanej tak apokalipsy zależy jednak od nas, ludzi, i od naszego związku z Chrystusem.
W ujawnionym w ostatnich latach tzw. Kodzie Biblijnym – jak dotychczas – nie podano nam wielu prewizji dotyczących naszego „czasu katastrof”. Jest w nim jednak pewna pocieszająca wzmianka: mianowicie, choć zapowiada się tam „holocaust atomowy” (wywołany nb. przez terrorystów arabskich), to jednak tragedia ta, rozpoczynająca się od zniszczenia Jerozolimy, została już raz „odwołana”, a – co więcej – z powołaniem się na starotestamentową Księgę Liczb 26,64, stwierdza się, że „kod, czy jego ogłoszenie nas ocali”.
A więc być może, czeka nas wielka III Wojna Światowa, katastrofy geologiczne i prawdziwe hekatomby ludzkie. Nie jest to wykluczone – choć też nie jest fatalistycznie nieuniknione: pamiętajmy bowiem, że każdy poszczególny wizjoner widzi tylko jeden scenariusz przyszłych wydarzeń, ale Ten, który je planuje i realizuje, ma ich wiele – i nie wiemy, który z nich się urzeczywistni. (Cóż wszakże mamy zrobić w sytuacji apokaliptycznej? Ludzie wierzący powinni się modlić, ezoterycy – medytować, a wszyscy inni – czytać stoików: rządzący – cesarza Marka Aureliusza, elity – senatora Senekę, a zwykli ludzie – niewolnika Epikteta.)
Jak jednak mogłoby do Apokalipsy nie dojść?
Podstawowym warunkiem byłaby tu całkowita przemiana człowieka – i całego sposobu jego życia na Ziemi, jego gospodarki, życia społecznego, moralności i duchowości. Wiemy jednak, jak bardzo do przemiany takiej nie dorośliśmy. U ludzi nie jest to możliwe. Ale – jak powiada Pismo Święte – „możliwe jest u Boga”.
„Idźcie w spokoju, ludzie prości – przed wami jądro ciemności” – mówi nasz poeta.
Wszakże w ciemności tej świeci światło nadziei: Amerykańska psycholożka Helen Wambach przeprowadziła jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku badania psychologiczno-głębinowe, w których toku wprowadzała setki ludzi w stan głębokiej hipnozy i kazała im przenosić się w przyszłość, w lata 2010, 2020 i 2030. Cóż widzieli ci psychonauci? Zgodnie z ich relacjami po III Wojnie Światowej i katastrofach geologicznych zostanie na Ziemi 20% jej obecnej ludności. Ci ludzie przyszłości będą wiedli trzy „style” życia: jedni żyć będą w wielkich miastach umieszczonych częściowo pod kopułami, częściowo pod ziemią i rządzących się systemami totalitarnymi oraz opartych o model naukowo-techniczny, drudzy będą zamieszkiwać rejony wysokogórskie i nadwodne, i opierać się na modelu ekologiczno-magicznym, trzeci wreszcie będą „odlotowcami” penetrującymi kosmos zarówno w sensie zewnętrznym (wyprawy kosmiczne we współpracy z pierwszymi), jak i wewnętrznym (out-of-the-body-experiences we współpracy z drugimi). Zatem non omnes moriemur...


Warszawa, 24 września 2001 roku

środa, 20 sierpnia 2014

Sprawa Hłaski











Na powrocie Hłaski nam nie zależy

Bartosz Marzec

"Rzeczpospolita", "Rzecz o książkach", 20-21.02.2010, s. 27-29.

Z początku władze PRL usiłowały zmusić niepokornego pisarza do powrotu. Ostatecznie uznano, że najlepiej skazać go na emigrację. Za granicą nie poradzi sobie i problem rozwiąże się sam.

Po wyjeździe z Polski w roku 1958 Marek Hłasko pozostawał pod stałą obserwacją wywiadu PRL. W dokumentach przechowywanych przez IPN tragedia spotyka się z farsą, groza - ze śmiesznością. Parafrazując słowa samego pisarza: to temat dla Franza Kafki, ale i Charlie Chaplin coś by z tego zrobił.

Sprawa Hłaski nosiła kryptonim "Kleist". W 1964 roku oficer Wydziału VIII Departamentu I MSW, który wypełniał kartę personalno-operacyjną, w rubryce "powody rejestracji" wpisał: "współpracownik paryskiej "Kultury"", w rubrykach "zawody wyuczone" oraz "zawody wykonywane" - "pisarz", "nałogi" - "alkoholik". Sprawa została zamknięta w lutym 1970 r. W rubryce "uwagi dodatkowe" pojawiła się lakoniczna informacja "figurant zmarł 15 VI 1969 r. w Wiesbaden - RFN" (w istocie zmarł 14 VI - BM).

Historia zawarta w teczkach (IPN BU 1532/13735 i IPN BU 01940/63) dotyczących Marka Hłaski zaczyna się w roku 1957. Wtedy to - jak czytamy w "Pięknych dwudziestoletnich" - Hłasko nie miał już w Polsce nic do roboty: "W roku pięćdziesiątym szóstym wydano zbiór moich opowiadań pod tytułem "Pierwszy krok w chmurach"; ale był to krok również i ostatni". To wtedy po raz pierwszy wystąpił z prośbą o paszport.

W piśmie z 14 lipca 1957 roku skierowanym do Biura Paszportów Zagranicznych MSW dyrektor Biura Współpracy Kulturalnej z Zagranicą Eugeniusz Markowski z Ministerstwa Kultury i Sztuki poprosił "o wydanie paszportu na wyjazd do Francji i NRF dla obywatela Marka Hłasko". Pisarz zamierzał udać się "15 września br. na okres 3-ech miesięcy do Francji i NRF dla zapoznania się z życiem literackim w związku z przyznanym stypendium artystycznym".

Z początku wniosek został odrzucony, potem jednak wyrażono zgodę na wyjazd. 20 lutego 1958 r. pisarz zwrócił się więc do Wydziału Dewizowego Departamentu Zagranicznego Narodowego Banku Polskiego z "prośbą o umożliwienie kupna biletu samolotowego do Paryża za polskie pieniądze". Wyjaśnił, że ma "umowę z francuskim wydawnictwem Julliard w Paryżu na wydanie książki "Ósmy dzień tygodnia i inne opowiadania"". Dodał też: "Wydawnictwo Julliard wezwało mnie do Paryża w nieprzekraczalnym terminie do 25 b.m., gdyż książka jest złożona, a chodzi o konsultacje realiów polskich, czego ja tylko mogę dokonać".

Agent "Henryk" donosi

W "Pięknych dwudziestoletnich" Hłasko napisał: "W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym, w lutym, wysiadłem na lotnisku Orly z samolotu, który wystartował z Warszawy. Miałem przy sobie osiem dolarów; miałem dwadzieścia cztery lata; byłem autorem wydanego tomu opowiadań oraz dwóch książek, których wydać mi nie chciano. Koledzy żegnający mnie na lotnisku nie wierzyli, że wrócę; ja ani przez chwilę nie myślałem, że pozostanę. Bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że świat dzieli się na dwie połowy, z tym jednak, że w jednej z nich jest nie do życia, w drugiej nie do wytrzymania".

W półtora roku po tym, jak Hłasko znalazł się w Paryżu, do Warszawy przyszedł raport z nagłówkiem "Tajne specjalnego znaczenia". Sporządził go "Żak", oficer rezydentury polskiego wywiadu działający w Izraelu pod przykryciem pracownika wydziału konsularnego poselstwa PRL. Powołując się na swego informatora "Henryka", pozostającego w przyjacielskich stosunkach z Hłaską, "Żak" przedstawił sensacyjne okoliczności wyjazdu pisarza z ojczyzny: "dostał wezwanie do wojska ze stawieniem się bodajże w przeciągu 5 dni. Przerażony perspektywą spędzenia "swego wesołego życia" w rekrutach Hłasko poszedł po radę do konsula francuskiego, co robić, aby urwać się od wojska. Tamten podobno doradził natychmiastowy wyjazd za granicę, co nie było niemożliwym, gdyż Hłasko miał już swój paszport w ręku. Tenże konsul po kilkuminutowej naradzie z kimś w innym pokoju przybił Hłasce na poczekaniu wizę wjazdową do Francji. Ale sama wiza nie wystarczyła. Potrzebny był bilet, który można nabyć za zgodą władz dewizowych lub płacąc w dewizach. Znalazł się więc i oferent dewiz. Był nim warszawski korespondent "Time'a" (chodzi o "The New York Times - B.M.), który "pożyczył" Hłasce 100 dolarów. Mając je, Hłasko wykupił bilet, wyjeżdżając z Polski, zanim zbliżył się termin powołania do wojska. Hłasko argumentował przed "Henrykiem", że jednym z powodów ociągania się w powrocie do Polski był strach sądu wojskowego za dezercję".

Jeśli wierzyć dokumentom, wyjazd Hłaski niemile zaskoczył kilku partyjnych prominentów. Gen. Ryszard Dobieszak, wiceminister spraw wewnętrznych i komendant główny MO, wystosował pismo do Jerzego Morawskiego, sekretarza KC PZPR, który zgłosił wcześniej "zastrzeżenie przeciw wyjazdowi ob. Hłaski Marka za granicę do kraju kapitalistycznego". Według ustaleń Dobieszaka pisarz opuścił Polskę tylko dzięki ministrowi kultury i sztuki Karolowi Kurylukowi, który pomimo polecenia z MSW nie podjął decyzji o cofnięciu wydanego Hłasce paszportu. Z materiałów opublikowanych w 2008 r. w "Zeszytach Historycznych" wynika, że ze strony Kuryluka było to niedopatrzenie. Wreszcie, jak informował Dobieszak, w następstwie wyjazdu Hłaski minister spraw wewnętrznych Władysław Wicha nakazał wycofanie wszystkich paszportów pozostających w dyspozycji Ministerstwa Kultury i Sztuki.

Czy zatem Hłasko wyłącznie szczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł się za granicą? Wątpliwe. Trudno wierzyć, że w lutym 1958 r. funkcjonariusze MSW nie wiedzieli, kogo wypuszczają za granicę. W teczce pisarza znajduje się nawet lista pasażerów, z którymi leciał do Paryża.

Być może więc władze PRL zamierzały upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: pozbyć się kłopotliwego pisarza oraz utrącić stosunkowo liberalnego ministra kultury? Jeżeli było tak w istocie, plan powiódł się znakomicie. Karol Kuryluk został wkrótce odwołany i mianowany ambasadorem w Wiedniu.

Runda po nocnych lokalach

Warszawę regularnie informowano o poczynaniach Marka Hłaski. W notatce z 18 marca 1958 r. czytamy: "Po przyjeździe do Paryża zamieszkał w siedzibie "Kultury" 91, Avenue de Poissy, Maison Laffitte. Do Ambasady PRL dotychczas nie zgłosił się i mimo prób czynionych ze strony ambasady nie udało się nawiązać z nim kontaktu. M. Hłasko pozostaje pod stałą opieką Konstantego Jeleńskiego - członka zespołu redakcyjnego "Kultury". Za jego pośrednictwem podpisał kontrakt ze znanym wydawcą paryskim - Julliard'em na wydanie swoich książek. Na transakcji tej Hłasko został oszukany, gdyż otrzymał śmiesznie małe honorarium - 80 000 fr. Po otrzymaniu przez Hłaskę pieniędzy Jeleński oprowadza go po nocnych lokalach i podsuwa kobiety wątpliwej reputacji".

W raporcie z 4 czerwca 1958 r. powiadamiano, że "sprawa Marka Hłasko jest dość głośno komentowana na terenie Paryża. Polskie emigracyjne gazety wszelkie komentarze na ten temat podają w tonie sugestii, że Hłasko nie ma po co wracać do kraju. Sprawa wydania "Cmentarzy" jest wykorzystywana jako dowód ograniczenia swobód obywatelskich, istnienia cenzury i przemijania osiągnięć października. Ukazał się również wywiad Hłaski dla paryskiego "Ekspressu" (chodzi o "L'Express" - B.M.). Ton jego wypowiedzi jest jednak antypolski, tym niemniej charakterystyczny dla niego. Np. na pytanie: czy miał on coś wspólnego z Partią - odpowiedział: tak, dodając do tego komentarz, że kiedyś pożyczył od członka Partii 100 zł (w istocie wypowiedź Hłaski była bardziej błyskotliwa: "Pożyczyłem kiedyś tysiąc złotych od członka partii i nigdy mu ich nie oddałem. Tyle miałem do czynienia z polityką" - B.M.). (...) Poza tym wymieniony bardzo kompromituje się swym zachowaniem: nagminnie pije, w ogóle prowadzi niemoralny tryb życia".

Osoba sporządzająca raport była najwyraźniej skrajnie nieprzychylnie ustosunkowana do Hłaski. W notatce nie wspomniano bowiem o wiele mówiących słowach pochodzących ze wzmiankowanego wywiadu: "Pisarz jest niczym bez swojej ojczyzny. Polska jest dla pisarza krajem nadzwyczajnym i warto jest ponieść wszelkie konsekwencje, by żyć w tym kraju i obserwować go" oraz "Zależy mi szczególnie, aby zostało jasno powiedziane, że mówię w moim własnym imieniu, absolutnie nie w imieniu polskiej młodzieży czy w ogóle Polski; nie przeżyłbym myśli, że to by mogło komukolwiek zaszkodzić".

W kwestii tyczącej "kompromitującego zachowania" trzeba zaznaczyć, że alkohol był Hłasce potrzebny przede wszystkim jako element postawy "loosera", którą odgrywał dla bliższych i dalszych znajomych. Pisał wyłącznie na trzeźwo.

Berlin Zachodni, czyli pułapka

24 kwietnia 1958 r. do Biura Konsularnego MSZ wpłynęło pismo informujące, że "Konsulat Generalny PRL w Paryżu przedłużył ważność klauzuli powrotnej i rozszerzył paszport na wszystkie kraje Ameryki Północnej i Południowej Nr CA - 0097479 wyd. przez MSW Biuro Paszportów Zagranicznych na nazwisko Hłasko Marek". Pisarz razem ze swoim kompanem Janem Rojewskim (w papierach MSW opisany jest jako "literat, emigrant z Polski") pojechał wtedy na Sycylię. Po powrocie zgłosili się do polskiej ambasady w Rzymie, by ponownie przedłużyć ważność paszportu. W "Pięknych dwudziestoletnich" Hłasko wspominał:

"- Musimy zapytać Warszawy - powiedziano mi.

- Przecież w Paryżu dano mi słowo honoru, że przedłużycie mi paszport, kiedy będzie trzeba.

- Poczekajcie dwa dni".

22 września w depeszy do towarzyszy Sobierajskiego i Ogrodzińskiego towarzysz Druto z ambasady w Rzymie pytał: "Czy możemy przedłużyć na jeden rok paszport zwykły seria CA nr 0097479, wystawiony przez MSW dnia 4.10.57, ważny do 4.10.58 roku - Marek Hłasko (literat). Pragnie udać się do USA po odbiór należności pieniężnych za wydaną tam książkę". Depeszę otrzymali m.in. Cyrankiewicz, Morawski, Rapacki, Wicha i Moczar. Młodym pisarzem interesowali się więc sam premier, sekretarz KC, minister spraw zagranicznych, minister i wiceminister spraw wewnętrznych.

"Po dwóch dniach znów zgłosiłem się do ambasady - pisał Hłasko - powiedziano mi, abym czekał.

- Nie mogę czekać - powiedziałem. - Moja włoska wiza kończy się za dwa dni. Muszę opuścić Włochy. Mam tylko wizę niemiecką i nie dostanę już żadnej innej, gdyż ważność paszportu kończy się za kilka dni.

- Jedźcie do Berlina i zgłoście się do Polskiej Misji Wojskowej. Tam będzie już dla was odpowiedź".

Była to pułapka. Jak w znakomitej biografii Hłaski pisze Andrzej Czyżewski, "do Berlina Zachodniego można było wjechać bez wizy. Ale aby stamtąd dokądkolwiek wyjechać, trzeba było mieć wizę wjazdową kraju, do którego się jechało, a aby zdobyć wizę, trzeba było mieć ważny paszport. Paszport Marka stracił ważność". Z Berlina Zachodniego można było wracać do Polski albo pozostać w tym mieście nielegalnie.

Do kraju przesłano wtedy notatkę następującej treści: "Dnia 29.9.1958 r. M. Hłasko, po uprzednim telefonicznym zwróceniu się do pracownika Misji, w sprawie decyzji co do rozszerzenia ważności jego paszportu (jak ją nazwał - życiowej wagi) na Stany Zjednoczone, przyszedł na zaproszenie pracownika do budynku Misji o godz. 15.25. Na uwagę zasługuje fakt, że Hłasko był mocno zdenerwowany. (...) Na moją propozycję, by usiadł, że chcę z nim spokojnie porozmawiać, zapytał "Czy i jaka jest decyzja i dlaczego Władze nie chcą pójść mu na rękę?". Zapytałem, na jakiej podstawie doszedł do takiego wniosku. Wszędzie w jego podróżach pomagano mu i pozytywnie załatwiano jego prośbę, ale obecnie wobec jego rocznego pobytu, na który otrzymał zezwolenia - poza granicami Kraju - czas byłby zastanowić się już nad powrotem i czy nie uważałby on obecnie powrót do kraju za najbardziej odpowiednią decyzję. Hłasko, wybuchając, odpowiedział, że w kraju jako pisarz nie ma żadnych perspektyw, bo jego powieści i artykułów nie chcą drukować, filmów nakręcać i w związku z tym musiałby być tylko ciężarem dla swej rodziny, a tego nie chce. Jednym słowem - nie ma co w kraju robić".

Będę żałował całe życie

Pracownik Misji odniósł wrażenie, że w grę wchodzi "obawa przed konsekwencjami, które (Hłasko) ewentualnie mógłby ponieść w Kraju w związku z jego niewłaściwym zachowaniem się za granicą". Oficer starał się "uspokoić go i przekonać, że w Kraju nie grożą mu żadne konsekwencje czy szykany, względnie utrudnianie mu życia, a odwrotnie - po powrocie będzie mógł spokojnie zabrać się do pracy, a swym obecnym powrotem do Kraju zaprzeczy wszelkim szkalującym go wypowiedziom i pogłoskom".

Hłasko przyznał, że nie spodziewał się, by ze strony władz spotkać go miały jakieś przykrości, "ale jednak moralnie nie czuje się na siłach, by obecnie powrócić do Kraju". "Dosłownie wyraził się: "Putrament i Kruczkowski jeszcze działają, Broniewska jeszcze działa"".

Rozmowa była kontynuowana dzień później w kawiarni Bristol przy Kurfürstendamm. Pracownik Misji raportował: "Tak jak wczoraj można było wyczuć pewne wahanie, to dzisiaj dość stanowczo wyraził się, że to jest jego ostatnie słowo i o ile władze nie pójdą mu na rękę, to "będzie zmuszony postąpić tak, że przez całe życie będzie żałował, będzie zmuszony emigrować".

I rzeczywiście, 8 października 1958 r. w obozie przejściowym dla uchodźców Marienfelde pisarz poprosił o azyl polityczny.

Nieco wcześniej, 3 października 1958 r., do Warszawy wysłano ściśle tajną notatkę tyczącą "Kultury": "Ostatnio Giedroyć zapowiada "publikowanie rewelacyjnych nowel" Hłaski na temat "życia pod reżimem komunistycznym (m.in. o organach Bezpieczeństwa Publicznego), wobec których publikacje Koestlera i Orwella są niczym". Występy Hłaski za granicą noszą charakter wyraźnie polityczny i są skrzętnie wykorzystywane przez wrogie ośrodki emigracji polskiej i koła antykomunistyczne na Zachodzie do szkalowania rzeczywistości polskiej i idei komunizmu".

17 stycznia 1959 r. Hłasko raz jeszcze zgłosił się do Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie. Przyjął go pracownik Misji Józef Zimniak, który w notatce służbowej opatrzonej adnotacją "Ściśle tajne" napisał: "Był zdenerwowany, oświadczając, że postanowił powrócić do Kraju. Jąkał się, mówił chaotycznie, że wszystko mogłoby być inaczej, gdyby jesienią ub. roku pozwolono mu jechać do Stanów Zjednoczonych (...)".

Funkcjonariusz zauważył, że Hłaskę niepokoiło to, czy może mieć jakieś przykrości. "Wyraziłem pogląd, że samo to, iż poprosił o azyl, a teraz nie zamierza dłużej z niego korzystać, nie stanowi podstawy do odpowiedzialności (...) Wreszcie zapytał mnie wprost, jaka odpowiedzialność mu grozi, czy w kodeksie przewidziana jest kara za pozostanie za granicą. Odpowiedziałem, że za samo pozostanie dłużej za granicą niż określa paszport, prawo polskie nie przewiduje odpowiedzialności".

Uzgodniono, że Hłasko skontaktuje się z Misją telefonicznie. Nie zadzwonił jednak. 22 stycznia był w Tel Awiwie.

Dlaczego? Być może poniosły go nerwy. W dwa dni po rozmowie w Misji niemieckie gazety podały do wiadomości, że zbuntowany polski pisarz zamierza powrócić do kraju. A przecież w Misji obiecano mu dochowanie dyskrecji.

Kochany Dyzio

W wywiadzie dla izraelskiej gazety "Haboker", którego tłumaczenie zostało natychmiast przekazane do Warszawy, pisarz powiedział: "Moją Ojczyzną jest Polska i powrócę do niej po miesiącu pobytu w Izraelu, bez żadnej obawy przed trudnościami. Obawiam się tylko, że dostanę lanie od mojej narzeczonej, którą opuściłem, wyjeżdżając z Polski przed rokiem...".

W notatce z lutego 1959 r., adresowanej do ministra spraw wewnętrznych Wichy, jego zastępcy Moczara i podsekretarza stanu w tym samym resorcie Alstera, oceniono: "W chwili obecnej Hłasko znajduje się w trudnej sytuacji materialnej. Jest zupełnie bez pieniędzy. Opowiada, że w trakcie swoich podróży stracił ponad 28 000 dolarów. (...) Hłasko, czyniąc starania o powrót do Polski, wyraża obawę odpowiedzialności za utrzymywanie na terenie NRF kontaktu z majorem wywiadu amerykańskiego o imieniu Johny. Podkreśla on przy tym, że nie przekazał temu oficerowi żadnych tajemnic. (...) Hłasko po otrzymaniu azylu (na jego prośbę) od władz NRF nabył również obywatelstwo zachodnioniemieckie. Nie ma on żadnych skrupułów z tego powodu".

Notatka zawiera istotne przekłamania. Pisarz nigdy wcześniej nie był w posiadaniu kwoty choćby zbliżonej do 28 tys. dolarów. Jeżeli mówił o tym, to tylko by udramatyzować swoją sytuację. Poza tym nigdy nie przyjął obywatelstwa zachodnioniemieckiego. W jego paszporcie azylanckim, który pokazał w Berlinie Józefowi Zimniakowi, w rubryce "przynależność państwowa" wpisano "Polska".

W Izraelu do obserwacji Hłaski rezydent wywiadu PRL wyznaczył agenta o kryptonimie "Henryk". 4 lutego 1959 roku "Henryk" informował: "Spotkałem się z nim (Hłaską - B.M.) "całkowicie przypadkowo", udając się promenadą nad morzem do domu, dnia 28 stycznia godz. 12.30. Przetrzymawszy wybuchy radości ze wszech stron /ze strony Mareczka, Jana Rojewskiego i jakiejś b. aktorki scen polskich - pani Zuli, o której Marek twierdzi, że powinna występować już tylko w "amatorskim zespole kostnicy miejskiej" (chodzi o Zulę Dywińską - B.M.)/ - przystąpiłem do rzeczy i opowiedziałem, po co tu jestem (tj., że przebywa na stypendium - B.M.). M.H. i reszta towarzystwa uznała za stosowne to spotkanie uczcić i w tym celu udaliśmy się do pokoiku w hotelu "Hess", zakropiwszy uprzednio pierwszą butelką Whisky. (...) Rozmowy serdeczne w tym dniu (...) przeplatane pieśnią masową polską i radziecką śpiewaną przez znanego autora obrały sobie za temat wspomnienia warszawskie, wylewy niechęci do Izraela i desperackie apostrofy Mareczka, który dopytywał mnie się ciepło na stronie - "jak sądzisz Dyziu będą w Polsce jakieś klapsy?"".

Następnego dnia w kawiarni Balsam "Henryk" spytał Hłaskę, z jakim paszportem przyjechał on do Izraela. Pisarz miał odpowiedzieć, że z niemieckim: "Ja tiepier germaniec Dyziu". Taką wypowiedź (jeśli faktycznie miała miejsce), można tłumaczyć skłonnością Hłaski do ubarwiania własnej biografii.

"Znów refren "Jak sądzisz kochany Dyziu, będą przykrostki w Polsce?" - raportował dalej "Henryk" - Odpowiadam z okrucieństwem, że na pewno orkiestra będzie grała na dworcu trzy dni przed przyjazdem i go pochwalą za zasrane wypowiedzi i że tiepier on germaniec. Marek zmartwiony, nadrabiający miną mówi o swoim kabotyństwie, tłumacząc, że doprawdy nie miał innej racji, po tym jak paszport polski przestał być ważny.

- A nikt cię nie wrabiał specjalnie?

- Nie! Jedyny gość, o którym wiedziałem, że był z wywiadu amerykańskiego, to ten Johny, polski emigrant od lat, który mi podarował walizkę - będę się musiał chyba tłumaczyć, ale czy ja wiem, czy oni uwierzą po prostu w przyjaźń?

- Nie - powiedziałem - bo przyjaźń mogła być jednostronna.

- Nie rozumiem cię, Dyziu?

- Przyjaźń czułeś ty, a dla niego mógł być to interes.

- Bzdura".

"Henryk" czuł się w obowiązku powiadomić rezydenturę, jaki jest jego faktyczny stosunek do Hłaski. Napisał: "nie potrafiłbym zapałać doń nienawiścią, gdyż osobę tę nieco kompromitującą darzyłem sympatią, tak jak się darzy sympatią kalekę, ustępując mu miejsca w tramwaju".

Cytował też wypowiedź Hłaski o Polsce: "Ostatecznie to jest moja Ojczyzna i ostatecznie ma się tam kogoś w tym kraju, kogo się kocha (nb. Agnieszka Osiecka, Warszawa ul. Dąbrowskiego 52)".

W uzupełnieniu raportu "Henryk" zacytował "parę zdań luźnych", m.in. tyczących ludzi, którzy ewentualnie mogliby dopomóc Hłasce w powrocie: "Gomułka może się w pierwszym odruchu nie zgodzi, potem go zaczną może namawiać tacy, co mnie nie kopali, jak Słonimski, Broniewski, Morawski, Kazio Wyka i może po jakimś czasie...".

9 października "Henryk" wrócił do sprawy kontaktów Hłaski z wywiadem amerykańskim: "Johny poza melancholijną oceną działalności wywiadów (nie potrzebujemy sobie taktyki wyjaśniać) powiedział panu M.H., gdzie znajduje się niejaki Światło - M.H. chwalił się, bo jest jednym z niewielu ludzi, którzy o tym wiedzą. Był na tyle sprytnym, że grona tych osób nie powiększył "nawet" o mnie. Dalej. Ponieważ M.H. ciągle podawał jako pierwszy czynnik swej nostalgii i chęci powrotu do kraju istnienie ukochanej dziewczyny (narzeczonej), John proponował mu okazanie daleko idącej przysługi - wywiezienie jej dla niego z Polski. Tutaj zresztą pragnę zauważyć, że pani A. Osiecka może się nawet z p. M.H. spotkać, wyjeżdża bowiem do Italii. Być może już powiadomiła go o czekającym go szczęściu".

W uzupełnieniu charakterystyki Hłaski "Henryk" stwierdza: "chorobliwie podejrzliwy i nieufny". Agent wywiadu MSW ocenia, że człowiek, którego rozpracowuje od miesięcy, zaczyna się czuć osaczony. Zastanawiając się nad powodem tego stanu, agent dochodzi do smutnego wniosku, że musi to być choroba. Jakby powiedział Hłasko: taka sytuacja wydaje się świeża.

On już nas urządzi

W tekście, który 30 stycznia 1959 r. zamieściła gazeta "Maariv", Hłasko pisał: "Oto ujrzałem swój portret - pijak, wariat, szaleniec, który szerzy szum, szał i pogardę. Nie byłem ani szczęśliwy, ani nieszczęśliwy - po prostu wszystko, co nie pochodziło z Polski, nie było z Nią związane - w ogóle mnie nie ciekawiło. Lepiej bym jeszcze raz zaufał Bogu za to, że nam dał szanse do niezwyciężonej duszy".

Niecały miesiąc później rezydent wywiadu PRL w Izraelu napisał do Warszawy raport w sprawie Hłaski. W odpowiedzi otrzymał dokument przedstawiający pogląd centrali na sprawę:

"1. Jego (Hłaski - B.M.) prośba o azyl, a następnie oczernianie Polski wynikło z powodu jego bezideowości, ograniczenia umysłowego, a także z nadmiaru pieniędzy, których w tym okresie posiadał znaczną ilość. Stał się "primadonną jednego tygodnia" (nawiązanie do tytułu szkalującego Hłaskę artykułu z "Trybuny Ludu" - B.M.).

2. (...) H. zaczął powoli trzeźwieć i zdawać sobie sprawę, że tylko w Polsce może mieć warunki materialne zapewniające mu możliwość prowadzenia dotychczasowego hulaszczo-pijańskiego trybu życia. Czyni próby powrotu, ale ponieważ nie zostaje przyjęty z "należnymi" honorami - oburza się.

3. Warunki finansowe zmuszają go do wyjazdu do Izraela, gdzie ma kilku znajomych. Tu ponownie czyni próby powrotu, udając skruszonego. Zdaje on sobie doskonale sprawę, że w wypadku nieudzielenia mu zgody na powrót jego możliwości na terenie Izraela wyczerpią się bardzo szybko (...). W jego warunkach przy braku wykształcenia i nieznajomości języków obcych jego możliwości są ograniczone - a przy tym zapoznał się z życiem emigracji polskiej i wyciągnął z tego wnioski. (...).

4. H. nie ma żadnych wyrzutów z powodu poproszenia o azyl niemiecki. Martwi się tylko, że w Polsce poniesie konsekwencje za kontakt z majorem wywiadu amerykańskiego o imieniu Johny. Kontakt ten najprawdopodobniej nie był taki "czysty", jeśli H. systematycznie podkreśla, że będzie musiał "siedzieć" ze 2 lata. Poza tym pewne fakty wskazują za tym, że kontakt ten w pewnym sensie jest dotychczas podtrzymywany (...).

5. W chwili obecnej H. jest otoczony przez różnego rodzaju kombinatorów i naganiaczy, którzy chcą zarobić coś na nim (...). Ale to długo nie potrwa i już obecnie jego protektorzy martwią się, co z nim zrobić.

6. Reasumując, można ogólnie stwierdzić, że H. systematycznie "wykańcza się" i jest to zero moralne, polityczne i umysłowe".

Lektura dokumentu nasuwa myśl, że tajne służby PRL uważały niepokornego pisarza za zagrożenie. Nie bardzo wiedziano, jak się wobec Hłaski zachować. W końcu zapadła decyzja, że najlepiej będzie, jeśli pozostanie on za granicą. Na emigracji skazany jest bowiem na klęskę.

Czy na poparcie tej teorii istnieje dowód? Być może z licznych materiałów zgromadzonych w dwóch teczkach Hłaski (w sumie około 100 stron) najważniejszy jest krótki komentarz rezydenta wywiadu PRL w Izraelu do kolejnego raportu "Henryka": "O informacji załączonej poinformowałem "Gospodarza" (posła pełnomocnego lub charge d'affaires poselstwa PRL w Izraelu). "Gospodarz" uważa, że urabia się opinię o H., jaki to biedny itp., po to, abyśmy ulegli szybciej i wpuścili go do Polski, a on już nas urządzi". Podpisano "Stefan". Data: 15 maja 1959 r.

Dezaktualizacja się pogłębia

Pomimo wytycznych otrzymanych z Warszawy szef poselstwa PRL w Izraelu Antoni Bida zdecydował się przyjąć Hłaskę osobiście. Jak raportował "Lech", oficer rezydentury w Tel Awiwie: "popijając kawę tow. Bida powiedział Hłasce, że widział się w Warszawie z jego przyjacielem itp. Wszyscy go oczekują. Dalej mówił on, że Hłasko ma "iskrę bazę" (sic!), ale może pisać tylko w Polsce. Wrócili do Polski Wańkowicz, tak i Hłasko winien wrócić względnie zostać za granicą, ale nie opluwać Polski. Na zapytanie Hłaski "czy p. Minister da mi wizę" tow. Bida powiedział, że dam, jeśli mnie przekonasz (dosłownie), że chcesz naprawdę wrócić".

Z takiego obrotu spraw nie był zadowolony wiceminister spraw zagranicznych Marian Naszkowski. W depeszy do Bidy napisał:

"1. Wasza rozmowa z Hłasko była zupełnie niepotrzebna i w dodatku przeprowadzona fałszywie. Dała ona Hłasce powód do puszczenia fałszywej informacji o udzieleniu mu wizy. Działaliście niezgodnie z naszą instrukcją z dnia 28 stycznia. W instrukcji tej pisaliśmy, że nie zależy nam raczej na powrocie Hłaski i że nie należy przejawiać żadnego zainteresowania dla jego osoby. (...) Od tego czasu minęło kilka miesięcy i sprawa powrotu Hłaski doznała dalszej dezaktualizacji. Jego zachowanie w miarę cyniczne w miarę głupkowate pogłębiło dezaktualizację. Jak w tych warunkach tłumaczyć Wasze niepotrzebne włączenie się do rozmowy, przeprowadzenie jej w duchu "ojcowskiej życzliwości" i stwarzanie wobec niego złudzeń?

2. Hłaski ponownie nie przyjmujcie. Jeśli się będzie zgłaszał, niech rozmawia z nim niski urzędnik i niech go zbywa formułką, że brak odpowiedzi z Warszawy. Jeśli H. będzie się powoływał na dane mu przez Was nadzieje, urzędnik winien wyjaśnić, że H. mylnie zrozumiał Waszą wypowiedź.

3. Na powrocie Hłaski dalej nam nie zależy. Niepotrzebne są nam również obecnie żadne jego wypowiedzi kajające się. Osoba H. przestała być w kraju problemem. W opinii Zachodu H. również sam się wykończył".

Szuka efektownego zakończenia

Ostatni raport znajdujący się w teczce został sporządzony 26 czerwca 1967 roku. Opatrzono go sygnaturą "Tajne specjalnego znaczenia". "Marek Hłasko - mieszka w Hollywood. Powodzi mu się bardzo źle. Pisze mało. W tłumaczeniach na angielski jego twórczość traci cały koloryt naszego języka. Bardzo tęskni za krajem, ale wydaje mi się, że pogodził się już z losem. Obecnie jest na kursie pilotów DDT rozsiewających chemikalia, pije tylko do pierwszej w nocy, bo o piątej musi być już na lotnisku. Obawiam się, że szuka efektownego zakończenia swojej ziemskiej wędrówki".

Dla partyjnych decydentów były to znakomite wieści, choć w istocie tylko częściowo pokrywały się z prawdą. Dla przykładu: Hłasko nie uczęszczał na żaden "kurs pilotów DDT". Ukończył prywatną szkołę pilotażu w Santa Monica i otrzymał świadectwo upoważniające do samodzielnego latania.

W 1966 r. pisarz wyznał w "Pięknych dwudziestoletnich": "Wysiadając z samolotu na lotnisku Orly, myślałem, że najpóźniej za rok będę z powrotem w Warszawie. Dzisiaj wiem, że nie wrócę do Polski już nigdy; pisząc to jednak wiem także, że chciałbym się omylić. Przez wiele lat nie mówiłem po polsku; żona moja jest Niemką; wszyscy moi przyjaciele są Amerykanami lub Szwajcarami i z przerażeniem zauważyłem, że począłem myśleć w innym języku i tłumaczyć to sobie na polski. Wiem, że to oznacza mój koniec; moi grabarze z Warszawy nie pomylili się. W tym zawodzie człowiek myli się najrzadziej".