niedziela, 10 stycznia 2010
Nasz wlk. X. Stamtąd. I stąd.
REKOLEKCJE PEDZIWIATRA II – ADWENT’09
Jestem juz od kilku dni w Taszkiencie. Chce w chwili wytchnienia miedzy koledami, rekolekcjami dla siostr i dzieci powspominac co mi sie w Polsce przytrafilo w czasie “rekolekcyjnego tournee po kraju”.
PRAHA.
Pierwsze w zyciu odwiedziny w miescie cesarzy. Spotkanie na lotnisku z wyniszczona zyciem gastarbaiterka i piekny spacer nad wieczorna Weltawa i po pustych Hradczanach. Najtanszy samolot do Europy w tych dniach dowiozl mnie do Pragi w przeciagu niespelna 6 godzin. Nie mial ani minuty spoznienia. Obsluga super, czeskie stewardesy mile nad wyraz. Mnie dostal sie jeden z ostatnich foteli w samolocie, do toalety mialem blisko. Zadnych przygod na granicy. Owszem w Taszkiencie przeszukano mi kieszenie, bo w deklaracji zgodnie z prawda napisane bylo ze mam 5 tysiecy sumow czyli dwa i pol dolara. Nie bardzo chcieli w to wierzyc celnicy, by ktos z takim kapitalem opuszczal kraj. Ja jednak naprawde wszystko co moglem rozdalem w przeddzien wyjazdu na pielgrzymce do Buchary i parafianom na Adwent, by jakos beze mnie trwali.
Czekala na mnie na lotnisku mama pewnego ministranta, dla ktorej wiozlem troszke lekarstw i podarkow od dzieci. Siedzielismy ponad 2 godziny. Opowiadala mi jak trafila do Pragi, by zdobyc pieniadze dla syna na studia a tymczasem koniunktura jest taka, ze z trudem zarabia sobie na mieszkanie w Pradze i po pol roku pobytu wyslala dzieciom do Taszkentu zaledwie 50 dolarow. To bylo wzruszajace jak ona opowiadala, ze procz dzieci nic na swiecie nie ma piekniejszego, ze jedyne co ja meczy to rozlaka z nimi.
Slyszalem rwace serce opowiesci jak to zamiast obiecanej pracy i mieszkania firma posrednicza rzucila ja na pastwe losu w cudzym kraju i samej przyszlo sie zadbac o wszystko. Trafila do jakiejs hurtowni gdzie wykonuje robote mezczyzny a leniwy Czech pogania ja i inne wyksztalcone kobiety z Ukrainy oraz z Rosji slowami “szybciej ruskie krowy!!!”. Wspominala o kaplanach jakich los postawil na jej drodze zycia a nie bylo klamstwa w jej slowach, czulo sie, ze bardzo kocha Kosciol.
Gawedzac czekalismy na kaplana z Chojnowa, ktory mial mnie zabrac na nocleg, na Slask. Moglem sie z nim kontaktowac poprzez telefon Tatjany. Byl deszcz i korki w miescie wiec dotarl do nas na szosta dopiero. Dojechalismy we trojke w okolice centrum i do Hradczan dotarlismy na metro. Miasto wydalo mi sie biedne i opoznione w rozwoju. Wiekszosc drog w remoncie, cale miasto rozkopane jak Polska w czasach PRL. Widocznie zbyt wiele sie spodziewalem od pracowitych i upartych Czechow, tymczasem zastalem ich stolice na takim poziomie rozwoju jak Warszawa czy inne duze miasta polskie. Wzruszajacy byl spacer po placu prezydenckim, smutne bylo to, ze katedra sw. Wita juz byla zamknieta o 19.00. Po moscie Karola przeszlismy gawedzac tak zawziecie, ze upuscilem ten moment gdysmy przechodzili obok pomnika Jana Nepomucena. Ten fragment mostu jest rowniez w remoncie. Imieninowa kawe z ks. Andrzejem wypilismy w McDonaldsie. Na metro pozegnalismy Tatjane i kazdy pojechal w swoim kierunku.
Dolny Slask.
Podroz do Chojnowa trwala 4 godziny. Bylismy na plebanii rowno o polnocy. O szostej rano byly roraty, na ktorych pozwolono mi wyglosic kazanie. Czytalem swoj wiersz, ktory zrobil
wrazenie. Wikary x. Dominik poprosil kopie wiersza a ja dalem mu original. Tego dnia zwiedzalismy sporo miejsc. Sam Chojnow mnie urzekl wielkoscia bazyliki. Mile bylo spotkanko z jednym z nestorow Comunione Liberazione w Polsce, ks. Jozefem Adamowiczem, ktory jak ksiadz Vianney tula sie od lat po malutkich parafijkach Legnickiej diecezji i chyba nie odnajduje sie w polskiej rzeczywistosci po powrocie z misji, gdzie tak bardzo byl ceniony zarowno w Uzbekistanie jak i w Rosji. Krotkie i zdawkowe bylo to spotkanko. Przekazalem od parafian 8 lepioszek i kasete ze zdjeciami poswiecenia bucharskiego kosciola. Wypilismy kawe a on zdarzyl “wykurzyc” kilka papieroskow. Z zaklopotaniem grzebal po kieszeniach, z zamiarem wsparcia mnie. Przerwalem mu jednak prosba, by sie pomodlil za mnie i zaprosil kiedys na rekolekcje, bym nie byl darmozjadem. Przystal na to i pomachal na pozegnanie.
Od kilku miesiecy jeszcze sie nie rozpakowal po kolejnej przeprowadzce. Potem byla wizyta u ojca Tadeusza w Lwowku Slaskim. Tu bylismy dluzej, zaproszono nas na obiad. Probowalem uzgodnic temat pobytu w parafii dla Koreanczykow z Taszkientu w drodze do Poznania. Tadeusz byl entuzjasta pomyslu, gwardian nas jednak zgasil. Nie da rady nic zrobic, bo sezon koledowy i ojcowie musza chodzic po wsiach a nie latac po swiecie. Owszem byl planowany wyjazd do Poznania ale z braku chetnych ojcowie sie z pomyslu wycofali.
Ta atmosfera defensywy duszpasterskiej juz mnie zastanawiala rok temu, gdy dostrzeglem na Podlasiu pasywizm parafian wzgledem planowanej beatyfikacji x. Michala Sopocki. Dzieja sie w Polsce niezwykle rzeczy o jakich jako klerycy tak marzylismy, ktorymi tak sie entuzjazmowalismy. Nareszcie to mamy i figa, i nic. Nikogo to juz nie bierze. Bylismy jeszcze w kurii w Swidnicy oddac listy od Kalkutek dla rodziny jednej z siostr. Zarobilismy tym na szybka kawke i w te pedy do Legnicy. Moj “Cicerone” musial zdazyc na wieczorna Msze do Chojnowa a ja do Wroclawia i Poznania, by mnie w drodze nie zastala noc.
Poznan etc.
We Wroclawiu zatrzymalem sie nieopodal dworca kolejowego przy parafii sw. Stanislawa i ustalilem z pewnym dziennikarzem, ze w drodze powrotnej to on wlasnie mnie podrzuci do Pragi. To byla bardzo cenna oferta. Znamy sie od lata, bo pan Wojtek fotografowal polskie cmentarze generala Andersa a ja go spotykalem na lotnisku i zegnalem. On okazal mi kresowa goscine i wdziecznosc. Wiele innych ciekawych inicjatyw zrodzilo sie na spotkaniu z Panem Wojtkiem ale o szczegolach mielismy gadac w drodze do Pragi. W Poznaniu czekala na mnie samochodem redaktorka mojego debiutu proza, pani Bozena. Podjela sie karkolomnej akcji dowiezienia mnie na nocleg do kuzynki na przedmiescia. Kuzynki Dominiki nie widzialem lat 20 ale korespondowalismy ostatnio wiec bylem ciekaw zobaczyc w oryginale to co znalem w teorii. Pani mloda otrzymala nowy domek zapewne na kredyt w pieknej okolicy i byla mila gosposia na ten drugi dzien mojego pobytu w kraju. Powolutku zblizalem sie do waznego miejsca. Jechalem z przystankami na grob rodzicow do Chojnic. Z rana do Pily dowiozl mnie kolega z dziecinstwa. Tam zatrzymalem sie na obiad u Salezjanow. Dalej pociagiem dotarlem do rodzonej siostry. Po wizycie na cmentarzu zapytalem, gdzie mozna skopiowac materialy rekolekcyjne. Powiedziala, ze na poczcie.
Spedzilismy tam gawedzac dwie godziny. Tego samego dnia bylem umowiony z mlodszym bratem w Toruniu. Jak widac za dwie doby przewedrowalem Polske z dolu do gory caly czas spotykajac dobrych ludzi i szykujac sie na niesamowity rekolekcyjny czas.
Zielun - rozgrzewka.
Okolice, gdzie spedzilem dziecinstwo to osada Zielun, powiat zurominski. Tam mialem rekolekcyjna rozgrzewke. Podzielilem sie z rodakami swa poezja i misyjnymi wspomnieniami. W tej parafii gwozdziem programu mialo byc spotkanie z kolegami z klasy, ktorych nie widzialem niemal 40 lat. Podstawowke zaczelismy w 1970 roku. Bylo nas 22 w klasie. Po pierwszej komunii moi rodzice przeprowadzili sie po raz kolejny i wiekszosci kolegow nie widzialem az do teraz. Na zebranie kursowe przyjechalo z roznych okolic 11 osob, czyli polowa. Wielu z nich pamietam jeszcze z przedszkola, jakzebym zapomnial!? Troche bylo niezrecznie, bo nikt nic nie jadl ze stolu zastawionego lakociami. Tyle mielismy sobie do powiedzenia, ze usta sie nie zamykaly. Nadal pozostawalo kilka dni do najtrudniejszej proby. Bylem zaproszony do gloszenia w plockiej parafii sw. Krzyza. Zanim tam dojechalem - trzeba bylo uporzadkowac notatki i wydrukowac broszurke rekolekcyjna. Tym sie zajalem w rodzinnym Rypinie pod Toruniem.
Rypin.
Zatrzymalem sie u kuzynki Mileny, ktora dobrze wlada komputerem i wskazala mi firme poligraficzna gdzie tanio mialem drukowac 44 stronicowa wierszowana broszurke. Na swietego Mikolaja udalem sie do parafii sw. Trojcy w ktorej bylem ochrzczony. Jakos tak sie skladaly moje losy, ze nigdy tam nie odprawialem. Prymicja byla w sasiednim Skrwilnie dokad rodzice przeniesli sie z Zielunia gdy mialem 9 lat. To uwazam za pewne niedopatrzenie. Jako neoprezbiter bylem rozrywany roznymi pomyslami jak spedzic czas. Ciagnelo mnie do Ostrej Bramy i do Czestochowy. O Zieluniu czy Rypinie owszem myslelem ale zbyt malo. Teraz nadszedl ten czas. Jak syn marnotrwny szedlem wsrod sloty i mgly wieczornej niepewien co mnie spotka. Owszem tutejszy Pralat byl naszym skrwilenskim wikariuszem w mlodosci i ja go pamietalem ale on nie powinien byl pamietac. Stad pewien lek. Na dzwonek nikt nie odpowiadal wiec postanowilem pol godziny spedzic w kosciele. Zaciekawila sie moja osoba siostra zakrystianka ze zgromadzenia siostr Pasterzanek. Nie wiedzialem, ze tu pracuja ale sie ucieszylem, bo mam w tym zgromadzeniu ciocie. Siostra zapytala, czy bede odprawial a ja nie wiedzialem co rzec. “Jesli Proboszcz pozwoli” rzeklem, “no to niech ksiadz idzie go zapyta”-nalegala siostra. “Juz tam bylem i nikt nie odpowiada” – rzeklem. “No to trzeba znowu probowac” nalegala ona. Poradzila isc do wikariusza, ks. Karola. Jak zahipnotyzowany poszedlem, a siostra tymczasem zglosila Pralatowi, ze jakis podejrzany typ podaje sie za ksiedza. Owszem po kilku dobowej wedrowce musialem wlasnie tak wygladac, nie raz pierwszy zreszta. Ten fakt jednak, ze w rodzinnej parafii dostalem kosza od siostrzyczki rozbawil mnie niezmiernie. Pralat przedstawil mnie zdawkowo jako misjonarza na Mszy swietej i gdy sie ta moja “cicha prymicja” zakonczyla, zaprosil na kolacje. Niewiele wypytywal, bo pokazalem uzbecki celebret, tym niemniej zapytal czy tam na wschodzie “nie spotkalem czasem Wisniewskiego”. EGO SUM – odrzeklem rozbawiony. To ja jestem!!! W miedzyczasie siostrzyczka z poczuciem winy w glosie przyniosla mi numer telefonu do cioci i sama zaanonsowala “radosc wielka”, ze oto “bratanek misjonarz” pojawil sie w okolicy i pragnie porozmawiac.
Plock.
W Plocku kazdego dnia mialem po 6-7 kazan i to prawie cztery dni. Zaczynalo sie w czwartek kazaniem dla dzieci, konczylo w niedziele kazaniem dla mlodziezy. Maraton niesamowity. Rozdalem broszurki jako rekolekcyjna lekture w przeciagu jednego dnia i na kazda Msze sw. szykowalem nowe i nowe kazanie, by ktos kto zechce przyjsc dwa lub kilka razy sie nie nudzil. Zauwazylem, ze za moja porada niektorzy bywali po kilka razy w kosciele. To mi dodalo otuchy. Bylem tez wdzieczny proboszczowi, ze mi nie przerywal. W sobote mialem rekord. Jedno kazanie bylo 47 inne 43 minuty. Na pozegnanie na kilku Mszach byly owacje. Nie wiem tylko do dzis czy to taki nowy styl w Polsce, grzecznosc czy autentyczna aprobata tego co glosilem ludziom.
Najbardziej wzruszyly mnie nieliczne listy na moj adres emailowy. Zeby go odszukac wszyscy musieli przewertowac broszurke odszukac moja stroniczke a tam dopatrzec sie adresu. Ponoc to trudna parafia a ja podobno trudny ksiadz.
“Swoj natrafil na swego” jak mi sie zdaje wiec mam radosc w sercu, ze bylem przydatny.
Bialystok.
W Bialymstoku bylo podobnie. W tym sensie, ze czulem sie jak w domu zarowno w Dojlidach Gornych jak i na ulicy Pogodnej. Owszem lzej bylo w Dojlidach, bo choc to Bialystok to jednak przedmiescia. Ludzie dobrzy wrecz dobroduszni nie skrywali sympatii dla mnie i wspierali oczami gdy do nich przemawialem. Na ulicy Pogodnej to parafia studencka. Ogromny moloch, odleglosc od oltarza do lawek wielka wiec sie czulem jakbym byl na stadionie. Utrudnial sprawe tez mroz, ktory zminimalizowal szeregi parafian. Masy pojawily sie dopiero w niedziele. Tym niemniej na ostatnim kazaniu przed wyjazdem do Wroclawia nocnym rejsem zapytalem sie parafian czy udalo mi sie ich troszeczke rozgrzac. Widzialem w oczach plomyczki aprobaty. Choc nie jestem w stanie sprawdzic co tak naprawde na rekolekcjach sie podobalo: moje egzotyczne piosenki, poezje, czy misyjne swiadectwo. Moze wszystko razem, nie wiem. Jechalem jednak do Wroclawia z poczuciem dobrze spelnionego obowiazku i z dobrze napchana ofiarami kieszenia.
Sw. Stanislaw.
U sw. Stanislawa we Wroclawiu mialem poranna Msze pozegnalana. Wikariusz po raz pierwszy w zyciu zaspal 10 minut ale to nikogo nie zmartwilo. Bylo w ogromnym kosciele ze 20 osob zamarznietych jak sopelki. Prosto stamtad pojechalismy z Wojtkiem zabrac sredniego brata Czarka z pociagu, ktory przyjechal z Krakowa. Brat zgodzil sie na spotkanie i obiecal, ze pojedzie ze mna do samej Pragi. Nie widzielismy sie 7 lat czyli od pogrzebu mamy. Wyglad mial godny pozalowania. Choruje na cukrzyce i ma klopoty w pracy jako aktor. Po pogrzebie mamy stracil prace w Teatrze Lubuskim, dziewczyne, z ktora planowal wspolne zycie, dobre stosunki z rodzenstwem a nawet z kosciolem. Z takim bagazem negatywu mogl byc dla mnie ciezkim towarzyszem w “ostatniej podrozy”. Pierwsza wymiana pogladow wskazywala na taki scenariusz wlasnie. Czarka jednak zmogl sen w drodze do Pragi a gdysmy sie zatrzymali w Bardzie Slaskim, Matka Boza przytulila go wyraznie i czule do serca tak, ze zadne glupie
rozmowy juz nie macily nam tego dnia i rozstalismy sie w Pradze po przyjacielsku. Owszem byl pewien zgrzyt, bo mialem odebrac w kosciele sw. Jakuba pewna czesc zamienna dla gazowego pieca w Urgenczu. Parafianie w tej uzbeckiej wspolnocie zamarzali na skutek awarii pieca. Skonstruowany w Czechach piec jakis czas funkcjonowal nienagannie, tymczasem jednak firma w Taszkiencie zlikwidowala swoj oddzial i przeprowadzenie remontu czy zakup czesci zamiennych stalo sie nie lada problemem. Znalezienie Franciszkanskiej parafii w Pradze ze wzgledu na wieczorne korki i brak drog przejazdowych na starowce stalo sie koszmarem. Ostatecznie dotarlismy na miejsce pieszo, ryzykujac, ze sie spoznimy na samolot. Wszystko to jednak nic. Moj pobyt byl ze wszech miar pozytywny. Owocem rekolekcji dla mnie osobiscie byl prezent w postaci brata. Wielu krewnych spotkalem w te dni ale to ostatnie spotkanie bylo najbardziej niezwykle, bo najmniej przewidywalne. Ktos na swieta dostaje slodycze a ktos od Mikolaja rozgi. Ja dostalem spotkanie z bratem a poprzez to spotkanie cukierki i rozgi.
Epilog.
Dzis do Polski na rekolekcje Poznan-Taize odprawiam z Taszkientu 5 Koreanczykow. Jestem pelen obaw jak sobie poradza ale przekazuje ich w dobre rece swych krewnych i przyjaciol. Niestety nie dochodza do mnie sms-ki z Polski. Do niedawna uzbecka firma komorkowa o romantycznej nazwie u-cell dzialala bez zarzutu a ostatnio szwankuje i kompromituje wszelkie wyobrazenia jakie o niej mialem. Nie potwierdza czy moje sms-ki dochodza i nie dostarcza zadnych, choc na Boze Narodzenie musialo ich byc sporo. To chyba zwiazane z wyborami jakie wczoraj mialy miejsce w Uzbekistanie. Wszystko jest cenzurowane. Probowalem powiadomic jak najwieksza ilosc znajomych w Polsce o mojej grupie jaka rusza do Poznania proszac o zyczliwosc i pomoc w organizacji pobytu zwlaszcza kilka dni po zakonczeniu Taize, gdy zajma sie turystyka. Zobaczyc bliska dusze z dala od ojczyzny to zawsze cos. Ja dla nich jestem jak rodzony ojciec wiec kazdy Polak dla nich ma szanse byc jak rodak i kuzyn. W Taszkiencie tez mamy rekolekcje w stylu Taize dla miejscowej dzieciarni okolo 30 osob ma przyjechac z calego Uzbekistanu. Mam zamiar poslac kolejne 5 osob z mojej gorskiej parafii z Angrenu i z Almalyku. Ja po pobycie w Polsce padam na nos. Duzo nowych twarzy pojawilo sie pod moja nieobecnosc w mojej malej parafijce w Angrenie. Rok temu bylo nas 16 osob na swieta w tym roku 29 w malutkiej kapliczce... Mialem juz trzy koledy w Angrenie z tego dwie u nowych ludzi tatarskiego pochodzenia. Ja mam wyglad Tatara jak niektorzy kasliwie twierdza,i to mi pomaga w pracy wsrod tej diaspory. Wiekszosc nowych to wlasnie zeslancy - Krymscy Tatarzy. Ci nowi ludzie zaczeli sie pojawiac pol roku temu wszystko zaczelo sie latem na letnim obozie katolickim w gorach pod Taszkientem. Dwoch chlopcow Ravszan i Fidullin, ktorzy byli ze mna na oazie po raz pierwszy w zyciu robia teraz niesamowita misjonarska robote. Biskup z proboszczem o. Luckiem gdy mnie zastepowali jak bylem na rekolekcjach w Polsce nie mogli pojac co sie dzieje. Ja zreszta tez nie bardzo wiem co Pan Bog chce przez to powiedziec. Na misjach kazdy nowy czlowiek w parafii jest na wage zlota gdy sie zwazy ze cala parafia liczy tyle ile klasa w szkole i angrenska kaplica jest tez tej wielkosci, to wtedy widac jak wiele powodow mam teraz do radosci na te swieta. Nawet lawki maja podobna forme jak przed laty w podstawowce z kalamarzami. W Uroczystosc Swietej Rodziny na herbatce po mszy sw. mialem zamiast tradycyjnych babuszek 12 chlopakow od 15-20 lat.
Reszta babuszek, ktore zwykle zostawaly taktycznie usunely sie w cien, bo i tak na kuchni miejsca by nie starczylo. W przeddzien byla herbatka dla doroslych i bylo ich 16 osob... Nie sa to przechwalki, bo ja wiem ze dzieje sie to nie z mego powodu a wlasnie dokonalo sie pod moja nieobecnosc. Opowiadam to jako kolejne dowody Opatrznosci Bozej. Cos sie jednak dzieje w Uzbekistanie. Nasza Taszkiencka mlodziez tez czyni niesamowite rzeczy. Sami sobie zorganizowali wigile na 20 osob, ktora byla w tzw.akwarium czyli oszklonym pomieszczeniu obok pokoju biskupa, do 6-tej rano. Ja bylem tak zmachany ze o 3-ciej w nocy poszedlem zaraz po o. Lucku do siebie. W tej chwili wlasnie wrocilem z koreanskiej mszy i jaselek tez niespotykany wzrost. Czesc artystyczna trwala 2 godziny wiec na kolacji bylo mniej spiewow niz rok temu. Mimo wszystko bylo milo. Biskup z Luckiem oraz ja dostalismy w prezencie po koszuli i czajnik dla mlodziezy, bo sie zepsul w sportowej sali gdzie bywaja taszkienckie herbatki... Zycze wielu lask ...i szczesliwego spotkania z moimi ufoludkami w Poznaniu!
x. Jarek z Taszkientu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz