WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
czwartek, 2 października 2014
Rozmowa z Patriotą Polski
Prof. Kieżun: całe szczęście dla tych sku…, że nie mam już pistoletu! - Oni robią wszystko, żeby to zniszczyć - żeby zohydzić powstanie, żeby zohydzić nas! Całe szczęście, że już nie jestem uzbrojony, bo bym nie wytrzymał! Całe szczęście dla tych sku…, że nie mam już pistoletu! - mówi Onetowi prof. Witold Kieżun. Tak odpowiada na sformułowany przez historyków Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego zarzut o agenturalność w czasach PRL.
Jacek Gądek: - Jak Pan odbiera publikację "Do Rzeczy", w której historycy Sławomir Cenckiewicz i Piotr Woyciechowski piszą o Pana - jak opisują - agenturalnej przeszłości z czasów PRL?
Prof. Witold Kieżun: - Potworne kłamstwo. Przyszli do mnie. Pokazali dokumenty. A ja im pokazałem swoje duże opracowanie z 2002 r. "Radzieckie i polskie władze bezpieczeństwa i ja". Przed laty doręczyłem je też mojemu serdecznemu przyjacielowi marszałkowi Sejmu prof. Wiesławowi Chrzanowskiemu, a także ministrowi Władysławowi Stasiakowi. A także osobiście w czasie trzech spotkań z prezydentem Warszawy Lechem Kaczyńskim opowiadałem o jego zawartości.
Ja współpracowałem. Z Amerykanami.
Jak?
Mam ok. 450 stron dokumentów z pisanymi przez siebie informacjami o sytuacji społeczno-politycznej w Polsce. Wysłałem - do paryskiej "Kultury" - też 12 opracowań po 20 stron. Poza tym w ramach US Agency Information organizowałem wymianę - oficjalnie - pracowników naukowych.
To skąd zarzuty?
Skandal polega na tym, że oni (autorzy "Tajemnicy »Tamizy«" nt. Kieżuna w "Do Rzeczy" - red.) przyszli i pokazali tylko wyciągi z dokumentów. Ja z kolei przekazałem im swoje materiały. A mimo to red. nacz. Paweł Lisicki pisze, że ja niczego nie ujawniłem.
A jak było?
Otóż moja współpraca z SB miała oczywiście charakter pozorny. A skończyło się na tym, że gen. Różański pisał do szefa bezpieki, że do Warszawy stale przyjeżdża prof. Senkier (dziekan z Seton Hall Catholic University South Orange), współpracujący z CIA i w Polsce stale utrzymuje kontakty z prof. Kieżunem. A miesiąc później pojawia się zawiadomienie, że Senkiera do Warszawy sprowadził Kieżun.
Potem otrzymałem cynk - wiadomość od Senkiera: uciekaj z całą rodziną. Uciekam więc z Polski. Urywam się całkowicie - i okazuje się, że jestem zupełnie spalony, tak samo jak Wesołowska. Senkier poinformował mnie, że jego siatka w Warszawie się spaliła.
Potem zaczął Pan pracę w ONZ…
…przez półtora roku tam pracuję. Aż dostaję wezwanie do Javiera Péreza de Cuéllara, sekretarza generalnego ONZ: natychmiast przyjeżdżaj do Nowego Jorku. Okazuje się, że w NY jest olbrzymia demonstracja na gmachu ONZ w obronie Wesołowskiej. Ona z Amerykanami miała - w porównaniu do moich - kontakty marginalne, ale była na tyle nieprzewidująca, że pracując tak jak ja w ONZ i jadąc do Mongolii, zatrzymała się po drodze na dwa dni w Warszawie, by spotkać się z matką. Została wtedy aresztowana i dostała siedem lat więzienia. Cuéllar powiedział mi: w tej sytuacji nie może Pan wracać do Polski, a ja podpiszę depeszę, że jest Pan tak ważny, że musi tu zostać.Dlaczego?
Zdarzył się jedyny taki przypadek w historii ONZ: minister spraw zagranicznych PRL wysyła depeszę do sekretarza ONZ, że nie godzi się na pracę prof. Kieżuna w ONZ i że muszę być natychmiast odwołany, by wracać do kraju. Tak wyglądała moja sytuacja.
A tymczasem w "Do Rzeczy" piszą, że nic nie ujawniłem. Otóż ujawniałem, jak wyglądały moje kontakty z SB. Od razu ujawniałem to Amerykanom. Odpowiedzieli: be careful. Amerykanie wiedzieli o każdym spotkaniu i zainteresowaniu SB mną.
A wie Pan, na jakiej zasadzie zacząłem "współpracować"?
Jak?
W 1973 r. kpt. Tadeusz Szlubowski zaprosił mnie prywatnie i powiedział: mój syn jest niesłychanie zdolny, ale nie może się dostać do Instytutu Politologii, a dyrektor politologii to mąż Pana doktorantki. Jeśli Pan mi to załatwi, to będę bardzo wdzięczny.
I ja mu to załatwiłem. Miałem potem go - Szlubowskiego - w ręku, bo gdybym to ujawnił, to dostałby 10 lat więzienia. Dzisiaj jego syn jest profesorem, zrobił karierę dzięki mnie.
Autorzy publikacji w "Do Rzeczy" cytują różne dokumenty.
Dokumenty, które składali inni, Szlubowski przesyłał jako dokumenty pisane przeze mnie. Ja to wszystko mam. I mogę to wyjaśnić. Zresztą wyjaśniałem już - do cholery ciężkiej - w 2002 r. Wtedy Stasiak siedział u mnie trzy godziny i przekazywał swoją wiedzę dalej - Lechowi Kaczyńskiemu.
A wracając…
Po rozmowie, podczas której Szlubowski prosił mnie o protekcję dla syna, powiedział, że będzie zobowiązany, gdy napiszę, że zobowiązuję się do zachowania w tajemnicy całości przeprowadzonej rozmowy. I ja to napisałem. Bo zdawałem sobie sprawę z tego, że on był zagrożony, gdybym to - prośbę o protekcję dla jego syna - ujawnił. I ja, co chciałem, to wszystko potem mogłem zrobić. Gdy opóźniało się wydanie mi paszportu, to dzwoniłem do niego i krzyczałem: do cholery ciężkiej, co wy robicie, skurw…, szybko dawajcie mi paszport! I on mówił: dobrze, zaraz pan dostanie. Miałem go w ręku. Nawet Amerykanie się śmiali. Ale potem okazało się, że kontrwywiad PRL wykrył moje kontakty z Amerykanami.
To, co Pan mówi, nie przekonało wymienionych historyków, którzy o Panu napisali.
Z USA przywiozłem oryginalne dokumenty i wciąż je mam. Pokazywałem je Cenckiewiczowi i Woyciechowskiemu, ale oni nie chcieli tego oglądać.
Co teraz?
Gdybym był młodszy, to bym wystąpił do sądu o ich ukaranie, ale ja przecież mam 93 lata! Tragedia polega też na tym, że po tym, jak przyszli i zostawili mi swoje materiały, to dostałem ataku.
To znaczy?
Jestem chory na tropikalną żółtą febrę. Dostałem ataku. Miałem 40 st. C gorączki. Przez 12 godzin cały drżałem. I nie miałem nikogo obok siebie, bo przecież mieszkam zupełnie sam - moja żona zmarła. Nie mogłem nawet do kogoś zatelefonować. Całe szczęście, że przeżyłem do rana.
Ja jestem śmiertelnie chory. Ale się nie położę! Bo jestem bojownikiem, żołnierzem Armii Krajowej i powstańcem warszawskim!
Ja współpracowałem. Z Amerykanami.
Jak?
Mam ok. 450 stron dokumentów z pisanymi przez siebie informacjami o sytuacji społeczno-politycznej w Polsce. Wysłałem - do paryskiej "Kultury" - też 12 opracowań po 20 stron. Poza tym w ramach US Agency Information organizowałem wymianę - oficjalnie - pracowników naukowych.
To skąd zarzuty?
Skandal polega na tym, że oni (autorzy "Tajemnicy »Tamizy«" nt. Kieżuna w "Do Rzeczy" - red.) przyszli i pokazali tylko wyciągi z dokumentów. Ja z kolei przekazałem im swoje materiały. A mimo to red. nacz. Paweł Lisicki pisze, że ja niczego nie ujawniłem.
A jak było?
Otóż moja współpraca z SB miała oczywiście charakter pozorny. A skończyło się na tym, że gen. Różański pisał do szefa bezpieki, że do Warszawy stale przyjeżdża prof. Senkier (dziekan z Seton Hall Catholic University South Orange), współpracujący z CIA i w Polsce stale utrzymuje kontakty z prof. Kieżunem. A miesiąc później pojawia się zawiadomienie, że Senkiera do Warszawy sprowadził Kieżun.
Potem otrzymałem cynk - wiadomość od Senkiera: uciekaj z całą rodziną. Uciekam więc z Polski. Urywam się całkowicie - i okazuje się, że jestem zupełnie spalony, tak samo jak Wesołowska. Senkier poinformował mnie, że jego siatka w Warszawie się spaliła.
Potem zaczął Pan pracę w ONZ…
…przez półtora roku tam pracuję. Aż dostaję wezwanie do Javiera Péreza de Cuéllara, sekretarza generalnego ONZ: natychmiast przyjeżdżaj do Nowego Jorku. Okazuje się, że w NY jest olbrzymia demonstracja na gmachu ONZ w obronie Wesołowskiej. Ona z Amerykanami miała - w porównaniu do moich - kontakty marginalne, ale była na tyle nieprzewidująca, że pracując tak jak ja w ONZ i jadąc do Mongolii, zatrzymała się po drodze na dwa dni w Warszawie, by spotkać się z matką. Została wtedy aresztowana i dostała siedem lat więzienia. Cuéllar powiedział mi: w tej sytuacji nie może Pan wracać do Polski, a ja podpiszę depeszę, że jest Pan tak ważny, że musi tu zostać.Dlaczego?
Zdarzył się jedyny taki przypadek w historii ONZ: minister spraw zagranicznych PRL wysyła depeszę do sekretarza ONZ, że nie godzi się na pracę prof. Kieżuna w ONZ i że muszę być natychmiast odwołany, by wracać do kraju. Tak wyglądała moja sytuacja.
A tymczasem w "Do Rzeczy" piszą, że nic nie ujawniłem. Otóż ujawniałem, jak wyglądały moje kontakty z SB. Od razu ujawniałem to Amerykanom. Odpowiedzieli: be careful. Amerykanie wiedzieli o każdym spotkaniu i zainteresowaniu SB mną.
A wie Pan, na jakiej zasadzie zacząłem "współpracować"?
Jak?
W 1973 r. kpt. Tadeusz Szlubowski zaprosił mnie prywatnie i powiedział: mój syn jest niesłychanie zdolny, ale nie może się dostać do Instytutu Politologii, a dyrektor politologii to mąż Pana doktorantki. Jeśli Pan mi to załatwi, to będę bardzo wdzięczny.
I ja mu to załatwiłem. Miałem potem go - Szlubowskiego - w ręku, bo gdybym to ujawnił, to dostałby 10 lat więzienia. Dzisiaj jego syn jest profesorem, zrobił karierę dzięki mnie.
Autorzy publikacji w "Do Rzeczy" cytują różne dokumenty.
Dokumenty, które składali inni, Szlubowski przesyłał jako dokumenty pisane przeze mnie. Ja to wszystko mam. I mogę to wyjaśnić. Zresztą wyjaśniałem już - do cholery ciężkiej - w 2002 r. Wtedy Stasiak siedział u mnie trzy godziny i przekazywał swoją wiedzę dalej - Lechowi Kaczyńskiemu.
A wracając…
Po rozmowie, podczas której Szlubowski prosił mnie o protekcję dla syna, powiedział, że będzie zobowiązany, gdy napiszę, że zobowiązuję się do zachowania w tajemnicy całości przeprowadzonej rozmowy. I ja to napisałem. Bo zdawałem sobie sprawę z tego, że on był zagrożony, gdybym to - prośbę o protekcję dla jego syna - ujawnił. I ja, co chciałem, to wszystko potem mogłem zrobić. Gdy opóźniało się wydanie mi paszportu, to dzwoniłem do niego i krzyczałem: do cholery ciężkiej, co wy robicie, skurw…, szybko dawajcie mi paszport! I on mówił: dobrze, zaraz pan dostanie. Miałem go w ręku. Nawet Amerykanie się śmiali. Ale potem okazało się, że kontrwywiad PRL wykrył moje kontakty z Amerykanami.
To, co Pan mówi, nie przekonało wymienionych historyków, którzy o Panu napisali.
Z USA przywiozłem oryginalne dokumenty i wciąż je mam. Pokazywałem je Cenckiewiczowi i Woyciechowskiemu, ale oni nie chcieli tego oglądać.
Co teraz?
Gdybym był młodszy, to bym wystąpił do sądu o ich ukaranie, ale ja przecież mam 93 lata! Tragedia polega też na tym, że po tym, jak przyszli i zostawili mi swoje materiały, to dostałem ataku.
To znaczy?
Jestem chory na tropikalną żółtą febrę. Dostałem ataku. Miałem 40 st. C gorączki. Przez 12 godzin cały drżałem. I nie miałem nikogo obok siebie, bo przecież mieszkam zupełnie sam - moja żona zmarła. Nie mogłem nawet do kogoś zatelefonować. Całe szczęście, że przeżyłem do rana.
Ja jestem śmiertelnie chory. Ale się nie położę! Bo jestem bojownikiem, żołnierzem Armii Krajowej i powstańcem warszawskim!
Teraz z Pana zdrowiem jest dobrze?
Ja jestem człowiekiem silnym. Jestem żołnierzem. Pięć lat siedziałem w podziemiu. Byłem w oddziale specjalnym. W czasie powstania warszawskiego na swoim karabinie maszynowym zanotowałem 42 Niemców. Mam rekordowe osiągnięcie: jestem jedynym powstańcem, który w jego czasie dostał dwa awanse i dwa najwyższe odznaczenia: Krzyż Walecznych i Virtuti Militari. Do cholery ciężkiej! Nigdy się tym nie chwaliłem! Ale nie dam się zniszczyć tym łobuzom!
Czyli komu?
Ja wiem, o co chodzi. To jest banda Piotra Zychowicza, która twierdzi, że powstanie warszawskie to była zbrodnia, a jego dowódcy to agenci. Książka "Obłęd '44" to skandal i bzdura. "Pakt Ribbentrop-Beck" - też. Ta banda ludzi chce zniszczyć to, o co ja się w tej chwili biję!
Polska jest w zagrożeniu. Trzeba robić wszystko, by budować poczucie patriotyzmu. Trzeba odwoływać się do naszej wspaniałej przeszłości, do bohaterstwa powstania warszawskiego, budować uczucie wobec kraju, bo jesteśmy cholernie zagrożeni! A oni robą wszystko, żeby to zniszczyć - żeby zohydzić powstanie, żeby zohydzić nas! Całe szczęście, że już nie jestem uzbrojony, bo bym nie wytrzymał! Całe szczęście dla tych sku…, że nie mam już pistoletu!
Odnoszę wrażenie, że historia była tragiczna.
Bo?
Pamiętam, że materiały wysyłane do Paryża do "Kultury" zawsze pisałem ręcznie i dawałem do przepisywania. A dostałem adres do świetnej maszynistki na Pradze - nawet poprawiała błędy. Z tego, co oni (Cenckiewicz i Woyciechowski) piszą o niektórych moich uwagach, to one były pisane dla Paryża.
A poza tym istnieje obawa, że osoba w Paryżu, do której wysyłałem swoje materiały, też była agentem. Prof. Chrzanowski, gdy rozmawialiśmy jakiś rok przed jego śmiercią, powiedział mi, że są takie podejrzenia. Wygląda zatem na to, że w SB mieli materiały wysyłane przeze mnie do Paryża. A one były pisane w swobodniejszym stylu. Pisałem tam np. o nadużyciach kadry kierowniczej.
(RZ)
Ja jestem człowiekiem silnym. Jestem żołnierzem. Pięć lat siedziałem w podziemiu. Byłem w oddziale specjalnym. W czasie powstania warszawskiego na swoim karabinie maszynowym zanotowałem 42 Niemców. Mam rekordowe osiągnięcie: jestem jedynym powstańcem, który w jego czasie dostał dwa awanse i dwa najwyższe odznaczenia: Krzyż Walecznych i Virtuti Militari. Do cholery ciężkiej! Nigdy się tym nie chwaliłem! Ale nie dam się zniszczyć tym łobuzom!
Czyli komu?
Ja wiem, o co chodzi. To jest banda Piotra Zychowicza, która twierdzi, że powstanie warszawskie to była zbrodnia, a jego dowódcy to agenci. Książka "Obłęd '44" to skandal i bzdura. "Pakt Ribbentrop-Beck" - też. Ta banda ludzi chce zniszczyć to, o co ja się w tej chwili biję!
Polska jest w zagrożeniu. Trzeba robić wszystko, by budować poczucie patriotyzmu. Trzeba odwoływać się do naszej wspaniałej przeszłości, do bohaterstwa powstania warszawskiego, budować uczucie wobec kraju, bo jesteśmy cholernie zagrożeni! A oni robą wszystko, żeby to zniszczyć - żeby zohydzić powstanie, żeby zohydzić nas! Całe szczęście, że już nie jestem uzbrojony, bo bym nie wytrzymał! Całe szczęście dla tych sku…, że nie mam już pistoletu!
Odnoszę wrażenie, że historia była tragiczna.
Bo?
Pamiętam, że materiały wysyłane do Paryża do "Kultury" zawsze pisałem ręcznie i dawałem do przepisywania. A dostałem adres do świetnej maszynistki na Pradze - nawet poprawiała błędy. Z tego, co oni (Cenckiewicz i Woyciechowski) piszą o niektórych moich uwagach, to one były pisane dla Paryża.
A poza tym istnieje obawa, że osoba w Paryżu, do której wysyłałem swoje materiały, też była agentem. Prof. Chrzanowski, gdy rozmawialiśmy jakiś rok przed jego śmiercią, powiedział mi, że są takie podejrzenia. Wygląda zatem na to, że w SB mieli materiały wysyłane przeze mnie do Paryża. A one były pisane w swobodniejszym stylu. Pisałem tam np. o nadużyciach kadry kierowniczej.
(RZ)
Kula Lis 62 23.09.2014 16:17:06
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz