o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1917 - 2009. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1917 - 2009. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 września 2009

Tonald dusk.ksyva Premier ** Premier Stolypin 1904




Wszystko skarlało - prowokacja też

Generał żandarmerii Gierasimow dowiedział się o śmierci dzieci premiera Stołypina pół godziny po zamachu. Zginęły z sześdziesiecioma innymi osobami, pod gruzami zniszczonej wybuchem bomby willi premiera. Pierwsza reakcja generała to ryk: - To nie moi socialrewolucjoniści, tylko socjalmaksymaliści pułkownika Trusieckiego (Wyjaśnienie –Gierasimow był szefem moskiewskiej Ochrany, Trusiecki – petersburskiej).

Obaj oficerowie otrzymali uprzednio od premiera. szukającego pretekstu do zaostrzenia polityki wewnętrznej, rozkaz dokonania zamachu na jego życie. Premier oczywiście zażądał, aby nic mu się nie stało. Zyczenie, to w dość nieludzki sposób zostało spełnione. Co do autorstwa zamachu przez 5 lat, rację miał pan generał. Potem okazało się wprawdzie, że bombę wprawdzie przynieśli ludzie pana pułkownika, jednak głównym organizatorem był człowiek pana generała – Raskin czyli Azef,

. Był rok 1904 .Jak Rosja długa i szeroka, poszczególni gubernatorzy i szefowie departamentów policji tworzyli od podstaw własne, bądż przejmowali przez agentów, istniejące tajne organizacje, prowadzili najprawdziwsze walki frakcyjne, robili rozłamy. Od czasu do czasu doprowadzali do odstrzału ministra, wielkiego księcia, gubernatora czy innego dostojnika. Łapali szeregowych wykonawców, wykazywali sukcesami, otrzymywali ordery i gratyfikacje. Szczególnie ambitni próbowali zmontować zamach na cara i dwa razy niemal im się udało.
Zdarzało się, że mniej roztropni niż premier, zapominali zrobić odpowiedniego zastrzeżenia i następnie na własny rozkaz byli mordowani przez własnych podwładnych. Stop.
Zagalopowałem się. Bezpośredni wykonawcy zamachów byli ludżmi ideowymi, nie mającymi pojęcia, że ich guru są płatnymi agentami tej, czy innej policji. Do tego dochodziło sporo, autentycznie niezależnych organizacji i . zawodowych rewolucjonistów,
.
W tym burdelu, nad którym nikt już nie panował , narodziły się dwa niekwestionowane autorytety: Borys Sawinkow i Jewno Azef. Właściwie na odwrót: Azef i Sawinkow. Sawinkow po rewolucji pażdziernikowej osadzony na Łubiance, napisał pamiętniki. został rozstrzelany i pamięć po nim przetrwała. Azef lata po zdemaskowaniu umarł w łóżku i nikt go woli nie wspominać. Dziwne.. Przecie sam Lenin nazywał go Mieczem Proletariatu....Babunia rewolucji, Bereszkowska, gieła przed nim w pas a Sawinkow twierdził, że w Rosji nie było wspanialszego rewolucjonisty...

Rodzice Azefa - biedni Żydzi, on sam koń­czy gimnazjum, kradnie 800 rubli z kasy kupca u którego pracuje (tyle wynosiła miesięczna ministerialna pensja w Rosji) i ucieka za granicę, do Karlsruhe gdzie zapisuje się na politechnikę. Pieniądze się kończą, więc pisze do De­partamentu Policji, w Petersburgu, że obserwuje na uczelni koło eserowskie, do którego należą rosyjscy studenci i mógłby o nim skrobnąć..
Zaczyna, ale mu nie idzie. Raporty nie podobają się szefom: ogólne, rozwlekłe, bezwartościowe.. Azef dochodzi do wniosku, że choć to kłopotliwe, może rzeczywiście założy koło, które od czterech miesięcy opisuje. Agituje, reklamuje, socjalizuje, namawia. Sukces! Wreszcie ma 20 prawdziwych dusz do opisywania. Z rodzinami, znajomymi. A te ich buntownicze pomysły... Szefowie zachwyceni: toż ten Azef to klejnot! Może ciut niedoszlifowany. Nowoupieczonego inżyniera wzywają do Moskwy , Ostatni szlif nadaje mu sam szef ochrany generał Siergiej Zubatow (tak, tak - ten sam którego tak cenił Dmowski). Gotowe. Do roboty!
Ochrana umieszcza Azefa u eserów, z zadaniem przeniknięcia do Organizacji Bojowej, elity elit rosyjskiego terroru. Zrobił to, ofiarowując partii 500 rubli na organizację zamachów. Przynajmniej tak napisał w raporcie..


Szybko zaprzyjażnił się z szefem zamachowców, Grigorijem Gerszunim. Zaczeli razem planować zamachy o których Azef momentalnie informował Ochranę. Czy zamach się udawał, czy nie decydował pan generał. W obu przypadkach Azef wydawał bezpośrednich wykonawców policji. Dba też o własną pozycję:
Wydaje policji kierownictwo partii, i wspólnie z Gerszunim - przejmuje kontrolę nad całą działalnością terrorystyczną eserów. Dalej normalka: denuncjuje druha Gerszuniego i sam zostaje szefem OB. Triumf Ochrany wydawał się kompletny.
Jednak Rosja wrze . Inteligenci domagają się swobód, robotnicy - praw socjalnych i godziwej płacy. Anarchiści i lewicowi radykałowie ,chcą rewolucji.
W carskim gabinecie walczą dwie frakcje: jedni chcą większych represji, i zastraszenia ludzi, drudzy proponują ustępstwa, które osłabią radykałów i przybliżą Rosję do Zachodu. Te same podziały w urzędach - także w departamencie policji, nadzorującym agenturę wśród terrorystów.
Zubatow jest za liberalizacją. Wiedząc, że robotnikom nie zależy na polityce, zorganizował kontrolowane przez policję związki zawodowe, które walczą o sprawy socjalne. Z kolei Plehwe, minister spraw wewnętrznych, był „zamordystą” .Pozbywa się Zubatowa i stawia na konfrontację.. Wkrótce potem wylatuje ze swoją karetą w powietrze wysadzony przez Sozonowa, studenta od Azefa, Od tego momentu Azef cieszy się sławą największego pogromcy samodzierżawia.


Azef zaczął zachowywać się jak udzielny monarcha, prowadzący samodzielną politykę. O jednych zamach informuje policje, inne realizuje do końca. Od czasu do czasu, ktoś przebąkuje o podwójnej grze Azefa , ale on stosuje metodę „komu uwierzycie” i partyjne gremium bez ceregieli podwekslowuje wyrok na „prowokatora”. Podobnie kończyła się zbytnia dociekliwość w sprawach kasy OB., o której wydatkach Azef decydował , jak to w konspirze, w sposób dość woluntarystyczny.
Podejrzenia, że Azef jest agentem, pojawiały się wśród eserów, od kiedy objął on stanowisko szefa OB. Kierownictwo partii nie wierzyło im jednak do czasu, gdy pojawił się Władimir Burcew - dziennikarz, wydawca pisma "Byłoje". W maju 1906 r. do Burcewa przyszedł, właśnie wyrzucony informator ochrany, i w ramach prywatnej zemsty wyjawił, że w najwyższym gremium partii działa super prowokator o pseudonimie Raskin. Burcew zaczął łączyć fakty z przenikliwością Ścios - media i wyszło mu, że Raskin to Azef. Potrzebował jednak dowodu. Spotkał się z Łopuchinem, szefem Departamentu Policji w Petersburgu. Po trzech godzinach Łopuchin, dowiedziawszy się od Burcewa, że Azef planuje zamach na cara, ustąpił. Takiej nielojalności nie mógł agentowi darować. Potwierdził, że Azef i Raskin to jeden człowiek.


Azef rzeczywiście planował zamach na Mikołaja II, ale przede wszystkim myślał o wysadzeniu w powietrze siedziby Ochrany. Chciał się pozbyć świadków i kwitów, by zająć się "czystą polityką". Za późno. Gdy zrozumiał, że tym razem, nie jemu uwierzą eserowcy, uciekł z kochanką do Berlina, gdzie zamieszkał pod fałszywym nazwiskiem. Skromnie i bez rozgłosu , nad czym najbardziej bolał.. Ci, którzy musieliby go zabić, byli zbyt zajęci rewolucją
@marcholt

Zawsze wiedzialem, ze Rosjanie maja jednak pewien rozmach, imponujacy, chcialoby sie powiedziec.
Uklony
++++++++++++++++++++



Poniższy tekst pochodzi z biografii Borysa Wiktorowicza Sawinkowa napisanej przez Andrzeja Stanisława Kowalczyka strony 13-85.




Sawinkow należał do Organizacji Bojowej Socjalistów-Rewolucjonistów (eserowców) i był odpowiedzialny za jej najsławniejsze akcje, jak zabójstwo ministra Plehwego czy następcy tronu Wielkiego księcia Sergiusza Romanowa.


Na początku XX wieku carat bał się eserowców, jak dzisiaj G.W.Bush Al Kaidy.


Na skutek późniejszych walk o władzę, historia najsilniejszej partii rewolucyjnej w Rosji została wymazana lub przekłamana. Chcemy tego czy nie, bolszewicy byli uczniami eserowców, aż do samego końca. Tak jak działalność grupy kaukaskiej Stalina, powielała działalność OB eserowców, tak podczas rewolucji październikowej bolszewicy przejęli od lewicowych eserowców (w odróżnieniu od prawicowych z Kiereńskim) program rolny.


Mało kto wie, że przez pierwsze pół roku po rewolucji październikowej, bolszewicy rządzili w koalicji z lewicowymi eserowcami. A walka o władzę nie zaczęła się po śmierci Lenina, lecz już w 1918, kiedy lewicowi eserowcy zostali wykluczeni z rządu. Czy jakiś trockista protestuje z tego powodu? Nie, dla nich problem rozpoczyna się gdy od władzy zostaje odsunięty Trocki.

Pierwsze miesiące po tzw. rewolucji październikowej nieprzypadkowo określamy mianem: sojusz robotniczo - chłopski. Wśród robotników, największe poparcie mieli bolszewicy, ale na rosyjskiej wsi dominowali lewicowi eserowcy . To eserowski program "ziemia dla chłopów" był realizowany przez władzę radziecką, a czerwonoarmiści, którzy w większości rekrutowali się z chłopów, walczyli z białymi w obronie tej ziemi. Wydarzenia 7 listopada 1917 w Piotrogrodzie były iskrą, która podpaliła całą Rosję. W każdej wsi, od Moskwy po Władywostok, chłopi prowadzeni przez eserowskich agitatorów palili dwory i mordowali szlachtę.

Bolszewicy w naszym odczuciu byli pod każdym względem najlepszą rewolucyjną partią, ale potrafimy obiektywnie docenić partie konkurencyjne. Bolszewicy, jak i eserowcy były to partie zawodowych rewolucjonistów. Za przynależność do tych partii groziła kara śmierci lub zsyłka na Sybir. Dzisiejsza lewicowa rodzinka mogła by zostać rozbita w ciągu jednej nocy. Tak jak cała 10 milionowa Solidarność została rozbita 13 grudnia, tak wystarczyłby jeden dekret, by wszystkich antyglobalistów zamknąć w więzieniach równie szybko. Rewolucjoniści w carskiej Rosji, wiedzieli, że rewolucyjna walka to nie zabawa i choć tysiące ludzi na nich polowały, to oni dalej walczyli i odnosili sukcesy.

W tekście mamy więc opis kilku zamachów, wydarzeń w Rosji podczas rewolucji 1905-1907, no i w końcu wewnętrzne sprawy partyjne, jak sprawa Azefa. Agent Ochrany Azef przez wiele lat był jednym z najbardziej ważnych eserowców. Działał na dwa fronty ciągle podnosząc swoją pozycję. Dzięki agentom Ochrany likwidował partyjnych przeciwników, a dzięki eserowcom likwidował konkurencyjnych agentów. Tekst jest długi - niemniej zachęcamy wszystkich do czytania i poznania historii partii eserowców.
--------------------------------------------------------------------------------

Andrzej Stanisław Kowalczyk

Sawinkow



Z Wołogdy do Genewy
Jesteśmy surowcem, Z którego sny się wyrabia.
William Szekspir, Burza (przeł. Stanisław Barańczak)


Borys Wiktorowicz Sawinkow, student stołecznego uniwersytetu, przystał więc do rewolucjonistów. Szczegóły programowe nie miały w owym czasie większego znaczenia. Sawinkow obracał się w kręgu dwóch grup socjaldemokratycznych: „Robotniczy Sztandar" i „Socjalista". Były to grupy złożone przeważnie z młodych inteligentów i studentów prowadzących agitację wśród robotników. Hasła miały charakter przede wszystkim ekonomiczny: warunki pracy, zarobki. Walka o sprawy bytowe miała uświadomić robotnikom, że są pozbawieni praw politycznych. W roku 1900 Borys Wiktorowicz drukuje swój pierwszy tekst. Jest to artykuł Ruch robotniczy w Petersburgu a praktyczne zadania socjaldemokracji (takie nudne tytuły były wtedy w modzie). Ukazał się on w wydawanym w Genewie piśmie „Raboczeje Dieło". Artykuł został dostrzeżony i był żywo dyskutowany. Sam Lenin powołuje się nań kilkakrotnie w swej książce Co robić? Dwudziestoparoletni autor zwraca uwagę, że hasło walki ekonomicznej już nie wystarcza: „wrażliwsza, młodsza, mniej zdemoralizowana przez szynk i cerkiew część klasy robotniczej" interesuje się wydarzeniami politycznymi. Prowadzona do tej pory akcja miała charakter amatorski i kosztowała wiele ofiar. „Istniejący zespól czynnych rewolucjonistów jest zbyt skromny liczebnie, aby zachować wpływy we wzburzonych masach robotniczych, aby nadać wystąpieniom chociaż cień koordynacji i zorganizowania". Pierwszym więc zadaniem socjaldemokracji powinno być realne zjednoczenie organizacji przy ścisłym doborze członków. Jest to nic innego jak projekt partii zawodowych rewolucjonistów podporządkowanych żelaznej dyscyplinie. Nic więc dziwnego, że marzący o takiej machinie Lenin z aprobatą cytuje uwagi Sawinkowa, wyśmiewając żałosne chałupnictwo dotychczasowej roboty. Mimo tej zbieżności poglądów drogi Lenina i Sawinkowa rozeszły się. Obaj jednak ideę organizacji zawodowych rewolucjonistów wcielili w życie: pierwszy tworząc partię bolszewicką, drugi budując Organizację Bojową Partii Socjalistów-Rewolucjonistów.
Nielegalne grupy, do których należał Borys Wiktoro-wicz, wkrótce wyśledzono i rozbito. Na zesłaniu młodzi rewolucjoniści mieli okazję pogłębić swoją wiedzę oraz zapoznać się ze starszymi kolegami. Z takiej szkoły wychodzili ludzie, którzy mieli niebawem wstrząsnąć podstawami
imperium.
Używane tu określenie „zesłanie" należy odróżnić od katorgi. Już od dawna więźniowie polityczni stanowili odrębną kategorię. Zesłaniec osiedlał się we wskazanej miejscowości, otrzymywał osobny pokój przy jakiejś rodzinie i całkowite utrzymanie. Rząd płacił dwanaście rubli miesięcznie strawnego i dwadzieścia dwa ruble rocznie na odzież. Ceny syberyjskie i na głębokiej prowincji były nawet i trzykrotnie niższe od cen wielkomiejskich, niezamożni zesłańcy mogli więc jeszcze co nieco zaoszczędzić. Oddzielna izba z pełnym utrzymaniem kosztowała około pięciu rubli miesięcznie. Niektórzy zesłańcy polityczni dopiero na zesłaniu mieli po raz pierwszy w życiu do dyspozycji własne pieniądze. Zamożniejszym z domu rodzina jeszcze dosyłała, czyniąc okres zesłania znośnym. Lenin na przykład w chwilach wolnych od pracy twórczej polował. Tak czy inaczej, bez względu na warunki, zesłanie pozostawało dotkliwą formą pozbawienia wolności; jak mówi Sołżenicyn, było to przesiedlenie i pozostawienie na miejscu ze spętanymi nogami.
Tak więc w początku roku 1902 Sawinkow został przymusowym mieszkańcem Wołogdy. Było to miasto w guberni permskiej, na północ od Jarosławia, zagubione wśród bagien i puszcz. Od niepamiętnych czasów służyło jako miejsce zsyłki, zapoznawały się z nim coraz to nowe pokolenia politycznych marzycieli. „Klimat dzieli się tu na dwie pory roku — pisał jeden z nich — na białą zimę i zieloną zimę. Biała zima trwa dziewięć i pół miesiąca, zielona dwa i pół". Mieszkali tu w roku 1862 państwo Korzeniowscy z synem Konradem. Już jako Joseph Conrad napisze on powieść Under Western Eyes, w której sportre-tuje terrorystów z Organizacji Bojowej, najbliższych towarzyszy Borysa Wiktorowicza.
„Żyli—byli w Wołogdzie trzej tytani: Bierdiajew z Kijowa, Łunaczarski z Kijowa i Sawinkow z Warszawy" — wspominał Aleksiej Remizów, któremu przyznamy miano czwartego tytana. Piąty — Warłam Szałamow — miał się w mieście Wołogdzie dopiero narodzić. Dodajmy do tego Aleksandra Bogdanowa, jednego z najbliższych współpracowników Lenina przed rokiem 1905 (następnie wyklętego), a także doktora Osipa Aptekmana, weterana Ziemli i Woli, więzionego niegdyś w twierdzy Pietropawłowskiej. Miała Wołogda jeszcze wielu przymusowych obywateli, którzy odmienili oblicze tego prowincjonalnego miasta. Sawinkow z żoną i dziećmi mieszkał w domu kościelnym (na plebanii?) na ulicy Gałkinskoj-Dworianskoj. Nieopodal — Borys Nikołajewicz Mojsiejenko, którego już wkrótce poznamy bliżej. Z całej czwórki tylko Mikołaj Bierdiajew zdążył wydać dzieło, które pasowało go na filozofa. Łunaczarski — w przyszłości komisarz oświaty w pierwszym bolszewickim rządzie, ideolog, Remizów — wybitny powieściopisarz, emigrant, oraz Borys Sawinkow, marzyli dopiero o literackim debiucie. Na razie pilnie czernili papier. Entuzjastów odwiedzał Iwan Płatonowicz Kalajew, przyjaciel Borysa Wiktorowicza z Warszawy, który często przyjeżdżał z pobliskiego Jarosławia. Ten również był poetą.
Anatol Łunaczarski układał dramaty. W czasie obiadu między pierwszym a drugim daniem pisze akt — mówiono. Poza tym tworzył wiersze, zapewne na tetmajerowską modłę, skoro nawet w Wołogdzie autor ten znajdował tłumaczy. Remizów zapamiętał tytuł jednego z pierwszych liryków Łunaczarskiego — Ona umarła.
Mikołaj Bierdiajew dostrzegł w tym środowisku coś na kształt „inteligenckiego totalitaryzmu", podporządkowania jednostki grupie. Zaraz po przyjeździe zebrano się, by ustalić, czy można podawać rękę komendantowi policji. Bierdiajew uznał to za przejaw nieznośnego kolektywizmu i w przyszłości raczej stronił od towarzystwa zesłańców. Zbliżył się do Remizowa i Sawinkowa. Tworzyli, jak wspominał, „arystokrację" zesłańczą; Bogdanów i Łunaczarski przewodzili „demokracji". I tak też miało pozostać.
Gdy tylko nadarzyła się okazja, Sawinkow i Remizów przekazali swoje arcydzieła do oceny Gorkiemu; ma się rozumieć również do druku. Borys Wiktorowicz nie wątpił o powodzeniu. Łunaczarski ich wyprzedził i ambicja nie dawała im spokoju. Zastanawiali się, gdzie i kiedy ujrzą w druku swoje pseudonimy. (Sawinkow podpisał się jako Borys Kanin; jego córeczka Tania nazywała siebie — Kania). Wreszcie Górki odpisał. Radził obu autorom, żeby raczej wzięli się za jakiś fach czy rzemiosło, byle nie za literaturę, która wymaga talentu i odpowiedzialności.
Tym większa była radość, gdy we wrześniu 1902 roku Kalajew przywiózł numer moskiewskiego „Kuriera" z obydwoma utworami: Epitalamium (Lament panny młodej) Remizowa i opowiadaniem Sawinkowa-Kanina pt. Cierniowy gąszcz. Natychmiast urządzono wieczór autorski, który przeciągnął się do rana. Remizów wspomina, że następnego dnia wstąpił do niego po drodze na dworzec Kalajew. Przyniósł białe astry w podzięce za Epitalamium.
— Wcziera nie imieł czasa — tłumaczył się; użyty polonizm zdradzał jego zmieszanie. Remizów zrozumiał, że
Iwan Płatonowicz nie chciał urazić Sawinkowa. Ocena w każdym razie była trafna; pisarzem został Remizów. Dla Borysa Wiktorowicza literatura miała być zawsze tym, czym była w Wołogdzie — sposobem spędzania czasu w okresach bezczynności.
W dobie, o której mówimy, zaczęły w Rosji powstawać rewolucyjne partie ogólnokrajowe. Zjednoczyli się socjaldemokraci, także delegaci rozproszonych organizacji narodnickich postanowili w Genewie powołać Partię Socja-listów-Rewolucjonistów, która łączyła w swoim programie dawne idee Narodnej Woli i hasła zachodniego socjalizmu. Cel pierwszy to ustrój demokratyczny z konstytucją i samorządem. W nowych warunkach partia miał prowadzić jawną działalność na rzecz przebudowy gospodarki, tj. nacjonalizacji fabryk i ziemi, rozwoju spółdzielczości. Drogą do zdobycia swobód politycznych miał być, z braku skuteczniejszych metod, terror. Sawinkow wspomina, że program socjaldemokracji przestał go już w owym czasie zadowalać, gdyż lekceważył kwestię chłopską. Wydaje się jednak, że motywem wcale niebłahym było pragnienie czynu; młody człowiek miał dość Wołogdy i marzeń o sławie literackiej.
Zesłańców dwukrotnie odwiedziła emisariuszka nowej partii Katarzyna Breszko-Breszkowska, zwana dla swego długiego stażu babką rewolucji. W rozmowie z Borysem Wiktorowiczem nie musiała chyba rozwijać całego swego kunsztu agitacyjnego. W czerwcu 1903 roku ucieka z Wołogdy. Statkiem i koleją dociera do Archangielska, gdzie ludzie życzliwi mają mu pomóc w przedostaniu się do Norwegii. Zostawia bagaż na dworcu i idzie pod wskazany adres. Okazuje się, że statek do Norwegii odpływa za godzinę. Niewiele myśląc (na myślenie ani tym bardziej na odbiór rzeczy z przechowalni czasu nie ma) wchodzi na pokład statku „Cesarz Mikołaj I". W drugiej klasie znajduje wolną kabinę i po kilku dniach żeglugi dociera do Norwegii.
Zręczny fortel pozwala mu uniknąć kontroli paszportowej. Sawinkow nie miał przy sobie żadnych dokumentów, bardziej się jednak wtedy liczył bilet niż paszport, tytuł podróży był ważniejszy niż blankiet z godłem państwowym.
W ciągu kilku dni uciekinier dojechał do Genewy, gdzie oddał się do dyspozycji Komitetu Centralnego Partii Socjalistów-Rewolucjonistów z prośbą o przydział do grupy terrory stycznej.
Pierwszym eserowcem, z jakim rozmawiał, był Michał Gotz, syn moskiewskiego milionera, w partii odpowiedzialny za sprawy terroru.
Genewa była wówczas Petersburgiem rosyjskiej rewolucji. Jedną z jej dzielnic nazywano nawet La petite Russie. Tu w kawiarniach przy sąsiednich stolikach siadywali emigranci, konspiratorzy i agenci Ochrany. Genewa — jak mówi Conrad — „czcigodna i beznamiętna siedziba demokratycznej wolności, stateczne miasto ponurych hoteli, świadczyła jednakowo obojętną gościnność turystom i spiskowcom różnych odcieni". Nie było chyba innego miejsca w Europie, gdzie kontrast między Rosją a Zachodem byłby większy. Spokojna pewność spotykała się z gorączkowym marzeniem, uświęcony egoizm z nie znającą granic ofiarą. Sawinkow nie przekazał nam swoich pierwszych wrażeń na temat Zachodu. Nie wiemy, czy wolność, którą zobaczył, była tą samą, jakiej życzył swojej ojczyźnie.
Na czele Organizacji Bojowej stanął Grzegorz Gerszuni. Postanowiono, że terroru nie będzie się specjalnie propagować. Dopiero gdy jedna z grup dokona udanego zamachu, partia przyzna się do niego, a grupę tę uzna oficjalnie za Organizację Bojową. Swego rodzaju próbą generalną stał się zamach na ministra oświaty Mikołaja Bogolepowa, który był odpowiedzialny za brutalne niekiedy tłumienie buntów studenckich (właśnie tych, w których wziął udział Borys Wiktorowicz). Były student Uniwersytetu Moskiewskiego, Piotr Karpowicz, odwiedził ministra w jego gabinecie w godzinach przyjęć. Ranił Bogolepowa śmiertelnie strzałem z rewolweru. Hrabia Sergiusz Witte powiada w swych Pamiętnikach, że Bogolepow był przyzwoitym, solidnym i uczciwym człowiekiem, choć wyznawał, trzeba przyznać, skrajnie reakcyjne poglądy. A jednak — podkreśla Witte — Bogolepow postępował zgodnie z prawem. Otóż według rewolucjonistów reakcyjność i uczciwość wzajemnie się wykluczały. Nie rozróżniali oni bowiem kwalifikacji moralnych od poglądów politycznych. Dla nich Bogolepow był nie tyle „odpowiedzialny" za represje, ile „winny" represji. Zamachy na cesarskich dostojników uznawane były przez opinię rewolucyjną za swoiste „wyroki śmierci". Do tej pory określenia tego używają niektórzy historycy bez cudzysłowu. Zabijając ministrów i gubernatorów nie tylko dezorganizowano działanie machiny państwowej, lecz także „karano" nazbyt gorliwych urzędników. Strzały w gabinetach i na ulicach miały również uświadomić szerokiej publiczności, że wojna z samodzierżawiem trwa. Wśród młodzieży Karpowicz zyskał miano „śmiałego sokoła".
Kolejny „wyrok" wydano na Dymitra Sipiagina, ministra spraw wewnętrznych. Metoda była podobna. Do udającego się na posiedzenie rady ministrów Sipiagina podszedł w hallu oficer w mundurze adiutanta. Upewnił się, z kim ma do czynienia i wręczył ministrowi pakiet rzekomo od wielkiego księcia Sergiusza, po czym kilkakrotnie wystrzelił z browninga. W pakiecie znaleziono list z wyznaniem rewolucyjnej wiary. Zamachowca powieszono w Szlisselburgu.
Zachęcona powodzeniem Organizacja Bojowa zaplanowała podwójny zamach na pogrzebie Sipiagina. Dokonać go miała para narzeczonych. Jedna bomba przeznaczona była dla oberprokuratora Pobiedonoscewa, druga dla gene-rał-gubernatora Petersburga Klejgelsa. Oberprokurator jednak na pogrzeb nie przybył i zamach odwołano. Widocznie narzeczem byli tak do siebie przywiązani, że rzucenie jednej bomby nie wchodziło w grę.
Powodzeniem natomiast, jeśli można użyć tego słowa, zakończył się zamach na gubernatora Ufy, Bogdanowicza. Zastrzelił go w maju 1903 roku Jegor Dulebow. Sprawcy udało się zbiec. Akcją kierował na miejscu sam Gerszuni.
Wracając z Ufy popełnił błąd i wpadł w Kijowie w ręce policji. Wielkie wrażenie wywarł w całej Rosji jego gest: kiedy jako niebezpiecznego przestępcę zakuto go, schylił się i ucałował kajdany. Gerszuni powróci jeszcze na krótko na scenę polityczną w roku 1908, kiedy uda mu się uciec z katorgi. Umrze w Paryżu. Do katorżniczej tradycji rodziny nawiąże jego bratanek, Wołodia Gerszuni, który trafi do sowieckiego już łagru wprost z uniwersytetu. Kilka dramatycznych epizodów z jego obozowej biografii opisze Aleksander Sołżenicyn w piątej części Archipelagu GUŁag. Sawinkow mówi, że to właśnie wiadomość o aresztowaniu Gerszuniego przyśpieszyła jego przystąpienie do so-cjalistów-rewolucjonistów (eserowców). Niedawno powstałej Organizacji Bojowej udało się więc nawiązać do legendy Narodnej Woli, której bojowcy zabili cesarza Aleksandra II. Kiedy Borys Wiktorowicz przybył do Genewy, kierownictwo OB powierzono Eugeniuszowi Azefowi, współpracownikowi Gerszuniego. Ciągle jednak z ramienia KC nadzór sprawował Michał Gotz. On też opracował dotychczasową taktykę terrorystów. Za Azefa OB stanie się samodzielna i zacznie stosować nowe metody. Do tej pory wszystkie akcje to były krótkie uderzenia; zabójca strzela! do ofiary z niewielkiej odległości. Nie układano właściwie planu. Wiele zależało od improwizacji. Ten styl bardzo odpowiadał Gerszuniemu. Biograf Azefa pisze, że Gerszuni mógł rozwinąć swój „błyskotliwy talent". Jeden z kierowników Ochrany, słynny Zubatow, nazwał go „artystą terroru", działającym „pod mocą natchnienia". Użycie takich określeń w stosunku do terrorysty budzi pewne wątpliwości. Wiele tłumaczy fakt, że Zubatow sam był specjalistą od prowokacji, które trzeba nazwać misternymi. Sądził zapewne, że nie ma takiej dziedziny, w której nie można osiągnąć artyzmu. Czasy sprzyjały uprawianiu różnych form sztuki. Azef na przykład był w swoim fachu geniuszem. Przez prawie dwadzieścia lat służył rewolucji i Ochranie jednocześnie, z obu źródeł czerpał korzyści. Jeśli podwójni agenci chcieliby mieć swego patrona, nikt nie mógłby konkurować z Azefem.



Pierwszy tyran


Tyran zasługuje sobie na karę największej udręki. Jeśli bowiem ktoś obrabuje jednego człowieka albo odbierze mu wolność, lub go zabije, zasługuje na największą karę: w sądzie ludzkim na śmierć, a na sądzie Bożym na potępienie wieczne. Tym bardziej należy przypuszczać, że tyran, co ze wszystkich stron rabuje, wysila się przeciwko wspólnej wolności, i według zachcianki zabija — zasługuje na gorsze męki.
św. Tomasz z Akwinu, O państwie (przel. Jacek Salij OP)


Nowy szef OB postanowił oprzeć jej pracę nie na ochotnikach-amatorach, lecz na zawodowcach. Jak wyglądała pierwsza rozmowa Sawinkowa z Azefem, nie wiemy. Azef stosował inną metodę zjednywania współpracowników niż Gerszuni, który porywał entuzjazmem. Azef zachowywał się wstrzemięźliwie i najpierw przedstawiał wszystkie argumenty przemawiające przeciw tenorowi. Jeśli to jeszcze nie zniechęciło kandydata, kwestionował jego psychiczną przydatność. Niejeden zbity z tropu młodzieniec nie wytrzymywał próby. Borys Wiktorowicz musiał jednak zrobić dobre wrażenie. Razem z przybyłym nieco później Iwanem Kalajewem został przyjęty do grona terrorystów.
Zanim Azef wtajemniczy! ich w szczegóły nowego zamachu, poleci! im sprawdzić, czy nie są śledzeni. Wyjechali więc do Fryburga, gdzie po dwóch tygodniach sam ich odwiedził. Komitet Centralny partii wskazał nową ofiarę — ministra spraw wewnętrznych Wiaczesława Plehwego. Była to malownicza postać; typ do szpiku reakcyjny, fanatycznie oddany samodzierżawiu, chorobliwie ambitny, a przy tym inteligentny. Witte twierdzi, że Plehwe pochodził z polskiej rodziny. Osierocony w dzieciństwie, wychowywany był przez opiekunów. Nie przeszkodziło mu to podobno zade-nuncjować ich, gdy odkrył, że pomagają powstańcom w roku 1863. Tak rozpoczął swoją drogę do najwyższych urzędów w państwie. Zmienił nazwisko i wyznanie. „Jak to zwykle bywa z renegatami, zanotował hr. Witte, nie znosił wszystkiego, co nie było prawosławne. Nie sądzę, żeby bardziej wierzył w Boga niż w diabła". Plehwe obnosił się ze swoją pobożnością, aby przypodobać się zwierzchnikom, zwłaszcza stryjowi cesarza, wielkiemu księciu Sergiuszowi. W istocie biografia Plehwego pełna jest niejasności. Niewątpliwie mieszkał pewien czas w Warszawie, ale pochodził — jak zaświadczają urzędowe źródła — z rodziny niemieckiej od dwóch pokoleń osiadłej w Cesarstwie. Zresztą może i te źródła są poprawione.
Minister Plehwe był urzędnikiem sprawnym i wiernym, ale szkodliwym. Mnożył przeciwników rządu we wszystkich warstwach społecznych i obozach politycznych. Z równą zaciekłością prześladował rewolucjonistów, co u-godowo nastawionych działaczy samorządowych z ziemstw. Zwalczał kościół ormiański i autonomię Finlandii. Pobudzał antysemityzm i prowokował pogromy. W kwietniu 1903 roku wybuchł pogrom w Kiszyniowie; przy całkowitej obojętności policji tłum splądrował dzielnicę żydowską. Było 45 zabitych, kilkuset rannych. Wśród zamordowanych były dzieci i kobiety; świat był naturalnie wstrząśnięty. Jakkolwiek sam Plehwe pogromu nie zorganizował, to jednak jego obarczano odpowiedzialnością. Zdumiewające, że ta najgorsza z możliwych polityka znajdowała tylu gorliwych i inteligentnych skądinąd wykonawców. Dramat Rosji polegał na tym, że najlepsi ludzie zajmowali skrajne stanowiska. Jedni pogrążali się w marzycielstwie, tak że środki stosowane dla osiągnięcia celu i on sam przesłaniały im rzeczywistość; inni trwonili swą wiedzę i zdolności konserwując samodzierża-wie. W swojej wierności dla dynastii Romanowych posunęli się tak daleko, że Mikołajowi II chcieli przywrócić zakres władzy jego pradziada, Mikołaja I.
Dlaczego jednak lojalny do tej pory agent policji Eugeniusz Azef nie tylko przestał informować o planach OB, lecz sumiennie przygotowywał zamach na swego zwierzchnika i chlebodawcę? Pochodzący z ubogiej rodziny żydowskiej Azef zerwał w młodości z judaizmem, a nawet posuwał się do drwin z religii i obyczaju żydowskiego. Nie interesował się losem ziomków, niemniej mord kiszyniowski musiał i nim wstrząsnąć. Żydzi byli w Cesarstwie Rosyjskim obywatelami drugiej kategorii. Obowiązywała ich na przykład tzw. granica osiedlenia. Było to coś na kształt kolosalnego getta zamkniętego od zachodu granicą państwa a od wschodu linią Dniepru. Nie brakowało antysemitów w rodzinie monarszej, należał do nich np. w. ks. Sergiusz. Hr. Witte, który miał opinię obrońcy Żydów, wspomina taką rozmowę z Aleksandrem III. Cesarz zapytał, dlaczego sympatyzuje z Żydami. Witte sam zadał pytanie (oczywiście po otrzymaniu monarszego pozwolenia): Czy cesarz może utopić wszystkich Żydów w Morzu Czarnym? Jeśli tak, to on, Witte, gotów jest zrozumieć takie rozwiązanie problemu. Jeśli nie, to jedynym wyjściem jest dać im żyć, a więc znieść dyskryminację.
Tolerując pogromy i drukując w policyjnej typografii antysemickie ulotki, chciał Plehwe zastraszyć Żydów i odwieść ich od ruchu rewolucyjnego. Po wypadkach kiszy-niowskich prowadził rozmowy z przywódcami żydowskimi w Paryżu i z rabinami w Cesarstwie. Wierzył we wszechmoc przywódców; nie był więc chyba aż tak inteligentny, jak o nim mówiono. Trzeba też powiedzieć, że antysemityzm wcale wśród Rosjan nie był powszechny. Lud zasadniczo antysemityzmu nie znał. Więcej go było w sferach rządowych przerażonych podatnością Żydów na rewolucyjną agitację. Pogromy urządzali fanatycy ze Związku Narodu Rosyjskiego, skrajnie nacjonalistycznej organizacji; prawda, że mającej wysoko postawionych protektorów.
Azef czuł się Żydem. Ci, co go znali, wspominają, że w Warszawie czy w Wilnie nigdy nie minął obojętnie handlujących na ulicy biednych dzieci żydowskich. Kiszyniowa nigdy Plehwemu nie wybaczył, swojej nienawiści nie taił przed policyjnymi pracodawcami. Są jednak i inne motywy, które mogły skłonić Azefa do przeprowadzenia udanego zamachu. Kierownicy partii dawali mu swobodę w dysponowaniu funduszami Organizacji Bojowej. Biograf Azefa, Borys Nikołajewski, nie ma wątpliwości, że stała się ona dlań nowym obfitym źródłem dochodów; znacznie intrat-niejszym niż Departament Policji.
Plan zamachu, który przedstawił Azef Sawinkowowi we Fryburgu, był prosty. Plehwe mieszkał stale w gmachu Departamentu Policji przy ulicy Fontanka 16. Dwaj zamaskowani obserwatorzy winni wyśledzić jego rozkład dnia i marszruty przejazdów. Uliczna obserwacja została przez Azefa wprowadzona po raz pierwszy; ministra bowiem można było zabić tylko na ulicy. Pistolet nie wchodził w grę, gdyż powóz Plehwego otaczała eskorta tajnych agentów. Jedynie kilka kilogramów dynamitu mogło rozstrzygnąć tę uliczną bitwę na korzyść rewolucji. Potrzeba było do tego ludzi śmiałych i fanatycznie oddanych. Azef takich znalazł. Rzucający bombę był kimś w rodzaju żywej torpedy. Nawet jeśli nie zginął od wybuchu, czekał go stryczek. Zamachowców rzucających bombę nazywano „mietalszczikami", miotaczami. Powrócono więc do dawnego określenia z epoki narodowolców, którzy 1 marca 1881 roku zabili Aleksandra II.
W początkach listopada Sawinkow przyjechał do Petersburga. Nie znał ludzi, haseł ani adresów (początkującemu konspiratorowi nie powierza się tajemnic). W umówionym miejscu spotkał bojowca, który w przebraniu sprzedawcy machorki i papierosów obserwował bramę gmachu policji. Powóz ministra starał się śledzić fałszywy dorożkarz. Zadanie Borysa Wiktorowicza polegało na zbieraniu od obu informacji. Mijały tygodnie żmudnej obserwacji, a Azef nie przyjeżdżał. Sawinkow pojechał szukać go w Wilnie, gdzie był punkt kontaktowy, ale na próżno. Wtedy zdarzył się wypadek podający w wątpliwość psychiczne kwalifikacje Borysa Wiktorowicza na terrorystę — nerwy odmówiły mu posłuszeństwa. W swoich wspomnieniach pisze, że zaraz po powrocie z Wilna odwiedził go w numerze nędznie ubrany Żyd, który podał się za kupca i zaproponował Sawinkowowi współpracę z „Gazetą Handlo-wo-Przemysłową". Borys Wiktorowicz wyprosił go i natychmiast wyszedł z hotelu. Żyd stał przed wystawą, obok kręciło się dwóch młodzieńców. Sawinkow wskoczył do dorożki, jego prześladowca wziął następną. Kilka godzin jeździł po mieście przekonany o nieuchronnym aresztowaniu, ale Żyd rozpłynął się w petersburskiej mgle. Sawinkow nie wrócił już do hotelu. Zostawił tylko wiadomość u sprzedawcy papierosów i tej samej nocy wyjechał. Przekonany, że nazwisko, na które opiewał paszport, jest znane policji, przeszedł granicę paiską nielegalnie.
Cała ta historia z żydowskim kupcem wydaje się zupełnie nieprawdopodobna. Była zapewne owocem wyobraźni Sawinkowa. Gdyby policja rzeczywiście go wytropiła, na pewno nie działałaby w ten sposób: albo zostałby aresztowany, albo śledzono by go znacznie dyskretniej. Decydując się na podróż bez dokumentów, Sawinkow narażał całą gaipę.
Wkrótce przybył do Genewy. Stąd odesłano go do Gotza, do Nicei. Ten odniósł się do Borysa wyrozumiale, ale nakazał mu natychmiastowy powrót do Rosji, dokąd udał się już Azef. Zaopatrzony w pieniądze, adresy i kontakty, wyjechał Sawinkow wraz z Kalajewem do Moskwy.
Azef był mniej wyrozumiał niż Gotz: — Jak pan śmiał wyjeżdżać z Petersburga?! — Sawinkow ciągle jeszcze nie rozumiał, że w organizacji obowiązywać musi żelazna dyscyplina. Zdaje się, że prócz Azefa nikt sobie jeszcze tego nie uświadamiał.
Po powrocie w lutym do Rosji Sawinkow poznał resztę grupy. Najpierw skontaktował się z byłym studentem Pokotiłowem. Był to terrorysta pechowiec. W roku 1901 przygotowywał zamach na ministra oświaty, ale ubiegł go Karpowicz. Prosił następnie Gerszuniego, aby powierzono mu zamach na Sipiagina, lecz i tym razem zaszczyt ten spotkał kogo innego. Wreszcie Pokotiłow zapewnił sobie pierwszeństwo w najbliższym zamachu. Kiedy wytypowano ofiarę, generał-gubernatora Oboleńskiego, okazało się, że bardziej odpowiedni będzie robotnik niż student. Po tylu zawodach Pokotiłow żył jedynie myślą, że Plehwe jemu właśnie przypadnie. — Nikomu go nie odstąpię — powtarzał. — Pierwsza bomba dla mnie. Mam do tego prawo. — I rzeczywiście, niebawem jeden z pocisków Pokotiłowa wybuchł. Tyle że w jego własnych rękach.
Powrócono do obserwacji ulicznej. Fałszywym dorożkarzem byl Jegor Sazonow, z przekonań narodowolec, wierzący w rewolucję i lud. Promieniował radością życia. Jak twierdzi Sawinkow, Jegor nie doświadczał wątpliwości ani wahań. Śmierć Plehwego była konieczna dla dobra Rosji, dla rewolucji, dla tryumfu socjalizmu. Wobec tej konieczności znikały wszystkie moralne pytania. Pewnego razu Borys Wiktorowicz zapytał go: — Jak myślicie, co będziemy czuć po zabójstwie Plehwego? — Dumę i radość — brzmiała odpowiedź. — Tylko? — Oczywiście, że tak. — Sazonow nie do końca znał siebie. Z akatujskiej katorgi pisał: „Soznanije griecha nikogda nie pokidało mienia". Świadomość grzechu nigdy mnie nie opuściła.
Iwan Kalajew przyjechał z Sawinkowem do Rosji w lutym. Azefa poznał wcześniej, ale nie przypadli sobie do gustu. Nic dziwnego, stanowili swoje przeciwieństwo. Kalajew miał dwie miłości: rewolucję i sztukę. W wolnych od konspiracyjnych zajęć chwilach lubił mówić o literaturze: o Bloku, o Briusowie, o Balmoncie. Nie mógi zrozumieć towarzyszy, którzy poetom zarzucali reakcyjność. Wiarę w Boga łączył z wiarą w tenor. Marzył o chwili, gdy za bomby chwycą chłopi. Pominąwszy te słabości, należy przyznać, że był to człowiek o wielkiej kulturze duchowej i wrażliwości. Może jeden z najlepszych, których zgubiła rewolucja.
Sprawami pirotechnicznymi zajmował się inżynier Schweitzer, który z przywiezionego z zagranicy dynamitu przyrządził kilka bomb. Miał je w dniu zamachu uzbroić w detonatory i rozdać miotaczom. W razie niepowodzenia należało je odebrać od bojowców, rozbroić i wywieźć z Petersburga. Jak na pirotechnika przystało, Schweitzer był powolny. Równowaga i spokój sprawiały, że budził zaufanie przy pierwszym spotkaniu. Ubierał się bardzo elegancko, podług paszportu był Anglikiem.
Obserwatorzy ustalili, że Plehwe jeździ codziennie około południa z raportem do cesarza do Pałacu Zimowego. Bojowcy nie chcieli zwlekać. Azef zaakceptował plan. Pokotiłow z dwiema bombami wystąpić miał pierwszy. Dawid Boryszański, również z dwoma pociskami, czatował nieco dalej. Sazonow, ulokowany naprzeciw gmachu departamentu policji, w swej dorożce trzymał na kolanach kolejny ładunek. Po drugiej stronie placyku stała dorożka Maciejew-skiego mającego na oku ulicę Pantelejmonowską, którą jeździł Plehwe. Maciejewski miał dać znać Sazonowowi zdejmując czapkę, gdy tylko zobaczy powóz ministra. Na moście Łańcuchowym stał Kalajew mający kontakt wzrokowy zarówno z Pokotiłowem, jak i z Sazonowem. Miał on sygnalizować, gdyby Plehwe wracał Litiejnym prospektem.
18 marca rano Schweitzer wręczył bojowcom pociski. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Sprawdziwszy ustawienie miotaczy, Borys Wiktorowicz wstąpił do pobliskiego Ogrodu Letniego. Usiadł na ławce z widokiem na Fontankę i czekał. Poderwał go huk, na który przechodnie w ogóle nie zareagowali. Uzmysłowił sobie, że to przecież armatni wystrzał z twierdzy Pietropawłowskiej obwieszczający południe. W tej samej chwili w bramie ogrodu ukazał się blady Pokotiłow. Zmierzał szybkim krokiem w stronę Sawinkowa, w kieszeniach futra wyraźnie rysowały się kontury bomb. Usiadł obok Sawinkowa i powiedział, że Boryszański uciekł. Wyszli z parku. Na moście Łańcuchowym nadal tkwił Kalajew wpatrujący się w głąb ulicy Pantelejmonowskiej. Dostrzegł towarzyszy, ale nie ruszył się z miejsca. Opowiadał potem, że był pewien aresztowania. Tkwiący w takim miejscu przez godzinę mężczyzna nie mógł nie zwrócić uwagi całej masy agentów, co kręcili się wokół. Mimo zagrożenia Kalajew zszedł ze stanowiska jako ostatni. Gdy Sawinkow z Pokotiłowem przeszli przez most, ruchliwość agentów wzrosła. Od Newy ku Fontance podążała szybko kareta Plehwego. Zdążyli jeszcze dostrzec w okienku jego profil. Pokotiłow porwał za bombę, lecz powóz był już daleko. Oczekiwali wybuchu pocisku Sazo-nowa, ale na próżno. Kareta wjechała bezpiecznie w bramę budynku. Zamach się nie udał.
Sawinkow wrócił na most do Kalajewa i polecił mu zejść ze stanowiska. Pokotiłow podszedł do Sazonowa i chciał z nim odjechać, ale ten kilkakrotnie odmówił: — Zajęta. — Nawet interwencja Sawinkowa nie poskutkowała. Tak samo zachowywał się stojący obok Maciejewski. Na moście tkwił nadal Kalajew. Tak trwali wszyscy dobre pół godziny. Nie wiadomo, czy czekali jeszcze na ministra, czy to napięcie nerwowe wprawiło ich w stupor.
Sazonow rzeczywiście stracił niepowtarzalną okazję. Stanął, jak było umówione, naprzeciw departamentu policji, twarzą ku Newie. Tak, aby widzieć Maciejewskiego i jezdnię Fontanki. Trzyipółkilowy pocisk trzymał na kolanach pod dorożkarskim fartuchem. Aby go rozpiąć, wystarczyło kilka sekund. Występując w nieco innej roli niż by wskazywały jego rekwizyty, musiał Sazonow odmawiać nagabującej go ciągle publiczności. W długim szeregu dorożek tylko jego powóz zwrócony był w stronę Newy. Ściągnęło to na niego kpiny dorożkarzy. Wreszcie skapitulował i stanął jak inni. Tym samym jednak stracił z oczu Maciejewskiego i w najważniejszej chwili nie odebrał umówionego sygnału. Kiedy sam dostrzegł powóz Plehwego, było już za późno.
Boryszański przyznał, że zrejterował, ale czuł się usprawiedliwiony. Utrzymywał, że otoczony został przez szpicli.
Jeszcze tego samego dnia bojowcy rozjechali się do różnych miast. Azef był znów nieuchwytny. Nie mógł dopuścić, by policja miała choć cień podejrzenia, że jest on zamieszany w zamach na Plehwego. Przez trzy tygodnie jeździł koleją po całej Rosji. Sawinkow zmuszony był więc sam podjąć decyzję. Uznał, że porażki bojowców wynikają z braku doświadczenia i postanowił przeprowadzić jakiś „łatwy" zamach na prowincji. Obiektem ćwiczebnym miał się stać gubernator kijowski, generał Klejgels. Kalajew i Schweitzer przystali na plan Sawinkowa, natomiast Boryszański i Pokotiłow obstawali przy zamachu na Plehwego. Sawinkow nie miał dość autorytetu, by przekonać oponentów i przystał na kompromis, który w tego rodzaju przedsięwzięciach oznacza niepowodzenie. Skoro bowiem siedmo-osobowa grupa nie dokonała zamachu, to tym bardziej nie może się on udać dwóm straceńcom.
Tak też się stało. Pokotiłow usiłował łączyć dwie funkcje: pirotechnika i miotacza. Przygotowując w hotelu ładunki do daigiej próby, popełnił błąd i zginął od eksplozji. Bomby dynamitowe zaopatrzone były w prosty detonator. Składały się nań dwie szklane rurki zawierające materiał zapalny i wybuchowy. W jednej rurce był kwas siarkowy. Pod wpływem wstrząsu ołowiane ciężarki tłukły szkło i uwalniały kwas, który wylewał się na mieszaninę soli Bertholleta i cukru. Zapalenie się mieszaniny powodowało wybuch rtęci piorunującej, a następnie dynamitu. Jeden fałszywy ruch przy zakładaniu tak czułego detonatora groził wypadkiem. Pokotiłow zaś nie umiał nigdy zachować zimnej krwi. Nieprzypadkowo chyba Gerszuni nie wyznaczał go do kolejnych zamachów.


„Une bonne nouvelle"
...A już znów,
Łoskotem bębna obudzony,
Petersburg rześki wstał i zdrów.
Wstał kupiec, idzie kramarz dziarski,
Ruch na postoju dorożkarskim.
Aleksander Puszkin, Eugeniusz Oniegin (przeł. Julian Tuwim)


Przebywający w Kijowie bojowcy na wieść o śmierci Pokotiłowa stracili ducha. Zostało im niewiele dynamitu — na jedną bombę. Niemniej znów pojawił się niedorzeczny pomysł podziału sił: Maciejewski, Boryszański i Sazonow mieli wyjechać za granicę. Reszta zaś zamierzyła (z jedną bombą) polować na Klejgelsa. Przed katastrofą uratował Organizację Bojową Azef, który w odpowiedniej chwili zjawił się w Kijowie.
Od pewnego czasu rosło w partii zaniepokojenie małą skutecznością akcji terrorystycznej. Sawinkow, będący prawą ręką Azefa, nie wzbudził zaufania Sletowa, który spotkał go w Kijowie właśnie wtedy, gdy Borys Wiktorowicz umykał przed agentem przebranym za żydowskiego kupca... Sletow powiedział wtedy, że młodzież przyjęta przez Azefa nie nadaje się do roboty. Niektórzy działacze dawali teraz do zrozumienia, że mogą powołać nową organizację, która skutecznie zajmie się terrorem. Autorytet Azefa w partii chwiał się. — Nie mieliście prawa zmieniać decyzji Komitetu Centralnego — zarzucił Sawinkowowi. — Po co ten zamach na Klejgelsa? — Borys Wiktorowicz usiłował się wytłumaczyć, ale odpowiedź Azefa była wspaniała:
— Nie wolno wam było przerywać pracy, nawet gdyby mnie aresztowano! Śmierć Pokotiłowa? Musimy być przygotowani, że wyginiemy wszyscy. Nie ma dynamitu?
Trzeba go zrobić. Brak ludzi? Trzeba ich znaleźć. Plehwe musi być zabity. Jeśli nam ujdzie, nikt go nie dostanie.
Żelazna wola Azefa tchnęła w bojowców nowego ducha. Nie krył przed nimi niechętnych opinii kierowników partii. Postanowili się zrehabilitować.
W pierwszych dniach maja oddział był znów w Petersburgu. Wynajęto mieszkanie w luksusowej kamienicy w śródmieściu na ulicy Żukowskiego 31. Głównym lokatorem był Borys Wiktorowicz, który przeobraził się w bogatego Anglika, MacKellogha, przedstawiciela zachodnich firm rowerowych. Jego partnerką została młoda konspiratorka Dora Brylant, córka zamożnego kupca żydowskiego z Cher-sonu. Służba plotkowała, że jest śpiewaczką z teatru Buffo, która w porywie serca związała się z Anglikiem.
Dora Władymirowna była skromna i małomówna. Żarliwie wierzyła w terror, a jednocześnie brzydziła się zabójstwem. Wolała umrzeć niż zabić. Niemniej ciągle prosiła, by powierzyć jej bombę. Miała wyrzuty sumienia, że pozostaje bierna. Jak Kalajew wierzyła, że akt terrorystyczny odkupiony zostaje przez ofiarę zamachowca. Sugerowano, że Borysa Wiktorowicza i Dorę Brylant łączyła nie tylko przyjaźń. Sawinkow w każdym razie zachowuje dyskrecję. Zobowiązuje to jego biografa. W niniejszej opowieści nie będziemy korzystali z informacji osób, które podglądają bliźnich przez dziurkę od klucza. Poprzestańmy więc na tym: żyli dla jednego celu — śmierci Plehwego.
Romantycznej parze towarzyszyła służba. Sazonow był lokajem, kucharką — Praskowia Iwanowska, weteranka terroru, która przygotowywała zamach na Aleksandra II i tylko wcześniejsze aresztowanie uratowało ją od stryczka. Po dwudziestu latach zesłania uciekła z Syberii, by dokończyć swoje porachunki z reżymem. Dzięki służącym bojowcy znali wszystkie plotki, jakie o nich krążyły w kamienicy. Stróż nie miał tajemnic przed lokajem Sazonowem. Wszyscy jednak grali swoje role wybornie; nie powstał nawet cień podejrzenia, że są kimś innym. „Regularny tryb życia i sute oapiwki — pisze Sawinkow — stwarzały nam reputację pierwszorzędnych lokatorów". Raz tylko przeżyli chwile strachu. Dostrzeżono przed kamienicą kilku filerów (agentów), którzy następnie przeprowadzili rewizję u adwokata Trandafilowa mieszkającego w tym samym domu. Jak się po latach okazało, agentów nasłał Azef. Odwiedzał on bowiem kilkakrotnie konspiracyjne mieszkanie swoich ludzi. Gdyby przypadkiem jakiś filer odnotował jego obecność w kamienicy, Azef mógłby się tłumaczyć, że właśnie śledził Tranda-fiłowa. Ubezpieczał się też na przyszłość; gdyby po zamachu wytropiono tajne mieszkanie, Azef mógłby utrzymywać, że jednak przekazał policji ten adres, tylko ona nie potrafiła informacji właściwie wykorzystać. W ten sposób uprzedziłby zarzuty, że nie przekazał żadnych danych o planowanym przez eserowców zamachu. O roli, jaką w partii odgrywał Azef, jego policyjni pracodawcy nie mieli pojęcia.
Przygotowania szły pełną parą. Kalajew jako przekupień, Dulebow (zabójca ufimskiego gubernatora) i Macie-jewski przeobrażeni w dorożkarzy śledzili powóz ministra Plehwego. Schweitzer zajął się produkcją pocisków. Dzięki partyjnym kontaktom miał dostęp do samorządowego laboratorium. Posługując się podrobionym zaświadczeniem, kupił odpowiednie składniki. Przyrządzając dynamit przeżył emocje nie mniejsze niż czekający na swą ofiarę miotacze. Mieszając w kotle dynamitową masę, spostrzegł oznaki rozkładu zapowiadające rychłą eksplozję. Nie namyślając się chwycił stojący obok dzban i począł polewać żelatynę wodą. Chłodzący strumień rozpryskiwał masę wybuchową, której cząstki padały na całą lewą stronę ciała Schweitzera. Silnie poparzony, nie zszedł ze stanowiska, dopóki nie
spreparował puda dynamitu.
W lecie minister Plehwe mieszkał na letnisku na Wyspie Aptekarskiej. Udawał się stamtąd co czwartek pociągiem do Carskiego Sioła lub Peterhofu, by złożyć cesarzowi raport. Postanowiono uderzyć na drodze z domu do dworca kolejowego. Zamach wyznaczono na 8 lipca. Zwinięto mieszkanie, bojowcy wyjechali z Petersburga. W nocy Schweitzer przygotował bomby. Przed godziną 10 miał je rozdać miotaczom. Przypadek jednak sprawił, że swój pocisk dostał tylko Kalajew. Więc jeszcze jedna porażka. Postanowiono powtórzyć próbę za tydzień, kiedy Plehwe znów będzie jechał tą trasą. Bojowcy pojechali do Wilna do Azefa. Praskowia Iwanowska wspomina ostatni wieczór spędzony wspólnie w jakiejś podrzędnej restauracji. W niewielkiej, słabo oświetlonej izbie siedzieli zadumani skazańcy. Jeden Azef wydawał się spokojny, uważny, przesadnie uprzejmy. Na pożegnanie ucałował wszystkich. Po latach, już zdemaskowany, miał powiedzieć: — Kiedy całowałem wówczas Sazonowa, nie był to pocałunek Judasza.
W Petersburgu został tylko Sawinkow i Schweitzer. Wieczorem 14 lipca poszli razem do teatru Buffo. Potem chemik uzbrajał bomby: trzy po sześć funtów, jedną dwu-nastofuntową. Były one cięższe od poprzednich, gdyż użyty tym razem dynamit miał mniejszą siłę; składniki były
krajowe.
15 lipca Borys Wiktorowicz czekał na dworcu na miotaczy. Na Nikołajewski dworzec przyjechał Sazonow w mundurze kolejarza, na Warszawski — Kalajew występujący tym razem jako portier. Potem dołączyli: Boryszański i Lejba Sikorski, młody robotnik z Białegostoku, niedawno zwerbowany. Rozeszli się na umówione punkty, gdzie odebrali od Schweitzera bomby. Chemik poruszał się po mieście dorożką Dulebowa. Największy, dwunastofuntowy pocisk przypadł Sazonowowi. Schweitzer wrócił od hotelu. Dule-bow i Maciejewski stanęli swymi dorożkami na wyznaczonych stanowiskach. Miotacze z Sawinkowem spotkali się na Sadowej przed cerkwią Pokrowską. Borys Wiktorowicz przyszedł ostatni. „Podchodząc do skweru przy cerkwi Po-krowskiej ujrzałem taki oto obrazek: Sazonow siedząc na ławeczce, z ożywieniem szczegółowo objaśniał Sikorskiego, gdzie ma utopić bombę. Był zupełnie spokojny i wydawało się, że o swoim bezpieczeństwie nie pamięta zupełnie. Sikorski słuchał go z nabożeństwem. O parę ławek dalej siedział, jak zwykle spokojny, Boryszański. Przed samą zaś cerkwią stał Kalajew i, zdjąwszy czapkę, żegnał się kilkakrotnie szerokim znakiem krzyża". Sawinkow skinął. Pożegnali się, Kalajew ucałowawszy Borysa Wiktorowicza podążył w ślad za towarzyszami. Szli w czterdziestometro-wych odstępach (aby od wybuchu jednego pocisku nie detonowały inne). Najpierw Boryszański — ma przepuścić powóz Plehwego i odciąć drogę odwrotu; potem Sazonow, który pierwszy rzuca bombę, za nim postępuje Iwan Kalajew iLejba Sikorski.
Sawinkow dotarł na prospekt Izmajłowski inną drogą. Na ulicy roiło się od filerów i posterunkowych. W jednej niemal chwili dostrzegł Sazonowa i pędzący powóz ministra. Miotacz zniknął w tłumie. Zaraz potem zgiełk uliczny rozdarł grzmot wybuchu. Z okien wypadły szyby. „Zobaczyłem — pisze Sawinkow — wąski u dołu lej szarożółtego dymu unoszący się coraz bardziej ku górze, aż wreszcie na wysokości czwartego piętra rozlewający się nad całą ulicą w brudny baldachim". Na jezdni leżał brocząc krwią Sazonow, „wielka ciemnoczerwona kałuża pełzła spod niego szerząc się i pijąc pył uliczny". Borys Wiktorowicz pochylił się nad nim i wtedy usłyszał, że Plehwe wyszedł bez szwanku. Nie zauważył, że kilka kroków od Sazonowa leżały rozszarpane zwłoki i resztki karety. Dulebowowi powiedział, że minister żyje, a Sazonow zabity. Pojechał do parku Jusupowa, gdzie w razie niepowodzenia zebrać się mieli pozostali przy życiu bojowcy. Sawinkow chciał ich rozstawić ponownie, by czekali na Plehwego, gdy będzie wracał. On i Dulebow dołączyliby wtedy do miotaczy. Plan był zwyczajnie niedorzeczny, ale dowodził, że Sawinkow wziął sobie do serca słowa Azefa.
W parku jednak nie zastał nikogo. Poszedł do łaźni, gdzie przeleżał do daigiej po południu. Po wyjściu kupił dodatek nadzwyczajny, sądząc, że przynosi on jakieś nowe wieści z frontu japońskiego. Z nekrologów dowiedział się o śmierci ministra.
Zamach widział Kalajew. Po wybuchu minęły go okrwawione konie ciągnące przednie koła powozu. Przyszedł do przekonania, że Plehwe nie żyje. Zatrzymał go jakiś stróż.
— Co się stało?
— Nie wiem.
— Przecież stamtąd idziesz — stróż nabrał podejrzeń.
— No tak.
— Więc jakże nic nie wiesz?
— Skądże mam wiedzieć? Powiadają, że wieziono
armatę, która pękła.
Kalajew zatopił swoją bombę w stawach i jeszcze tego dnia wyjechał do Kijowa. Podobnie postąpił Boryszański. Sikorskiemu wszystko się pomieszało. Zamiast wziąć łódkę bez wioślarza i wypłynąć w morze, wynajął łódź z przewoźnikiem dla przeprawy przez Newę. Na oczach świadka wrzucił bombę do wody. Zaciekawionego przewoźnika usiłował przekupić dziesięciorublówką, a wtedy ten zaprowadził go na posterunek policji. Bomba, jedyny dowód przeciw Sikorskiemu, odnaleziona została dopiero jesienią. Przypłacił on swój udział w zamachu wyrokiem dwudziestoletniej katorgi. Uwolniony w roku 1917, zmarł w jedenaście lat później w Moskwie.
Jegor Sazonow, odzyskawszy przytomność, usiłował popełnić samobójstwo, lecz nie zdołał wydobyć rewolweru. Był ciężko ranny w prawy bok, eksplozja strzaskała mu stopę i oderwała dwa palce. Agenci skatowali go na ulicy, potem powlekli za nogi, tak że głowa uderzała o bruk. Wreszcie odwieziono go do szpitala, gdzie natychmiastowa operacja uratowała mu życie. „Agenci, wspominał, udając lekarzy, budzili mnie, celowo denerwowali opowiadając okropności o wybuchu". Majaczenia Sazonowa zostały zaprotokołowane. Odnotowano dwa pseudonimy: „Walentyn" i „Cioteczka". Pierwszy należał do Azefa, drugi do Pras-kowii Iwanowskiej. Ta wskazówka mogłaby zdemaskować Azefa, bo ten jego pseudonim był policji znany, ale śledztwo w sprawie zabójstwa ministra spraw wewnętrznych prowadzono bardzo niedbale. Tak jakby śledczy zadowoleni byli z tego, co się zdarzyło na Izmaiłowskim prospekcie i nie mieli ochoty szukać sprawców.
Powszechną reakcję można opisać dwojako: jedni świętowali, inni odetchnęli. Bernard von Biilow, kanclerz Niemiec, wspomina swoje spotkanie z Sergiuszem Witte nazajutrz po zabójstwie. Rosjanin miał zawołać już z daleka: „Une bonne noiwelle! Plehwe vient d'etre assassine!". Dobra nowina! Osobista antypatia do ministra przesłoniła przyszłemu premierowi Rosji widnokrąg. Kiedy terroryści Ziemli i Woli zabili cesarza Aleksandra II, spotkało ich powszechne potępienie. Lud przeklinał carobójców. Wystarczyło jedno pokolenie, aby morderstwo polityczne znalazło uznanie nawet w oczach ludzi zajmujących w państwie i społeczeństwie najwyższą pozycję. Nie dość na tym. We wspomnieniach szefa Ochrany Łopuchina odnajdujemy interesujący epizod. Premier Witte, który — jak już wiemy — był wrogiem Plehwego, nie mógł znieść, że ten zaskarbił sobie łaskę cesarza. Mikołaj stał się niechętny liberalnym planom swego premiera. Witte zaproponował więc Łopuchinowi, by przez swych agentów w organizacjach rewolucyjnych zasugerował zamach na cesarza, który dzięki cichej współpracy Ochrany uda się. Wtedy na tron wstąpi jego brat Michał, będący pod wpływem Wittego. Łopuchin odmówił.
Zamachowców bronili w sądzie najlepsi rosyjscy adwokaci. Wyrok był surowy, ale łagodniejszy niż przypuszczano. Sazonow skazany został na bezterminową katorgę. Z więzienia napisał do towarzyszy list, który kończył się wyznaniem wiary: „Cześć Słońcu, które wschodzi — wolności!". Nie doczekał uwolnienia; popełnił samobójstwo w roku
1910.
Do ofiar zamachu na Plehwego zaliczyć należy również Serafinę Klitczogłu, którą Azef wydał Ochranie. Postanowiła ona z grupą towarzyszy dokonać zamachu na Plehwego niezależnie od Azef a. Plan ten był przejawem narastającej w partii niechęci do kierownika Organizacji Bojowej.
Azef a 15 lipca w Petersburgu nie było. Czekał z Iwa-nowską w Warszawie. W spodziewanej porze zamachu szli Marszałkowską. Gdzieś przy dworcu Wiedeńskim napotkali gazeciarzy roznoszących dodatek nadzwyczajny donoszący o zamachu. Dopiero jednak następne depesze przyniosły upragnioną wieść: „Plehwe zamordowany". Azef — wspomina Iwanowska — głośno wtedy zapytał: — Czto-że znaczit „zamordowany"? Ubit iii tolko ranien?.
Katarzyna Breszko-Breszkowska, niechętna szefowi terrorystów, powitała go w Genewie podług starego rosyjskiego zwyczaju — niskim pokłonem do ziemi. Jak pisze biograf, powstała wokół Azefa legenda człowieka o żelaznej woli, niewyczeipanej inicjatywie, ścisłym umyśle.
Zaraz po zamachu wszyscy bojowcy opuścili Petersburg. Sawinkow dotarł przez Warszawę do Kijowa, gdzie spotkał się z Kalajewem. Wobec wieści o aresztowaniu Sikorskiego udali się do Białegostoku, lecz tam o niczym jeszcze nie wiedziano. Następnym ich przystankiem była Genewa, gdzie się zebrali wszyscy zamachowcy. Azef tryumfował.
Śmierć Plehwego stała się sensacją. O zamachu donosiły wszystkie gazety europejskie. Przeczuwano, że wydarzenie to stanie się jeśli nie punktem zwrotnym, to na pewno sygnałem do wielkich zmian.
W partii Organizacja Bojowa uzyskała całkowitą samodzielność. Powołano trzyosobowy komitet do kierowania jej pracami. Prócz Azefa weszli w jego skład Sawinkow i Schweitzer. OB cieszyła się autonomią finansową — do kasy napływać zaczęły dziesiątki tysięcy rubli. Milionerzy, ziemianie, inteligenci i urzędnicy składali się na przyszłą rewolucję. Tenor był kosztowny. Śmierć Plehwego kosztowała partię 30 tysięcy rubli. Była to suma ogromna. Wydatków Azefa nikt nie kontrolował i nie ograniczał. W tym czasie departament policji płacił mu „tylko" 500 rubli miesięcznie i nie zawsze zwracał za służbowe podróże.
Nie wiadomo, czy Borys Wiktorowicz miał jakieś inne pomysły na życie; zabójstwo Plehwego rozstrzygnęło sprawę. Sawinkow zaprzedał duszę i los rosyjskiej rewolucji. Dopóty ona nie zwycięży, dopóki będzie ściganym przestępcą, zbrodniarzem stanu, banitą i emigrantem. Tryumf rewolucji wyniesie go na szczyty władzy, jej klęska stanie się początkiem jego upadku.
Mordując ministra Plehwego, kilku inteligentów wstrząsnęło podstawami imperium; wstąpili więc na moment na scenę historii. Doznali zapewne wrażenia, że kształtują przyszłość. Nie miewa się takich złudzeń bezkarnie.


Tym razem wielki książę
Już niedaleko. Już i wokół
Gorejąc złotem w oczach rosły
Krzyże na czubach starych kopuł
Białokamiennej mojej Moskwy.
Aleksander Puszkin, Eugeniusz Oniegin (przeł. Adam Ważyk)


Dwóch wnuków Katarzyny II nałożyło koronę cesarską: Aleksander i Mikołaj, najstarszy i najmłodszy (jeśli nie liczyć Michała). Średni, Konstanty, nadawał się tylko na wielkorządcę jednego z podbitych królestw. Mikołaj I był ojcem Aleksandra II. Ten zaś spłodził licznych synów, z których tylko Aleksander został cesarzem. Spośród jego braci wielcy książęta, Włodzimierz i Sergiusz, zyskali pewne znaczenie polityczne za następnego panowania. Po Aleksandrze III tron odziedziczył jego najstarszy syn, znany jako Mikołaj II. Jego stryjowie nie tylko nie odmawiali bratankowi rady, lecz wprost narzucali mu się. To rodzinne grono niechętni mu poddani nazywali kamarylą dworską.
Wielkiego ks. Sergiusza obarczano odpowiedzialnością za katastrofę na moskiewskiej Chodynce. W roku 1896 po koronacji zwyczaj nakazywał nowemu władcy ugościć lud. Odbywało się to na podmiejskim polu zwanym Chodyn-ką. W południe przyjechać miał sam Mikołaj II i wysłuchać specjalnie na swoją cześć skomponowanej kantaty. Świętowano już od rana, zebrały się tłumy moskwiczan. Władze nie zadbały o bezpieczeństwo. W tłoku tratowano się nawzajem. Zginęło około tysiąca osób, drugie tyle było rannych. Wśród ofiar przeważały kobiety i dzieci. Uroczystości jednak nie przerwano. Sergiusz Witte, obecny na miejscu, oczekiwał, że na Chody nce odprawiona zostanie panichida. Tymczasem zjechał sam cesarz, wielcy książęta i liczni goście. Zaczął się koncert. Uroczystości potoczyły się według programu. Witte jest przekonany, że gdyby sam Mikołaj decydował, to na Chodynce odprawiono by mszę. Młody cesarz posłuchał jednak rad swego stryja, ks. Sergiusza. Pamiętnikarz przekazuje nam zapewne opinię potoczną. Wrażenie było jak najgorsze. Tym bardziej, że śledztwo ograniczyło się do znalezienia kozła ofiarnego, oberpolic-majstra, który zresztą nie był bez winy.
Tego samego dnia poseł francuski, nr. Montebello, wydał wielki bal na cześć monarszej pary. Cesarz przybył. Miał podobno powiedzieć, że katastrofa chodyńska jest nieszczęściem, niemniej nieszczęście to nie powinno zaćmić święta koronacji. Mikołaj żył w świecie, w którym lud bynajmniej nie należał do świętości. Koronacja zaś była uroczystością nie tylko państwową, lecz również rodzinną i prywatną. Cesarz miał więc prawo uczcić to święto. O katastrofie pamiętał, czego dowiódł poprzestając na jednym tylko kontredansie. Co innego w. ks. Sergiusz, ten był gubernatorem Moskwy i zaniedbał swoje obowiązki.
Następcą Plehwego mianowany został ks. Piotr Swiatopełk-Mirski, który postanowił pogodzić rząd ze społeczeństwem. Proklamowano erę zaufania. O nowym Ministrze mówiono później, że kazano mu zapalić świecę, a on wzniecił pożar.
Utwierdziło to kierownictwo Partii Socjalistów-Re-wolucjonistów o słuszności drogi terroru. Tym razem postanowiono uderzyć w reakcyjną kamarylę dworską. Wytypowani zostali: w. ks. Sergiusz, generał-gubernator petersburski Trepów oraz kijowski — Klejgels. Powstały trzy samodzielne oddziały: Sawinkow stanął na czele grupy moskiewskiej, która miała zabić wielkiego księcia. Bory sowi Wiktorowiczowi towarzyszył Kalajew i Mojsiejenko. Dora Brylant czuwała nad powierzonymi grupie bombami. Tym razem zostały one zrobione z dobrego dynamitu pochodzącego z paryskiego laboratorium Schweitzera.
Zgodnie ze sprawdzoną metodą Kalajew i Mojsiejenko wystąpili w roli dorożkarzy. O ile jednak Kalajew miał solidny zaprzęg i dobrego konia, to Mojsiejenko kupił zdezelowane sanki i marną szkapę. W zajazdach dorożkarskich nie maskował się, nie raczył odpowiadać na pytania kolegów po fachu. Do mycia sań i oporządzenia najmował parobka. Właściciela zajazdu traktował wyniośle i nie starał się nawet udawać, że mu się źle powodzi. To właśnie zjednało mu szacunek dorożkarzy. Kalajew — wspomina Sawinkow — postępował zupełnie inaczej. Był zawsze cichy i bojaźliwy; godzinami potrafił opowiadać swój nowy życiorys kelnera z petersburskiej garkuchni. Uskarżał się nieustannie na brak pieniędzy. Szanowano go za pracowitość — sam doglądał zaprzęgu, pierwszy wyjeżdżał na robotę i ostatni wracał. Niemniej zdarzały się niebezpieczne chwile. Kalajew miał paszport na nazwisko chłopa z guberni podolskiej powiatu uszyckiego. Okazało się, że stróż w zajeździe jest jego krajanem. Począł go molestować o szczegóły. Nie zaskoczyło to Kalajewa; na temat powiatu uszyckiego przeczytał wszystko, co znalazł w bibliotece publicznej.
Mocną stroną Mojsiejenki był tupet. Kiedy zaszła potrzeba śledzenia karety księcia w obrębie murów Kremla, Mojsiejenko obrał sobie stanowisko obok Car-puszki, gdzie nigdy nie stawały dorożki. Stójkowi i szpicle jakoś się nim nie zainteresowali. Sergiusz jeździł przez bramę Nikolską do swoich biur na placu Twerskim. Jego karetę łatwo było rozpoznać — ozdobiona była lampami acetylenowymi, jakich nikt w całym mieście nie używał.
Wszystko było na dobrej drodze, gdy wybuchły w grudniu rozruchy studenckie. Komitet moskiewski socjalis-tów-rewolucjonistów zagroził księciu, że na represje odpowie zamachem. Rozkład jazdy karety z lampionami został zmieniony. Przygotowywanie dwóch zamachów na jedną osobę nie miało sensu. Sawinkow musiał rozkonspirować się wobec komitetu moskiewskiego. Spotkał się z jednym z jego członków, Włodzimierzem Zenzinowem, który następnego dnia został aresztowany. Borysa Wiktorowicza uratowała tylko skromna spostrzegawczość filerów Ochrany.
W tym czasie grupa się powiększyła o Piotra Aleksan-drowicza Kulikowskiego. Był on drugim obok Kalajewa miotaczem. Dora Brylant mieszkała w Niżnym Nowogrodzie, gdzie doglądała dynamitu. „Stała się jeszcze bardziej skryta; w skupieniu wyczekiwała chwili, kiedy jej osoba stanie się znowu potrzebna".
W niedzielę 9 stycznia 1905 roku wojsko zmasakrowało prowadzony przez ojca Grzegorza Gapona pochód. W następnym tygodniu zastrajkowało w Moskwie 40 tysięcy robotników. Nie zabrakło wezwań do walki i strajkowych proklamacji. Inżynier Rutenberg przywiózł z Petersburga zapowiedź rychłej rewolucji powszechnej. Sawinkow uległ namowom Rutenberga i pojechał z nim do stolicy. Schweitzer oceniał sytuację trzeźwiej i wykluczył możliwość powstania. Karabinowe salwy ostudziły zapał ludu. Nie był on zresztą rewolucyjny, żądania robotników miały charakter ekonomiczny. W styczniu nie zamierzali oni walczyć na ulicach.
Schweitzer organizował zamach na Trepowa, ale nadarzyła się okazja zabicia samego cesarza. Pochodząca z arystokiacji Tatiana Leontiewa miała sprzedawać kwiaty na dobroczynnym balu dworskim. Schweitzer przyjął jej propozycję zastrzelenia monarchy. Wystąpił tym samym przeciw dyscyplinie partyjnej, lecz Sawinkow poparł jego decyzję: „Cara należało zabić nawet wbrew formalnemu zakazowi partii". Kaci stali się sędziami.
Zamachy, które planował Schweitzer, nie powiodły się. Bal dworski odwołano. Ministrom życie ratował przypadek lub słabe nerwy terrorystów. Cóż, nie każdy może być Sazonowem.
Sawinkow wrócił do Moskwy. Szukał pewniejszego źródła informacji niż spostrzeżenia bojowców-dorożkarzy. Polecono mu pewnego arystokratę, który miał sympatyzować z rewolucją. Pośrednikiem był pisarz Leonid Andrejew. Książę był sercem po stronie ruchu, ale nie zamierzał ryzykować głową. Obiecał Sawinkowowi wszystko, nie pomógł w niczym. Książę stał się później wybitnym działaczem konstytucyjnych demokratów. Do partii tej wniósł zapewne nie tylko swą niechęć do samodzierżawia, lecz i przezorność. Późniejsze dzieje kadetów pozwalają sądzić, że zamiłowanie do deklaracji i ostrożność były powszechnymi cechami jej członków.
W końcu stycznia Kalajew sprzedał sanki i konia. Z gazety Sawinkow dowiedział się, że 2 lutego w Teatrze Wielkim odbędzie się pod patronatem wielkiej księżnej Elżbiety, żony Sergiusza, przedstawienie na rzecz Czerwonego Kizyża; trwała wojna rosyjsko-japońska. Dora Brylant przywiozła dynamit. Bomby rzucać mieli Kalajew i Kulikowski. Obsadzili dwie ulice, którymi mógł jechać wielki książę. Karetę z lampami acetylenowymi zobaczył Kalajew. Podbiegł do niej i podniósł bombę. Ale nie rzucił. Obok księcia w karecie dostrzegł jego żonę i dwoje dzieci. Cofnął się; odszukał Sawinkowa i zdał mu sprawę. Ten przyznał przyjacielowi rację, ale Kalajewowi to nie wystarczyło. Poprosił, aby rozstrzygnąć w imieniu organizacji. Jeśli decyzja będzie pozytywna, to on rzuci bombę pod powracającą z teatru karetę.
Po nieudanej próbie wałęsali się we trójkę po ulicach Moskwy. Trzymał tęgi mróz. Nieśli drzemiące bomby. Nagle Kulikowski zatoczył się; był zupełnie wyczerpany. Sawinkow odebrał mu pocisk.
Kalajew wrócił po przedstawieniu pod teatr, ale rodzina chroniła Sergiusza pewniej niż agenci policji. O północy Dora Brylant odebrała bomby. Do rana przesiedzieli w restauracji „Alpejska róża". Stanowili malowniczą grupę: Borys Wiktorowicz ubrany był elegancko jak angielski gentleman (do czego zobowiązywał go również paszport), Kalajew zaś i Kulikowski nosili długie chłopskie kożuchy.
Próbę postanowiono ponowić 4 lutego. Dora przywiozła uzbrojone pociski. Kulikowski — jak można było przewidzieć — nie zjawił się. Przez Mojsiejenkę dał znać, że nie nadaje się do pracy w terrorze. Sawinkow chciał odłożyć zamach, ale Iwan zaprotestował: — Nie można Dory dłużej narażać. Biorę wszystko na siebie. — Był pewny, że mu się uda. Rozmowę prowadzili w saniach Mojsiejenki, który przynaglał Sawinkowa do podjęcia decyzji. Wreszcie wysiedli i poszli na plac Czerwony. Nagle Kalajew zatrzymał się, powiedział tylko „Żegnaj" i pocałował towarzysza. Ruszył ku bramie Nikolskiej, przez którą zwykł przejeżdżać Sergiusz. Stanął opodal, naprzeciw ulicznego obrazu Matki Boskiej Twerskiej. W jego szkle jak w lustrze odbijał się podjazd do bramy Nikolskiej. Stojąc plecami do Kremla i przyglądając się ikonie, Kalajew obserwował ulicę. Udawał, że się modli. Podbiegł do samej karety. Kiedy po wybuchu dym opadł, ujrzał strzępy ubrania wielkiego księcia i zmasakrowane ciało. Podniósł z ziemi czapkę i włożył na głowę. Jego spalone ubranie naszpikowane było drzazgami z karety, z głowy broczyła krew. Dopiero po dłuższej chwili został ujęty. Kiedy wieziono go dorożką do cyrkułu, krzyczał: „Precz z przeklętym carem, niech żyje wolność! Niech żyje Partia Socjalistów-Rewolucjonistów!". W ostatnim liście napisał, że kpi z „podłych tchórzy". Przepełniała go duma. W areszcie zasnął — chciałoby się rzec — snem sprawiedliwego. W istocie, ziściło się największe marzenie Iwana Kalajewa — pomścił Rosję i jej lud.
Na miejscu zamachu zebrał się tłum. Przybiegła wielka księżna Elżbieta. Wołała, aby ludzie się rozeszli, ale nikt się nie ruszył. Nikt też nie posłuchał, kiedy lokaj poprosił o odkrycie głów. Gapili się na zmasakrowane zwłoki i rozpaczającą wdowę. Policji w ogóle nie było. Dopiero później dotarł oddział wojska i ustawiono kordon. Natomiast oficjalny komunikat był nad wyraz skrupulatny: „ ...głowa, szyja, górna część piersi, wraz z lewą łopatką i ręką były oderwane i zupełnie zniszczone, lewa noga przełamana, biodro...".
W więzieniu na Butyrkach zabójcę odwiedziła wielka księżna Elżbieta. Kalajew podzielił się ze swymi towarzyszami wrażeniami z tego spotkania. „Patrzyliśmy na siebie — pisał — z jakimś uczuciem mistycznym, jak dwoje skazańców, którym darowane zostało życie. Mnie — przypadkowo, jej zaś — z woli organizacji, z mojej woli". Księżna wręczyła Iwanowi święty obrazek i obiecała modlić się za niego, co było znakiem przebaczenia.
— Mam czyste sumienie — powiedział Kalajew. — Wiem, że sprawiłem pani ból, ale działałem z rozmysłem i nie żałuję swojego czynu.
Zanim go powieszono o świcie na dziedzińcu twierdzy szlisselburskiej, wygłosił jeszcze w sądzie mowę oskarży-cielską przeciw samodzierżawiu. Uzasadnił również „wyrok śmierci" na wielkiego księcia. Nie zawahał się też obrazić sędziów: „rozdzielają nas stosy trupów, ocean krwi i łez", co nie ułatwiło zadania jego obrońcom. A byli to najwybitniejsi rosyjscy adwokaci. Stało się bowiem regułą, że w procesach politycznych występowali najlepsi, rezygnując często z honorarium.
Tak zginął najbliższy, a może i jedyny, przyjaciel Bo-rysa Sawinkowa. W całym zamachu uderza jedno: nie przewidziano ucieczki miotacza z miejsca akcji. Sawinkow miał dorożkę, która mogła asekurować Kalajewa i wywieźć go w bezpieczne miejsce. Już zawczasu spisywano bojowca na straty. Przed zamachem Iwan miał wyraźne przeczucie, że zginie, ale śmierć swoją uznawał za konieczną odpłatę za zabójstwo. W gotowości poniesienia tej ofiary Camus upatruje wielkość Kalajewa i towarzyszy. Wszyscy oni, choć bez reszty oddani sprawie, nie mogli się wyzwolić od wątpliwości. Rzucając bombę słyszą: nie zabijaj. „Ten kto zgadza się umrzeć — mówi Camus — zapłacić życiem za życie, utwierdza wartość, która jest czymś więcej niż on sam jako jednostka historyczna". I dodaje, że są dwa rodzaje ludzi: jeden zabija tylko raz i płaci własnym życiem; drugi usprawiedliwia tysiące zbrodni i zgadza się, by mu płacono zaszczytami.
Kalajew, choć ogłosił się jeńcem, a nie więźniem, w ostatnim słowie usprawiedliwiał swój czyn. Jeszcze raz dobitnie przedstawił winy reżymu i w. ks. Sergiusza. Jakby się bał, że ktoś może go wziąć za zwykłego nihilistę pozbawionego zasad.
Pożegnawszy się z Kalajewem na chwilę przed zamachem, Sawinkow spotkał się z Dorą. Wieść o wybuchu i śmierci Sergiusza przyniosła ulica. Dora dostała spazmów. Sawinkowowi, który usiłował ją uspokoić, odpowiadała tylko jedno: — To myśmy go zabili... — Kogo — zapytał, sądząc, że idzie o Kalajewa. Ale ona miała na myśli Sergiusza. Cały czas, pilnując dynamitu, myślała o ofierze.
Kulikowski, który nie znalazł w sobie dość siły, by rzucić bombę, zastrzelił niebawem gradonaczalnika Moskwy nr. Szuwałowa. Został skazany na bezterminową katorgę na Syberii.
Śmierć męża odmieniła życie wiekiej księżny Elżbiety. Po widzeniu z Kalajewem prosiła cesarza o ułaskawienie zabójcy. Podzieliła swój majątek, większą część przeznaczając na cele dobroczynne. Założyła w Moskwie Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia i została jego przełożoną. Siostry prowadziły szpital i przychodnię, rozdawały biednym leki i obiady. Matka Elżbieta została aresztowana przez Czekę na początku roku 1918. Uwięziono ją na Uralu. W lipcu zamordowano cesarza i jego bliskich, potem przyszła kolej na innych członków rodziny Romanowów. Strącono ich żywcem w dwudziestometrowy szyb starej kopalni. Świadkowie mordu opowiadali, że matka Elżbieta żegnała się znakiem krzyża i powtarzała: — Przebacz im Panie Boże, nie wiedzą, co czynią.


Nieposłuszny dynamit


Grupa Sawinkowa uporała się ze swoim zadaniem. Gorzej szło w Petersburgu i w Kijowie. W stolicy Ukrainy Boryszański polował na generał-gubernatora Klejgelsa. Do pomocy przydzielono mu małżeństwo Kozaków. Boryszański zaplanował zamach, ale Kozakowie z bliżej nie określonych pobudek nie wzięli w nim udziału. Zdesperowany Boryszański sam wyszedł na Kreszczatik na spotkanie generała, ale los i tym razem był dla niego łaskawy. Bojowiec uznał dalszy pobyt w Kijowie za bezcelowy i pojechał do Petersburga, gdzie przygotowywano prawdziwą krwawą łaźnię.
1 marca 1905 roku w rocznicę zamachu na cesarza Aleksandra II zebrać się mieli przy jego trumnie w soborze Piotra i Pawła dostojnicy państwowi. Bojowcy mieli zamknąć wszystkie drogi do soboai i po mszy zabić czterech jej uczestników: w. ks. Włodzimierza, generał-gubernatora Trepowa, ministra spraw wewnętrznych Bułygina i Piotra Durnowo.
Plan opracował Maksymilian Schweitzer. Towarzysze wspominają go jako jednego z najlepszych: „młody, piękny, wielkiej odwagi — pisał o nim Nikołajewski — po prostu nieustraszony; szczery socjalista". Schweitzer przeliczył się jednak z siłami. To, co zwykle robiło kilku ludzi, on wykonywał sam. Bezpośrednio znosił się z członkami swego oddziału, organizował przygotowania i składał bomby.
W nocy 26 lutego w swoim pokoju w hotelu „Bristol" uzbrajał pociski, które nazajutrz rozdać miał bojowcom. Nie zapanował nad zmęczeniem. Kawałki ciała zbierano nazajutrz po okolicznych bulwarach.
Schweitzer skupiał w swoim ręku właściwie wszystkie funkcje, jego śmierć zdezorganizowała oddział. Policja dysponowała również informacjami nowego prowokatora — Mikołaja Tatarowa. Bojowcy, którzy natychmiast powinni opuścić Petersburg, oczekiwali przyjazdu Azefa i Sawinkowa. Ci jednak nie przybyli. Wkrótce prawie wszyscy znaleźli się w więzieniu. Nieobecność Borysa Wiktorowicza nasuwa przykre przypuszczenie: czyżby zawiódł swych ludzi? Usilnie nakłaniał on Azefa do wyjazdu do Rosji, ale ten ciągle zwlekał. Sama myśl o powrocie wprawiała go w stan histerii; bał się podwójnego zdemaskowania. W końcu marca było już za późno. Z całej grupy uratowała się tylko Dora Brylant. Aresztowano m. in. Boryszańskiego. Sawin-kow dowiedział się o wszystkim z rosyjskich gazet, które docierały do Genewy. Gazeta „Nowoje Wremia" donosiła o „Mukdenie rosyjskiej rewolucji". Co do rewolucji, to najbliższe miesiące pokazały, że gorliwy dziennikarz przesadził. Natomiast klęska Organizacji Bojowej była niewątpliwa. Załamał się cały program walki czynnej. Zamachy terrorystyczne miały zjednywać rewolucji zwolenników i ułatwiać organizowanie masowych demonstracji. Zbrojny w dynamit bojowiec miał kroczyć na czele pochodu rewolucji; ale właśnie gdy fala antyrządowych wystąpień wezbrała, mnożyły się strajki i bunty, bojowcy siedzieli w więzieniu.
Sawinkow jeszcze raz poderwał swoich ludzi (tj. tych, co mu zostali). Udany zamach miał dowieść, że organizacja istnieje i walczy. Ze względu na szczupłość sił na ofiarę wybrał generał-gubernatora Klejgelsa. Ten bowiem niewiele sobie robił z ostrzeżeń policji i jeździł po Kijowie odkrytym powozem bez eskorty.
W maju 1905 roku przyjechał do Charkowa pewien Belg, w którym moglibyśmy rozpoznać Borysa Wiktorowicza. W ślad za nim podążyła Dora Brylant, Rachela Lurie i Ksenia Zylberberg, które na limanach odeskich strzec miały dynamitu. Do obserwacji Klejgelsa w Kijowie Sawin-kow wyznaczył dwoje bojowców: Marię Szkolnik i Arona Szpajzmana. Byli to ludzie niedawno przyjęci do organizacji, ale Borys Wiktorowicz uważał, że wszystko pójdzie jak z płatka. Szpajzman został naturalnie dorożkarzem, a panna Szkolnik sprzedawała na Kreszczatiku kwiaty. Tygodnie mijały, a dwojgu obserwatorom nie udawało się wyśledzić generała. Wzięta na spytki Maria Szkolnik wyznała, że Aron nie zamierza atakować Klejgelsa. Szpajzman nie zaprzeczył. Rzeczywiście, nie ma zamiaru zabijać kijowskiego gubernatora. Kimże w końcu jest Klejgels? Czy warto za tę podrzędną figurę oddać życie? Nie, Szpajzman nie tchórzy; wierzy w terror, ale chciałby zabić samego Trepowa, gubernatora Petersburga. Sawinkow zagroził Szpajzmanowi wykluczeniem z organizacji. To podziałało. Aron postanowił:
„Idę na Klejgelsa!"
Oczywiście ciągle sabotował obserwację, a nawet przeszkadzał swej towarzyszce. Wysłanie go do Petersburga nie wchodziło w grę. Z powodu swych semickich rysów mógł wystąpić tylko w obrębie tzw. pasa osiedlenia Żydów. Powiadomiony przez Sawinkowa Azef postanowił zwinąć grupę kijowską. Tak skończyła się owa terrorystyczna farsa. Nowym adeptom terroru przestał wystarczać sam zaszczyt śmierci za sprawę. Zaczęto taksować ofiary i zastanawiać się, czy warto za takiego to a takiego iść na szafot. Ostatecznie panna Szkolnik i Szpajzman dowiedli, że bliska jest im sprawa rewolucji. W styczniu 1906 roku ranili gubernatora czernichowskiego. Arona Szpajzmana powieszono, a Marię Szkolnik wysłano na dwudziestoletnią katorgę, skąd udało
jej się zbiec.
Na marginesie sprawy kijowskiej warto zwrócić uwagę na pewien szczegół. Kiedy Szpajzman ostatecznie zaniechał zamachu, zgłosił się natychmiast Lew Iwanowicz Zylberberg, jednak Sawinkow odmówił. Nie chciał „poświęcać najcenniejszego pracownika dla prowincjonalnej sprawy". Zylberberg miał bowiem w przyszłości zastąpić Sawinkowa. Moment kalkulacji pojawił się więc nie tylko w zachowaniu zwykłego bojowca, jakim był Szpajzman. Skoro Klejgels był figurą trzeciorzędną, to czy organizacja miała prawo poświęcać czyjeś życie? Szpajzman zorientował się, że zamach kijowski ma znaczenie tylko propagandowe i wycofał się. Kto by chciał ginąć dla propagandy?


Interludium


Tu następuje pewna cezura w konspiracyjnych przygodach Borysa Wiktorowicza. Nie znaczy to, że zaniechał działalności. Bynajmniej, zdobył w partii wysoką pozycję. Nikt nie kwestionował jego autorytetu w dziedzinie walki czynnej. Nie stracił również wiary w terror jako środek osiągania celów politycznych. Inni mieli jednak wątpliwości. Cesarski manifest z 17 października 1905 roku skłonił eserowców do zadania sobie pytania o sens tenoru. Co prawda, rychła zmiana klimatu politycznego ostudziła zapał zwolenników legalizmu, niemniej przydatność terroru została zakwestionowana. Społeczeństwo ożyło, nie trzeba go już było budzić wystrzałami i hukiem bomb. Odkryło własną siłę i wymogło na władzy elementarne swobody konstytucyjne.
Rok 1905, rok rozbicia organizacji i tylu nieudanych
zamachów, stanowi więc cezurę. Może zmalała atrakcyjność samego tenoru, którego siła tkwi w oddziaływaniu psychologicznym. Etymologicznie terror to przecież strach, trwoga przed nieznanym i nieobliczalnym przeciwnikiem.
Mikołaj II zapowiedział w swym manifeście zwołanie Dumy. Droga do legalnej działalności politycznej stała otworem. W kierownictwie Partii Socjalisto w-Rewolucjo-nistów odżył dawny spór między zwolennikami tenoru a stronnikami działalności politycznej w masach. Prawdę mówiąc, tenoru bronił tylko Sawinkow, twierdząc, że należy wykorzystać osłabienie rządu i dobić go. Większość KC zajęła inne stanowisko: tenor oderwie partię od ruchu masowego, gdy tymczasem trzeba skupić siły na agitacji, na organizowaniu robotników i chłopów. Stanęło na tym, że partia zaniecha tenoru, ale nie pociągnie to za sobą rozwiązania Organizacji Bojowej.
Po spotkaniu, na którym rozważano tę sprawę, Sawin-kow, Azef i Wiktor Czernow poszli do jednej z genewskich kawiarń. Czernow opowiada, że Borys Wiktorowicz nie mógł się uspokoić. Snuł marzenia o jakimś wielkim akcie terrorystycznym w rodzaju wysadzenia w powietrze Pałacu Zimowego. Odgrażał się, że jeśli partia wyrzeknie się terroru, to on wypali w łeb pierwszemu napotkanemu żandarmowi. Relacja Czernowa wydaje się wielce prawdopodobna. Wielu wspomina Sawinkowa jako człowieka całkowicie opanowanego, obdarzonego żelaznymi nerwami. Takimi cechami odznacza się Borys Wiktorowicz w powieści Romana Gula. Przy całej wewnętrznej dyscyplinie ulegał Sawinkow nastrojom. Umiejętność zachowania zimnej krwi graniczyła z nadwrażliwością. Był pozbawiony instynktu politycznego; nie sposób go sobie wyobrazić na czele jakiejś partii czy ruchu. Politykę przeżywał jako sprawę osobistą. Stanowił całkowite przeciwieństwo Azefa, dla którego terror był tylko metodą walki z samodzierżawiem (chociaż przede wszystkim był sposobem zarobkowania). Azef nie taił, że zadowolą go liberalne reformy. Sawinkow marzył o nowej Rosji.
Późną jesienią zapadła w Moskwie ostateczna decyzja o rozwiązaniu OB. Sprawę przesądził Azef, który stwierdził, że nie sposób trzymać ludzi pod bronią. Jako bystry obserwator szybko się zorientował, że powrót reakcji jest nieunikniony. Tym samym konieczny będzie powrót do terroru. Spokojnie więc rozwiązał organizację, która po wiosennych aresztach i tak prawie nie istniała. W ten sposób przygotowywał swój powrót.
W owym czasie Sawinkow mieszkał jako Leon Rode w Petersburgu w umeblowanych pokojach na Ligawce. Chodził codziennie do redakcji eserowskiej gazety „Syn Otieczestwa". Nie dbano już o zasady konspiracji, wszyscy zwracali się do niego po imieniu. Nie pozostawał bezczynny. Partia powierzyła mu pieczę nad techniczną stroną powstania w Petersburgu. Założył dwie pracownie dynamitu, które jednak szybko zostały wykryte (Azef czuwał). W jednej z nich aresztowano Dorę Brylant. Nie spotkamy jej więcej; umrze w dwa lata później na chorobę psychiczną.
Słynne grudniowe powstanie robotników w Moskwie na Presni zostało zgniecione twardą ręką generała Fiodora Dubasowa zawezwanego specjalnie z Syberii przez Wittego. Sawinkow pisze, że na barykadach moskiewskich nie walczyło więcej niż kilkuset ludzi. Liczebność powstańców nie jest jednak istotna. Grudniowe starcia ujawniły słabość systemu. Władze lokalne nie potrafiły ani zapobiec buntowi, ani zdusić go w zarodku. Nie mogły też liczyć na miejscowe siły, oddziały wojska sprowadzono aż z Królestwa Polskiego i z Petersburga (pułk preobrażeński pułkownika Miena). Tym razem znaleźli się ludzie, którzy potrafili naprawić błędy czynowników. Chciałoby się napisać „na szczęście", ale może lepiej byłoby dla Rosji, gdyby wstrząs roku 1905 był silniejszy. Zapasy te trafnie określił Milukow jako walkę niedołężnego rządu z niedołężną rewolucją.
Tak więc Borys Wiktorowicz nie został głównym dy-namitardem petersburskiego powstania, które nie wybuchło. Razem z innymi zagrożonymi aresztowaniem kombatantami rewolucji wyjechał do Finlandii. Kraj ten leżał w granicach Cesarstwa, ale policja nie miała prawa w Finlandii nikogo aresztować.
Rewolucja zyskała nowych męczenników, przelana krew domagała się pomsty. Nic tak nie porusza młodych serc jak nierówna walka i klęska. Nic też tak nie rozrzewnia weteranów jak zapał młodych. Na ten widok zdają się zapominać o wszystkim, nawet o niedawnym fiasku, jakiego stali się autorami.


Fiodor Nazarow


Organizację czekał jeszcze mały porewolucyjny remanent. Wiosenne areszty bojowców petersburskiego oddziału Schweitzera nie były przypadkowe. Informacji dostarczył policji Mikołaj Tatarów. Pochodził z Warszawy, z osiadłej tu rodziny duchownego prawosławnego. Politykowanie przypłacił zesłaniem na Syberię, gdzie przystał do socja-listów-rewolucjonistów. Rychło jednak znudziła go monotonia i asceza takiego życia. Kiedy hr. Kutaisow, gubernator wschodniej Syberii, zaproponował mu państwową posadę w Ochranie, nie odmówił. Zwolniony przedterminowo z zesłania, przyjechał do Petersburga, gdzie bez trudu nawiązał właściwe kontakty. Niebawem został nawet członkiem Komitetu Centralnego. Azef zorientował się oczywiście, że policja ma w partii jeszcze jednego agenta. Analizując kolejne zatrzymania przyszedł do przekonania, że jego rywalem jest Tatarów.
Po nieudanym zamachu na Klejgelsa Azef zwołał w Niżnym Nowogrodzie naradę nowych i dawnych oddziałów Organizacji. Wkrótce okazało się, że bojowcy są śledzeni, nie wyłączając samego Azefa. Na podstawie doniesień Tatarowa i raportów filerów nowy dyrektor departamentu policji, Piotr Iwanowicz Raczkowski, stwierdził, że Azef zajmuje w partii ważne stanowisko. Nie jest więc wcale pionkiem, za jakiego się podawał. Aby zatrzeć złe wrażenie, Azef wydał policji Katarzynę Breszko-Breszkowską i Sa-winkowa. Raczkiewicz docenił jego gorliwość i kazał mu wypłacić pensję za kilka miesięcy z góry (2,5 tysiąca rubli) oraz tysiąc trzysta na rozjazdy. Zarówno Breszkowskiej, jak Sawinkowowi udało się wyśliznąć z sieci. Borys Wiktoro-wicz odpoczywał właśnie w majątku jednego z towarzyszy, którego adresu udzielił mu Azef.
Szefowi OB grunt zaczynał się palić pod nogami. Nielojalny urzędnik departamentu policji, Mieńszczykow, zdradził Komitetowi Centralnemu jego zasługi. Niedługo potem pewna dama ujawniła nazwiska obydwu prowokatorów. Dla eserowców było jasne, że autor zamachu na Pleh-wego nie może być policyjnym agentem. Co do Tatarowa, to wiele poszlak zdawało się potwierdzać jego winę. Powołano czteroosobową komisję, w której skład weszli m. in. Sawinkow i Czernow. Zaskoczony agent udzielał mętnych wyjaśnień, ale komisja powstrzymała się od jednoznacznego werdyktu. Odsunięto tylko Tatarowa od spraw partyjnych. Kiedy po październikowym manifeście wyszli z więzień aresztowani w marcu bojowcy, wielu z nich potwierdziło winę Tatarowa. Wtedy zaczął on obwiniać Azefa, wydając tym samym na siebie wyrok. Azef rzucił na szalę cały swój autorytet. Zdaje się, że nikogo to specjalnie nie zdziwiło.
„Uważaliśmy za niezbędne — wspomina Sawinkow — wybawić Azefa od kłopotliwych zabiegów wokół zabójstwa jego potwarcy-prowokatora". On sam jednak nie bawił się w delikatność. Interesował się planami bojowców; nie proszony wszedł do pokoju, gdzie się naradzali, to i owo podpowiadał. Zachowanie takie wywarło na Sawinkowie, który nie żywił jakichkolwiek podejrzeń, przykre wrażenie.
Tatarowa odnalazł w lutym 1906 roku Mojsiejenko. Agent mieszkał w Warszawie u ojca, który był protojerejem soboru katedralnego. Sawinkow wynajął mieszkanie na ulicy Szopena i ulokował tam kilku bojowców. Ustalono, że szpieg zostanie zwabiony do mieszkania i zabity. Sawinkow odwiedził Tatarowa i zaprosił na posiedzenie komisji partyjnej, która miała mu zadać jeszcze kilka pytań. Tatarów zgodził się i w oznaczonym dniu przyszedł na Szopena. Traf chciał, że natknął się w bramie na stróża, którego zapytał o nowych lokatorów. Informacje skłoniły Tatarowa do zmiany planów. Obserwujący zza firanek ulicę bojowcy zobaczyli tylko, jak oddala się szybkim krokiem w stronę Alej Ujazdowskich.
Tatarów przestał wychodzić z domu. Pozostał więc tylko jeden sposób: wtargnąć do mieszkania i tam na oczach rodziców wykonać „wyrok". Wziął to na siebie niejaki Nazarow, świeży nabytek organizacji, robotnik z Niżnego Nowogrodu. Tego zadania nie podjąłby się chyba ani Sazonow, ani tym bardziej Kalajew. Ale czasy się zmieniły, w ruchu rewolucyjnym przybywało nie tylko prowokatorów. Napływali nowi ludzie, którzy pewnych pytań już sobie nie zadawali. Bohater krwawej niedzieli, pop Georgij Gapon, skończył jako agent policji. Powiesili go petersburscy robotnicy.
Nazarow wszedł do mieszkania Tatarowów i poprosił o wywołanie syna. Rodzice odmówili. Usłyszawszy hałas. Tatarów wszedł do przedpokoju. Nazarow zaczął strzelać, ale stary Tatarów podbił mu rękę. Wywiązała się bójka. Nazarow musiał być nie lada chwatem, skoro jeszcze dobył sztyletu i zadał Tatarowowi śmiertelny cios. Kiedy już na parterze stróż zapytał go, co to za hałasy, odpowiedział spokojnie, by ten sam zobaczył.
Sawinkow dowiedział się o zabójstwie z petersburskiej gazety. Ujawniono tam jeszcze jeden szczegół: bojowiec zranił nożem czy strzałem z rewolweru staruszkę matkę. „Nie wierzyłem doniesieniu — wspominał. — Nie wierzyłem, że Nazarow mógłby, choć i dla ocalenia życia, zadać cios niewinnej staruszce". Borys Wiktorowicz uważał, że jeśli Nazarow rzeczywiście ranił matkę, to powinien zostać wykluczony z organizacji. Sam terrorysta zaprzeczył, jakoby tego dokonał. A jednak matka Tatarowa została dwukrotnie postrzelona. Sawinkow wierzy, że w zamieszaniu Nazarow mógł tego po prostu nie zauważyć. A więc trafił staruszkę przypadkowo. Dostrzegamy w postępowaniu Sawinkowa pewną niekonsekwencję. Najpierw wysyła uzbrojonego po zęby draba do mieszkania, gdzie dwoje staiych ludzi strzeże swego syna. Potem się zastrzega, że bojowiec nie miał prawa atakować protojereja i jego żony. Zdaje się, że Borysowi Wiktorowiczowi nie pozostało nic innego, jak tylko rozgrzeszyć kata — ranił staruszkę nieumyślnie. I tak pojęcia winy i niewinności w jednej chwili stawały się nieważkie.
Sawinkow lubił Nazarowa. Napisał jednak o nim zastanawiające zdanie: „W jego słowach i czynach czerwoną nicią przewijała się nie miłość do poniżonych i głodnych, lecz nienawiść do tych, co poniżali, i do sytych".
Po rewolucji odkryto w archiwach policyjnych, że Tatarów pobrał za swe usługi 16.100 rubli. Jego kariera agenta trwała osiem miesięcy.


Nowy sezon


W styczniu 1906 roku partia postanowiła wznowić terror. Na liście pożądanych ofiar panował pewien tłok. Przede wszystkim bohaterowie niedawnych wydarzeń: moskiewski generał-gubernator Dubasow, minister spraw wewnętrznych Durnowo, dowódcy oddziałów, które gasiły bunty i przywracały porządek. Każda nieomal gubernia miała swoich wrogów ludu, którzy nie powinni dłużej żyć.
Kierownictwo wskrzeszonej Organizacji Bojowej powierzono Azefowi. Sawinkow był jego prawą ręką. Pomagał również Mojsiejenko. Chętnych do pracy nie brakowało. Zgłosili się dawni bojowcy, przyjęto nowych. Wielu z nich to młodsi bracia pionierów eserowskiego terroru: Abram Gotz, brat Michała, Zot Sazonow, Włodzimierz Wnorowski, brat Borysa, Włodzimierz Azef, brat Eugeniusza, Borys Uspienski, szwagier Sawinkowa. Były też nowe panie, jak Maria Bieniewska, osoba egzaltowana. Kiedy pytano ją, dlaczego przyszła do terroru, odpowiadała parafrazą słów Chrystusa: — Kto chce duszę swą zbawić, straci ją, a kto dla mnie ją zgubi — zbawi ją. — Nie: życie, lecz właśnie: duszę.
Kilka zaplanowanych zamachów nie doszło do skutku. Był to wynik zgody, jaka zapanowała między departamentem policji a Azefem po śmierci Tatarowa. Azef zapewnił sobie wyłączność, a jednocześnie zobowiązał się informować o wszystkim. O wszystkim oczywiście nie informował, to i owo jednak zdradzał. Poza tym policja działała coraz skuteczniej. Jej wywiadowcy wykryli na przykład przygotowania do zamachu na ministra Durnowo. Były one prowadzone starymi metodami: w pobliżu miejsc uczęszczanych przez ministra kręcili się wciąż ci sami dorożkarze i przekupnie. Tym sposobem prowadzono również obserwację generała Dubasowa w Moskwie. Te rutynowe metody budziły coraz więcej wątpliwości. Przyznaje się do nich również Sawinkow, gdy pisze, że dostrzegał w swojej organizacji brak zdecydowania i inicjatywy. Podobnego zdania był Sokołów, jeden z przywódców powstania na moskiewskiej Pieśni. „Teraz trzeba działać po partyzancku — mówił — a nie siedząc pół roku na koźle". Zniechęcił się szybko do OB i dołączył do eserowców-maksymalistów, których metody — jak niebawem zobaczymy — dalekie były od kunktatorstwa.
Policja korzystała również z usług Zinaidy Żuczenko, która uratowała życie i karierę gubernatora mińskiego, Pawła Kudowa. Bojowcy zaplanowali zamach w czasie pogrzebu oficera garnizonu mińskiego. Bombę miał rzucić gimnazjalista Iwan Pulichow. Towarzyszyła mu Aleksandra Izmaiłowicz, córka generała. Terrorysta trafił ofiarę w głowę, ale bomba nie wybuchła. Zawiodła również panna Izmaiłowicz, która kilkakrotnie chybiła strzelając do stojącego obok policmajstra. Sądzono, że to śnieg amortyzował upadek bomby, co zapobiegło eksplozji. Całą zasługę przypisała sobie jednak Ochrana. Zinaida Żuczenko, która przewoziła pocisk z Moskwy do Mińska, udostępniła go na chwilę saperowi. Ten usunął zapalnik. Co prawda, fanatyczny gimnazjalista ugodził gubernatora żelazem w głowę, ale ten wypadek raczej trudno było przewidzieć. Tak czy owak rana tłuczona się zagoiła, a niefortunny zamachowiec zawisł na szubienicy.
Więcej szczęścia — jeśli można użyć tego zwrotu — miała Maria Spirydonowa, która na polecenie tambowskich eserowców wyprawiła się na Gabriela Łużenowskiego, znanego z sadyzmu pogromcę buntujących się chłopów (kazał więźniom tkwić godzinami nago na mrozie i w śniegu).
Wagon Łużenowskiego stał na stacji. Ubrana w gimnazjalny mundurek Spirydonowa wykupiła bilet i śmiało wkroczyła na peron. Weszła do właściwego wagonu i oddała do ofiary kilka celnych strzałów. Otaczający notabla kozacy stracili głowę. Ale tylko na chwilę. Zaraz skatowali Spirydonowa do utraty przytomności. Oburzenie rosyjskiej i zagranicznej opinii publicznej nie miało granic. Pod jej naciskiem stryczek zamieniono zabójczyni na katorgę. Uwolniła ją rewolucja lutowa, ale niebawem Spirydonowa trafiła do więzienia bolszewickiego, gdzie z przerwami przesiedziała prawie dwadzieścia lat. Około roku 1940 prawdopodobnie została rozstrzelana.
Tymczasem w Moskwie przygotowania do zamachu na Dubasowa stanęły w martwym punkcie. Niepowodzenia najbardziej bolały młodych, którzy za wszelką cenę pragnęli ratować honor organizacji. Powstał nawet plan jawnego napadu na dom ministra Durnowo. Bojowcy przyodziani w „pancerze" z dynamitu zamierzali wedrzeć się do środka i zdetonować ładunki. Ostatecznie postanowiono dokonać przed otwarciem Dumy dwóch zamachów: na Durnowo i na Dubasowa. Przygotowaniami do pierwszego zamachu kierował Sawinkow, do drugiego — Azef. Minister Durnowo był jednak tak dobrze strzeżony, że Borys Wiktorowicz musiał dać za wygraną.
Pod komendą Azefa w Moskwie pracowali najlepsi ludzie. Na miotaczy wyznaczeni zostali bracia Wnorowscy i Szyllerow. Borys Wnorowski kilkakrotnie wychodził z bombą na spotkanie gubernatora. Miał żelazne nerwy, zachowywał się tak, jakby niósł nie sześciofuntowy pocisk, lecz pudełko czekoladek, które zaraz poda narzeczonej. Moskiewska policja wpadła na trop konspiratorów. Odpowiedzialna za pirotechnikę Rachela Lurie przezornie nie wróciła do hotelu. Po wielu dniach jej rzeczy, z dynamitem włącznie, zniesiono do piwnicy. W pół roku później detonował on pod wpływem ciepła płynącego od kaloryfera. Żaden minister ani generał w pobliżu nie przebywał. Innych ofiar nie było.
Po kilku tygodniach, w kwietniu, bojowcy powrócili do Moskwy. Tym razem pieczę nad dynamitem sprawowała Maria Bieniewska. Podczas rozładowywania bomby stłukła rurkę z rtęcią piorunującą. Na szczęście wybuchł tylko zapalnik. Wystarczyło to jednak, by straciła lewą dłoń i kilka palców prawej ręki. Znalazła siły, by dotrzeć do szpitala. Szyllerow, zamiast zlikwidować natychmiast jej mieszkanie, wrócił w panice do Finlandii. Wezwana przez właściciela domu policja znalazła oprócz dynamitu zdjęcie Duba-sowa. Bieniewska została oczywiście aresztowana, a wraz z nią Mojsiejenko, który przybył z pomocą z Finlandii. Partia zapewniła jej najlepszych obrońców: Żdanowa i Malento-wicza. Dostała dziesięć lat katorgi. Mojsiejenko, któremu nie udowodniono związku z zamachem (powiązania z Bieniewska nie wystarczyły, aby go skazać) został w trybie administracyjnym wysłany poza obręb Rosji europejskiej. Ożenił się z Bieniewska i poszedł z nią na zesłanie na wschodnią Syberię. W ten sposób Maria Arkadiewna wróciła do kraju lat dziecinnych. Urodziła się bowiem w Irkuc-ku, w rodzinie generał-gubernatora wschodniej Syberii.
Tu Borys Mojsiejenko znika z pola naszego widzenia. Zanim opowiem o jego ostatnich chwilach, chciałbym wspomnieć o pewnym epizodzie. W grudniu 1905 roku Mojsiejenko rozmawiał dwukrotnie z Aleksandrem Kiereńskim. Przyszły premier Rządu Tymczasowego oburzony jawnym poparciem, jakiego Mikołaj II udzielał szowinistycznemu Związkowi Narodu Rosyjskiego, postanowił zabić cesarza. Mojsiejenko przekazał ofertę Kiereńskiego Azefowi, lecz ten ją odrzucił. Mojsiejenko wrócił do Rosjf w kwietniu 1917 roku i został komisarzem Rządu Tymczasowego na froncie. Po przewrocie bolszewickim schwytany przez oficerów monarchistów, był torturowany i rozstrzelany.
Wypadek Marii Bieniewskiej raz jeszcze ujawnił słabość organizacyjną oddziału. Maria Arkadiewna rozbrajała w swym moskiewskim mieszkaniu pocisk, który przygotował kto inny. Bombę przyrządził Zylberberg w Finlandii. Miała ona posłużyć do zamachu na Dubasowa w pociągu.
Plan zmieniono, lecz pocisk pozostał ten sam. Zylberberg słusznie wyrzucał sobie, że to jego wina. Zapalnik siedział w pocisku zbyt ciasno, Bieniewska musiała się z nim mocować. Sawinkow wiedział, że odpowiedzialność spada również na niego i na Azefa. Obaj byli już zmęczeni. Brakowało im sił i pomysłów.
Azef kierował przygotowaniami do zamachu na admirała Dubasowa z Finlandii. Po aresztowaniu Bieniewskiej i Mojsiejenki mógł akcję odwołać; byłoby to posunięcie całkowicie uzasadnione. Postąpił jednak inaczej — zrobił wszystko, by zamach mógł się odbyć w zaplanowanym terminie, tj. 23 kwietnia, w dzień imienin cesarzowej. W przeddzień zamachu przybył do Moskwy. Na tę podróż uzyskał pozwolenie swoich zwierzchników z policji. Podał motywy osobiste.
Dubasow wracał z Kremla z uroczystego nabożeństwa. Wszystkie możliwe trasy przejazdu zostały obstawione przez miotaczy. Niewiele brakowało, by zamach nie doszedł do skutku; Włodzimierz Wnorowski nie dostał bomby. Pozostało mu więc tylko przejeżdżającego mimo gubernatora piorunować wzrokiem. Nie zawiódł Borys Wnorowski, który czekał obok pałacu Dubasowa na rogu zaułka Czerny-szowskiego i placu Twerskiego. Gubernator jechał odkrytym powozem ze swym adiutantem, hr. Konownicynem. Wnorowski wtargnął na jezdnię i z odległości kilku kroków cisnął pocisk. Miotacz i adiutant zginęli na miejscu. Dubasow wypadł z rozbitego powozu na bruk, potłukł się trochę, ale wstał i poszedł do pobliskiego pałacu. Dopiero w westybulu poczuł ból, miał naderwane ścięgna w nodze.
Admirał Dubasow po kuracji wziął urlop i nie powrócił już do czynnej służby. Wstrząs psychiczny okazał się silniejszy niż wybuch bomby.
Przed zamachem rozważano również inny plan. Atak miał nastąpić w ekspresie Moskwa-Petersburg, którym Dubasow często jeździł. Sawinkow jednak projekt odrzucił, ucierpieć mogli ludzie postronni. Mimo wysiłków Wnorowskiego zginęła osoba niewinna. Jeszcze raz się okazało, że tenoru z sumieniem pogodzić się nie da.
Azef sam kierował akcją. W chwili zamachu był w pobliskiej cukierni Filippowa. Po wybuchu policja otoczyła cukiernię i sprawdzała wszystkich obecnych. Azef a nie aresztowano. Jeden z filerów znał go z dawnych lat jako tajnego agenta, puszczono go więc wolno. Tego dnia widział Azefa w pobliżu placu Twerskiego ktoś z organizacji moskiewskiej. Niebawem rozeszła się w kręgach rewolucyjnych wieść, że zamach zorganizował sam Azef. Informację tę przekazała policji Zinaida Żuczenko, zasłużona agentka moskiewskiej Ochrany. Gierasimow nie krył wściekłości. Azef zachował zimną krew. — Aresztujcie mnie — powiedział. Był pewien, że policja nie dopuści do skandalu. Nie zaprzeczył, że brał udział w zamachu. Dodał jednak, że organizatorką zamachu był nie kto inny, tylko Zinaida Żuczenko. Szefowie policji nie mieli wyjścia. Na kilka dni przed otwarciem Dumy nie pozostało nic innego, jak zatuszować całą sprawę. Nie mogli przecież ogłosić, że w największej organizacji rewolucyjnej utrzymywali dwoje agentów, którzy do tego maczali palce w zamachach na dostojników państwowych. Oburzenie opinii publicznej wszystkich odcieni nie miałoby granic, a policja straciłaby cennych współpracowników. Jest jasne, że tak doświadczeni policjanci jak Raczkowski i Gierasimow nie uwierzyli Azefowi bez reszty. Prowokator zdawał sobie z tego sprawę i zdecydował skończyć podwójną grę. Stał się lojalnym wykonawcą poleceń swych szefów. Postanowił wynagrodzić im chwile irytacji i zdradził Borysa Wiktorowicza.


Samotny biały żagiel


Policja sądziła, że Sawinkow jest kierownikiem Organizacji Bojowej. Azef utwierdzał w tym Gierasimowa. Tym usilniej szef Ochrany nalegał na wydanie Sawinkowa. W kilka dni po inauguracji pierwszej Dumy Azef polecił Bory-sowi Wiktorowiczowi zorganizowanie zamachu na admirała Czuchnina, który w końcu 1905 roku stłumił bunt marynarzy floty czarnomorskiej. Szansę zamachu na Czuchnina badał wcześniej w Sewastopolu Zenzinow. Atak przygotował Włodzimierz Wnorowski i Katarzyna Izmaiłowicz. Dostała się ona do pałacu admirała w przebraniu żebraczki i oddała doń kilka strzałów ciężko go raniąc. Została natychmiast rozstrzelana przez marynarzy.
Sawinkow był przekonany, że jest śledzony. Powiedział o tym Azefowi. Zaproponował mu też powiększenie OB dla usprawnienia obserwacji. Azef przystał na to. Tymczasem Sawinkow miał sobie dobrać współpracowników i pojechać na Krym po głowę admirała. Był pewien, że niewielka grupa bliskich przyjaciół da sobie radę. Zapytał tylko, czy wolno w trakcie obrad Dumy przeprowadzić zamach. — A ty jak sądzisz? — odpowiedział Azef. Borys Wiktorowicz nie miał wątpliwości. Grupa krymska składała się z Racheli Lurie, Kałasznikowa, Dwojnikowa i Nazarowa. Już od Petersburga najlepsi agenci stołecznej Ochrany nie spuszczali ich z oka.
W Charkowie rozdzielono zadania. Trójka bojowców miała się zająć uliczną obserwacją, towarzysze Borysa Wiktorowicza przedzierzgnęli się więc w domokrążnych handlarzy i czyścibutów. Sawinkow czuł, że są śledzeni, ale bojowcy byli innego zdania. Nie chcieli nawet słyszeć o odwrocie. 12 maja Sawinkow przyjechał do Sewastopola. W hotelu zameldował się jako podporucznik rezerwy Dymitr Subbotin. 14 maja przypadała rocznica cesarskiej koronacji.
Z tej okazji w soborze Władymirskim miała być odprawiona uroczysta msza, na której spodziewano się admirała Czuch-nina. Sawinkow wyznaczył na ten dzień początek obserwacji. Co więcej, umówił się tego dnia z Rachelą Lurie, która troszczyła się o dynamit. Ona na szczęście się spóźniła.
Po mszy, kiedy komendant twierdzy sewastopolskiej, generał Nieplujew, przyjmował defiladę, z tłumu wybiegł szesnastoletni chłopak i rzucił mu pod nogi bombę. Ta jednak nie wybuchła. W tym momencie rozległ się potężny huk — to rozerwał się drugi pocisk, który dzierżył marynarz Frołow. Prócz bojowca położył on trupem pięć osób i ranił trzydzieści siedem. Młodociany entuzjasta został natychmiast zatrzymany, a z nim i ludzie Sawinkowa, którym filerzy Ochrany deptali po piętach. Jeden Kałasznikow zdołał uciec z Sewastopola, ale wkrótce aresztowano go na dworcu w Petersburgu. Po Borysa Wiktorowicza przyszła do hotelu cała kompania z bagnetami na karabinach.
Spotkali się w więzieniu w twierdzy sewastopolskiej. Trafił tam również niedoszły zabójca generała, szesnastoletni Mikołaj Makarow. Wszystkim przedstawiono te same zarzuty: przynależność do tajnej organizacji posługującej się środkami wybuchowymi, zabójstwo pięciu osób, zamach na życie generała Nieplujewa. Tak więc Sawinkow i jego towarzysze mieli zawisnąć tym razem nie za swoje winy. Okazało się bowiem, że lokalny komitet socjalisto w-rewolucjo-nistów samodzielnie przygotował zamach na komendanta twierdzy. Trudno chyba mówić o przygotowaniu, skoro jednym z miotaczy miał być szesnastoletni chłopak; rozdano po prostu bomby komu popadło. Sawinkow postanowił więc zataić swoją tożsamość i milczeć w czasie procesu, bo odżegnanie się od zamachu i od sposobu jego wykonania (niewinne ofiary) pogrążyłoby jeszcze Makarowa. Zresztą i tak nie było wątpliwości co do wyroku, doraźne sądy wojskowe ferowały w takich sprawach tylko jeden — sznur.
Na mocy obowiązującego prawa stanu wojennego oskarżeni przekazani zostali sądowi wojskowemu i mieli być sądzeni w trybie doraźnym. Oznaczało to, że zatrzymani 14 maja, wyrok usłyszą 18, a zostanie on wykonany następnego dnia. Oskarżonym przydzielono obrońcę, kapitana artylerii Iwanowa, którego rola będzie krótka, niemniej ważna. Iwanów miał swój niebłahy udział w tłumieniu powstania we flocie czarnomorskiej w roku 1905, co nie przeszkodziło mu traktować swojego obowiązku obrońcy przestępców politycznych poważnie. Sawinkow, ufając oficerskiemu słowu honoru Iwanowa, zdradził mu swoje prawdziwe nazwisko i prosił o wezwanie matki i żony.
W więzieniu (w twierdzy!) panowały szczególne stosunki. Wśród żołnierzy i oficerów oddziału wartowniczego nie brakowało sympatyków rewolucji a nawet członków partii. Drzwi cel były otwarte, oskarżeni mogli się odwiedzać i rozmawiać do woli — zamykano je na umówiony znak tylko wtedy, gdy pojawiał się dowódca warty.
Pani Zofia Sawinkowa otrzymała telegram od Iwanowa 16 maja i pierwszym ekspresem wyjechała do Moskwy. Tu zawiadomiła adwokatów, między innymi Żdanowa, któiy bronił Iwana Kalajewa. Do Sewastopola przybyli 19 maja; byłoby już za późno, gdyby nie Makarow. Policja ustaliła jego tożsamość, wynikły wątpliwości, czy małoletni oskarżony działał świadomie. Zwrócono się do symferopolskiego sądu okręgowego, który uznał, że Makarow odpowiada za swoje czyny. Dzięki temu rozprawa odwlekła się do 26 maja. Posiedzenie sądu odbyło się w koszarach za miastem. Na samym początku mecenas Andronnikow wniósł o odroczenie rozprawy z powodu naruszenia procedury. Makarow mógł się bowiem odwołać od orzeczenia sądu symferopolskiego; miał na to dwa tygodnie, a minęły dopiero cztery dni. Po długiej naradzie sąd chcąc nie chcąc musiał się przychylić do wniosku obrońcy. Pani Sawinkowowa wspomina, że był to wypadek bez precedensu, aby sąd wojenny odroczył sprawę. Matka wykazała w krytycznych chwilach przytomność umysłu i spokój, o co zresztą prosił ją Borys Wiktorowicz. Niepisane normy wymagały, aby pokazać przeciwnikom, że ich represje nie wywierają żadnego wrażenia.
Odroczenie procesu dało szansę adwokatom i Zylber-bergowi, który wbrew Azefowi przyjechał do Sewastopola i badał możliwości ratunku. Było jasne, że wyprowadzić z więzienia można najwyżej jedną osobę. Towarzysze Sawin-kowa nie mieli wątpliwości, że to on powinien skorzystać z tej okazji. Złagodzenie więziennego reżymu i życzliwość żołnierzy nie gwarantowały jeszcze, że ucieczka się powiedzie. Wszystko kończyło się na planach. Wreszcie Borys Wiktorowicz wyłowił wśród strażników pewnego Żyda, członka Bundu, którego następnie żona Sawinkowa, Wiera Glebowna, skontaktowała z Zylberbergiem. Żyd zorganizował spotkanie bojowca z żołnierzami oddziału wartowniczego. Był wśród nich oficer, członek symferopolskiego komitetu socjalistów-rewolucjonistów, Wasyl Mitrofano-wicz Sulatycki. Pragnął on wstąpić do Organizacji Bojowej i ucieczkę Sawinkowa traktował zapewne jako rodzaj egzaminu. Po kilku nieudanych próbach nadarzyła się okazja.
Sulatycki przyszedł do celi Borysa Wiktorowicza w nocy. Ustalili, że w razie zdemaskowania strzelać wolno im tylko do oficerów. Sawinkow zapytał, co zrobią, gdy rozpoznają ich żołnierze; wrócą do celi? — Nie — odpowiedział Sulatycki — wtedy strzelamy do siebie. — Z sąsiedniej celi zabrali komuś wysokie buty, Sawinkow przewiesił przez ramię ręcznik i poszli do umywalni. Tu poczekał aż Sulatycki sprawdzi drogę do wyjścia. W jakiejś pakamerze Boiys Wiktorowicz przebrał się w żołnierski szynel i zgolił wąsy. Kolejne warty minęli bezpiecznie. Świtało, gdy dobiegli do miasta i przygotowanej kryjówki, gdzie czekał Zylberberg.
Wieczorem wyszli z miasta. Czterdzieści kilometrów za Sewastopolem, na chutorze niemieckiego kolonisty, Karla Stahlberga, znaleźli schronienie. Po tygodniu Zylberberg wynajął łódź żaglową, którą mieli dotrzeć do Rumunii. Gospodarz postanowił uciekać dalej z nimi. Chutor i ośmioro dzieci zostawił pod opieką żony i przyłączył się do rewolucjonistów. Marzył o agitacji wśród chłopów na Powołżu. Wątpliwe, czy tam dotarł. Aresztowany w Sewastopolu w roku 1907, zmarł w więzieniu.
26 lipca łódź żaglowa „Aleksander Kowalewski" wyszła na pełne morze. Niebezpieczne spotkanie z okrętami wojennymi nie miało następstw. Po kilku dniach dobili do brzegów Rumunii. Tu były pewne kłopoty z paszportami, bo nie mieli wiz, a rumuński policjant dziwił się, że nie chcą prosić o pomoc rosyjskiego konsula. Wreszcie z pomocą miejscowych socjalistów dotarli na Węgry, gdzie ich drogi się rozeszły. Stahlberg udał się do Genewy, a Borys Wiktorowicz i Sulatycki pojechali do Abrama Gotza do Heidelbergu. Z Bazylei Sawinkow wysłał list do generała Nieplu-jewa, w którym uprzejmie donosił, że z zamachem na jego życie on i jego towarzysze nie mają nic wspólnego, choć, owszem, do partii socjalistów-rewolucjonistów należą i zgadzają się z jej programem.
W październiku odbył się w Sewastopolu proces terrorystów. Dwojnikow, Nazarow i Kałasznikow skazani zostali na kilkuletnie kary katorgi za udział w tajnej organizacji posługującej się materiałem wybuchowym. Makarow jako małoletni dostał dwanaście lat więzienia. Po roku uciekł. Tak jednak zasmakował w terrorze, że wkrótce ubił naczelnika więzienia w Petersburgu, Iwanowa. Tym razem nie wykręcił się od stryczka i zasilił szeregi męczenników rewolucji.
Ucieczka z twierdzy sewastopolskiej podniosła jeszcze autorytet Borysa Wiktorowicza, jego legenda krzepła. Ciekawe, że nie budzi on zupełnie sympatii historyków; niemal wszyscy żywią do niego bezinteresowną niechęć. Są na szczęście pamiętniki. Włodzimierz Zenzinow poprosił w roku 1906 o przyjęcie do Organizacji. Kiedy przyszedł po odpowiedź, zastał u Azefa Sawinkowa. Ten nie witając się wstał, objął go i pocałował. „Zrozumiałem — pisze Zenzinow — że jestem przyjęty". W partii uważano Sawinkowa za człowieka szukającego mocnych wrażeń, niektórzy nazywali go „sportsmenem" lub „kawalergardem rewolucji".
Lubił czasami przybierać pozę mistyka, deklamował „pod Sołoguba" dekadenckie wiersze i przekonywał, że nie ma żadnej moralności, jest tylko piękno, które polega na „swobodnym rozwoju wszystkiego, co mieszka w duszy". Wielu brało to na serio, lecz były to tylko słowa. Zenzinow wspomina, że kiedyś rozmawiał z Abramem Gotzem na temat osobistych pobudek praktykowania terroru. Obaj studiowali filozofię na niemieckim uniwersytecie, gdzie się dowiedzieli o imperatywie kategorycznym, który uznali za godną terrorysty pobudkę postępowania. Gotz zapytał też Sawinkowa, co jego skłania do działania. Ten odrzekł, że poczucie koleżeństwa, miłość i szacunek dla towarzyszy sprawy. Spełni on wszystko, czego będą sobie życzyli. „Nam — pisze Zenzinow — jego odpowiedź wydała się dziwna i niezrozumiała". Było to tak odległe od ich duchowego świata. Jeszcze niedawno czytali Kanta, słuchali wykładów Windelbanda i Riehla. Żyli w świecie moralnych ideałów i norm. Powołanie się Sawinkowa na zwykłe uczucie przyjaźni wydało im się wtedy nonsensem.
Michał Gotz, starszy brat Abrama, nazywał Sawinkowa „naszym Beniaminkiem", a znając jego rozterki, mówił o nim nie bez ironii: „stargane skrzypce Stradivariusa". Borys Wiktorowicz akcentował swoją odmienność również strojem; nosił się niezwykle elegancko. Nieskłonny do poufałości, zawsze gromadził wokół siebie towarzystwo. „Nigdy nie spotkałem człowieka — pisze Zenzinow — który by miał taki dar zjednywania sobie ludzkich serc. Wszyscy chętnie słuchaliśmy jego pełnych humoru opowieści. Ileż w nim było rozmaitych talentów!".
Pewnego wieczora w Hotelu Turystów w Imatrze ktoś zaproponował, żeby do deseru każdy z obecnych napisał wiersz. Zwycięzca konkursu miał dostać dodatkowy kieliszek koniaku. — Ależ to proste — powiedział Sawinkow. •— Ja napiszę trzy. — Przy deserze okazało się, że obietnicy dotrzymał. Jeden wiersz był liryczny, drugi „społeczny", trzeci — żartobliwy. Pierwszy poemat miał tytuł Bołiater. Autor prosił słuchaczy, by oceniając go nie przykładali kryteriów wyższych niż te, które stosują redaktorzy „Rewolu-cjonnoj Rossii" (było to eserowskie pismo nie odmawiające miejsca ideowym grafomanom). — Proszę zwrócić uwagę — powiedział Borys Wiktorowicz — że pierwszy wiersz gotów był przed rybą, drugi — już przed gorącym daniem, a trzeci — zanim podano deser. Poza tym obarczyliście mnie, panowie, zamawianiem kolejnych potraw, co rozpraszało moje poetyckie natchnienie. — Koniak przypadł Sawinko-wowi.
W tych towarzyskich spotkaniach Azef nigdy nie uczestniczył. Nie zawsze domownikom Hotelu Turystów towarzyszył tak swobodny nastrój. Zenzinow wspomina, że w chwilach szczerości Sawinkow często odzywał się doń w te słowa: — Włodzimierzu Michajłowiczu, niech pan nigdy nie zapomina, że każdemu z nas założą kiedyś stryczek na szyję.


Manipulacja


Inauguracja pierwszej Dumy Państwowej obudziła wielkie nadzieje. Kierownictwo Partii Socjalistów-Rewo-lucjonistów postanowiło rozwiązać czasowo Organizację Bojową.
Nastąpiły zmiany w składzie rządu. Ministerstwo spraw wewnętrznych objął Piotr Stołypin, człowiek w Petersburgu nowy, nie sprawujący do tej pory najwyższych funkcji państwowych. Dokonał on zmian w policji. Szefem Ochrany został pułkownik Gierasimow, niewątpliwie jeden z najbardziej energicznych i uzdolnionych ludzi w służbie rządu. Śmiały, pełen inicjatywy, inteligentny — był on właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, co w Cesarstwie Rosyjskim wcale tak często się nie zdarzało. Gierasimow pozbył się przede wszystkim zwierzchnictwa departamentu policji. Od tej pory sam decydował o taktyce walki przeciw organizacjom rewolucyjnym. Jego poprzednik, Zubatow, postawił na agentów-informatorów, którzy dostarczali potrzebnych wiadomości. Policja nie zadowalała się aresztowaniem płotek i świeżo nawróconych entuzjastów, których najłatwiej złowić. Starano się dotrzeć do kierownictwa organizacji, by ująć wszystkich i zlikwidować zagrożenie. Gierasimow przyszedł do przekonania, że taktyka ta jest kancelaryjną utopią. Wobec wzrostu ruchu rewolucyjnego nie można było nawet marzyć o zatrzymaniu wszystkich działaczy. Na miejsce jednych pojawiali się natychmiast inni. Dopiero aresztowanie pasowało na prawdziwego rewolucjonistę; skazanie w procesie politycznym było tytułem do chwały. Wielu młodych ludzi dopiero w miejscu zesłania zdobywało solidne podstawy rewolucyjnej wiary. Surowość i prześladowanie umacniały ich w nienawiści do rządu, względna łagodność przekonywała, że reżym jest już słaby.
Agenci Gierasimowa mieli przenikać do ośrodków kierowniczych, udaremniać przedsięwzięcia i krzyżować plany rewolucjonistów. Aresztować należy nie przywódców, lecz wykonawców. Nad kierownikami zaś roztoczyć dyskretną kontrolę. Być może osoba Azefa i jego możliwości działania zainspirowały Gierasimowa. Spontaniczny rozwój stronnictw wywrotowych i konspiracja, w jakiej musiały działać, sprzyjały policyjnej penetracji. Zręczni prowokatorzy mogli liczyć na wysokie dochody, wygodne życie i bezkarność. Stopień skorumpowania środowisk rewolucyjnych był rzeczywiście wysoki. Choć zapewne nie dorównywał postępom, jakie poczyniła korupcja i ogólne zidiocenie w aparacie władzy.
Przy całej swojej błyskotliwości nie uniknął Gierasimow zawodowego piętna. Był policjantem i myślał jak policjant. Czasami dawało to doskonałe rezultaty. W rewolucyjnym grudniu 1905 roku, kiedy stary reżym chwiał się zagrożony kolejnym strajkiem generalnym, Gierasimow zaproponował jedyny rozsądny krok — uwięzienie petersburskiego sowietu, który był ogniskiem działalności wywrotowej. Zbawienna ta idea natrafiła na zdecydowany sprzeciw departamentu policji oraz różnych ważnych osobistości, ministra spraw wewnętrznych nie wyłączając. Pomógł Gierasimowowi przypadek — śmiała interwencja ministra sprawiedliwości. W kilkanaście lat później przypadek nie pomógł Borysowi Wiktorowiczowi, który błagał Kiereń-skiego, by kazał ująć przywódców bolszewickich. Ale o tym będzie jeszcze mowa.
Obmyślona przez Gierasimowa taktyka walki z rewolucyjnym podziemiem ma wszelkie cechy policyjnego ma-rzycielstwa. Pragnął on zamknąć ruch wywrotowy w rezerwacie i stworzyć teatr marionetek, w którym rozdzielałby główne role i reżyserował przedstawienie. Z takim planem przystąpił Gierasimow do rozpracowywania Organizacji Bojowej i samej partii eserowców.
Czas był najwyższy. W lipcu 1906 roku cesarz raczył rozwiązać Dumę. Rząd nie znalazł wspólnego języka z deputowanymi. Nie załatwiono spraw najważniejszych — przede wszystkim stosunków własnościowych na wsi. Posłowie chłopscy, na których przychylność rząd liczył, domagali się radykalnej reformy rolnej. Żądanie odpowiedzialności ministrów przed parlamentem zjednoczyło całą Dumę.
Po dwóch i pół miesiącu zawieszenia Organizacja Bojowa socjalistów-rewolucjonistów przebudziła się. Nie znaczy to, że przedtem terror całkowicie ustał. Na prowincji stronnictwo przewrotu załatwiało bieżące porachunki z rządem za pomocą rewolweru i dynamitu. Zamachy podtrzymywały rewolucyjną gorączkę.
Pierwszym zadaniem, jakie partia wyznaczyła bojowcom, był zamach na premiera Stołypina (szybko awansował). Azef nie ukrywał swego sceptycyzmu, przepowiadał współpracownikom niepowodzenie. Nie wykazał odrobiny inwencji, przygotowania szły starym trybem. W porozumieniu z Gierasimowem ustalał takie terminy i miejsca obserwacji, aby bojowcy nawet z daleka nie zobaczyli powozu premiera. Bezowocność wysiłków zniechęcała ich. Niebawem Azef przedstawił swemu zwierzchnikowi inny plan. Dotychczasowa taktyka mogła go pozbawić kierownictwa. Należało więc skompromitować sam terror, przekonać partię, że policja potrafi udaremnić każdy zamach. Azef opracował więc szczegółowy plan zgładzenia Stołypina, Gierasimow zaś dopisał równie dokładny projekt udaremnienia każdego kroku terrorystów. Stołypin, który zatwierdzał obydwa programy, był w dość kłopotliwej sytuacji, gdyż jednocześnie miał podpisać plan ochrony własnej osoby i wyrok śmierci, bez gwarancji, co się uda. Gierasimow zapewniał, że w Organizacji Bojowej panuje żelazna dyscyplina, zaś Ochrana trzyma w ręku wszystkie nici. Ufny w sprawność obu organizacji, a także w lojalność Azefa, Stołypin przystał na wykonanie planu swych pomysłowych podwładnych.
W końcu roku 1905 niezadowoleni z dotychczasowej taktyki członkowie partii utworzyli grupę eserowców-maksymąlistów. Dobrą nowiną, którą głosili, był tzw. terror agrarny polegający na nie kontrolowanym nawet przez partię stosowaniu przemocy wobec obszarników, niszczeniu dworów, zaborze ziemi, mordowaniu rodzin ziemiańskich. Partia, przywiązana mimo wszystko do pewnych norm, spontanicznego gniewu ludu zaakceptować nie mogła. Doszło więc wkrótce do secesji. W połowie roku 1906 maksymaliści stworzyli odrębną organizację i rozpoczęli działalność od akcji ekspropriacyjnych, tj. od grabienia państwowych pieniędzy. Zasobni w gotówkę mogli się oddać terrorowi. Wierni swej nazwie postanowili zabić ni mniej, ni więcej, tylko premiera Stołypina.
Jego willa stała na wyspie Aptekarskiej w pobliżu ogrodu botanicznego. 12 sieipnia w sobotę wypadł właśnie dzień przyjęć, petenci tłoczyli się w poczekalni. Pomieszczenia służbowe zajmowały parter domu, na piętrze mieszkała rodzina Stołypinów. Po południu, po godzinie trzeciej, przed willę zajechały dwa powozy z dwoma oficerami żandarmerii i jednym cywilem. Wszyscy dzierżyli pękate skórzane teczki. Czytelnik domyśla się ich zawartości. Są co najmniej dwie wersje przebiegu samego zamachu. Według pierwszej jeden z przybyszów wrzucił do poczekalni swoją teczkę, która natychmiast eksplodowała. Podług drugiej wersji wszyscy trzej podnieśli swe bagaże i z okrzykiem „Niech żyje wolność! Niech żyje anarchia!" cisnęli je przed siebie w głąb domu. Tak czy inaczej eksplozja zniszczyła willę, po poczekalni i portierni nie zostało prawie śladu. Zginęło trzydzieści osób. Nie wszystkie udało się zidentyfikować. Byli to przeważnie petenci, jak na przykład pewna uboga wdowa, która przyszła prosić o przyjęcie swego sześcioletniego syna do szkoły na koszt pańtwa. Aby wzruszyć premiera, zabrała dziecko ze sobą; zginęli razem.
Stołypin ocalał. Natychmiast po eksplozji pomógł swym poranionym dzieciom wydostać się spod rumowiska. Potem kierował akcją ratunkową. Wszyscy zamachowcy zginęli od wybuchu. Był to ostatni zamach eserowców-maksymalistów. Potem dokonywali już tylko grabieży. Większość z nich skończyła na szafocie.
Po zamachu maksymalistów na premiera Azef wpadł w panikę. Wymusił na Komitecie Centralnym oświadczenie nie tylko dystansujące się od zamachu, lecz także potępiające sposób jego wykonania. Prywatnie szef OB poprzysiągł zamachowcom zemstę. Oświadczenie, napisane własnoręcznie przez Azefa, wzbudziło wiele wątpliwości. Komitet Centralny potępia metody maksymalistów — mówiono — ale dlaczego nasza Organizacja Bojowa pozostaje bezczynna? Wśród krytyków byli ludzie znający się na rzeczy, eks-bojowcy z prowincji. Utworzyli oni samorzutnie grupę, która potajemnie kontrolowała pracę oddziału Azefa. Wyszło na jaw, że obserwatorzy chodzą zbyt często fałszywymi drogami. Nie szczędzono krytycznych uwag; zaczęły się jawne spory o trafność przyjętej taktyki. Azef zręcznie podżegał do kłótni, ale sam trzymał się z boku, wysuwając na pierwszy plan Sawinkowa. Jego niedawne przygody, ucieczka spod szubienicy, przysporzyły mu w partii ogromnej popularności. Dla młodszych bojowców był żywą legendą Organizacji. Wszyscy męczennicy tenoru — Sazonow, Kalajew, Schweitzer — byli jego druhami. Lubił ich wspominać w koleżeńskim gronie. „Świetny narrator — pisze Nikołajewski — z zapałem malował atmosferę miłości i poważania panującą w Organizacji minionych lat. Ten nastrój Sawinkow starał się kultywować. Z miłosną uwagą podchodził do nowicjuszów i nie dziw, że i sam ją zdobywał". Niezwykły autorytet Borysa Wiktorowicza postanowił Azef wykorzystać w swej rozgrywce.
Obdarzony niewątpliwie zdolnościami przywódczymi, miał Azef na Sawinkowa wielki wpływ. Borysowi Wiktoro-wiczowi — jak twierdzi Nikołajewski — cech takich brakowało. „Nie posiadał śmiałości inicjatywy, odwagi samodzielnej decyzji, rzutu myśli samoistnej. Czuł się pewny tylko wówczas, gdy mógł oprzeć się na kimś, kto imponował mu swoją równowagą wewnętrzną". Azef imponował wszystkim opanowaniem i brakiem jakichkolwiek rozterek. Tylko jedno wyprowadzało go z równowagi: strach przed zdemaskowaniem. Przy czym bardziej bał się utraty dochodów niż śmierci. Obojętność wobec zasad współpracownicy Azefa postrzegali jako niezłomność, spryt urastał do rangi geniuszu. Krótko mówiąc, Borys Wiktorowicz nie mógł i nie chciał wyzwolić się spod uroku Azefa. Wierzył mu ślepo.
Solidarność gaipowa kazała bronić honoru organizacji przed ludźmi z zewnątrz, nawet gdy byli to członkowie tej samej partii. Azef umiejętnie podsycał niechęć swoich podwładnych do „cywilów" przedstawiając krytyczne uwagi pod adresem Organizacji jako próbę zdyskredytowania jej. Chcąc zmjnować finanse paitii, wyciągał z jej kasy ogromne sumy. Wystarczyło, by któryś z kasjerów powiedział mimochodem kilka słów na ten temat, Azef głośno protestował przeciw sabotowaniu pracy bojówki.
We wrześniu 1906 roku w Imatrze, w Finlandii, zwołano zebranie dla rozpatrzenia zarzutów OB wobec władz partii. Azef wysłał Sawinkowa. Borys Wiktorowicz wygłosił filipikę przeciw Komitetowi Centralnemu, który obarczył winą za niepowodzenia Organizacji. Zażądał, aby KC uchwalił votum zaufania dla OB i w ramach sankcji oddał pod sąd partyjny Czernowa i Sletowa, którzy ośmielili się mówić o bojowcach lekceważąco.
Oskarżenie było całkowicie bezzasadne. Żądanie ukarania Sletowa mogło zostać uznane za prywatną zemstę — jak pamiętamy, Sletow był świadkiem załamania się Sawinkowa w trakcie przygotowań do zamachu na Plehwego. Nieobecny Azef odniósł całkowity sukces. O niepowodzeniach Organizacji nie mówiono. Przez całą noc Sawinkow udowadniał Czernowowi, wzywając świadków, że ten odezwał się z lekceważeniem o bojowcach. Nad ranem kierownikom terroru wyrażono votum zaufania. Sawinkow został członkiem KC, gdzie czuwać miał nad potrzebami swojej organizacji.
Teraz Azef w poufnych rozmowach z członkami kierownictwa partii począł odżegnywać się od wystąpienia Sawinkowa. Przedstawiał je jako smutne świadectwo nastrojów panujących wśród bojowców. Ludzie są zmęczeni i rozczarowani brakiem efektów swej pracy. Prawdziwe przyczyny niepowodzeń tkwią oczywiście gdzie indziej: metody są przestarzałe, policja doskonale się orientuje w taktyce tenory stów i potrafi zapobiegać zamachom. Trzeba więc sięgnąć po najnowsze zdobycze techniki, takie jak na przykład system podkopów. Organizację Bojową należy rozwiązać. Azef i Sawinkow wyjadą za granicę, by przestudiować współczesną technikę podkopów i nowe możliwości wykorzystania jej. Jednak rozmówcy Azefa nie chcieli słyszeć o krótkiej nawet przerwie w akcji terrorystycznej. Niedługo potem Azef znalazł w Monachium jakiegoś rosyjskiego Geista, który był nie tylko wynalazcą, lecz i entuzjastą terroru. Od wielu lat pracował nad czymś w rodzaju dzisiejszego helikoptera i był, ma się rozumieć, o krok od szczęśliwego zakończenia. Brakujące dwadzieścia tysięcy rubli wyłożyli bogaci sympatycy rewolucji. Wynalazca chciał za pomocą swego aparatu skutecznie zbombardować jeden z cesarskich pałaców. Borys Wiktorowicz uwierzył w tę wizję, co utwierdza nas w przekonaniu, że był poetą. Sawinkow uznał swoje wystąpienie przed KC za sukces i z zapałem zabrał się do planowania nowych akcji. Godnym celem był premier Stołypin. Po zamachu maksymalistów przyjął on zaproszenie cesarza i zamieszkał w Pałacu Zimowym. Z rzadka tylko wyjeżdżał na audiencję do Peterhofu. Korzystał wtedy z motorówki, podpływającej do samego pałacu na kanał Łabędzi. Sawinkow planował zarzucenie łodzi bombami w chwili, gdy będzie przepływać pod jednym z mostów na Newie. Okazało się jednak, że mosty są strzeżone, a prędkość motorówki przekreśla szansę celnego rzutu. Wtedy Sawinkow zaproponował napad grupy bojowców na Stołypina w momencie, gdy będzie przechodził po nabrzeżu na łódź. Ochrona była jednak zbyt liczna (Azef czuwał) a minister po pierwszym strzale zdążyłby się cofnąć do pałacu.
Brak szans na powodzenie skłonił Sawinkowa do uznania racji Azefa — dawna taktyka całkowicie zawiodła. Na najbliższej sesji Rady Partii postanowili podać się do dymisji. Azef doniósł swemu policyjnemu zwierzchnikowi, że rewolucjoniści sami wyrzekną się terroru. Do Hotelu Turystów w Imatrze zjechała prawie cała Organizacja Bojowa. Formalnie Azef pozostawi! każdemu możliwość wyboru, niemniej rezygnacja obu szefów zachęcała do ustąpienia in gremio. Bojowcy poparli wniosek Sawinkowa i Azefa o przerwanie terroru. Jedna z członkiń Organizacji wyraziła nawet hołd kierownikom za „tak głębokie wniknięcie w sprawę i uczciwe wzięcie na siebie odpowiedzialności w niepowodzeniu".
Na zebraniu KC sprawę zreferował Sawinkow. Wiadomość o faktycznym samorozwiązaniu się Organizacji wywołała wielkie wrażenie i stanowczy protest. Żaden z członków KC nie godził się na przerwanie terroru partii w chwili nawiększego nasilenia tenoru rządowego; byłby to błąd polityczny i psychologiczny. Ale Sawinkow i Azef pozostali głusi na wszelkie argumenty. Wtedy członkowie KC postanowili odwołać się do ogółu bojowców. Na specjalnie zwołanym zebraniu okazało się, że członkowie
OB zbytnio się ze swoimi szefami nie solidaryzują. Co więcej, wypowiedzieli wiele krytycznych uwag na temat stylu kierowania bojówką. Włodzimierz Wnorowski, brat poległego w zamachu na Dubasowa Borysa, mówił, że przyczyną niepowodzeń jest zdławienie przez Azefa osobistej inicjatywy bojowców. Proponował przebudowę OB w duchu demokratycznym. Sawinkow oponował, ale Wnorow-skiego poparli inni. Stało się jasne, że odejście Azefa i Borysa Wiktorowicza wcale nie będzie oznaczało rozkładu Organizacji. KC przyjął więc dymisję szefów terroru, rozwiązał formalnie ich grupę, a z tych jej członków, którzy nie chcieli rezygnować z roboty, utworzył odrębny lotny oddział bojowy przy Komitecie Centralnym. Nowym szefem terroru został Lew Iwanowicz Zylberberg, były student, wybitnie uzdolniony matematyk, dobry organizator i śmiały bojowiec. W sporze stał po stronie Azefa i Sawinkowa, ale gotów był podporządkować się woli partii. Zresztą nowe stanowisko przyjął zapewne nie bez cichej aprobaty swoich dotychczasowych szefów. Azef sądził, że w ten sposób zapewni sobie kontrolę nad poczynaniami nowego oddziału. Pomylił się.
W grudniu 1906 roku grupa Zylberberga dokonała udanego zamachu na petersburskiego gradonaczalnika generała von der Launitza. Terrorysta zastrzelił go na uroczystości otwarcia nowej kliniki. Oczekiwano również premiera Stołypina, na którego czyhał już z rewolwerem Sulatycki. Ten jednak nie przybył. Bojowiec, który strzelał, natychmiast popełnił samobójstwo. Policja pokazała jego fotografię agentom Ochrany pracującym w hotelu w Imatrze (ulokował ich tam Azef). Portier i pokojówka rozpoznali w Sulatyckim i Zylberbergu osoby kontaktujące się z zabójcą Launitza. Skazani przez sąd wojskowy na karę śmierci, zostali powieszeni w twierdzy Pietropawłowskiej w lecie 1907 roku. Ostatnie tygodnie Zylberberg poświęcił na pisanie rozprawy matematycznej, która do rewolucji przeleżała w archiwum Ochrany.


Azef


Na brak donosów na siebie, a nawet jawnych oskarżeń, Azef nigdy nie mógł narzekać. Był jednak w partii zbyt ważną osobą, zbyt wielkim cieszył się autorytetem, by takie zarzuty traktowano poważnie. Ich źródła dopatiywano się w Ochranie, która tylko marzyła o kompromitacji przywódców stronnictwa rewolucji. Sam Azef budził w swoich współpracownikach respekt i podziw. Sawinkow pisze, że choć nie wszyscy go lubili, to każdy go cenił. W obozie przeciwnym pozycja Azefa nigdy nie była mocniejsza. Podniesiono mu gażę do tysiąca rubli miesięcznie; za radą Gierasimowa, który troszczył się o niego jak ojciec, Azef składał te pieniądze w banku. Jego raporty, zawsze bogate w fakty, ścisłe i inteligentne, były wysoko cenione przez samego premiera Stołypina. Czasami, w ważnych kwestiach, prosił Gierasimowa o zadanie Azefowi konkretnego pytania, np. jak zareagują partie rewolucyjne na pewne posunięcia rządu, jakich sojuszy między frakcjami opozycji można się spodziewać w Dumie w tej lub owej sprawie. Gierasimow wspomina, że agent wypowiadał się zawsze umiarkowanie, ale konsekwentnie bronił liberalnych reform Stołypina, popierał np. projekt zniesienia wspólnej własności wiejskiej i stworzenia licznych samodzielnych gospodarstw, co mogłoby zapobiec rewolucji chłopskiej. Azef stał się więc tajnym ekspertem samego premiera. I nie jest przypadkiem, że w oficjalnym komunikacie po jego zdemaskowaniu nazwano go „współpracownikiem rządu".
Nawet oskarżenia Włodzimierza Burcewa, historyka rewolucji i pogromcy prowokatorów Ochrany, nie zachwiały głębokiego zaufania, jakim Azefa darzył Borys Wiktoro-wicz. Za swoje rewelacje Burcew został pozwany przed sąd partyjny. W jego skład weszli między innymi książę Kropotkin i Wiera Figner. Te nazwiska świadczą, jaką rangę chciano nadać uniewinnieniu Azefa. Bo o jego uczciwości nie wątpił nikt.
Sawinkow usiłował nie dopuścić do sądu; nie mogło mu się pomieścić w głowie, że zarzuty Burcewa mogą być w ogóle na serio rozważane. Pojechał, by go przekonać do odwołania oskarżeń. Ale Burcew miał dowody. W roku 1906 zgłosił się do niego Michał Bąkaj, urzędnik warszawskiej Ochrany, który przedstawił mu listę agentów Ochrany wśród polskich socjalistów. Było tam i nazwisko Stanisława Brzozowskiego. Od tej pory Bąkaj stał się stałym informatorem Burcewa i zyskał jego zaufanie. Bąkaj dostarczył wskazówek i sugestii, które przywiodły Burcewa do przekonania, że Ochrana ma swego agenta w ścisłym kierownictwie partii ukrywającego się pod pseudonimem „Raskin" i że agentem tym jest Azef. Sawinkowowi nie udało się przekonać Burcewa, by zaniechał oskarżeń. Ten zdawał sobie jednak sprawę, że opiera się przede wszystkim na poszlakach. Swoim dokładnym przedstawieniem roli Azefa w Organizacji Bojowej Sawinkow skłonił Burcewa do szukania przekonujących dowodów.
Burcew znał byłego kierownika Ochrany, senatora Aleksego Łopuchina, którego od kilku lat bezskutecznie namawiał do napisania pamiętników. Kies znakomicie zapowiadającej się karierze Łopuchina położył zamach na Pleh-wego i następujące po nim wypadki rewolucyjne. To Łopu-chin wespół z szefem moskiewskiej Ochrany Zubatowem był autorem tworzenia przy pomocy prowokatorów organizacji opozycyjnych i robotniczych, które pozostawałyby po ścisłą kontrolą policji. Rozwijał też siatkę agentów w istniejących grupach i partiach rewolucyjnych. Jednym z filarów tego systemu agentury i prowokacji stał się Azef. Burcew dowiedział się o podróży Łopuchina na Zachód i spotkał go niby przypadkiem w ekspresie między Kolonią a Paryżem. Senator Łopuchin z zaciekawieniem wysłuchał opowieści Burcewa o tajemniczym „Raskinie". Jego ciekawość jeszcze wzrosła, gdy dowiedział się, że ów „Raskin" nie tylko stanął na czele Organizacji Bojowej, lecz i walnie się przyczynił do śmierci ministra Plehwego i w. ks. Sergiusza. Tak więc wypromowany i sowicie przez Łopuchina opłacany agent złamał karierę swego zwierzchnika i łas-kawcy. Udane zamachy i rewolucja 1905 roku dowiodły, że kontrolowanie wrogów rządu przy pomocy agentów i prowokatorów jest kosztownym złudzeniem. Burcew poprosił Łopuchina o potwierdzenie, że Azef i „Raskin" to ta sama osoba. — Żadnego „Raskina" nie znam — odpowiedział senator — ale inżyniera Jewno Azef a widziałem kilka razy. — Jednocześnie Łopuchin zastrzegł sobie anonimowość, co Burcew mu zagwarantował.
Złamał przyrzeczenie w kilka miesięcy później, kiedy w czasie partyjnego sądu honorowego został przyparty do muru przez obrońców Azefa. Sąd odbywał się w paryskim mieszkaniu Borysa Wiktorowicza, 32, rue La Fontaine. Burcewa oskarżali: Czernow, Natanson i Sawinkow. Nawet zdanie Łopuchina nie przekonało ich. Ale sędziowie już się wahali. Uznano, że zarzuty Burcewa godne są dokładnego zbadania. W czasie obrad sądu honorowego, a trwały one miesiąc, Azef podróżował po całej Europie ze swoją przyjaciółką, panią N., która jeszcze wiele lat później wspominała ten „nieustanny piknik". Azef pełną garścią czerpał z partyjnej kasy, nikt nie śmiał mu odmówić; w Paryżu pani N. podarował brylanty za kilkadziesiąt tysięcy franków.
Azef ignorował sąd. Pewny był uniewinnienia nie tylko dla swych rozlicznych zasług. Jesienią 1908 roku do portu, w Kronsztadzie zawinąć miał krążownik „Ruryk". Okręt przybywał z Glasgow, gdzie został zbudowany. Tam też przez kilka miesięcy szkolono załogę. Pierwszym gościem na „Ruryku" miał być sam cesarz. Boiys Wiktorówicz spędził kilka tygodni w Glasgow, gdzie zaprzyjaźnił się z kilkoma marynarzami z „Ruryka". Jeden z nich postanowił zastrzelić Mikołaja na pokładzie okrętu. Był też i drugi ochotnik. Gdyby zamach się powiódł, nawet Burcewowi nie udałoby się przekonać kogokolwiek, że Azef jest agentem policji. Obydwaj zamachowcy spotkali się z cesarzem twarzą w twarz, ale żaden z nich nie strzelił.
Senator Łopuchin nie miał za złe Burcewowi, że złamał przyrzeczenie dyskrecji. Nie spodziewał się chyba, jaki efekt będzie miało jego wyznanie. W Petersburgu senator był dla przedstawiciela partii bardzo łaskawy. A trzeba zaznaczyć, że przedtem odwiedził go nie tylko Azef, który prosił, lecz i sam pułkownik Gierasimow, który groził. Łopuchin nie tylko potwierdził wszystko i dodał nowe szczegóły, wzmocnił jeszcze oskarżenie nowym dowodem. Podał ścisłą datę jednego ze spotkań z Azefem. Poproszony o wyjaśnienia agent przedstawił opiewające na ten dzień rachunki z berlińskiego hotelu. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że zostały one sfałszowane przy pomocy policji. Co więcej, senator zgodził się pojechać do Londynu, gdzie w obecności Argunowa, Czernowa i Sawinkowa wszystko raz jeszcze powtórzył. Swą szczerość i zemstę na Azefie przypłacił Łopuchin sądem, który mu udowodnił... przynależność do Partii Socjalistów-Rewolucjonistów. Decydującym dowodem były rozmowy senatora z eserowcami o Azefie. Procesowi patronował sam premier Stołypin, nawiasem mówiąc kolega gimnazjalny Łopuchina. Nielojalność ukarana została zesłaniem na Syberię.
W końcu grudnia 1908 roku Komitet Centralny partii zwołał do Paryża naradę. Postawiono pytanie: czy należy w sprawie Azefa prowadzić śledztwo, czy też można go już teraz zabić. Z kilkunastu osób tylko cztery (Prokofiewa, Zenzinow, Sawinkow i Sletow) głosowały za niezwłocznym wykonaniem wyroku. Inni też nie wątpili o winie prowokatora, ale obawiali się rozłamu w partii. Karpowicz, zabójca ministra oświaty Bogolepowa, pisał z Rosji, że wystrzela cały Komitet Centralny, jeśli Azefowi spadnie włos z głowy. Trup prowokatora mógł też ściągnąć na emigrantów represje policji francuskiej. Postanowiono zwabić Azefa do pewnej ustronnej willi we Włoszech i tam wystawić mu rachunek. Tymczasem Czernow, Sawinkow i jeden z bojowców mieli udać się do Azefa (245, Boulevard Raspail) bez broni i przesłuchać go. Bezsens tego polecenia jest oczywisty. Sam Azef musiał być zdumiony takim obrotem sprawy i wbrew faktom wyparł się jakichkolwiek związków z Ochraną. — Czy chcesz jeszcze coś dodać? — zakończył Czernow; jakby fakty wzbudzały jakieś wątpliwości. Azef odpowiedział apelem do sumienia Czernowa: — Wiktorze, nasze dusze przez tyle lat były tak blisko siebie. Jak możesz mnie podejrzewać... Na odchodnym podarowano Azefowi czas do namysłu do południa następnego dnia. — Potem będziemy się czuli zwolnieni z wszelkich zobowiązań — powiedział Sawinkow. Azef zaoszczędził im tej próby.
Nieodparcie nasuwa się wniosek, że eserowcy podświadomie wzdragali się przed ukaraniem Azefa. Nie zaniedbano niczego, by umożliwić mu ucieczkę. Zaraz po wyjściu nieproszonych gości Azef spakował się, zniszczył kompromitujące go dokumenty (Czernow i Sawinkow nawet do nich nie zajrzeli), zapewnił żonę o swej niewinności i przez nikogo nie niepokojony pojechał na dworzec. Jego domu nikt nie obserwował. Zatrzymał się w Niemczech u pani N., skąd napisał swój ostatni raport dla Gierasimowa. Tym razem opowiedział o roli, jaką senator Łopuchin odegrał w jego zdemaskowaniu. Były to informacje świeże i z dobrego źródła; zdradzili je w ostatniej rozmowie z Azefem Czernow i Sawinkow.
Ale i Gieiasimow się nie ostał. Student Pietrow, ese-rowiec, wpadł w więzieniu na pomysł, by uratować siebie i towarzyszy proponując Ochranie usługi Azefa. Ułatwiono mu ucieczkę i zwolniono kilku przyjaciół. Za granicą Pietrow wydał sekret partyjnym towarzyszom i oddał się do ich dyspozycji. Wysłali go do Petersburga, by zabił Gierasimowa. Tego zastępował akurat pułkownik Karpow — padł więc ofiarą zamachu. W śledztwie Pietrow zeznał, że do zabójstwa namówił go Gieiasimow. To bezczelne kłamstwo w innych okolicznościach zostałoby odrzucone, ale zdemaskowanie Azefa zrodziło tenor podejrzeń. Ten i ów dawał wiarę słowom Piętrowa i niewiele brakowało, by Gierasi-mow stanął przed sądem wojennym. Jedynie wstawiennictwu Stołypina zawdzięczał, że nie dostąpił tego zaszczytu.
Ale był to już ostatni fawor, jaki mu premier wyświadczył. Sam Stołypin w kilka lat później został śmiertelnie raniony w teatrze kijowskim przez niejakiego Dymitra Bogrowa, o którym nie wiadomo, czy był agentem Ochrany wśród rewolucjonistów, czy eserowskim informatorem w policji. Zaproszenie do teatru Bogrow dostał od naczelnika kijowskiej Ochrany. Pośpieszne śledztwo trwało tydzień, niczego nie wyjaśniło, zakończył je kat. Stołypin był ostatnią nadzieją Rosji. Potem już tylko rewolucja.
Azef zamieszkał na stałe w Niemczech u boku pani N. Obrał nowy zawód — założył biuro maklerskie i zaczął grać na giełdzie. Zyskał znajomych i pewną popularność. Ceniono go za gościnność. Wybuch wojny zrujnował tę dostatnią egzystencję. Większość kapitału Azef ulokował w rosyjskich papierach, które z dnia na dzień zostały z giełdy berlińskiej wyrugowane. Ale Azef nie kapitulował — założył magazyn mód i pracownię gorsetów. Firma prosperowała. Cios przyszedł z innej strony. Ktoś rozpoznał Azefa i doniósł niemieckiej policji. Jako niebezpieczny rewolucjonista został internowany. Dopiero rewolucja październikowa zwróciła mu wolność. Zmarł wiosną następnego roku. Na jego giobie w Wilmeisdoifie nie ma nazwiska, tylko numer miejsca — 446. Tak podobno bezpieczniej.
Zdemaskowanie Azefa — wspominał Borys Wikto-rowicz — zadało cios moralny partii, a zwłaszcza tenorowi. Sawinkow postanowił uratować honor Organizacji Bojowej, dowieść, że to nie Azef i jego policyjne powiązania były źródłem jej zwycięstw na bruku Moskwy i Petersburga. Wrócił do punktu wyjścia: za wiedzą Komitetu Centralnego rozwiązał Organizację i powołał grupę bojową. Po pierwszym udanym zamachu partia miała ją uznać za własną. Dokładnie więc tak, jak to zrobił na początku Grzegorz Gerszuni.
Swoje wspomnienia kończy Sawinkow zdaniem: „Zacząłem więc przygotowywać nową kampanię terrorystyczną". I rzeczywiście, dobrał dwunastu, z których każdy znał carskie więzienia, katorgę lub zesłanie, każdy miał doświadczenie w konspiracji i terrorze. A jednak całe to romantyczne przedsięwzięcie spaliło na panewce — trzech bojowców okazało się agentami Ochrany. Co za kontrast z Organizacją — pisał Nikołajewski — w której zdrajcą był jeden Azef. Sam Sawinkow nie znalazł też siły, by rzucić wszystko na szalę; miotał się bez celu po całej Europie, trwonił pieniądze, do Rosji nie pojechał.
Terror indywidualny jako metoda walki przeżył się. Podróżujący nielegalnie po Rosji Sletow spotykał się wszędzie ze sceptycyzmem wobec terroru. Miałem wrażenie — pisał — że nawet gdyby bojowcom udało się dostać samego cara, to w partii by podejrzewano, że to na skutek prowokacji. Przekroczona została kolejna granica psychologiczna tamująca drogę do rewolucji. Po cesarskich urzędnikach i wojskowych kolej przyszła na samą monarchię. Dwunasto-funtowa bomba wystarczyła, by roznieść w drzazgi powóz ministra, zniszczenie starego świata wydawało się już tylko kwestią odwagi i liczby karabinów.


Paryż, niestety
I znowu nie był nigdy sam:
Szła za nim chandra — nieproszona,
Jak idzie cień lub wierna żona.
Aleksander Puszkin, Eugeniusz Oniegin (przeł. Adam Ważyk)


Paryż to dla rewolucjonisty był boczny tor, wilegia-tura, sen. Jedynie przewrót mógł go przywrócić do czynnego życia. Borys Wiktorowicz był zbyt dobrze znany Ochranie, afera Azef a dopełniła miaiy. Znalazł sobie jednak zajęcie — kiedyś chciał przecież pisać. Nic tak nie pomaga w pisaniu jak towarzystwo pisarzy. W Paiyżu spotkał Mereżkowskich; znał ich już z Petersburga. Ona — Zinaida Nikołajewna Gippius — była popularną i niezłą poetką. Jej mąż, Dymitr Sergiejewicz Mereżkowski, pisywał wszystko: od publicystyki i felietonów do powieści historycznych i prozy filozoficznej. Powiadano, że Mereżkowskich jest troje, bo na stałe przyłączył się do tej pary Dymitr Fiłosofow, krewny Sergiusza Diagilewa, zdolny krytyk i eseista. Zinaida Gippius — zawsze pełna energii — organizowała w Petersburgu Zebrania Religijno-Filozoficzne, gdzie spotykali się poeci, malarze, duchowni i filozofowie. Inteligencja rosyjska rozczarowana do społecznego radykalizmu i rewolucji, wyruszyła na poszukiwanie Boga. Sądząc ze świadectw współczesnych, pani Gippius była w tej podróży czarującą towarzyszką. Jednych zadziwiała ironią i złośliwością, innych — inteligencją. Jej żywiołem była ekstrawagancja; białe suknie nosiła na przemian z męskimi ubraniami a la George Sand; perfumowała papierosy. Fascynowała urodą: „wspaniałe sięgające do kolan, złotoczerwone włosy, które lubiła rozpuszczać, zasłaniały ramiona i szczupłą talię"; na szyi stale nosiła różaniec z czarnym krzyżem i lorgnon. Zinaida nie taiła, że czuje się kobietą i mężczyzną. Jej białe suknie oznaczały apoteozę dziewictwa, męską stronę duszy symbolizował męski pseudonim i takiż podmiot lityczny jej wierszy, w któiych motywy zmysłowe nie były rzadkie.
W Paryżu więc, jak przystało na emigranta, rozpoczął Borys Wiktorowicz swoje pisarskie próby, którym patronowały cienie towarzyszy. Pani Zinaida Gippius wspomina, że któregoś dnia przyniósł wspomnienia o Kalajewie. Wywołały one tylko niesmak, obrażały pamięć przyjaciela swoją pretensjonalnością. Autor starał się naśladować Przybysze wskiego. Tę surową ocenę Sawinkow przyjął z pokorą i bez obrazy. Idąc za radą poetki, zaczął pisać powieść, której ideową osnowę — jak twierdzi pani Gippius — zaczerpnął z książki Mereżkowskiego O przemocy. Powieść pod apokaliptycznym tytułem Koń bliednyj opowiada oczywiście o zamachowcach. W postaciach łatwo rozpoznajemy Borysa Wiktorowicza, a także Iwana Kalajewa, Dorę Brylant. Tytuł wymyśliła poetka, odstąpiła też Sawinkowo-wi jeden ze swoich pseudonimów: W. Ropszyn, pod którym niedawno publikowała. Gotową powieść Mereżkowscy wywieźli do Rosji i ogłosili w „Russkoj Myśli".
Ujęta w formę dziennika powieść skąpi terrorystom rysów heroicznych. Przedstawia ich jako pełnych skrupułów straceńców, którzy gorączkowo szukają uzasadnienia dla swych czynów. Jerzemu, głównemu bohaterowi, pozostał już tylko jeden motyw: „ja tego chcę". Prowadzi on długie rozmowy ze swym towarzyszem Wanią, który w dorożkarskim zajeździe w chwilach wolnych od śledzenia swej ofiary czyta Nowy Testament. Jako autor jest Borys Wiktorowicz modernistycznym epigonem Dostojewskiego. Jerzy przypomina Swidrygajłowa ze Zbrodni i kary; Wania usiłujący godzić socjalizm z Ewangelią, to kopia Aloszy Karamazo-wa.
Znacznie lepszą powieścią jest pod każdym względem następna książka Sawinkowa — To, czego nie było — której fabuła osnuta jest na kanwie wypadków rewolucji 1905 roku.
Sawinkow nie został Gorkim eserowców. Już sama przynależność do partii ciążyła mu, tym baidziej nie nadawał się na wieszcza rewolucji. Koń bliednyj i To, czego nie było to książki dekadenckie, obwieszczające pustkę.
Snujący się po Paryżu Sawinkow przestraszył młodego i niewinnego jeszcze Ilję Erenburga. „Nigdy dotąd — wspominał — nie zdarzyło mi się spotkać tak zagadkowego i strasznego człowieka. W twarzy jego uderzały przede wszystkim mongolskie kości policzkowe i oczy, to smutne, to niezwykle okrutne, które często przymykał, a powieki miał ciężkie, niesamowite". Borys Wiktorowicz bywał w „Rotonde" przy bulwarze Montparnasse, gdzie spotykała się cyganeria paryska; Modigliani, Zadkine, Rivera, Soutine, Chagall, Apollinaire, Cendrars... Sawinkow siadywał w kącie w swym meloniku, z którym się nigdy nie rozstawał, pił wódkę winogronową, opowiadał o swoich przygodach w Rosji. Z czasem zaczął spisywać wspomnienia.
Do Paryża przyjechała żona Sawinkowa, Wiera Gle-bowna, z dziećmi. Zamieszkali na ulicy La Fontaine, niedaleko Mereżkowskich. Ale on kochał Ksenię Zylberberg, siostrę Lwa Iwanowicza. Pani Gippius wspomina, że pewnego wieczoru przyszła Wiera Glebowna i powiedziała, że nie może już wytrzymać, wraca z dziećmi do Rosji i zostawia Sawinkowa „nowej żonie". Tak też się stało.
Borys Wiktorowicz osiedlił się z nową rodziną (wkrótce przyszedł na świat syn, Lew) w San Remo, w villa Vera. Mieszkała z nimi chora na gruźlicę Maria Prokopowa, narzeczona Jegora Sazonowa.
http://archiwumlbc.w.interia.pl/828sawinkow.htm