piątek, 30 kwietnia 2010
Miejsce Chrystusa Pana
Miejskie Zakłady Sanitarne na Prądniku Białym powstały w latach 1913–1917 na mocy uchwały Krakowskiej Rady Miejskiej. Budowa była realizowana w oparciu o projekty sygnowane przez lekarza miejskiego dr. Tomasza Janiszewskiego (pierwszego dyrektora Zakładów) i ówczesnego krakowskiego architekta słynnego Jana Zawiejskiego.
Kaplicę (w osobnym budynku) w stylu modernistycznym projektował A. Szyszko- Bohusz lub F. Mączyński.
W chwili otwarcia Miejskich Zakładów Sanitarnych było 246 łóżek, w tym 120 dla chorych na szkarlatynę oraz 126 dla chorych na gruźlicę.
Siostra Faustyna dwukrotnie przebywała w tym szpitalu w latach 1936 – 1938. Spędziła w nim ponad 8 miesięcy pod troskliwą opieką dr Adama Sielberga i ówczesnych pielęgniarek – sióstr sercanek. Leżała w separatce, w I i III baraku gruźliczym niedaleko kaplicy, które Niemcy po zajęciu szpitala w czasie II wojny światowej wyburzyli. Z tamtego czasu pozostała tylko kaplica pw. Najświętszego Serca Jezusa, w której tak często w czasie pobytu w szpitalu modliła się Siostra Faustyna. W tym szpitalu zapisała wiele kart swego „Dzienniczka” i doświadczyła wielu łask mistycznych, m.in. wśród spowiedzi przed Jezusem, który przyszedł w postaci o. J. Andrasza, i Komunii świętej, którą przynosili jej Serafini. Siostra Faustyna opuściła szpital 17 września 1938 roku. Przy pożegnaniu dr Adam Sielberg poprosił ją o obrazek św. Teresy od Dzieciątka Jezus, który miała na szafce. Pielęgniarka zaoponowała, mówiąc o koniecznej dezynfekcji. Wówczas doktor Sielberg odpowiedział: „Święci nie zarażają”.
„...ujrzałam dwie drogi: jedna droga szeroka, wysypana piaskiem i kwiatami, pełna radości i muzyki, i różnych przyjemności. Ludzie szli tą drogą, tańcząc i bawiąc się - dochodzili do końca, nie spostrzegając, że to już koniec. Na końcu tej drogi była straszna przepaść, czyli otchłań piekielna. Dusze te na oślep wpadały w tę przepaść;jak szły, tak i wpadały. A była ich tak wielka liczba, że nie można było ich zliczyć.
I widziałam drugą drogę, a raczej ścieżkę, bo była wąska i zasłana cierniami
kamieniami, a ludzie, którzy nią szli mieli łzy w oczach i różne boleści były
ich udziałem. Jedni padali na te kamienie, ale zaraz powstawali i szli dalej.
A na końcu drogi był wspaniały ogród, przepełniony wszelkim rodzajem szczęścia
i wchodziły tam te wszystkie dusze. Zaraz w pierwszym momencie zapominały
o swych cierpieniach” (Dz. 153).