o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BOGACTWO. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BOGACTWO. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 listopada 2011

K o s m o s

Bogactwa kosmosu – dlaczego nie dla nas ?

ZACHOWAJ ARTYKUŁ
Uważam, że nasza cywilizacja mogła być w innym punkcie rozwoju a gospodarka na stałej krzywej wzrostu. Sekretem jest kosmos. Spróbuję to przedstawić.
Планета есть колыбель разума, но нельзя вечно жить в колыбели.
Константин Эдуардович Циолковский

Ziemia jest kolebką ludzkości, ale nie można wiecznie pozostać w kołysce.
Konstanty Ciołkowski.
Powyższą maksymę znam jeszcze z dzieciństwa. W onych latach była wręcz „oczywistą oczywistością”. Podróże kosmiczne istniały powszechnie w społecznej świadomości. Co drugi przedszkolak na pytanie: „kim chcesz zostać, jak będziesz dorosły ?” bez wahania odpowiadał: kosmonautą. Nastolatkowie obok plakatów gwiazd rock’a przyklejali, wycięte z miesięcznika Ameryka, fotografie astronautów spacerujących po Księżycu i statku Apollo a później rysunki i zdjęcia wahadłowca. W popularnych dowcipach gość z roku 2000 wysyłał teściową z wycieczką na Księżyc, podstępnie kupując jej bilet w jedną stronę.
Ta przyszłość wydawała się być w zasięgu ręki.
Tymczasem poszło jakoś inaczej. Cała ta rozpędzona technologia oklapła. Nawet w powieściach fantastycznych miejsce kosmosu zajęły jakieś ponure i mroczne zakątki a kosmonautów zastąpili dziwne typki władające magią ... względnie piloci parowych sterowców z alternatywnych, goglastych światów steam-punk.
Ta krótka, bo w sumie kilkunastoletnia, epoka zaowocowała trwałym trendem miniaturyzacji układów elektronicznych oraz mocno stymulowała rozwój nauki i techniki. Oczywiście mam tu na myśli również informatykę.
Bardziej pragmatycznie nastawione kobiety, pewnie docenią wynalazki takie jak teflon czy rzepy do ubrań. Nie było by ich, tudzież i wielu innych, gdyby nie wyścig kosmiczny w okresie Zimnej Wojny.
Cała para ludzkiej inwencji ostatnich trzech dekad poszła jednak w mikroelektronikę i informatykę. Procesor o mocy obliczeniowej superkomputera strategicznego, z lat Zimnej Wojny, mieści się w telefonie komórkowym umożliwiając oglądanie gołych bab, słuchanie disco na mp3, tudzież różnorodne gry zręcznościowe dla osłabionych umysłowo.
Chciałbym zauważyć, z przekąsem, że znakiem czasów jest to, iż raczej fizycy przekwalifikowują się na informatyków a nie odwrotnie.
Orbitalny złom, którego kilka tysięcy kawałków krąży nam nad głową, jest nadal wynoszony w przestrzeń przez rakiety projektowane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Być może niektóre lekko zmodyfikowano w latach osiemdziesiątych. Technika ta pozostaje pod kontrolą agencji rządowych małej grupy krajów z klubu kosmicznego. Była kosztowna i nadal taką pozostaje.
Nawet ostatnie spektakularne osiągnięcia Chińczyków, jak łatwo zauważyć, bazują na radzieckich koncepcjach sprzed czterdziestu kilku lat.
W dawnych wiekach niespokojne jednostki wyruszały po skarby nowych lądów. Niemal każda generacja miała swoje Klondike. Pozostawiali w spokoju statecznych kupców i rzemieślników by pomnażali lokalne bogactwo.
W XXI wieku rolę pełnych złota nowych lądów mogły by odegrać nieprzeliczone bogactwa bliskiego kosmosu, w tym pasa planetoid. Skarby, które pchnęły by światową gospodarkę naprzód, dając pracę, dobra konsumpcyjne i energię dla miliardów mieszkańców planety. A wszystko z mniejszym obciążeniem dla ekologii niż w poprzednich stuleciach. Sama eksploracja układu słonecznego to proces na wiele pokoleń.
Tymczasem kosmonautyka stanęła w miejscu, mimo wszelkich szans rozwoju. Postaram się o tym napisać.
Siedzimy w dołku. Masowe podróże kosmiczne, które wydawały się nieodległe, są przesunięte na nieokreślony termin. Koszt wysłania jednego kilograma na orbitę pozostaje nadal na poziomie 10-20 tysięcy dolarów. Cena niemal zaporowa.
Jest takie słowo stagnacja. Jednak nurtuje mnie pytanie: dlaczego ?
Zdaję sobie sprawę iż większość czytelników stanowią laicy, przynajmniej w tym zakresie. Postaram się więc nakreślić w sposób możliwie potoczny podstawowe zagadnienia związane z lotami w kosmos. Następnie przedstawię SSTO i jego znaczenie. Rozwinę wyobraźnię aby przedstawić zmiany, jakim uległ by w szybkim tempie nasz Świat i czyje interesy mogły by być zagrożone. Ten ostatni punkt uważam za istotny i dający do myślenia.
Wreszcie napiszę o ogromnych bogactwach i potencjalnym impulsie rozwoju całej światowej gospodarki, jakie tkwią w eksploracji kosmosu i układu słonecznego.
Kluczem jest, moim zdaniem, technologia SSTO. Skrót ten rozszyfrowujemy jako Single-Stage-To-Orbit czyli koncepcja jednostopniowego statku orbitalnego wielokrotnego użytku.
No, są też i inne istotne, lecz porzucone technologie, weźmy choćby NERVA czyli: Nuclear Engine for Rocket Vehicle Application. Obiecująca lecz, po prostu, porzucona w latach osiemdziesiątych XX wieku. Działające prototypy zostały zezłomowane na odległej pustyni w Nevadzie.
(ten psychedeliczny kawałek pochodzi z roku 1967, w tamtych czasach idee podróży kosmicznych przenikały nawet do muzyki rock)
Podstawowe zagadnienia astronautyki.
Prędkości.
Żyjemy na dnie studni potencjału jakim jest grawitacja Ziemi. Ja wiem – brzmi to dołująco ;-) Spróbuję trochę prościej. Gdy chcemy podnieść jakiś przedmiot z powierzchni Ziemi musimy wykonać pewną pracę. Tym większą im wyżej chcemy podnieść. W sensie fizykalnym praca to siła razy przesunięcie, jej jednostką jest Dżul/Joule pl.wikipedia.org/wiki/D%C5%BCul
Oczywiście podnoszenie można sobie uprościć poprzez podrzucenie. Nadana energia kinetyczna zamieni się w pracę i podrzucony przedmiot osiągnie pewną wysokość. Na przykład: pocisk wystrzelony pionowo z prędkością 500 m/s powinien (teoretycznie !) wznieść się na około 12.5 kilometrów.
Otóż okazuje się, że aby na dobre opuścić pole grawitacyjne Ziemi prędkość ta powinna wynosić ponad 11 km/s. Jest to tak zwana druga prędkość kosmiczna, czyli trochę ponad 40 tysięcy kilometrów na godzinę.
Znamy drugą. A co to jest pierwsza ?
Otóż pierwsza prędkość kosmiczna wystarczy aby coś pozostało na orbicie i nie spadło na Ziemię. Wynosi około 8 km/s czyli trochę ponad 28 tysięcy km/h.
Sporo, nie ? Dla porównania samoloty pasażerskie uzyskują do tysiąca km/h a bojowe 2-3 tysiące km/h.
Mikrograwitacja.
Laikom, podsunę intuicyjne wyjaśnienie mikrograwitacji, czyli stanu nieważkości. Otóż wyobraźcie sobie, że siła odśrodkowa w ruchu po kołowej orbicie równoważy siłę przyciągania Ziemi (do środka). Ta równowaga dotyczy każdej cząstki ciała astronauty, który będzie się swobodnie unosił po kabinie. Podobnie też kropla wody, nie tylko będzie wisieć w miejscu ale i przyjmie kształt kulisty – siły są zrównoważone. Powstaje wrażenie jak by Ziemia nie przyciągała.
Impuls właściwy.
Weźmy jeden kilogram paliwa (razem z tlenem !) i sprawdźmy przez jaki czas zapewni on ciąg właśnie jednego kilograma (siły). To taki poglądowy wskaźnik jakości napędu rakietowego. Otóż najlepsze współczesne (tlen + wodór) dają około 400 sekund. Oczywiście w próżni wychodzi troszkę lepiej niż w atmosferze.
Zwykłe paliwo rakietowe ma impuls właściwy rzędu 200 – 250 sekund.
Aby poważnie myśleć o podróżach międzyplanetarnych parametr powinien być znacznie większy, no choćby z 1000 sekund. A jeszcze lepiej kilkukrotnie większy.
Myślicie, że to niemożliwe ? Faktycznie, nie da się tego uzyskać w oparciu o tradycyjne procesy chemiczne. No więc, prototyp silnika jądrowego, testowany na amerykańskiej pustyni Mojave, w latach 70/80, osiągał 800-900 sekund. Zainteresowanych odsyłam do projektu NERVA.
Napędy.
Najskuteczniejszym współczesnym paliwem rakietowym jest wodór spalany w tlenie. No i raczej nie znajdzie się niczego lepszego, przynajmniej jeśli chodzi o procesy chemiczne. Produktem spalania jest rozgrzana para wodna w temperaturze ponad 3000 ° C.

Teoretycznie trochę lepszy efekt dałby fluor zamiast tlenu, ale trzeba by być wariatem. Pomijając koszt i problemy materiałowe (żrący) – jest on cholernie trujący.

No więc wróćmy do kombinacji: ciekły wodór (paliwo) + ciekły tlen (utleniacz). Maksymalna prędkość wylotowa wynosi około 4 km/s.

Łatwo zauważyć, że jest to zaledwie połowa prędkości potrzebnej by wprowadzić satelitę na orbitę.
(silnik rakietowy do Space Shuttle)
Formuła Ciołkowskiego jest nieubłagana. Masa paliwa musi zatem wielokrotnie przekroczyć masę użyteczną, czyli tą wyniesioną na orbitę. Pod pojęciem paliwo rozumiemy zarówno tlen jak i wodór. Teoretycznie, jeśli prędkość wylotowa jest dwa razy mniejsza stosunek masy całkowitej do użytecznej wyniesie około 7,5, czyli masa paliwa będzie wynosić z 88%. W przypadku zastosowania zamiast wodoru, na przykład nafty – niekorzystny stosunek masa paliwa do masy pojazdu jest jeszcze większy, ponieważ gazy wylotowe mają mniejszą prędkość.
Praktycznie bywa gorzej, choćby ze względu na konieczność pokonania oporu atmosfery. Aby intuicyjnie pojąć przyczynę proszę sobie uprzytomnić, że oprócz rakiety silnik musi dźwigać jeszcze nie zużyte paliwo ... którego ilość, na szczęście, maleje.
Tradycyjnym rozwiązaniem jest rakieta wielostopniowa. Budujemy dużą rakietę z paliwem i silnikiem, na jej szczycie stawiamy mniejszą a na niej jeszcze mniejszą. Można tak dalej, niczym rosyjskie babuszki, ale praktycznie pozostano przy trzech stopniach. Rakieta startuje, osiąga pewną prędkość i wysokość - w pierwszym stopniu kończy się paliwo – więc go odrzucamy. Dalej działa już tylko drugi stopień. Na końcu, po odrzuceniu drugiego – trzeci. Tak wysłano historyczne sputniki jak i astronautów. Startuje wielka rakieta, a tylko malutki jej kawałek, sam koniuszek, dostaje się na orbitę, reszta idzie na straty. Wszystko, oczywiście, jednorazowego użytku.
Łatwo zauważyć, jakie to marnotrawstwo i jakie koszty.
Postscriptum: Jako ciekawostkę dodam, iż pierwsze koncepcje rakiety wielostopniowej stworzył jeszcze w XVII wieku Kazimierz Siemienowicz – oficer i inżynier artylerii Rzeczpospolitej. pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_Siemienowicz
Space Shuttle
Następnym krokiem była koncepcja wahadłowca, space shuttle. Tutaj pomyślano sensownie: skonstruowano samolot orbitalny, wielokrotnego użytku, który odrzucał przy starcie tanie boczne silniki wspomagające na paliwo stałe oraz ogromny zbiornik na paliwo. Te silniki, odzyskiwano, by naładować przed następnym startem. Tylko ten zbiornik był jednorazowego użytku. Cały czas działał ten sam zespół napędowy. Parę akapitów wcześniej jest zdjęcie tego majstersztyku inżynierii, drugiej połowy XX wieku, jakim jest ten silnik rakietowy.
Przy okazji wyjaśnię iż legendarny radziecki Buran nie był, wbrew pozorom, wahadłowcem w tym sensie co amerykański Space Shuttle. Na orbitę wynosiła go rakieta wielostopniowa (o nazwie Energia). Był to załogowy sputnik wielokrotnego użytku z możliwością miękkiego lądowania niczym samolot. Co też było dużym krokiem naprzód.
SSTO
Zbudować jednostopniowy pojazd orbitalny, który może wielokrotnie startować, wchodzić na orbitę i lądować. Czyli właśnie Single-Stage-To-Orbit. Nic nie było by tracone, a jedynie uzupełniane paliwo, jak w samolocie.
Pomysł ambitny, tym bardziej, że w produkcji masowej pojazd taki mógłby mieć cenę pasażerskiego liniowca a koszt wysłania na orbitę spadłby wielokrotnie. Na początek przyjmijmy, że z dziesięć razy ... Pierwsze koncepcje powstawały już w latach sześćdziesiątych. Bardziej zaawansowane w osiemdziesiątych.
Spójrzmy na projekt PHOENIX. Typowy dla tamtej fazy.
Na ogół wyobrażamy sobie statki kosmiczne smukłe i ostro zakończone, niczym nowoczesne samoloty bojowe. Tymczasem możemy się srodze rozczarować. Te projekty były krępe i pękate. A chodziło by pomieścić w sposób optymalny możliwie duże zbiorniki paliwa.
Były plany małych statków wielokrotnego użytku, wynoszących na orbitę załogę kilku osób i do 10 ton ładunku. Były też i większe.
Japoński projekt KANKOH-MARU, pomyślany jako przedsięwzięcie turystyczne miał wynosić na niską orbitę (200 km) 50 pasażerów. Cenę biletu skalkulowano na 10 tys dolarów. To już byłby wielki krok naprzód ! Kilkudziesięciokrotny spadek kosztów podróży orbitalnej. Planowano zbudowanie wielu takich pojazdów.
Wspomnę o jeszcze jednej ciekawej koncepcji: ROTON. Coś jakby połączenie statku orbitalnego i śmigłowca.
Trochę to wygląda jak futurystyczne połączenie młynka do kawy z wentylatorem, ale pomysł był sensowny. W miarę niewielki pojazd orbitalny wielokrotnego użytku – parę osób załogi, ze trzy tony ładowności. Śmigło użyte do wzniesienia pojazdu na wysokość kilku kilometrów i dopiero tam włączały by się silniki rakietowe. Powrót z orbity też kończył by się miękkim lądowaniem zapewnionym przez śmigło. Planowana cena wyniesienia 1 kilograma na orbitę: około 1000 $.
Ciekawostką jest mniej pękaty kształt - otóż konstruktorzy postanowili zastosować paliwo węglowodorowe. W oryginale piszą kerosene, ale nie sądzę aby chodziło o czystą naftę, tym bardziej, że impuls właściwy miał być rzędu 355 sekund (!). Z zachowanych materiałów widać, już próby startu ze śmigłem. Niestety brak funduszów, w firmie Rotary Rocket Inc., spowodował zamknięcie projektu na początku roku 2001.
Wszystkie te projekty skończyły się w fazie rysunków lub prostych modeli.
Dociekliwym proponuję lekturę: www.spacefuture.com/vehicles/designs.shtml
Znajdziecie tam wiele pomysłów i projektów pojazdów orbitalnych, niekoniecznie SSTO, choć i takie tam też są. Poza tym są tam przedstawione projekty supersonicznych pojazdów suborbitalnych, które mogą stanowić próbny etap do SSTO lub podobnych koncepcji.
Ciekawą alternatywą dla SSTO może być (przedstawiony tamże) Spacebus.
A tymczasem już w latach 90-tych XX wieku technika osiągnęła poziom umożliwiający praktyczną realizację koncepcji SSTO.
Pojawiły się komputery o sensownej mocy obliczeniowej, zwane workstation. choćby legendarnej firmy Silicon Graphics. Rozwinęła się inżynieria materiałowa.
Nowoczesne szybkie komputery, wraz z odpowiednim oprogramowaniem, pozwalają na sensowne projektowanie optymalnej konstrukcji z nowoczesnych, lekkich a mocnych materiałów.
Tu chciałbym zwrócić uwagę, iż cały program lądowania na Księżycu zrealizowano dysponując komputerami wykonującymi po kilkaset tysięcy operacji na sekundę oraz pamięcią nie przekraczającą kilkudziesięciu kilobajtów.
A najdziwniejsze, że właśnie wtedy o SSTO zrobiło się cicho ...
Z jednym pozytywnym wyjątkiem: Skylon.
Brytyjski samolot kosmiczny Skylon.
Jedną z zasadniczych różnic pomiędzy samolotem odrzutowym a rakietą jest to iż samolot zabiera tylko paliwo – czerpiąc tlen z powietrza, natomiast rakieta oprócz paliwa musi jeszcze dźwigać tlen (lub inny utleniacz). Co ciekawsze, jeśli używamy mieszaniny tlenu i wodoru – masa tlenu ośmiokrotnie przewyższa masę wodoru,czyli paliwa. Co zresztą łatwo sprawdzić porównując ich masy atomowe w molekule H2O.
A gdyby tak część tlenu pobrać z powietrza, zanim statek osiągnie kosmiczną próżnię ? Właśnie ta idea leży u podstaw konstrukcji brytyjskiego samolotu kosmicznego SKYLON.
Skylon ma startować jak samolot i jako samolot osiągnąć prędkości hypersoniczne na samej granicy atmosfery. Później, gdy powietrza już brak, osiągnie orbitę korzystając z wewnętrznych zbiorników tlenu. Paliwem cały czas jest wodór, tyle że tlenu nie trzeba dźwigać aż tyle ...
Zaprojektowano, będące cudem techniki, silniki SABRE, które mogą działać zarówno w trybie odrzutowym (nawet przy kilkukrotnej prędkości dźwięku) jak i rakietowym. No cóż, obecnie mamy szybkie komputery umożliwiające takie obliczenia inżynieryjne.
Skylon ma startować z lotniska jak samolot, osiągać orbitę okołoziemską oraz, wracając, lądować jak samolot. Planowany ładunek 15 ton. Ilość pasażerów przewidywana do 24.
Prace konstrukcyjne trwają już ze trzydzieści lat. Obecnie, nareszcie, wsparte przez Unię Europejską (Czasem w Brukseli zrobią coś rozsądnego.).
SKYLON zredukuje koszty wysyłania na orbitę do poziomu £ 600-700 za kilogram. Czyli niemal dwudziestokrotnie (£ - funt brytyjski).

No ale nie wiem czy będzie łatwo. I to z powodów niekoniecznie technicznych ...
Brytyjczycy mają klucz do przyszłości. Nie tylko ich, ale może nawet całego cywilizowanego Świata. Trzymajmy kciuki aby tego nie utrącono ...
A teraz trochę fantazji ... :)
Rozpuśćmy nieco wyobraźnię - jak zmienił się Świat z pojazdami takimi jak SSTO .

No więc: powszechne samoloty orbitalne w cenie liniowca pasażerskiego. Koszt wyprawy na orbitę obniżone, co najmniej, dziesięć razy (a w perspektywie i więcej). Na własne SSTO mogły by sobie pozwolić co większe korporacje. Skończyła by się dominacja agencji rządowych, przestrzeń okołoziemska uległa by prywatyzacji. W niedługim czasie los ten spotkał by i Księżyc.

Nastąpi wzrost popytu na ciekły wodór i tlen. Obecnie paliwo to jest jeszcze relatywnie drogie. Ale za popytem ruszyła by podaż, przy coraz niższych kosztach produkcji i transportu.

Co potrzeba aby uzyskać oba gazy w stanie ciekłym ?
Wodę i energię elektryczną. Wystarczy dokonać elektrolizy wody następnie uzyskane gazy sprężyć, skroplić i zapakować do odpowiednich pojemników.

Wody nie brakuje. Energii też. Wystarczy ją nałapać.
Przyzwyczailiśmy się do tego, iż energia elektryczna jest dostępna non-stop, 24 godziny na dobę. Już nawet godzinna przerwa wywołuje powszechny rwetes i zapchanie linii telefonicznych pogotowia energetyki. Takie podejście narzuca tradycyjne elektrownie na paliwa kopalne bądź rozszczepialne. Ich lokalizacja też nie jest przypadkowa. Drogo, nieekologicznie, ale zapewnione jest w miarę ciągłe ich działanie.

Energia wiatru zależna jest od kaprysów pogody. Podobnie jest z energią słoneczną zmienną w zależności od pory dnia, roku i chmur na niebie.

Elektroliza nie musi się toczyć 24 godziny na dobę. Zasilane naturalną energią wytwórnie wodoru można lokalizować również w terenach odludnych. Wodę można dowieźć cysterną.

No i możemy wyobrazić sobie powstające, jak grzyby po deszczu, liczne małe wytwórnie na terenach nieużytków, stepów, pustyń. Jakaż to szansa dla Trzeciego Świata z tanią siłą roboczą. W ciągu dekady powstanie ogromny przemysł.

Przełom nastąpi z chwilą gdy cena wodoru spadnie poniżej ceny paliw kopalnych.

Jak szybko to nastąpi ? No więc proszę spojrzeć na czasy gdy siła ludzkiej inwencji poszła w elektronikę. W połowie lat siedemdziesiątych komputer z pamięcią 128 kB i procesorem umożliwiającym paręset tysięcy operacji na sekundę kosztował 100 tysięcy dolarów. PDP 11/45 miał kształt sporej szafy. W połowie lat osiemdziesiatych maszynę o podobnej mocy obliczeniowej stawialiśmy na biurku za cenę kilkuset, no maksymalnie tysiąca dolarów. Taki był trend, który jeszcze, z rozpędu, się utrzymuje.

Wodór jest paliwem ekologicznym, Spalając się tworzy zwykłą wodę. Nie ma szkodliwych odpadów ani gazów cieplarnianych.
Jest sprawą oczywistą iż naruszy to interesy międzynarodowych korporacji związanych z ropą naftowa. Ich rola spadnie. Nie trzeba być zwolennikiem teorii spiskowych, by zauważyć iż stanowią wielkie światowe lobby, połączone wspólnotą interesów

Na pewno nie będą czekać bezczynnie. Co więcej przypuszczam, że działają już od wielu lat. To co piszę z pewnością zostało wymodelowane przez ich analityków.

Gdy koszty lotów orbitalnych spadną kolejne dziesięć razy, tak że wyprawa będzie ciut droższa od podróży międzykontynentalnej pasażerskim liniowcem. Nastąpi druga faza – szybkiego rozwoju napędów zdolnych wynieść kosmonautów w kierunku innych planet, a może przede wszystkim pasa asteroid. Wiadomo, że nie nadają się do tego paliwa chemiczne. Stanie otwarta droga wobec alternatywnej energii termojądrowej, być może z wykorzystaniem helionu (piszę o tym w następnym rozdziale). Jak by nie było tradycyjne, brudne źródła energii odejdą do lamusa.

Wiadomo, że zmieni to ustalony porządek interesów Świata. Wielkie korporacje energetyczne stracą na znaczeniu, Powstaną nowe gałęzie gospodarki.

Nie można niedoceniać „hamulcowych” – oni, na pewno, już działają !
Bogactwa kosmosu, czyli po co tam lecieć.
Czytelnicy wielkiego wizjonera, jakim był Sir Arthur C. Clarke czy też powieści Ben Bova powinni się orientować w tym o czym chcę napisać. A właściwie to chcę nakreślić, szkicowo coś, co jest ogromnym zagadnieniem. Chciałbym jeszcze wspomnieć, że ta giełda pomysłów pozostaje nadal otwarta – każdy może dołożyć swoją cegiełkę.
Orbita wokółziemska.

Już obecnie satelity zapewniają globalną telekomunikację, lokalizację GPS, prognozę pogody ... Prosty przykład - to właśnie dzięki nim, popijający piwo, student może ściągnąć najnowszego pornola z San Fernando Valley :-D

Wielki wizjoner Konstanty Ciołkowski opisywał przestrzenne ogrody szklarniowe, w których można by cały rok hodować dorodne warzywa i owoce. Nawożone, oczywiście z recyklingu w obwodzie zamkniętym. Nie wiem na ile zostanie to zrealizowane. Ale na pewno jest w tym coś. Przynajmniej inspirująca wizja.

Tymczasem stan nieważkości, zwany mikrograwitacją oraz wysoka próżnia to wspaniałe warunki do przeprowadzenia procesów technologicznych trudnych lub niemożliwych na powierzchni Ziemi. Kryształy, polimery, nanomateriały ...

Ktoś, kiedyś zauważył, że właśnie na orbicie można odlać niemal doskonałe kulki z metalu.

A, na przykład farmacja. Ponoć właśnie orbita otwiera przed nimi nowe możliwości.

Ciekawostką może być zastosowanie medyczne – orbitalne kliniki w stanie nieważkości.

Innym pomysłem są orbitalne elektrownie słoneczne. Ogromne płaszczyzny odbierające światło Słońca, nie zakłócone przez atmosferę. Cała ogromna moc była by przesyłana do odbiorników w wybrane punktach Ziemi, skondensowanym strumieniem mikrofal. Energia taka mogła by być tania, bez gazów cieplarnianych lub odpadów radioaktywnych. Wydaje się być ekologiczna. Oczywiście zieloni, i w tym przypadku, poszukają „dziury w całym”, taka ich rola.
Księżycowy helion.

Ten izotop helu (en.wikipedia.org/wiki/Helium-3) uważany jest za klucz do bezpiecznej i czystej energetyki jądrowej. Niestety na Ziemi występuje w ilościach znikomych. Jest go sporo w skałach powierzchni Księżyca, naniesionego przez miliardy lat wiatrem słonecznym.

W każdym razie jest to kąsek na tyle łakomy iż opłacało by się go wydobywać i przywozić na Ziemię, być może przy obecnym stanie techniki rakietowej. A jeśli ceny lotów orbitalnych spadną dziesięć lub kilkadziesiąt razy ... ?

Dodatkowym atutem byłby impuls do rozwoju robotyki, w tym mini i mikrorobotów A może nawet i nanobotów, o których nieśmiało się wspomina od pewnego czasu. pl.wikipedia.org/wiki/Nanoroboty
KREEP.
Ta występująca na powierzchni Księżyca skała zawierająca duże ilości metali ziem rzadkich,. Więcej o tym zagadnieniu w sekcji poniżej.
Asteriody.
Zasoby metali ziem rzadkich, w skorupie ziemskiej, są małe (jak, zresztą, sama nazwa sugeruje). Dodatkowo szacuje się iż wystarczy ich tylko na najbliższe 10-20 lat. Niestety są niezbędne i nie do zastąpienia we współczesnej technice opartej na półprzewodnikach. Ceny idą ostro w górę. Chiny, zaczynają już gromadzić zapasy strategiczne.
Zainteresowanym sugeruję spojrzeć na : img.labnol.org/files/how_many_years.jpg
Odwołam się do prostego, kuchennego, przykładu jakim jest gotowanie zupy lub robienie galarety. Otóż łatwo zauważyć iż to co cięższe opada na dno, lżejsze (choćby groszek) łatwiej znaleźć na górze, na samej powierzchni gromadzi się lżejszy od wody tłuszcz.

Otóż czymś w rodzaju gęstej zupy była kiedyś nasza planeta. Najpierw gorąca i płynna, później zastygała. No nie do końca – jej jądro jest nadal ciekłe. By pozostać przy analogiach kuchennych – niczym jajko na miękko.

Łatwo zatem zrozumieć, że im bliżej powierzchni tym trudniej znaleźć cięższe pierwiastki. W tym metale szlachetne oraz ciężkie metale ziem rzadkich. Skorupa Ziemi składa się głównie z lekkich pierwiastków – krzemu, magnezu, aluminium. Te cięższe pozostały w niedostępnej głębinie.

A gdybyśmy, w wyobraźni, przecięli Ziemię niczym jabłko ? Wszystkie te skarby były by na wierzchu.
Nie ma jednak takiej potrzeby. W naszym układzie słonecznym, tuż za orbitą Marsa krążą miliony kawałków skał. Asteroidy. To jakby cała planeta pociosana na kawałki. Można mieć dostęp do każdej jej warstwy.
Asteroidy mają różną wielkość. Niektóre to niemal małe planety. Większość to drobne okruchy skalne. Skatalogowano ich już kilkaset tysięcy. Prawdopodobnie jest z parę milionów planetoid o średnicach kilometra, lub więcej i dziesiątki milionów mniejszych aż po prawdziwą drobnicę.
Otóż znajdziemy tam wszystkie potrzebne nam pierwiastki. Praktycznie całą tablicę Mendelejewa. Nie mam wątpliwości, że co poniektórzy, myśląc o planetoidach, już liczą pieniądze. Ciężkie pieniądze.
Gdy ruszy nowa „gorączka złota” w rolę górników forty-niners wcielą się astronauci. Może się okazać, iż uważane dotąd za cenne kruszce – złoto czy platyna – to zwykłe metale, dla każdego. Ziemię czeka zupełnie nowa epoka.
Każdy posiadacz samochodu wie jak dokuczliwa jest korozja ... A gdyby, zamiast je malować nietrwałą farbą, pokryć warstwą platyny ? No powiedzmy stopem platyny z irydem, który jest twarszy. Oczywiście, bez przesady - mniej więcej kilogram platyny na samochód klasy F126p. Tym bardziej, że taki, pochodzący z kosmosu, metal miał by swoją cenę: coś ze 100 - 200 złotych za kilogram. :)
Czy jest to możliwe ?
Otóż trzydzieści kilka lat temu nie wydawało się możliwe, aby przeciętnego człowieka było stać na komputer, w dodatku o tak fantastycznej mocy obliczeniowej i małych rozmiarach.

Oczywiście nie załatwią tego za nas skostniałe i zbiurokratyzowane agencje rządowe typu NASA. Potrzebny jest wolny rynek oparty na kalkulacji i ludzka przedsiębiorczość.

Powstały by nowe gałęzie technologii. Trzeba będzie, na przykład, skonstruować praktyczny silnik jonowy. Teorię znamy od lat, pierwsze mini prototypy już działały. Ale teraz trzeba będzie pomyśleć na serio i za grube pieniądze. Oczywiście po drodze muszą powstać małe, lekkie stosy atomowe, co też już było ćwiczone. A może wreszcie pojawi się impuls do praktycznego wdrożenia energii termojądrowej ?

No ale nie zapominajmy, że są wielkie korporacje i całe państwa, które czerpią nieprzebrane zyski z obecnego status quo. Z handlu ropą naftową i gazem ziemnym, spekulacji drogocennymi kruszcami i metalami ... Nie łudźmy się, że łatwo z tego zrezygnują.
http://pirx.nowyekran.pl/post/37841,bogactwa-kosmosu-dlaczego-nie-dla-nas

sobota, 28 maja 2011

ratowanie POpolszy * Suwałki



 

 

2011/05/29


Ekran moze i Nowy ...

ale film stary jak PRL.

Bloger znany jako ŁŁomuch wyprawil sobie wlasnie publiczny pogrzeb wpisem
http://lazacylazarz.nowyekran.pl/post/15664,juz-nie-moge-z-tym-baczkiem-vel-sciosem
Nie mozna powiedziec, ze byl to piekny pogrzeb, przeciwnie pogrzeb tak jak i artykul byly obrzydliwe i odpychajace. Jezeli ktos o mocnych nerwach przeczyta wpis ŁŁomucha, radze wrocic na samą gore strony i spojrzec autorowi gleboko w oczy.

Nasuwają sie dwa skojarzenia. Pierwsze, Palikot. Palikot atakujacy Prezydenta niczym nie popartymi oszczerstwami w rodzaju "Prezydent byl pijany. Prezydent to alkoholik." Otoz ŁŁomuch jest chamem na miare Palikota, a uzasadnieniem tego jest zawartosc linkowanej powyzej wypowiedzi. ŁŁomuch to cham odmieniajacy przez wszystkie przypadki swojej nienawisci slowa Scios, Bączek i pulkownik sluzb. Cham nie majacy absolutnie zadnych dowodow na poparcie swoich plugawosci, ani zadnych oporow w opluwaniu przyzwoitych ludzi.
Co prawda admin NE Mustrum twierdzi, ze "są dowody, które przeczą twierdzeniu Bączka, ale to nie moja sprawa o nich mówić", ale stwierdzenie takie cuchnie wyraznie Jerzym Millerem i jego pogrozkami o preparowaniu rzeczy, ktore zabolą Polakow.
Polemika z chamską agresją Palikota nie miala najmniejszego sensu, podobnie nie ma sensu tlumaczenie sie przed kolejnym rownie agresywnym chamem ŁŁ.

Drugie skojarzenie to Leski, twarda sztuka, latami celebrowal i odkladal wlasny pogrzeb, kluczyl, unikal, ignorowal, ludzie pisali mu, ze jest obroncą kapusi, a on pisal pisal o kotach i innych bachorach. Po latach rzucania kamykow ruszyla lawina i Leskiemu pekla zylka blogerska, zdychal jednak z twardym "gon sie Jankey" na ustach.
W aferze ŁŁ lawina ruszyla natychmiast po ogloszeniu zamiaru tworzenia "trzeciej sily". Nikt nie przypuszczal, ze lawina ta natychmiast zredukuje ŁŁ do spazmatycznie rozhisteryzowanej starej baby cierpiacej na wyjatkowo nieprzyjemną biegunke slowną.
Tak czy owak ŁŁ skonczyl sie jako bloger i jako redaktor naczelny "niezaleznego" portalu.

Czy netowe samobojstwo ŁŁomucha ma cos wspolnego z masowymi samobojstwami lemingow?
Moja diagnoza jest inna. Podobne zjawisko obserwowano znacznie wczesniej i na znacznie mniejsza skale.
"A było tam stado wielu wieprzów, pasących się na górze; i prosili, aby im w nie dopuścił wejść; i dopuścił im. Wyszli tedy czarci z człowieka i weszli w wieprze, i stado pędem wpadło z urwistego brzegu w jezioro i utonęło."

"Nowe Biesy" czy "Nowa ŁŁomuna"?

Odpowiedz pozostawiam czytelnikom.

O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły!
Albowiem w kraju tym zaczarowanym
gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły
jakież tu mogą być właściwie zmiany?

Tu tylko szpiclom coraz większe uszy
rosną, milicji – coraz dłuższe pałki,
i coraz bardziej pustka rośnie w duszy,
i coraz bardziej mózg się robi miałki.
Tu tylko może prosperować gnida,
cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel...

Janusz Szpotański


(ok. 1975)
IMPERTYNATOR  *

Najwyższy urzędnik Czerwonego Krzyża przyjeżdża do Gienieralnoj Guberniji

Chyba wyłącznie po to, aby ustalić, kto zapłaci za leczenie zbyt długo przesłuchiwanych. Może również dla pobrania wymiarów na specjalny bagażnik, zaprojektowany dla Jarosława.

Bo Rosja nie odpuści gazu łupkowego.

Jej polskojęzyczna emanacja rozdała amerykańskim koncernom licencje na wiercenia, gdyż tylko te koncerny mają odpowiednią techologię, żeby sprawdzić co i ile tam jest.

Teraz przechodzimy do fazy drugiej.

Jeśli nie uda się przejąć od Amerykanów już rozkręconego interesu lub wejść do niego z pozycji siły, na przykład przejmując całą, gazową sieć przesyłową w Polsce (szanse na to w przyszłości okażą się zbyt nikłe), uniemożliwi im się wydobycie.

Przede wszystkim poprzez zarząd Guberni, a oprócz tego - opłacane przez Gazprom eko-szczyle, skorumpowani "naukawcy" i brukselscy urzędnicy.

Bezczelność Wałęsy, który od kilkudziesięciu lat ściga się ze wszystkimi w usłużności wobec Moskwy, to bardzo specyficzny sygnał. On i jego mocodawcy bardzo by chcieli, żeby ten dosyć chamski afront wobec Prezydenta USA poszedł w światowej i amerykańskiej opinii publicznej na konto Polski.

Liczyli na to, że uda im się w ten montaż wplątać Kaczyńskiego. Nie wyszło, Bolek znowu musiał wszystko zrobić sam.
++++++++++++++

Suwalskie złoża warte więcej niż złoto całego świata...


Debatę na temat kopalni rud polimetalicznych w Szurpiłach k. Suwałk w ramach dyskusji nad strategią dla tzw. Ściany Wschodniej proponuje Jerzy Ząbkiewicz, przewodniczący Stowarzyszenia Samorządna Suwalszczyzna. – Pospierajmy się na argumenty, a nie wyobrażenia – przekonuje przewodniczący.

Jak bumerang powraca (przynajmniej w kręgach naukowców oraz mieszkańców Suwalszczyzny) w ostatnich miesiącach sprawa złóż polimetalicznych na Suwalszczyźnie. Spierają się ze sobą zwolennicy i przeciwnicy ich wydobywania. Jedni widzą wielką szansę gospodarczą nie tylko Polski północno-wschodniej, ale całej Rzeczypospolitej. Inni snują księżycowy krajobraz, gdyby nie daj Bóg – ktoś odważył się wbić kilof w piękną ziemię suwalską.



Droższe od złota

W ciągu trwających 40 lat badań geologicznych odkryto na Suwalszczyźnie niemal całą tablicę Mendelejewa. W Krzemiance i Udrynie, na głębokości 850 do 2,3 tys. metrów pod ziemią, zalega 1,5 mld ton rud polimetalicznych! Jest tu ok. 50 mln ton tytanu niezbędnego do produkcji samolotów, okrętów podwodnych i statków kosmicznych. Jest też wanad – jeden z najtrwalszych metali, a także anotrozyt – magmowa skała głębinowa, cenny materiał budowlany, kamienie półszlachetne. Wszystko to jest warte (licząc po cenach rynkowych) z 355 mld USD! A niezależny ekspert Stanisław Palka uważa, że „... zasoby ok. 30 pierwiastków tam występujących liczone od spągu złoża warte są biliony dolarów. Najprostsza konkluzja brzmi: suwalskie złoża są warte więcej niż złoto całego świata...”.

A mimo to nie tylko tych skarbów nikt nie wydobywa, ale w „Bilansie zasobów kopalin i wód podziemnych w Polsce” z 2002 roku, wydanym przez Państwowy Instytut Geologiczny w Warszawie, w dziale „Rudy żelaza, tytanu i wanadu” zapisano: „dla złóż rud magnetytowo-ilemitowych występujących w suwalskim masywie zasobowym zostały opracowane i przyjęte w 1996 roku kryteria bilansowości zatwierdzone przez ministra OŚZNiL. Zasoby złóż Krzemianka i Udryń zostały zatwierdzone jako pozabilansowe. W tym stanie, w Polsce, praktycznie brak jest rud żelaza... głównym dostawcą rud i koncentratów tytanowych jest Norwegia oraz Kanada, Wielka Brytania i Niemcy...”.
Sformułowanie „pozabilansowe” oznacza, iż „... zasoby złoża posiadają takie cechy, które powodują, iż ich eksploatacja nie jest możliwa obecnie, ale przewiduje się, że będzie możliwa w przyszłości w wyniku postępu technicznego, zmian gospodarczych itp...”.


Schylić się po skarb

Grupa naukowców, która wiosną 2004 roku powołała nawet konsorcjum ds. dalszego zbadania złóż (wchodzą w jego skład przedstawiciele Akademii Górniczo-Hutniczej z Krakowa, Wojskowej Akademii Technicznej oraz Państwowego Instytutu Geologicznego) oraz działacze Stowarzyszenia Samorządna Suwalszczyzna uważają, że właśnie nadszedł najwyższy czas, by schylić się po suwalski skarb.

Kopalnia miała ruszyć już pod koniec lat 70. Za Gierka wzięto od rządu RFN 750 mln marek pożyczki. Zbudowano w Suwałkach fabrykę domów, duże osiedle mieszkaniowe, powołano do życia kopalnię. Rocznie miano wydobywać metodami z lat 60. 8 mln ton rud. Gród nad Czarną Hańczą, szalenie wówczas (obecnie też) opóźniony w rozwoju, stał się stolicą województwa. Planiści zakładali, iż z 30-tysięcznego miasteczka stanie się 130-tysięczną aglomeracją.
Od samego początku protestowali ekolodzy. Kto był w okolicach Suwalskiego Parku Krajobrazowego, ten bez wątpienia „zaraził się” arcypiękną przyrodą: polodowcowymi jeziorkami, wzgórzami, lasankami, czystym jak kryształ powietrzem. Ale to nie bunt miłośników przyrody, lecz kryzys gospodarczy spowodował, że w latach 80. rząd przesunął termin rozpoczęcia budowy kopalni na koniec wieku. Potem były ważniejsze sprawy na głowie. I gdy wydawało się, że wszyscy o suwalskim tytanie i wanadzie zapomnieli, koncepcję najpierw odkurzył Jerzy Ząbkiewicz. Jeszcze głośniej zrobiło się o niej, gdy wyszła sprawa amerykańskiego offsetu w ramach zakupu F-16. Wydobywaniem rud zainteresowała się bardzo konkretnie jedna z amerykańskich firm. Jako że oficjalnie były one wciąż „pozabilansowe”, znalazła już inne miejsce na świecie. A konsorcjum otrzymało wówczas negatywną odpowiedź na swój wniosek o dofinansowanie dodatkowych badań złóż. Resort nauki, podpierając się opinią Ministerstwa Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych, uznał, że nie ma ekonomicznego i ekologicznego uzasadnienia dla „drążenia" sprawy suwalskich skarbów.



Nowe możliwości

Innego zdania są zwolennicy kopalni. – Jest XXI wiek – tłumaczy Jerzy Ząbkiewicz, przewodniczący Stowarzyszenia i górnik oraz ekonomista w jednej osobie. – Są technologie pozwalające pogodzić górnictwo z ochroną środowiska. Wystarczy pojechać w rejon Kiruny w Szwecji czy też zwiedzić fińskie kopalnie. Suwalskie złoża znajdują się w górotworze składającym się ze skał krystalicznych wytrzymałych na tyle, by podczas urabiania rudy, nie zachodziła potrzeba stosowania nawet obudowy dla zapewnienia bezpieczeństwa górników, zaś temperatura na poziomach eksploatacyjnych stwarza właściwy klimat pracy dla przyszłych górników. Nie ma tu nawet zagrożeń gazowych! Ruda zalega bowiem w bezwonnym i bezgazowym złożu. Wydobycie byłoby zatem i bezpieczne, i ekologiczne, gdyż proces wstępnej obróbki surowca miałby miejsce wewnątrz kopalni. Po co dziesiątki tysięcy mieszkańców Śląska ma jeździć do pracy aż np. do Finlandii (m.in. do Turku), że o Niemczech nie wspomnę, skoro mogliby przenieść się wraz ze swoją wiedzą, kwalifikacjami, doświadczeniem na Suwalszczyznę. No i po co nasze huty mają importować za grube miliony rudy z innych krajów? – przekonuje Ząbkiewicz.

Natomiast Stanisław Palka w swym obszernym uzasadnieniu potrzeby zajęcia się wydobywaniem suwalskich rud, jakie skierował już przed kilkoma laty do Ministerstwa Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych, pisał m.in. „... zakłada się zastosowanie technologii bezodpadowej, a więc nie będą powstawały hałdy... Istnieją wiarygodne dane pozwalające sądzić, że złoża norweskie są na wyczerpaniu, a wiadomo, że złoża fińskie zostały już wyczerpane... Kopalnie w Finlandii były użytkowane w latach 1949-1985 i były to kopalnie typu głębinowego o wydajności l,4 mln ton rudy rocznie. Nie było żadnych problemów ekologicznych...".



Małymi krokami

Jerzy Ząbkiewicz proponuje, by ze względu na różne jeszcze niewiadome oraz koszty rozpocząć wydobywanie małymi krokami, np. od jednej soczewki na 50 tys. ton wydobycia rocznie, co by pozwoliło użytkować suwalskie skarby przez... kilkaset lat! Pilotażowy odwiert mógłby powstać w miejscu nieczynnej już żwirowni w Potaszni k. Suwałk. Znajduje się tam obecnie... dzikie wysypisko śmieci, bo tyle pozostało z nie mającej nic wspólnego z ekologią żwirowni o mocy przerobowej 5 mln ton rocznie. Ale zostało też zaplecze techniczne w postaci torów kolejowych, linii energetycznej itp. Rudy byłyby transportowane tam tunelem z głębi ziemi. W dodatku kilka kilometrów dalej są tereny Suwalskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej oraz Parku Naukowo-Technologicznego Polska-Wschód. W strefie ma nawet zakład jeden z potencjalnych odbiorców bieli tytanowej.

Przy okazji dyskusji o suwalskich rudach światło dzienne ujrzała informacja, że tutejsza ziemia kryje i inne skarby. W Tajnie w pobliżu Augustowa zalega kilkanaście rzadkich metali niezbędnych m.in. do produkcji nowoczesnych silników elektrycznych, supermagnesów, luminoforów, półprzewodników specjalnych, nadprzewodników odnawialnych i czystych źródeł energii. Głównym surowcem są związki niobu, zastępujące obecnie w nowoczesnej technologii wanad. Jak twierdzi J. Pałka, te złoża mogą stanowić co najmniej 80 proc. zasobów Unii Europejskiej! Jerzy Ząbkiewicz proponuje zatem: - Skoro tyle obaw co do celowości wydobywania rud, to niech spotkają się w Suwałkach zwolennicy i przeciwnicy koncepcji. Niech podyskutują, tak jak to miało miejsce w połowie lat 70. za pierwszego wojewody suwalskiego, nieżyjącego niestety już Eugeniusza Złotorzyńskiego, niech pospierają się na argumenty, a nie wyobrażenia. Skoro znani z wielkiej troski o środowisko Finowie wydobywali rudy, skoro następne co do wielkości złoża tytanu znajdują się aż w Australii, skoro w ślad za tymi pierwiastkami mogłaby przyjść na kresy Rzeczypospolitej nowoczesna myśl techniczna i technologia, to może jednak warto podebatować, nim cokolwiek zbudujemy lub uznamy, że nie warto budować. Tylko wówczas trzeba też odpowiedzi na inne pytanie: co w zamian? Z rolnictwa na górzystych, kamienistych suwalskich polach trudno wyżyć. Turystyka może zaś być tylko dodatkiem, a nie głównym źródłem dochodu. Suwalszczyzna to nie piaski Hiszpanii czy Francji. Tu sezon trwa 2-3 miesiące – przekonuje szef Samorządnej Suwalszczyzny, dodając: - rozpoczęcie wydobywania rud polimetalicznych dałoby pracę około 10.000 ludzi. Trzy tysiące pracowałoby w samej kopalni, pozostali w jej otoczeniu.
Przypomnijmy, że obecnie na Suwalszczyźnie bez pracy pozostaje około 9 tys. mieszkańców. Po 2013 roku – przekonuje J. Zubkiewicz – Unia Europejska swoją pomoc finansową ukierunkuje na innowacyjność, nowe technologie, zamiast – jak obecnie – dawać pieniądze na budowę dróg, wodociągów, kanalizacji. Zmienią się zatem priorytety. Pierwszeństwo będą miały inwestycje w wiedzę, innowacje. Może warto zatem, m.in. za te pieniądze rozpocząć przynajmniej badania nad m możliwościami wydobywania rud polimetalicznych spod pięknej ziemi suwalskiej.

APPENDIX.

Już byśmy tu Kuwejt mieli


Suwalska ziemia kryje w swym wnętrzu skarby: rzadkie i cenne metale – tytan i wanad. W czasach PRL planowano je wydobywać, ale na projektach się skończyło. Dziś Jerzy Ząbkiewicz, suwalski działacz samorządowy, zabiega, aby do nich wrócić. Widzi w tym szansę dla swego regionu. Ekologom na myśl o kopalni rudy nad Czarną Hańczą cierpnie skóra.
Jerzy Ząbkiewicz jest szefem stowarzyszenia Samorządna Suwalszczyzna. Ma średnie wykształcenie górnicze i ekonomiczne. To drugie zdobył w USA, tam też nauczył się, jak twierdzi, obywatelskiej postawy, która każe pukać do wszystkich drzwi w sprawie, co do której ma się przekonanie, że jest słuszna. A co do słuszności starań o kopalnię jest pewien. Dlatego puka gdzie może, twierdząc, że Polski nie stać na to, by takie bogactwa nie były wykorzystywane.
Ząbkiewicz uważa, że Suwalszczyzna i cała Polska zgubiły wielką szansę, ale – twierdzi – nie wszystko jeszcze stracone. Uparcie, z teczką pełną dokumentów na temat bogactwa suwalskich złóż, jeździ na spotkania ze znanymi osobami, które w Polsce mają coś do powiedzenia.
Kiedy Lech Wałęsa podczas ostatniej kampanii prezydenckiej zawitał do Suwałk, Ząbkiewicz nie przepuścił okazji.
– Panie, dlaczegoś mi o tym nie powiedział, gdy byłem prezydentem. Już byśmy tu drugi Kuwejt mieli – usłyszał.
Lech Wałęsa zadeklarował, że jeśli ponownie obejmie najwyższy urząd w państwie – „o ile mnie poprzecie” – Suwalszczyzna stanie się krainą mlekiem i miodem płynącą, a Polska jednym z głównych producentów tytanu i wanadu na świecie. Wałęsa jednak wyborów nie wygrał i nie mógł spełnić obietnicy. Zresztą to właśnie za jego prezydentury, na początku lat 90., sprawa suwalskiej kopalni została definitywnie odłożona na półkę.
Suwalska anomalia
To, że we wnętrzu suwalskiej ziemi kryją się skarby, wiadomo było już od dawna. Starzy mieszkańcy wsi Szurpiły i Udryn (gm. Jeleniewo) pamiętają dziwne zachowania pojawiających się od czasu do czasu na niebie kukuruźników i Antków (nieopodal, w Szelmencie, znajdowała się szkoła szybowcowa). Leciały sobie spokojnie i nagle ni stąd, ni zowąd zaczynały powietrzny taniec. Okazało się, że „wariowały” im przyrządy na skutek zaburzonego w tym rejonie naturalnego magnetyzmu ziemskiego. Już w latach 30. wykonano pierwsze pomiary magnetyczne i grawimetryczne, a w 1956 r. Jerzy Znosko i Jan Skorupa z Państwowego Instytutu Geologicznego w Warszawie doszli do wniosku, że pod ziemią kryją się złoża wysoko skoncentrowanych rud metali. Nikt jednak nie wiedział jakich. Odpowiedź przyniosły wykonane w 1962 r. pierwsze odwierty: znaleziono rudy żelaza, tytanu i wanadu, a także domieszki srebra, miedzi, niklu. Okazało się równocześnie, że pokłady zaczynają się dopiero na głębokości 850 m i sięgają 2300. Im głębiej wiercono, tym wartościowsze ujawniano złoża. Dwa kilometry pod powierzchnią zawartość żelaza w rudzie wynosiła ok. 30 proc., tytanu 7, wanadu 0,3. Z poufnych danych wynikało, że wielkość suwalskich złóż szacuje się na ok. 2 mld ton, a wartość rudy możliwej do wydobycia – na ponad 30 mld dol., z czego na wanad miałoby przypadać 13 mld, na tytan – 3,5, na żelazo – 9,5. Koncentrat wanadowy pozyskany z suwalskich złóż pokrywałby 25 proc. całego ówczesnego światowego zapotrzebowania na ten cenny metal, tytanowy – 20 proc.
Kopiemy!
Dysponując takimi informacjami władze centralne zdecydowały się na eksploatację. W 1979 r. zaciągnęły w konsorcjum banków niemieckich kredyt na sumę 750 mln marek, za które miała być wybudowana kopalnia i zakład wzbogacania rud. Część tej kwoty miała być spłacona wanadem i tytanem, resztę rozłożono na 10 lat. Gdyby projekt nie został zrealizowany, kontrahent miał prawo żądać natychmiastowej spłaty całego kredytu z odsetkami.
Nie było więc na co czekać. W lutym 1980 r. decyzją ministra hutnictwa powstała Kopalnia i Zakład Wzbogacania Rud Polimetalicznych Krzemianka w budowie, z siedzibą w Suwałkach. W marcu Komisja Planowania przy Radzie Ministrów wyraziła zgodę na rozpoczęcie prac projektowych i przygotowawczych. Trzeba się było spieszyć, Niemcy zapowiadali na koniec roku kontrolną wizytę. Chcieli zobaczyć, co już zrobiono, na co wydano pierwsze pieniądze. Do ich przyjazdu zdołano jedynie wywłaszczyć w Suwałkach 5 ha gruntów i rozpocząć budowę hotelu dla górników. Goście nie byli zachwyceni, ale nie marudzili. Następny ich przyjazd planowany był na październik 1981. Jako że ciągle brakowało najważniejszej decyzji – o lokalizacji inwestycji – nie można było ani wywłaszczać gruntów pod budowę szybów, ani też prowadzić żadnych górniczych robót. W poufnym dokumencie z sierpnia 1981 r. czytamy: „Strony niemieckiej nie usatysfakcjonuje prowadzenie tylko robót przygotowawczych, realizowanych podczas wizytacji budowy w roku ub., bowiem kredytodawca oczekuje prowadzenia robót górniczych, zapewniających dostawy wanadu i tytanu już w roku 1988”.
Niemcy nie doczekali się suwalskiego wanadu i tytanu. Polskę ogarniał gospodarczy kryzys, a władze wietrzyły spore polityczne kłopoty. Panuje przekonanie, że decydujące znaczenie miało stanowisko naszego ówczesnego sojusznika – Związku Radzieckiego, który nie zaakceptował inwestycji o być może strategicznym znaczeniu dla tej części Europy, z udziałem zachodnioniemieckiego i planowanego amerykańskiego kapitału.
Gdzie są marki?
Ząbkiewicz stara się wskrzesić tę ideę. Większość słucha go z niedowierzaniem, inni z zainteresowaniem, ale nikt nie wziął sprawy na tyle poważnie, by ją poprzeć. Senator poprzedniej kadencji Lech Feszler zobowiązał się jedynie sprawdzić, co się stało z 750 mln marek kredytu zaciągniętego przez Polskę w niemieckich bankach. Chodził, pytał, ale niczego się nie dowiedział.
Również władze samorządowe podchodzą nieufnie, a o Ząbkiewiczu mówią „fantasta”. Z kolei zwykli ludzie, którzy kiedyś pukali się w czoło, dziś traktują go znacznie poważniej. Zmiana nastawienia bierze się – jego zdaniem – z coraz większej biedy wynikającej z bezrobocia (ok. 18 proc.) i beznadziei ogarniającej Suwalszczyznę. Gdy mówi, co mogliby zyskać dzięki kopalni – dostrzega w ich oczach błysk. Według założeń z końca lat 70. w kopalnianym kompleksie zatrudnienie miało znaleźć 6 tys. ludzi, w Suwałkach miały powstać nowe osiedla (miasto z 30-tysięcznego miało przerodzić się w 160-tysięczne), magistrala kolejowa, nowe drogi, sieć energetyczna o najwyższych napięciach, nowe szkoły kształcące kadrę górniczą, baza rekreacyjna itd.
– Problem zapóźnionej Suwalszczyzny przestałby istnieć – twierdzi Ząbkiewicz. – A Polska już nie musiałaby już importować rudy żelaza. Teraz sprowadzamy 10 mln ton rocznie znacznie gorszego gatunku za około 300 mln dol.
Ząbkiewicz wie, że samego państwa nie stać dziś na tak kosztowne przedsięwzięcie, więc wymyślił spółkę z udziałem samorządów. Kapitał na uruchomienie kopalni pochodziłby ze sprzedaży części akcji na giełdach. Na podstawie notowań giełdy londyńskiej obliczył wartość zalegającego pod Suwałkami tytanu, wanadu i żelaza na grubo ponad 300 mld dol. Uważa, że na świecie znalazłoby się wielu chętnych do zainwestowania w tak cenne surowce. Gdyby to od niego zależało, część akcji, np. 15 proc., rozdysponowałby między obywateli zamieszkujących Suwalszczyznę i Mazury. – Wszyscy oni przyczyniali się do rozwoju regionu – mówi.
Czyste szaleństwo
Kiedy rodziły się plany budowy kopalni w Suwalskim Parku Krajobrazowym, o ekologach w Polsce mało kto słyszał. Suwalska ruda miała być pozyskiwana metodą flotacyjną, poprzez wypłukiwanie wodą, w wyniku czego powstawałaby maź odpadowa zabójcza dla fauny i flory. Ówczesne władze wojewódzkie musiały ponoć mocno walczyć o to, by była odprowadzana i składowana poza parkiem. Miała płynąć rurociągiem do oddalonej o kilkanaście kilometrów od jego granic Doliny Rowelskiej, gdzie miał być zamontowany wielki zbiornik. Nawet gdyby ocalała przyroda, ucierpiałby krajobraz. Zbiornik i idący nad ziemią rurociąg, linie wysokiego napięcia i wieże wiertnicze nie dodawałyby uroku Suwalskiemu Parkowi Krajobrazowemu.
– Dziś coś takiego by nie przeszło – przyznaje Ząbkiewicz. – Ekolodzy na pewno by na to nie pozwolili.
Ma i na to lekarstwo. Uważa, że dziś można zaprojektować kopalnie tak, by odpady pozostawały pod ziemią, a przerób mógł się odbywać gdzie indziej, np. na Śląsku. A wtedy krajobraz i przyroda Suwalszczyzny już nie ucierpią. Dr Andrzej Ber z Państwowego Instytutu Geologicznego opowiadał mu o kopalni w Finlandii, położonej w równie cennym jak Suwalszczyzna regionie, której w ogóle nie widać.
– To prawda – mówi geolog. – Chodzi o kopalnię Otanmeki, zbudowaną w miejscu występowania złóż o podobnym typie, w podobnych skałach i na podobnej głębokości jak suwalskie. Tam cały urobek zostaje pod ziemią w wydrążonych komorach, a na powierzchni nie ma hałd. Wieże nad szybami zlokalizowano w obniżeniach, tak że nie psują krajobrazu. Flotacja i przerób odbywają się w innym miejscu, w innej części Finlandii. Sama kopalnia nie szpeci środowiska, choć oczywiście drogi, linie kolejowe i energia elektryczna musiały być doprowadzone.
Ząbkiewicz widzi same zalety swego pomysłu. Suwalską rudę otacza kamień o niezwykłych walorach i urodzie, który jego zdaniem można będzie wydobywać i sprzedawać. Metr sześcienny podobnego surowego, sprowadzany z Indii czy Iranu, kosztuje 5 tys. zł. Obecność rudy w litej skale oznacza, że można drążyć korytarze bez stemplowania. Nie byłoby tam także zagrożenia wodnego i gazowego. To z kolei oznacza, że nie byłoby na powierzchni szkód górniczych, tąpnięć i osuwów. Sypie argumentami przemawiającymi za budową kopalni.
Dr Ber nie jest jednak co do tego przekonany. Po pierwsze ze względu na problemy ekologiczne, po drugie ze względów ekonomicznych. To co opłaca się Finom, nam opłacać się nie musi. Eksploatacja – ze względu na skomplikowane warunki hydrologiczne (trzeba byłoby mrozić otwory) i zaleganie złóż na dużej głębokości – byłaby bardzo kosztowna. W tej sytuacji suwalski wanad i tytan nie byłyby w stanie konkurować z tańszymi surowcami wydobywanymi przez Rosjan tuż spod powierzchni ziemi.
Powrót do sprawy suwalskiej kopalni ekolodzy uważają za szaleństwo.
Krzysztof Wolfram, prezes Fundacji Zielone Płuca Polski, nie kryje oburzenia.
– To pomysł z gatunku wykarczowania Puszczy Białowieskiej na potrzeby uprawy ziemniaków – przekonuje. – Przecież nie ma potrzeby rozwijania bazy surowcowej ani przemysłu hutniczego. I jakim kosztem?
Ekologom wyobraźnia podpowiada koszmarny obraz zniszczeń: część jezior przestałaby istnieć, wyrósłby las wież i kominów. W gruzach ległyby wszystkie plany związane z ochroną środowiska regionu i funkcjami, jakie mu przypisano – rezerwatu przyrody, zaplecza rolniczego i turystycznego.
Ząbkiewicz powtarza swoje. Przekonuje, że ziemia tu marna, a turystyka to mrzonka, bo kto utrzyma się z niej w regionie, gdzie lato trwa dwa miesiące. A tytan i wanad to skarb, który może zapewnić bogactwo.
Joanna Hofmann-Delbor
Wanad – srebrzystoszary, twardy choć plastyczny metal. Stosuje się go jako składnik stali i żeliwa oraz do produkcji przemysłowych katalizatorów. Niektóre jego związki są używane przy wytwarzaniu farb i lakierów, w fotografice oraz do produkcji specjallnych gatunków szkieł.
Tytan – stalowoszary, lekki, niezwykle twardy i wytrzymały mechanicznie metal, wykorzystywany jest najczęściej jako dodatek do stali. Stopy tytanowe stosowane są w pojazdach kosmicznych, samolotach, statkach. Produkowane są z nich także narzędzia i implanty chirurgiczne (zastępujące ubytki kostne), elementy żaroodporne, narzędzia skrawające, aparatura laboratoryjna. Tytan jest też składnikiem materiałów ceramicznych, farb i lakierów (biel tytanowa).