ZAMIAST WSTĘPU.
Łażący_Łazarz, 6 lipca, 2009 - 22:28
W niedzielę miałem okazję oglądać ponownie (i jak zawsze ze wzruszeniem) uroczy film polski z 1959 roku - "Awantura o Basię".
Film jest ważny dla polskiej kultury nie tylko dlatego, że jest on najdoskonalszą ekranizacją Makuszyńskiego. Mnie szczególnie wzrusza ze względu na udział w nim wspaniałego i tragicznego Romana Niewiarowicza, aktora, literata, scenarzysty i zapomnianego bohatera AK.
Rzadko kto pamięta, że ten odtwórca roli aktora Walickiego - brzydala o złotym sercu, brał udział w rozpracowaniu słynnego zdrajcy Igo Syma.
(Pierwszy z lewej: Roman Niewiarowicz)
Ten wybitny aktor, reżyser i dramatopisarz, oficer wywiadu ZWZ AK w czasie okupacji hitlerowskiej, rozpoczął karierę we Lwowie, potem pracował w konspiracji w Warszawie, by w końcu, w czasach stalinowskich zostać oskarżonym o współpracę z Niemcami (sic!)
Autor sztuk:
Dlaczego zaraz tragedia
Gdzie diabeł nie może
I co z takim zrobić
Ich dwóch
Kochanek to ja
Ludzie na sprzedaż
Znajda
Scenariusze:
Żona dla Australijczyka (1963)
Smarkula (1963)
Szatan z VII klasy (1960)
Skarb (1948)
Likwidacja Igo Syma
Początek roku 1941 zaznaczył się w Warszawie przede wszystkim tzw. "sprawą Igo Syma".
Karol Juliusz Sym [ps. teatralny Igo Sym], Austriak z pochodzenia, był przed wojną znanym aktorem i reżyserem nie kryjącym swoich proniemieckich sympatii. Już w pierwszych miesiącach okupacji zadeklarował się jako Volksdeutsch i stał się wybitniejszą osobistością w tworzonym pośpiesznie "niemieckim świecie kulturalnym" Warszawy. W roku 1940 objął stanowisko dyrektora świeżo zorganizowanego "Theater der Stadt Warschau" oraz zarządzał kinem "Nur für Deutsche" "Helgoland" na ul. Złotej 7/9 [przed wojną "Palladium"].
Dość szybko osobą Syma zainteresował się kontrwywiad ZWZ. W jego imieniu Roman Niewiarowicz podjął się rozpracowania tego zdrajcy (był autorem tego planu).
W tym celu, narażając sie na infamię ze strony Warszawiaków, zatrudnił się
-za zgodą organizacji - w teatrze "Komedia".
Uzyskanie przez niego informacji, że Igo Sym 8 marca 1941 ma wyjechać do Niemiec, przyspieszyło decyzję likwidacji renegata.
Akcję wykonać miał zespół bojowy "ZOM" kontrwywiadu Okręgu Warszawa-Miasto ZWZ, dowodzony przez ppor. "Szarego" [Bohdana Rogolińskiego].
AKCJA
Wczesnym rankiem dnia poprzedzającego wyjazd Syma, do jego mieszkania, znajdującego się w domu przy ul. Mazowieckiej nr 10 na IV piętrze, zadzwonili: ppor. "Szary" oraz ppor. "Srebrny" [Roman Rozmiłowski] podający się za listonosza przynoszącego depeszę. Gdy Sym otworzył drzwi, zapytano go o nazwisko, a gdy je potwierdził, "Srebrny" zastrzelił go z Visa, po czym wykonawcy wyroku zbiegli. Zewnętrzną osłonę akcji stanowił kpr. "Mały" [Wiktor Klimaszewski].
REAKCJA
Jeszcze tego samego dnia przed południem Niemcy przez megafony ogłosili komunikat o wzięciu zakładników w odwet za śmierć Igo Syma, a następnie ukazały się afisze, podpisane przez warszawskiego gubernatora Fischera, z obwieszczeniem nakazującym "wzięcie większej ilości zakładników", zakazem "wykonywania produkcji artystycznych w polskich teatrach, rewiach, lokalach gastronomicznych" aż do 7 kwietnia 1941 oraz wprowadzeniem godziny policyjnej od godz. 20 do 5. Gubernator Ludwig Fischer groził rozstrzelaniem zakładników jeśli sprawcy zamachu nie zostaną ujawnieni.
Groźby niemieckie zostały spełnione i konsekwencje zastrzelenia Igo Syma okazały się wyjątkowo tragiczne. W ciągu najbliższych 2 dni aresztowano ponad 100 mężczyzn i 18 kobiet, spośród których 21 osób rozstrzelano 11 marca 1941 w Palmirach. W połowie marca Niemcy aresztowali dodatkowo kilkanaście osób z warszawskiego świata aktorskiego. 1 kwietnia aresztowali także człowieka o wielkim autorytecie moralnym, jednego z największych polskich aktorów - Stefana Jaracza.
Tuż po zamachu rozplakatowano listy gończe za aktorami podejrzanymi o udział w akcji - małżeństwem Ireną Górską i Dobiesławem Damięckim [Damięcki - dawny bojowiec OB PPS i POW, powstaniec śląski, kpt. rez. WP, ojciec znanych aktorów Macieja i Damiana].
Nic więc dziwnego, że likwidacja Syma nabrała szczególnego rozgłosu i stała się jednym z najbardziej dyskutowanych w Warszawie wydarzeń tego okresu.
Uderzenie w Igo Syma było pierwszym celnym ciosem w niemiecki aparat władzy cywilnej, który następnie atakowano dopiero w 1943 - w znacznie już zmienionej sytuacji ogólnej. Wydaje się, że niemieckie represje, które nastąpiły w odwecie za likwidację kolaboranta miały wielki wpływ na politykę dywersyjną KG AK w latach 1940-1942. Chcąc oszczędzić ludności stolicy dalszych represji wykonywano jedynie najniezbędniejsze akcje bojowe.
W 1946 ukazały się wspomnienia Romana Niewiarowicza, który rozpracowywał Syma.
Według Niewiarowicza, na jego propozycję otrucia zdrajcy, motywowaną obawą przed niemieckim odwetem, KG ZWZ ponowiła rozkaz zastrzelenia, zaznaczając, że w tym wypadku właśnie chodzi o silny wstrząs dla społeczeństwa i danie dowodu, że polskie władze podziemne działają.
Został aresztowany dwa lata po akcji tj.17.05.1943 i osadzony na Pawiaku, potem więziony we Lwowie i skazany na śmierć.
Po zmianie wyroku wywieziony do obozu koncentracyjnego w Gross-Rosen. Po wojnie sąd weryfikacyjny ZASP-u przyznał, że represje spotkały go za działalność niepodległościową, ale pod pretekstem, że jako reżyser nadużył tego stanowiska dla własnych korzyści materialnych oraz ambicji autorskich i reżyserskich (przygotował 16 inscenizacji, w tym siedmiu sztuk własnych - tyle, że bardzo dobrych).
Niewiarowicz bronił się na łamach "Tygodnika Powszechnego" i w liście do walnego zjazdu ZASP. W prasie rozpętała się przeciwko niemu nagonka.
W 1949 r. przed Sądem Okręgowym w Warszawie odbywał się proces aktora Andrzeja Szalawskiego oskarżonego o współpracę z Niemcami. Zeznając jako świadek, Korzeniewski mówił również o szkodliwej - jak twierdził - działalności okupacyjnej Niewiarowicza. Po przeczytaniu sprawozdania prasowego z procesu Niewiarowicz napisał kolejny list do ZASP. "Dlaczego ob. Korzeniewski kłamie? - pytał. (...) Samozwańcze mianowanie się sędzią oficerów Ruchu Oporu przez ob. Korzeniewskiego jest tylko ośmieszaniem się".
W "Sławie i infamii" profesor podtrzymał swoje zdanie - Niewiarowicz traktował swą działalność w podziemiu jako alibi dla interesów w teatrze; nie musiał aż tyle reżyserować i grać. Przygotował 16 inscenizacji, w tym siedem sztuk własnych. "To był bardzo łatwy i olbrzymi zarobek. W stosunku do tego, co mógł zarobić aktor pracujący w kawiarni. W stosunku do zasiłków, jakimi dysponowała Tajna Rada Teatralna". Sąd uznał zasługi konspiracyjne Niewiarowicza - mówił Korzeniewski - ale ukarał go za nadzwyczajną aktywność w jawnym teatrze.
Na trzy lata pozbawiono go prawa do zajmowania kierowniczych stanowisk w teatrach. W pierwszych powojennych sezonach grał i reżyserował we Wrocławiu i w Krakowie.
Historyk teatru Janina Hera pisze w "Zeszytach Historycznych" (1996), że gaża i honoraria Niewiarowicza szły na potrzeby konspiracji. W "Najnowszej historii teatru polskiego" (1999) Joanna Godlewska zauważa, że Niewiarowicz należy do grona niesłusznie posądzonych o kolaborację i niszczonych przez komisje weryfikacyjne ZASP, stanowiące w okresie stalinowskim aparat niemal bezpośrednio kierowany przez NKWD.
Jednakże mimo szykan i nagonki Niewiarowicz wciąż grał. W sezonie 1945/46 Niewiarowicz grał i reżyserował w Teatrze Miejskim we Wrocławiu, a od roku 1946 na scenach krakowskich: w Starym Teatrze (1947/48), Teatrach Dramatycznych (1948-54) i Teatrze im. Słowackiego (1954-68). Po przejściu na emeryturę w 1968 zamieszkał w Warszawie.
Roman Niewiarowicz umarł 26 stycznia 1972 roku. Zawdzięczmy mu część naszej pięknej historii i kilka wspaniałych komedii. Oraz oczywiscie tą cudowną rolę w "Awanturze o Basię".
Ciekawa konferencja naukowa odbyła się niedawno w siedzibie Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie. Jej temat "Organa bezpieczeństwa i wymiar sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego" doskonale wypełnia ciągle jeszcze mało znaną historię konspiracyjnego sądownictwa i formacji policyjnych, działających w okupowanym kraju. To także jeden z rzadziej poruszanych tematów historycznych na naszych łamach, bez którego tradycja i etos współczesnej Policji nie byłyby pełne.
Na sympozjum, otwartym przez Leona Kieresa, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu pojawiło się wielu gości, m.in.: Olga Krzyżanowska, Tomasz Strzembosz, Cezary Chlebowski. Dużą grupę słuchaczy stanowili interesujący się historią młodzi ludzie. Tematyka kolejnych referatów pozwalała nakreślić zarówno ogólny zarys zagadnienia, jak i poprzeć go szczegółowymi przykładami z różnych części okupowanej Polski. Ramy tego artykułu nie pozwalają na drobiazgowe omówienie wszystkich wystąpień. Zasygnalizujmy jednak, że obok takich tematów, jak: "Koncepcja zabezpieczenia porządku publicznego na terenie okupowanego kraju" (prelegent Janusz Marszalec) czy "Struktury organizacyjne służb bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego" (Waldemar Grabowski) omawiano także takie kwestie, jak: "Problemy bezpieczeństwa w Inspektoracie Podlaskim AK" (Tomasz Łabuszewski), "Wymiar sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego w Wilnie" (Paweł Rokicki) i "Służby bezpieczeństwa Polskiego Państwa Podziemnego na Pomorzu" (Bogdan Chrzanowski).
Departament Spraw Wewnętrznych
W okupowanej Polsce działały legalne struktury podziemnego państwa, które zapewniały ciągłość władzy Rzeczypospolitej. Rząd na uchodźstwie kierował oporem społeczeństwa przez Delegaturę Rządu na Kraj. Obok Centralnej Komisji Badania i Rejestrowania Zbrodni Okupanta w Polsce, Krajowej Rady Odbudowy czy Kierownictwa Walki Cywilnej istniało kilkanaście departamentów, czyli ministerstw podziemnego państwa. Jednym z nich był Departament Spraw Wewnętrznych, który składał się z: Wydziału Ogólnego, Wydziału Bezpieczeństwa, Wydziału Zabezpieczenia Mienia, Głównego Inspektoratu Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa oraz Referatu Żydowskiego.
Departament organizował tajne struktury administracyjne - delegatury okręgowe i powiatowe odpowiadały urzędom wojewódzkim i starostwom. Monitorował sytuację na ziemiach wschodnich i tzw. ziemiach nowych (zachodnich), które, jak słusznie przypuszczano, po wojnie przypadną w udziale Polsce (w podziemiu przygotowywano dla nich sieć szkolnictwa, opieki społecznej, administracji). Utrzymywano szyfrowaną korespondencję z Polakami wywiezionymi na roboty do Niemiec, osadzonymi w obozach, wydawano dla nich pismo "Głos Ojczyzny". W kraju nawiązano stały kontakt z więzieniami politycznymi i obozami koncentracyjnymi. Zadaniami bieżącymi DSW było także zapewnienie bezpieczeństwa używanych przez działaczy delegatury lokali, skrzynek kontaktowych, archiwów. Rozpracowywano metody inwigilacji i działania służb okupanta, zapewniano bezpośrednią ochronę delegatom. Tutaj działał również zespół do zadań specjalnych, który zajmował się fizyczną likwidacją zagrożeń, o czym szerzej za chwilę. W podziemnym ministerstwie spraw wewnętrznych planowano sposoby zabezpieczenia mienia po okupancie, uchronienia przed dewastacją fabryk i majątków rolnych w momencie przejmowania władzy.
PKB i Straże Samorządowe
Integralną częścią Departamentu Spraw Wewnętrznych był Główny Inspektorat Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, czyli niejako komenda główna policji delegackiej. Państwowy Korpus Bezpieczeństwa podległy władzom cywilnym, miał ujawnić się w chwili wybuchu powstania powszechnego. W terenie jego odpowiednikiem były Straże Samorządowe, rodzaj policji miejskiej oraz ochotnicza Straż Obywatelska, która miała czuwać nad porządkiem na obszarach wiejskich oraz w momencie przełomu zabezpieczyć ważne obiekty użyteczności publicznej. Każda gmina wiejska miała za zadanie przygotować jeden komisariat SO, a gmina miejska - jeden lub więcej.
Niezależnie od policji delegackiej powstawały także formacje porządkowe poszczególnych ugrupowań politycznych, jak np. Milicja Robotnicza PPS-WRN czy Ludowa Straż Bezpieczeństwa. PKB i Straże Samorządowe przygotowywane były do współdziałania z funkcjonującymi w ramach Polskiego Państwa Podziemnego: Wojskową Służbą Ochrony Powstania, Wojskowym Korpusem Służby Bezpieczeństwa i Żandarmerią Polową Armii Krajowej. Jak trudna okazywała się niekiedy współpraca na styku wojsko-policja cywilna pisałem w GP nr 40 z ub.r. w artykule o służbach policyjnych w powstaniu warszawskim.
Głównym inspektorem PKB był ppłk Marian Kozielewski, ps. "Bratkowski", żołnierz Legionów, POW i Wojska Polskiego, przedwojenny policjant, który od 1934 r. był komendantem Policji Państwowej miasta stołecznego Warszawy, we wrześniu 1939 r. współorganizował Straż Bezpieczeństwa. Po jego rezygnacji stanowisko to objął Stanisław Tabisz "Pancer", "Piotrowski". Jego zastępcami byli Bolesław Kontrym "Cichocki" i najprawdopodobniej Konrad Sieniewicz.
Główny Inspektorat PKB składał się z pięciu wydziałów: Organizacyjnego, Gospodarczego, Wyszkolenia, Inspekcyjnego oraz Straży Samorządowych i Służby Śledczej. Rozwój policji delegackiej zainicjowano w czerwcu 1943 r. Do jesieni 1942 r. PKB był bowiem formacją kadrową, choć jego początków można doszukiwać się już w 1939 r., kiedy to rodziła się konspiracja w policji "granatowej". Jednym z inicjatorów spisku wśród policjantów był właśnie ppłk Marian Kozielewski, późniejszy główny inspektor Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa.
Do PKB przyjmowano mężczyzn i kobiety, którzy nie działali w konspiracji wojskowej. Po odpowiednim zweryfikowaniu mogli w nim służyć również funkcjonariusze policji "granatowej". Wielu z nich już wcześniej współpracowało lub bezpośrednio działało w podziemiu, głównie w wywiadzie AK. Na początku 1944 r. PKB liczył już ok. 11 tys. funkcjonariuszy, Straże Samorządowe były jeszcze liczniejsze. Tworzono komendy wojewódzkie, obwodowe, powiatowe, rejonowe, a w większych miastach komisariaty. Każda komenda wojewódzka miała za zadanie zorganizować oddział odwodowy w sile kompanii, a powiatowa w sile drużyny. W konspiracji prowadzono szkolenie oparte na programach przedwojennych kursów policyjnych. Wykładowcami byli funkcjonariusze PP. Organizowano kursy oficerskie, podoficerskie i specjalistyczne (m.in. kurs walki ulicznej, kurs ruchu drogowego czy służby śledczej). Wartość ideowa tych ludzi była tak wielka, że gdy po wyzwoleniu zaczęli wchodzić w struktury Milicji Obywatelskiej i MBP władze zdecydowały się na przeprowadzenie czystki w służbach bezpieczeństwa nowego państwa.
Bieżącym zwalczaniem zbrodni podczas okupacji zajmował się Urząd Śledczy PKB, który miał w Warszawie wyodrębnioną ekspozyturę o kryptonimie "Start". Przestępstwa polityczne, ale także kryminalne pozostawały również w gestii zainteresowania Kierownictwa Walki Cywilnej, po połączeniu z Kierownictwem Walki Konspiracyjnej, przemianowanego na Kierownictwo Walki Podziemnej oraz kontrwywiadu AK i lokalnych dowódców partyzanckich.
Konspiracyjne sądownictwo
Aby zapewnić legalność działań i zapobiec samosądom, należało powołać organy wymiaru sprawiedliwości, które w imieniu Rzeczypospolitej wydawałyby wyroki. Podstawę do utworzenia podziemnego sądownictwa dała uchwała Komitetu Ministrów dla Spraw Kraju w Londynie z 16 kwietnia 1940 r. Przed sądami stosowano przepisy polskiego prawa karnego i rozporządzenia władz PPP (o konspiracyjnym wymiarze sprawiedliwości czytaj w artykule obok).
Podczas konferencji w IPN skupiono się na problemie legalności funkcjonowania sądów specjalnych. Szczególnie ciekawa była dyskusja panelowa - "Czy sądownictwo podziemne rządziło się zasadami praworządności?". Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy uściślić kryteria, które podziemna Temida powinna spełniać, aby uznać ją za państwowy wymiar sprawiedliwości. W pionie śledczym IPN przyjęto pięć takich warunków. - Po pierwsze - czy sądy podziemne działały w imieniu państwa polskiego? Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Po drugie - czy sądy specjalne wymierzały kary za czyny karygodne, czyli takie, które na karę zasługiwały - wyliczał Witold Kulesza, szef pionu śledczego IPN. - W tym wypadku odpowiedź jest także twierdząca. Karano głównie za zdradę i denuncjację.
Ponadto należy jeszcze odpowiedzieć na trzy kolejne pytania:
- czy działalność sądów specjalnych skupiała się na karaniu rzeczywistych sprawców za czyny zawinione? Tu również odpowiedź jest twierdząca. Zawsze trzeba było ustalić umyślność działania sprawców;
- czy kary za czyny karygodne wymierzane były w poczuciu sprawiedliwości? Zważywszy, że 40 proc. postępowań kończyło się uniewinnieniem, a w 25 proc. orzekano karę śmierci, należy powiedzieć, że tak. Wymierzano również kary banicji oraz infamii i bardzo często stosowano zawieszenie postępowania do czasu uzyskania niepodległości;
- czy kary wymierzane były z zachowaniem elementarnych zasad procedury? Tu także trzeba odpowiedzieć twierdząco, choć z tego warunku wyłamuje się tzw. likwidacja prewencyjna, czyli np. zabicie denuncjatora, mogącego pogrążyć wielu ludzi, o których wiedział, że działają w konspiracji.
Jednym słowem - sądy specjalne działające podczas okupacji były z całą pewnością wymiarem sprawiedliwości Polskiego Państwa Podziemnego.
Trzeba jednak pamiętać, że wielu polskich prawników oprotestowało ideę sądzenia cywilnych obywateli RP, skoro wiadomo było, że sądy specjalne (na początku działały jedynie wojskowe) nie będą mogły procedować w pełnym zakresie. Co do sądów wojskowych w stosunku do żołnierzy nikt takich wątpliwości nie miał. Legalność sądów podziemnych podkreśla również fakt, że podlegali im tylko Polacy. Obywatele obcych państw - zarówno Rzeszy Niemieckiej, jak i Sowietów - nigdy nie byli sądzeni przez konspiracyjnych prawników. Publikowane czasem wyroki na funkcjonariuszy okupacyjnych były tylko formułą propagandowo-informacyjną, a likwidacja poszczególnych osób była w takich wypadkach decyzją konkretnego dowódcy i nosiła znamiona walki partyzanckiej.
Z drugiej strony - w myśl obowiązujących podczas okupacji niemieckich przepisów - samo istnienie Polskiego Państwa Podziemnego było nielegalne. W tym czasie funkcjonowały przecież niemieckie sądy specjalne (miały więc nawet taką samą nazwę), co więcej, działały opierając się na prawie poprawnie opublikowanym. Jeszcze w 1941 r. sądy te wydawały wyroki za czyny z 1939 r., jak było to choćby w przypadku dwóch sióstr Polek, które zostały skazane m.in. za udział w "przestępczym zbiegowisku". Jedna z nich 3 września 1939 r., słuchając w tłumie ludzi doniesień z frontu, uderzyła torebką Niemkę stojącą obok. Druga z sióstr, na polecenie oficera żandarmerii, przeszukała ją. Obie siostry zadenuncjowano w 1941 r., gdy rozpoznano je na ulicy. Zostały zgilotynowane.
Takich kazusów w aktach śledztw prowadzonych przez Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu jest więcej. Pracownicy IPN przekazywali te sprawy do właściwych prokuratur w Niemczech, a tam je umarzano, gdyż np., jak zeznał jeden z przesłuchiwanych, któremu zarzucono wydanie około 1000 wyroków śmierci, działał on w głębokim przekonaniu wypełniania prawa. A poza tym... skazani nigdy nie protestowali, a więc, domniemywał, że zgadzali się, iż wyroki są sprawiedliwe. Dopiero w 1998 r. Bundestag uznał za nieważne wszystkie wyroki niemieckich sądów specjalnych. Aby uzyskać unieważnienie konkretnego wyroku, trzeba jednak zwrócić się bezpośrednio do strony niemieckiej, a sprawy mają rozpatrywać prokuratury... właściwe ze względu na miejsce działania sądu specjalnego. Przypadki z Polski są więc kierowane do sądu najwyższego, a ten wyznacza jakąś prokuraturę w Niemczech. Aby postępowanie się rozpoczęło, musi być jednak jeszcze oświadczenie woli samych zainteresowanych, a ci przeważnie nie żyją.
Jak trudne jest dochodzenie dziś sprawiedliwości, może świadczyć również przykład obywatela polskiego, pomińmy i tym razem dane osobowe, który już w czasie wojny zmienił imię Jerzy na Georg, a który wyrokiem podziemnego wymiaru sprawiedliwości został za denuncjację swoich szkolnych kolegów i udział w śmierci innych ludzi skazany na karę śmierci. Role jednak odwróciły się i Georg R. zabił dwóch wykonawców wyroku, sam zostając jedynie ranny. Wojnę przeżył i dopiero w latach 90. został rozpoznany na ulicy jednego z niemieckich miast. Sprawę skierowano do prokuratury. Przesłuchano świadków. Nikt jednak nie widział momentu zabijania. Georg R. przyznał się tylko do tych dwóch zabójstw, argumentując, że była to obrona konieczna. Witold Kulesza dowodził z kolei, że było to wykonanie wyroku wydanego przez sąd Polskiego Państwa Podziemnego. Prokurator niemiecki nie podzielił jednak tej argumentacji i postępowanie umorzono, gdyż nie było wystarczających dowodów winy, dokumentujących zabójstwa Polaków w Lidzie, za które Georg Jerzy został skazany przez polski sąd specjalny.
mjr Kontrym - bohater zapomniany
Ciekawy, przyjęty brawami, wykład na konferencji w IPN wygłosił Zdzisław Uniszewski. Opowiedział o niezwykle barwnej postaci - mjr. Bolesławie Kontrymie. Ten kawaler Krzyża Orderu Virtuti Militari, trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych był przedwojennym policjantem, ale nie tylko... Gdy w 1918 r. jako ułan II Korpusu Polskiego w Rosji, dostał się do niemieckiej niewoli, długo nie zagrzał tam miejsca. Po ucieczce przedzierał się do formowanych oddziałów polskich. Został jednak złapany przez bolszewików i wcielony do Armii Czerwonej. Ukończył nawet Akademię Sztabu Generalnego w Moskwie, gdzie uzyskał uprawnienia kombryga (dowódca brygady - stopnie wojskowe w Armii Czerwonej wprowadzono w 1935 r.). Został trzykrotnie odznaczony Orderem Czerwonego Sztandaru. Jednocześnie pracował dla polskiego wywiadu. Po powrocie w 1922 r. do Polski Kontrym służył w Straży Granicznej, a następnie w Policji Państwowej. Za akcję pod Lublinem, gdzie w czasie zasadzki przeciw bandytom został postrzelony, otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi. We wrześniu 1939 r. pracował w stopniu komisarza (był to odpowiednik kapitana WP) jako naczelnik urzędu śledczego w Wilnie. Został internowany na Litwie, skąd przez Estonię przedarł się do Sztokholmu. Walczył pod Narwikiem, we Francji, a po jej kapitulacji przebił się wraz z grupą żołnierzy aż do Lizbony, skąd dostał się do Wielkiej Brytanii. Stąd po przeszkoleniu w 1942 r. jako cichociemnego zrzucono go do kraju.
Mjr Kontrym "Żmudzin" był
dowódcą III Odcinka wydzielonej organizacji dywersyjnej "Wachlarz",
potem szefem Kedywu Okręgu AK Brześć, a następnie pod pseudonimem "Cichocki" został szefem służby śledczej w Głównym Inspektoracie PKB oraz zastępcą inspektora policji delegackiej. Jednocześnie "Żmudzin" dowodził specjalną grupą bojową "Sztafeta", "Podkowa", która była oddziałem dyspozycyjnym naczelnika oddziału bezpieczeństwa, wchodzącego w skład Wydziału Bezpieczeństwa DSW. Zadaniem czterdziestoosobowej komórki była ochrona delegata rządu na kraj oraz wykonywanie wyroków śmierci na konfidentach, zdrajcach i kryminalistach, skazanych przez podziemne sądownictwo. Jesienią 1943 r., "Sztafeta" prowadziła przygotowania do rozbicia więzienia na Pawiaku, akcja jednak została w ostatniej chwili odwołana przez delegaturę. Na początku 1944 r. Kontrym zaczął opracowywać plan opanowania obozu na Majdanku. Uznano go jednak za niewykonalny. A przecież ludzie "Żmudzina" mieli na swoim koncie takie akcje, jak choćby uprowadzenie mercedesa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, za który wykupiono z gestapo kilku więźniów.
Na koncentrację do powstania warszawskiego stawił się niemal cały oddział "Podkowy". Kontrym nie objął funkcji szefa służby śledczej, ale przejął dowodzenie formacji liniowej. W czasie powstania doskonale wykorzystywał taktykę walki w mieście. Był czterokrotnie ranny. Po upadku powstania dostał się do niewoli. W kwietniu 1945 r. udało mu się z niej zbiec, przejść linię frontu i dostać się na teren działania 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka, gdzie dosłużył się stopnia majora czasu wojny. Dowodził kompanią w IX batalionie Strzelców Flandryjskich. W 1947 r. powrócił do kraju i podjął pracę jako urzędnik w Zjednoczeniu Przemysłu Roszarniczego. 13 października 1948 r. został aresztowany przez UB. Poddany torturom w tajnym areszcie w Miedzeszynie nie załamał się. Do końca nie chciał wyjawić agentury komunistycznej z czasów pracy w Policji Państwowej, na czym szczególnie zależało oprawcom. W 1952 r. skazano go na karę śmierci, zarzucano mu kierowanie PKB - organizacją "zbrodniczą i faszystowską". Wyrok wykonano w styczniu 1953 r. Ciało zniszczono lub pochowano w nieznanym dotąd miejscu. W 1957 r. mjr Bolesław Kontrym został pośmiertnie zrehabilitowany.
PAWEŁ OSTASZEWSKI
zdj. autor
http://www.gazetapolicyjna.policja.pl/archiwum/1004/s10a1.html
*****************************************************
Akcje KWC przeciwko kinom i loterii niemieckiej.
W zakresie działań Kierownictwa Walki Cywilnej znajdowało się również zagadnienie kin i loterii niemieckiej. W kinach wyświetlano wyłącznie filmy dostarczone przez wydziały propagandy odnośnego dystryktu, które służyły tylko celom niemieckim.
Masowe uczęszczanie polskiego społeczeństwa, szukającego w okupacyjnej codzienności każdej formy rozrywki, uznano za zjawisko bardzo szkodliwe.
Z tego tytułu podejmowano różnego rodzaju akcje, takie jak:
- pisanie na murach kin i ulicach napisów zohydzających uczęszczanie na seanse filmowe ("Tylko świnie siedzą w kinie"),
- rozsypywanie po kinach ulotek antykinowych,
- wylewanie substancji cuchnących, a nawet niszczących odzież,
- odpowiednia propaganda w prasie podziemnej.
Po prawej: plakat "Tylko swinie siedzą w szwabskim kinie"."
Wszystkie te działania nie zawsze odniosły pożądany skutek, bowiem kina dalej działały, a chętnych do oglądania seansów nie brakowało.
W związku z tym KWC postanowiło dokonać w Warszawie i gdzie się da, kilku uderzeń na kina celem zniszczenia w nich aparatur. Zadania tego podjęła się organizacja "Zryw", będąca podziemną ekspozyturą odłamu Stronnictwa Pracy kierowanego przez Zygmunta Felczaka i Widy-Wirskiego.
W tym samym dniu i o tej samej godzinie kilka uzbrojonych zespołów "Zrywu" wtargnęło do kin i po sterroryzowaniu obsługi, spaliły lub uszkodziły w inny sposób aparaturę.
Akcja powiodła się w sześciu warszawskich kinach (w innych natrafiono na przeszkody), które na jakiś czas pozostały unieruchomione. Podobne akcje przeprowadzono również w Częstochowie , gdzie zniszczono dwie aparatury, oraz w innych miejscowościach.
W związku z ogłoszonym przez KWC bojkotem niemieckiej loterii w Generalnej Guberni, te same ekipy dokonały w Warszawie 28 października 1943 r., uderzenia na kolektury i w sześciu punktach zniszczyły książki handlowe i zabrały bilety, których późniejszy los opisuje barwnie Stefan Korboński:
"W kilka dni później (po akcji "Zrywu") ludność Warszawy ze zdziwieniem patrzyła na pędzący z ogromną szybkością po głównych ulicach samochód, z którego jacyś ludzie wyrzucali w powietrze pęki ulotek. Rozchwytywano je, wietrząc w tym jakąś akcję podziemną. Istotnie, były to bilety niemieckiej loterii zaopatrzone po drugiej stronie w napis wzywający Polaków do jej bojkotu".
Sabotaż kontyngentów żywnościowych.
Możliwości produkcji żywnościowej, terenów Rzeczpospolitej, miały ogromne znaczenie dla gospodarki III Rzeszy. W planach administracji okupacyjnej Polska miała grać rolę spichlerza, z którego Niemcy mieli czerpać zboże, mięso, nabiał, itd. Według Niemców polityka ta miała obowiązywać, także po wygranej wojnie.
Kierownictwo Walki Cywilnej postanowiło sobie bardzo ambitny plan obrócenia tych planów wniwecz, przystępując do bojkotu i sabotażu wszelkiego rodzaju przymusowych kontyngentów, nakładanych przez okupanta na polskiego rolnika.
Na łamach Biuletynu Informacyjnego nr 38 z 1 października 1942 r., wydano odpowiednie odezwy i rozpoczęto szeroko zakrojoną propagandę. Głównym wykonawcą tej akcji ustanowiono - co zrozumiałe - podziemny Ruch Ludowy wraz z jego dobrze rozbudowaną prasą a przede wszystkim z Batalionami Chłopskimi.
W następnym etapie zostały wydane szczegółowe instrukcje sabotażu kontyngentów, których zestawienie z lat 1941 - 43 r. przedstawił Stefan Korboński w swoim dziele "Polska Podziemna" (depesze radiostacji "Świt"):
"Podajcie kilkakrotnie jednolite wskazówki dla akcji antykontyngentowej. Oddać zboże tylko w ostateczności, jak najmniej, jak najgorsze i jak najpóźniej. Ukrywać ile się da lub sprzedać na wolnym rynku. Nie wolno palić ani na pniu, ani w stogach, ani w stodołach. Organizacje winny palić akta i spisy kontyngentów wszędzie gdzie są, fałszować kwity, palić magazyny ale tylko puste, zakażać środkami nietrującymi np. naftą magazyny prowizoryczne, niszczyć młocarnie na niemieckich punktach zbornych, ale nie chłopa. Wójtowie, sołtysi i sekretarze gminni, komisje kontyngentowe, personel spółdzielni rolniczo - handlowych, agronomowie gminni i wioskowi winni stosować odpowiedni sabotaż. Gorliwość będzie karana. Poufne. Komuniści chcą wszystko palić. Hasła pełnego bojkotu nie rzucamy, gdyż wybuchłaby z miejsca walka. Nowak."
"Powiedzcie kilka razy, że jesteśmy przeciw paleniu zbóż na pniu, które należy sprzątać i jak najwięcej ukryć dla ludności polskiej, bojkotując przy tym kontyngenty. Poufne. Dywersanci sowieccy palą w powiecie Grójec i innych. Chłopi nie wiedzą jak się zachować. Nowak".
Całkowity bojkot kontyngentów był zakazany, bowiem groziłby on całkowitymi represjami wobec ludności polskiej. Został on ogłoszony dopiero w przeddzień Powstania Warszawskiego w odniesieniu do terenów po prawym brzegu Wisły, a już w czasie Powstania w stosunku do reszty terenów, jakie jeszcze były w posiadaniu Niemców. Starannie przygotowane instrukcje uczyły także wieś, jak ukrywać i zabezpieczać artykuły żywnościowe przed zepsuciem. Chodziło o ochronę miast przed głodem, pełnych bezrobotnej biedy miejskiej, przez stałe wzywanie wsi do szybkiego i nielegalnego dostarczania do miast żywności po niskich cenach. Po lewej: Lukę między potrzebami organizmu ludzkiego, a normami żywieniowymi zapełnił szmugiel i handel na czarnym rynku.
W tych celach została przeprowadzona akcja terroryzowania urzędników ściągających kontyngenty, na przykład "kolczykarzy", którzy rejestrowali i znakowali bydło - dla nadgorliwych wyznaczano karę chłosty.
KWC zalecało zanieczyszczanie magazynów i wagonów oraz otwieranie wagonów w czasie transportów i wysypywanie ziarna. Zostało zarządzone w pewnych punktach, nadających się do tego, wręcz uderzanie zbrojne na transporty i odbijanie - na przykład - wywożonego bydła.
Jak się miało szybko okazać wieś polska odpowiedziała na odezwy KWC zgodnie z oczekiwaniami. W realizowaniu zamierzeń Walki Cywilnej, celowali zwłaszcza chłopi, których trudniej było Niemcom kontrolować niż majątki ziemskie. Jeśli zaś chodzi o pomysłowość w omijaniu niemieckich zarządzeń, to godna ona jest przytoczenia:
Przekupywano urzędników, dostarczano to samo bydło i zboże po kilka razy, ukrywano bydło przed rejestracją, nagminnie fałszowano kwity na rzekomo dostarczone zboże i bydło, fałszowano sam proces kolczykowania itd.
Kiedy oddziały partyzanckie w terenie zaczęły śmielej operować po kraju, utarł się nowy proceder. I tak na przykład, partyzanci zabierali z dworu dwie świnie, a wystawiali kwit na sześć sztuk. Niemcy, zgrzytając zębami, honorowali te pokwitowania.
Okupant próbował wszelkich sposobów, aby to zmienić - włącznie z represjami, podczas których palono całe wsie i mordowano chłopów, ale nie miało to w skali krajowej odpowiedniego skutku. Sabotaż był tak powszechny, że Niemcy byli w praktyce bezsilni. Kierownictwo walki Cywilnej nie pozostawało bierne.
Potwierdzają to depesze i zarządzenia przez nią wydane:
"26 sierpnia 1943 r. Pogróźcie kreishauptmannowi w Sochaczewie, dr Schönowi, który sam podpala gospodarstwa za niedostarczenie kontyngentów".
"26 sierpnia 1943 r. Podkreślajcie, ze nie wolno palić zboża w stogach, stodołach itp. ani niszczyć w młockarni u producentów, lecz niszczyć dostawy kontyngentowe w punktach zbornych niemieckich".
9 października 1943 r. Ściąganie kontyngentów, zwózka i dostawa odbywająca się w całej GG pod ochroną oddziałów wojska, żandarmerii i uzbrojonych urzędników niemieckich. Niemcy zmobilizowali wszystkie siły".
20 października 1943 r. W gminie Samsonów, powiat Kielce, żandarmi niemieccy ściągnęli wszystkich sołtysów i komisje kontyngentowe i pobili ich ciężko za niedostarczanie na czas kontyngentów. W końcu września Niemcy otoczyli miasto Skaryszew, powiat Radom i za niedostarczenie kontyngentów zabili pięć osób, bili i rabowali ludność i zabrali 150 krów".
"5 listopada 1943 r. Komunikat KWP z 30 października. Dnia 13 września we wsi Szarpsko, powiat Opoczno, oddziały nasze zniszczyły całkiem ekspedycję karną, złożoną z 10 żandarmów, która zagarnęła kontyngenty i pastwiła się nad ludnością".
Ukoronowaniem akcji sabotażu kontyngentów było zniszczenie akt kontyngentowych na terenie GG, a poza nią tam gdzie warunki na to pozwalały. Akta te przechowywane były w urzędach gminnych i były podstawą wymiaru kontyngentów. W założeniach Kierownictwa Walki Cywilnej - bardzo słusznych zresztą - akcja taka miała wprowadzić całkowity chaos na tym polu.
Jako operację uzupełniającą KWC nakazało palenie tartaków i gorzelni oraz unieruchamianie mleczarń, by w ten sposób zapobiec wyniszczaniu lasów, przeróbce zboża na spirytus dla Niemców i wywożeniu polskiego masła do Rzeszy. Cała akcja przeciągnęła się na okres kilku tygodni. Została przeprowadzona w ten sposób, że w danej okolicy miejscowy komendant BCH czy AK zorganizował tyle uzbrojonych grup, ile na jego terenie było urzędów gminnych i uderzył na nie tej samej nocy. Terroryzowano urzędników i zabierano akta kontyngentowe, a gdzie to nie było możliwe, palono cały urząd ze wszystkim.
W późniejszych tygodniach w wielu miejscach trafiano już na ochronę w postaci żandarmów i policji granatowej. Z reguły jednak zdobywano urząd gminny ze stratami po obu stronach. Akcja rozlała się bardzo szeroko i dała zamierzony rezultat.
Do 30 czerwca 1943 r. uzyskano następujące wyniki:
- 14 spalonych urzędów pracy,
- 41 spalonych innych urzędów niemieckich,
- 300 urzędów gminnych,
- 113 unieruchomionych mleczarni,
- 30 spalonych tartaków,
- 132 młockarnie uszkodzone lub zniszczone w majątkach pod zarządem niemieckim,
- 2 magazyny spalone.
Łącznie akcją tą zostało objętych 28 powiatów, jej efektem była całkowita dezorganizacja aparatu eksploatacyjnego okupanta na tych terenach, z której już nigdy się nie dźwignął.
Drugą stroną medalu było zaopatrywanie miast w żywność i wymiana towarów między wsią a miastem. Administracja okupacyjna wyznaczyła Polakom racje głodowe. Nie można było przy nich umrzeć, ale trudno było również żyć.
Wartość odżywcza produktów kartkowych w Warszawie wynosiła:
w styczniu 1941 r. - 863 kalorie,
w styczniu 1942 r. - 1119,
w marcu 1942 r. - 552,
w kwietniu - 468,
zaś wskaźnik płac taryfowych dla pracowników umysłowych, przyjmując lipiec 1939 r. za 100, wynosił nominalnie 92, faktycznie 6, dla osób fizycznych nominalnie 133, faktycznie 9. Śmiertelność wzrosła czterokrotnie, liczba urodzin spadła poniżej cyfry zgonów.
22 września 1943 r. Niemcy ogłosili nowe normy przydziału żywności dla Polaków, które jeszcze bardziej pogorszyły tą sytuację.
Lukę między normalnymi potrzebami ludzkiego organizmu a normami wyznaczonymi przez okupanta wypełnił polski szmugler.
Sabotaż przymusu pracy.
W planach gospodarki niemieckiej, obliczonej na zaspokojenie potrzeb wojennych III Rzeszy, obok żywności, jaką miała dostarczyć Polska, równie ważna była niewolnicza siła robocza. Bardzo szybko administracja okupacyjna zaczęła realizować program przymusowego wcielania do grup roboczych.
Wydano szereg rozporządzeń wprowadzających przymus pracy na rzecz okupanta i to nie tylko na terenie Polski, ale także i w Rzeszy.
To ostatnie łączyło się z przymusowym wywozem robotnika do Niemiec. Utworzono sieć specjalnych urzędów pracy (Arbeitsamtów), których zadaniem było przeniesienie siły roboczej z terenów GG do Niemiec. Do dyspozycji tych urzędów oddano zarówno żandarmerię niemiecką jak i policję granatową. Po lewej: Werbunek Polaków do pracy w Niemczech, był dla okupanta zadaniem priorytetowym.
Kierownictwu Walki Cywilnej przypadło w udziale przeciwdziałanie tej akcji. Akcji która miała dla Niemiec ogromne znaczenie.
Rozpoczęto od generalnej propagandy bojkotu każdego rodzaju pracy przymusowej w Rzeszy, wydając cały szereg odezw, oświadczeń, i instrukcji, wskazujących na metody, jakie należało stosować przy uchylaniu się przed naborem.
Zostały one rozpowszechnione po całym kraju za pomocą radiostacji "Świt", względnie BBC, prasę podziemną oraz drogą organizacyjną wszystkich ugrupowań podziemnych.
Karta Pracy wystawiana polskim robotnikom przymusowym.
Zdjęcie ukazało się dzięki życzliwości Pana Jerzego Marcinkowskiego.
kliknij obraz aby go powiększyć KWC wezwało także do całkowitego bojkotu tzw. pracy budowlanej (Baudienstu) i ostrzegło pracodawców, by nie stosowali niemieckich ordynacji taryfowych, obniżających o 20 - 30 % głodowe normy robotników, które były obliczone na to, by ich zmusić na wyjazd do Rzeszy.
Zakazano również - pod groźbą kary - przyjmowania posad werbowników na roboty do Niemiec oraz dokonywania pracodawcom wyboru spośród pracowników tych, którzy mieli być wywiezieni do Niemiec. Poza tym zagrożono funkcjonariuszom policji granatowej i urzędów pracy represjami na wypadek brania przez nich udziału w łapankach na roboty. Wydano także specjalną odezwę o sabotaż wywożenia do Rzeszy dziewcząt od lat osiemnastu, a chłopców od siedemnastu.
Oto kilka depesz radiowych KWC, mówiących o bojkocie werbowania do pracy przymusowej:
"23 kwietnia 1943 r. Dziś rozlepiono odezwę burmistrza Leista, wzywającą do dobrowolnego zgłaszania się do pracy w Rzeszy i GG, gdyż inaczej - środki przymusowe. Zapewnia on wyżywienie jak dla Niemców, opiekę księży, dobre mieszkanie itd. Wezwijcie imieniem KWC do oporu".
"8 maja 1943 r. Ostrzeżcie Okręg Lubelski, że zostaną powołane do pracy według zasad wojskowych roczniki od 18 do 20 włącznie. KWC zakazuje stawiania się. To samo dotyczy lwowskiego i białostockiego. Poufne. Mamy w ręku afisze przygotowywane przez Niemców w Lublinie".
"4 czerwca 1943 r. Doręczono mi (Korbońskiemu) afisz, rozlepiony przez dowódcę policji i SS na okręg białostocki, z odezwą do ludności, stwierdzającą nie stawianie się zmobilizowanych do pracy i aresztowanie z tego powodu 100 osób. Odpowiedzialne, jeśli zmobilizowani nie stawią się przez tydzień. Odezwa wzywa ludność do uwolnienia się od terroru KWC, które szerzy niepokój i kłamstwa. Wyraźcie od KWC ludności tej uznanie".
"26 czerwca 1943 r. Pogróźcie stadthauptmannowi Kremerowi w Krakowie, który zmusza przedsiębiorców polskich do osobistego przyprowadzania 20 % swych pracowników do obozu przy ulicy Wąskiej celem wysłania ich do Rzeszy. Chodzi on stale z eskortą".
Zdjęcie ukazało się dzięki życzliwości Pana Jerzego Marcinkowskiego.
kliknij obraz aby go powiększyć KWC nie ograniczyło się tylko do samego grożenia nadgorliwym urzędnikom niemieckim, oraz tym Polakom, którzy wysługiwali się administracji okupanta. Do głosu doszły również, wspomniane już przeze mnie wyżej sądy specjalne oraz represje przeciwko funkcjonariuszom urzędów pracy i policji granatowej. Proces ten zapoczątkował, także już wspomniany przeze mnie, wyrok na Izydora Ossowskiego.
Kierownictwo Walki Cywilnej tolerowało natomiast pracę w fabrykach, przedsiębiorstwach i instytucjach, objętych przez Niemców na terenie Polski, wychodząc z założenia, że porzucenie w ogóle pracy i "narodowe bezrobocie" jest nie do urzeczywistnienia.
Tutaj bojkot pracy został zastąpiony propagandą "małego sabotażu", "Akcją żółwia", to jest zwolnionego tempa pracy itp.
Zostały wydane również instrukcje mówiące o celowym niszczeniu maszyn przez złe i niedbałe obchodzenie się z nimi, marnotrawieniu surowca, niszczeniu i wynoszeniu gotowych wyrobów z fabryk. Wydano wskazówki jak należy dezorganizować pracę i transport itd.
Wszystkie te zarządzenia trafiały na podatny grunt, i tak np z kosztownych metali lekkich, przeznaczonych na budowę samolotów, produkowano na lewo zapalniczki, cygarniczki i różne ozdoby czy świecidełka, które znalazły się w masowej sprzedaży na terenie GG. Z cennej stali wyrabiano również dla AK pistolety maszynowe.
Bojkot pracy w Rzeszy przybrał masowy charakter i Niemcom od kwietnia 1940 do kwietnia 1942 r., udało się wywieźć 68 000 osób. W samej Warszawie urzędy pracy ścigały w tym czasie 12 600 osób uchylających się od pracy. W praktyce od pracy uchylał się każdy, kto tylko miał jakiekolwiek możliwości.
Używano fałszywych świadectw lekarskich mówiących o niezdolności do podjęcia pracy, mieszkano w lokalach bez zameldowania się, fałszowano wiek na dokumentach, produkowano masowo lewe dowody zatrudnienia itp.
Okupant zareagował jak zwykle w takich przypadkach wzmożeniem represji. Jak już wspomniałem na wsi charakteryzowały się one paleniem wsi i mordowaniem podejrzanych, w miastach natomiast wzmożeniem wyłapywania ludzi na ulicach w tzw. łapankach. Miało to ten skutek, że wywołało masową ucieczkę młodzieży do lasu, co ogromnie wzmogło w całym kraju akcję partyzancką.
Odpowiedź na represje w miastach była natychmiastowa. W momencie gdy przygotowywano atak na urzędy gminne, w kierowniczych sferach Walki Cywilnej postanowiono równolegle zaatakować siedziby Arbeitsamtów, nakazując palenie ich bez wyjątku i ze wszystkim. Akcja ta była znacznie trudniejsza, gdyż urzędy pracy mieściły się z reguły w miastach lub miasteczkach. Przeprowadzona większymi oddziałami i z większym ryzykiem dała nieco mniejsze, mimo to - według szefa KWC - zadowalające rezultaty. Zdołano spalić kilkanaście urzędów pracy i zdezorganizować na dłuższy czas ich funkcjonowanie poprzez zniszczenie kartotek i spisów będących podstawą poboru.
Nie udało się natomiast spalić Urzędu Pracy w Warszawie, który mieścił się w gmachu Ziemstwa Kredytowego przy rogu Mazowieckiej.
Akcje manifestacyjne Walki Cywilnej.
Do głównych zadań Walki Cywilnej należało również podtrzymywanie na duchu społeczeństwa polskiego i deprymowania okupanta oraz dawanie wyrazu uczuciom patriotycznym, gdy wymagały tego wypadki.
Pierwszemu celowi służyły takie akcje jak podłączenie się egzekutywy KWC, 3 maja 1943 r. w Warszawie w sieć megafonów ulicznych i nadanie przez nie patriotycznej audycji oraz hymnu narodowego. Przechodnie zbici w gęsty tłum, w czasie grania hymnu narodowego obnażyli głowy. Zaniepokojeni Niemcy szybko się oddalili.
Podobna sytuacja miała miejsce również w Warszawie 31 lipca 1943 r. w czasie zjazdu kierowników okręgowych Walki Cywilnej, którzy jej się przysłuchali na Nowym Świecie. Tym razem Niemcy zaczęli z ulic uciekać.
Podobnemu celowi służyło wydanie w marcu 1943 r. sfałszowanego nadzwyczajnego dodatku "Nowego Kuriera Warszawskiego", który pod zewnętrzną szatą warszawskiej gadzinówki zawierał w treści informacje o Armii Polskiej na Zachodzie i kpił niemiłosiernie z Hitlera i rzekomych zwycięstw niemieckich. Sprzedawany na ulicach Warszawy przez tych samych co zwykle chłopców gazeciarzy, został bardzo szybko rozchwytany przez warszawiaków. Ten sam wyczyn został powtórzony z tym samym skutkiem 6 maja 1944 r.
Drugiemu celowi służyły akcje podjęte w związku z ze śmiercią gen. Władysława Sikorskiego 4 lipca 1943 r. Delegat Rządu Jan Stanisław Jankowski, zarządzeniem z 7 lipca 1943 ogłosił żałobę narodową i wezwał do powstrzymania się od wszelkich rozrywek, by w skupieniu przeboleć stratę.
W wykonaniu tego zarządzenia organy Walki Cywilnej rozlepiły w Lublinie 200 klepsydr z podpisem KWC, zawiadamiających o śmierci Naczelnego Wodza. Podobna akcja miała miejsce w Krakowie oraz oczywiście w Warszawie. Zakończeniem tej akcji w stolicy była zmiana nazwy Alej Jerozolimskich na Aleje gen. Sikorskiego, dokonana przez przybicie na rogach Alej odpowiednich metalowych tabliczek. Identyczne zmiany nazw zostały przeprowadzone w innych miastach Generalnej Guberni.
Istnieją trzy wersje Medalu Honoru, po jednej dla każdego z rodzajów amerykańskich sił zbrojnych. Różnią się od siebie drobnymi detalami. Na zdjęciu Medal Honoru Sił Powietrznych USA - taki sam, jaki otrzymał sierżant Henry Erwin.
PS.
KOMENTARZ z 22.I.2012
( )
Akcji w tej skali trudności nie przeprowadza się w tak prymitywny sposób. Po pierwsze trzeba wywołać temat, po drugie podzielić frajerów na obozy, na przykład STOP FASZYZMOWI w sieci lub jeszcze lepiej pedofilii. Integracja kontra nacjonalizm, otwartość kontra ksenofobia, palenie marihuany przeciw zakazowi aborcji. Nie ma tematu nie ma wojny. Po trzecie śmiertelne zagrożenie, czerwony alarm, Boeingi wymierzone w WTC, atomowa zagłada z Chin, mobilizacja kultury zachodniej. Coś musi solidnie pieprznąć, jakieś 20 tysięcy w cywilizowanym zachodnim kraju spłonąć żywcem, wtedy dla wspólnego dobra zdecydujemy się na ograniczenie. I co ważne? Internet jak najbardziej będzie, ale jaki? Taki jak telewizja, jak prasa, jak Coca Cola. Wchodzimy na czyściutki pozbawiony żółci portal i po wypełnieniu formularza z podaniem PESEL, będziemy mogli napisać, że pięknie wyglądała pani Merkel w beżowej garsonce albo pan Barack w szortach. Tymczasem bezpośrednio zainteresowani: pudelek.pl., gazeta.pl jednoczą się z ludem i zawiadamiają, że idzie wojna. Cieszą się, że zaatakowano sejm.gov.pl. Nie ma szans na likwidację Internetu, ale jest parcie na oddanie Internetu we właściwe ręce. Na oczach frajerów żaden fachowiec tego nie zrobi, jeśli się odbędzie reprywatyzacja, to w taki sposób, że się frajerstwo samo pozabija o to, żeby zaszła. A ten cyrk pod nośnym kryptonimem ACTA, jest tylko poligonem. Wojna dopiero przed nami i szykujmy się, myślmy, bądźmy faszystami przeciw „dorobkowi zachodniej cywilizacji”. Ten cyrk to usypiacz, za chwilę wyjdzie Donald, Barack, Merkel i uratują Internet.
PS No chyba, że na ogólny stan świadomości wystarczy ten prostacki numer, ale wtedy nie ma o czym mówić i pisać.