o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZAMACH 10.IV.. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ZAMACH 10.IV.. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 października 2011

ZBRODNIA SMOLENSK' * z przedmową Wiktora Suvorowa


INTRODUCTION.
" Kiedy rozmawiam przez telefon z licznymi znajomymi w Polsce, wszyscy niemalze mowia z przerazeniem, co to bedzie jak zostanie wprowadzony podatek katastralny. Zadna z partii wlacznie z PIS nie chce sie w tej kluczowej dla przecietnych Polakow sprawie wypowiadac. Prof Rybinski, ktory byl viceprezesem NBP za Kaczynskich mowi otwartym tekstem, ze taki podatek powinien w Polsce zostac wprowadzony. W Chicago od mieszkania na peryferiach miasta wielkosci okolo 60 m. kw, podatek ten wynosi 2200 USD rocznie. "    całośćTU
(  )
   Wszakże nowe idzie. Nowa rewolucja. Trzeba bowiem obalić w Polsce to czego się przez lata komunistom nie udało. Ostatnie bastiony wiary i tradycji. Raz na zawsze pożegnać się z polskością i patriotyzmem. Takie mają plany, a zadanie realizuję nie tylko RPP. Większość partii działa na różnych odcinkach tego dzieła. Po to specjaliści od gospodarki, nikt jej skuteczniej nie wyprzeda i rozłoży. Mają też niewątpliwe zasługi w kreowaniu PiS-u na największe zagrożenie dla szczęścia i dobrobytu Polek i Polaków. Przeszkodę na drodze do Krainy Szczęśliwości, która to jak widzimy nadchodzi i z każdym dniem jest coraz bliżej. Bolszewicy opanowali Europę, wymierne efekty są widoczne gołym okiem. Jak zwykle na grzbietach mas wyjechali na same szczyty władzy i bawią się znakomicie. Jedyną metodą by się ich pozbyć nie musi być terror, masowe egzekucje, czy też pogromy. Trzeba ich odciąć od swoich oficerów i szeregowych żołnierzy. W pierwszym rzędzie należy załatwić i pogonić, za pomocą dostępnych narzędzi, m.inn. obowiązującego w Polsce prawa, rechoczących bezsilnie, nie posiadających żadnego fundamentu inżynierów dusz. A piechota sama weźmie nogi za pas.
..Nie trzeba kupować narodu, wystarczy mieć tych inżynierów dusz i to zupełnie załatwia problem zniewolenia...”.
Opis: Wypowiedź Stalina z okresu 1945–1950, o roli elit w narzucaniu ustroju komunistycznego w powojennej Polsce: „Oblicza PRL. Najnowsza historia Polaków” – dodatek historyczny Instytutu Pamięci Narodowej do gazety Rzeczpospolita nr 2 z 20 listopada 2007 r., s. 13
Obecni Przywódcy Narodu poszli dalej, za pomocą inżynierów z Czerskiej i Wiertniczej oraz lichwy jaką uprawiają w Polsce banki kupili za koraliki znaczną część mieszkańców Polski. Którzy niezbyt dokładnie przeczytali „umowę kredytową”. A pod nią jak byk, ale za to maczkiem napisano - „umowa nie rodzi żadnych wzajemnych zobowiązań, za wyjątkiem natychmiastowej wymagalności jej spłaty przez pożyczkobiorcę. Łącznie ze zobowiązaniami zaciągniętymi przez PO w imieniu Polski”.
Nie tylko finansowymi jak widać.
...Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora.(...) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami...”.
Lenin w roku 1920 do Jules'a Humberta-Droza, członka kierownictwa III Międzynarodówki.
Źródło: Prof. Andrzej Nowak,Czas nowoczesnych patriotów, Nasz Dziennik, 10–11 listopada 2010.
Mam nadzieję, a nawet pewność, że tak jak choćby w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej rozliczono „jurgieltników” - płatnych zdrajców Ojczyzny, tak i wkrótce rozliczymy z pobranego z Niemiec i Rosji „jurgieltu” ( link ) ludzi na szczytach władzy, ale i też tych pomniejszych czynowników, te masy, bez których nie mogliby kontynuować bolszewickiego dzieła. Bolszewicy mają bowiem jedną charakterystyczną cechę - nie ustaną dopóki nie zniszczą i nie zmienią wszystkiego co jest w stanie pokazać, iż piękne "Kwiaty i Owoce Rewolucji", to w istocie chwasty i pasożyty jeno są.
Z jednym w pełni zgadzam się z tow. Leninem -
...Rewolucja bez plutonów egzekucyjnych jest pozbawiona sensu...”.
Uważam jednak, że nie plutony... i tu znowu kłania się wieczna myśl tow. Lenina -
...Kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy....”.
I z dedykacją dla Komisji Jerzego Milera -
...Jedynie ten rząd [rząd radziecki] może utworzyć komisję w celu przeprowadzenia wyczerpującego i publicznego dochodzenia w sprawie korniłowców, jak również we wszystkich innych, choćby wytoczonych przez burżuazję sprawach – i partia bolszewików ze swej strony wezwała by robotników do zupełnego posłuszeństwa tylko takiej komisji i do współdziałania z nią...”.
Źródło: Zadania rewolucji – Dzieła wybrane, t.3, str. 13.
Oraz dla „Wymiaru Sprawiedliwości” w Polsce -
...Sąd nie powinien uchylać się od stosowania terroru; takie zapewnienie byłoby oszukiwaniem siebie lub innych – powinien natomiast uzasadnić i zalegalizować go pryncypialnie, jasno, bez fałszu i bez upiększania....”.
http://jwp-ne.nowyekran.pl/post/31251,bolszewicka-mentalnosc

*********************************************************************

 p a l i k o t u s z c z y z n a

 

 Recenzja: "Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu"



"Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu" - to publikacja najbardziej kompleksowo i najbardziej przekonująco wyjaśniająca, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r. w okolicach lotniska Siewiernyj. Dzieło to zostało napisane przez grupę niezależnych ekspertów (w tym z udziałem zagranicznych specjalistów: z Wielkiej Brytanii, USA, Izraela, Rosji), głównie wojskowych  i ludzi ze służb specjalnych. Już sam fakt, że przedmowy do tej książki napisali Wiktor Suworow oraz szef stowarzyszenia byłych pracowników amerykańskich służb wywiadowczych mówi sam za siebie. Autorzy wykonali kawał dobrej roboty - widać, że doskonale znają zarówno maszynę Tupolewa, specyfikę pracy kontrolera lotów, jak i procedury obowiązujące w WP i w armii rosyjskiej.
   Poddali drobiazgowej  m.in. uszkodzenia silników i samolotu, udostępnione polskiej stronie zapisy czarnych skrzynek, obrażenia ofiar (na podstawie zdjęć z rosyjskiego zakładu medycyny sądowej) a także zniszczenia przedmiotów należących do pasażerów Tupolewa. Szczegółowo i złośliwie rozprawiają się z "ustaleniami" "ekspertów" takich jak Tomasz Hypki, czy płk Latkowski a także  z "prawdami" Komisji eksperta ds. obrabiarek Jerzego Millera. Na jej raporcie nie pozostawiają suchej nitki, niszcząc pieczołowicie budowane tezy o słabym przygotowaniu załogi oraz nieumiejętnym posługiwaniu się uchodem (jak się okazuje kpt. Protasiuk ćwiczył tę procedurę bez ILS na kilka dni wcześniej przed 10 IV, a Komisja Millera dopuściła się poważnej manipulacji przy swoim niesławnym eksperymencie).
  
   Ostatnie 100 stron tej książki to wbijająca w fotel, szczegółowa rekonstrukcja ostatnich 16 sekund lotu Tupolewa. Autorzy stawiają tezę - i szczegółowo ją udowadniają  - że rządowy samolot został na wysokości decyzyjnej 100 m trafiony rakietą ze zdwojonym ładunkiem termobarycznym, która eksplodowała nad przedziałem "generalskim" uszkadzające też lewe skrzydło. Odłamki zostały wciągnięte przez silniki, co doprowadziło do ich awarii i upadku samolotu, który zaczął rozpadać się w powietrzu (jeden z silników eksplodował, inne zostały odłączone). Rakieta została wystrzelona z MiGa-29 operującego z rejonu ćwiczeń lotniczych w okolicach Sieszczy. (Rosyjscy świadkowie słyszeli eksplozję w powietrzu i dziwny dźwięk silnika. Jeden  z nich widział jak słynna brzózka została ścięta przez końcówkę skrzydła spadającą z dużą szybkością z góry. Tupolew przeleciał nad brzozą). Książka wyjaśnia jak to się stało, że część zwłok była niemal zwęglona, choć po uderzeniu w ziemię tliły się jedynie rachityczne pożary oraz dlaczego telefony generałów stopiły się a ich książki spaliły na brzegach, gdy ich mundury umoczone w paliwie lotniczym nie zapłonęły...

   Autorzy zidentyfikowali "towarzysza generała" z którym rozmawiał, używając kodowych słów płk Kranskokucki - to gen. Bienediktow, "lotczik-snajper", specjalista od operacji specjalnych sił powietrznych. Rozszyfrowali również słynne słowa "zrzut zakończony" wypowiedziane przez niezidentyfikowanego pilota w nagraniach z wieży. Dotarli do informacji wskazujących na to, że na początku kwietnia na Siewiernym odbyły się dziwne ćwiczenia, podczas których Tu-154M państwowych linii Rassija kilkakrotnie podchodził, na kursie 259 do wysokości decyzyjnej na Siewiernym a raz lądował. Ukazali też w jaki sposób MAK już 10 kwietnia na miejscu nieudolnie sfałszował zapis ostatnich 16 sekund lotu (ten sam "zaszumiony" fragment, po który później Miller jechał do Moskwy). Dwaj brytyjscy eksperci przeprowadzają zaś w książce analizę, w której wskazują, że kilka osób z przedziału "ekonomicznego" mogło przeżyć "katastrofę". Na miejscu praktycznie nie prowadzono jednak akcji ratunkowej. Przed karetkami dojechał na miejsce (w 13 minut, w sobotę rano, z odległego końca miasta) koroner i 180 żołnierzy OMON-u. Nie mówiąc już o "ratownikach" z zaostrzonymi saperkami i pistoletami, uwiecznionymi w tle na słynnym "filmie ze strzałami w lesie". Poseł PSL Leszek Deptuła prawdopodobnie zdołał jednak przeleżeć akcję "ratowników" pod gruzami i godzinę po katastrofie zdołał  nagrać się na pocztę głosową swojej żony (ABW twierdzi, że ktoś przypadkiem nadepnął na telefon i  zadzwonił z niego w czasie akcji ratowniczej...).

  "Zbrodnia smoleńska. Anatomia zamachu" ma jednak kilka  mankamentów. To blisko 800-stronicowa kobyła. Napisana do tego w bardzo nierówny sposób: obok przystępnych rozdziałów, ciężkie specjalistyczne analizy. Częściowo została ona przetłumaczona z angielskiego - stąd w niektórych rozdziałach pojawiają się błędy edytorskie (nawet przekręcanie nazwisk!), czy też opisy polskiej historii i sytuacji politycznej w kraju dostosowane do stanu wiedzy Anglosasów (czasem dobijające, jak np. określenie Hanny Suchockiej socjalistką, czy nazwanie Virtuti Militari orderem Wojennego Męstwa). To już jednak wina korekty w niszowym wydawnictwie. Mimo tych drobnych potknięć, gorąco polecam tą pozycję.
http://foxmulder2.blogspot.com/2011/10/recenzja-zbrodnia-smolenska-anatomia.html 

PS.
(   )
W „nowoczesnym” post-narodowym społeczeństwie sama „tolerancja” jednak  już nie wystarcza. Stopniowej penalizacji zaczynają podlegać wszelkie zdrowe ludzkie reakcje, takie jak abominacja wywołana zboczeniami, renegactwem, czy jakimikolwiek innymi patologiami.
 
Trendy te są oczywiście obecne we wszystkich krajach zachodu. Nigdzie jednak towarzyszące im w sposób naturalny skundlenie społeczeństwa nie osiągnęło takich rozmiarów jak w III RP. 
 
Wszystko wskazuje na to, że „triumfalny marsz do europy” zakończył się totalną klęską w każdym wymiarze: moralnym, materialnym, politycznym, kulturowym i narodowościowym. Większość społeczeństwa uległa transformacji w odczłowieczonego, bezmyślnego, wyzbytego nawet  zwierzęcego odruchu samozachowawczego mutanta zwanego z braku lepszego określenia „europejczykiem”.
 
W tym szambie „europejskości” miotają się bezradnie zatomizowani Polacy.  Przypomina to sytuację francuskojęzycznej ludności kanadyjskiej prowincji Quebec, która stała się mniejszością we własnym kraju i w ramach „demokracji parlamentarnej” nie jest w stanie wyzwolić się z anglosaskiej dominacji. W Qebecu obie społeczności różnią się przynajmniej językiem. W Polsce nie sposób odróżnić Polaków od „europejczyków”, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
 
Na dodatek Polacy pozbawieni są narodowego przywództwa na miarę współczesnych wyzwań, a ich moralny fundament stanowi instytucja, która przez dwadzieścia ostatnich lat nie zdobyła się nawet na próbę rozliczenia wielu swych prominentów z „nieroztropności” okresu PRLu.
 
Sytuacja ta wydaje się wręcz beznadziejna. Nie zwalnia to jednak nikogo z obowiązku walki z obezwładniającym zalewem zła. Wręcz przeciwnie! Każdy Polak ma obowiązek nieustannego dawania świadectwa prawdzie i przypominania sobie i otaczającemu światu, że monstrualna zbrodnia dokonana na Polsce i Polakach w okresie ostatnich dwudziestu lat musi być i będzie wcześniej czy później rozliczona. Miarka już dawno się przebrała. Świat nie może dalej funkcjonować w oparciu o całkowite zaprzeczenie ustanowionego przez Stwórcę prawa naturalnego, tak jak nie może działać ignorując prawo grawitacji. I taki paradygmat powinien wspierać każdego Polaka w obronie swego człowieczeństwa i ciągłym dawaniu świadectwa prawdy o Polsce.  JWP 

niedziela, 7 sierpnia 2011

Аэродром «Смоленск-Северный» - MODUS OPERANDI

KULISY MORDU POLITYCZNEGO III

                                                KULISY MORDU  POLITYCZNEGO !! 
                                                                             III

   Po raz kolejny zachęcam wszystkich do uzupełnienia swych księgozbiorów domowych o znakomicie udokumentowaną źródłowo książkę Leszka Szumowskiego p.t. ”Zamach w Smoleńsku” wydaną przez wydawnictwo Bollinari Publishing Mouse, której wybrany fragment prezentuję w niniejszym artykule.
  Odsłania ona nam mroczne kulisy mordu politycznego, dokonanego z premedytacją i szeroko pojętym okrucieństwem na przedstawicielach Narodu Polskiego z Prezydentem RP ś.p. prof.. Lechem Kaczyńskim z małżonką oraz 94 wybitnych reprezentantach naszego kraju.
   Obnaża celowe działania obecnych władz RP w skrywaniu prawdy przed opinią publiczną, próbą zamiecenia jej pod dywan, matactwa faktami i dokumentacją tej tragedii.
   Czy moja ocena postępowania naszych władz wobec tej straszliwej tragedii jest słuszna i znajduje swe uzasadnienie w prezentowanych materiałach prezentowanej książki, autorstwa dziennikarza śledczego, przekonać się należy samemu, czytając ją w całości, której nie zastąpią zamieszczone poniżej wybrane przeze mnie fragmenty.

Prezydent i "jego" pilot -kapitan Arkadiusz Protasiuk na lotnisku w Wilnie, kwiecień 2009r; źródło litewska telewizja
                                                    Ostatni lot
      Obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej miały stać się jedną z najważ­niejszych patriotycznych uroczystości organizowanych przez Lecha Kaczyńskiego. Prezydent - niepodległościowiec - zadbał o to, aby hołd pomordowanym oficerom oddali przedstawiciele wszystkich rodzajów j Sił Zbrojnych, wszystkich urzędów centralnych, a także wielu stowarzyszeń - głównie prawników. Miało to nawiązywać do środowisk, z których wywodzili się zamordowani w 1940 roku oficerowie i podoficerowie. Przed wojną nie wszyscy pełnili służbę w Wojsku Polskim. Wielu pracowało jako lekarze, urzędnicy, prawnicy, naukowcy. Było też i wielu księży. Wszystkich w ostatnich dniach sierpnia wcielono do różnych jednostek wojskowych. Po klęsce w 1939 roku  wzięci do niewoli znaleźli się w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, gdzie zostali zakwalifikowani jako„niebezpieczni" lub „niereformowalni"- nie chcieli bowiem nawrócić się na komunizm. Zakwalifikowano ich więc do rozstrzelania. W kwietniu 1940 roku w lesie katyńskim (odda­lonym o kilka kilometrów od Smoleńska) zaczęto wykonywać masowe egzekucje. Trwały do czerwca. 10kwietnia 2010 roku, w siedemdzie­siątą rocznicę tamtych wydarzeń, prezydent miał wylądować w Smoleń­sku, potem w kolumnie samochodowej przejechać na polski cmentarz -  w miejsce, gdzie mordowano Polaków. Miał przejechać tą samą drogą,   którą 70 lat wcześniej więzienne samochody NKWD woziły skutych kajdankami polskich żołnierzy. W Katyniu miała zostać odprawiona msza święta w intencji zamordowanych oficerów. Po niej prezydent Kaczyński miał wygłosić przemówienie.
W czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego była to pierwsza wizy­ta, której nadano tak ogromną rangę i w której udział wzięło tylu dy­gnitarzy państwowych. W sobotę 9 kwietnia do Smoleńska pojechali pociągiem przedstawiciele rodzin katyńskich i grupa posłów i sena­torów. Wśród nich min: Antoni Macierewicz, Jolanta Szczypińska, Paweł Kowal, Beata Kempa. Na cmentarz w Katyniu dotarli około godziny 10 rano czasu rosyjskiego (8 czasu polskiego). Prezydent miał przyjechać godzinę-półtorej godziny później. Wstawało piękne słoń­ce, nic nie zapowiadało tragedii. Na polskim cmentarzu zaczęły się modlitwy i śpiewy.
Dlaczego Macierewicz i inni nie polecieli samolotem? Rządowy tupolew był zbyt mały, aby pomieścić wszystkich przedstawicieli pol­skiej delegacji. Tym bardziej, że z uwagi na rangę wizyty, prezydent zaprosił do swojego samolotu przedstawicieli Sił Zbrojnych i najważ­niejszych urzędów. Był więc Ryszard Kaczorowski - ostatni prezydent II Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, generał dywizji Kazimierz Gilarski -dowódca garnizonu warszawskiego, generał broni pilot Andrzej Błasik — dowódca Sił Powietrznych, generał dywizji Włodzimierz Potasiński - dowódca Wojsk Specjalnych, wiceadmirał Andrzej Karweta -dowódca marynarki wojennej, wicemarszałkowie Sejmu Krzysztof Putra (z PiS) i Jerzy Szmajdziński (z SLD), wicemarszałek Senatu Krystyna Bochenek (z PiS), szef Instytutu Pamięci Narodowej Janusz Kurtyka, prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek, była działaczka „Solidarności" Anna Walentynowicz, Stefan Melak - przewodniczący Komitetu Katyńskiego, Stanisław Komorowski - wiceminister obrony narodowej i inni. Wielu spośród nich całe ży­cie poświęciło bezinteresownej walce o Polskę. Na pokładzie miało się znaleźć miejsce również dla brata prezydenta - Jarosława Kaczyńskie­go. Ten jednak w ostatniej chwili wycofał się.
Jarosław Kaczyński:   
Wiosną 2010 roku moja Mama trafiła do szpitala w ciężkim stanie i na zmianę z bratem staraliśmy się przy niej czuwać i odwiedzać ją. Le­szek był prezydentem i miał bardzo dużo obowiązków, więc częściej Mamę odwiedzałem ja. Ze względu na stan zdrowia Mamy postanowiliśmy, że ja nie pojadę do Smoleńska, tylko zostanę w Warszawie, abym mógł być przy Mamie.
Więc Leszek miał przewodzić delegacji, a po powrocie z Katynia przyjechać do szpitala i znów odwiedzić Mamę. Ostatni raz spotkaliśmy się właśnie w szpitalu, u Mamy w piątek 9 kwietnia. Leszek wyszedł, ja zostałem jeszcze. Nie mogłem się wtedy spodziewać, że widzę mojego uko­chanego brata po raz ostatni.
Niemal w ostatniej chwili, na dzień przed odlotem, Jarosław Kaczyń­ski ustąpił swoje miejsce posłowi PiS Zbigniewowi Wassermannowi-byłemu ministrowi—koordynatorowi służb specjalnych. Wassermann wahał się, czy polecieć z prezydentem czy z dziennikarzami i poprosił o radę swoich asystentów. Ci doradzili mu, aby leciał z prezydentem. „Bo tutką będzie bezpieczniej". Poseł PiS posłuchał. Gdyby wsiadł do jaka, przeżyłby.
Jarosław Kaczyński:
W piątek prosiliśmy pana Bronisława Komorowskiego - wówczas mar­szałka Sejmu, aby przełożył jedno mało znaczące głosowanie, aby posłowie z naszego klubu: Grażyna Gęsicka, Stanisław Zając i Aleksandra Natalii -Świat - mogli wcześniej opuścić Sejm i zdążyć na pociąg jadący na uro­czystości katyńskie. Bronisław Komorowski odmówił i te dwie koleżanki— plus jeszcze jeden poseł — nie zdążyli na pociąg i polecieli samolotem razem z moim bratem. Gdyby marszałek Komorowski nie okazał się tak małostkowy, te osoby  żyłyby do dziś.
Lech Kaczyński i jego współpracownicy chcieli, aby wizyta miała jak najgłośniejszy oddźwięk w mediach. Dlatego wyjątkowo, dla ekipy dziennikarskiej, zorganizowano osobny transport wojskowym samo­lotem. Jak-40 miał wystartować wcześniej, aby dziennikarze byli na miejscu przed delegacją prezydenta i zdążyli przygotować transmisję. Jaka obsługiwała trzyosobowa załoga: porucznik pilot Artur Wosztyl - dowódca, porucznik- pilot Rafał Kowaleczko i starszy chorąży Re­migiusz Mus - technik pokładowy. Aby uniknąć zamieszania, chcieli wystartować jeszcze przed przyjazdem pasażerów tupolewa. Cała pro­cedura przebiegła bez zakłóceń. Gdy szarzał świt, porucznik Wosz­tyl dostał zgodę na start. O godzinie 5.29 Jak-40 wzniósł się w górę i odleciał w stronę Smoleńska. Gdy maszyna startowała, z hangaru na Okęciu kolejna załoga wyprowadzała tupolewa o numerze bocznym 101. Załogę tę stanowili: kapitan pilot Arkadiusz Protasłuk (dowód­ca), major pilot Robert Grzywna, porucznik pilot Artur Ziętek (nawi­gator) i starszy chorąży Andrzej Michalak (technik pokładowy).
W grudniu 2010 roku w prasie pojawiła się informacja, że do­wódca nie chciał lecieć do Smoleńska. Nie miał aktualnych prognoz pogody i — prawdopodobnie — aktualnych kart podejścia. Jeden z pi­lotów z 36 pułku miał zeznać w trakcie śledztwa, że na płycie lot­niska doszło do ostrej wymiany zdań między Protasiukiem, a Błasikiem, który osobiście przekonał pilota do startu. Ta wersja wydaje się mało prawdopodobna, bo kapitan Protasiuk był odporny na naciski. Czy jednak tak było rzeczywiście - tego się nigdy nie dowiemy.
Prezydent i jego małżonka przyjechali na Okęcie spóźnieni. W efekcie samolot wystartował z prawie półgodzinnym opóźnieniem. Kapitan Protasiuk odbił się z pasa dopiero o 7:27. Chwilę później, kontroler z wieży na Okęciu zidentyfikował rządowego tupolewa, kazał wznieść się na wysokość 21 tysięcy stóp i skręcić bezpośrednio w stronę BAMSO. BAMSO to punkt wylotowy ze strefy kontroli zbliżeniowej lotniska Okęcie, położony po stronie wschodniej. Załoga pozdrowiła kontrolerów i poleciała w stronę granicy białoruskiej, aby później wylądować na lotnisku Siewiernyj.
Lotnisko Siewiernyj nazywane jest „piekielną dziurą". Powstało w roku 1920 na potrzeby lokalnego zarządu cywilnej floty lotniczej. Aż do 1941 roku stacjonowały tu samoloty Armii Czerwonej: fokkery, osławione junkersy i ANT-9 - prototypy późniejszych popularnych maszyn. Latem 1941, po agresji niemieckiej na ZSRR, hitlerowcy zaję­li okolice Smoleńska, w tym także lotnisko Siewiernyj. Z racji swojego położenia(przez kilka miesięcy było położonym najbliżej Moskwy por­tem lotniczym w rękach armii niemieckiej) zostało wyremontowane. Decyzję o rozbudowie i remoncie lotniska podpisał osobiście Hermann Goering - szef Luftwaffe (sił powietrznych III Rzeszy). Do 1943 roku lotnisko wykorzystywane było przez armię niemiecką - potem zostało przejęte z powrotem przez Armię Czerwoną i stało się na krótko bazą 475 szwadronu lotniczego, później pułku lotnictwa transportowego ZSRR. W latach 1951 - 1991stacjonował tu również pułk myśliw­ców. Od1974 roku lotnisko wykorzystywane jest głównie jako miejsce hangarowania i postoju samolotów - przede wszystkim jaków, które od lat przechodzą remonty generalne w pobliskiej fabryce. W okresie tzw. „zimnej wojny" - jaki były jednym z najpopularniejszych modeli samolotów wojskowych używanych w krajach demokracji ludowej. Po 1989 roku część państw byłego Układu Warszawskiego zaczęła wy­cofywać z użytku sowieckie maszyny, by zastąpić je amerykańskimi. W Polsce szło to bardzo opornie (powodem były względy finansowe), więc polskie jaki nadal latały do Smoleńska na naprawy. Lotnisko stało się również miejscem postoju Iłów-76 i Atononów-12, które są głów­nymi samolotami transportowymi rosyjskiej armii. Lotnisko zatrudnia na stałe około 50 osób, z czego większość zajmuje się wyłącznie pil­nowaniem terenu i pasów startowych. Od lat 60. władze wojskowe nie znajdowały pieniędzy na modernizację infrastruktury lotniska. Nie udało się wyremontować drogi dojazdowej do portu, ani posta­wić nowego ogrodzenia. W efekcie, codziennie przez teren lotniska przechodzi kilkadziesiąt osób, skracając sobie w ten sposób drogę do miasta.
Ja. rzadko latałem na takie lotniska pod względem oświetlenia, jak lotnisko w Smoleńsku. Chodzi mi (o) brak oświetlenia pasa, dróg koło­wania, progu pasa.(...) Chciałbym tylko zaznaczyć, iż wieża była tylko z nazwy. Faktycznie był to parterowy barak. Nie jestem w stanie powie­dzieć, czy podczas zarówno naszego lądowania, jak i Tu-154 ktoś stał przy wieży z jakimś urządzeniem technicznym - zeznał porucznik pilot Rafał Kowaleczko - drugi pilot jaka.
Co równie istotne, w ostatnich latach nie znalazły się pieniądze na nowoczesne systemy naprowadzania, ułatwiające pilotom bezpieczne lądowanie. Zabrakło m.in. ILS -Inteligent Landing System, zamiast którego ustawiono dwie radiolatarnie typu NDB.
   Nadajniki NDB to anteny, które wysyłają samolotowi sygnał w kształcie odwróconego stożka, informujący w jakim położeniu znajduje się samolot. Jeśli odchyla się od osi pasa startowego, radio­latarnie piszczą, zmuszając pilota do ustawienia się w osi pasa. Sygnał milknie, gdy powracają do odpowiedniego położenia. Sygnał trwa tym dłużej, im wyżej pilot jest nad radiolatarnią. Korzystając z radiolatarni NDB, pilot ma trzy ważne punkty. Pierwszy - 10 km od pasa - to wysokość 500 m i początek ścieżki lądowania. Drugi punkt - 6,1 km od progu pasa i wysokość 300 m. Ostatni to odległość 1,1 km i wysokość 70-120 m. Rozpoczynając podchodzenie do lą­dowania, pilot znajduje się 10 km od lotniska na wysokości 500 m. Otrzymuje wówczas sygnał pierwszego nadajnika NDB oddalonego jak wspomniano, o 6,1 km. Ustawia kąt opadania tak, aby nad tym nadajnikiem znaleźć się na wysokości 300 m. Sygnał pozwala ustawić samolot w osi do pasa. Samolot uzyskuje sygnał od nadajnika i kieruje się na niego. Pilot ustawia się na „zero" (kierunek osi pasa).
  Przelatując nad nadajnikiem uzyskuje znak -informację (czerwona lampka oraz sygnał), że przelatuje nad właściwym nadajnikiem. W tym miejscu może sprawdzić odległość od lotniska. Potem następuje przestawienie igły wskaźnika i pilot otrzymuje sygnał od drugiego nadajnika NDB, oddalonego o l lub l, l km od progu pasa. Odległość między radiolatarniami powinna więc wynosić 5 lub 5,1 km. Jeśli jest inaczej, pilot otrzymuje fałszywy sygnał co do odległości od pasa i może źle skiero­wać samolot. To zaś prowadzi do katastrofy.
Obie radiolatarnie postawione w Smoleńsku, bliższa i dalsza pro­wadząca, wyprodukowane zostały w latach 1981 i 1989, znajdowały się na wschodniej stronie pasa startowego. I nie działały tak, jak po­winny.
W dniu 10.04.2010 ustawiając się na kursie lądowania, biorąc wska­zania GPS, wskazówka ARK, wskazująca dalszą radiolatarnie, nakazy­wała wprowadzenie poprawki wprawo, pomimo, że GPS wskazywał, że jesteśmy na osi centralnie na pas 259,biorąc pod uwagę wskazania ARK, wprowadziłem poprawkę w prawo i kontynuowałem podejście, jak wyżej zeznawałem. Wskaźnik GPS wskazywał w tym momencie, że kontynuuję podejście z prawej strony ścieżki podejścia. Można wobec tego wnioskować, że współrzędne lotniska (KTA) nie wskazywały środka drogi startowej. Chciałbym również dodać, że wprowadzając odczytane z karty podejścia współrzędne bliższej i dalszej radiolatarni, odległość między nimi nie wy­nosi 5,15 km tylko 4,5 km odczytane z GPS. Zrobiłem to już w Polsce po katastrofie. Nikogo jeszcze o tym nie informowałem. Prokuratura jest pierwszym organem, któremu przekazuję tę informację - zeznał w śledz­twie dowódca jaka porucznik pilot Artur Wosztyl.
Źle zsynchronizowany system doprowadził do szeregu komplikacji  podczas manewru lądowania.;
Kontynuując podejście do bliższej radiolatarni, zauważyłem, że po przełączeniu na ARK(automatyczny radiokompas) na bliższą nie mam jednoznacznych wskazań. Wskazówka ARK na przyrządzie NPP wychy­lała się około 10stopni, raz w prawo raz w lewo. To świadczyło, moim zdaniem, o nieprawidłowej pracy radiolatarni. Podjąłem wobec tego decyzję o przełączeniu ARK na dalszą radiolatarnie i kontynuowanie podejścia, uwzględniając wskazania tejże radiolatarni. (...) Pomiędzy dalszą a bliższą, oprócz świateł APM nie widziałem żadnego innego oświetlenia lotniska. Identyczna sytuacja była po wylądowaniu na pasie, tzn. nie widziałem oświetlenia ani pasa ani też dróg kołowania - zezna­wał w prokuraturze dowódca Jaka-40.
Mimo tych licznych niedogodności, 10 kwietnia, chwilę po godzi­nie 7 rano, porucznik pilot Artur Wosztyl z wirtuozerią typową dla polskich pilotów posadził jaka na pasie startowym lotniska Smoleńsk — Siewiernyj. Dziennikarze obecni na pokładzie, nieświadomi proble­mów z lądowaniem, szybko opuścili pokład, przeszli formalności gra­niczne i udali się na cmentarz w Katyniu. Porucznik Wosztyl i dwaj jego koledzy zostali na lotnisku. Nie wiedzieli, że dzięki temu staną się najważniejszymi świadkami katastrofy rządowego samolotu. Sami mieli szczęście. Mgła nie była bardzo gęsta i porucznik Wosztyl mógł zobaczyć pas. Nie był więc zdany na radiolatarnie. Kapitan Protasiuk lądował we mgle i nie widział lotniska. I musiał być zdany na radiola­tarnie. A te wprowadziły go w błąd. Dlatego właśnie był przekonany, że znajduje się na poprawnej ścieżce lądowania, choć tak nie było.
Czy to możliwe, aby osoby odpowiedzialne za lotnisko w Smoleń­sku ustawiły radiolatarnie w złych miejscach? Lotnisko funkcjono­wało od 1920 roku, jako część infrastruktury wojskowej. Sprawność wojska była w ZSRR kwestią najważniejszą. Ktokolwiek ustawiłby radiolatarnie źle, zostałby oskarżony o sabotaż lub dywersję i skazany na śmierć lub na wiele lat łagru.
 W aktach prokuratorskiego śledztwa nie ma żadnych informacji pozwalających przypuszczać, że ktokolwiek zgłaszał zastrzeżenia co do pracy radiolatarni lub jakiejkolwiek innej części lotniskowej infrastruktury. Wniosek nasuwa się jeden, radiolatar­nie ustawiono źle tuż przed 10 kwietnia.
Tuż po godzinie 10 czasu rosyjskiego, kapitan Arkadiusz Protasiuk poinformował kontrolerów o opuszczeniu przestrzeni powietrznej Bia­łorusi.
Wleciał do Rosji i powoli zaczął przygotowywać się do lądowa­nia w Smoleńsku. Około 8:25 Lech Kaczyński zadzwonił z telefonu satelitarnego do swojego brata.
Jarosław Kaczyński:
Rozmowa dotyczyła tylko stanu zdrowia Mamy, niczego innego. Brat poradził mi na koniec, żebym jeszcze się trochę przespał, bo jestem bardzo zmęczony. Później pojawiły się jakieś pseudo rewelacje medialne, jakobym miał naciskać na mojego brata, aby koniecznie kazał pilotom lądować. To jest informacja nieprawdziwa i bardzo dla mnie krzywdząca. Abso­lutnie nie miało to miejsca. Nigdy nawet by mi to do głowy nie przyszło, aby tak zrobić .Ktoś, kto twierdzi, że namawiałem brata, aby zmuszał pilotów do lądowania, po prostu bezczelnie kłamie.
W pewnym momencie nasza rozmowa została przerwana, ale nie zaniepokoiło mnie to. Tak się często zdarzało przy rozmowach przez telefon satelitarny.
Kilkanaście minut przed katastrofą prezydent miał spokojny, opa­nowany głos. Jarosław Kaczyński nie miał więc powodów przypusz­czać, że za chwilę wydarzy się coś strasznego.
         Po godzinie 8:20 piloci! tupolewa połączyli się ze swoimi kolegami z Jaka-40, by zapytać o warunki na lotnisku. Dokładny zapis ich rozmów miał przedstawiać stenogram z czar­nych skrzynek udostępniony przez Rosjan stronie polskiej w czerwcu. Wszystko wskazuje na to, że zapis ten został umyślnie sfałszowany. Dowody na to przedstawimy w kolejnej części. Teraz wymienimy tyl­ko dwa najważniejsze. Pierwszy — opublikowany przez Rosjan zapis trwa dłużej niż wynosi maksymalny czas pracy rejestratora. Prawidło­wo działający rejestrator może nagrywać dwie minuty krócej. Drugi- treść zapisu odnośnie rozmów pilotów nie pokrywa się z zeznania­mi załogi jaka .Chorąży Mus zeznał w prokuraturze, że łącząc się z ko­legami z tupolewa powiedział „Arek  tu Remek". Z kolei w oficjalnych stenogramach czytamy, że powiedzieć miał „Remek jestem".
Ale to nie wszystko. Dotychczas utajniony jest rejestrator, zawie­rający parametry lotu. Stenogramy z CVR (Cockpit Voice Register-rejestrator rozmów załogi) dowodzą zaś, że Tu-154M z Lechem Kaczyńskim na pokładzie rozbił się dokładnie o godzinie 8:41:05,4 czasu polskiego. W tym momencie bowiem — według oficjalnej wersji -kończy się zapis rejestratora CVR. Aby odpowiedzieć na pytanie, co wydarzyło się w Smoleńsku, musimy więc posiłkować się innymi źródłami.
Źródło pierwsze: raport z elektrowni
W trakcie śledztwa wyszło na jaw, że samolot, tuż przed upadkiem, zahaczył skrzydłem o linię energetyczną w pobliżu Smoleńska. W wy­niku tego, w pobliskiej elektrowni przestał funkcjonować generator numer WŁ-602, który dostarcza prąd w okolice lotniska Siewiernyj.
10 kwietnia, po południu, kierownictwo smoleńskiej elektrowni po­wołało specjalną komisję, która miała wyjaśnić sprawę.
Tego samego dnia, po wnikliwym zbadaniu przebiegu zdarzeń, członkowie komisji podpisali się pod protokołem, który ma istotne znaczenie dla sprawy. To Dokument zbadania faktu odłączenia prądu.
Z protokołu wynika, że generator WŁ-602 przestał dostarczać prąd do okolicznych domów o godzinie 10:39:35 czasu rosyjskiego. Został z powrotem uruchomiony (w trybie awaryjnym) o godzinie 10:41:11 przez dyżurnego technika elektrowni Siewiernyj. Wtedy prąd z powrotem popłynął. I wtedy też zawyły syreny alarmowe w pobli­żu lotniska Siewiernyj. Moment ich włączenia zarejestrował telefonem komórkowym nieznany autor filmu z miejsca upadku tupolewa. Film ten (więcej o nim w kolejnym rozdziale)zarejestrował tajemnicze postaci kręcące się przy wraku samolotu i dziwne odgłosy przypominające strzały z broni palnej.
Co to oznacza?
Na dostępnym w Internecie nagraniu z telefonu ko­mórkowego, syreny alarmowe włączają się w 34sekundzie. Wcześniej, autor filmu biegł na miejsce zdarzenia i głośno sapał. Jeśli od godziny 10:41:11 (moment włączenia syren alarmowych) odejmiemy 34 sekun­dy, otrzymujemy godzinę 10:40:37 czasu rosyjskiego. O tej dokładnie godzinie została włączona kamera w telefonie komórkowym.
Wyjęcie telefonu, włączenie kamerki i ustawienie jej - zwłaszcza, gdy dzieje się to w biegu - zajmuje co najmniej 5 sekund. To by ozna­czało, że autor tajemniczego nagrania dowiedział się o upadku około godziny 10:40:32. To dowody, które w sposób niepodważalny i bez­sprzeczny wskazują ,że do upadku tupolewa musiało dojść najpóźniej o godzinie 10:40:32 czasu rosyjskiego, czyli o 8:40:32 czasu polskiego. Ale najprawdopodobniej doszło wcześniej.
Źródło drugie: prawa matematyki i fizyki
Kola - miejsce, w którym Tupolew uderzył o ziemię, znajduje się około kilometra od pasa startowego w Smoleńsku i dokładnie 250 m w linii prostej od miejsca uszkodzenia linii wysokiego napięcia. O tę linię samolot uderzył skrzydłem dokładnie o godzinie 8:39:35. Jeśli chcielibyśmy przyjąć oficjalną, rosyjską wersję, że do katastrofy doszło po godzinie8:41:06 oznaczałoby to, że odległość 250 m samolot po­konał w czasie przekraczającym półtorej minuty. Musiałby więc lecieć z prędkością... niewiele większą niż 12 km/h. Jest to niemożliwe, ponieważ dla ważącego ponad 80 ton tupolewa, minimalna prędkość lotu wynosi ponad 280 km na godzinę, a więc nieco więcej niż 75 m/ sęk. Jeśli przyjąć, że samolot podchodzący do lądowania leciał właśnie z tą prędkością, oznaczałoby to, że dystans 250 m pokonał w ciągu niecałych czterech sekund. Oznaczałoby to, że do zderzenia doszło najpóźniej o 8:39:38, a więc na prawie półtorej minuty przed oficjal­nym momentem katastrofy!
Źródło trzecie: pierwsza informacja
Pierwszą informację o katastrofie rządowego tupolewa podał Wik­tor Bater - korespondent Polsat News, od wielu lat pracujący w Rosji. Nasuwa się pytanie, czy podałby informację tej wagi, wiedząc, że jest nieprawdziwa? Oczywiście nie. Korespondent musiał przecież wie­dzieć, jakie skutki by to wywołało — także dla niego samego i jego wia­rygodności. Wiktor Bater nie ma w środowisku dziennikarskim opinii wariata ani konfabulanta. Nie zasłynął też z jakichś spektakularnych dziennikarskich wpadek. Trudno więc podejrzewać go o złą wolę lub manipulację w tej kwestii. Aby podać taką informację, dziennikarz mu­siał być pewien, że jest prawdziwa. A skoro ją podał tuż po godzinie 8:40, musiała być już wówczas potwierdzona. To oznacza, że do wy­padku doszło wcześniej. Potwierdza to tezę o tym, że katastrofa miała miejsce przed godziną 8:40!
Źródło czwarte: tajny nasłuch
Oficer Służby Wywiadu Wojskowego:
Polskie służby wywiadowcze od co najmniej dziesięciu lat dysponują ściśle tajnymi ośrodkami radionasłuchu. Ośrodki te mają specjalistyczny sprzęt nasłuchowy skierowany na teren za wschodnią granicą. Radary są bardzo czułe. Mogą zarejestrować każde pierdnięcie od Bugu aż po Ural. Oczywiście radary te są odpowiednio „zadaniowane", aby wychwytywa­ły tylko te dźwięki, które są nam potrzebne: wystrzeliwania rakiet, jazdy czołgów, start samolotów. Wszystko to, co jest dla nas interesujące z punktu widzenia obronności Polski.
W sobotę 10 kwietnia2010 roku między godziną 8:39:30, a 8:39:40 nasze radary zarejestrowały dwa, następujące po sobie w krótkim odstępie czasu wybuchy w okolicach lotniska Smoleńsk — Siewiernyj.
W każdym postępowaniu dowodowym, najbardziej istotne są trzy pytania: co?, gdzie? i kiedy? Odpowiedź napytanie „gdzie?" znana jest od początku: samolot rozbił się ponad kilometr przed początkiem pasa startowego lotniska Siewiernyj.
Na pytanie „kiedy?" udzieliliśmy od­powiedzi powyżej.
Teraz sprawa najważniejsza: „co?".
Co wydarzyło się tuż przed godziną 8:40 w pobliżu lotniska Smoleńsk- Siewiernyj?
   Robert T. —specjalista - pirotechnik Biura Ochrony Rządu:
Gdy patrzy się na zdjęcia wykonane na miejscu katastrofy, każdy, kto ma pojęcie o pirotechnice i awionice, zwróci uwagę na wygląd poszcze­gólnych elementów. Silniki, wirniki i łopatki pozostały w stanie prawie nienaruszonym. Jest to rzecz arcyważna, która zmienia nasze spojrzenie na przebieg wydarzeń ze Smoleńska. Turbina silnika samolotowego Tu-154M pracuje przecież z prędkością12 tyś. obrotów na minutę. Dochodzi do niej benzyna lotnicza —znacznie bardziej wybuchowa niż zwykła benzyna samochodowa. Jeśli przyjmiemy, że wersja Rosjan jest prawdziwa i samolot uderzył o ziemię, musiałoby dojść do wybuchu i turbina pracująca z tą prędkością musiałaby rozpaść się na dziesiątki tysięcy drobnych części. Po­dobnie jak wszystkie pozostałe elementy silnika.
Silnik Tu-154M to radziecki Sołowiow D30-KU. Jego długość wy­nosi 146 cm, waga to 2305 kg, ciąg maksymalny to103 kN, a ciśnienie sprężania wynosi 17:1.
W wyniku uderzenia o ziemię, ciężki silnik musi się rozpaść, a potężna siła spowodowana wybuchem benzyny lotniczej powinna rozrzucić jego fragmenty w promieniu nawet kilku kilometrów. Rzeczą oczywistą jest, że z owalnych komór, w których montuje się silniki, wykonanych z duralowej blachy, mógł pozostać co najwyżej ślad. Tymczasem na zdję­ciach widzimy je prawie w stanie nienaruszonym — analizuje Robert T.
Według oficjalnej, rosyjskiej wersji, na kilka sekund przed ude­rzeniem o ziemię, kapitan Protasiuk otworzył przepustnicę i dał pełny ciąg, aby osiągnąć maksymalną moc i podnieść samolot do góry. W tej sytuacji, turbina silnika tupolewa pracuje z prędkością 20 tyś. obr./min.
Przy takiej prędkości pracy turbiny, w wypadku uderzenia o ziemię, części powinny ulec jeszcze większej dewastacji niż w przypadku, jeśli turbina pracuje z prędkością 12 tyś. obr./min. - mówi major Robert T.
Zdaniem eksperta, całą sytuację można wytłumaczyć tylko w je­den możliwy sposób: w momencie uderzenia o ziemię silniki nie pracowały!!! W każdym innym przypadku, zostałyby z nich tylko drobne fragmenty rozrzucone w promieniu kilku kilometrów.
Skoro więc przyjmiemy za pewnik, że silniki tupolewa nie praco­wały w momencie katastrofy, istnieją tylko dwie możliwości. Pierwsza jest taka, że silniki zacięły się w powietrzu. W historii lotnictwa awa­rie silników samolotowych zdarzały się, jednak znany jest tylko jeden przypadek, kiedy awarii uległy jednocześnie wszystkie trzy silniki. Stało się to w grudniu 2010 roku na lotnisku Domodiedowo w Mo­skwie, w samolocie... Tu-154M.
Samolotem gwałtownie szarpnęło w bok, maszyna zjechała z pasa i rozbiła się na trawie. Dwóch pasa­żerów zginęło, a 83 zostało rannych. Jest absolutnie wykluczone, aby stało się tak 10 kwietnia w Smoleńsku. Gdyby do tego doszło, piloci na pewno zauważyliby to, a ślady tego zachowałyby się w ich rozmowach zapisanych w rejestrach czarnych  skrzynek..
  Skoro wykluczamy taki przebieg zdarzeń, pozostaje tylko jedna możliwość: silniki nie pracowały, bo samolot awaryjnie wylądował i kapitan Protasiuk po prostu je wyłączył!       
Oficer Służby Wywiadu Wojskowego:
Okoliczności katastrofy mogły być wyjaśnione już 10 kwietnia lub kilka  dni później. Wszyscy wiedzą, że każdy lot samolotu, zwłaszcza samolotu wojskowego (a takim był lot tupolewa do Smoleńska) jest rejestrowany dzięki nowoczesnym amerykańskim satelitom szpiegowskim. Tak samo było z tym lotem. Został nagrany, zdjęcia trafiły do zasobów NSA, więc wystar­czyło zwrócić się do Amerykanów z prośbą o ich udostępnienie.             
5 maja 2010 roku szef kolegium ds. służb specjalnych - Jacek Cichocki - oficjalnie potwierdził w rozmowie z RMF FM, że Ameryka­nie przekazali Polsce zdjęcia satelitarne dotyczące katastrofy samolotu z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie. Cichocki podziękował stronie amerykańskiej za współpracę, ale nie ujawnił żadnych szczegółów.
Także prokuratura ograniczyła się tylko do lakonicznego komunikatu; że zdjęcia „mają ogromne znaczenie", a „zgodę na ich udostępnienie wydał resort obrony".
Tyle tylko, że Ministerstwo Obrony Narodów nigdy tego nie potwierdziło.
 Oficer Służby Wywiadu Wojskowego:    
Prokuratura bazowała na grze słów. Oczywiście, że zgodę na udostępnienie materiałów NSA wydał resort obrony, ale nie polski, tylko ame­rykański. Zgodę wydał Pentagon, a nie ministerstwo Bogdana Klicha. Naszych ministrów nikt nawet nie pytał o zdanie. My byliśmy bardo cie­kawi, jak zachowa się polska prokuratura, ponieważ te zdjęcia w bardzo dużym stopniu uwiarygodniają tezę, że w Smoleńsku doszło do zamachu, żeby nie powiedzieć, że w sposób jednoznaczny tę tezę potwierdzają.
Prowadząca śledztwo Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie od­powiedziała konkretnie na żadne pytania odnośnie materiałów prze­kazanych przez NSA. Materiałów tych nie udostępniono także rodzi­nom ofiar ani ich pełnomocnikom procesowym. Trafiły do kancelarii tajnej z adnotacją„ściśle tajne". Dostęp do nich ma tylko kilku pro­kuratorów.
Rozmowa z oficerem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego:
- W jakich okolicznościach te zdjęcia trafiły do Polski?
- Amerykańskie służby same, z własnej inicjatywy zorganizowały robocze spotkanie z kilkoma przedstawicielami naszych służb. Naszych było na tym spotkaniu pięciu: dwóch z Agencji Wywiadu, dwóch z ABW i jeszcze jeden człowiek, o którym nie mogę mówić. Do spotkania doszło poza Polską, ale bardzo blisko polskiej granicy, w miejscu, w którym Amerykanie mają swój lokal kontaktowy. Amerykanie powiedzieli, że satelity NSA nagrały cały lot tupolewa i zarejestrowały też moment tzw. „katastrofy".
- Satelita czy satelity?
- Satelity. Liczby mnogiej użyłem nieprzypadkowo. Amerykanie używają dwóch rodzajów satelitów szpiegowskich. Pierwszy typ nagrywa wszystko z góry, z bardzo dużej odległości. Drugi typ nagrywa z boku z niższej wysokości ,pod kątem. Dzięki temu każdy obiekt można, nagrać i z góry i z boku.
- Co satelity nagrały 10 kwietnia?
- Nagrały lot tupolewa i moment jego lądowania. Z tych nagrań wyni­ka, że samolot wylądował w błocie w tym lesie w pobliżu lotniska, trochę poobijany i pokiereszowany, ale wylądował. Zdjęcie zrobione chwilę póź­niej przedstawia już wrak tupolewa, którego fragmenty są porozrzucane. To już efekt wybuchu. Natomiast satelita wyższy, rejestrujący wszystko z „lotu ptaka" nagrał miejsce, gdzie tutka wylądowała. Technicy NSA powiększyli fragmenty tych zdjęć. Widać tam wyryte w błocie ślady kół samolotu, układające się w trójkąt. Dalsze powiększenie i wyskalowanie zdjęcia, pozwoliły wyliczyć, że ślady kół oddalone są o siebie o mniej niż 12 metrów.   Tymczasem w Tu-154M rozstaw podwozia wynosi11,5 metra.
- Co się działo z tymi zdjęciami?
- Wzięliśmy kilka z nich od Amerykanów, potem napisaliśmy notatkę do szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, w której przedstawiliśmy przebieg spotkania z Amerykanami i ich ofertę dotyczącą zdjęć i załączyliśmy te zdjęcia, które dali nam Amerykanie. Myśleliśmy, że natychmiast spotka się to z reakcją i przełożeni każą nam oficjalnie wystąpić do strony ame­rykańskiej, aby te zdjęcia trafiły w nasze ręce. Ku naszemu zdumieniu tak się nie stało. Z tego, co słyszałem, Bondaryk napisał na ten temat notatkę do premiera Tuska, ale Tusk nie zdecydował się skorzystać z oferty Amerykanów. W każdym razie oficjalnie już do kolejnego spotkania nie doszło.
- A nieoficjalnie?
- Nieoficjalnie tak .I wtedy Amerykanie mówili, że jeśli polski rząd w taki sposób postąpił, to to  jest zdrada interesów narodowych i zdrada sojuszników z NATO, bo to oznacza, że rząd Donalda Tuska wspólnie z Rosją uczestniczy w matactwie. I tuszuje ślady zabójstwa prezydenta państwa NATO.
- A co się dalej działo z tymi zdjęciami?          
- Nie wiem. Zapytaj o to Tuska, albo Bondaryka.. Ale Amerykanie dali nam kopie tych zdjęć i nagrań.
Jeśli zdjęcia, które otrzymałem od mojego informatora, są praw­dziwe (a nic nie wskazuje na to, aby było inaczej), oznacza to, że kapitanowi Protasiukowi udało się posadzić maszynę w błotnistym terenie przed lotniskiem w Smoleńsku i wyłączyć silniki. Chwilę póź­niej doszło do podwójnego wybuchu, którego siła wstrząsnęła kadłu­bem, odwróciła go na grzbiet i zmasakrowała siedzących wewnątrz pasażerów.
To zdjęcie  otrzymałem w maju 2010 r. od oficera ABW, który twierdził, że zostało mu przekazane przez NSA. Tupolew awaryjnie wylądował w lesie. potem doszło do wybuchu.
Niezależnie od wszystkiego, jest jeszcze jeden ślad, który, choć zacierany, potwierdza tę wersję. Oto na przedostatniej stronie stenogramów dostarczonych Polsce przez MAK w czerwcu 2010 roku, widnieje fragment rozmowy załogi. O 10:40:50 czasu rosyjskiego drugi pilot - major Robert Grzywna - mówi „odchodzimy". Następ­nie słyszymy sygnały dźwiękowe „PULL UP" i wysokość maszyny od ziemi, czytaną przez nawigatora -porucznika Artura Ziętka. Jest to wysokość coraz mniejsza. Świadczy to o tym, że samolot się zni­żał.
Jak to wyjaśnić? Przecież „odchodzi" się samolotem w górę, a nie w dół. Można to tłumaczyć tylko w jeden sposób. Major Grzywna nie powiedział „odchodzimy", lecz „podchodzimy". Ta drobna róż­nica fonetyczna ma tutaj ogromne znaczenie co do sensu słowa. Oto bowiem słowo„podchodzimy" wskazuje na to, że załoga do ostatniej chwili była przekonana, że jest na właściwej ścieżce i na właściwym kursie i postanowiła wylądować. Wówczas dźwięki zidentyfikowane przez MAK jako„odgłos zderzenia z drzewem" mógłby oznaczać, że faktycznie tupolew skosił drzewa, ale poszarpany i poobijany wylądo­wał dzięki mistrzowskim umiejętnościom kapitana Protasiuka i majora Grzywny. I wtedy aktywowano bombę próżniową.
Jeśli przyjmiemy -jak ustaliliśmy wyżej - że wszystkie wydarzenia miały miejsce półtorej minuty wcześniej niż podano to w stenogramach MAK, dochodzimy do wniosku, że słowo „podchodzimy" major , Grzywna wypowiedział nie o 8:40:50 lecz o 8:39:20. To w oczywisty sposób pokrywałoby się czasowo z tym, co wynika z raportu ze smoleń­skiej elektrowni i z tym, co nagrał telefonem komórkowym nieznany do dziś autor. 

 W stenogramach czarnych skrzynek, opublikowanych w czerw­cu przez MAK, oznaczono także rozmowy pilotów z wieżą kontroli w Smoleńsku. Wynika z nich, że kontrolerzy zezwolili pilotom zejść bardzo nisko, aż do 100 m. Inaczej zapamiętali to członkowie załogi polskiego Jaka-40.
Jak na wysokości 50 m nie zobaczycie pasa ,odlatujcie - porucznik Artur Wosztyl cytował prokuratorom rozmowę załogi tupolewa z wie­żą. Tego nie ma jednak w opublikowanych stenogramach z czarnych skrzynek. To dowodzi, że protokoły są niewiarygodne. Dowodzi też, że kontrolerzy są współwinni katastrofie. Na to samo wskazuje ich zacho­wanie w pierwszych minutach po tragedii.
Po tym, jak umilkły silniki Tu-154M, z wieży wyszedł jakiś mężczyzna w mundurze i udał się w kierunku pojazdów zabezpieczenia. Po chwili pojazdy ruszyły na sygnale. Następnie z wieży wyszedł kolejny mężczyzna w mundurze, wzrost około 160-165, krótko ostrzyżony, jasny blondyn, masywnej budowy ciała. Było widać, że jest zdenerwowany. Trzęsły mu się ręce. Odpalał papierosa. Do niego podszedł chorąży Mus - zeznawał porucznik pilot Artur Wosztyl.
Po tym jak Tu-154M rozbił się, ja przez radio z jaka skontakto­wałem się z wieżą i zapytałem się kontrolera co z naszym Tu-154M.
On odpowiedział, że źle. Później zapytałem się ponownie, co z na­szym samolotem tzn. Tu-154M. Kontroler powiedział, żebym wyszedł z Jaka-40. Kiedy wyszedłem, w moją stronę szedł mężczyzna umun­durowany, w wieku około 40-45 lat, niski blondyn o ogorzałej twarzy. Wtedy też powiedział mi, że Tu-154M spadł 1500 m przed pasem. Ten mężczyzna był przerażony, trząsł się i mamrotał, że jest już po nim. - zeznał w prokuraturze chorąży Remigiusz Mus.
W chwili, gdy załoga Jaka-40 rozmawiała z kontrolerami ze Smo­leńska, kilometr dalej, w lesie, rozgrywał się drugi akt dramatu.
   Zapewne wielu osobom po przeczytaniu tych fragmentów książki nasuwa się jedna myśl, jak to jest możliwe w XXI w. i przy obecnej technologii, że nasze władze posiadając tak ważne i namacalne dowody zbrodni, które pozyskali od naszych sojuszników z NATO, z uporem maniaka bronią absurdalnej tezy raportu MAK, który z perspektywy czasu nie odpowiada faktom rzeczywistym i stoi w sprzeczności z obiektywizmem i rzetelną prawdą, którą powinien się cechować zespół specjalistów od katastrof lotniczych, uzurpujący sobie prawo do statusu Komisji Międzynarodowej.
   Zebrany materiał śledczy przez autora tej książki, ukazuje nie tylko nieudolność prawa w naszym kraju, gdzie ludzie odpowiedzialni za udział lub współudział w tej zbrodni nie ponoszą żadnej odpowiedzialności i nawet do niej się nie poczuwają, ale również tragizm tych, którzy mieli wątpliwe szczęście przeżycia wybuchu samolotu, bo doświadczyli tego, czego doznali Ci, do których lecieli, by oddać im swój patriotyczny hołd.
  Za umiłowanie Ojczyzny i głęboki patriotyzm oraz szacunek i pamięć historyczną, Smoleńsk stał się ich Katyniem, a my o tym, jako Naród, nigdy nie zapomnimy i nie pozwolimy na zapomnienie przyszłym pokoleniom.

c.d.n. w następnym artykule.
http://mypis.pl/blogi/2214-as_us/wpisy/2849-kulisy-mordu-politycznego-iii

niedziela, 8 maja 2011

POpolsza * headlines 7.IV - 7.V. - 14.V. 2011




W Gdańsku władzia pałuje i gazuje - teraz, pRezydent wygwizdany
Dziś nastapiło wmurowanie na terenie Stoczni Gdańskiej (dawniej imienia Lenina) kamienia węgielnego pod budowę Europejskiego Centrum Solidarności. Władze Gdańska nie udzieliły zgody na organizacje trzech demonstracji na Placu Solidarności. Wśród demonstrujących są między innymi przeciwnicy podwyżek czynszów i uczestnicy tak zwanego marszu pustych garnków oraz Kluby Gazety Polskiej i politycy PiS - przeciwni powołaniu na stanowisko dyrektora centrum polsko-niemieckiego dziennikarza Basila Kerskiego, który w latach 80-tych zrzekł się polskiego obywatelstwa Władze miejskie nie wydały pozwolenia na ich organizację, bo jak wyjaśnia rzecznik prezydenta Gdańska Antoni Pawlak - miejsce uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod siedzibę ECS będzie terenem zamkniętym, na którym nie obowiązuje prawo o zgromadzeniach. Zdaniem posła PiS Andrzeja Jaworskiego takie działanie to nadużycie władzy przez prezydenta Adamowicza, dlatego zapowiedział, że w tej sprawie zawiadomi prokuraturę. - Już wcześniej miałem informacje, że miejskie służby chcą iść w tym kierunku, dlatego skonsultowałem się z sejmowymi prawnikami - mówi poseł PiS Andrzej Jaworski. - Nie mam wątpliwości, że to działanie niezgodne z prawem. - Co zrobi następnym razem? Zamknie pół miasta, bo ma widzimisię? Za pomocą internetu poinformuję wszystkich uczestników o decyzji prezydenta i zaapeluję o obecność oraz zachowanie się zgodnie z własnym sumieniem. Na szczęście otrzymaliśmy od ECS sporo zaproszeń. Chyba że pan prezydent chce też zabronić spacerowania po ulicach miasta. Jako pierwszy akt wmurowania kamienia węgielnego pod budowę Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku podpisał prezydent Bronisław Komorowski. Akt zostanie umieszczony w fundamentach budynku wraz z powstałym w 2005 roku aktem erekcyjnym ECS. Pod aktem podpisali się także metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź, abp senior Tadeusz Gocłowski oraz wojewoda pomorski Roman Zaborowski i Konrad Jaskóła - prezes firmy Polimex Mostostal, która buduje Centrum. Jako ostatni pod aktem złożył swój podpis dyrektor ECS Basil Kerski. (P)Rezydent był obecny na uroczystości, ale jak za komuny wwieźli go wcześniej i od tyłu - może motorówką. Z informacji osób tam się znajdujących, Bronisław Komorowski został wygwizdany przez zebrane tam tłumy. Plac Solidarności jest otoczy kordonem policji, co manifestujących bynajmniej nie zraża. Na manifestacji, która ma miejsce na placu Solidarności pod Stocznią Gdańską policja wypuściła gaz w kierunku zebranych. Fotorelację zamieścimy po otrzymaniu materiałów od manifestujących.
Ciri

Strona główna

Re: W Gdańsku władzia pałuje i gazuje - teraz, pRezydent wygwizdany KAnia
14.05.11, 14:31


 "Aby głosić kłamstwo potrzeba całych systemów,a żeby GŁOSIĆ PRAWDĘ wystarczy jeden CZŁOWIEK". [Prymas Tysiąclecia Stefan Kard.Wyszyński] Ofiara życia w walce za Prawą i Sprawiedliwą Polskę to najcenniejsze co możemy dać naszej Ojczyźnie. Po to, by dzieci miały szansę na życie w normalnej RP. Skrajny walczący ciemniak, ciągle upadający chrześcijanin , nieustannie podnoszony przez Boga, szukający światła nadziei w życiu na drodze do naszego Stwórcy i w Nim pokładający całą swą ufność, że każde moje, ludzkie zło, potrafi przemienić w nieskończone Dobro - nawet największe zło! - czego nieustannie doznaję w swym życiu. Jedynie na Nim nigdy się nie zawiodłem. Ustawa o IPN ? - choćby ten "p.o." ją podpisał NIE MAJĄ władzy, aby dokonać ABORCJI PAMIĘCI POLSKIEGO NARODU ! Te 2-lata ich rządów już wystarczą. To kara za utratę pamięci przez wielu przy urnach. Gdy poproszą Polski Naród o przebaczenie ?... - to ja wybaczę, ale NIE ZAPOMNĘ .

07.04.2011
SMOLEŃSK: Rosja potwierdzi ZAMACH?
Moja szybka analiza - nie chcesz to nie czytaj dalej.


Śledztwo blogerów (FYM! i in.) jest coraz bliżej odkrycia prawdy o przebiegu wydarzeń w dn. 10.04.2010 r.

Czy Rosja potwierdzi ZAMACH, aby odsunąć od siebie podejrzenia?

Z analizy opartej na dostępnych materiałach (sfalsyfikowany stenogram CVR i "raport" MAK i polskie uwagi do niego, nagrania z wieży w Smoleńsku i strzępy stenogramu rozmów w COP w Warszawie, zdjęcia miejsca inscenizacji na siewiernym, itp.) wiemy, że doszło do ZAMACHUNA DWA SAMOLOTY z polską delegacją (jak40 pil. gen. Błasik + TU154 pil. kpt. Protasiuk), oraz że do ZAMACHU NIE DOSZŁO NA SIEWIERNYM W SMOLEŃSKU.

Rosja obserwując postęp śledztwa blogerów zbliżających się do dopięcia wszystkich hipotez w logiczny ciąg zdarzeń prowadzący z Warszawy do Briańska, Sieszczy i na Smoleńsk-Jużnyj, przystępuje do obrony wariantu smoleńskiej maskirowki i - IMHO - ZROBI WSZYSTKO, aby uprawdopodobnić Smoleńsk-Siewierny jako miejsce... ZAMACHU, ale tylko z udziałem tu154 i przeprowadzonym przez polaków.

Czytając w Naszym Dzienniku dziesiejsze informacje o: planowanym przesłuchaniu B. Klicha i T. Arabskiego przez prokuraturę rosyjską ( www.naszdziennik.pl/index.php , próbie przeprowadzenia eksperymentu pirotechnicznego na wraku tu154 ( www.naszdziennik.pl/index.php ), oraz zeznaniach kolejnego "naocznego", w których mówi o wybuchu w części ogonowej (www.naszdziennik.pl/index.php) - myślę, że w najbliższym czasie można się spodziewać :

1. B. Klich i T. Arabski zostaną zatrzymani po przesłuchaniu w Moskwie pod ZARZUTEM zorganizowania ZAMACHU na terenie FR na tu154 (oczywiście: fikcyjny proces, wyrok i "więzienie" w Rosji, aby uciekli od odpowiedzialności w Polsce).

2. Rosja przyzna, że tu154 został STRĄCONY w wyniku wybuchu w częsci ogonowej przy podejściu do lądowania na siewiernym, ładunek był podłożony wewnątrz samolotu w części ogonowej - mogli to zrobić (wg prok. rosyjskiej) tylko Polacy.

3. Po spotkaniu na początku maja w Kaliningradzie MSZ Polski, Rosji i Niemiec - zniknie Radek Sikorski i ew. opcja jak w p.1.

4. Płemier... tu jednak opcja 2w1 "bez przebaczenia" (jak pisałem we wcześniejszych komentarzach): "niewydolność układu krążenia" (zaszczuty przez kaczora - wymiana rządu z mendialnym dobiciem Prezesa).

5. Chrabia - wyrazi "obóżenie".



Rosja "rzuci ich na pożarcie" mając nadzieję, że nam to wystarczy i nie będziemy już więcej zbyt dociekliwi jak było naprawdę, a nam to i tak ... ;-)



Może to taki scenariusz political fiction, jak te moje wcześniejsze komentarze z 19 i 31.03.2010: cogito.salon24.pl/164227,sb-zbrodnie-nieprzedawnione#comment_2326063 , cogito.salon24.pl/166688,kreatorzy-znaczacych-faktow#comment_2365877 ?

http://darkside.salon24.pl/#

APPENDIX.

25.04.2010 07:56 16

Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.

 2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.
   
Tak brzmi Art. 4 p.1 i 2
KONSTYTUCJI
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

z dnia 2 kwietnia 1997 r.

Proponuję, aby w ramach  zbierania podpisów popierających kandydata Prawa i Sprawiedliwości w najbliższych wyborach prezydenckich, jednocześnie podpisywać ODEZWĘ NARODU RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ, który PRZEJMUJE NA PODSTAWIE ww. ARTYKUŁU BEZPOŚREDNIE SPRAWOWANIE WŁADZY w aktualnej, krysysowej sytuacji Państwa Polskiego i biernej postawie Rządu i Parlamentu RP, które to organy nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa najważniejszych przedstawicieli Narodu Polskiego podczas oficjalnej wizyty w obcym kraju i nie potrafią zadbać o zabezpieczenie interesów Narodu przy wyjaśnianiu(?) przyczyn tragicznego zdarzenia 10.04.2010 pod Smoleńskiem.
Minimum zabezpieczające nas przed destrukcją Państwa Polskiego przez obecną władzę - to wg mnie:

1. NATYCHMIASTOWE wstrzymanie się uzurpatora pełniącego obowiązki Prezydenta RP przed jakimikolwiek działaniami i odwołanie przez NARÓD POLSKI wszystkich jego decyzji podjętych po bezprawnym przejęciu obowiązków Prezydenta RP w dniu 10,04,2010 r.
2. POWIERZENIE PANU JAROSŁAWOWI KACZYŃSKIEMU MISJI SFORMOWANIA  RZĄDU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ DO CZASU PRZEDTERMINOWYCH WYBORÓW PARLAMENTARNYCH  i powołania Rządu RP faktycznie reprezentującego interesy POLSKI.
2. Powierzenie gen. PETELICKIEMU zaaresztowanie: obecnego p.o. Prezydenta, Premiera, Ministra Obrony Narodowej i Ministra Spraw Zagranicznych, wraz z osobami odpowiedzialnymi w strukturach Państwa Polskiego za "zaniedbania", które doprowadziły do śmierci PREZYDENTA RP i najważniejszych osób w Państwie i Wojsku Polskim i oddanie ich w ręce nowowybranego parlamentu, który postawi ich przed TRYBUNAŁ STANU wybrany w nowym składzie osobowym przez nowy Parlament RP.
3. Rozwiązanie Parlamentu RP (uważam, że brak TEGO parlamentu przyniesie POLSCE mniej szkód niż jego dalsza działalność - rządy do czasu nowych wyborów będzie sprawował PAN JAROSŁAW KACZYŃSKI obdarzony ZAUFANIEM NARODU POLSKIEGO).

Jako, że nie jestem prawnikiem-konstytucjonalistą proszę o ew. poprawki ekspertów - TYLKO tych, dla których JĘZYK POLSKI jest tym jakim posługują się na codzień w: myślach, mowie i tekście pisanym.

ANEKS  POLSKI,  KIBICOWSKI.

GADOWSKI  | 07.05.2011
notka również w lubczasopismach: Czerwono-Zieloni, Media-Watch, Polskie stadiony

Manny "Katol" Pacquiao i krucjata premiera


 Piłka nożna nigdy nie przyprawiała mnie o dreszcze, uważam ją za rozrywkę dla miłośników piwa i bekania.
Trochę nawet żenują mnie spotkania, w czasie których znajomi bez trudu potrafią wymienić składy zespołów kopaczy, ale zapytani o to jaką ostatnio książkę przeczytali – wymownie milczą.
Wybaczcie, ale żywo interesując się sportem, piłkę kopaną uważam za zajęcie zdziebko prymitywne, w sam raz dla zwolenników...no kotku, jakiego filozofa?
A jednak od wielu lat jestem wytrwałym miłośnikiem Cracovii Kraków. Zdaje sobie sprawę z faktu, że jest w tym pewna „wątłość, niebaczność, rozdwojenie w sobie”, jednak „nobody s perfect”
Najbardziej lubiłem „Pasy” gdy grały w trzeciej lidze. Na mecze przychodziło bajeczne towarzystwo, rozprawiało się o polityce, ploteczkach z Ludwinowa i Stawów, pomstowało się na komunę. Słowem było swojsko, miło i u siebie.
Nie będę wymieniał kto był kibicem naszej „Craxy”, bo zaraz zaczniecie sarkać żem megaloman i bluźnierca.
Przychodziły na mecze chłopaki w dziurawych butach i „mecenasy”, czasem, jak „ziąb właził w kości”, „flaszkę się zrobiło”, sędziemu czułe słowo się posłało (zawsze okraszone wybornym kuplecikiem, rzadko wprost wulgarne).
Olek Makino przygrywał, „Helka Żarówka” tańczyła, kiełbaska skwierczała na grillu, musztardka z „perschingiem” buzowała w trzewiach. Oj łezka w oku.
Nawet Harasymowiczowi komuchowanie wybaczałem za wiersze o „bramkach na Welodromie”
Potem nadeszła pierwsza liga i trochę się nadpsuło.
Na szczęście krakowska societka zawsze ciągnęła na drugą stronę Błoń, do klubu, którego prezesem onegdaj był morderca górników z „Wujka”. Do dziś pamiętam jak z zabudowań „Wisły” wyjeżdżały zomolskie budy.
Kibicowanie „Cracovii” nie do końca wiąże się z uwielbieniem dla skopanej piłki. Jest swoistym wyznaniem wiary. Być za „Cracovią”, to jest coś.
Tamci (zza Błoń) nazywają nas „Żydami” i ja chętnie takim Żydem dalej będę.
Moja Cracoviakowska liryka nie zmierza jednak do zamknięcia się w bukolicznym obrazku.
Nie będąc kibolem, w nosie mając tajniki nożnej, muszę wyznać, że podoba mi się charakter prawdziwych kibiców.
Nie kiboli, bandziorów i zwyrodnialców (tych już dawno należało uspokoić CBŚ – iem, elektroszokerami i bajońskimi karami), ale kibiców, miłośników kopanej.
Podoba mi się niezależność bywalców z Legii (za samą Legią, może z powodu WKS – u, przyznam nie przepadałem), którzy nie rozpłaszczyli się przed grubym wujkiem z cygarem i słusznie podkreślają, że mają prawo do swojego klubu nie mniejsze niż nuworysz z „panamskimi” pieniędzmi.
Okazuje się, że lekceważeni piłkofani mają więcej charakteru i niezależności niż etatowi nonkonformiści (mellero i hołdysopodobni), gwiazdy estrady, witryn MPiKów i mediów.
Z bandytami dawno można było zrobić porządek. Wszyscy politycy robili srogie miny, miotali twardymi słowami, aby dzień później natychmiast zająć się czymś innym.
Winą polityków wszystkich opcji jest fakt, że w sobotę nie mogę sobie pójść z moimi synami na stadion. Nie mogę, bo nie chcę, aby zbyt wcześnie nabrali kłopotliwych manier.
Przestańmy jednak chodzić koło sprawy jak lisek koło drogi.
W dzisiejszej nagonce na kibiców wcale nie chodzi o nagłe przebudzenie, o troskę o bezpieczeństwo obywateli, nie chodzi o nagłą chęć wyplenienia draństwa z trybun.
Tu chodzi jedynie o to, że kibice Legii nie lubią właścicieli klubu, a ci potrafią wpłynąć na obecną komandę i sprokurować medialny koklusz.
Dlaczego premier nie występuje w podobnie ostrym tonie przeciwko korupcji, przeciwko masowemu, w pewnych kręgach, ćpaniu kokainy (wiesz kotku gdzie w Warszawie schodzi jej najwięcej?)?
- Kto? - spójrzcie na niealkoholowo zaczerwienione noski, błyszczące ślepka i przebieranie łapkami.-
Czyżby usługi wydzielonej firmy telewizyjnej obsługującej kampanie wyborcze i oficjalna działalność „zaprzyjaźnionej telewizji” kosztowały tak drogo?
Fani futbolu słusznie mogą czuć się wystrychnięci na dudków, potraktowano ich jak armatnie nadzienie kolejnej kampanii „nawijania makaronu na uszy” (red: żargon stadionowy – oznacza kolejną kampanię społecznej perswazji i edukacji).
A tak na marginesie, to zawsze mówiłem że inteligentni ludzie pasjonują się boksem – Mannym, (Wielki „Pac Man” dziś naprzeciwko Shane „Sugar” Mosleya, już nastawiłem budzik i zagryzam piąstki), „Marvelousem” Haglerem, Khanem, Sonnym... - to jest poezja!, a grubasy z cygarami na ringu niewiele potrafią, czasem najwyżej kupią jakąś walkę – ale do tego trzeba niekomuchowego sznytu, większych pieniędzy, brawury Brando z pierwszej sceny „Ojca” i ...to od razu widać.
Zajstep, zejście, kontra i krzyżowy zawsze mówią prawdę.