WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
czwartek, 2 lipca 2009
Mane*Tekel*Fares
The Poland prison experiment
Sytuacja w Polsce przypomina obecnie eksperyment Stanleya Milgrama przeprowadzony w Yale University na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Milgram sprawdzał zdolność do popełniania czynów sprzecznych z sumieniem uczestników eksperymentu w sytuacji, kiedy osoba odgrywająca rolę autorytetu nakazywała złamanie przestępcpowszechnie obowiązujących reguł postępowania.
W każdej sesji eksperymentu udział brały trzy osoby: "autorytet", "nauczyciel" i "uczeń".
Autorytetem w tej sytuacji był naukowiec przeprowadzający eksperyment. Uczestnikom - "nauczycielom" nakazywano stosowanie coraz większych wstrząsów elektrycznych, jeśli trzecia osoba biorąca udział w tym teście udzieliła złej odpowiedzi na zadane pytanie. Wstrząsów elektrycznych w rzeczywistości nie było, ponieważ "uczniem" był aktor udający bolesną reakcję na każdy wstrząs. Jednak "nauczyciel" o tym nie wiedział. 65 procent uczestniczących decydowało się na zastosowanie najwyższego wstrząsu napięcia 450 V, mimo że miało świadomość cierpień zadawanych "uczniowi". Kluczem do zadawania cierpień była spokojna, rzeczowa perswazja "autorytetu".
Jest to wynik zdumiewający i bulwersujący. Okazało się, jak łatwo było manipulować uczestnikami eksperymentu i skłonić ich do popełnienia czynów całkowicie sprzecznych z ich sumieniem i z powszechnie obowiązującymi normami postępowania.
Jaki to ma związek z Polską? Uczestniczymy właśnie w podobnym eksperymencie przeprowadzanym w Polsce. W eksperymencie Milgrama wzięło udział 40 osób. Tutaj uczestników jest prawie 40 milionów. Idea eksperymentu jest podobna. Jak łatwo jest skłonić przeciętnego Polaka do popełnienia czynów niezgodnych z jego sumieniem.
Rolę "autorytetu" odgrywają tu osoby występujące w mediach. "Nauczycielem" jest każdy Polak siedzący przed telewizorem, słuchający radia, czytający gazetę lub przeglądający portal internetowy. "Uczniami" są Jarosław i Lech Kaczyńscy, a szerzej (w uproszczeniu) - wszyscy, którzy w dużym stopniu zgadzają się z ich poglądami i ich opisem polskiej rzeczywistości.
Atak mediów ma zaprogramować Polaka do nienawiści wobec "ucznia". Ma skłonić go do śmiania się z rzeczy, które nie są śmieszne, do szydzenia z rzeczy, z których szydzić nie wolno. Ma skłonić go do utożsamienia się z agresywnym "autorytetem".
Jest to sprzeczne z całym dorobkiem polskiej tradycji, kultury, religii dominującej w Polsce, społecznie przyjętych i akceptowanych norm postępowania. Jest to sprzeczne z tym, co powszechnie uważa się za sumienie człowieka.
Próbka populacji, na której Milgram przeprowadził swoje badania była niewielka. 26 osób spośród 40 wszystkich uczestników zastosowało najmocniejszy wstrząs elektryczny. To za mała próbka statystyczna, by na tej podstawie uogólnić na całe społeczeństwo.
Zdumiewające jest jednak to, że w eksperymencie przeprowadzanym właśnie w Polsce odsetek zdolnych do wyrażania bezpodstawnej agresji i nienawiści pod dyktando "autorytetu" jest podobny. Jest to mniej więcej 65 procent społeczeństwa. Tyle mniej więcej osób poddaje się agresji płynącej z mediów.
Zamiast normalnego dyskursu społecznego i politycznego, także ostrego, ale w ramach tradycyjnych norm, jest zalew agresji i podjudzanie do nienawiści.
Gdyby przepytać każdego z osobna, ogromna większość stwierdziłaby, że w życiu stara się robić rzeczy dobre i pożyteczne, że stara się nie szkodzić innym, że odrzuca agresję. Jednak pod wpływem mediów daje się programować do agresji i powtarza schematy zła.
Wre głuchy rytm roboty funkcjonariuszy.
P.S. Tytuł wpisu jest adaptacją innego eksperymentu psychologicznego, w którym wykazano łatwość wzniecania agresji i tendecji sadystycznych: The Stanford Prison Experiment, przeprowadzonego w 1971 przez Philipa Zimbardo.
http://klientnaszpan.blogspot.com/
Sytuacja w Polsce przypomina obecnie eksperyment Stanleya Milgrama przeprowadzony w Yale University na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Milgram sprawdzał zdolność do popełniania czynów sprzecznych z sumieniem uczestników eksperymentu w sytuacji, kiedy osoba odgrywająca rolę autorytetu nakazywała złamanie przestępcpowszechnie obowiązujących reguł postępowania.
W każdej sesji eksperymentu udział brały trzy osoby: "autorytet", "nauczyciel" i "uczeń".
Autorytetem w tej sytuacji był naukowiec przeprowadzający eksperyment. Uczestnikom - "nauczycielom" nakazywano stosowanie coraz większych wstrząsów elektrycznych, jeśli trzecia osoba biorąca udział w tym teście udzieliła złej odpowiedzi na zadane pytanie. Wstrząsów elektrycznych w rzeczywistości nie było, ponieważ "uczniem" był aktor udający bolesną reakcję na każdy wstrząs. Jednak "nauczyciel" o tym nie wiedział. 65 procent uczestniczących decydowało się na zastosowanie najwyższego wstrząsu napięcia 450 V, mimo że miało świadomość cierpień zadawanych "uczniowi". Kluczem do zadawania cierpień była spokojna, rzeczowa perswazja "autorytetu".
Jest to wynik zdumiewający i bulwersujący. Okazało się, jak łatwo było manipulować uczestnikami eksperymentu i skłonić ich do popełnienia czynów całkowicie sprzecznych z ich sumieniem i z powszechnie obowiązującymi normami postępowania.
Jaki to ma związek z Polską? Uczestniczymy właśnie w podobnym eksperymencie przeprowadzanym w Polsce. W eksperymencie Milgrama wzięło udział 40 osób. Tutaj uczestników jest prawie 40 milionów. Idea eksperymentu jest podobna. Jak łatwo jest skłonić przeciętnego Polaka do popełnienia czynów niezgodnych z jego sumieniem.
Rolę "autorytetu" odgrywają tu osoby występujące w mediach. "Nauczycielem" jest każdy Polak siedzący przed telewizorem, słuchający radia, czytający gazetę lub przeglądający portal internetowy. "Uczniami" są Jarosław i Lech Kaczyńscy, a szerzej (w uproszczeniu) - wszyscy, którzy w dużym stopniu zgadzają się z ich poglądami i ich opisem polskiej rzeczywistości.
Atak mediów ma zaprogramować Polaka do nienawiści wobec "ucznia". Ma skłonić go do śmiania się z rzeczy, które nie są śmieszne, do szydzenia z rzeczy, z których szydzić nie wolno. Ma skłonić go do utożsamienia się z agresywnym "autorytetem".
Jest to sprzeczne z całym dorobkiem polskiej tradycji, kultury, religii dominującej w Polsce, społecznie przyjętych i akceptowanych norm postępowania. Jest to sprzeczne z tym, co powszechnie uważa się za sumienie człowieka.
Próbka populacji, na której Milgram przeprowadził swoje badania była niewielka. 26 osób spośród 40 wszystkich uczestników zastosowało najmocniejszy wstrząs elektryczny. To za mała próbka statystyczna, by na tej podstawie uogólnić na całe społeczeństwo.
Zdumiewające jest jednak to, że w eksperymencie przeprowadzanym właśnie w Polsce odsetek zdolnych do wyrażania bezpodstawnej agresji i nienawiści pod dyktando "autorytetu" jest podobny. Jest to mniej więcej 65 procent społeczeństwa. Tyle mniej więcej osób poddaje się agresji płynącej z mediów.
Zamiast normalnego dyskursu społecznego i politycznego, także ostrego, ale w ramach tradycyjnych norm, jest zalew agresji i podjudzanie do nienawiści.
Gdyby przepytać każdego z osobna, ogromna większość stwierdziłaby, że w życiu stara się robić rzeczy dobre i pożyteczne, że stara się nie szkodzić innym, że odrzuca agresję. Jednak pod wpływem mediów daje się programować do agresji i powtarza schematy zła.
Wre głuchy rytm roboty funkcjonariuszy.
P.S. Tytuł wpisu jest adaptacją innego eksperymentu psychologicznego, w którym wykazano łatwość wzniecania agresji i tendecji sadystycznych: The Stanford Prison Experiment, przeprowadzonego w 1971 przez Philipa Zimbardo.
http://klientnaszpan.blogspot.com/
poniedziałek, 29 czerwca 2009
- zabijająca Polaków RPrl. Krótki kurs.
- O Piotrze Skórzyńskim, R.i.P. -
Anna Zechenter: Powtarzał wielkie słowa
2009-06-29
Odebrał sobie życie rok temu.
Jego znajomi opublikowali wspomnienia, pisali o jego wrażliwości, tragicznym zderzeniu z rzeczywistością III Rzeczpospolitej, bezsilności wobec zła i o ostatnim liście, wyjaśniającym do pewnego stopnia jego decyzję: "Nie potrafię godzić się na znikczemnienie świata" - to były jego słowa.
A przecież Piotr Skórzyński nie godził się na podłość i zakłamanie, kryjące moralną i intelektualną pustkę. "Był trudnym partnerem - pisali o nim. – Nie znosił powierzchowności, mierziły go banał, pustosłowie, pozory". Nie umiał i nie chciał dobrze się sprzedawać.
Na świat przyszedł obdarzony talentem, lecz potencjał ten – nie znalazłszy żadnego ujścia - obrócił się w końcu przeciwko niemu: Piotr Skórzyński za dokładnie widział i za dużo rozumiał.
Kiedy z tego świata odchodził, był wypalony wewnątrz, odarty z wiary w sens własnego życia, wyczerpany latami bezskutecznej walki o przywrócenie prawdzie należnego jej miejsca, zmęczony codzienną gonitwą za groszem dla zapewnienia rodzinie jakiego takiego bytu, pozbawiony perspektyw na stałą pracę.
W latach 70. związany z KPN, potem z "Solidarnością", w stanie wojennym odsiedział pół roku w Białołęce. Później pracował w nielegalnym radiu "Solidarność", publikował dużo w podziemnej prasie, wydał pod własnym nazwiskiem powieść "Jeśli będziesz ptakiem".
Po 1989 roku chętnych do drukowania jego tekstów było niewielu. Gazety o podziemnym rodowodzie upadały w latach 90. jedna po drugiej - z wyjątkiem tej zakontraktowanej w Magdalence, wspieranej przez dużą grupę interesów - nie tylko politycznych - i równie dużą kasę. Metody partyjnych propagandzistów, budzące w czasach PRL-u wściekłość lub śmiech, stały się dla okrągłostołowych agitatorów z epoki przedpijarowskiej narzędziem paraliżowania i przeorywania umysłów Polaków. Co przytomniejsi obserwowali ten proces z niedowierzaniem, tacy jak Piotr Skórzyński - powoli umierali.
Po krótkim epizodzie pracy w "GW", skazany na niebyt przez Michnika ("Nie istniejesz i nigdy nie będziesz istniał"), nie dostał stałej pracy u przyjaciół. Który niezależny wydawca chciał ściągać na siebie gromy samozwańczych, ale uznawanych autorytetów w czasach, gdy redakcje świętowały każdy miesiąc przetrwania? Skórzyński przysparzałby pewnie kłopotów, walczyłby o prawdę i godność - także ze "swoimi", gdyby okazali się nie dość pryncypialni lub zbyt ustępliwi. A on nie umiał kłamać - taka była wrodzona wada jego charakteru. A także chroniczny brak "elastyczności", umiejętności "przystosowania się".
Tymczasem wciąż upominał się o niego PRL. W Polsce okrągłostołowej ludzie aparatu represji stanowili dla niego śmiertelne zagrożenie - bo jak inaczej nazwać podpalenie przez mściwego esbeka mieszkania-pracowni, gdzie ułożył sobie życie wraz z żoną rzeźbiarką i skąd obojgu udało się w porę uciec?
Pisma, które doczekały kresu różowo-czerwonego monopolu, zwiększyły nakłady; do telewizji zaczęto zapraszać dawnych nieobecnych. Ani zmiana nastrojów, ani zwycięstwo PiS - a więc środowiska bliskiego Skórzyńskiemu - nie poprawiły jego położenia. Z "trudnymi" ludźmi doskonale się rozmawia, ale pracować się nie da: są "nieżyciowi", gardzą "realiami", nie rozumieją rozlicznych "konieczności", nie uznają kompromisów.
Piotr Skórzyński doczekał się w 2002 roku publikacji przez niewielkie wydawnictwo analizy rozwoju ideologii lewicowej od 1789 roku, zatytułowanej "Na obraz i podobieństwo. Paradygmat materializmu". Pracował nad nią 12 lat - zapłacono mu kilkoma egzemplarzami. Druga książka, "Intelektualna historia zimnej wojny", monumentalne dzieło źródłowe i analityczne, nie ukazała się nigdy.
W polskiej kulturze pojawiło się po II wojnie światowej niewielu twórców tej miary: erudytów prawdziwych - niesalonowych; publicystów intelektualnie uczciwych, obojętnych na poklask; ludzi odważnych, nie tylko wśród swoich; eseistów wielkiej mądrości i wrażliwości.
Znajomi Piotra Skórzyńskiego pytali, kto za tę śmierć odpowiada. Czy odpowiedź zmieni coś w III Rzeczpospolitej?
Nieuleczalnie chory na Polskę, szedł wyprostowany ciemną doliną i zła się nie uląkł - miał mało czasu, musiał dać świadectwo.
Dziennik Polski, Kraków.
2009-06-29
Odebrał sobie życie rok temu.
Jego znajomi opublikowali wspomnienia, pisali o jego wrażliwości, tragicznym zderzeniu z rzeczywistością III Rzeczpospolitej, bezsilności wobec zła i o ostatnim liście, wyjaśniającym do pewnego stopnia jego decyzję: "Nie potrafię godzić się na znikczemnienie świata" - to były jego słowa.
A przecież Piotr Skórzyński nie godził się na podłość i zakłamanie, kryjące moralną i intelektualną pustkę. "Był trudnym partnerem - pisali o nim. – Nie znosił powierzchowności, mierziły go banał, pustosłowie, pozory". Nie umiał i nie chciał dobrze się sprzedawać.
Na świat przyszedł obdarzony talentem, lecz potencjał ten – nie znalazłszy żadnego ujścia - obrócił się w końcu przeciwko niemu: Piotr Skórzyński za dokładnie widział i za dużo rozumiał.
Kiedy z tego świata odchodził, był wypalony wewnątrz, odarty z wiary w sens własnego życia, wyczerpany latami bezskutecznej walki o przywrócenie prawdzie należnego jej miejsca, zmęczony codzienną gonitwą za groszem dla zapewnienia rodzinie jakiego takiego bytu, pozbawiony perspektyw na stałą pracę.
W latach 70. związany z KPN, potem z "Solidarnością", w stanie wojennym odsiedział pół roku w Białołęce. Później pracował w nielegalnym radiu "Solidarność", publikował dużo w podziemnej prasie, wydał pod własnym nazwiskiem powieść "Jeśli będziesz ptakiem".
Po 1989 roku chętnych do drukowania jego tekstów było niewielu. Gazety o podziemnym rodowodzie upadały w latach 90. jedna po drugiej - z wyjątkiem tej zakontraktowanej w Magdalence, wspieranej przez dużą grupę interesów - nie tylko politycznych - i równie dużą kasę. Metody partyjnych propagandzistów, budzące w czasach PRL-u wściekłość lub śmiech, stały się dla okrągłostołowych agitatorów z epoki przedpijarowskiej narzędziem paraliżowania i przeorywania umysłów Polaków. Co przytomniejsi obserwowali ten proces z niedowierzaniem, tacy jak Piotr Skórzyński - powoli umierali.
Po krótkim epizodzie pracy w "GW", skazany na niebyt przez Michnika ("Nie istniejesz i nigdy nie będziesz istniał"), nie dostał stałej pracy u przyjaciół. Który niezależny wydawca chciał ściągać na siebie gromy samozwańczych, ale uznawanych autorytetów w czasach, gdy redakcje świętowały każdy miesiąc przetrwania? Skórzyński przysparzałby pewnie kłopotów, walczyłby o prawdę i godność - także ze "swoimi", gdyby okazali się nie dość pryncypialni lub zbyt ustępliwi. A on nie umiał kłamać - taka była wrodzona wada jego charakteru. A także chroniczny brak "elastyczności", umiejętności "przystosowania się".
Tymczasem wciąż upominał się o niego PRL. W Polsce okrągłostołowej ludzie aparatu represji stanowili dla niego śmiertelne zagrożenie - bo jak inaczej nazwać podpalenie przez mściwego esbeka mieszkania-pracowni, gdzie ułożył sobie życie wraz z żoną rzeźbiarką i skąd obojgu udało się w porę uciec?
Pisma, które doczekały kresu różowo-czerwonego monopolu, zwiększyły nakłady; do telewizji zaczęto zapraszać dawnych nieobecnych. Ani zmiana nastrojów, ani zwycięstwo PiS - a więc środowiska bliskiego Skórzyńskiemu - nie poprawiły jego położenia. Z "trudnymi" ludźmi doskonale się rozmawia, ale pracować się nie da: są "nieżyciowi", gardzą "realiami", nie rozumieją rozlicznych "konieczności", nie uznają kompromisów.
Piotr Skórzyński doczekał się w 2002 roku publikacji przez niewielkie wydawnictwo analizy rozwoju ideologii lewicowej od 1789 roku, zatytułowanej "Na obraz i podobieństwo. Paradygmat materializmu". Pracował nad nią 12 lat - zapłacono mu kilkoma egzemplarzami. Druga książka, "Intelektualna historia zimnej wojny", monumentalne dzieło źródłowe i analityczne, nie ukazała się nigdy.
W polskiej kulturze pojawiło się po II wojnie światowej niewielu twórców tej miary: erudytów prawdziwych - niesalonowych; publicystów intelektualnie uczciwych, obojętnych na poklask; ludzi odważnych, nie tylko wśród swoich; eseistów wielkiej mądrości i wrażliwości.
Znajomi Piotra Skórzyńskiego pytali, kto za tę śmierć odpowiada. Czy odpowiedź zmieni coś w III Rzeczpospolitej?
Nieuleczalnie chory na Polskę, szedł wyprostowany ciemną doliną i zła się nie uląkł - miał mało czasu, musiał dać świadectwo.
Dziennik Polski, Kraków.
**********
Subskrybuj:
Posty (Atom)