WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 22 sierpnia 2009
..939, 944, 989, - * a g.. dyby( ) * konia z rzędem..
PS.
Zadłużenie Skarbu Państwa ok. 136,1 mld euro. Bańka inwestycyjna.
Tygodnik New Scientist z 23 marca 2009 roku opisuje, co może się zdarzyć na skutek wniknięcie plazmy słonecznej w naszą magnetosferę. Spowoduje to gwałtowne zaburzenia ziemskiego pola magnetycznego, a to z kolei wzbudzi prąd stały w liniach przesyłowych, działających jak ogromne anteny, oraz w samych elektrowniach i transformatorach. Wzrost prądu stałego wytworzy silne pola magnetyczne w rdzeniach transformatorów, prowadząc do ich przegrzania i stopienia. Dziś już niewielka burza magnetyczna spowodować mogłaby wzbudzenie ogromnych prądów gruntowych, które w ciągu 90 sekund zniszczyłyby w samych Stanach Zjednoczonych około 350 wielkich transformatorów, a także lokalne stacje, pozbawiając elektryczności ponad 130 mln osób. Natomiast burza tej wielkości, jak w roku 1859, mogłaby zniszczyć całą sieć energetyczną krajów uprzemysłowionych.
I co teraz. Teraz zaczyna się najlepsze. Pojawia się zdanie, które zrodziło mój wstępny niepokój. Otóż w Stanach Zjednoczonych jest obecnie zaledwie kilka zapasowych dużych transformatorów, a zbudowanie nowego zwykle trwa około 12 miesięcy. (w domyśle w fabrykach pozbawionych elektryczności znacznie dłużej). I lektura ciekawego tekstu naukowego wyzwoliła we mnie czujność czelisty. Pomyślałem sobie, że w następnym zdaniu będzie o… konieczności szybkiego budowania transformatorów. No i proszę. W następnym zdaniu czytamy: „rzecz jasna w ciągu najbliższych kilku lat można przygotować się na wypadek takiej katastrofy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że rządy zignorują to ostrzeżenie, bo nic podobnego dotąd nie przydarzyło się przecież naszej młodej cywilizacji technicznej. Wyobraźnia zawodzi, gdy nie ma odpowiednich porównań. Ale zdaniem wielu naukowców, wielka burza słoneczna jest zagrożeniem bez porównania większym niż rzekomo katastroficzne ocieplenie klimatu, na którym skupia się obecnie uwaga polityków. Do maja 2013 roku zostało niewiele czasu (…) Istnieje możliwość znacznego ograniczenia skutków takiej katastrofy dzięki wprowadzeniu środków zaradczych w skali całego świata. Jednym z nich są wielkie kondensatory chroniące przyelektrowniane transformatory, będące newralgicznymi elementami systemów energetycznych. Poza tym należałoby przystosować sieci przesyłu energii tak, by można je było szybko i bezpiecznie wyłączyć po ogłoszeniu alarmu słonecznego” A ile to będzie kosztowało, że tak się naiwnie zapytam?.
Oczywiście nie twierdzę, że burzy magnetycznej nie będzie, a że jak będzie, to niw wyrządzi żadnych szkód. Ale wówczas „sprawiedliwości” stanie się zadość. Na kłopotach „naszej cywilizacji”, o którą tak martwią się liczni uczeni, skorzystają cywilizacje „nie nasze”. Setki milionów ludzi żyją dziś w ogóle bez prądu i komputerów, więc o tym, że była „burza magnetyczna” w 2013 roku dowiedzą się może za 150 lat, jak sobie zbadają jaki był „wzrost azotanów w rdzeniach lodowych”.
Im bardziej prymitywna cywilizacja, tym bardziej jest odporna na kaprysy Słońca. Może więc Słońce wymierzy „sprawiedliwość” tej cywilizacji, której tak bardzo nie lubią działacze różnych ruchów postępowych?
Dla zainteresowanych pełen raport NAS tutaj:
http://books.nap.edu/openbook.php?record_id=12507&page=R1
A dla tych, którym nie chce się czytać całego raportu krótkie podsumowanie z rozdziału „Solutions for the Future”:
http://www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=666
PS IV. Najlepszy sojusznik Michnika
Konia z rzedem temu kto da przyklad komucha, ktory wykazal "chęci poprawy moralnej".
Kłopotowski wypisuje rozpaczliwe brednie.
Przyjrzyjmy sie Ameryce. Podstawą jej sukcesu bylo stworzenie systemu polityczno-spolecznego w ktorym mogą zyc w tworczej symbiozie ludzie stadni i ludzie indywidualni (pyknicy i schizoidzi jak mawial Witkacy). Ludzie indywidualni są niezbedni dla zdrowia spoleczenstwa, bez nich grzeznie sie w komunizmie, michnikowszczyznie i klopotowszczyznie.
Bolszewizm natomiast, gdziekolwiek sie nie pojawil, zaczynal od kolektywizmu, czyli od fizycznej likwidacji ludzi indywidualnych. Ogolocony z dobr materialnych pyknik zamienial sie w homo sovieticus. Najgorsi stadni zapisywali sie do partii, do dzis w bylych towarzyszach pozostaje zywa nienawisc do ludzi indywidualnych, wpoili ją nawet swoim dzieciom i wnukom.
Komunizm zdazyl nadpsuc zachodnią Europe. Wojna domowa w Hiszpanii, Frakcja Czerwonej Armii, komunisci wloscy, francuscy, bendityzm, Bruksela.
Upraszczajac, psucie polegalo na wstawianiu stadnych tepakow na pozycje na ktorych niezbedni są ludzie indywidualni (korzystajac z okazji, uklony dla prof. Sadurskiego).
W Ameryce McCarthy i jego komisja na dlugie lata skutecznie zahamowala psucie panstwa w podobny sposob. Wypieprzajac z zycia publicznego komuchow Ameryka okazala sie niedemokratyczna i nieprzestrzegajaca prawa - z wielkim pozytkiem dla siebie.
Metoda okazala sie skuteczna, nikomu nigdy nie udalo sie to samo w jakis inny sposob.
Dlatego wlasnie, towarzyszu Klopotowski, warunkiem koniecznym "modernizacji" Polski jest usuniecie z zycia publicznego czlonkow kompartii do trzeciego pokolenia wlacznie, pozbawienie praw wyborczych, zakaz pracy na etatach panstwowych, zakaz prowadzenia firm z wyjatkiem malych biznesow rodzinnych.
No i jeszcze zakaz prowadzenia blogow internetowych, zeby nikt nie katowal sie czytaniem serwilistycznych wymozdzen Klopotowskiego, Sadurskiego, Leskiego, Janke i im podobnych.
Autor: viilo o 03:00 0 komentarze
Zadłużenie Skarbu Państwa ok. 136,1 mld euro. Bańka inwestycyjna.
Tygodnik New Scientist z 23 marca 2009 roku opisuje, co może się zdarzyć na skutek wniknięcie plazmy słonecznej w naszą magnetosferę. Spowoduje to gwałtowne zaburzenia ziemskiego pola magnetycznego, a to z kolei wzbudzi prąd stały w liniach przesyłowych, działających jak ogromne anteny, oraz w samych elektrowniach i transformatorach. Wzrost prądu stałego wytworzy silne pola magnetyczne w rdzeniach transformatorów, prowadząc do ich przegrzania i stopienia. Dziś już niewielka burza magnetyczna spowodować mogłaby wzbudzenie ogromnych prądów gruntowych, które w ciągu 90 sekund zniszczyłyby w samych Stanach Zjednoczonych około 350 wielkich transformatorów, a także lokalne stacje, pozbawiając elektryczności ponad 130 mln osób. Natomiast burza tej wielkości, jak w roku 1859, mogłaby zniszczyć całą sieć energetyczną krajów uprzemysłowionych.
I co teraz. Teraz zaczyna się najlepsze. Pojawia się zdanie, które zrodziło mój wstępny niepokój. Otóż w Stanach Zjednoczonych jest obecnie zaledwie kilka zapasowych dużych transformatorów, a zbudowanie nowego zwykle trwa około 12 miesięcy. (w domyśle w fabrykach pozbawionych elektryczności znacznie dłużej). I lektura ciekawego tekstu naukowego wyzwoliła we mnie czujność czelisty. Pomyślałem sobie, że w następnym zdaniu będzie o… konieczności szybkiego budowania transformatorów. No i proszę. W następnym zdaniu czytamy: „rzecz jasna w ciągu najbliższych kilku lat można przygotować się na wypadek takiej katastrofy. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że rządy zignorują to ostrzeżenie, bo nic podobnego dotąd nie przydarzyło się przecież naszej młodej cywilizacji technicznej. Wyobraźnia zawodzi, gdy nie ma odpowiednich porównań. Ale zdaniem wielu naukowców, wielka burza słoneczna jest zagrożeniem bez porównania większym niż rzekomo katastroficzne ocieplenie klimatu, na którym skupia się obecnie uwaga polityków. Do maja 2013 roku zostało niewiele czasu (…) Istnieje możliwość znacznego ograniczenia skutków takiej katastrofy dzięki wprowadzeniu środków zaradczych w skali całego świata. Jednym z nich są wielkie kondensatory chroniące przyelektrowniane transformatory, będące newralgicznymi elementami systemów energetycznych. Poza tym należałoby przystosować sieci przesyłu energii tak, by można je było szybko i bezpiecznie wyłączyć po ogłoszeniu alarmu słonecznego” A ile to będzie kosztowało, że tak się naiwnie zapytam?.
Oczywiście nie twierdzę, że burzy magnetycznej nie będzie, a że jak będzie, to niw wyrządzi żadnych szkód. Ale wówczas „sprawiedliwości” stanie się zadość. Na kłopotach „naszej cywilizacji”, o którą tak martwią się liczni uczeni, skorzystają cywilizacje „nie nasze”. Setki milionów ludzi żyją dziś w ogóle bez prądu i komputerów, więc o tym, że była „burza magnetyczna” w 2013 roku dowiedzą się może za 150 lat, jak sobie zbadają jaki był „wzrost azotanów w rdzeniach lodowych”.
Im bardziej prymitywna cywilizacja, tym bardziej jest odporna na kaprysy Słońca. Może więc Słońce wymierzy „sprawiedliwość” tej cywilizacji, której tak bardzo nie lubią działacze różnych ruchów postępowych?
Dla zainteresowanych pełen raport NAS tutaj:
http://books.nap.edu/openbook.php?record_id=12507&page=R1
A dla tych, którym nie chce się czytać całego raportu krótkie podsumowanie z rozdziału „Solutions for the Future”:
http://www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=666
PS III.
G..dyby wybory odbyły się dzisiaj...
Taką frazą rozpoczynają internetowe portale, gazetowe kubliki i telewizyjne pochanki ogłaszanie najnowszych sondaży przeprowadzonych na reprezentatywnej próbie 1000 osób przez nasze najbardziej wiarygodne sondażownie z TNS OBOP, Millward Brown SMG/KRC i CBOS na czele.
Dlaczego tak skrupulatnie wypisałem te trzy ośrodki? Ano dlatego że w swojej pracy myliły się one tak często i tak drastycznie że nigdzie na świecie żadna instytucja nie zleciłaby im po takich wpadkach żadnego, nawet najbardziej podłego zlecenia, ale w Polsce w dalszym ciągu uchodzą za nieomylne i wiarygodne i wciąż są w głównych mediach z lubością cytowane.
Czy pamięta ktoś jeszcze Premiera z Krakowa i Prezydenta z Gdańska? Ja pamiętam, i dlatego z drwiną czytam wczorajsze wyniki sondażu jakie znalazłem na stronach Onetu, przeprowadzonego przez jedną z tych firm według którego na PO wciąż chce głosować 44% uprawnionych do tego Polaków.
Od dwóch lat rządzi w RPrl ekipa tak zawstydzających nieudaczników, że oglądając ich wyczyny w telewizorni czuję autentyczny, wprost fizyczny wstręt do wszystkich - bez najmniejszego wyjątku - uczestników tego beznadziejnego q_nierządu i jego bezbarwnego i nie obdarzonego żadnym talentem poza zdolnością do kurczowego trzymania się stołka szefa, i jak sądzę ilość osób mających po tych dwóch latach podobną opinię o tej ekipie musi wzrastać. W końcu nawet jeśli ktoś głosował na Tuska i jego ludzi to musi wreszcie w pewnym momencie skonstatować jaki jest bilans tych rządów i nawet jeśli kierował nim strach przed „strasznymi kaczorami” wykreowany w TVN-ie, Polsacie, TOK FM-ie, Wyborczej i reszcie mainstreamu to w końcu nawet on musi zauważyć że po dwóch latach nie znaleziono absolutnie nic na Kaczyńskiego, Ziobrę, Dorna, Gilowską, Wassermana, ś.p. prof. Religę czy Macierewicza.
Nie przypadkowo wymieniłem te nazwiska, bo proszę sobie zadać trud i przypasować do nich ich dzisiejsze PO-wskie odpowiedniki.
A następnie porównać.
Jak dla mnie porównanie wypada miażdżąco.
Po drodze zawalono politykę zagraniczną (Rosja i Putin z jednej strony a Merkel i Stenibach z drugiej robią nam na głowę), de facto uwalono projekt tarczy antyrakietowej i dwie stocznie, rozbabrano jakieś dziwne „reformy” w służbie zdrowia i oświacie (czy ktoś wreszcie naprawdę wie co mają zrobić rodzice dzisiejszych 6-latków?!), koncertowo rozbrojono polską armię i rozpirzono publiczne media, służby znowu zaczynają tańczyć swoją polkę bez jakiejkolwiek kontroli Państwa, a PO aż pęka od różnych Misiaków, Karnowskich i tym podobnych figur. O tych wszystkich „kastracjach pedofilów i wejściach do strefy euro” nawet nie chce mi się pisać – szkoda klawiatury - pijar, pijar i tylko pijar. Nic poza tym. Pustka…
I przy tym wszystkim ja co kilka dni dowiaduję się że „gdyby wybory odbyły się dzisiaj” to ta beznadzieja hałastra znowu doszłaby do władzy.
Czy ktoś tu nie próbuje zrobić z nas idiotów na tak zwaną „wydrę”?
Czy jeszcze ktokolwiek wierzy w te wszystkie sondażowe słupki i czy jeśli znowu okażę się że to wszystko była lipa czy wreszcie te firmy stracą zlecenia?
Premier z Krakowa być może jeszcze nam się kiedyś w przyszłości trafi, choć jeśli chodzi o prezydenta z Gdańska to chyba jeszcze nie tym razem…
http://nygus.salon24.pl/
G..dyby wybory odbyły się dzisiaj...
Taką frazą rozpoczynają internetowe portale, gazetowe kubliki i telewizyjne pochanki ogłaszanie najnowszych sondaży przeprowadzonych na reprezentatywnej próbie 1000 osób przez nasze najbardziej wiarygodne sondażownie z TNS OBOP, Millward Brown SMG/KRC i CBOS na czele.
Dlaczego tak skrupulatnie wypisałem te trzy ośrodki? Ano dlatego że w swojej pracy myliły się one tak często i tak drastycznie że nigdzie na świecie żadna instytucja nie zleciłaby im po takich wpadkach żadnego, nawet najbardziej podłego zlecenia, ale w Polsce w dalszym ciągu uchodzą za nieomylne i wiarygodne i wciąż są w głównych mediach z lubością cytowane.
Czy pamięta ktoś jeszcze Premiera z Krakowa i Prezydenta z Gdańska? Ja pamiętam, i dlatego z drwiną czytam wczorajsze wyniki sondażu jakie znalazłem na stronach Onetu, przeprowadzonego przez jedną z tych firm według którego na PO wciąż chce głosować 44% uprawnionych do tego Polaków.
Od dwóch lat rządzi w RPrl ekipa tak zawstydzających nieudaczników, że oglądając ich wyczyny w telewizorni czuję autentyczny, wprost fizyczny wstręt do wszystkich - bez najmniejszego wyjątku - uczestników tego beznadziejnego q_nierządu i jego bezbarwnego i nie obdarzonego żadnym talentem poza zdolnością do kurczowego trzymania się stołka szefa, i jak sądzę ilość osób mających po tych dwóch latach podobną opinię o tej ekipie musi wzrastać. W końcu nawet jeśli ktoś głosował na Tuska i jego ludzi to musi wreszcie w pewnym momencie skonstatować jaki jest bilans tych rządów i nawet jeśli kierował nim strach przed „strasznymi kaczorami” wykreowany w TVN-ie, Polsacie, TOK FM-ie, Wyborczej i reszcie mainstreamu to w końcu nawet on musi zauważyć że po dwóch latach nie znaleziono absolutnie nic na Kaczyńskiego, Ziobrę, Dorna, Gilowską, Wassermana, ś.p. prof. Religę czy Macierewicza.
Nie przypadkowo wymieniłem te nazwiska, bo proszę sobie zadać trud i przypasować do nich ich dzisiejsze PO-wskie odpowiedniki.
A następnie porównać.
Jak dla mnie porównanie wypada miażdżąco.
Po drodze zawalono politykę zagraniczną (Rosja i Putin z jednej strony a Merkel i Stenibach z drugiej robią nam na głowę), de facto uwalono projekt tarczy antyrakietowej i dwie stocznie, rozbabrano jakieś dziwne „reformy” w służbie zdrowia i oświacie (czy ktoś wreszcie naprawdę wie co mają zrobić rodzice dzisiejszych 6-latków?!), koncertowo rozbrojono polską armię i rozpirzono publiczne media, służby znowu zaczynają tańczyć swoją polkę bez jakiejkolwiek kontroli Państwa, a PO aż pęka od różnych Misiaków, Karnowskich i tym podobnych figur. O tych wszystkich „kastracjach pedofilów i wejściach do strefy euro” nawet nie chce mi się pisać – szkoda klawiatury - pijar, pijar i tylko pijar. Nic poza tym. Pustka…
I przy tym wszystkim ja co kilka dni dowiaduję się że „gdyby wybory odbyły się dzisiaj” to ta beznadzieja hałastra znowu doszłaby do władzy.
Czy ktoś tu nie próbuje zrobić z nas idiotów na tak zwaną „wydrę”?
Czy jeszcze ktokolwiek wierzy w te wszystkie sondażowe słupki i czy jeśli znowu okażę się że to wszystko była lipa czy wreszcie te firmy stracą zlecenia?
Premier z Krakowa być może jeszcze nam się kiedyś w przyszłości trafi, choć jeśli chodzi o prezydenta z Gdańska to chyba jeszcze nie tym razem…
http://nygus.salon24.pl/
PS IV. Najlepszy sojusznik Michnika
Konia z rzedem temu kto da przyklad komucha, ktory wykazal "chęci poprawy moralnej".
Kłopotowski wypisuje rozpaczliwe brednie.
Przyjrzyjmy sie Ameryce. Podstawą jej sukcesu bylo stworzenie systemu polityczno-spolecznego w ktorym mogą zyc w tworczej symbiozie ludzie stadni i ludzie indywidualni (pyknicy i schizoidzi jak mawial Witkacy). Ludzie indywidualni są niezbedni dla zdrowia spoleczenstwa, bez nich grzeznie sie w komunizmie, michnikowszczyznie i klopotowszczyznie.
Bolszewizm natomiast, gdziekolwiek sie nie pojawil, zaczynal od kolektywizmu, czyli od fizycznej likwidacji ludzi indywidualnych. Ogolocony z dobr materialnych pyknik zamienial sie w homo sovieticus. Najgorsi stadni zapisywali sie do partii, do dzis w bylych towarzyszach pozostaje zywa nienawisc do ludzi indywidualnych, wpoili ją nawet swoim dzieciom i wnukom.
Komunizm zdazyl nadpsuc zachodnią Europe. Wojna domowa w Hiszpanii, Frakcja Czerwonej Armii, komunisci wloscy, francuscy, bendityzm, Bruksela.
Upraszczajac, psucie polegalo na wstawianiu stadnych tepakow na pozycje na ktorych niezbedni są ludzie indywidualni (korzystajac z okazji, uklony dla prof. Sadurskiego).
W Ameryce McCarthy i jego komisja na dlugie lata skutecznie zahamowala psucie panstwa w podobny sposob. Wypieprzajac z zycia publicznego komuchow Ameryka okazala sie niedemokratyczna i nieprzestrzegajaca prawa - z wielkim pozytkiem dla siebie.
Metoda okazala sie skuteczna, nikomu nigdy nie udalo sie to samo w jakis inny sposob.
Dlatego wlasnie, towarzyszu Klopotowski, warunkiem koniecznym "modernizacji" Polski jest usuniecie z zycia publicznego czlonkow kompartii do trzeciego pokolenia wlacznie, pozbawienie praw wyborczych, zakaz pracy na etatach panstwowych, zakaz prowadzenia firm z wyjatkiem malych biznesow rodzinnych.
No i jeszcze zakaz prowadzenia blogow internetowych, zeby nikt nie katowal sie czytaniem serwilistycznych wymozdzen Klopotowskiego, Sadurskiego, Leskiego, Janke i im podobnych.
Autor: viilo o 03:00 0 komentarze
PS V.
...( )Dlaczego funkcjonariusze ubloidów (np. Dorota Gawryluk) przebąkują, że być może Włodzimierz Olewnik "nadepnął komuś na odcisk" i że rzekomo on sam najlepiej wie, o co może chodzić? To brzmi jak pogróżka.Funkcjonariusze ubloidów, na co dzień tropiący rozwiązaną sznurówkę w butach Jarosława Kaczyńskiego, współpracują w zatajaniu prawdy. W kraju demokratycznym z normalnie funkcjonującymi mediami przynajmniej parę redakcji wysłałoby swoich dziennikarzy, by zbadali sprawę strażnika więziennego i napisali obszerny reportaż na ten temat. A w Polsce żadna redakcja nie tknęła tego tematu. Dlaczego? Na pewno dlatego, że nie mamy mediów w Polsce. A czy mamy demokrację? Demokracja jest. Pozorna.Zacząłem od procedury i procedurą zakończę. Funkcjonariusze przed kamerami chwalili się postępowaniem zgodnym z procedurą. Kłamali. Prokurator nie pojawił się na miejscu śmierci strażnika.Wybiórcze wskazywanie na zgodność z procedurą dobitnie świadczy o ukrywaniu prawdy.
poniedziałek, 3 sierpnia 2009
VIET-NAM
*****
Wietnam - wojna o umysły.
-Mimo tego, że wojna ta była zła, nie nienawidź swojego kraju.
- Nienawidzić? Oddałbym za niego życie. Chcę tego samego czego oni i wszyscy inni, którzy tu walczyli oddając swoją krew i życie; Chcę, aby nasz kraj kochał nas tak jak my go kochamy. Tego właśnie chcę.
Skąd pochodzi ten dialog? Z wybitnej książki? Z obsypanej nagrodami przez krytyków sztuki teatralnej? A może z oscarowego filmu? Nic bardziej mylnego. Jest to rozmowa między Johnem Rambo i jego dowódcą w filmie Rambo 2. Dlaczego zaczynam tekst od cytatu z filmu, który od zawsze był uważany przez krytykę za dno kinematografii i przykład prostackiej, prawicowej propagandy? Otóż rozmowa ta jest kwintesencją zła jakie zdarzyło się w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku w USA. Zła, które uderzyło w najświętsze dla Amerykanów wartości jak honor, patriotyzm i odwaga. Zła, które zmieniło na zawsze krainę wolności i upodobniło ją do starego świata, z którego ludzie przez wieki emigrowali w celu poszukiwania lepszego losu.
Wojna w Wietnamie po raz pierwszy odsłoniła chorobę, która dręczy zachodnią cywilizację od dłuższego czasu- relatywizm moralny. Przed erą wodnika- latami 60-mi społeczeństwo amerykańskie umiało jasno określić, która strona konfliktu zbrojnego stała po stronie dobra a która po stronie zła. Podczas II Wojny Światowej Amerykanie ufali swojej armii niemal bezgranicznie. Ład społeczny był determinowany przez jasne zasady moralne oparte na chrześcijańskich wartościach. Jednak badania Kinsleya, ruch hipisowski, uśmiercenie Boga i uwielbienie człowieka spowodowało pęknięcie, które z powodzeniem wykorzystali Sowieci.
-Mimo tego, że wojna ta była zła, nie nienawidź swojego kraju.
- Nienawidzić? Oddałbym za niego życie. Chcę tego samego czego oni i wszyscy inni, którzy tu walczyli oddając swoją krew i życie; Chcę, aby nasz kraj kochał nas tak jak my go kochamy. Tego właśnie chcę.
Skąd pochodzi ten dialog? Z wybitnej książki? Z obsypanej nagrodami przez krytyków sztuki teatralnej? A może z oscarowego filmu? Nic bardziej mylnego. Jest to rozmowa między Johnem Rambo i jego dowódcą w filmie Rambo 2. Dlaczego zaczynam tekst od cytatu z filmu, który od zawsze był uważany przez krytykę za dno kinematografii i przykład prostackiej, prawicowej propagandy? Otóż rozmowa ta jest kwintesencją zła jakie zdarzyło się w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku w USA. Zła, które uderzyło w najświętsze dla Amerykanów wartości jak honor, patriotyzm i odwaga. Zła, które zmieniło na zawsze krainę wolności i upodobniło ją do starego świata, z którego ludzie przez wieki emigrowali w celu poszukiwania lepszego losu.
Wojna w Wietnamie po raz pierwszy odsłoniła chorobę, która dręczy zachodnią cywilizację od dłuższego czasu- relatywizm moralny. Przed erą wodnika- latami 60-mi społeczeństwo amerykańskie umiało jasno określić, która strona konfliktu zbrojnego stała po stronie dobra a która po stronie zła. Podczas II Wojny Światowej Amerykanie ufali swojej armii niemal bezgranicznie. Ład społeczny był determinowany przez jasne zasady moralne oparte na chrześcijańskich wartościach. Jednak badania Kinsleya, ruch hipisowski, uśmiercenie Boga i uwielbienie człowieka spowodowało pęknięcie, które z powodzeniem wykorzystali Sowieci.
Wojna w Wietnamie była przełomem w historii Ameryki.
Po serii bohaterskich zwycięstw US-army, Amerykanie trafili na potężnego wroga. Nie chodzi tylko o samych Azjatów, z którymi USA walczyły podczas II wojny Światowej na Pacyfiku i w Korei, ani nawet o Sowietów zbrojących Vietcong. Największym wrogiem Amerykanów okazali się sami obywatele USA- artyści, pisarze, profesorowie uniwersyteccy czyli establishment. „Wojna w Wietnamie wywarła duży wpływ na cały świat, ponieważ przez „oświeconą” lewicę i komunistów została przekształcona w skandal stulecia. Co ciekawe, nie doszło do tego w przypadku wojny w Korei, choć przecież i w niej chodziło o ten sam problem- ekspansję komunistów. Casus Wietnamu był - o ile zna się go jedynie połowicznie-nader prosty. Tocząc wojnę z francuskimi „kolonistami” , przywódcy „skolonizowanych” wpadli w ręce socjalistów i komunistów, co było jak najbardziej zrozumiałe i naturalne, ponieważ nacjonalizm i socjalizm są spokrewnionymi psychologicznie, kolektywistyczno-egalitarnymi masowymi ruchami. Poza tym podczas pobytu w Francji przywódcy Lao Dong, Wietnamskiej Partii Pracującej, zostali ciepło przyjęci przez tamtejszą lewicę” – pisze historyk Erick von Kuehnelt- Leddihm.
Ludobójstwo w Tet.
Zacznijmy jednak od tego czym była wojna w Wietnamie. Nie ma miejsca tutaj na opisywanie szczegółowo całego tła historycznego rozwoju Wietnamu. Ważne by pokazać jak bardzo obraz wojny ( zwanej też II wojną indochińską) z lat 1957- 75 jest zafałszowany przez światową lewicę. Po klęsce Francuzów pod Dien Bien Phu koloniści postanowili podpisać traktat pokojowy z Vietcongiem ( komunistyczną partią Wietnamu) pod dowódctwem Ho Chi Minha. Na Mocy porozumień genewskich w 1954 roku Wietnam został podzielony na Demokratyczną Republikę Wietnamu ( komuniści) na północy i Republikę Wietnamu na południu. Komuniści nie zamierzali jednak zaniechać wprowadzania przodującego ustroju w południowej części kraju. Co jednak jest istotne podział Wietnamu był od samego początku bardzo niesprawiedliwy. Na północy zostały bowiem ogromne bogactwa naturalne. Ponad to duża część katolików zamieszkiwała dorzecze Czerwonej Rzeki i komuniści wzbogacili się na pozostawionych przez wyznawców Chrystusa majątkach, które ci musieli porzucić przy ucieczce na południe kraju. Amerykanie obawiając się „teorii domina” czyli kolejnym upadkom krajów opanowanych przez komunistów zdecydowali się wesprzeć rząd Wietnamu Południowego.
Kennedy wspierał ich finansowo i wysłał doradców. Dopiero Lyndon Johnson postanowił wysłać do Azji amerykańskich żołnierzy. Vietcong już na początku działań wojennych niezwykle brutalnie traktował swoich jeńców. Szczególnie objawiało się to przy słynnej ofensywie Tet w 1968 roku, kiedy komuniści złamali zawieszenie broni i zajęli miasto Hue. Gdy okazało się ,że mieszkańcy nie przyłączają się do „wyzwoleńczej” armii Ho Chi Minha i nie są zainteresowani pozbycia się „imperialistów” i burżuazji, armia Vitcongu wszczęła prawdziwe ludobójstwo. Dokonano masakry wszystkich pracowników cywilnej administracji i szczególnie inteligencji. Tylko w ciągu 24 dni wymordowano ponad 5 tysięcy cywilów- w tym wielu duchownych. Nie oszczędzono nawet lekarzy z Europy, przebywających w Wietnamie z misją humanitarną. Do najokrutniejszych metod należały m.in. palenie żywcem „wrogów ludu”. Umierający w męczarniach burmistrzowie wiosek musieli patrzeć jak obcina się głowy ich dzieciom. W Mieście Hue pogrzebano zaś żywcem 500 osób. Powszechną praktyką było związywanie ze sobą kilkoro ludzi i rzucanie w nich granatami.
Wyjątkowo drastyczny jest opis śmierci trzech francuskich Benedyktynów, którzy musieli sami sobie wykopać grób. „ Ojciec Guy nie mógł kucać z powodu swego inwalidztwa, więc oprawcy zakopali go po szyję i z szyderczymi uśmiechami przypatrywali się, jak zaczynają go pożerać mrówki. Dopiero pod koniec zdobyli się na humanitarny gest: roztrzaskali mu czaszkę”- pisze Erick von Kuehnelt- Leddihm. Azjatyccy bolszewicy wzorem swoich poprzedników Jakobinów lubowali się również w wyjmowaniu z rozprutego brzucha kobiet dzieci i mordowanie ich na oczach mężczyzn ( to akurat lewicy zostało- wciąż popierają aborcję). Masowo gwałcono wietnamskie kobiety. Te same metody stosował później Pol- Pot. Jak pisze Richard Pipes „ (…) żołnierze z oddziałów Czerwonych Khamerów zgwałcili wietnamską dziewczynę, a następnie wsadzili do pochwy bagnet. Rozcinali brzuchy kobietom w ciąży, wyrywali płody z macicy, zabijali nienarodzone dzieci i rzucali je na twarz umierających matek. Młodzi żołnierze Czerwonych Khamerów z lubością odcinali Wietnamkom piersi”.
Opisy te dotyczą działań Vietkongu tylko w jednym mieście w ciągu niecałego miesiąca. A pamiętajmy, że działanie wojenne trwały prawie 20 lat. Należy również dołożyć kolejne 30 lat ( po dziś dzień) panowania komunistów w Wietnamie. Wymyślne tortury stosowane przez bolszewików zupełnie przeczą ich wszechobecnemu wizerunkowi ludzi miłujących pokój. Jest oczywistością ,że amerykańscy żołnierze również dopuszczali się zbrodniczych działań wobec ludności cywilnej. Jednak zachowania takie były naprawdę marginalne i jak się już zdarzały to nie przybierały formy sadystycznej makabreski. Jednak to właśnie rzekome zbrodnie US-Army stały się kanwą wielu hollywoodzkich produkcji filmowych i motywem opowieści snutych na lewicowych salonach. Media zachodnie oczywiście nie relacjonowały zbrodniczych działań komunistów mimo, że zgładzonych zostało wielu europejczyków. Natomiast z wielką lubością prezentowano wietnamskie dzieci poparzone napalmem zrzucanym przez Amerykanów. Mimo, że „ofensywa Tet” jest uważana przez emigracyjne środowiska wietnamskie za ludobójstwo, komuniści w styczniu 2008 roku zorganizowali defiladę 10 tysięcy weteranów, którzy świętowali 40 tą rocznicę zwycięstwa ( mimo, że komuniści doznali wtedy kompromitującej porażki).
Raz, dwa, trzy, cztery- nie chcemy tej wojny do cholery!
Bardzo szybko dziennikarze zaczęli stosować podwójne standardy w relacjonowaniu wojny. Gdy w 1963 roku kilku buddystów podpaliło się w proteście przeciwko polityce antykomunistycznego prezydenta Wietnamu Południowego, media szeroko nagłośniły ten fakt. Lewica udowadniała, że do tego prowadzi wspierany przez USA reżim Ngo Dinh Diem-a. Mało kto wspominał ,że samospalenia dokonywały się raczej z pobudek religijnych i proteście przeciwko wpływowi katolików na władzę. Natomiast gdy w 1975 roku komuniści objęli władze w całym Wietnamie, buddystów dokonujących samospalenia było kilkanaście raz więcej. Media nie były jednak zainteresowany tym faktem. Gdy komunistyczny Wietnam zajął pozostałą część kraju liberalne media zachwycały się zjednoczeniem kraju.
Nit nie wspominał ogromnym exodusie Wietnamczyków z czerwonego „raju”. Wielkim szokiem dla lewicy musiał być fakt, że 600 tysięcy ludzi wolało zaczynać wszystko „od zera” za granicą niż zostać pod panowaniem uczniów Lenina. Taka emigracja nie miała nawet miejsca w czasach panowania w Wietnamie znienawidzonych przez liberałów -francuskich kolonistów- co przeczyło propagandzie ,że komunizm jest postępem w stosunku do kolonializmu. Lewicowi „intelektualiści” nie wspominali o setkach ofiar tonących na prowizorycznych łodziach, które stały się jedyną nadzieją ucieczki. Chętnie natomiast porównywano amerykańskich generałów do Franco czy Hitlera. Podburzani przez swoich wychowawców studenci wychodzi więc na ulicę, palili amerykańskie flagi i co najgorsze- opluwali bohaterów wracających z piekielnej dżungli. Właśnie w tamtych haniebnych chwilach Ronald Reagan napisał : „Wiem, że obecnie młodym ludziom trudno dopatrzyć się bohaterstwa w jakimś czynie wojennym, i właśnie to jest bardzo niedobre. Pewni ludzie przejdą przez życie i nigdy nie znajdą się w sytuacji, w której tylko oni będą mogli wykonać brudną robotę, jaką należy wykonać. Niektórzy znajdą się w takiej sytuacji i się zawiodą. Inni godzą się i wykonują tę brudną robotę, ponieważ nie ma nikogo poza nimi, kto mógłby ją wykonać, a w głębi serca wiedzą, że należy ją wykonać”.
Na niespotykaną wcześniej skalę rosła w USA komunistyczna propaganda. Można nawet stwierdzić, że nigdy wcześniej i nigdy później Amerykański establishement nie był równie infiltrowany przez komunistyczną agenturę. Lewicowi publicyści przekonywali ,że wojna w Wietnamie służy interesom Wall Street i potentatom naftowym ( ten zarzut pojawia się przy każdej interwencji zbrojnej Amerykanów) Jeden z „intelektualistów” posunął się nawet do stwierdzenia, że: „ proste narody azjatyckie potrzebują komunizmu, ponieważ daje on im oświatę, szkolnictwo, dyscyplinę, lekarstwa, drogi, telewizję, wzrost gospodarczy, zwalcza przesądy ( zapewne wiarę w Chrystusa- przyp- Ł.A)”. Jak to ma miejsce w konfliktach z komunistami, „pożyteczni idioci” wmieszali we wszystko katofobię. Oskarżano więc przywódcę południowego Wietnamu Ngo Dihn Diema i jego żonę o tworzenie katolickiej kliki i prześladowanie buddystów. A wszystko to dlatego, że 35 % generałów jego armii było katolikami. Niewielu dostrzegało w działaniach „salonu” wpływy Rosjan. Jako, że rząd amerykański nie chciał wypowiedzieć oficjalnie wojny Wietnamowi, zdradza stanu i współpraca z obcym reżimem nie była karana. Amerykanie nie wyciągnęli wniosku z „wojny” jaką wygrał w Hollywood w latach 50-tych z komunistami Ronald Reagan, który doprowadził do ujawnienia nazwisk komunistycznych agentów w strukturach związków zawodowych, które strajkami destabilizowały przemysł filmowy.
Należy również pamiętać, że w latach 80-tych nawet Światowa Rada Pokoju otrzymywała od Moskwy 50 milionów dolarów rocznie na walkę ze zbrojeniami nuklearnymi. Wiadomo również ,że Moskwa dofinansowywała „pokojowe” ruchy w samym USA. Jak pisze Peter Schweitzer: „ KGB próbowało wpływać na amerykański ruch pokoju. W 1986 roku w raporcie dla Biura Politycznego KGB przypisało sobie zasługę „wzniecenia w krajach zachodnich ruchów’ antymilitarystów”. […] Wskutek wysiłków Komitetu Bezpieczeństwa Ted Turner zaprosił do rady Stowarzyszenia Lepszego Świata Georgia Arbatowa, który- jak się później okazało- był sowieckim agentem”. Przy tak ogromnym naporze medialnym i agenturalnym trudno byłoby wygrać jakąkolwiek wojnę. Poprzez to ,że zachodnia Europa potępiała zaciekle USA ( patrz: rewolucja komunistycznych ruchów studenckich we Francji i RFN) nawet amerykańscy patrioci czuli się zaszczuci i pragnęli końca wojny. To wszystko przełożyło się na brak chęci do walki samych żołnierzy. John Rambo, który uosabiał prześladowanego przez swoich rodaków bohatera jest tego najlepszym przykładem.
Wietnam i Watykan.
Niestety lewicowej demagogii przyłożył rękę sam Papież Paweł VI, będący kompletnym przeciwieństwem wielkich Ojców Kościoła- Piusa XII czy Jana Pawła II. Ten niewątpliwe słaby ( w sprawach polityki zagranicznej Watykanu) Papież był pod wielkim wpływem sowieckich agentów działających w samym Watykanie. 4 Października 1965 roku podczas wystąpienia w ONZ Paweł VI nawoływał do zakończenia działań wojennych w Wietnamie. Józef Mackiewicz tak opisuje owe wystąpienie: „Papież patetycznie wygłosił, że: domy i zbiory prostych ludzi nie mogą być niszczone w imieniu takich haseł jak wolność i sprawiedliwość" Niestety Papież zrelatywizował wojnę nie wspominając kto był agresorem a kto ofiarą konfliktu. Komentatorzy katoliccy podkreślają, że wypowiedź Pawła VI była neutralna i wyrażała chrześcijańskie podejście do przemocy. Jednak w świetle późniejszych wydarzeń takie myślenie jest nadinterpretacją. 17 lutego 1973 roku Papież przyjął na 50 minutowej audiencji szefa delegacji komunistycznego Wietnamu Xuana Thuy.
Paweł VI po spotkaniu nazwał Xuana człowiekiem, który pragnie pokoju. Mniej więcej w tym samym czasie w Europie przebywał prezydent południowego Wietnamu Van Thieu. W niemal każdym mieście różnej maści lewacy przyjmowali go okrzykami: „Precz z katem Thieu!”, „Hitler naszych czasów!” Sowieccy agenci przy pomocy czerwonej uniwersyteckiej inteligencji i lewicy katolickiej zorganizowali protest na placu św. Piotra przeciwko audiencji Thieu u Papieża. Montini na spotkaniu z prezydentem południowego Wietnamu upomniał go aby przyłożył się w kierunku pojednania dusz mieszkańców Południowego i Północnego Wietnamu, zganił go również za torturowanie komunistów w obozach koncentracyjnych ( sic). Watykan przekazał również Wietnamowi Północnemu półtora miliona dolarów na pomoc medyczną bez gwarancji na co pieniądze zostaną przeznaczone. Oczywiście komuniści kupili za nie broń od Moskwy.
Watykaniści przekonują, że Papież dostrzegał zbrodnicze działania Południowego Wietnamu względem m.in. buddystów i bał się o los katolików w Wietnamie Północnym. Nie zmienia to jednak faktu, że np. Papież Pius IX mimo kontrowersji wiedział po czyjej stronie się opowiedzieć podczas wojny domowej w Hiszpanii. Również mimo oskarżeń o zbrodnicze działania Pinocheta, Jan Paweł II nigdy nie potępił oficjalnie tego męża stanu. Natomiast Pius XII nie bal się oficjalnie ekskomunikować katolików będących członkami partii komunistycznych. A więc działania Watykanu nie zawsze polegały na defensywie i protekcjonizmie, ale nie każdy Papież miał odwagę JPII.
Działania Pawła VI nie świadczy o jego złych zamiarach. Był on po prostu naiwną osobą i poddaną wpływom agentury. Jak pisał ks. Michał Poradowski: „Pius XII chciał w pewnym momencie całkowicie znieść zakon Dominikanów, kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo jest on przesiąknięty marksizmem. Moskwa zdała sobie sprawę, że szybciej może zniszczyć Kościół przez umieszczanie w nim agentów niż jego jawne zwalczanie. Nie chodziła nawet o samą likwidację Kościoła, ale raczej o wykorzystywanie jego autorytetu w celu oczyszczania ideologii marksizmu".
Ten prawicowy prostak Rambo!
Obraz wojny wietnamskiej znamy w Polsce szczególnie dzięki hollywoodzkim filmom. Krytycy filmowy rozpływali się w zachwytach nad takimi filmami jak „Pluton” i „Urodzony 4-go lipca” Olivera Stone’a czy „Czas Apokalipsy” Coppoli. Biorąc pod uwagę walory artystyczne tych filmów należy jak najbardziej przyznać rację krytykom. Problemy się zaczynają gdy przyjrzymy się bliżej ideologii płynącej z tych obrazów. Oliver Stone jako czołowy lewak Hollywood ( wychwalał Fidela Castro i Jasera Arafata) i żołnierz walczący w Wietnamie w każdym ze swoich wojennych dzieł pokazuje wojnę jako bezsensowny akt przemocy Amerykanów względem biednych i wolnych Wietnamczyków. Cała kultura masowa dotykająca tematu wojny w Wietnamie została ukształtowana przez propagandowe filmy Stone’a i jego towarzyszy. Filmy te nawet w mało z pozoru znaczących scenach tryskają gejzerem lewicowej propagandy. Przykładem tego może być „Pluton”, gdzie żołnierze, którzy popierają działania US-Army, mordują wietnamskie kobiety, gwałcą małe dzieci i słuchają w swoim namiocie piosenek country. I co najistotniejsze- są antysemitami.
Z drugiej strony reżyser Oliver Stone pokazuje tych dobrych żołnierzy, którzy bez przerwy kwestionują zasadność interwencji w Wietnamie, walczą z „zacofanymi patriotami” i słuchają w swoich namiotach hipisowskich hitów prosto z Woodstocku. No i jak to mają w zwyczaju robić ambasadorzy miłości i pokoju- palą w wolnych chwilach trawkę. Jest powszechną tajemnicą, że Hollywood stał się bastionem lewactwa. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że już w latach 50-tych było ono przefiltrowane przez sowiecką agenturę, która została w dużym stopniu zdławiona przez Reagana i McCarthego. Spadkobiercy „prześladowanych” przez prawice bolszewików musieli więc również w przypadku wojennego kina wytoczyć najcięższe działa. Jedynym chlubnym wyjątkiem „wietnamskiego kina” był obraz „ Łowca Jeleni”, który w 1978 roku zdobył Oscara za najlepszy film roku. Stało się to jednak na kilka lat przed erupcją „postępowego” kina. Film Michaela Cimino wywołał oburzenie na całym świecie. Delegacja radziecka opuściła nawet festiwal filmowy w Berlinie w ramach protestu przeciwko „ obrażaniu narodu wietnamskiego”
Natomiast Jane Fonda- prokomunistyczna aktywistka i aborcjonistka, która wsławiła się tym, że będąc w Hanoi na zaproszenie Vietkongu, dementowała informacje o torturach amerykańskich jeńców wojennych, nazwała „Łowcę jeleni” rasistowską, pro- rządową wersją wojny. Cztery lata później w amerykańskich kinach pojawił się film „Pierwsza Krew”, który wstrząsnął lewicowym establishmentem. Historia powracającego z Wietnamu weterana, który we własnym kraju jest opluwany i gnębiony przez swoich obywateli odniosła spektakularny sukces. „Salon” piórem swoich krytyków wyśmiał obraz i deprecjonował jego patriotyczne i antymainstreamowe przesłanie. Zarówno w stosunku do pierwszej jak i następnych części pojawiły się zarzuty o nadmierną brutalność ( mówili to ludzie popierający ludobójcę Pol- Mota), szerzenie języka nienawiści ( typowy epitet antyprawicowy) czy nawet seksizm ( a co z masowymi gwałtami młodych Wietnamek przez Vietkong?) Jednym słowem- lewica wykorzystywała swoje wszystkie chwyty by obrzydzić ludziom „Tą prawicową, obrzydliwą propagandę” jak napisał jeden z krytyków. Nie zniechęciło to jednak widzów do szturmu na kina. Na całym procederze ucierpiał najbardziej scenarzysta i gwiazdor filmu Sylvester Stallone, który został zaszufladkowany i nie dostawał poważnych propozycji ról. Jest to typowy zabieg lewicy w Hollywood.
Ilu bowiem aktorów z czołówki przyznaje się do prawicowych poglądów? Jedynie Bruce Willis- ale on nie wypowiada się zbyt często o polityce. Reszta w obawie przed popadnięciem w „infamię” milczy albo przechodzi na stronę postępu i „sprawiedliwości społecznej”. Pamiętając o tym ,że współczesny człowiek egzystuje w mediokracji trudno się dziwić, że na historię patrzy się przez pryzmat showbiznesu a nie historycznych faktów. Lenin w końcu nie na darmo podkreślał, że najważniejszą ze sztuk jest kino. To właśnie filmowców należy w dużej mierze winić za to co obecnie dzieje się w tym „demokratycznym” kraju ,bowiem obraz uciśnionego (przez krwiożerczych imperialistów z USA) Wietnamu przedstawiany w fabryce snów przesłania działania czerwonego reżimu, który po dziś prześladuje i morduje swoją opozycje.
Wietnam w XXI wieku- prześladowań ciąg dalszy.
„2007 rok jest rokiem największych od 20 lat w tym kraju represji wobec opozycjonistów działających pokojowymi metodami. Ośmielone poparciem społeczności międzynarodowej i przyznaniem Wietnamowi członkostwa w World Trade Organization pod koniec roku 2006, władze Wietnamu przystąpiły do prześladowania wszystkich tych, którzy przeciwstawiają się Komunistycznej Partii Wietnamu, aresztowano dziesiątki działaczy na rzecz demokracji i działaczy praw człowieka, liderów wolnych związków zawodowych, dziennikarzy podziemnych a także wiernych nie uznawanych wspólnot religijnych. Od chwili nasilenia represji w 2007 roku, około 40 dysydentów zostało aresztowanych, ponad 20 osób usłyszało wyrok więzienia, zwykle za propagandę antyrządową z artykułu 88 kodeksu karnego. W marcu rzymsko-katolicki ksiądz Nguyen Van Ly, współzałożyciel demokratycznego Ruchu 8406 skazany został na 8 lat więzienia”- pisze Ton Van Anh, mieszkająca w Polsce wietnamska bojowniczka o prawa człowieka. Mimo tego, że Wietnam został członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, wietnamskie prawo nadal zezwala na aresztowanie ludzi bez postawienia zarzutów. Umieszcza się podejrzane osoby w zakładach psychiatrycznych, „ośrodkach opieki społecznej” czy obozach resocjalizacji.
Władza ludowa nie zapomniała również o torturach, którym są poddawani opozycjoniści w prowizorycznych więzieniach. Jak donoszą raporty obrońców praw człowieka, więźniowie są umieszczani w izolatkach bez światła, po opuszczeniu których umierają na liczne choroby. W Wietnamie media są kontrolowane do tego stopnia, że za działalność opozycyjną w internecie grozi więzienie. Właściciele kafejek internetowych są zobowiązani do spisywania danych osobowych swoich klientów. „Rozporządzenie nr 38 zakazuje zgromadzeń publicznych przed budynkami administracji państwowej, partii i miejscami, gdzie odbywają się konferencje międzynarodowe, zobowiązuje organizatorów takich zgromadzeń do uzyskania zgody administracji. W lipcu w mieście Ho Chi Minh´a milicja rozbiła trwający od miesiąca, pokojowy protest, w którym uczestniczyło setki chłopów, wśród nich wiele starszych kobiet, protestujących przeciw polityce wywłaszczania z ziemi- pisze van Anh. Mimo tak dotkliwych represji Bank Rozwoju Azjatyckiego pożyczył w 2007 roku Wietnamowi 4,4 miliardów. Po rządami Demokratów i neokonserwatysów USA stały się dla komunistycznego reżimu jednym z najpoważniejszych partnerów gospodarczych. Ronald Reagan powiedział: „Zapytajcie proszę mieszkańców Łotwy, Litwy i Estonii, zapytajcie proszę Polaków, Czechów, Słowaków, Węgrów, Bułgarów, Rumunów i Wschodnich Niemców. Zapytajcie mieszkańców tych krajów, jak to jest żyć w świecie, w którym Związek Sowiecki jest Numerem Jeden. Nie chciałbym mieszkać w takim świecie i myślę, że wy również nie”. Gdyby ten wielki mąż stanu był prezydentem USA w latach 70-tych, Wietnam zapewne nie zostałby pozostawiony na pożarcie komunistom. Zwycięstwo Vietcongu nie było podyktowane geniuszem militarnym jego generałów ani nawet pomocą materialna ZSRR. Wygrali oni dzięki swoim sojusznikom w USA czyli lewicy. To właśnie liberałowie i establishment jest odpowiedzialny za to, że odsetek zniszczonych psychicznie żołnierzy jest najwyższy wśród weteranów z Wietnamu. To dzięki lewicowemu populizmowi i agenturalnej działalności jego przedstawicieli naród wietnamski po dzień dzisiejszy jest prześladowany a Ameryka została podzielona i do dzisiaj prowadzi ideologiczną wojnę domową. Nicolas Gomez Davila słusznie bowiem zauważył, że „Lewica jest najzdolniejszym menedżerem kloaki”.
Łukasz Adamski
Tekst pojawił się w krótszej wersji w kwartalniku „FRONDA” numer 46.
Ludobójstwo w Tet.
Zacznijmy jednak od tego czym była wojna w Wietnamie. Nie ma miejsca tutaj na opisywanie szczegółowo całego tła historycznego rozwoju Wietnamu. Ważne by pokazać jak bardzo obraz wojny ( zwanej też II wojną indochińską) z lat 1957- 75 jest zafałszowany przez światową lewicę. Po klęsce Francuzów pod Dien Bien Phu koloniści postanowili podpisać traktat pokojowy z Vietcongiem ( komunistyczną partią Wietnamu) pod dowódctwem Ho Chi Minha. Na Mocy porozumień genewskich w 1954 roku Wietnam został podzielony na Demokratyczną Republikę Wietnamu ( komuniści) na północy i Republikę Wietnamu na południu. Komuniści nie zamierzali jednak zaniechać wprowadzania przodującego ustroju w południowej części kraju. Co jednak jest istotne podział Wietnamu był od samego początku bardzo niesprawiedliwy. Na północy zostały bowiem ogromne bogactwa naturalne. Ponad to duża część katolików zamieszkiwała dorzecze Czerwonej Rzeki i komuniści wzbogacili się na pozostawionych przez wyznawców Chrystusa majątkach, które ci musieli porzucić przy ucieczce na południe kraju. Amerykanie obawiając się „teorii domina” czyli kolejnym upadkom krajów opanowanych przez komunistów zdecydowali się wesprzeć rząd Wietnamu Południowego.
Kennedy wspierał ich finansowo i wysłał doradców. Dopiero Lyndon Johnson postanowił wysłać do Azji amerykańskich żołnierzy. Vietcong już na początku działań wojennych niezwykle brutalnie traktował swoich jeńców. Szczególnie objawiało się to przy słynnej ofensywie Tet w 1968 roku, kiedy komuniści złamali zawieszenie broni i zajęli miasto Hue. Gdy okazało się ,że mieszkańcy nie przyłączają się do „wyzwoleńczej” armii Ho Chi Minha i nie są zainteresowani pozbycia się „imperialistów” i burżuazji, armia Vitcongu wszczęła prawdziwe ludobójstwo. Dokonano masakry wszystkich pracowników cywilnej administracji i szczególnie inteligencji. Tylko w ciągu 24 dni wymordowano ponad 5 tysięcy cywilów- w tym wielu duchownych. Nie oszczędzono nawet lekarzy z Europy, przebywających w Wietnamie z misją humanitarną. Do najokrutniejszych metod należały m.in. palenie żywcem „wrogów ludu”. Umierający w męczarniach burmistrzowie wiosek musieli patrzeć jak obcina się głowy ich dzieciom. W Mieście Hue pogrzebano zaś żywcem 500 osób. Powszechną praktyką było związywanie ze sobą kilkoro ludzi i rzucanie w nich granatami.
Wyjątkowo drastyczny jest opis śmierci trzech francuskich Benedyktynów, którzy musieli sami sobie wykopać grób. „ Ojciec Guy nie mógł kucać z powodu swego inwalidztwa, więc oprawcy zakopali go po szyję i z szyderczymi uśmiechami przypatrywali się, jak zaczynają go pożerać mrówki. Dopiero pod koniec zdobyli się na humanitarny gest: roztrzaskali mu czaszkę”- pisze Erick von Kuehnelt- Leddihm. Azjatyccy bolszewicy wzorem swoich poprzedników Jakobinów lubowali się również w wyjmowaniu z rozprutego brzucha kobiet dzieci i mordowanie ich na oczach mężczyzn ( to akurat lewicy zostało- wciąż popierają aborcję). Masowo gwałcono wietnamskie kobiety. Te same metody stosował później Pol- Pot. Jak pisze Richard Pipes „ (…) żołnierze z oddziałów Czerwonych Khamerów zgwałcili wietnamską dziewczynę, a następnie wsadzili do pochwy bagnet. Rozcinali brzuchy kobietom w ciąży, wyrywali płody z macicy, zabijali nienarodzone dzieci i rzucali je na twarz umierających matek. Młodzi żołnierze Czerwonych Khamerów z lubością odcinali Wietnamkom piersi”.
Opisy te dotyczą działań Vietkongu tylko w jednym mieście w ciągu niecałego miesiąca. A pamiętajmy, że działanie wojenne trwały prawie 20 lat. Należy również dołożyć kolejne 30 lat ( po dziś dzień) panowania komunistów w Wietnamie. Wymyślne tortury stosowane przez bolszewików zupełnie przeczą ich wszechobecnemu wizerunkowi ludzi miłujących pokój. Jest oczywistością ,że amerykańscy żołnierze również dopuszczali się zbrodniczych działań wobec ludności cywilnej. Jednak zachowania takie były naprawdę marginalne i jak się już zdarzały to nie przybierały formy sadystycznej makabreski. Jednak to właśnie rzekome zbrodnie US-Army stały się kanwą wielu hollywoodzkich produkcji filmowych i motywem opowieści snutych na lewicowych salonach. Media zachodnie oczywiście nie relacjonowały zbrodniczych działań komunistów mimo, że zgładzonych zostało wielu europejczyków. Natomiast z wielką lubością prezentowano wietnamskie dzieci poparzone napalmem zrzucanym przez Amerykanów. Mimo, że „ofensywa Tet” jest uważana przez emigracyjne środowiska wietnamskie za ludobójstwo, komuniści w styczniu 2008 roku zorganizowali defiladę 10 tysięcy weteranów, którzy świętowali 40 tą rocznicę zwycięstwa ( mimo, że komuniści doznali wtedy kompromitującej porażki).
Raz, dwa, trzy, cztery- nie chcemy tej wojny do cholery!
Bardzo szybko dziennikarze zaczęli stosować podwójne standardy w relacjonowaniu wojny. Gdy w 1963 roku kilku buddystów podpaliło się w proteście przeciwko polityce antykomunistycznego prezydenta Wietnamu Południowego, media szeroko nagłośniły ten fakt. Lewica udowadniała, że do tego prowadzi wspierany przez USA reżim Ngo Dinh Diem-a. Mało kto wspominał ,że samospalenia dokonywały się raczej z pobudek religijnych i proteście przeciwko wpływowi katolików na władzę. Natomiast gdy w 1975 roku komuniści objęli władze w całym Wietnamie, buddystów dokonujących samospalenia było kilkanaście raz więcej. Media nie były jednak zainteresowany tym faktem. Gdy komunistyczny Wietnam zajął pozostałą część kraju liberalne media zachwycały się zjednoczeniem kraju.
Nit nie wspominał ogromnym exodusie Wietnamczyków z czerwonego „raju”. Wielkim szokiem dla lewicy musiał być fakt, że 600 tysięcy ludzi wolało zaczynać wszystko „od zera” za granicą niż zostać pod panowaniem uczniów Lenina. Taka emigracja nie miała nawet miejsca w czasach panowania w Wietnamie znienawidzonych przez liberałów -francuskich kolonistów- co przeczyło propagandzie ,że komunizm jest postępem w stosunku do kolonializmu. Lewicowi „intelektualiści” nie wspominali o setkach ofiar tonących na prowizorycznych łodziach, które stały się jedyną nadzieją ucieczki. Chętnie natomiast porównywano amerykańskich generałów do Franco czy Hitlera. Podburzani przez swoich wychowawców studenci wychodzi więc na ulicę, palili amerykańskie flagi i co najgorsze- opluwali bohaterów wracających z piekielnej dżungli. Właśnie w tamtych haniebnych chwilach Ronald Reagan napisał : „Wiem, że obecnie młodym ludziom trudno dopatrzyć się bohaterstwa w jakimś czynie wojennym, i właśnie to jest bardzo niedobre. Pewni ludzie przejdą przez życie i nigdy nie znajdą się w sytuacji, w której tylko oni będą mogli wykonać brudną robotę, jaką należy wykonać. Niektórzy znajdą się w takiej sytuacji i się zawiodą. Inni godzą się i wykonują tę brudną robotę, ponieważ nie ma nikogo poza nimi, kto mógłby ją wykonać, a w głębi serca wiedzą, że należy ją wykonać”.
Na niespotykaną wcześniej skalę rosła w USA komunistyczna propaganda. Można nawet stwierdzić, że nigdy wcześniej i nigdy później Amerykański establishement nie był równie infiltrowany przez komunistyczną agenturę. Lewicowi publicyści przekonywali ,że wojna w Wietnamie służy interesom Wall Street i potentatom naftowym ( ten zarzut pojawia się przy każdej interwencji zbrojnej Amerykanów) Jeden z „intelektualistów” posunął się nawet do stwierdzenia, że: „ proste narody azjatyckie potrzebują komunizmu, ponieważ daje on im oświatę, szkolnictwo, dyscyplinę, lekarstwa, drogi, telewizję, wzrost gospodarczy, zwalcza przesądy ( zapewne wiarę w Chrystusa- przyp- Ł.A)”. Jak to ma miejsce w konfliktach z komunistami, „pożyteczni idioci” wmieszali we wszystko katofobię. Oskarżano więc przywódcę południowego Wietnamu Ngo Dihn Diema i jego żonę o tworzenie katolickiej kliki i prześladowanie buddystów. A wszystko to dlatego, że 35 % generałów jego armii było katolikami. Niewielu dostrzegało w działaniach „salonu” wpływy Rosjan. Jako, że rząd amerykański nie chciał wypowiedzieć oficjalnie wojny Wietnamowi, zdradza stanu i współpraca z obcym reżimem nie była karana. Amerykanie nie wyciągnęli wniosku z „wojny” jaką wygrał w Hollywood w latach 50-tych z komunistami Ronald Reagan, który doprowadził do ujawnienia nazwisk komunistycznych agentów w strukturach związków zawodowych, które strajkami destabilizowały przemysł filmowy.
Należy również pamiętać, że w latach 80-tych nawet Światowa Rada Pokoju otrzymywała od Moskwy 50 milionów dolarów rocznie na walkę ze zbrojeniami nuklearnymi. Wiadomo również ,że Moskwa dofinansowywała „pokojowe” ruchy w samym USA. Jak pisze Peter Schweitzer: „ KGB próbowało wpływać na amerykański ruch pokoju. W 1986 roku w raporcie dla Biura Politycznego KGB przypisało sobie zasługę „wzniecenia w krajach zachodnich ruchów’ antymilitarystów”. […] Wskutek wysiłków Komitetu Bezpieczeństwa Ted Turner zaprosił do rady Stowarzyszenia Lepszego Świata Georgia Arbatowa, który- jak się później okazało- był sowieckim agentem”. Przy tak ogromnym naporze medialnym i agenturalnym trudno byłoby wygrać jakąkolwiek wojnę. Poprzez to ,że zachodnia Europa potępiała zaciekle USA ( patrz: rewolucja komunistycznych ruchów studenckich we Francji i RFN) nawet amerykańscy patrioci czuli się zaszczuci i pragnęli końca wojny. To wszystko przełożyło się na brak chęci do walki samych żołnierzy. John Rambo, który uosabiał prześladowanego przez swoich rodaków bohatera jest tego najlepszym przykładem.
Wietnam i Watykan.
Niestety lewicowej demagogii przyłożył rękę sam Papież Paweł VI, będący kompletnym przeciwieństwem wielkich Ojców Kościoła- Piusa XII czy Jana Pawła II. Ten niewątpliwe słaby ( w sprawach polityki zagranicznej Watykanu) Papież był pod wielkim wpływem sowieckich agentów działających w samym Watykanie. 4 Października 1965 roku podczas wystąpienia w ONZ Paweł VI nawoływał do zakończenia działań wojennych w Wietnamie. Józef Mackiewicz tak opisuje owe wystąpienie: „Papież patetycznie wygłosił, że: domy i zbiory prostych ludzi nie mogą być niszczone w imieniu takich haseł jak wolność i sprawiedliwość" Niestety Papież zrelatywizował wojnę nie wspominając kto był agresorem a kto ofiarą konfliktu. Komentatorzy katoliccy podkreślają, że wypowiedź Pawła VI była neutralna i wyrażała chrześcijańskie podejście do przemocy. Jednak w świetle późniejszych wydarzeń takie myślenie jest nadinterpretacją. 17 lutego 1973 roku Papież przyjął na 50 minutowej audiencji szefa delegacji komunistycznego Wietnamu Xuana Thuy.
Paweł VI po spotkaniu nazwał Xuana człowiekiem, który pragnie pokoju. Mniej więcej w tym samym czasie w Europie przebywał prezydent południowego Wietnamu Van Thieu. W niemal każdym mieście różnej maści lewacy przyjmowali go okrzykami: „Precz z katem Thieu!”, „Hitler naszych czasów!” Sowieccy agenci przy pomocy czerwonej uniwersyteckiej inteligencji i lewicy katolickiej zorganizowali protest na placu św. Piotra przeciwko audiencji Thieu u Papieża. Montini na spotkaniu z prezydentem południowego Wietnamu upomniał go aby przyłożył się w kierunku pojednania dusz mieszkańców Południowego i Północnego Wietnamu, zganił go również za torturowanie komunistów w obozach koncentracyjnych ( sic). Watykan przekazał również Wietnamowi Północnemu półtora miliona dolarów na pomoc medyczną bez gwarancji na co pieniądze zostaną przeznaczone. Oczywiście komuniści kupili za nie broń od Moskwy.
Watykaniści przekonują, że Papież dostrzegał zbrodnicze działania Południowego Wietnamu względem m.in. buddystów i bał się o los katolików w Wietnamie Północnym. Nie zmienia to jednak faktu, że np. Papież Pius IX mimo kontrowersji wiedział po czyjej stronie się opowiedzieć podczas wojny domowej w Hiszpanii. Również mimo oskarżeń o zbrodnicze działania Pinocheta, Jan Paweł II nigdy nie potępił oficjalnie tego męża stanu. Natomiast Pius XII nie bal się oficjalnie ekskomunikować katolików będących członkami partii komunistycznych. A więc działania Watykanu nie zawsze polegały na defensywie i protekcjonizmie, ale nie każdy Papież miał odwagę JPII.
Działania Pawła VI nie świadczy o jego złych zamiarach. Był on po prostu naiwną osobą i poddaną wpływom agentury. Jak pisał ks. Michał Poradowski: „Pius XII chciał w pewnym momencie całkowicie znieść zakon Dominikanów, kiedy zdał sobie sprawę jak bardzo jest on przesiąknięty marksizmem. Moskwa zdała sobie sprawę, że szybciej może zniszczyć Kościół przez umieszczanie w nim agentów niż jego jawne zwalczanie. Nie chodziła nawet o samą likwidację Kościoła, ale raczej o wykorzystywanie jego autorytetu w celu oczyszczania ideologii marksizmu".
Ten prawicowy prostak Rambo!
Obraz wojny wietnamskiej znamy w Polsce szczególnie dzięki hollywoodzkim filmom. Krytycy filmowy rozpływali się w zachwytach nad takimi filmami jak „Pluton” i „Urodzony 4-go lipca” Olivera Stone’a czy „Czas Apokalipsy” Coppoli. Biorąc pod uwagę walory artystyczne tych filmów należy jak najbardziej przyznać rację krytykom. Problemy się zaczynają gdy przyjrzymy się bliżej ideologii płynącej z tych obrazów. Oliver Stone jako czołowy lewak Hollywood ( wychwalał Fidela Castro i Jasera Arafata) i żołnierz walczący w Wietnamie w każdym ze swoich wojennych dzieł pokazuje wojnę jako bezsensowny akt przemocy Amerykanów względem biednych i wolnych Wietnamczyków. Cała kultura masowa dotykająca tematu wojny w Wietnamie została ukształtowana przez propagandowe filmy Stone’a i jego towarzyszy. Filmy te nawet w mało z pozoru znaczących scenach tryskają gejzerem lewicowej propagandy. Przykładem tego może być „Pluton”, gdzie żołnierze, którzy popierają działania US-Army, mordują wietnamskie kobiety, gwałcą małe dzieci i słuchają w swoim namiocie piosenek country. I co najistotniejsze- są antysemitami.
Z drugiej strony reżyser Oliver Stone pokazuje tych dobrych żołnierzy, którzy bez przerwy kwestionują zasadność interwencji w Wietnamie, walczą z „zacofanymi patriotami” i słuchają w swoich namiotach hipisowskich hitów prosto z Woodstocku. No i jak to mają w zwyczaju robić ambasadorzy miłości i pokoju- palą w wolnych chwilach trawkę. Jest powszechną tajemnicą, że Hollywood stał się bastionem lewactwa. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że już w latach 50-tych było ono przefiltrowane przez sowiecką agenturę, która została w dużym stopniu zdławiona przez Reagana i McCarthego. Spadkobiercy „prześladowanych” przez prawice bolszewików musieli więc również w przypadku wojennego kina wytoczyć najcięższe działa. Jedynym chlubnym wyjątkiem „wietnamskiego kina” był obraz „ Łowca Jeleni”, który w 1978 roku zdobył Oscara za najlepszy film roku. Stało się to jednak na kilka lat przed erupcją „postępowego” kina. Film Michaela Cimino wywołał oburzenie na całym świecie. Delegacja radziecka opuściła nawet festiwal filmowy w Berlinie w ramach protestu przeciwko „ obrażaniu narodu wietnamskiego”
Natomiast Jane Fonda- prokomunistyczna aktywistka i aborcjonistka, która wsławiła się tym, że będąc w Hanoi na zaproszenie Vietkongu, dementowała informacje o torturach amerykańskich jeńców wojennych, nazwała „Łowcę jeleni” rasistowską, pro- rządową wersją wojny. Cztery lata później w amerykańskich kinach pojawił się film „Pierwsza Krew”, który wstrząsnął lewicowym establishmentem. Historia powracającego z Wietnamu weterana, który we własnym kraju jest opluwany i gnębiony przez swoich obywateli odniosła spektakularny sukces. „Salon” piórem swoich krytyków wyśmiał obraz i deprecjonował jego patriotyczne i antymainstreamowe przesłanie. Zarówno w stosunku do pierwszej jak i następnych części pojawiły się zarzuty o nadmierną brutalność ( mówili to ludzie popierający ludobójcę Pol- Mota), szerzenie języka nienawiści ( typowy epitet antyprawicowy) czy nawet seksizm ( a co z masowymi gwałtami młodych Wietnamek przez Vietkong?) Jednym słowem- lewica wykorzystywała swoje wszystkie chwyty by obrzydzić ludziom „Tą prawicową, obrzydliwą propagandę” jak napisał jeden z krytyków. Nie zniechęciło to jednak widzów do szturmu na kina. Na całym procederze ucierpiał najbardziej scenarzysta i gwiazdor filmu Sylvester Stallone, który został zaszufladkowany i nie dostawał poważnych propozycji ról. Jest to typowy zabieg lewicy w Hollywood.
Ilu bowiem aktorów z czołówki przyznaje się do prawicowych poglądów? Jedynie Bruce Willis- ale on nie wypowiada się zbyt często o polityce. Reszta w obawie przed popadnięciem w „infamię” milczy albo przechodzi na stronę postępu i „sprawiedliwości społecznej”. Pamiętając o tym ,że współczesny człowiek egzystuje w mediokracji trudno się dziwić, że na historię patrzy się przez pryzmat showbiznesu a nie historycznych faktów. Lenin w końcu nie na darmo podkreślał, że najważniejszą ze sztuk jest kino. To właśnie filmowców należy w dużej mierze winić za to co obecnie dzieje się w tym „demokratycznym” kraju ,bowiem obraz uciśnionego (przez krwiożerczych imperialistów z USA) Wietnamu przedstawiany w fabryce snów przesłania działania czerwonego reżimu, który po dziś prześladuje i morduje swoją opozycje.
Wietnam w XXI wieku- prześladowań ciąg dalszy.
„2007 rok jest rokiem największych od 20 lat w tym kraju represji wobec opozycjonistów działających pokojowymi metodami. Ośmielone poparciem społeczności międzynarodowej i przyznaniem Wietnamowi członkostwa w World Trade Organization pod koniec roku 2006, władze Wietnamu przystąpiły do prześladowania wszystkich tych, którzy przeciwstawiają się Komunistycznej Partii Wietnamu, aresztowano dziesiątki działaczy na rzecz demokracji i działaczy praw człowieka, liderów wolnych związków zawodowych, dziennikarzy podziemnych a także wiernych nie uznawanych wspólnot religijnych. Od chwili nasilenia represji w 2007 roku, około 40 dysydentów zostało aresztowanych, ponad 20 osób usłyszało wyrok więzienia, zwykle za propagandę antyrządową z artykułu 88 kodeksu karnego. W marcu rzymsko-katolicki ksiądz Nguyen Van Ly, współzałożyciel demokratycznego Ruchu 8406 skazany został na 8 lat więzienia”- pisze Ton Van Anh, mieszkająca w Polsce wietnamska bojowniczka o prawa człowieka. Mimo tego, że Wietnam został członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, wietnamskie prawo nadal zezwala na aresztowanie ludzi bez postawienia zarzutów. Umieszcza się podejrzane osoby w zakładach psychiatrycznych, „ośrodkach opieki społecznej” czy obozach resocjalizacji.
Władza ludowa nie zapomniała również o torturach, którym są poddawani opozycjoniści w prowizorycznych więzieniach. Jak donoszą raporty obrońców praw człowieka, więźniowie są umieszczani w izolatkach bez światła, po opuszczeniu których umierają na liczne choroby. W Wietnamie media są kontrolowane do tego stopnia, że za działalność opozycyjną w internecie grozi więzienie. Właściciele kafejek internetowych są zobowiązani do spisywania danych osobowych swoich klientów. „Rozporządzenie nr 38 zakazuje zgromadzeń publicznych przed budynkami administracji państwowej, partii i miejscami, gdzie odbywają się konferencje międzynarodowe, zobowiązuje organizatorów takich zgromadzeń do uzyskania zgody administracji. W lipcu w mieście Ho Chi Minh´a milicja rozbiła trwający od miesiąca, pokojowy protest, w którym uczestniczyło setki chłopów, wśród nich wiele starszych kobiet, protestujących przeciw polityce wywłaszczania z ziemi- pisze van Anh. Mimo tak dotkliwych represji Bank Rozwoju Azjatyckiego pożyczył w 2007 roku Wietnamowi 4,4 miliardów. Po rządami Demokratów i neokonserwatysów USA stały się dla komunistycznego reżimu jednym z najpoważniejszych partnerów gospodarczych. Ronald Reagan powiedział: „Zapytajcie proszę mieszkańców Łotwy, Litwy i Estonii, zapytajcie proszę Polaków, Czechów, Słowaków, Węgrów, Bułgarów, Rumunów i Wschodnich Niemców. Zapytajcie mieszkańców tych krajów, jak to jest żyć w świecie, w którym Związek Sowiecki jest Numerem Jeden. Nie chciałbym mieszkać w takim świecie i myślę, że wy również nie”. Gdyby ten wielki mąż stanu był prezydentem USA w latach 70-tych, Wietnam zapewne nie zostałby pozostawiony na pożarcie komunistom. Zwycięstwo Vietcongu nie było podyktowane geniuszem militarnym jego generałów ani nawet pomocą materialna ZSRR. Wygrali oni dzięki swoim sojusznikom w USA czyli lewicy. To właśnie liberałowie i establishment jest odpowiedzialny za to, że odsetek zniszczonych psychicznie żołnierzy jest najwyższy wśród weteranów z Wietnamu. To dzięki lewicowemu populizmowi i agenturalnej działalności jego przedstawicieli naród wietnamski po dzień dzisiejszy jest prześladowany a Ameryka została podzielona i do dzisiaj prowadzi ideologiczną wojnę domową. Nicolas Gomez Davila słusznie bowiem zauważył, że „Lewica jest najzdolniejszym menedżerem kloaki”.
Łukasz Adamski
Tekst pojawił się w krótszej wersji w kwartalniku „FRONDA” numer 46.
___________________
Trafilem na ciekawy artykul poswiecony wojnie w Wietnamie:
###
Wojna wietnamska (1965-1973) należy do najbardziej zmitologizowanych konfliktów XX wieku. W środowiskach lewicowych dominuje jednoznacznie negatywny pogląd na amerykańską interwencję w Indochinach.
Przedstawiana jest jako agresja imperialistycznego mocarstwa przeciw narodowi wietnamskiemu walczącemu o wyzwolenie (Noam Chomsky). Taka teza ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Należy wskazać, że Amerykanie nie mieli w Wietnamie interesów gospodarczych czy handlowych. Celem podjętych przez nich działań było powstrzymanie komunistycznej ekspansji na terenie Indochin. Decyzja o interwencji wynikała z tzw. teorii domina. Wychodzono z założenia, że zwycięstwo komunistów w Wietnamie doprowadzi do komunizacji całego obszaru Azji Południowo-Wschodniej.
Na terenie Indochin już od 1945 roku trwały walki o zrzucenie francuskiego zwierzchnictwa. W 1954 Francuzi ostatecznie wycofali się z Wietnamu. Ustalono podział terytorium Wietnamu wzdłuż 17 równoleżnika. Na południu ukonstytuowała się Republika Wietnamska (RW), ze stolicą w Sajgonie. Na północy komunistyczny reżim Ho Chi Minha, rezydujący w Hanoi, powołał do istnienia Demokratyczną Republikę Wietnamu (DRW).
Przywódca Vietminhu nie zrezygnował z planów zjednoczenia Indochin pod swoją władzą. Prowadził na terenie Republiki Wietnamu infiltrację za pomocą komunistycznej partyzantki (Vietcong). Dzięki nośnym hasłom propagandowym oraz zastraszaniu społeczeństwa zyskiwała coraz większe wpływy. Rząd w Sajgonie nie potrafił zapanować nad sytuacją.
W tych okolicznościach Amerykanie zdecydowali się przeciwdziałać naporowi komunizmu. Wsparcie udzielane Republice Wietnamu początkowo ograniczało się do dotacji finansowych oraz doradców. Później doszła pomoc zbrojeniowa i technologiczna. W 1965 prezydent Lyndon Johston zdecydował się na wysłanie do Wietnamu regularnych wojsk. Ich liczba stopniowo rosła. Pod koniec 1968 roku w Republice Wietnamskiej stacjonowało ponad pół miliona amerykańskich żołnierzy (z tego tylko 40% stanowiły oddziały liniowe).
Charakter wojny
Wojna okazała się dla Amerykanów trudniejsza niż przypuszczano. W Wietnamie istniały idealne warunki dla działań partyzantki. Trzy czwarte powierzchni tego kraju zajmują góry, ponad połowa pokryte jest lasami. Rzadka sieć komunikacyjna utrudniała przerzucanie wojsk. Zagęszczenie w koronach drzew powodowało, iż bazy Vietcongu były niewidzialne dla amerykańskiego lotnictwa. Warunki terenowe niwelowały przewagę technologiczną jaką dysponowała armia USA. Amerykanie mieli także trudności z przyzwyczajeniem się do miejscowego klimatu cechującego się wysoką temperaturą i dużą wilgotnością. Zdarzało się, że z powodu chorób unieruchomiona była jedna czwarta amerykańskich sił.
Należy zaznaczyć, że Vietcong nie był typową partyzantką. Była to de facto zdyscyplinowana, dobrze wyszkolona i wyposażona w nowoczesną broń armia. Wietnamczycy lepiej znali termin. Byli przyzwyczajeni do miejscowych warunków klimatycznych. Walczyli z ogromną determinacją i gotowością do poświęceń. Wykazywali zadziwiającą umiejętność regeneracji sił. Wietnamczycy stosowali taktykę nękania, unikania otwartych starć.
Mimo to, opinie o klęskach jakie ponosić mieli Amerykanie w Wietnamie nie znajdują potwierdzenia w faktach. Jankesi nie przegrali właściwie żadnej bitwy. Nie ulegli przeciwnikowi w polu. Najsłynniejsza akcja militarna sił Vietcongu, tzw. Ofensywa Tet (prowadzona przy wsparciu regularnej armii DRW) przyniosła komunistom dotkliwą porażkę. Ich oddziały zostały zdziesiątkowane. Viet-cong stracił ok. 40 tys. żołnierzy (dla porównania straty amerykańskie wynosiły ok. 1 tys.) i de facto przestał istnieć jako realna siła militarna. Do końca wojny ciężar walk przerzucony został na wojska północnowietnamskie.
Wbrew przekonaniu o rozprężeniu jakie panować miało w wojsku amerykańskim morale przez długi czas utrzymywało się na stosunkowo wysokim poziomie. Do 1968 roku liczba dezercji była niższa niż w czasie II wojny światowej czy wojny koreańskiej. Załamanie przyszło dopiero w roku 1969, kiedy już zostały podjęte decyzje o wycofaniu z Wietnamu. Zaczęły wówczas występować odmowy wykonywania rozkazów. Dezercje osiągnęły rozmiar 7% rocznie. Należy jednak wskazać, że morale poborowych w tym okresie nie wynikało z rozwoju wydarzeń w Wietnamie, lecz było w dużej mierze konsekwencją antywojennej nagonki jaka ogarnęła USA. Do wojska trafili młodzi ludzie, którzy chłonęli atmosferę demonstracji organizowanych przez przeciwników interwencji.
Postawa społeczeństwa
Funkcjonuje teza, że wojna w Wietnamie toczyła się wbrew woli amerykańskiego społeczeństwa. Nie jest to prawda. W początkowym okresie wszystkie poważne siły polityczne w USA popierały interwencję. Decyzja o zaangażowaniu sił w Wietnamie była rezultatem swoistego ponadpartyjnego porozumienia. Rezolucję tonkińską, upoważniającą prezydenta Johnsona do rozpoczęcia wojny, przegłosowano w Kongresie niemal jednomyślnie. Większość Amerykanów do końca popierała interwencję. Była to jednak większość milcząca. Ich opinie nie miały możliwości przebicia się do mediów opanowanych przez krytyków wojny.
Przeciwnicy interwencji tworzyli grupki stosunkowo nieliczne, ale hałaśliwe i niezwykle ekspansywne. W ich ręku znalazły się podstawowe instrumenty urabiania opinii publicznej: media i uczelnie. Można powiedzieć, że pewną część amerykańskiego społeczeństwa ogarnęła swoista histeria. W propagandzie antywojennej rząd amerykański przedstawiany był jako źródło wszelkiego zła. Komunistów idealizowano i darzono sympatią (w czasie demonstracji noszono portrety Ho Chi Minha). Fanatyzm przeciwników interwencji obrazuje stosunek do weteranów. Młodzi żołnierze wracali do domów w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Tymczasem spotkały ich zniewagi, wyzwiska, obelgi. Jeden z żołnierzy wspomina: "Pojechałem tam myśląc, że robię coś dobrego, a kiedy wróciłem zostałem opluty przez jakąś hipiskę". Lewicowych działaczy łączyło totalne zamknięcie na argumenty drugiej strony. Założenia były z góry ustalone. Historyk Stephen Morris wskazuje, że jednoznacznie negatywne stanowisko wobec zaangażowania USA w Indochinach uzyskało status uświęconego dogmatu: "jakakolwiek próba uzasadnienia amerykańskiej interwencji, uważana była za znak ekscentryczności graniczącej z dziwactwem lub moralnego zdeprawowania. Od wczesnych lat 70. lewicowo-liberalna subkultura, która opanowała uniwersytety i środki masowego przekazu, znała tylko jedną odpowiedź na politykę USA - wściekłość. Ci, którzy mogli myśleć inaczej, milczeli zastraszeni. Wiara większości nie znosiła żadnej herezji".
Mit o zbrodniach amerykańskich
W kampaniach antywojennych posługiwano się często argumentem o ludobójstwie dokonywanym rzekomo przez Amerykanów w Wietnamie. Wojska amerykańskie wielokrotnie porównywano do nazistów. Prezydenta Johnstona zestawiano z Hitlerem. Aktywiści ruchu często posiłkowali się "dowodami" dostarczonymi im przez stronę komunistyczną. Przyjmowano je bezkrytycznie. Tego rodzaju tezy mają jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością. Amerykanie robili wszystko, aby zminimalizować liczbę ofiar wśród ludności cywilnej. M.in. dokonywali ewakuacji ludności z obszarów objętych działaniami wojennymi. Procent zabitych wśród ludności cywilnej był stosunkowo niski. Wg historyka Guntera Levy w Wietnamie zginęło procentowo o 1/4 mniej cywili niż w II wojnie światowej oraz dwa razy mniej niż w czasie wojny koreańskiej. Mitowi o ludobójstwie Amerykanów przeczą również wskaźniki demograficzne. Mimo wojny ludność południowego Wietnamu stale rosła. Przyczyniała się do tego m.in. amerykańska pomoc medyczna.
Zdarzały się oczywiście przejawy niehumanitarnego postępowania: przypadki brutalnego traktowania, stosowania tortur, niszczenia wiosek podejrzewanych o sprzyjanie komunistom. Trudno je usprawiedliwiać, choć można spróbować zrozumieć. Amerykanie przybyli do zupełnie obcego kraju. Nie rozumieli miejscowej kultury, ani ludzi, z którymi się stykali. Trudno im było odróżnić wrogów od sojuszników. Jednocześnie jednak żołnierze amerykańscy znajdowali się pod ścisłą kontrolą służb cywilnych oraz mediów. Przejawy brutalnego postępowania były odnotowywane, a ich sprawcy ponosili konsekwencje. Charakterystyczna jest sprawa por. Willima Calleya, którego pluton wymordował ok. 300 mieszkańców wioski My Lai. Inicjatorom tej zbrodni wymierzono surowe kary. Calleya skazano na dożywocie (choć zwolniono go po 4 latach).
Trudno sobie wyobrazić, aby druga strona stosowała podobne standardy. Vietcong traktował terror jako normalne narzędzie walki z przeciwnikami. Najbardziej znanym przykładem mordu było zgładzenie w 1968 roku 4 tys. mieszkańców miasta Hue: działaczy politycznych, przywódców wspólnot religijnych, urzędników i oficerów. Dopiero po roku w pobliskich lasach odkryto masowe groby zamordowanych. Analogie do zbrodni katyńskiej są jednoznaczne. Okrucieństwa Vietcongu były jednak w mediach amerykańskich najczęściej pomijane milczeniem. Nie pasowały do stereotypowego obrazu złych Amerykanów i szlachetnych komunistów.
Koniec konfliktu
Jak już wspomniałem ofensywa Tet wydatnie osłabiła siły Vietcongu. Nie zostało to jednak wykorzystane z powodu nacisków ze strony środowisk antywojennych. Ich działalność przyniosła efekty. W 1969 rozpoczęto stopniowe wycofywanie wojsk z Wietnamu. Ostateczne wyjście amerykańskich wojsk nastąpiło w 1973. Rząd w Hanoi nie zrezygnował jednak z podboju Południa. Rychło po wycofaniu się Amerykanów rozpoczął napór na Republikę Wietnamską. Mimo wsparcia finansowego i dostaw sprzętu z USA rząd południowo-wietnamski nie był w stanie przeciwstawić się wojskom z Północy. W 1975 armia DRW wkroczyła do Sajgonu.
Upadek Republiki Wietnamu uznany został przez amerykańską lewicę jako zwycięstwo wietnamskiego narodu. Trudno jednak byłoby obronić taką tezę. Autorytarnemu rządowi w Sajgonie można było wiele zarzucić. Szerzył się nepotyzm, korupcja, nieudolność. Mimo wszystko Republika Wietnamska prezentowała się bez porównania korzystniej niż reżim w Hanoi. Nie było totalnej kontroli nad obywatelami. Do połowy lat 70. Wietnam Południowy z biednego, zacofanego kraju przekształcił się w szybko rozwijające się państwo. Zbudowano od podstaw administrację i armię. Istniało 12 uniwersytetów na których kształciło się 150 tys. studentów. Republika Wietnamu miała jeden z najniższych odsetek analfabetów (10%). Wydawano 27 dzienników, funkcjonały 3 staje telewizyjne i 20 rozgłośni radiowych. Poziom życia był nieporównywalnie wyższy niż na Północy.
Po zajęciu Sajgonu przez komunistów rozwój ten został zahamowany. Naród wietnamski dostał się w tryby totalitarnej machiny. Rozpoczęły się mordy przeciwników politycznych: pracowników administracji, oficerów, policjantów, działaczy politycznych i religijnych. Wprowadzono sądy ludowe ferujące wyroki śmierci. Egzekucji dokonywano często publicznie, nierzadko w okrutny sposób. Komuniści stworzyli system obozów koncentracyjnych (bambusowy gułag), w których miała odbywać się tzw. reedukacja społeczeństwa. Zatrzymani przechodzili w obozach kurs indoktrynacji politycznej. Na porządku dziennym było bicie i tortury. Więźniów zmuszano do niewolniczej pracy. Szacuje się w 1981 w obozach koncentracyjnych przebywało ok. 300 tys. osób.
Rządy komunistów doprowadziły Wietnam do gospodarczej katastrofy. W 1979 kraj stanął na krawędzi głodu. Dochód narodowy spadł poniżej 100 dolarów na osobę (dla porównania w sąsiedniej Tajlandii wynosił 1,5 tys. dolarów). Nic zatem dziwnego, że Wietnamczycy masowo opuszczali komunistyczny "raj". Mimo, iż z odciętego od świata Wietnamu trudno było się wydostać, w latach 1978-1979 z kraju uciekło z niego 400 tys. ludzi. Do 1990 roku liczba ta wzrosła do 1,5 mln osób.
Skutki wojny
W trakcie działań zbrojnych zginęło ok. 55 tys. żołnierzy amerykańskich. Liczba jest wysoka, ale nie porażająca. Podobne straty przyniosła Amerykanom wojna w Korei. Straty amerykańskie w Wietnamie były dwukrotnie niższe niż w czasie kilku miesięcy zmagań I wojny światowej. Były także sześciokrotnie mniejsze, niż te, które Amerykanie ponieśli w czasie II wojny światowej (w trakcie czteroletnich zmagań zginęło ich ponad 300 tysięcy).
Funkcjonuje teza o stratach jakie wojna miała wywołać w psychice amerykańskich żołnierzy. Rzeczywiście pewna część weteranów miała trudności z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Jednak wbrew powszechnej opinii nie takie przypadki nie miały masowego charakteru. W 1988 roku pismo "US News and World Report" opublikowało wyniki badań 15 tys. żołnierzy, którzy służyli w Wietnamie. Okazało się że miedzy weteranami, a ich rówieśnikami, którzy nie walczyli w Indochinach nie istniały istotniejsze różnice w stopniu znerwicowania, liczbie rozwodów, liczbie alkoholików czy w przestępczości.
Niektórzy historycy wskazują, że wojna wietnamska była do wygrania dla USA. O porażce zadecydowała postawa amerykańskich elit. W obawie przed reakcją mediów nie decydowano się na stosowanie rozwiązań, które mogłyby doprowadzić do zwycięstwa. Bardzo charakterystyczne są badania przeprowadzone w 1980 r. Ponad 80 proc. badanych weteranów uważało, że wojna została przegrana, gdyż nie pozwolono wojsku jej wygrać. Dwie trzecie deklarowało gotowość walki raz jeszcze, tylko bez ograniczeń narzucanych armii przez polityków.
Wietnam nie był klęską militarną USA. Był natomiast poważną porażką polityczną i propagandową. Swoista trauma jaka nastąpiła w jej efekcie sparaliżowała działania Amerykanów na kilka lat. Dopiero Ronald Reagan przywrócił Amerykanom wiarę w sens walki przeciwko komunizmowi.
Tomasz Tokarz
Trafilem na ciekawy artykul poswiecony wojnie w Wietnamie:
###
Wojna wietnamska (1965-1973) należy do najbardziej zmitologizowanych konfliktów XX wieku. W środowiskach lewicowych dominuje jednoznacznie negatywny pogląd na amerykańską interwencję w Indochinach.
Przedstawiana jest jako agresja imperialistycznego mocarstwa przeciw narodowi wietnamskiemu walczącemu o wyzwolenie (Noam Chomsky). Taka teza ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Należy wskazać, że Amerykanie nie mieli w Wietnamie interesów gospodarczych czy handlowych. Celem podjętych przez nich działań było powstrzymanie komunistycznej ekspansji na terenie Indochin. Decyzja o interwencji wynikała z tzw. teorii domina. Wychodzono z założenia, że zwycięstwo komunistów w Wietnamie doprowadzi do komunizacji całego obszaru Azji Południowo-Wschodniej.
Na terenie Indochin już od 1945 roku trwały walki o zrzucenie francuskiego zwierzchnictwa. W 1954 Francuzi ostatecznie wycofali się z Wietnamu. Ustalono podział terytorium Wietnamu wzdłuż 17 równoleżnika. Na południu ukonstytuowała się Republika Wietnamska (RW), ze stolicą w Sajgonie. Na północy komunistyczny reżim Ho Chi Minha, rezydujący w Hanoi, powołał do istnienia Demokratyczną Republikę Wietnamu (DRW).
Przywódca Vietminhu nie zrezygnował z planów zjednoczenia Indochin pod swoją władzą. Prowadził na terenie Republiki Wietnamu infiltrację za pomocą komunistycznej partyzantki (Vietcong). Dzięki nośnym hasłom propagandowym oraz zastraszaniu społeczeństwa zyskiwała coraz większe wpływy. Rząd w Sajgonie nie potrafił zapanować nad sytuacją.
W tych okolicznościach Amerykanie zdecydowali się przeciwdziałać naporowi komunizmu. Wsparcie udzielane Republice Wietnamu początkowo ograniczało się do dotacji finansowych oraz doradców. Później doszła pomoc zbrojeniowa i technologiczna. W 1965 prezydent Lyndon Johston zdecydował się na wysłanie do Wietnamu regularnych wojsk. Ich liczba stopniowo rosła. Pod koniec 1968 roku w Republice Wietnamskiej stacjonowało ponad pół miliona amerykańskich żołnierzy (z tego tylko 40% stanowiły oddziały liniowe).
Charakter wojny
Wojna okazała się dla Amerykanów trudniejsza niż przypuszczano. W Wietnamie istniały idealne warunki dla działań partyzantki. Trzy czwarte powierzchni tego kraju zajmują góry, ponad połowa pokryte jest lasami. Rzadka sieć komunikacyjna utrudniała przerzucanie wojsk. Zagęszczenie w koronach drzew powodowało, iż bazy Vietcongu były niewidzialne dla amerykańskiego lotnictwa. Warunki terenowe niwelowały przewagę technologiczną jaką dysponowała armia USA. Amerykanie mieli także trudności z przyzwyczajeniem się do miejscowego klimatu cechującego się wysoką temperaturą i dużą wilgotnością. Zdarzało się, że z powodu chorób unieruchomiona była jedna czwarta amerykańskich sił.
Należy zaznaczyć, że Vietcong nie był typową partyzantką. Była to de facto zdyscyplinowana, dobrze wyszkolona i wyposażona w nowoczesną broń armia. Wietnamczycy lepiej znali termin. Byli przyzwyczajeni do miejscowych warunków klimatycznych. Walczyli z ogromną determinacją i gotowością do poświęceń. Wykazywali zadziwiającą umiejętność regeneracji sił. Wietnamczycy stosowali taktykę nękania, unikania otwartych starć.
Mimo to, opinie o klęskach jakie ponosić mieli Amerykanie w Wietnamie nie znajdują potwierdzenia w faktach. Jankesi nie przegrali właściwie żadnej bitwy. Nie ulegli przeciwnikowi w polu. Najsłynniejsza akcja militarna sił Vietcongu, tzw. Ofensywa Tet (prowadzona przy wsparciu regularnej armii DRW) przyniosła komunistom dotkliwą porażkę. Ich oddziały zostały zdziesiątkowane. Viet-cong stracił ok. 40 tys. żołnierzy (dla porównania straty amerykańskie wynosiły ok. 1 tys.) i de facto przestał istnieć jako realna siła militarna. Do końca wojny ciężar walk przerzucony został na wojska północnowietnamskie.
Wbrew przekonaniu o rozprężeniu jakie panować miało w wojsku amerykańskim morale przez długi czas utrzymywało się na stosunkowo wysokim poziomie. Do 1968 roku liczba dezercji była niższa niż w czasie II wojny światowej czy wojny koreańskiej. Załamanie przyszło dopiero w roku 1969, kiedy już zostały podjęte decyzje o wycofaniu z Wietnamu. Zaczęły wówczas występować odmowy wykonywania rozkazów. Dezercje osiągnęły rozmiar 7% rocznie. Należy jednak wskazać, że morale poborowych w tym okresie nie wynikało z rozwoju wydarzeń w Wietnamie, lecz było w dużej mierze konsekwencją antywojennej nagonki jaka ogarnęła USA. Do wojska trafili młodzi ludzie, którzy chłonęli atmosferę demonstracji organizowanych przez przeciwników interwencji.
Postawa społeczeństwa
Funkcjonuje teza, że wojna w Wietnamie toczyła się wbrew woli amerykańskiego społeczeństwa. Nie jest to prawda. W początkowym okresie wszystkie poważne siły polityczne w USA popierały interwencję. Decyzja o zaangażowaniu sił w Wietnamie była rezultatem swoistego ponadpartyjnego porozumienia. Rezolucję tonkińską, upoważniającą prezydenta Johnsona do rozpoczęcia wojny, przegłosowano w Kongresie niemal jednomyślnie. Większość Amerykanów do końca popierała interwencję. Była to jednak większość milcząca. Ich opinie nie miały możliwości przebicia się do mediów opanowanych przez krytyków wojny.
Przeciwnicy interwencji tworzyli grupki stosunkowo nieliczne, ale hałaśliwe i niezwykle ekspansywne. W ich ręku znalazły się podstawowe instrumenty urabiania opinii publicznej: media i uczelnie. Można powiedzieć, że pewną część amerykańskiego społeczeństwa ogarnęła swoista histeria. W propagandzie antywojennej rząd amerykański przedstawiany był jako źródło wszelkiego zła. Komunistów idealizowano i darzono sympatią (w czasie demonstracji noszono portrety Ho Chi Minha). Fanatyzm przeciwników interwencji obrazuje stosunek do weteranów. Młodzi żołnierze wracali do domów w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Tymczasem spotkały ich zniewagi, wyzwiska, obelgi. Jeden z żołnierzy wspomina: "Pojechałem tam myśląc, że robię coś dobrego, a kiedy wróciłem zostałem opluty przez jakąś hipiskę". Lewicowych działaczy łączyło totalne zamknięcie na argumenty drugiej strony. Założenia były z góry ustalone. Historyk Stephen Morris wskazuje, że jednoznacznie negatywne stanowisko wobec zaangażowania USA w Indochinach uzyskało status uświęconego dogmatu: "jakakolwiek próba uzasadnienia amerykańskiej interwencji, uważana była za znak ekscentryczności graniczącej z dziwactwem lub moralnego zdeprawowania. Od wczesnych lat 70. lewicowo-liberalna subkultura, która opanowała uniwersytety i środki masowego przekazu, znała tylko jedną odpowiedź na politykę USA - wściekłość. Ci, którzy mogli myśleć inaczej, milczeli zastraszeni. Wiara większości nie znosiła żadnej herezji".
Mit o zbrodniach amerykańskich
W kampaniach antywojennych posługiwano się często argumentem o ludobójstwie dokonywanym rzekomo przez Amerykanów w Wietnamie. Wojska amerykańskie wielokrotnie porównywano do nazistów. Prezydenta Johnstona zestawiano z Hitlerem. Aktywiści ruchu często posiłkowali się "dowodami" dostarczonymi im przez stronę komunistyczną. Przyjmowano je bezkrytycznie. Tego rodzaju tezy mają jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością. Amerykanie robili wszystko, aby zminimalizować liczbę ofiar wśród ludności cywilnej. M.in. dokonywali ewakuacji ludności z obszarów objętych działaniami wojennymi. Procent zabitych wśród ludności cywilnej był stosunkowo niski. Wg historyka Guntera Levy w Wietnamie zginęło procentowo o 1/4 mniej cywili niż w II wojnie światowej oraz dwa razy mniej niż w czasie wojny koreańskiej. Mitowi o ludobójstwie Amerykanów przeczą również wskaźniki demograficzne. Mimo wojny ludność południowego Wietnamu stale rosła. Przyczyniała się do tego m.in. amerykańska pomoc medyczna.
Zdarzały się oczywiście przejawy niehumanitarnego postępowania: przypadki brutalnego traktowania, stosowania tortur, niszczenia wiosek podejrzewanych o sprzyjanie komunistom. Trudno je usprawiedliwiać, choć można spróbować zrozumieć. Amerykanie przybyli do zupełnie obcego kraju. Nie rozumieli miejscowej kultury, ani ludzi, z którymi się stykali. Trudno im było odróżnić wrogów od sojuszników. Jednocześnie jednak żołnierze amerykańscy znajdowali się pod ścisłą kontrolą służb cywilnych oraz mediów. Przejawy brutalnego postępowania były odnotowywane, a ich sprawcy ponosili konsekwencje. Charakterystyczna jest sprawa por. Willima Calleya, którego pluton wymordował ok. 300 mieszkańców wioski My Lai. Inicjatorom tej zbrodni wymierzono surowe kary. Calleya skazano na dożywocie (choć zwolniono go po 4 latach).
Trudno sobie wyobrazić, aby druga strona stosowała podobne standardy. Vietcong traktował terror jako normalne narzędzie walki z przeciwnikami. Najbardziej znanym przykładem mordu było zgładzenie w 1968 roku 4 tys. mieszkańców miasta Hue: działaczy politycznych, przywódców wspólnot religijnych, urzędników i oficerów. Dopiero po roku w pobliskich lasach odkryto masowe groby zamordowanych. Analogie do zbrodni katyńskiej są jednoznaczne. Okrucieństwa Vietcongu były jednak w mediach amerykańskich najczęściej pomijane milczeniem. Nie pasowały do stereotypowego obrazu złych Amerykanów i szlachetnych komunistów.
Koniec konfliktu
Jak już wspomniałem ofensywa Tet wydatnie osłabiła siły Vietcongu. Nie zostało to jednak wykorzystane z powodu nacisków ze strony środowisk antywojennych. Ich działalność przyniosła efekty. W 1969 rozpoczęto stopniowe wycofywanie wojsk z Wietnamu. Ostateczne wyjście amerykańskich wojsk nastąpiło w 1973. Rząd w Hanoi nie zrezygnował jednak z podboju Południa. Rychło po wycofaniu się Amerykanów rozpoczął napór na Republikę Wietnamską. Mimo wsparcia finansowego i dostaw sprzętu z USA rząd południowo-wietnamski nie był w stanie przeciwstawić się wojskom z Północy. W 1975 armia DRW wkroczyła do Sajgonu.
Upadek Republiki Wietnamu uznany został przez amerykańską lewicę jako zwycięstwo wietnamskiego narodu. Trudno jednak byłoby obronić taką tezę. Autorytarnemu rządowi w Sajgonie można było wiele zarzucić. Szerzył się nepotyzm, korupcja, nieudolność. Mimo wszystko Republika Wietnamska prezentowała się bez porównania korzystniej niż reżim w Hanoi. Nie było totalnej kontroli nad obywatelami. Do połowy lat 70. Wietnam Południowy z biednego, zacofanego kraju przekształcił się w szybko rozwijające się państwo. Zbudowano od podstaw administrację i armię. Istniało 12 uniwersytetów na których kształciło się 150 tys. studentów. Republika Wietnamu miała jeden z najniższych odsetek analfabetów (10%). Wydawano 27 dzienników, funkcjonały 3 staje telewizyjne i 20 rozgłośni radiowych. Poziom życia był nieporównywalnie wyższy niż na Północy.
Po zajęciu Sajgonu przez komunistów rozwój ten został zahamowany. Naród wietnamski dostał się w tryby totalitarnej machiny. Rozpoczęły się mordy przeciwników politycznych: pracowników administracji, oficerów, policjantów, działaczy politycznych i religijnych. Wprowadzono sądy ludowe ferujące wyroki śmierci. Egzekucji dokonywano często publicznie, nierzadko w okrutny sposób. Komuniści stworzyli system obozów koncentracyjnych (bambusowy gułag), w których miała odbywać się tzw. reedukacja społeczeństwa. Zatrzymani przechodzili w obozach kurs indoktrynacji politycznej. Na porządku dziennym było bicie i tortury. Więźniów zmuszano do niewolniczej pracy. Szacuje się w 1981 w obozach koncentracyjnych przebywało ok. 300 tys. osób.
Rządy komunistów doprowadziły Wietnam do gospodarczej katastrofy. W 1979 kraj stanął na krawędzi głodu. Dochód narodowy spadł poniżej 100 dolarów na osobę (dla porównania w sąsiedniej Tajlandii wynosił 1,5 tys. dolarów). Nic zatem dziwnego, że Wietnamczycy masowo opuszczali komunistyczny "raj". Mimo, iż z odciętego od świata Wietnamu trudno było się wydostać, w latach 1978-1979 z kraju uciekło z niego 400 tys. ludzi. Do 1990 roku liczba ta wzrosła do 1,5 mln osób.
Skutki wojny
W trakcie działań zbrojnych zginęło ok. 55 tys. żołnierzy amerykańskich. Liczba jest wysoka, ale nie porażająca. Podobne straty przyniosła Amerykanom wojna w Korei. Straty amerykańskie w Wietnamie były dwukrotnie niższe niż w czasie kilku miesięcy zmagań I wojny światowej. Były także sześciokrotnie mniejsze, niż te, które Amerykanie ponieśli w czasie II wojny światowej (w trakcie czteroletnich zmagań zginęło ich ponad 300 tysięcy).
Funkcjonuje teza o stratach jakie wojna miała wywołać w psychice amerykańskich żołnierzy. Rzeczywiście pewna część weteranów miała trudności z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Jednak wbrew powszechnej opinii nie takie przypadki nie miały masowego charakteru. W 1988 roku pismo "US News and World Report" opublikowało wyniki badań 15 tys. żołnierzy, którzy służyli w Wietnamie. Okazało się że miedzy weteranami, a ich rówieśnikami, którzy nie walczyli w Indochinach nie istniały istotniejsze różnice w stopniu znerwicowania, liczbie rozwodów, liczbie alkoholików czy w przestępczości.
Niektórzy historycy wskazują, że wojna wietnamska była do wygrania dla USA. O porażce zadecydowała postawa amerykańskich elit. W obawie przed reakcją mediów nie decydowano się na stosowanie rozwiązań, które mogłyby doprowadzić do zwycięstwa. Bardzo charakterystyczne są badania przeprowadzone w 1980 r. Ponad 80 proc. badanych weteranów uważało, że wojna została przegrana, gdyż nie pozwolono wojsku jej wygrać. Dwie trzecie deklarowało gotowość walki raz jeszcze, tylko bez ograniczeń narzucanych armii przez polityków.
Wietnam nie był klęską militarną USA. Był natomiast poważną porażką polityczną i propagandową. Swoista trauma jaka nastąpiła w jej efekcie sparaliżowała działania Amerykanów na kilka lat. Dopiero Ronald Reagan przywrócił Amerykanom wiarę w sens walki przeciwko komunizmowi.
Tomasz Tokarz
************** PS.
Subskrybuj:
Posty (Atom)