WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 6 marca 2010
dziwny Wódz, i Żołnierze Polski.
+++++++++++++++
Piotr Chmielowiec
"Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które się oparły w Kowlu
demoralizacji - zebrałem was pod swoją komendę, by walczyć do końca. Chciałem
iść wpierw na południe - gdy to stało się niemożliwe - nieść pomoc Warszawie.
Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliście nadziei i walczyliście
dalej. Najpierw z bolszewikami - ostatnio w trzydniowej bitwie pod Serokomlą z
Niemcami. Wykazaliście hart i odwagę w masie zwątpień i dochowaliście wierność
Ojczyźnie do końca".
Słowa te znalazły się w ostatnim rozkazie generała brygady Franciszka Kleeberga, dowódcy Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" - ostatniego oddziału Wojska Polskiego w kampanii wrześniowej. Rozkaz został napisany wieczorem 5 października 1939 r. w leśniczówce Hordzieszka. Powołanie Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" nastąpiło już w trakcie kampanii wrześniowej i było związane z niekorzystnym rozwojem sytuacji militarnej na frontach. W związku z zajęciem przez Niemców w pierwszej dekadzie września znacznej części zachodniej Polski, 9 września marszałek Edward Rydz-Śmigły podjął decyzję o obronie Małopolski Wschodniej. Swoje zadania otrzymał także Okręg Korpusu nr IX w Brześciu. Jego dowódca gen. Franciszek Kleeberg miał zorganizować zaporę na linii Pińsk - Brześć. Konieczność wykonania tego zadania potwierdziło przełamanie obrony SGO "Narew" pod Wizną przez niemiecki XIX KPanc gen. wojsk pancernych Heinza Guderiana i jego dalsze natarcie na południowy-wschód. Niemieckie oddziały pancerne i zmotoryzowane uderzające od północy i południa miały zamknąć okrążenie w okolicach Włodawy. Organizacja nowych jednostek polskich, które miały zatrzymać Niemców, była utrudniona z powodu wcześniejszej mobilizacji i wysłania na front związków taktycznych, jakie stacjonowały na terenie Okręgu w okresie międzywojennym. Do dyspozycji dowódcy OK pozostawały głównie jednostki zapasowe, które miały służyć uzupełnieniu jednostek walczących na froncie.Dowódca i jego żołnierzeDowódcą jednostek polskich walczących na Polesiu był gen. bryg. Franciszek Kleeberg. Urodzony 1 lutego 1888 r. w Tarnopolu, karierę wojskową rozpoczął w 1908 r. jako oficer zawodowy armii austriackiej. W latach 1915-1917 był żołnierzem Legionów Polskich; początkowo pracował w sztabie II Brygady Legionów, następnie w Komendzie Legionów i w III Brygadzie; w 1917 r. objął stanowisko zastępcy dowódcy 1. pułku artylerii. Po odzyskaniu niepodległości w listopadzie 1918 r. rozpoczął służbę w Wojsku Polskim. W lipcu 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej był szefem sztabu Grupy Operacyjnej gen. Kazimierza Raszewskiego. W latach 1924-1925 odbył przeszkolenie wojskowe we francuskiej Wyższej Szkole Wojennej. 1 stycznia 1928 r. został awansowany na stopień generała brygady. Od 1934 r. był dowódcą Okręgu Korpusu nr III w Grodnie, a dwa lata później objął równorzędne stanowisko w DOK nr IX w Brześciu. Powierzony mu teren, na którym przyszło walczyć jego żołnierzom we wrześniu i październiku 1939 r., obejmował większą część województwa poleskiego, część nowogródzkiego, południową część białostockiego i kilka powiatów północno-wschodniej części województwa lubelskiego. Większość stanowiły podmokłe tereny bagnisto-lesiste, co ułatwiało obronę przed uderzeniem ze wschodu, głównie ze względu na brak istniejącej sieci dróg. Bardziej dogodny do działań militarnych obszar rozpoczynał się w zachodniej części Okręgu, co potwierdziły walki 1939 roku.W składzie wojsk obrony Polesia znalazły się: Dywizja Piechoty "Kobryń", zgrupowania "Brześć", "Drohiczyn Poleski" i "Jasiołda", batalion junaków (bez broni), dwa bataliony spieszonych marynarzy, dwa bataliony wartownicze, kompania wartownicza, batalion ckm, dwa bataliony saperów, dwie kompanie czołgów (starego typu Renault FT-17), dwa dywizjony artylerii, trzy dywizjony bojowe Flotylli Rzecznej z Pińska, dwie baterie armat przeciwpancernych, pluton armat przeciwpancernych i osiem baterii artylerii przeciwlotniczej. Do sformowania jednostek wykorzystano żołnierzy polskich znajdujących się w środkach zapasowych, a uzbrojenie i sprzęt wojskowy pochodziły z magazynów. Łącznie zgrupowania te stanowiły siłę dwóch słabych pod względem ogniowym dywizji piechoty. Problem dla tworzonych jednostek stanowiły nie tylko braki w uzbrojeniu i sprzęcie, ale także czas, którego było mało wobec prędkości posuwania się niemieckich jednostek szybkich. Posiadanymi siłami gen. Kleeberg zamknął lukę w północnym froncie wojsk polskich. Główną rubieżą obrony stały się droga i linia kolejowa prowadzące z Brześcia w głąb Polesia. Ze względu na ograniczone siły obronę organizowano w oparciu o kilka ośrodków oporu. Najlepszymi jednostkami obsadzono cytadelę brzeską i Kobryń, a pozostałe użyto do zabezpieczenia rubieży Chomsk, Drohiczyn Poleski i Borowa na północny wschód od Janowa. Istotną rolę odgrywała flotylla rzeczna zabezpieczająca osiem odcinków działania na rzekach Pinie, Jasiołdzie, Strumieniu i Prypeci, od Kanału Królewskiego do granicy z ZSRS. Ich zadaniem była ochrona przepraw przez te rzeki. Na odcinku OK nr IX granica była ochraniana przez pododdziały Korpusu Ochrony Pogranicza Brygady KOP "Polesie" i Pułku KOP "Snów".
Obrona Brześcia
Najtrudniejsze zadanie przypadło oddziałom polskim obsadzającym twierdzę brzeską. Jej dowódcą był gen. bryg. w stanie spoczynku Konstanty Plisowski. Podchodzące pod Brześć siły Korpusu Guderiana składały się z dwóch dywizji pancernych i dwóch dywizji piechoty zmotoryzowanej. Plan niemieckiego dowódcy zakładał opanowanie Brześcia z marszu. Liczono przy tym na szybkość działania i brak zorganizowanej obrony polskiej samego miasta. Do pierwszych starć na przedpolu Brześcia doszło 14 września. Ze strony polskiej uczestniczyły w nich nieprzydatne już w polu czołgi FT-17, których większość została zniszczona. Większe efekty przyniosło wprowadzenie do walki 53. pociągu pancernego. Wkrótce miasto zostało zajęte przez pododdziały 10. DPanc, ale próba zajęcia z marszu cytadeli została odparta. Atak niemiecki załamał się w ogniu artylerii i karabinów maszynowych. Pewną rolę odegrało także zablokowanie wjazdu do twierdzy czołgami FT-17 ze 112. kompanii. Przewaga liczebna i jakościowa posiadana przez siły niemieckie dawała szansę tylko na ich czasowe zatrzymanie, co udowodniono w walkach, jakie rozgorzały 15 września. Przed generalnym szturmem twierdza brzeska była ostrzeliwana przez artylerię i atakowana przez bombowce Heinkel 111P. Do ataku skierowano żołnierzy z 20. DPZmot. i 10. DPanc. Pomimo dużej przewagi Niemcy zostali odparci i zmuszeni do kontynuowania walki następnego dnia. 16 września inna z wielkich jednostek XIX KPanc 3. DPanc, omijając Brześć od wschodu, kontynuowała marsz w kierunku Włodawy, nawiązując tego dnia łączność radiową z podchodzącymi od południa oddziałami 2. DPanc. Posuwająca się z kolei w kierunku Kowla 2. DPZmot została powstrzymana pod Kobryniem przez dywizję płk. Adama Eplera. Walki prowadzone z niemieckimi pododdziałami rozpoznawczymi w sile wzmocnionego pułku trwały od 14 do 18 września i przyniosły w efekcie utrzymanie bronionego rejonu. 18 września trwały m.in. walki o sam Kobryń, w czasie których 2. DPZmot starła się z siłami głównymi dywizji płk. Eplera. Walki, których stawką było niedopuszczenie Niemców do zajęcia miasta i dalszego posuwania się drogą Kobryń - Pińsk, przyniosły zatrzymanie atakujących pododdziałów niemieckich. Udało się to dzięki manewrowi sił odwodowych dywizji, jakie uderzyły na Niemców z boku.
"O godzinie 17-tej wychodzi uderzenie. Na całym froncie słychać okrzyk: 'NiechWalki te, pomimo że prowadzone w oddzielnych ogniskach oporu, wstrzymały na dwa dni postępy natarcia XIX KPanc. Świadectwem zaciętości prowadzonych walk i przewagi niemieckiej, głównie w artylerii, była po stronie polskiej liczba zabitych i rannych, jacy zapełnili prowizoryczne szpitale polowe. Tylko w zgrupowaniu "Brześć", broniącym twierdzy, straty w ludziach oceniano na 40 procent. Straty ponosili także atakujący Niemcy, wśród ofiar po ich stronie znalazł się adiutant gen. Guderiana, ppłk Braubach, trafiony przez polskiego strzelca wyborowego. Powiększająca się liczba zabitych i rannych, kończące się zapasy amunicji, utrata łączności z gen. Kleebergiem oraz brak perspektyw na odsiecz okrążonym skłoniły gen. Plisowskiego do opuszczenia twierdzy. W nocy z 16 na 17 września przez przejście w polu minowym, oczyszczone przez saperów pod dowództwem ppor. Kazimierza Giaro, obrońcy zaczęli przemieszczać się na południe w kierunku drogi prowadzącej na Terespol. Wychodzące pododdziały miały po 2-3 jednostki ognia na karabin, 1000 naboi na karabin maszynowy oraz około 40 pocisków na działo. W ciemności rozjaśnianej ogniem niemieckich armat i rakiet oświetlających okazało się, że w twierdzy pozostał batalion marszowy 82. pp. kpt. Wacława Radziszewskiego. Postanowił bronić się do końca. Nie skutkowały więc rozkazy pisemne do odwrotu przesyłane mu przez dowódcę 56. bsap por. Jana Polaczka. Negatywnie zakończyła się także próba dotarcia do walczącego batalionu podjęta przez saperów. Po napotkaniu niemieckich czołgów i ostrzeliwaniu z broni maszynowej o godzinie 1.00 byli zmuszeni opuścić twierdzę. Rankiem 17 września na opuszczone pozycje obrońców twierdzy w Brześciu jako pierwszy wszedł niemiecki 76. pułk piechoty.
żyje Polska' zrodzony samorodnie w piersi żołnierskiej, jakby w przeczuciu, że
już niedługo tej Polski żołnierskiej nie będzie. Uderzenie uzyskuje niezwykle
szybko pełny sukces. Nieprzyjaciel - uderzony w bok i w plecy - wycofuje się bez
poważnego oporu z zajętego terenu".
Na odsiecz Warszawie
Nową sytuację polityczną i militarną przyniosło uderzenie na Polskę 17 września Armii Czerwonej. Informacja o tym dotarła do gen. Kleeberga o godzinie 4.00 z Brygady KOP "Polesie". W sytuacji braku łączności z Naczelnym Dowództwem nakazał dowódcom podległych zgrupowań, które nie toczyły bezpośredniej walki z Niemcami, ześrodkowanie się na południe od Kanału Królewskiego i rzeki Piny. Dotyczyło to szczególnie oddziałów KOP, które w dalszych etapach walki działały osobno. Kolejne decyzje gen. Kleeberg postanowił podjąć w zależności od rozwoju wydarzeń. Próba uzyskania rozkazów od dowódcy Armii "Warszawa" gen. dyw. Juliusza Rómmla w kwestii wkraczających wojsk sowieckich doczekała się odpowiedzi, że należy je traktować jak... sprzymierzone. W nocy z 17 na 19 września otrzymano radiogram od gen. Rómmla nakazujący wycofanie się na Węgry lub do Rumunii oraz niewalczenie z żołnierzami Amii Czerwonej. Postępując w myśl powyższego rozkazu, postanowiono przegrupować swoje siły na południe w kierunku Kowla. 17 września decyzję o uznaniu zwierzchnictwa gen. Kleeberga podjął dowódca Podlaskiej Brygady Kawalerii gen. bryg. Ludwik Kmicic-Skrzyński. Na sytuację sił polskich działających na terenie Polesia wpływała sytuacja polityczno-militarna związana z wycofywaniem się sił niemieckich i podchodzeniem Sowietów. 22 września na nowym miejscu postoju w Kamieniu Koszyrskim gen. Kleeberg podjął decyzję przejścia całością sił w kierunku zachodnim, przekroczenia Bugu i skoncentrowania się w rejonie Włodawy. W dalszym etapie zreorganizowane zgrupowanie miało podjąć próbę udzielenia pomocy oblężonej przez Niemców Warszawie. 27 września większość pododdziałów znalazła się na zachodnim brzegu Bugu, w rejonie Włodawy i Adampola, gdzie przeniesiono stanowisko dowodzenia. Tego dnia odtworzono również władze administracyjne we Włodawie, mające dbać o bezpieczeństwo ludności i jej zaopatrzenie, opieką miano też objąć uchodźców. W nowym miejscu postoju nawiązano także kontakt z dowódcami innych jednostek, które podporządkowały się generałowi. Wśród nich było zgrupowanie "Brzoza" płk. Ottokara Brzozy-Brzeziny, formowane na przedmościu włodawskim od 22 września, i dwubrygadowa Dywizja Kawalerii "Zaza" gen. bryg. Zygmunta Podhorskiego. Ten ostatni związek taktyczny został utworzony 20 września w Puszczy Białowieskiej i maszerował na południe. W rejonie Włodawy nastąpiła reorganizacja pododdziałów, z których sformowano Samodzielną Grupę Operacyjną "Polesie". Z oddziałów DP "Kobryń" powstała 60. DP, a płk Brzoza-Brzezina ze zgrupowań "Brzoza" i "Drohiczyn" utworzył 50. DP. Oprócz nich w składzie SGO "Polesie" znalazła się Dywizja Kawalerii "Zaza" złożona z Brygady Kawalerii "Plis" (dowódca płk Kazimierz Plisowski) i Brygady Kawalerii "Edward" (dowódca płk Edward Milewski) oraz dwóch samodzielnych batalionów "Wilk" i "Olek". Dużym pododdziałem manewrowym była Podlaska Brygada Kawalerii gen. Kmicica-Skrzyńskiego. Wśród mniejszych pododdziałów znalazła się między innymi 13. Eskadra Szkolna dowodzona przez por. Edmunda Piorunkiewicza dysponująca trzema samolotami obserwacyjnymi (PWS-26, dwa typu RWD-8), która następnie rozpoznawała zgrupowania przeciwnika (z braku innego uzbrojenia żołnierzy niemieckich atakowano granatami). Łącznie posiadano około 18 tysięcy żołnierzy.
Walki z Sowietami
Na postoju we Włodawie 28 września gen. Kleeberg otrzymał informację o kapitulacji Warszawy, co zmieniło jego wcześniejsze plany. Podjął decyzję przedarcia się do lasów świętokrzyskich w celu prowadzenia działań partyzanckich. Wcześniej planowano uzupełnienie amunicji w Składnicy Amunicji w Stawach koło Dęblina. Wycofujące się siły polskie były atakowane przez jednostki Armii Czerwonej. Wieczorem 28 września sowiecki pododdział rozpoznawczy dowodzony przez kpt. Małyszewa ze 143. Dywizji Strzelców natknął się w miejscowości Jabłoń na polski pododdział ubezpieczający od północy siły SGO "Polesie". Ogniem działek przeciwpancernych zniszczono kilka lekkich czołgów sowieckich i samochodów ciężarowych. Reszta batalionu z objawami paniki wycofała się do sił głównych dywizji. Następnego dnia doszło do kolejnych walk w tym rejonie, a przeciwnikiem Polaków były pododdziały tej samej dywizji sowieckiej, której dowódca, płk Orłow, chciał zlikwidować siły polskie. Pierwszy na nieprzyjaciela pod Puchową Górą na południowy wschód od Jabłoni natknął się 182. półk piechoty. Uderzenie Polaków szybko przełamało opór oddziałów sowieckich, wspieranych przez artylerię, czołgi, a nawet samoloty. "Żołnierze szli w walce jak na polu ćwiczeń" - pisał płk Epler. "Byli już ranni i zabici. Bolszewicy z uporem bronili dworu [w Jabłoni], ale oskrzydleni przez lewoskrzydłową kompanię I/182 pp wycofali się bezładnie na wieś, zostawiając rannych, zabitych i jeńców. Kierunek natarcia batalionu z zachodniego zaczynał się zmienić na północny. Nasze działa 75 mm ogniem bezpośrednim zwalczały skutecznie zaobserwowane cele, wykazując, że działa bez przyrządów celowniczych potrafią doskonale spełnić swe najprostsze zadania. Podchorąży i kanonierzy, którzy pierwszy raz w swym życiu widzieli bitwę i skutki swego ognia, wychodzili z siebie". Zdobyto 1 czołg, kilka ckm-ów, kilkadziesiąt karabinów bojowych, w tym snajperskie. Kilkudziesięciu wziętych do niewoli jeńców wyraziło chęć wstąpienia do polskiej armii. "Bili się z nami do końca, byli wiernymi i oddanymi towarzyszami. Poszli z nami do niewoli niemieckiej i może dopiero wtedy rozpoczęła się ich tragedia".Wieczorem na rozkaz gen. Kleeberga 60. DP oderwała się od nieprzyjaciela i obsadziła teren na południe od Milanowa. Zabezpieczano przejście sił głównych SGO. Po południu 30 września na ubezpieczenia polskie wyszło zbieżne uderzenie w kierunku na Parczew dwóch batalionów 487. pułku strzeleckiego, wzmocnionych artylerią i wspartych lotnictwem. Jak wspominał płk Epler, nieprzyjaciel atakował masą piechoty, podobnie jak w czasie pierwszej wojny światowej. Powstrzymanie jego natarcia nastąpiło dzięki przerzuceniu ckm-ów dyspozycyjnej kompanii, która otworzyła ogień na skrzydło atakujących, a następnie atakowi na bagnety. Straty nieprzyjaciela wyniosły ponad 100 zabitych, w tym 3 oficerów z dowódcą batalionu, a 60 jeńców trafiło do polskiej niewoli. Zdobyto 11 ckm, 7 rkm, 1 działo z zaprzęgiem, dużą ilość broni ręcznej i 10 wozów amunicyjnych. Po walce siły polskie podjęły dalszy marsz zgodnie z rozkazami gen. Kleeberga. Pojawienie się żołnierzy polskich w końcu września stanowiło zaskoczenie dla mieszkańców mijanych miejscowości. "Na naszych drogach panował jakiś deprymujący spokój. Polska, przez którą przechodziliśmy teraz, była dziwnie cicha, jakby pogrążona w jakimś chorobliwym śnie. Nic się na oko w niej nie działo. Zjawienie się naszych oddziałów było wyraźnym wstrząsem dla wsi i miasteczek, przez które przechodziliśmy. Ludzie patrzyli na nas z niedowierzaniem, jak na zjawy z innego świata. Kobiety żegnały znakiem Krzyża św. przechodzące wojska. Mężczyźni stali niemi i długo patrzyli za ostatnim żołnierzem, mijającym opłotki ich gospodarstw. Wyraźnie widać było, jak coś się łamie w tych ludziach, tylko jeszcze nie umie wyjść na zewnątrz".
Ostatnia bitwa
Ostatnia bitwa, jaką stoczyła SGO "Polesie", przeszła do polskiej historiografii jako bitwa pod Kockiem. Tym razem przeciwnikiem Polaków byli ponownie Niemcy z 13. DPZmot gen. por. Paula Otto, którzy zagrodzili drogę oddziałom polskim pod Kockiem i Serokomlą. 2 października pierwsi uderzyli na oddziały kawalerii gen. Podhorskiego, stojące w rejonie Serokomli, oraz oddziały dywizji "Brzoza" pod Kockiem i Talczynem. Natarcie wspierane ogniem artylerii i wozów pancernych zostało powstrzymane przez Polaków. Ciężkie walki były kontynuowane przez dwa kolejne dni, żadnej ze stron nie udało się jednak osiągnąć zdecydowanej przewagi. Niemcom mimo zaciętego oporu Polaków udało się uzyskać jednak postępy, szczególnie w rejonie Adamowa i Woli Gułowskiej. Tutaj najcięższe walki toczyły się o miejscowy cmentarz i kościół. Wśród poległych znalazł się dowódca samodzielnego batalionu 179. pp rezerwy mjr Michał Bartula. W tej sytuacji gen. Kleeberg podjął decyzję rozpoczęcia 5 października działań zaczepnych, z wykorzystaniem wszystkich posiadanych sił. Wiedziano o zbliżającej się od zachodu kolejnej wielkiej jednostce XIV KZmot, ale wcześniejsze pokonanie 13. DPZmot wydawało się leżeć w zasięgu sił własnych.Trwające cały dzień, 5 października, ciężkie walki z napierającym przeciwnikiem zakończyły się częściowym sukcesem. Atakująca z prawego skrzydła dywizja "Kobryń" znalazła się na tyłach dywizji niemieckiej, co spowodowało wycofanie się Niemców w obawie przed okrążeniem. "Tryumfalnie brzmią w telefonie słowa: Charlejów zajęty - jesteśmy na tyłach Niemców - nieprzyjaciel rzuca broń i rynsztunek i cofa się w popłochu. Był to ostatni meldunek żołnierza, złożony swemu dowódcy w czasie walki. Zawierał najpiękniejsze słowo słownictwa ludzkości - ZWYCIĘSTWO". Na całkowite zniszczenie sił przeciwnika zabrakło amunicji, zwłaszcza w obliczu pojawienia się nowej jednostki, z którą już walczyli kawalerzyści gen. Kmicica-Skrzyńskiego. Wieczorem na odprawie dowódców wielkich jednostek gen. Kleeberg zakomunikował swoją decyzję kapitulacji. Pomimo sprzeciwu płk. Eplera i gen. Podhorskiego postanowiono złożyć broń następnego dnia. Generał Kleeberg, żegnając się z dowódcą 60. DP "Kobryń", powiedział: "Nic sobie nie mamy do zarzucenia. Zachowaliśmy honor żołnierski do końca. Kiedyś, gdy Ojczyzna zażąda od nas rachunku, będziemy mogli odpowiedzieć na każde pytanie. Niech pan powie swym żołnierzom, że umieli bić się o honor swej Ojczyzny".Wraz z żołnierzami do niewoli poszedł sztab SGO "Polesie" z gen. Kleebergiem na czele. On sam po kurtuazyjnym potraktowaniu przez dowódcę korpusu niemieckiego, z którym przyszło się bić Polakom, został przewieziony do Oflagu IV B w twierdzy Königstein (Saksonia). Chorego na serce przewieziono do szpitala wojskowego w Weisser Hirsch, gdzie zmarł 5 kwietnia 1941 roku. Został pochowany na cmentarzu Neustadt w Dreźnie. Prezydent RP na wniosek Naczelnego Wodza awansował go z dniem 1 stycznia 1943 r. na stopień generała dywizji. W trzydziestą rocznicę bitwy prochy gen. Kleeberga zostały ekshumowane i pochowane w kraju na cmentarzu wojennym w Kocku pomiędzy żołnierzami SGO. O generale mówiono, że był jedynym dowódcą Grupy Operacyjnej, który nie poniósł we wrześniu porażki, a skapitulował tylko z powodu wyczerpania zaopatrzenia i amunicji. Faktem jest fenomen jego zgrupowania, które walczyło najdłużej i złożyło broń dopiero 6 października. Postawa generała i jego żołnierzy była zaprzeczeniem niemieckich i sowieckich komunikatów o rozbiciu polskiej armii i zakończeniu wojny. Zdumiewało garnięcie się żołnierzy pod sztandary i wytrwanie większości z nich do ostatniej walki. Być może dlatego, że gen. Kleeberg wbrew niekorzystnemu rozwojowi sytuacji wojennej wykorzystał możliwości dalszej walki. "Dziwny wódz - pisał dowódca jego najsilniejszej dywizji - innym wojska rozbijano, jemu walka je zbierała".
Autor jest pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Rzeszowie.
czwartek, 4 marca 2010
socPOlska*sp.z nOO* migawki
Ostatnie piętro
Z Marszałkowskiej skręcamy na Hożą. Wchodzimy do "Księgarni Budowlanej" i wsiadamy do windy. Wybieramy przycisk "do góry" i po kilku chwilach wysiadamy na szóstym piętrze. Jeden krok i znajdujemy się w pierwszej sali klubowej "Pod Gwiazdami". Naprzeciw windy kontuar otoczony barowymi stołkami, dwa czterooosobowe stoliki i wyjście na taras.Tam przy kilku stolikach opatulone indwiduua sączą bliżej nieokreślone płyny.
Wybieramy największy z tuzina stolików w drugiej sali i zapadamy w miękkie skórzane fotele. Jest późne popołudnie więć część towarzystwa wybiera bezalkoholowy Zachód Słońca i Radosny Poranek (oba po 14 zl ). Reszta popija kawę po staropolsku, meksykańsku lub Tropicana (wszystkie po 14 zł ). Sącząc jeden z tych specjałów przy lekko przytłumionym świetle wsłuchujemy się w dobrą muzykę.
Przy stoliku obok cztery lalki Barbie chichocząc radośnie popija na przemian Różowego Kociaka (15 zł ), Bezwstydne Ladaco (17 zł) i Waniliową Ladacznice (16 zł).
Jako smakosze piwa zastanawiamy sie nad wyborem płynu chmielowego w cenie 8 złociszy - butelkowe lub z nalewaka. Niestety butelkowy Żywiec, Carlsberg tudzież Okocim często bywa ciepły (szczupłość lodowki). Piwo "z kija" zawsze jest mocno wodniste. Dylemat ten rozstrzyga rzut monetą. Pozostali decydują się na skok z Kangurem (14 zł).
Tymczasem do lalek Barbie dołączyło kilka zestawów Kena. Każdy z Kenów zamówił pierogi domowej roboty i na spółkę litra "Wyborowej". Zajmując się na przemian Kociakami, Ladaco, i Ladacznicami pomieszanymi z Wyborową i pierożkami wzrósł znacząco poziom decybeloidiotyzmow.
Żeby nie zniknąć do końca w skórzanych i kusząco miękkich fotelach uprawialiśmy turystykę aktywną połączona ze zwiedzaniem baru.
Koło 23.30 plastikowe towarzystwo hurtem udało się do toalety a potem wśród chichotów oraz dzikich wrzasków w oczekiwaniu na winde rozpoczęło wychodzenie z lokalu.
Pożegnani zostali wrogim spojrzeniem nadobnej niewiasty sączącej samotnie drinka.
Od razu polepszyła się atmosfera, obsługa i muzyka.
Zamknięcie lokalu nastapiło po zjezdzie ostatniego klienta.Seans spirytystyczny mający na celu wskrzeszenie owego klienta nastąpi w tym samym miejscu w czasie przyszłym niedokonanym.
Bruderschaft
16:48, barmani1 , Apokalipsa wg św Barmana Link Komentarze (6) »
czwartek, 11 maja 2006
Hiszpania w Warszawie
Co robi barman, kiedy ma wolny dzień ? Zazwyczaj odpoczywa śpiąc do późna lub gapiąc się w telewizor. W wersji barmana-intelektualisty odpoczynkiem będzie lektura. Jeśli wersja ta posiada przystawkę „ Erudyta” lekturą będzie dzieło Lenina, „Co robić?” w wersji oryginalnej.
W odmianie barmana-gospodyni domowej zajęciem dnia staną się zakupy, pranie i sprzątanie. W mutacji barmana-kucharza gwoźdź programu to gotowanie. O ile można coś przyrządzić z mleka, masła, jajek i starej papryki.
Najbardziej rozbudowana wariacja barmana to barman-dusza towarzystwa. Dzięki dodatkowi „Interaktywny” model ów korzysta z dobrodziejstw takich zdobyczy techniki jak prasa, radio, telewizja, Internet i telefon. Po żmudnym procesie decyzyjnym zapada werdykt idziemy TAM
Wejście TAM prowadzi przez bramę wjazdową. Trzeba, więc mieć się na baczności i zdolność przyklejania się do ścian by nie wpaść pod samochód. A jak TAM wejdziemy przez niepozorne drzwi zaatakuje nas wszędobylska pani szatniarka. Dzięki półtorazłotowej opłacie pozbędziemy się wierzchnich okryć - acz nie na zawsze – i dane nam będzie zanurzyć się we wnętrze lokalu.
Do wyboru mamy dziewięć czteroosobowych stolików ustawionych centralnie w kuszącym towarzystwie puf. Na drugi rzut pójdą wieloosobowe ławy miękko obite. Każda przy jednym z trzech okien. Ale nie dajmy się zwieść. Najbardziej polecana jest ława tuż obok wejścia. Strategiczne to miejsce oddalone jest w przyzwoitej odległości od baru i pozwala obserwować pozostałą część lokalu. Secesyjna atmosferę lokalu podkreślają czerwone obicia ścian, czarne meble, żyrandole i kinkiety. Jednak minusem jest słabe oświetlenie, choć niewątpliwie to ono tworzy przytulny nastrój. Sympatyczna kelnerka poda nam kartę dań, z której wybrać należy niechrzczone piwo w przyzwoitej cenie 8 złociszy za kufelek. A w weekendy taka przyjemność będzie nas kosztować ledwie 5 dukatów.
Jeśli zmarznięci jesteśmy kawa po staropolsku (12 zł) nas rozgrzeje a skoro nie gustujemy w piwie to grzane wino mile połechce nasze podniebienie. A i mocniejsze trunki z rumem na czele polecić wypada.
Jeśliśmy głodni to śniadanie na początek dobrze nam zrobi – szeroki asortyment jajecznic różnorakich mamy. A potem zastanowimy się nad wyborem miedzy kotletem z kurczaka wraz z surówką i ziemniakami a nieśmiertelnym schabowym (20 zł).
Po sutym posiłku i przepłukaniu gardła pienistym płynem (lub innym z zawartością alkoholu) możemy odpocząć tam gdzie król chodzi piechotą. Chwalimy koedukacje aliści dajemy minus za brak papierowych ręczników.
Sącząc kolejne boskie nektary i ćmiąc papieroska możemy oddać się zajmującej dyspucie z towarzystwem lub zatopić się w dźwiękach muzyki radiowej (minus!).
Nienaganna obsługa tymczasem spełni najdziwniejsze nasze życzenia. Nawet te o zmianie mydła i przykręceniu klimatyzacji.
Ogólna ocena wypada dobrze. Małe niedociągnięcia świetlno-muzyczno-sanitarne nie mogą przysłonić tego, że ten niewielki, miły i tani lokal mieści się w samym centrum stolicy. Do i z ALHAMBRY można dotrzeć jakimkolwiek transportem kursującym przez Rondo De`Gaullea.
Z czystym sumieniem, zatem możemy lenić się do zamknięcia ALHAMBRY w późnych godzinach wieczornych.
Co i mnie dane było uczynić po wielokroć.
Bruderschaft
11:43, barmani1 , Apokalipsa wg św Barmana Link Komentarze (2) »
środa, 05 kwietnia 2006
BORYNA - spelunka na Brackiej
Najciekawsze miejsca często są ukryte. Przechodzi człowiek koło nich nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wewnątrz.
Tak jest i w tym wypadku. Obok „zagłębia klubowego” na Placu Trzech Krzyży – niewielka uliczka, co Bracka się nazywa.
Szukając klubu można ominąć go pośród sklepów z RTV i zegarmistrza oraz 24 godzinny Kebab. Kierujemy się gwarem dochodzącym zza drzwi i już wchłonięci zostaniemy przez atmosferę „ U Boryny”.
Na parterze jasne wnętrze, kilka stolików, siadamy przy najbliższej wolnej konstrukcji metalowo-drewanianej i zamawiamy za 5,50 nieco tradycyjne „Królewskie”.
Starzy bywalcy z rozrzewnieniem wspomną „łowickie” wzroki obić sciennych, skrzypiące krzesła, kultową – jedyną i zamykaną na kluczyk toaletę oraz równie kultowe barmanki po czterdziestce.
Możemy się udać na pięterko (wczesne rokokoko) i tam wysączyć kilka drinków. Klimatyzacja szwankuje jak niegdyś (tak naprawdę nie działa od lat) a zamiast wiecznie nieczynnego drugiego baru powstała eksluzywna toaleta... W towarzystwie studentów pobliskiego wydziału antropologii, etnicznych dresów, zabłąkanych w drodze do Szpulko-Szparki oraz innych bywalców możemy się oddać błogiemu imprezowaniu w rytm nieśmiertelnych przebojów sprzed lat tudzież radiowych ‘’hitów’’.
Większa ilość dyskutantów wymusza zestawienie stolików. Ale gdzie te czasy, kiedy wszystkie stoły na piętrze zostały zaanektowane i od godziny 14 niemal cztredzieści osób czciło urodziny znajomka...
Jeśli mamy szczęście trafimy na jedną z niezapomnianych promocji np. „Zamów dwa drinki a dostaniesz stringi gratis” lub przy „5 dużym piwie paczka <> dla ciebie”
A na koniec barmanka oznajmi nam rytualnie „Proszę Państwa musimy zamykać". I tabun ludzi wypełznie z lokalu, część energicznie, część przytłoczona ciężarem dyskusji. Wszyscy hurtem pomkną „na kebaba”. A potem ktoś powie „Chodźmy do mnie”. Inni odwiedzą Szpulko-Szparkę a niektórzy nocnym gwiazdolotem udadzą się do domu.
Aż do następnego razu....
Bruderschaft
*************
- special thanx/for
http://barmani.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?142831
- nissan
Z Marszałkowskiej skręcamy na Hożą. Wchodzimy do "Księgarni Budowlanej" i wsiadamy do windy. Wybieramy przycisk "do góry" i po kilku chwilach wysiadamy na szóstym piętrze. Jeden krok i znajdujemy się w pierwszej sali klubowej "Pod Gwiazdami". Naprzeciw windy kontuar otoczony barowymi stołkami, dwa czterooosobowe stoliki i wyjście na taras.Tam przy kilku stolikach opatulone indwiduua sączą bliżej nieokreślone płyny.
Wybieramy największy z tuzina stolików w drugiej sali i zapadamy w miękkie skórzane fotele. Jest późne popołudnie więć część towarzystwa wybiera bezalkoholowy Zachód Słońca i Radosny Poranek (oba po 14 zl ). Reszta popija kawę po staropolsku, meksykańsku lub Tropicana (wszystkie po 14 zł ). Sącząc jeden z tych specjałów przy lekko przytłumionym świetle wsłuchujemy się w dobrą muzykę.
Przy stoliku obok cztery lalki Barbie chichocząc radośnie popija na przemian Różowego Kociaka (15 zł ), Bezwstydne Ladaco (17 zł) i Waniliową Ladacznice (16 zł).
Jako smakosze piwa zastanawiamy sie nad wyborem płynu chmielowego w cenie 8 złociszy - butelkowe lub z nalewaka. Niestety butelkowy Żywiec, Carlsberg tudzież Okocim często bywa ciepły (szczupłość lodowki). Piwo "z kija" zawsze jest mocno wodniste. Dylemat ten rozstrzyga rzut monetą. Pozostali decydują się na skok z Kangurem (14 zł).
Tymczasem do lalek Barbie dołączyło kilka zestawów Kena. Każdy z Kenów zamówił pierogi domowej roboty i na spółkę litra "Wyborowej". Zajmując się na przemian Kociakami, Ladaco, i Ladacznicami pomieszanymi z Wyborową i pierożkami wzrósł znacząco poziom decybeloidiotyzmow.
Żeby nie zniknąć do końca w skórzanych i kusząco miękkich fotelach uprawialiśmy turystykę aktywną połączona ze zwiedzaniem baru.
Koło 23.30 plastikowe towarzystwo hurtem udało się do toalety a potem wśród chichotów oraz dzikich wrzasków w oczekiwaniu na winde rozpoczęło wychodzenie z lokalu.
Pożegnani zostali wrogim spojrzeniem nadobnej niewiasty sączącej samotnie drinka.
Od razu polepszyła się atmosfera, obsługa i muzyka.
Zamknięcie lokalu nastapiło po zjezdzie ostatniego klienta.Seans spirytystyczny mający na celu wskrzeszenie owego klienta nastąpi w tym samym miejscu w czasie przyszłym niedokonanym.
Bruderschaft
16:48, barmani1 , Apokalipsa wg św Barmana Link Komentarze (6) »
czwartek, 11 maja 2006
Hiszpania w Warszawie
Co robi barman, kiedy ma wolny dzień ? Zazwyczaj odpoczywa śpiąc do późna lub gapiąc się w telewizor. W wersji barmana-intelektualisty odpoczynkiem będzie lektura. Jeśli wersja ta posiada przystawkę „ Erudyta” lekturą będzie dzieło Lenina, „Co robić?” w wersji oryginalnej.
W odmianie barmana-gospodyni domowej zajęciem dnia staną się zakupy, pranie i sprzątanie. W mutacji barmana-kucharza gwoźdź programu to gotowanie. O ile można coś przyrządzić z mleka, masła, jajek i starej papryki.
Najbardziej rozbudowana wariacja barmana to barman-dusza towarzystwa. Dzięki dodatkowi „Interaktywny” model ów korzysta z dobrodziejstw takich zdobyczy techniki jak prasa, radio, telewizja, Internet i telefon. Po żmudnym procesie decyzyjnym zapada werdykt idziemy TAM
Wejście TAM prowadzi przez bramę wjazdową. Trzeba, więc mieć się na baczności i zdolność przyklejania się do ścian by nie wpaść pod samochód. A jak TAM wejdziemy przez niepozorne drzwi zaatakuje nas wszędobylska pani szatniarka. Dzięki półtorazłotowej opłacie pozbędziemy się wierzchnich okryć - acz nie na zawsze – i dane nam będzie zanurzyć się we wnętrze lokalu.
Do wyboru mamy dziewięć czteroosobowych stolików ustawionych centralnie w kuszącym towarzystwie puf. Na drugi rzut pójdą wieloosobowe ławy miękko obite. Każda przy jednym z trzech okien. Ale nie dajmy się zwieść. Najbardziej polecana jest ława tuż obok wejścia. Strategiczne to miejsce oddalone jest w przyzwoitej odległości od baru i pozwala obserwować pozostałą część lokalu. Secesyjna atmosferę lokalu podkreślają czerwone obicia ścian, czarne meble, żyrandole i kinkiety. Jednak minusem jest słabe oświetlenie, choć niewątpliwie to ono tworzy przytulny nastrój. Sympatyczna kelnerka poda nam kartę dań, z której wybrać należy niechrzczone piwo w przyzwoitej cenie 8 złociszy za kufelek. A w weekendy taka przyjemność będzie nas kosztować ledwie 5 dukatów.
Jeśli zmarznięci jesteśmy kawa po staropolsku (12 zł) nas rozgrzeje a skoro nie gustujemy w piwie to grzane wino mile połechce nasze podniebienie. A i mocniejsze trunki z rumem na czele polecić wypada.
Jeśliśmy głodni to śniadanie na początek dobrze nam zrobi – szeroki asortyment jajecznic różnorakich mamy. A potem zastanowimy się nad wyborem miedzy kotletem z kurczaka wraz z surówką i ziemniakami a nieśmiertelnym schabowym (20 zł).
Po sutym posiłku i przepłukaniu gardła pienistym płynem (lub innym z zawartością alkoholu) możemy odpocząć tam gdzie król chodzi piechotą. Chwalimy koedukacje aliści dajemy minus za brak papierowych ręczników.
Sącząc kolejne boskie nektary i ćmiąc papieroska możemy oddać się zajmującej dyspucie z towarzystwem lub zatopić się w dźwiękach muzyki radiowej (minus!).
Nienaganna obsługa tymczasem spełni najdziwniejsze nasze życzenia. Nawet te o zmianie mydła i przykręceniu klimatyzacji.
Ogólna ocena wypada dobrze. Małe niedociągnięcia świetlno-muzyczno-sanitarne nie mogą przysłonić tego, że ten niewielki, miły i tani lokal mieści się w samym centrum stolicy. Do i z ALHAMBRY można dotrzeć jakimkolwiek transportem kursującym przez Rondo De`Gaullea.
Z czystym sumieniem, zatem możemy lenić się do zamknięcia ALHAMBRY w późnych godzinach wieczornych.
Co i mnie dane było uczynić po wielokroć.
Bruderschaft
11:43, barmani1 , Apokalipsa wg św Barmana Link Komentarze (2) »
środa, 05 kwietnia 2006
BORYNA - spelunka na Brackiej
Najciekawsze miejsca często są ukryte. Przechodzi człowiek koło nich nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wewnątrz.
Tak jest i w tym wypadku. Obok „zagłębia klubowego” na Placu Trzech Krzyży – niewielka uliczka, co Bracka się nazywa.
Szukając klubu można ominąć go pośród sklepów z RTV i zegarmistrza oraz 24 godzinny Kebab. Kierujemy się gwarem dochodzącym zza drzwi i już wchłonięci zostaniemy przez atmosferę „ U Boryny”.
Na parterze jasne wnętrze, kilka stolików, siadamy przy najbliższej wolnej konstrukcji metalowo-drewanianej i zamawiamy za 5,50 nieco tradycyjne „Królewskie”.
Starzy bywalcy z rozrzewnieniem wspomną „łowickie” wzroki obić sciennych, skrzypiące krzesła, kultową – jedyną i zamykaną na kluczyk toaletę oraz równie kultowe barmanki po czterdziestce.
Możemy się udać na pięterko (wczesne rokokoko) i tam wysączyć kilka drinków. Klimatyzacja szwankuje jak niegdyś (tak naprawdę nie działa od lat) a zamiast wiecznie nieczynnego drugiego baru powstała eksluzywna toaleta... W towarzystwie studentów pobliskiego wydziału antropologii, etnicznych dresów, zabłąkanych w drodze do Szpulko-Szparki oraz innych bywalców możemy się oddać błogiemu imprezowaniu w rytm nieśmiertelnych przebojów sprzed lat tudzież radiowych ‘’hitów’’.
Większa ilość dyskutantów wymusza zestawienie stolików. Ale gdzie te czasy, kiedy wszystkie stoły na piętrze zostały zaanektowane i od godziny 14 niemal cztredzieści osób czciło urodziny znajomka...
Jeśli mamy szczęście trafimy na jedną z niezapomnianych promocji np. „Zamów dwa drinki a dostaniesz stringi gratis” lub przy „5 dużym piwie paczka <> dla ciebie”
A na koniec barmanka oznajmi nam rytualnie „Proszę Państwa musimy zamykać". I tabun ludzi wypełznie z lokalu, część energicznie, część przytłoczona ciężarem dyskusji. Wszyscy hurtem pomkną „na kebaba”. A potem ktoś powie „Chodźmy do mnie”. Inni odwiedzą Szpulko-Szparkę a niektórzy nocnym gwiazdolotem udadzą się do domu.
Aż do następnego razu....
Bruderschaft
*************
- special thanx/for
http://barmani.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?142831
- nissan
Subskrybuj:
Posty (Atom)