o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 10 grudnia 2010

Pani Z. Kurtyka do opinii EU


Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010
- dlaczego apelujemy o prawdę i pamięć


fot. R. Sobkowicz

Wystąpienie pani Zuzanny Kurtyki podczas wysłuchania publicznego  „public heating” w Parlamencie Europejskim w sprawie katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem 

Szanowni Państwo!

10 kwietnia 2010 r. zginął mój mąż. Razem z prezydentem RP i jego małżonką zginęli ojcowie, mężowie, żony, dzieci, osoby bardzo nam bliskie, ale też osoby publiczne pełniące główne funkcje w strategicznych instytucjach państwa polskiego. Mój mąż Janusz Kurtyka był prezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Leciał do Katynia, by tak jak i inne osoby w tym samolocie zamanifestować swoją postawą, jak ważne jest odkłamywanie historii Polski, jak powinna wyglądać walka o prawdę historyczną. Przez 70 lat tę walkę dla kolejnych pokoleń Polaków symbolizował Katyń. Przez całe lata od 1940 r. o tym mordzie dokonanym przez radzieckie służby bezpieczeństwa na rozkaz najwyższych władz państwa zabraniano nam mówić. Początkowo w imię interesu sojuszu państw alianckich, potem w imię interesu sowieckiej Rosji. Jak trudna jest to walka do dziś, świadczą dwie wizyty władz polskich - 7 kwietnia i 10 kwietnia 2010 roku. Pierwsza - na uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod budowaną w Katyniu cerkiew - na którą poleciał pan premier Tusk. Druga - by uczcić pomordowanych polskich oficerów - wizyta polskiej delegacji na czele z prezydentem. O tym, że to Rosjanie domagali się, by odbyły się dwie różne wizyty, dowiedziałam się wraz z polskim społeczeństwem dopiero po moim powrocie z Katynia - w drugiej połowie września 2010 roku. O tym, że minister Arabski - szef kancelarii premiera, w Moskwie 17 i 18 marca 2010 r. uzgadniał właśnie taki scenariusz z Rosjanami, nie w ambasadzie RP ani w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, tylko w restauracji, dowiedzieliśmy się dopiero z akt śledztwa.

11 kwietnia pojechałam do Moskwy, pojechały inne rodziny; pojechaliśmy w celu identyfikacji ciał naszych bliskich. W prosektorium Instytutu Medycyny Sądowej w Carycynie spędziłam trzy kolejne dni. Dni ciężkie, pełne strachu, że nie uda się zidentyfikować ciała, pełne wysiłku, by wśród ogromnego bałaganu rzeczy ofiar, błędnych opisów ciał, braku zdjęć tych ciał wykonać zadanie do końca. W Moskwie razem z nami byli minister zdrowia Ewa Kopacz i... minister Arabski. Przez 3 dni zapewniano nas, że polscy śledczy pracują razem z rosyjskimi, że polscy prokuratorzy razem z rosyjskimi prowadzą śledztwo, że zabezpieczono miejsce wypadku, którego teren został przekopany na głębokość 1 metra i wszystkie szczątki ludzkie, jak i części samolotu zostały zabezpieczone, że polskie władze zostaną w Moskwie do końca, dopóki każda część ciała naszych bliskich nie wróci do kraju.
Czwartego dnia, po powrocie do Polski, okazało się, że wszystko to, o czym mówiono, jest kłamstwem.
Rodziny zostały pozostawione same sobie, informowano nas za pośrednictwem mediów. Zaczęliśmy domagać się przyznania statusu pokrzywdzonego.

Żeby się wspierać wzajemnie, a także, by prowadzić działalność upamiętniającą wybitne osoby, które zginęły, w tych dniach ciężkiej żałoby - powstało Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010. Szybko jednak okazało się, że Stowarzyszenie musi zająć się prawami rodzin, które wreszcie dostały status pokrzywdzonych, do udziału w śledztwie. Strona polska bowiem wycofała się ze śledztwa, powołując się na konwencję z Chicago z 1944 r. dotyczącą lotnictwa cywilnego. Zaczęto wmawiać naszemu społeczeństwu, że lot najwyższych władz naszego kraju miał charakter cywilny, mimo że samolot Tu-154M był rządowym samolotem wojskowym, z wojskową załogą, przewożącym prezydenta - zwierzchnika Sił Zbrojnych RP będącego jednocześnie głową dużego państwa NATO, z delegacją, w skład której wchodzili m.in. generałowie, dowódcy wszystkich rodzajów broni, szef sztabu generalnego, kapelani wojskowi wszystkich wyznań, szefowie najwyższych instytucji związanych z przywracaniem pamięci. Wszystkie dokumenty lotu nosiły symbol "M" jak military. Na podstawie mylnych komunikatów wieży wojskowego lotniska Siewiernyj w Smoleńsku zgodnie z procedurą wojskową załoga podchodziła do lądowania.
Jako pierwszej instancji śledztwo zostało przekazane do rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - instytucji podlegającej Federacji Rosyjskiej, która jest jednocześnie stroną oskarżoną w śledztwie, bo opiniuje stan rosyjskiej bazy lotniczej i wystawiła certyfikat zakładom, które przeprowadzały remont Tu-154. Polskie media - obecnie prawie całkowicie upolitycznione i kontrolowane przez rząd - ogłosiły już wtedy publiczny wyrok, że winę za katastrofę ponoszą piloci i warunki pogodowe tzn. mgła.

Publicznie podano także informacje:
1. Prezydent Lech Kaczyński wywierał naciski na załogę, żeby lądować, dodając oszczerstwo, że był pijany - informacja okazała się kłamstwem.
2. Generał Andrzej Błasik był w kabinie pilotów i kazał im lądować - kolejne kłamstwo.
3. Minister Mariusz Kazana był w kabinie pilotów i kazał im lądować - kolejne kłamstwo.
4. Samolot 4 razy podchodził do lądowania - kłamstwo.
5. Samolot wykonał przed upadkiem beczkę, potem zmieniono na półbeczkę - kłamstwo jedno za drugim.
6. Samolot rozpadł się na tysiące drobnych części po uderzeniu częścią górną kabiny w ziemię - kłamstwo.
7. Identyfikacja genetyczna dotyczyła każdej części ludzkiej - kłamstwo, dużo części spalono i pochowano jako nieznane.
8. Przeprowadzono sekcje zwłok każdej z ofiar - kłamstwo. Widziałam ciało mojego męża ostatniego dnia w Moskwie tuż przed włożeniem do trumny i jednoznacznie stwierdzam jako lekarz, że nie miało śladów badania sekcyjnego.
9. Zabezpieczono wrak i miejsce katastrofy - ewidentne kłamstwo.
Nikt za te kłamstwa nie powiedział nam, rodzinom, żyjącym ciągle w maksymalnym stresie, nawet przepraszam.

W maju 2010 r. dziennikarze "Gazety Polskiej" pojechali do Smoleńska. Na niezabezpieczonym miejscu katastrofy znaleźli mnóstwo części samolotu i części ludzkich ciał. Jednocześnie okazało się, że z konta pana Andrzeja Przewoźnika, jednej z ofiar, ktoś w Rosji, posługując się jego kartą bankomatową, wypłacał pieniądze. Doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy w tej sprawie, jakże oczywistej, rzecznik polskiego rządu Paweł Graś przepraszał Rosjan za podejrzenie. Pojawił się nowy standard w polskim życiu publicznym, kiedy to złodzieja przeprasza się za to, że ukradł.
Pojawił się paraliżujący strach, że w sprawie katastrofy dzieją się rzeczy, które przy normalnych czynnościach śledczych nie powinny mieć miejsca. Przekonani początkowo, że to koszmarne zrządzenie losu, zaczęliśmy powoli, ze względu na matactwa w śledztwie, podejrzewać, że czynnik ludzki działający celowo miał podstawowe znaczenie w tym, co się stało, i dlatego śledztwo nie może być transparentne, i dlatego celowo jest prowadzona od kwietnia polityka rządu polskiego, by jak najszybciej sprawę zamknąć i o niej zapomnieć.

Tymczasem zaczęły się pojawiać nowe, coraz bardziej niepokojące fakty:
- rodzinom i ich pełnomocnikom nie pozwolono kopiować akt jawnych, mogliśmy je jedynie godzinami przepisywać. Po dużych naciskach wydano chwilową zgodę, cofając ją natychmiast, gdy, prawdopodobnie na zasadzie prowokacji, jakieś zdjęcia akt ukazały się w prasie. Obecnie ponownie nie wolno akt kopiować;
- okazało się, że bezprawnie zabroniono nam otwierania trumien naszych bliskich po przylocie do Polski. Polskie prawo na to zezwala. Dziś, przy braku jakiejkolwiek dokumentacji fotograficznej i medycznej, wiele rodzin zastanawia się, kogo i co tak naprawdę pochowało;
- Polska nie dostała oryginałów zapisów czarnych skrzynek. Jedyna przesłana kopia okazała się nieudolnym montażem i ma niewiele wspólnego z oryginałem. Od 4 miesięcy leży w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, który poddawany różnorodnym naciskom nie wie, jaką ostateczną opinię wydać;
- Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 wystąpiło w czerwcu 2010 r. do rządu RP z prośbą o domaganie się wydania Polsce wraku samolotu. Po ogromnych protestach rodzin i polskiej opinii publicznej Rosja nakryła jedynie wrak brezentem i nadal nie zamierza go Polsce zwrócić.
Aktualnie brakuje ok. 40 ton samolotu, brakuje też kokpitu, podstawowego dla śledztwa. Obok paru większych części leżą dwie ogromne hałdy bardzo drobnych fragmentów.

W Smoleńsku byłam 2 razy. Pierwszy raz w połowie września, drugi w połowie listopada tego roku. Pewne fakty mnie przeraziły.
1. Lotnisko. Nie wiedziałam, że lotnisko może tak wyglądać. Baraki i budy, połamane, powiązane drutami latarnie, niektóre z powybijanymi szkłami.

2. Szczątki wraku. We wrześniu leżały niezabezpieczone na płycie lotniska. Podeszliśmy do nich na odległość dwóch metrów i gdyby nie dzieci, które ze mną były, podeszłabym bez problemów do samego wraku. Miejscowa ludność mogła przez 7 miesięcy zabierać sobie części w dowolnych celach.

3. Miejsce, gdzie spadł samolot. To miejsce znajduje się całkiem z boku w stosunku do pasa lądowania. Nawet przez chwilę nie było szans, by ten samolot wylądował. Podczas gdy w zapisie czarnej skrzynki, którą dostaliśmy, ciągle słychać komunikat, że samolot jest na ścieżce i na kursie. To może zobaczyć każdy laik, nawet taki jak ja.

4. Drzewo. Nadal stoi tam brzoza, której samolot ściął skrzydłem konar. Widać to miejsce na wysokości 10 metrów. Jak tak duży samolot mógł się na tej wysokości obrócić. Jak, spadając z tak niewielkiej wysokości, mógł rozpaść się w drobny mak?

Dlaczego podaje się nam, rodzinom, nam, Polakom, do wiadomości takie przerażające kłamstwa? W jakim celu?
Nękani tego typu pytaniami postanowiliśmy jako Stowarzyszenie Rodzin Katyń 2010 zwrócić się do polskiego rządu z prośbą o powołanie Międzynarodowej Komisji Śledczej.
Od lipca 2010 r. zebraliśmy ponad 330 tys. podpisów obywateli polskich w kraju i za granicą i zwróciliśmy się z naszą petycją do prezesa Rady Ministrów, prezydenta, marszałków Sejmu i Senatu. Podpisy zostały złożone w biurach Sejmu RP.
W październiku 2010 r. otrzymaliśmy odpowiedź od premiera Donalda Tuska, że nie widzi potrzeby powołania takiej Komisji. Od tej pory, reprezentując pozarządową organizację walczącą o prawdę i pamięć, a także głos 330 tys. obywateli UE, pozostało nam jedynie apelować do międzynarodowej opinii publicznej, do sumienia ludzi i rządów państw demokratycznych, do struktur międzypaństwowych, do których należy nasz kraj i których, także my, jego obywatele, jesteśmy członkami.


- w imieniu Rodzin  Ofiar -
Zuzanna  KURTYKA.

czwartek, 9 grudnia 2010

-novaja- Polsza * loty przerywane

http://rotmistrz.salon24.pl/
image
Ducatus Pomeraniae

„Naród, który nie wierzy w wielkość i nie chce ludzi wielkich, kończy się. Trzeba wierzyć w swą wielkość i pragnąć jej” - ks. Stefan Wyszyński ------------
"Z inteligencją komunistyczną trudno mi znaleźć nić porozumienia. Posługują się intelektem, aby rzeczy fałszować" - Zbigniew Herbert --------------

 Gdzie nie ma mądrych starców, nie ma też dobrej młodzieży" - przysłowie kaukaskie



image
Zbigniew Herbert

*****

Smolensk 2010 - MOCKBA 1945

Zaopatrzyłem się wczoraj w książkę Piotra Kołakowskiego „Pretorianie Stalina. Sowieckie służby bezpieczeństwa i wywiadu na ziemiach polskich 1939 – 1945”. Przy wertowaniu w drodze do domu w oko wpadł mi jeden fragment. Mimo różnic, pewna analogia z katastrofą smoleńską nasuwa się sama. Choć niektórzy będą twierdzić, że to był „inne czasy”.
29 marca 1945 roku porwani przez NKWD przywódcy polskiego państwa podziemnego odlecieli do Moskwy. Na pokładzie samolotu znajdowali się: trzej ministrowie krajowi - Adam Bień, Antoni Pajdak, Stanisław Jasiakiewicz oraz Kazimierz Bagiński, Stanisław Mierzwa, Zbigniew Stypułkowski, Kazimierz Kobylański, Józef Chaciński, Franciszek Urbański, Eugeniusz Czarnowski, Stanisław Michałowski i Józef Stemler-Dąbski.
Podczas przelotu samolot musiał przymusowo lądować w okolicach Iwanowo-Wozniesieńska. Najprawdopodobniej Polacy mieli zginąć w katastrofie lotniczej i tylko sprawności pilota, niewtajemniczonego w zamiary NKGB, zawdzięczali życie. „Po kilku godzinach lotu – mgła, śnieg. Jeszcze po pewnym czasie z kabiny pilota wyszedł jeden z majorów i podszedł do stojącego nad leżącym Dąbskim kapitana: „Znajetie – Moskwa nas nie prynimajet”, po czym pilot machnął ręką i wrócił. Po pewnym czasie przyszedł znowu, wziął mapę lotnisk, patrzył na nią przez chwilę, potem zmiął i z wściekłością rzucił na ziemię. Wyszedł. Po pewnym czasie znów przyszedł zdenerwowany i powiedział stłumionym głosem do kapitana „Benzyny nie ma, lotniska nas nie przyjmują, koniec”. Wtedy kapitan odsunąwszy ze słowami „Adajti” majora który z nim rozmawiał – wszedł do kabiny, pilota odsunął energicznie, złapał za kierownicę i zaczął walić ku ziemi. I … bez kapotażu równo wylądował na polu w śniegach. Było to tak wspaniałe, że Polacy, którzy zrozumieli, że poświęcono także dla „politycznej” katastrofy również i 4 bolszewików, naprawdę szczerze bili lotnikowi brawo”*.
*Piotr Kołakowski, Pretorianie Stalina. Sowieckie służby bezpieczeństwa i wywiadu na ziemiach polskich 1939 – 1945. Warszawa 2010, str. 365
Adam Bień tak to wspominał:
Odlot z Okęcia nastąpił 29 marca 1945 r. O godzinie 10-tej przy pogodzie słonecznej i ciepłej. W miarę upływu czasu i lotu na wschód świat szarzeje, znikają zarysy ziemia o godzinie 14-tej mamy już pod sobą tylko biały całun chmur. Odległość Warszawa - Moskwa wynosi około 2 tysiące kilometrów, więc spodziewaliśmy się lądować o godzinie 14-tej. Kiedy minęła ta godzina, pytam majora, dlaczego nie lądujemy. Major odpowiada, że z powodu mgły Moskwa nie przyjmuje samolotów, a nasz skierowano na inne lotnisko. Na niskim już pułapie lecimy dalej na wschód, widzimy pod sobą nieznany kraj rosyjski, rozległe lasy, liczne rzeki, rzadkie osiedla. Płyną godziny 15-ta, 16-ta, 17-ta. O pełnym już zmroku samolot nasz gwałtownie obniża lot i jak wielki pocisk z łoskotem wbija się w głęboki śnieg jakiegoś nieprzejrzanego pustkowia, pozbawionego jakiejkolwiek sygnalizacji. Gwałtowny wstrząs, cisza. Drzwi kabiny załogi otwierają się z trzaskiem. Staje przed nami pilot - szczupły młodzian, ciemny kombinezon, chuda, ciemna twarz, ręce dygocą. Pilot krzyczy prawie, że paliwa miał już tylko na dwadzieścia minut lotu. W tej chwili olśniewa mnie myśl: - a może lądowanie samolotu w ogóle nie było zaplanowane, a pilot teraz dopiero zrozumiał ów fakt i wszystkie jego konsekwencje. Dlatego zareagował tak żywo i tak niezwykle w tutejszym stylu życia. Pilot wyskakuje z samolotu i znika. Za pilotem milczkiem wychodzą obaj oficerowie i znikają. Znikają już na zawsze. Wśród gęstniejącej ciemności i ciszy kilka godzin siedzimy w samolocie utopionym w śniegu. Nic się nie dzieje, nic nie rozumiemy. Przychodzi wreszcie oddział wojska. Zwykli żołnierze rosyjscy, w szarych szynelach, z karabinami, rozkazują opuścić samolot. Po kolei wyskakujemy w głęboki śnieg, jeden za drugim w ciasnym otoczeniu zbrojnych żołnierzy brniemy powoli do odległego, słabo oświetlonego budynku. Stajemy tu w mrocznym korytarzu i bacznie strzeżeni długo stoimy. Prócz żołnierzy nie widzimy nikogo. Na ich sygnał wychodzimy na jakiś plac, gdzie znowu czekają na nas czarne limuzyny. Wsiadamy. Drogą wyboistą, krętą i ciemną jedziemy wolno przez nędzne miasteczko tonące w mroku nocy, pełne topniejącego śniegu i wody. Wjeżdżamy wreszcie w rozległą bramę i stajemy na rozległym, bezludnym podwórzu ze wszech stron ogrodzonym. Wśród ciemności i ciszy siedzimy tu ponad godzinę. Ruszamy wreszcie znowu i po dłuższej jeździe dobijamy do jakiegoś jasno oświetlonego budynku. Anonimowe, milczące osobistości raczą nas tu chlebem, kiełbasą, cienkim czajem, papierosami, raczą nawet wódką, choć wódki nie pijemy. Jesteśmy głodni, jemy chleb z kiełbasą, pijemy czaj, pieniędzy nikt od nas nie żąda i my pieniędzy rosyjskich nie mamy. Opuszczamy stołówkę i tymiż samochodami przyjeżdżamy na dworzec kolejowy. W ciasnej asyście żołnierzy wychodzimy na peron. Na budynku stacyjnym czytam napis: Iwanowo-Wozniesieńsk. Nie dotarliśmy do gen. Iwanowa w polskim Radomiu. Dotarliśmy do miasta Iwanowo, 300 kilometrów od Moskwy. Czy ów zbieg imion własnych był przypadkowy, czy może był potrzebny jako argument w jakiejś zawiłej dialektyce przewidywanej w przyszłości? Nie wiem i nigdy zapewne nie będę tego wiedział. Tak samo jak nie wiem, czy lądowanie w Iwanowie było zaplanowane. Pewne jest, że nie było uzgodnione z pilotem, bo inaczej zbyt skąpy zapas paliwa i dramatyczna jego reakcja po lądowaniu byłyby niezrozumiałe. Jest raczej prawdopodobne, że pilotowi po minięciu Moskwy nie podano lotniska docelowego, a wskazano jedynie kierunek lotu. Dlatego od Moskwy leciał już na niskim pułapie, oczekując lada chwila rozkazu lądowania. Kiedy jednak znalazł się w zasięgu Iwanowa, a dalsze lotniska były już, być może, poza zasięgiem jego możliwości technicznych - brak paliwa i noc - wtedy dla ratowania ludzi, siebie i maszyny sam zdecydował i zaryzykował lądowanie w Iwanowie, na pustkowiu pokrytym głębokim śniegiem i do przyjęcia samolotu nie przygotowanym. Lądowanie w Iwanowie było zatem przypadkowe i wbrew woli nieznanych dysponentów lotu, których przerażający zamiar pilot teraz przejrzał. Dlatego po wylądowaniu trzęsły mu się ręce. Rozumiał, jakiego niebezpieczeństwa uniknął, ale rozumiał również, na jakie nowe niebezpieczeństwo się naraził przez to, że nie wykonał rozkazu.
http://jozwa22.republika.pl/14/okulicki.htm

ANEKS.

Rozmieszczenie szczątków Tu-154 - jednak była eksplozja?

Rozmieszczenie szczątków Tu-154
Poniżej znajduje się uzupełniona, w stosunku do mojej poprzedniej notki, mapa rozmieszczenia szczątków Tu-154.
mapa
Lista zaznaczonych elementów (czerwone cyfry)
(1) prawy poziomy statecznik, (2) statecznik pionowy wraz z lewym poziomym, (3) prawy silnik, (4) poszycie tylnej części kadłuba, (5) tył kadłuba, (6) prawe skrzydło, (7) prawe podwozie, (8) lewe podwozie, (9) centralny silnik, (10) lewy silnik, (11) element kadłuba z oknami, wymiar 2x2 m
Elementy, których nie widać na zdjęciu satelitarnym
(12) element kadłuba, wymiar 7x2 m (zdjęcie)
(13) element kadłuba, wymiar podłużny ca 6 m, wymiar poprzeczny szacowany 2 m, (widoczny na filmie S.Wiśniewskiego - kadr z zaznaczonym obszarem)
(14) element kadłuba, wymiar podłużny ca 7 m, wymiar poprzeczny szacowany 3 m, (widoczny na jednym ze zdjęć ofiar, fragment z zaznaczonym obszarem)
(15) przednie podwozie (zdjęcie)
Charakterystyczne punkty orientacyjne (purpurowe cyfry)
(1) czarna skrzynka, (2) dwupienna brzoza, (3) pierwsze zachowane na terenie katastrofy drzewo, wisi na nim element kadłuba oznaczony numerem 12.
Dodatkowo :
  • żółtymi liniami oznaczono obszar, gdzie nie zachowały się żadne zarośla ani drzewa,
  • niebieskimi okręgami zaznaczono miejsca, gdzie występowały płomienie.

Jednak była eksplozja?
Rozmieszczenie elementów wraku, a zwłaszcza oznaczonych numerami 12,13,14 wskazuje na wystąpienie eksplozji. Spójrzmy najpierw na element 12. Jest on zawieszony na drzewie, pionowo, w kierunku przeciwnym do ruchu samolotu. Jego brzegi są wygięte w kierunku drzewa, jakby działała na nie siła od strony przeciwnej. Elementy 13 i 14 są przykryte częściami samolotu, leżą na nich ciała. Wyglądają jak wyprostowane, ich krzywizna nie jest zgodna z promieniem kadłuba.
Dodatkowe przesłanki:
  1. W obszarze zaznaczony żółtymi liniami nie zachowały się żadne zarośla ani drzewa, wszystkie są połamane i przygięte do ziemi, co wskazuje na ruch kompletnego, lub zachowanego w dużej części, kadłuba po tym tym obszarze.
  2. Na brzegach zaznaczonego obszaru znajdują się ścięte drzewa, z czego wynika oddziaływanie na nie skrzydeł samolotu, poziomo w stosunku podłoża (wskazał na to bloger h-Trzaska, kadr z filmu Wiśniewskiego)
  3. Ciała ofiar zgrupowane są na stosunkowo małym obszarze.
  4. Płomienie występują punktowo w dwóch miejscach, położonych niedaleko od siebie. Przyjmując, że eksplozja nastąpiła jakiś czas po upadku samolotu, można założyć, że w te miejsca wyciekło paliwo ze zbiorników umieszczonych w obu skrzydłach.
  5. Elementy związane z tylną częścią kadłuba mają duże wymiary, podczas gdy część samolotu od skrzydeł do dziobu rozbita jest na dużo mniejsze części.

Prawdopodobny przebieg katastrofy
Pokuszę się teraz o zrekonstruowanie przebiegu katastrofy, od pierwszego kontaktu Tu-154 z ziemią do chwili eksplozji, w oparciu o przedstawione wyżej przesłanki oraz rozkład elementów wraku.
Etapy dekompozycji samolotu.
etapy

Ruch po obszarze katastrofy.
ruch