WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
sobota, 11 czerwca 2011
kurioza POpolszy - Smolensk' continue
14 miesięcy po mordzie smoleńskim
Co można sądzić i co wiedzieć po 14 miesiącach?
Czego można być pewnym?
Można być pewnym dwóch rzeczy tylko:
Że przynajmniej niektórzy pasażerowie Tu 154 nie żyją.
Można być pewnym że miejsce „katastrofy” nieopodal lotniska Siewierny jest inscenizacją.
Aczkolwiek oficjalna wersja że samolot tam się rozbił naprowadzany źle przez ruskich, którzy nawet pomogli sobie bombą jest kusząca to niestety nic nie wiadomo na razie światu o takiej bombie która dezintegruje część samolotu, część zostawiając w większych kawałach, do tego tak unikalny „inteligentny” potężny wybuch na atomy rozwalający część samolotu, a część pozostawiający, a przy tym nie robiący żadnych szkód w otoczeniu. Do tego bombie, która dezintegrując na nieznajdywalne szczątki wiekszość samolotu równocześnie nie czyni szkód w wielu ciałach w opisie identyfikacji wielu bliskich wyglądających „jakby spali”.
Mamy i wiceministra Wróbla, który w prywatnych rozmowach mówi że to nie jest wrak Tu-154 i zostaje zamordowany.
Kilku rzeczy można być prawie pewnym.
Wobec inscenizacji i miejsca „katastrofy”, które jest rzekomym miejscem katastrofy można być również pewnym że Tu-154 wylądował cały, bądź awaryjnie. Bowiem rosyjscy czekiści chcieli nieuszkodzone laptopy, telefony komórkowe ważnych osób, a może także niektórych żywych ludzi.
Można być prawie pewnym że na samolot nastąpił szturm rosyjskich antyterrorystów, o czym i świadczy nieoddanie broni borowców z samolotu i ich kamizelek kuloodpornych. Krótka więc walka. Wobec takiego szturmu pewne jest właściwie użycie gazu stąd niespotykany wygląd po katastrofach samolotowych niektórych ofiar „jakby spały” i na przykład mała rana w głowie stewardessy Moniuszko, która wedle oceny jej ojca nie wyjaśnia mu przyczyny jej śmierci. Rana jakby pro forma, bo gdyby jej nie było, byłoby jeszcze dziwniej.
Nie wiadomo czy delegacja leciała jednym samolotem, dwoma, czy trzema. Nie wiadomo też na pewno czy wyleciała w ogóle z Polski.
Wiadomo że relacje z Okęcia 10 kwietnia są bardzo dziwne, chwilami kuriozalne, niepokojące, sprzeczne.
http://cyprianpolak.salon24.pl/291829,odlot-delegacji-z-okecia-i-andrzej-klarkowski Wersja , której się trzymam, do której jestem jednak najbardziej przekonany: Samolot był jeden, wylądował na lotnisku Siewiernyj, tak jak miał to sfilmować operator Knyż i jak były informacje na smoleńskim forum zamieszczone o godzinie 8.25, a które pasują do naszego samolotu. Wylądował od zachodu, a delegacji na lotnisku nie było. Żeby to uprawdopodobnić dodam że A. Macierewicz stwierdził że jest pewny że na Siewiernym nie oczekiwał na samolot z całą delegacją żaden borowiec. Stwierdzili to (komisja parlamentarna) niezbicie i kosztowało dojście do tej prostej informacji wiele trudów i zachodu.
To tyle. Dalej jednak jest już mniej prosto. Cofam się do Okęcia. Od początku nie mogę uwierzyć i zrozumieć że delegacja poleciała dobrowolnie jednym samolotem.
Przypuszczam że została do tego zmuszona. Kto był na Okęciu – ruscy żołnierze?
Dlaczego nie? Jeśli był konsultant fsb z którym się kontaktowano zaraz.
Tu jednak ta najprostsza hipoteza uwzględniająca maskirowkę ma słabe miejsce. Jeśli zostali zmuszeni do wejścia na pokład, sterroryzowani w Polsce trudno by pilot nie wylądował w najbliższym rozsądnym miejscu. Jeśli ruscy żołnierze czy inni niezidentyfikowani terroryzujący osobnicy wpakowali by się do samolotu to odpada użycie broni przez borowców w momencie szturmu fsb na samolot na Siewiernym. Chyba że jej użyli jeszcze w Warszawie, a delegację lub jej część zagazowano jeszcze w samolocie na Okęciu. Jeśli chodzi o prezydenta to przypuszczam że nie żył od powrotu (niepowrotu) z Litwy. Ciało przebywało w chłodni stąd uwaga Jarosława „że od brata bił silny chłód”.
Czyli podsumowując”: Pewniki tylko dwa. Niektórzy przynajmniej pasażerowie Tu-154 nie żyją (Przypuszczalnie wszyscy). Obok lotniska Siewierny jest inscenizacja katastrofy (maskirowka).
Uważam że samolot Tu-154 wylądował awaryjnie, nastąpił szturm fsb. Krótka obrona borowców, użycie gazu.
Totalna dezinformacja dotycząca nie tylko godziny wylotu Tu, ale także dziwne i kuriozalne miejscami relacje odprowadzających znajdujące się zresztą dopiero po niemal roku, brak filmów i zdjęć z wylatującym Kaczyńskim świadczą że działo się tam coś więcej niż zwykłe roszady, przesiadki do samolotów i chęć manipulacji z godziną wylotu. Brak relacji osób odprowadzających , brak nawet info rodzin o esemesach, które zwykle wysyła odlatujący samolotem że samolot wystartował, brak jakichkolwiek informacji dotyczących wojskowych, kiedy wyjechali z bazy, z domów, kto po nich przyjechał, kto towarzyszył itd. Brak serwisów prasowych na Okęciu: prezydenta, wojska, NBP, brak jakiegokolwiek zdjęcia z Okęcia zwłaszcza wobec jedynej takiej delegacji. To wszystko sprawia że wersja z Tu 154 który wyleciał i dopiero po lądowaniu został zaskoczony przez rosyjskich antyterrorystów jest trudna do utrzymania ale na razie innej możliwości nie znam.
Do tego dodam prezydenta, który, wszystko na to wskazuje był martwy od dwóch dni. Jak powiązać powyższą informację, z lotem jednej zwłaszcza delegacji, nie potrafię znaleźć odpowiedzi.
http://cyprianpolak.salon24.pl/
Huczny jubileusz Placformy Obżygatelskiej w Ergo Arenie
mgr Tonald Dusk - jeden z założycieli Platfus Organisation (© Mateusz Trzuskowski)
piątek, 10 czerwca 2011
bezkarność POtchórza * ODWAGA W. Sumlińskiego
OUVERTURE.
Sędzia Maciej Jabłoński wysyła opozycję do psychuszki
Tutaj skany dokumentów, do których bez kłopotu dotarli "dziennikarze" z RFM FM.
Nie będę wypisywał wszystkich określeń, jakie cisną się na usta, kiedy człowiek ma do czynienia z takim sędziowskim odpadem.
Nie będę wypisywał wszystkich określeń, jakie cisną się na usta, kiedy człowiek ma do czynienia z takim sędziowskim odpadem.
Nie ma sensu tracić czasu na słowne kompensacje, tylko trzeba ze wszystkich sił dążyć do tego, aby "sędziowie jabłońscy" znaleźli się jak najprędzej tam, gdzie ich właściwe miejsce.
Oczywiście, chodzi tu przede wszystkim o poniżenie i ośmieszenie Kaczyńskiego.
Podważenie wiarygodności Jarka jako świadka podczas ewentualnych zeznań w czasie nadchodzącego procesu.
Podważenie wiarygodności Jarka jako świadka podczas ewentualnych zeznań w czasie nadchodzącego procesu.
Jak się da - niedopuszczenie do nich i wyrokowanie na podstawie bełkotu kaczmarków.
A w skrajnym wypadku - może ubezwłasnowolnionko i niedopuszczenie Jarka do wyborów?
Jarosław Kaczyński wielokrotnie powtarzał, że polskie brudy powinno się prać w kraju.
Tyle tylko, że w priwislanskim kraju wszystkie pralnie już zamknięte, a jedyna szansa na to, żeby nie zasądzono mu przymusowego leczenia psychiatrycznego, to potężna awantura w gremiach międzynarodowych, zaczynając od UE.
I to natychmiast.
Bo kto wie - trudno przewidzieć, jak daleko mają zamiar to pociągnąć - ale być może chłopcy właśnie strzelili sobie prosto w głowę.
Nie tutaj, nie w Polsce, gdzie stada odmóżdżonych tylko radośnie zarechoczą, jak kolejnych z nich poprowadzą do kastracji.
Ale właśnie na forum międzynarodowym, gdzie lektura linkowanych tutaj pism sądowych może wzbudzić sporą sensację.
IMPERTYNATOR.
PROCES W SPRAWIE AFERY MARSZAŁKOWEJ
Jaki to kraj, w którym proces sądowy z prezydentem państwa i szefami służb specjalnych w tle, nie wzbudza żadnego zainteresowania mediów? Jakich dziennikarzy ma ten kraj, jeśli zamykają oczy na spektakularny proces swojego kolegi i milczą tchórzliwie w obawie przed przekroczeniem politycznego zakazu?
Dziś przed sądem w Warszawie rozpoczął się proces dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego, oskarżonego o płatną protekcję przy weryfikacji byłego oficera WSI. Na liście świadków w tym procesie znajdują się m.in. Bronisław Komorowski, szef ABW Krzysztof Bondaryk, Paweł Graś, Antoni Macierewicz, a także znani dziennikarze oraz wysocy rangą byli oficerowie WSI.
Przypomnę, że chodzi o kombinację operacyjną z udziałem ludzi WSW/WSI, szefostwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego rozgrywaną w latach 2007-2008. Cele kombinacji polegały na uzyskaniu dostępu do tajnego aneksu z Raportu z Weryfikacji WSI, a gdy okazało się to niemożliwe - na zdyskredytowaniu członków Komisji Weryfikacyjnej WSI i dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Działania te miały również na celu zdezawuowanie treści zawartych w aneksie oraz uprzedzenie ewentualnych zarzutów dotyczących powiązań polityków Platformy ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem kombinacji pozostawała osłona politycznego „patrona” wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego.
W toku kombinacji korzystano z silnego wsparcia medialnego, a sygnałem do rozpoczęcia akcji pod nazwą „afera aneksowa” był artykuł Anny Marszałek opublikowany w „Dzienniku” z dn. 19 listopada 2007r. zatytułowany - „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż” i opatrzony nagłówkiem – „Każdy może kupić tajne dokumenty”. Żadne z kłamstw rozpowszechnianych przez media nie znalazły potwierdzenia. Nigdy nie było żadnej „afery z aneksem”, nigdy nie wykazano, by nastąpił jakikolwiek przeciek treści z tego dokumentu. Wszelkie oskarżenia i rzekome dowody - o których miesiącami zapewniali nas żurnaliści i „specjaliści” od służb okazały się fałszywe, a intensywnie prowadzone czynności śledcze nie przyniosły rezultatów.
Kombinację tę opisywałem szeroko na tym blogu, nadając jej nazwę afery marszałkowej.
Moim zdaniem, mogła mieć ona następujący przebieg:
Inicjatorem działań mógł być Bronisław Komorowski, którego nazwisko pojawia się kilkadziesiąt razy w Raporcie z Weryfikacji WSI. Mógł on zwrócić się do swojego zaufanego, wieloletniego współpracownika, gen Józefa. Buczyńskiego z prośbą o zorganizowanie grupy kilku oficerów byłych WSW/WSI. Celem działalności tych osób miało być dotarcie do informacji zawartych w aneksie do Raportu z Weryfikacji WSI, a jeśli istniałaby taka możliwość, również zdobycie tajnego dokumentu. Osobą odpowiednią do przeprowadzenia akcji wydawał się były szef komunistycznego kontrwywiadu wojskowego płk Aleksander L.,- wieloletni znajomy Komorowskiego, działający również jako informator w środowisku dziennikarskim. L. łączyła znajomość z Wojciechem Sumlińskim, a poprzez dziennikarza liczono na dotarcie do Leszka Pietrzaka i Piotra Bączka lub innych członków Komisji Weryfikacyjnej WSI. Prawdopodobnie, w grze uczestniczyli jeszcze inni oficerowie WSI, zajmując się osłoną działań Aleksandra L., a operacja zdobycia aneksu była prowadzona na długo przed wyborami parlamentarnymi 2007r. Bronisław Komorowski spotkał się z Aleksandrem L i przystał na jego propozycję uzyskania nielegalnego dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową, a następnie umówił się z nim w kwestii dalszych kontaktów. W dniu 27.07.2008r., składając zeznania w Prokuraturze Krajowej w Warszawie w sprawie sygnatura akt PR-IV-X-Ds. 26/07 Bronisław Komorowski pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznał: „Ja wyraziłem wstępnie zainteresowanie jego propozycją. Umówiliśmy się, że on odezwie się, gdy będzie miał możliwość dotarcia do tych dokumentów”.
Problem pojawił się w momencie, gdy okazało się, że nie ma szans na dotarcie do ludzi Komisji Weryfikacyjnej, a tym bardziej, że nie uda się uzyskać dostępu do aneksu. W tym momencie nastąpiła zmiana kombinacji i został do niej włączony płk Leszek T. – były funkcjonariusz WSW, w latach 80. zajmujący się prześladowaniem opozycji niepodległościowej, po roku 1990 penetrowaniem środowiska dziennikarskiego i Kościoła. To on zajął się uzyskaniem „materiałów dowodowych” obciążający Sumlińskiego i członków Komisji Weryfikacyjnej. Taka koncepcja zakładała, że dobrowolną „ofiarą” stanie się również Aleksander L., z którym rozmowy T. miał nagrywać. Warto przypomnieć, że w październiku 2007r i pojawiły się publikacje medialne wskazujące na odpowiedzialność Komorowskiego w sprawie inwigilacji członków komisji sejmowej w roku 2000 oraz informacja o wezwaniu kandydata PO na marszałka Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną. Niemałe znaczenie dla przyspieszenia kombinacji mógł mieć również artykuł Leszka Misiaka, w którym ujawniono fakt bliskiej znajomości Komorowskiego z płk Aleksandrem L.
Również w roku 2007 roku dziennikarz Wojciech Sumliński przeprowadził z Komorowskim kilka rozmów, w związku z przygotowywanym dla programu „30 minut" w TVP Info materiałem filmowym o Fundacji Pro Civil, w której działalność byli zaangażowani ludzie służb wojskowych. Być może ten fakt i obawa przed wiedzą dziennikarza zadecydowały o wytypowaniu Sumlińskiego jako główną ofiarę kombinacji. W tym czasie dziennikarz pracował też nad książką o Wojskowych Służbach Informacyjnych i prowadził dziennikarskie śledztwo w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki.
Podczas wywiadu dla programu I PR w dniu 1.08.2008 roku, Bronisław Komorowski odpowiadając na pytanie o treść zeznań w Prokuraturze Krajowej i znajomość z Wojciechem Sumlińskim stwierdził: „o panu Sumlińskim nic nie wiem, chyba nie znałem tego pana, więc moje zeznania dotyczyły byłego czy pułkownika dawnych służb komunistycznych.”?
Natomiast z zeznań płk. Leszka T. wynika, że na początku listopada 2007 r. doszło do jego spotkania z Bronisławem Komorowskim, Krzysztofem Bondarykiem, Grzegorzem Reszką (p.o. Szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego) i Pawłem Grasiem (ówczesnym zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. Służb Specjalnych), a na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie postępowania z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Poczynione wówczas ustalenia były realizowane przy udziale płk. Leszka T, jako jedynego świadka w śledztwie w sprawie domniemanej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej. O fakcie spotkania Komorowski nie poinformował podczas przesłuchania przed prokuratorem.
W efekcie - płk Leszek T. złożył zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu korupcji wokół Komisji Weryfikacyjnej, obciążając Aleksandra L., Wojciecha Sumlińskiego oraz Piotra Bączka. Jednocześnie uruchomiono zmasowaną kampanię medialną, mająca na celu dezinformację społeczeństwa, w tym wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do „wycieku” aneksu, a sprawa ma podłoże korupcyjne. Momentem kulminacyjnym kombinacji był dzień 15 maja 2008 r. gdy ABW dokonała przeszukania w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc na znalezienie jakiegokolwiek dowodu potwierdzającego z góry założoną tezę o wycieku aneksu. Aresztowanie Aleksandra L mogło zaś uwiarygodnić tezę, że oficer WSW/WSI współpracował z ludźmi Komisji. Podjęto również próbę „aresztu wydobywczego” wobec Wojciecha Sumlińskiego, licząc prawdopodobnie na zastraszenie dziennikarza i uzyskanie materiałów obciążających członków Komisji. Ponieważ nie doszło do aresztowania dziennikarza, a prezydent Lech Kaczyński ogłosił, iż nie opublikuje aneksu - zdecydowano o zakończeniu kombinacji.
O prawdziwym przebiegu sprawy, Polacy nigdy nie zostali poinformowani. Obowiązująca do dziś zmowa milczenia tzw. wiodących mediów sprawiła, że została ona ukryta przed opinią publiczną i żadne z jej elementów nie pojawiły się w trakcie prezydenckiej kampanii Bronisława Komorowskiego. Na zachowanie dziennikarzy miały niewątpliwy wpływ słowa Bronisława Komorowskiego z dn.1.09.2008 roku, gdy główny reżyser afery marszałkowej pouczył środowisko dziennikarskie:
„Ja bym sugerował dużą wstrzemięźliwość w okazywaniu solidarności zawodowej dziennikarskiej, no bo sprawa nie dotyczy docierania czy łamania tajemnicy państwowej przez dziennikarza śledczego, co bym rozumiał, nie akceptował, ale rozumiał, ale dotyczy podejrzenia o korupcję, po prostu o korupcję, o pomoc w korupcji. I to w takim obszarze bardzo delikatnym, wrażliwym z punktu widzenia interesów państwa, jak służby specjalne. Więc sugerowałbym ogromną wstrzemięźliwość tutaj, zostawmy to, niech prokuratura to zbada w całym trudnym kontekście...”.
etc
etc
RESZTA :
Subskrybuj:
Posty (Atom)