WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
poniedziałek, 27 czerwca 2011
"gra" o wszystko
( )
Otóż nota protestacyjna składana przez Suchocką w Watykanie była fikcyjna, jeśli chodzi o próbę "karania" Rydzyka.
Była adresowana do postępowej publiczności w Polsce i w Europie.
Otwarcie frontu walki z kościołem nastąpiło wczesną jesienią ub. roku. Zaczęło się od wytworzenia pewnej atmosfery przyzwolenia. Skutki były natychmiastowe. Wyrywanie krzyży, burdy na Krakowskim Przedmieściu, napisy na murach kościołów. Uaktywnili się niektórzy politycy i publicyści.
Komisja Majątkowa stała się pretekstem do luźnych skojarzeń typu "ksiądz równa się przekręt" i do odpowiedniej krytyki Kościoła w Polsce jako instytucji uprzywilejowanej także pod względem finansowym (oni dostają, a zwykli ludzie nie dostają).
Następne istotne kroki podjął Tusk ostatnio. Wpierw deklaracja kupująca głosy postępowców o związkach partnerskich. Potem fragment przemówienia na zjeździe partyjnym w Gdańsku o nieklękaniu przed biskupami. Teraz nota rządu do Watykanu (a stanowisko Watykanu było do przewidzenia).
To wszystko w ciągu jednego miesiąca. Aktywność Tuska w tej materii pokazuje na dużą determinację w walce o osłabienie SLD przed wyborami i o głosy postępowców. Efektem ubocznym, ale pożądanym jest osłabianie pozycji Kościoła w kraju. To chyba ostatnia instytucja niezależna od PO.
Efekt międzynarodowy też jest oczywisty. Tusk pokazuje się w Europie jako nowoczesny polityk (zwracam uwagę, że obietnica greckiej pożyczki jest również gestem w stosunku do Francji i Niemiec). Tusk to nie Buttiglione, to chadek nowoczesny i polityk z głównego europejskiego nurtu... Innymi słowy gra na siebie.
Krótko mówiąc walka z kościołem jest dla Tuska opłacalna w trzech wymiarach: osłabianie opozycji, wyborczym i osobistym.
Niestety kościół instytucjonalny nie jest bez winy. Wypowiedzi niektórych księży, brak wypowiedzi lub wypowiedzi znacznie spóźnione i rozmyte, uległość w stosunku do rządzących (sprawa krzyża na Krakowskim, ks. Małkowski, ks. Isakowicz-Zaleski, sprawa Komorowski - Żarski), brak rozliczenia lustracyjnego... Brakuje nam biskupa na miarę Wyszyńskiego.
Jeśli powyższa diagnoza jest choć trochę prawdziwa, to można się spodziewać dalszych kroków. Jednym z nich będzie ograniczanie i docelowa marginalizacja RM i Naszego Dziennika.
W dzisiejszym przemówieniu podczas gospodarskiej wizyty na budowie poświęconej promocji Arabskiego Tusk użył retoryki wojennej mówiąc m.in.: Tak jak w przeszłości mój rząd, tak i w przyszłości nie będzie preferował nikogo, nawet jeśli ten ktoś jest księdzem dysponującym tak potężnym imperium, jak w przypadku o. Rydzyka [agkm, polskie radio, 27 VI 2011 r.; podkr. moje]
Skoro kościół instytucjonalny nie potrafi stawić czoła niebezpieczeństwu (przecież musi widzieć to samo co ja), to musi to zrobić Kościół. I wyrwać swoich księży z tej dziwnej apatii...
Ale nie tak jak ostatnia akcja z podpisami ws. aborcji. Nazwałbym to powtórnym manewrem Jurka. Nie jestem zaskoczony tym, że tuż przed wyborami wypływa walka z aborcją, in vitro czy tp.
Wygodniej by jednak było, gdyby kolejne fronty otwierali rządzący. Wtedy sprawa byłaby dużo łatwiejsza (krótko mówiąc gruby poseł SLD występuje z projektem dopuszczającym aborcję na życzenie i to on musi mobilizować zwolenników przeciwko szerokiej opozycji).
Niestety ta ostatnia akcja jest na rękę Tuskowi i towarzyszom i każe mi być podejrzliwym. Wiem, wiem. Nie ma ani złego ani dobrego czasu na moralność. Ale w polityce nie wystarcza sama racja.
http://turybak.blogspot.com/2011/06/o-duzo-wiecej-nie-o-rydzyka-tu-chodzi.html
APPENDIX
W jej wpisie, oprócz kilku słów prawdy o wspomnianym wyżej funkcjonariuszu, znalazł się dość smakowity fragment:
"Żeby było jeszcze ciekawiej (tzn. ciągłe deja vu) to sprawa została wytoczona przez Janusza Kaczmarka, który zapewne chętnie by do tamtych czasów wrócił. Pełna dokumentacja na jego temat znajduje się w IPN-nie. Założę się o karton papieru toaletowego, że sędzia X o tą dokumentację do IPN-u się nie zwrócił..."
Ale niestety także i opinia, świadcząca o idealizmie graniczącym z niebezpieczną fazą naiwności:
"Jako lekarz, mam nadzieję, że psychiatrzy staną na wysokości zadania i w ramach orzeczenia opublikują list z przeprosinami do Jarosława Kaczyńskiego, z przeprosinami za tych wszystkich kolegów, którzy za czasów PRL-u takie orzeczenia wydawali i dzięki którym, utrwalił się w głowie sędziego X schemat postępowania."
Trudno bowiem przypuszczać, że ci, którzy postarali się o wybór właściwego sędziego, nie postarają się przy selekcji biegłych psychiatrów.
Powtarzam, i będę to powtarzał do 6 lipca - ostatnią rzeczą, jaką powinien zrobić Jarosław Kaczyński, jest wypełnienie woli tego sądu i stawienie się na zarządzone badania.
Tak, wiem, zmontowano pułapkę, z której nie ma dobrych wyjść. Ale są lepsze i gorsze.
Jarek powinien stanąć przed wszystkimi i oświadczyć - "Nie pójdę dobrowolnie na te badania, ponieważ bezprawnie mnie na nie skierowano i w związku z tym mam prawo przypuszczać, że o ich wyniku także przesądzą moi przeciwnicy polityczni".
Niezależnie bowiem od wyniku tych badań, zgłoszenie się na nie będzie oznaczało zgodę na sądowe bezprawie. A to już nie jest sąd wyborczy, nakazujący mu "tylko" poświadczanie nieprawdy pod dyktando jego politycznych przeciwników. Od tego momentu każdy, choćby trochę tylko fikający władzy, będzie wysyłany, choćby tylko na badania, do psychiatryka.
Z wszelkimi tego konsekwencjami w życiu osobistym, zawodowym i odbiorze społecznym (no przecież musieli go psychiatrzy zbadać!). A za skalę tego społecznego odzewu w jakimś stopniu będzie mógł podziękować Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Jeśli zaś psychiatrzy okażą się dostatecznie nagrzani i orzekną jakiekolwiek jego, nawet minimalne kłopoty psychiczne, czeka Kaczyńskiego po pierwsze gehenna odwołań i peregrynacji po przychodniach i szpitalach psychiatrycznych. Z każdym, kolejnym etapem coraz lepiej gruntująca w ludowej legendzie to, o co funkcjonariuszowi sędziemu chodziło. Wariat, nie wariat, ale bez powodu po tych lekarzach się nie włóczy.
Po drugie zaś okrzyki w rodzaju - "Zrobili tak, bo żyjemy w państwie bezprawia!" zabrzmią wówczas nie tylko dużo mniej wiarygodnie. One mogą przynieść katastrofę.
Bo dla kogo największym problemem będzie pogodzenie słów Jarka o państwie bezprawia i tendencjach totalitarnych w III RP, a mówi o tym od dawna, z jego zachowaniem jakby III RP była najzwyklejszym krajem pod słońcem?
Dla tych, których to interesuje, czyli dla jego najwierniejszego elektoratu.
No to nagnijmy rozumowanie do norm obowiązujących w III RP i dosypując nieco desperacji zadajmy pytanie - Kto takim razie będzie mógł z namysłem, w pełni świadomie dojść do wniosku, że Jarek zaczyna się błąkać poza obszarem norm umysłowych i psychicznych?
A i tak będzie to dla niego najlepsza, pełna współczucia opcja.
Bo ten elektorat może przyjąć jeszcze inną ścieżkę rozważań nad jego zachowaniem.
Skoro Jarek w praktyce aprobuje instytucjonalną przemoc, jaką III RP stosuje wobec niego, i poza formalnymi protestami do instytucji tej przemocy używających, w pełni się do ich zaleceń stosuje, to jaką tak naprawdę ma on ofertę dla pragnących walczyć z III RP?
Jak wynika z moich obserwacji wiekszosc polskiego spoleczenstwa stanowia bezideowi oportunisci. Oni wlasnie stanowia rdzen elektoratu PO-istowskiego, ktora to partia nam milosiernie panuje pod haslem "abysmy tylko zdrowi byli". Wali sie polska gospodarka, od dwudziestu lat ( oraz prawie przez caly okres PRLu) bilans panstwowy i bilans handlu zagranicznego jest w deficycie, niepodleglosc panstwa zostala sprzedana wlasciwie za nic, polskie sily zbrojne sa posmiewiskiem ale moich drogich rodakow to wszystko nic a nic nie obchodzi. Aby tylko miec wlasny domek, dacze, fundusze na wakacje zagraniczne, dobry samochod.... Jeden tylko, powszechnie wysmiewany Ojciec Odkupiciel od czasu do czasu powie publicznie pare slow prawdy, ktore natychmiast wzbudzaja furie mediow i "autorytetow" politycznych. Dzisiaj wlasnie, bedac na jakims zjezdzie konserwatystow w Brukseli, Wielebny Ojciec zauwazyl, zreszta zgodnie z prawda, ze Nasza Umeczona Ojczyzna zostala zawlaszczona i jest rzadzona przez elity niepolskiego pochodzenia. Niestety raport jaki podala telewizja "Polsat" nie sprecyzowal jakie to obce pochodzenie mial on na mysli. Byc moze temat ten bedzie tworczo rozwiniety w "Naszym Dzienniku". Drugim "wrogiem publicznym" jest oczywiscie prezes PiSu, ktorego polska "inteligencja" oskarza sie o bezsensowna klotliwosc oraz nieumiejetnosc dojscia do kompromisu. Istotnie prezes nie jest najbardziej inteligentnym politytkiem jakiego widzialem o czym swiadczy incydent, ktory pozbawil go stanowiska premiera. Zwolywanie wyborow przed tym zanim sie rozprawilo z opozycja bylo kargodna lekkomyslnoscia. Nie mniej jaki kompromis jest mozliwy pomiedzy zdrajcami polskich interesow narodowych a silami patriotycznym? Wroga nalezy niszczyc a nie wchodzic z nim w komitywe. Dzieki temu wlasnie, ze III RP wyrosla z kompromisu jestesmy w takiej sytuacji w jakiej jestesmy. Zmiany stystemu politycznego na przeciwny wymagaja daniny z krwi uprzedniej elity. Tak bylo we wszystkich innych przypadkach wystepujacych w historii. Niestety w Polsce post-okraglo-stolowej takiej czystki zabraklo.( )
O dużo więcej, nie o Rydzyka tu chodzi
Nie ma znaczenia co powiedział (lub co piszą, że powiedział) o. Rydzyk. Ma znaczenie co zrobił Tusk.Otóż nota protestacyjna składana przez Suchocką w Watykanie była fikcyjna, jeśli chodzi o próbę "karania" Rydzyka.
Była adresowana do postępowej publiczności w Polsce i w Europie.
Otwarcie frontu walki z kościołem nastąpiło wczesną jesienią ub. roku. Zaczęło się od wytworzenia pewnej atmosfery przyzwolenia. Skutki były natychmiastowe. Wyrywanie krzyży, burdy na Krakowskim Przedmieściu, napisy na murach kościołów. Uaktywnili się niektórzy politycy i publicyści.
Komisja Majątkowa stała się pretekstem do luźnych skojarzeń typu "ksiądz równa się przekręt" i do odpowiedniej krytyki Kościoła w Polsce jako instytucji uprzywilejowanej także pod względem finansowym (oni dostają, a zwykli ludzie nie dostają).
Następne istotne kroki podjął Tusk ostatnio. Wpierw deklaracja kupująca głosy postępowców o związkach partnerskich. Potem fragment przemówienia na zjeździe partyjnym w Gdańsku o nieklękaniu przed biskupami. Teraz nota rządu do Watykanu (a stanowisko Watykanu było do przewidzenia).
To wszystko w ciągu jednego miesiąca. Aktywność Tuska w tej materii pokazuje na dużą determinację w walce o osłabienie SLD przed wyborami i o głosy postępowców. Efektem ubocznym, ale pożądanym jest osłabianie pozycji Kościoła w kraju. To chyba ostatnia instytucja niezależna od PO.
Efekt międzynarodowy też jest oczywisty. Tusk pokazuje się w Europie jako nowoczesny polityk (zwracam uwagę, że obietnica greckiej pożyczki jest również gestem w stosunku do Francji i Niemiec). Tusk to nie Buttiglione, to chadek nowoczesny i polityk z głównego europejskiego nurtu... Innymi słowy gra na siebie.
Krótko mówiąc walka z kościołem jest dla Tuska opłacalna w trzech wymiarach: osłabianie opozycji, wyborczym i osobistym.
Niestety kościół instytucjonalny nie jest bez winy. Wypowiedzi niektórych księży, brak wypowiedzi lub wypowiedzi znacznie spóźnione i rozmyte, uległość w stosunku do rządzących (sprawa krzyża na Krakowskim, ks. Małkowski, ks. Isakowicz-Zaleski, sprawa Komorowski - Żarski), brak rozliczenia lustracyjnego... Brakuje nam biskupa na miarę Wyszyńskiego.
Jeśli powyższa diagnoza jest choć trochę prawdziwa, to można się spodziewać dalszych kroków. Jednym z nich będzie ograniczanie i docelowa marginalizacja RM i Naszego Dziennika.
W dzisiejszym przemówieniu podczas gospodarskiej wizyty na budowie poświęconej promocji Arabskiego Tusk użył retoryki wojennej mówiąc m.in.: Tak jak w przeszłości mój rząd, tak i w przyszłości nie będzie preferował nikogo, nawet jeśli ten ktoś jest księdzem dysponującym tak potężnym imperium, jak w przypadku o. Rydzyka [agkm, polskie radio, 27 VI 2011 r.; podkr. moje]
Skoro kościół instytucjonalny nie potrafi stawić czoła niebezpieczeństwu (przecież musi widzieć to samo co ja), to musi to zrobić Kościół. I wyrwać swoich księży z tej dziwnej apatii...
Ale nie tak jak ostatnia akcja z podpisami ws. aborcji. Nazwałbym to powtórnym manewrem Jurka. Nie jestem zaskoczony tym, że tuż przed wyborami wypływa walka z aborcją, in vitro czy tp.
Wygodniej by jednak było, gdyby kolejne fronty otwierali rządzący. Wtedy sprawa byłaby dużo łatwiejsza (krótko mówiąc gruby poseł SLD występuje z projektem dopuszczającym aborcję na życzenie i to on musi mobilizować zwolenników przeciwko szerokiej opozycji).
Niestety ta ostatnia akcja jest na rękę Tuskowi i towarzyszom i każe mi być podejrzliwym. Wiem, wiem. Nie ma ani złego ani dobrego czasu na moralność. Ale w polityce nie wystarcza sama racja.
http://turybak.blogspot.com/2011/06/o-duzo-wiecej-nie-o-rydzyka-tu-chodzi.html
APPENDIX
Wolność Urojona i Prawdziwa
Zuzanna Kurtyka, wdowa po śp. Prezesie IPN, skomentowała w Internecie czyn partyjny pełniącego aktualnie służbę w stopniu sędziego Macieja J. Specjalisty od wysyłania opozycji do psychuszki.
W jej wpisie, oprócz kilku słów prawdy o wspomnianym wyżej funkcjonariuszu, znalazł się dość smakowity fragment:
"Żeby było jeszcze ciekawiej (tzn. ciągłe deja vu) to sprawa została wytoczona przez Janusza Kaczmarka, który zapewne chętnie by do tamtych czasów wrócił. Pełna dokumentacja na jego temat znajduje się w IPN-nie. Założę się o karton papieru toaletowego, że sędzia X o tą dokumentację do IPN-u się nie zwrócił..."
Ale niestety także i opinia, świadcząca o idealizmie graniczącym z niebezpieczną fazą naiwności:
"Jako lekarz, mam nadzieję, że psychiatrzy staną na wysokości zadania i w ramach orzeczenia opublikują list z przeprosinami do Jarosława Kaczyńskiego, z przeprosinami za tych wszystkich kolegów, którzy za czasów PRL-u takie orzeczenia wydawali i dzięki którym, utrwalił się w głowie sędziego X schemat postępowania."
Trudno bowiem przypuszczać, że ci, którzy postarali się o wybór właściwego sędziego, nie postarają się przy selekcji biegłych psychiatrów.
Powtarzam, i będę to powtarzał do 6 lipca - ostatnią rzeczą, jaką powinien zrobić Jarosław Kaczyński, jest wypełnienie woli tego sądu i stawienie się na zarządzone badania.
Tak, wiem, zmontowano pułapkę, z której nie ma dobrych wyjść. Ale są lepsze i gorsze.
Jarek powinien stanąć przed wszystkimi i oświadczyć - "Nie pójdę dobrowolnie na te badania, ponieważ bezprawnie mnie na nie skierowano i w związku z tym mam prawo przypuszczać, że o ich wyniku także przesądzą moi przeciwnicy polityczni".
Niezależnie bowiem od wyniku tych badań, zgłoszenie się na nie będzie oznaczało zgodę na sądowe bezprawie. A to już nie jest sąd wyborczy, nakazujący mu "tylko" poświadczanie nieprawdy pod dyktando jego politycznych przeciwników. Od tego momentu każdy, choćby trochę tylko fikający władzy, będzie wysyłany, choćby tylko na badania, do psychiatryka.
Z wszelkimi tego konsekwencjami w życiu osobistym, zawodowym i odbiorze społecznym (no przecież musieli go psychiatrzy zbadać!). A za skalę tego społecznego odzewu w jakimś stopniu będzie mógł podziękować Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Jeśli zaś psychiatrzy okażą się dostatecznie nagrzani i orzekną jakiekolwiek jego, nawet minimalne kłopoty psychiczne, czeka Kaczyńskiego po pierwsze gehenna odwołań i peregrynacji po przychodniach i szpitalach psychiatrycznych. Z każdym, kolejnym etapem coraz lepiej gruntująca w ludowej legendzie to, o co funkcjonariuszowi sędziemu chodziło. Wariat, nie wariat, ale bez powodu po tych lekarzach się nie włóczy.
Po drugie zaś okrzyki w rodzaju - "Zrobili tak, bo żyjemy w państwie bezprawia!" zabrzmią wówczas nie tylko dużo mniej wiarygodnie. One mogą przynieść katastrofę.
Bo dla kogo największym problemem będzie pogodzenie słów Jarka o państwie bezprawia i tendencjach totalitarnych w III RP, a mówi o tym od dawna, z jego zachowaniem jakby III RP była najzwyklejszym krajem pod słońcem?
Dla tych, których to interesuje, czyli dla jego najwierniejszego elektoratu.
No to nagnijmy rozumowanie do norm obowiązujących w III RP i dosypując nieco desperacji zadajmy pytanie - Kto takim razie będzie mógł z namysłem, w pełni świadomie dojść do wniosku, że Jarek zaczyna się błąkać poza obszarem norm umysłowych i psychicznych?
A i tak będzie to dla niego najlepsza, pełna współczucia opcja.
Bo ten elektorat może przyjąć jeszcze inną ścieżkę rozważań nad jego zachowaniem.
Skoro Jarek w praktyce aprobuje instytucjonalną przemoc, jaką III RP stosuje wobec niego, i poza formalnymi protestami do instytucji tej przemocy używających, w pełni się do ich zaleceń stosuje, to jaką tak naprawdę ma on ofertę dla pragnących walczyć z III RP?
Apel II
Mimo wszystko BOJKOT; AKTYWNY
Mirosław Dakowski
[czerwiec 2011: przypominam artykuł sprzed „wyborów” w 2007 roku (po rozpadnięciu się koalicji PiS z LPR i Lepperem). Już wtedy było dla mnie oczywiste, że wszelkie wybory partyjniackie to przedłużanie agonii Polski. Proponowałem – i dalej proponuję, by był to BOJKOT AKTYWNY: iść, wziąć płachtę z nazwiskami - i wynieść ją z lokalu. Potem przekazać mi (podejmuję się zbierać te makulaturę). W wyborach z 2007 jedna osoba posłuchała mego apelu: ja sam. Nawet żona zagłosowała (na PiS...). Jeśli jednak będziemy mieli duży stos tych płacht, to partyjniacy się przestraszą; są czuli na takie naciski. Wiedzą, że następny krok w strząsaniu dyktatury partyjniactwa to będzie KRYTERIUM ULICZNE. A tego już się bardzo boją. Cztery ubiegłe lata wykazują, że propozycja niniejsza jest rozsądna. A obecnie różni poczciwcy używają tych samych argumentów, co 4, czy 20 lat temu... MD]
Rozpoczęły się już dla mnie (i innych osób uznawanych za niezależne) ciężkie czasy: rozpaczliwe telefony trzech typów:
1) Panie profesorze, Na kogo głosować (często z łagodną sugestią.. bo np. ten Z. jest taki przystojny i stanowczy..). Odpowiadam: Każdy, kto zagłosuje na Z (albo na Y, czy X) będzie oszukany (dla bardziej upartych i sfrustrowanych: wydymany!) w każdej wersji ordynacji pseudo-proporcjonalnej, partyjniackiej. Nie głosować na nikogo! Ależ: Na jaką partię? Na żadną!! Tak mało od nas, wyborców, zależy, i to jedynie przed urną, że tylko BOJKOT MOŻE ICH OTRZEŹWIĆ.
2) Panie, niech pan propaguje Samoobronę (uparcie i stanowczo namawia mnie do tego od pewnego czasu miła pani słuchaczka radia z Chicago), lub LPR, lub „Kaczorów”. Na szczęście NIKT nie usiłuje mnie skłaniać do propagowania sRalonu ani Partii Agentów, to już nieźle świadczy o mych rozmówcach). Odpowiadam: Już nigdy w życiu nie będę pomagał jakimkolwiek wodzom, prezesom, czy wschodzącym gwiazdom oraz podobnej żywiole. To se ne vrati!! Bo oni wszyscy świadomie [czasem mniej świadomie, może to pomroczność jasna, zgadzam się] działają na szkodę Polski, a dla swej własnej satysfakcji, pieniędzy i dla przeżycia orgazmu władzy. To ostatnie jest najważniejsze. Wont, dość.
3) Panie, reprezentuję Partię Zbawienia Polski (lub są to reprezentanci innych partii o podobnych cechach: kilku-osobowe, skłócone z podobnymi grupami, bez pieniędzy, a program złożony ze sloganów miłych dla ucha patrioty). Oferuję panu pierwsze miejsce na liście, wpisanie JOW do naszego programu (też na pierwszym miejscu!). Odpowiadam: Każda partia, by się przebić w bagnie pseudo-proporcjonalności, potrzebuje ok. $ 60 mln. na starcie, a potem co roku po $ 40 mln. Czy Panowie tym dysponują? Tu Rozmówca albo się oburza (szczerze!), mówi: Pan jest pazerny, albo się śmieje. Jeśli zobaczył również swoją śmieszność, to śmiejemy się razem. Jeśli tylko moją – to sprawa gorzej rokuje... Po drugie: mój rozmówca (prezes zwykle) obiecuje, że wpisze JOW. A szczery i światły ruch miałby to wpisane od dawna, od początku. A tak jest to obietnica – kolejny serdelek przed-wyborczy, do nie-spełnienia.
Summa: Nigdy w życiu już więcej nie zagłosuję, nie poprę, nie doradzę, na kogo dać głos, póki nie wymusimy na łobuzach trzymających władzę wbrew woli narodu - poddania się, otrzeźwienia, pokory, poczucia służby. Wymusić JOW.
I Was, mych czytelników, proszę o całkowity bojkot Partyjniactwa.
O raju, przecież musimy głosować! - męczą się i płaczą ci bardziej patriotycznie wyrobieni rodacy. Na uwagi nasze, woJOWników, że należy żądać ordynacji JOW, a nie ciągle dawać władzę tym przyssanym do koryta, odpowiadają:
- walczycie (ew. walczymy...) o to już 15 lat, bez skutku. A teraz trzeba ratować Substancję, Polskę... I znów chcą dać głos! Bo przecież w rzeczywistości nie mogą NIKOGO, żadnej osoby, wybrać! Wielokrotnie pisałem (i argumentowaliśmy), jeszcze od czasów jawnej władzy komuchów, że polecenie daj głos!! jest odpowiednie dla psa, a nie dla wyborcy. Basta!
Po długich wahaniach, dyskusjach i mękach postanowiłem: Nigdy już więcej (w życiu!) nie zagłosuję w żadnych partyjniackich wyborach, są one sprzeczne z dobrem narodu i pojedynczych ludzi, są pseudo-wyborami.
Jeszcze przed poprzednimi wyborami (w 2005 r) zmusiłem się, by pewnemu młodemu a obiecującemu prawnikowi (z listy PiS) pomóc w kampanii wyborczej. Obiecywał publicznie i zapisał to w swym programie, że będzie walczył głównie o JOW. Do sejmu nie wszedł, ale za dostarczenie swym szefom ok. tysiąca głosów nagrodzono go wysokimi, odpowiedzialnymi urzędami w dziedzinie, o której nie miał (i nie ma) żadnego pojęcia... I potem - prezesurą Rady Nadzorczej ważnej Firmy. I naprzyjmował swych kolegów, także ignorantów w strategicznej dla Polski dziedzinie. To oni teraz decydują o najważniejszych sprawach gospodarczych.
Jego Szefowie polityczni są przekonani, że ONI nie potrzebują pytać fachowców, ONI wysysają swą Wiedzę ze swego Wysokiego Fotela! ONI naprawdę wierzą w tylokrotnie prze wszystkich wyśmiewany slogan: Dajcie nam Władzę, a my was urządzimy!. Traktują Naród jak stado baranów. Dramat ordynacji partyjniackiej polega między inn. na tym, że wzmacnia poczucie Wybranych (przecież głównie przez intryganckie kruczki..), iż są Pomazańcami.
Jak pisał Szpot w genialnym poemacie Caryca i zwierciadło:
Bo nie zrozumie prosty lud
nigdy potężnej duszy władcy...
(to w zakończeniu, czytać całość! Zob. też pod Książki)
Realna reguła jest prosta: Ci ONI wybierani w ordynacji partyjniackiej muszą tworzyć partie wodzowskie, więc leninowskiego typu. Czują się wywyższeni: dostałem się do sejmu, więc jednak ten mechanizm wybiera najlepszych, bo przecież wiem, że JA jestem najlepszy..). Poznałem już i widziałem w działaniu w ostatnich 18-tu latach w Polsce wielu uczciwych ludzi, też miłych poczciwych kobiet, dla których ta pokusa okazała się za duża. A modlili się (i modlą) nie wódź nas na pokuszenie..
Partyjniactwo to brutalny gwałt na demokracji. Słyszę obiekcje: Oj, czy pan nie przeholował? Odpowiadam: Już po paru latach działania Ruchu na Rzecz JOW, od 74 do 86% osób pytanych w różnych ankietach i sondażach odpowiadało, że chce wybierać człowieka, nie zaś partię. I żąda JOW, a nie list partyjnych. To proste jak uderzenie cepa w głowę, żadne kruczki i subtelności prawnicze czy aktualnie-polityczne tego nie ukatrupią.
Tak było w czasie referendum w Nysie przeprowadzonego równolegle do pra-wyborów prezydenckich (w 2000 r?): 82% respondentów opowiedziało się za JOW. Tak było w 2001 r. , gdy CBOS przeprowadził duże, szeroko zakrojone badania nt. stosunku ludzi do sposobu wyboru posłów: 74% było za JOW, prawie połowa (49%) za tym, by w sejmie byli tylko posłowie, na których bezpośrednio głosowali wyborcy. Całe to badanie CBOS zostało przemilczane przez Władze, a próby dyskusji w mediach były brutalnie (sic!) tłumione. Przed paru laty Rzeczpospolita ogłosiła Apel 75-ciu wybranych (przez ustalających kolejność dziobania) Autorytetów. Dyżurnych co prawda, ale Rzeczpospolita przez jakiś czas ten Apel nagłaśniała. Potem ucichło. Ostatnio (2 sierpnia 2007) kolejny sondaż (Rzeczpospolita) wykazał, że 75% respondentów chce JOW i ordynacji większościowej. A tak hołubiony przez PiS pomysł obecnej ordynacji z poprawkami popiera jedynie 15 % ludzi.
Jak określić władzę mieniącą się demokratyczną, pochodzącą z głosowania, która jest głucha na żądania wyborców? W dodatku te żądania nie były wyrażone o włos ( np. 51%:49 %, jak bywa często w głosowaniach), lecz co najmniej 75% :15 %, czyli 5 : 1 !
Część beneficjentów tej, narzuconej nam przez wrogów, ordynacji proporcjonalnej - czyli partyjniackiej, używało przed ostatnimi wyborami hasła IV Rzeczypospolitej. Gdyby było to hasło prawdziwe, szczere, to po dojściu do władzy natychmiast spełniliby marzenia i żądania pięciu szóstych (5:1!!) wybierającego ich narodu. A ONI się zaparli. Można więc i z tego wywnioskować, że zaparli się przy korycie, by dalej przeżywać (czy przeżuwać.. ) rozkosze władzy.
Mimo więc ogromnej sympatii dla haseł przedwyborczych PiS, mimo pewnej nadziei, że ostatnio lekko potrząśnięto mafijnym UKŁADEM, nie mogę poprzeć partii, która pogardza najważniejszym postulatem politycznym w Polsce.
A z drugiej strony - nie widzimy sił, organizacji czy otoczonego legendą Wodza, które by obaliły to partyjniackie, samo – powielające się trwanie elytek przy władzy. Jest nieprawdą wciskany nam pogląd, że w narodzie po prostu nie ma dobrych i światłych ludzi. Że ci, co wypłynęli, są najlepsi. Znam ogromną ilość ofiarnych i mądrych Polaków, lepszych pod każdym względem od obecnie chodzących po Sejmie. Tylko JOW daje szansę na poprawę składu Sejmu.
Uważam więc, że zupełny bojkot jest jedynym politycznym argumentem, który może dotrzeć do rządzących nami grup zadufków.
O innych możliwościach, o innym argumencie piszę na innym miejscu na stronie www.Dakowski.pl : pod: Drogi wyjścia :Krucjaty miejskie, Krucjaty Różańcowe. Spójnie, publicznie, na ulicach miast błagać Boga o przebaczenie naszych grzechów i o zmiłowanie nad Polską. To będzie skuteczniejsze, niż argumenty polityczne.
Subskrybuj:
Posty (Atom)