WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
niedziela, 7 sierpnia 2011
made in Swiss
Ubóstwo w Polsce 2010
27.07.2011, 13:27
W roku 2010, w porównaniu z rokiem poprzednim, nie odnotowano istotnych zmian wartości wskaźników zagrożenia ubóstwem w Polsce. Odsetek osób w gospodarstwach domowych znajdujących się poniżej minimum egzystencji (tzn. zagrożonych ubóstwem skrajnym) utrzymał się na tym samym poziomie (5,7%), a wskaźnik zagrożenia ubóstwem relatywnym wyniósł 17,1% (wobec 17,3% w roku 2009). Od połowy lat dziewięćdziesiątych GUS w sposób regularny prezentuje dane dotyczące zasięgu ubóstwa ekonomicznego szacowanego przy zastosowaniu różnych granic ubóstwa. Podstawę tych analiz stanowią wyniki badania budżetów gospodarstw domowych.
W analizach ubóstwa obiektywnego za syntetyczną miarę dobrobytu ekonomicznego gospodarstwa domowego przyjęto poziom wydatków. Gospodarstwo domowe (a tym samym wszystkie osoby wchodzące w jego skład) zostaje uznane za ubogie (zagrożone ubóstwem), jeżeli poziom jego wydatków (w tym także wartość artykułów otrzymanych nieodpłatnie oraz pobranych z indywidualnego gospodarstwa rolnego/działki bądź z prowadzonej działalności na własny rachunek) jest niższy od wartości przyjętej za granicę ubóstwa. Dla wyeliminowania wpływu, jaki na koszty utrzymania gospodarstw domowych wywiera ich skład społeczno-demograficzny, zarówno przy obliczaniu poziomu wydatków w gospodarstwach domowych, jak i przy ustalaniu granic ubóstwa (relatywnego oraz minimum egzystencji) zastosowano tak zwaną oryginalną skalę ekwiwalentności. Według tej skali wagę 1 przypisuje się pierwszej osobie w gospodarstwie domowym w wieku 14 lat i więcej; 0,7 – każdej następnej osobie w tym wieku; 0,5 – każdemu dziecku w wieku poniżej 14 lat. Oznacza to np., że granica ubóstwa relatywnego dla gospodarstwa 4-osobowego złożonego z dwóch osób dorosłych i dwójki dzieci jest 2,7 razy wyższa niż dla gospodarstwa 1-osobowego.
Przy obliczaniu zasięgu ubóstwa obiektywnego GUS uwzględnia następujące granice ubóstwa:
- 50% średnich wydatków ogółu gospodarstw domowych, jako relatywną granicę ubóstwa,
- kwotę, która zgodnie z obowiązującą ustawą o pomocy społecznej uprawnia do ubiegania się o przyznanie świadczenia pieniężnego z systemu pomocy społecznej jako tzw. ustawową granicę ubóstwa,
- poziom minimum egzystencji obliczany przez Instytut Pracy i Spraw Socjalnych (IPiSS), jako granicę ubóstwa skrajnego. Minimum egzystencji uwzględnia jedynie te potrzeby, których zaspokojenie nie może być odłożone w czasie, a konsumpcja niższa od tego poziomu prowadzi do biologicznego wyniszczenia. Za punkt wyjścia do ustalania granic ubóstwa skrajnego bierze się poziom minimum obliczony dla 1-osobowego gospodarstwa pracowniczego, a następnie mnoży się tę wartość przez liczbę „osób ekwiwalentnych”.
Zasięg ubóstwa subiektywnego szacowany jest w oparciu o jedną z najbardziej znanych metod pomiaru ubóstwa subiektywnego nazywaną (od Uniwersytetu w Leyden, gdzie została opracowana) „metodą lejdejskiej linii ubóstwa” (LPL). Upraszczając można powiedzieć, że podstawą do wyznaczenia subiektywnych granic ubóstwa w metodzie LPL są opinie badanych gospodarstw dotyczące ich potrzeb w zakresie dochodów, a granice ubóstwa dla określonego typu gospodarstw domowych odpowiadają w przybliżeniu poziomowi dochodów deklarowanych przez respondentów jako ledwo wystarczające.
Do oceny zasięgu ubóstwa wykorzystuje się prosty miernik zwany stopą ubóstwa lub wskaźnikiem zagrożenia ubóstwem. Oblicza się go jako iloraz liczby jednostek (gospodarstw domowych lub osób) ubogich do liczby jednostek w całej populacji. Podawany w procentach mówi on, jaki jest odsetek ubogich w danej populacji.
tytuł : Ubóstwo w Polsce 2010
oprac. : Aleksandra Baranowska-Skimina / eGospodarka.pl
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
oprac. : Aleksandra Baranowska-Skimina / eGospodarka.pl
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Część I. Jak jest w ojczyźnie prawdziwej demokracji?
Publikacje internetowe Jordana Cibury grudzień 2007 – maj 2011
Parlamentarzyści dojeżdżają do pracy rowerami, a
prezydenci jeżdżą pociągami, drugą klasą... To nie
sen. To szwajcarska rzeczywistość. Politycy mają tak
ograniczoną władzę, że często nawet nie warto znać
ich nazwisk.
Jak na tę porę dnia było jeszcze sporo pustych miejsc.
Siedziałem pod oknem. Lubię patrzeć na góry i czuć
spokój, który emanuje z ich zaśnieżonych szczytów...
Pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji. Przez cztery minuty
obserwowałem bez pośpiechu wsiadających podróżnych.
- C'est libre? - spytał ktoś.
Wyrwany z przyjemnej zadumy, szybko odwróciłem głowę. Napotkałem
serdeczny uśmiech i miłe oczy, uprzejmie pytające o wolne miejsce. Szybko
odparłem, że oczywiście, można się przysiąść. Chwilę przyglądałem się mojemu
współtowarzyszowi podróży. Kogoś mi przypominał, nie wiedziałem kogo, ale
byłem pewien, że już kiedyś widziałem tę twarz w gazetach. Jednak ze względu
na mój toporny francuski, nie odważyłem się zagadnąć i wybadać, kim jest mój
tajemniczy sąsiad. Starszy pan wyjął gazetę, a ja powróciłem do podziwiania
krajobrazu… Tak oto przegapiłem okazję na rozmowę z prezydentem Szwajcarii.
Zupełnie nieświadomie spędziłem kilkadziesiąt minut z Josephem Deissem,
ówczesnym prezydentem Konfederacji Szwajcarskiej. Czy znacie to nazwisko?
Czy kojarzą się Wam z kimś, takie osoby jak: Samuel Schmid, Moritz
Leuenberger, Micheline Calmy-Rey? Podejrzewam, że są Wam one równie
nieznane jak mnie przed kilkoma laty. A są to - w kolejności urzędowania - głowy
państwa szwajcarskiego. Dlaczego jednak nie są znani? Dlaczego nie mówi się o
nich?
Choć przez tutejsze banki przelewają się ogromne sumy pieniędzy, wielkie
międzynarodowe koncerny tu płacą podatki, a wiele światowych decyzji jest
podejmowanych właśnie u Helwetów, to nie mamy zielonego pojęcia, kto rządzi
tym krajem!
- Szczerze mówiąc, również wielu Szwajcarów musi się chwile zastanowić nad
nazwiskiem aktualnego prezydenta. I wiecie co? To jest właśnie najpiękniejsze!
Demokracja bezpośrednia
Politycy mają tak ograniczoną władzę, że często nawet nie warto znać ich
nazwisk. Każdą ustawę uchwaloną przez parlament można przecież odrzucić za
pomocą referendum. Jeśli ustawa nie dotyczy zmian konstytucyjnych, wystarczy
zebrać jedynie 50 tys. podpisów w ciągu 100 dni. W przypadku zmian
3
konstytucyjnych ustawa musi zostać zatwierdzona przez obywateli, poprzez
referendum (tzw. referendum obowiązkowe). W takim systemie, gdzie decyzje
„rządzących” nie są ostateczne, korupcja nie ma większego sensu. Tym bardziej,
że istnieje jeszcze jeden mechanizm szwajcarskiej demokracji bezpośredniej,
który może narobić wiele zamieszania w rachubach polityków. Jest nim
inicjatywa społeczna. Aby wylansować referendum, dotyczące konkretnej
inicjatywy, wystarczy zebrać 100 tys. podpisów w przeciągu dwóch lat. To
gwarantuje, że decyzje podejmuje zawsze obywatel i to właśnie on ma
ostateczny głos. Dlatego nic w tym nadzwyczajnego, jeśli nazwiska sprawujących
najważniejsze urzędy w państwie są mało istotne. Takie są zalety demokracji
bezpośredniej.
Politycy
Pewnie się zastanawiacie, jak to możliwe, że spotkałem prezydenta Szwajcarii w
pociągu? To jest jedna z wielu ciekawostek tego małego alpejskiego kraju. Pełna
szwajcarska demokracja bezpośrednia odbiera prawie zupełnie władzę
„rządzącym”, a co za tym idzie degraduje zawód „polityka” do rangi mniej lub
bardziej pospolitego zawodu. Parlament u Helwetów jest najtańszym
parlamentem w Europie. Jak to kiedyś zabawnie sformułowali dziennikarze
szwajcarskiego radia: „tańszy niż bilet do kina, a często dostarcza więcej
zabawy. Szwajcarski parlament kosztuje pojedynczego obywatela około ośmiu
franków na rok (…)".
Chyba na całym świecie politycy mają taką właściwość, że dostarczają swoim
wyborcom wielu niezapomnianych wrażeń. W Szwajcarii oczywiście nie jest
inaczej. Nigdzie nie ma bowiem ludzi doskonałych, jednak tutaj nie kasują oni
horrendalnych „diet”, nie mają służbowych samochodów, domów, „borówek”
(urzędników BOR), etc… Miesięczna pensja parlamentarzysty jest o około 50
proc. większa od średniej krajowej, ale mniejsza niż trzykrotność minimalnego
wynagrodzenia. Według polskich realiów, nasz polityk zarabiałby mniej niż 4 tys.
zł, licząc według średniej krajowej lub też mniej niż 2800 zł, gdy policzymy
według minimalnego wynagrodzenia. Jest więc rzeczą zupełnie normalną, że
politycy, nawet ci najbardziej znani, dojeżdżają do pracy tramwajem lub na
rowerze, robią zakupy w supermarketach i chodzą swobodnie po ulicach, nie
wiedząc i nie obawiając się o własne życie. Nikt przecież im nie zagraża, są
jedynie urzędnikami i wypełniają swoje funkcje, mniej lub bardziej starannie, jak
każdy inny pracownik.
Czy jest możliwe, aby w Polsce nasi deputowani mogli chodzić bezpiecznie po
ulicach, jeździć spokojnie tramwajami i autobusami? Być może istnieje jakiś
sposób, by zapewnić takie bezpieczeństwo naszej elicie politycznej? Myślicie, że
można brać przykład z tej malowniczej alpejskiej krainy?
Fribourg, grudzień 2007, Jordan Cibura
2. Podatki to haracz czy dobrowolna składka? A
tak jest w Szwajcarii.
W przeciwieństwie do Polaków, Szwajcarzy sami
decydują o losie swoich podatków. Dzięki
demokracji bezpośredniej, federalizmowi i
konkurencji podatkowej potrafią wycisnąć z
każdego franka więcej niż my z naszych złotówek.
Dlaczego?
4
Jedna osoba płaci, druga rozporządza jej pieniędzmi, a trzecia z nich korzysta.
Taką sytuację podręczniki nazywają instytucjonalną inkongruencją
(Institutionelle Inkongruenz [1]). Brzmi skomplikowanie, lecz działa bardzo
prosto, a skutki takiej niezgodności odczuwają na własnej skórze nieszczęśni
podatnicy. Politycy z nieukrywaną przyjemnością rządzą się „składkami”
wyborców, stawiając „nieopatrznie” świątynie, wysyłając uzbrojonych
„ochotników” na niebezpieczne wakacje do ciepłych krajów, rozdając prezenty na
„beciki"..., przy tym nie pytając się o zdanie tych, których pieniądze
sprzeniewierzają. Tak działa ten mechanizm, naturalnie - nie tylko w Polsce[2].
Oczywiste jest, że inne decyzje będą podejmowane, jeśli jedna i ta sama osoba
(lub grupa osób), płaci, rozporządza i korzysta ze swoich pieniędzy. Przecież, to
ona wie najlepiej, a nie jakiś urzędas centralistycznego państwa (sic!), czego jej
naprawdę potrzeba!
Federalizm szwajcarski
Tego zdania są również Helweci i tak też jest zorganizowane ich państwo.
Szwajcaria jest podzielona na 26 Kantonów funkcjonujących niczym małe
państewka, z własną konstytucją i policją oraz 2890 gminami, a każda z nich
poza ogromną autonomią polityczną cieszy się również swobodą fiskalną. Jedną
część podatków płaci się federacji, drugą kantonowi, a trzecią gminie. Gminy i
kantony samodzielnie ustalają wysokość swoich podatków, zgodnie z wolą i
potrzebami mieszkańców. Oni też na drodze referendum zgadzają się, bądź nie,
na zmiany podatkowe.
Konkurencja podatkowa - Steuerwettbewerb
Warto wspomnieć, że kantony i gminy konkurują między sobą, jeśli chodzi o
podatki. Ten tzw. „Steuerwettbewerb” powoduje dużą presję, aby sensownie
wykorzystywać środki. Cała zabawa polega na tym, aby za jak najmniejsze
pieniądze oferować jak najwięcej. Dlatego też wiele kantonów eksperymentuje w
różnoraki sposób, usprawniając administrację i organizację instytucji oraz system
i strategię podatkową. Niewidzialna ręka rynku działa i jeśli któremuś z nich uda
się coś ulepszyć, przejmują to inne kantony. Skutkiem tego administracja
szwajcarska należy do jednej z najtańszych na świecie.
Poza tym, ponieważ gmina, a właściwie mieszkańcy gminy (!) sami decydują na
co chcą przeznaczyć swoje podatkowe franki, to trafiają one tam, gdzie trafić
powinny. Teoretycznie, jeśli mieszkańcy zadecydowaliby radykalne obniżenie
podatków, bądź wręcz zaprzestanie ich płacenia, oraz organizacji dóbr
publicznych (dróg, szkół, szpitali, policji etc.) w inny sposób, to gmina musiałaby
się pogodzić z taką decyzją jej mieszkańców. Ciekawostką jest, że ta zasada
panuje nie tylko na poziomie gmin i kantonów, ale również na poziomie federacji.
Raz na dziesięć lat przeprowadzana jest generalna rewizja i mieszkańcy mogą nie
wyrazić zgody płacenia podatków federalnych (tzw. „Bundessteuer”)!
Z Fiskusem za pan brat
Patrząc z perspektywy niedawnych afer podatkowych u naszych niemieckich
sąsiadów, wydaje się wręcz niesamowite, że Helweci należą do jednych z
najuczciwszych podatników na świecie [3]! Mimo że podatek jest pobierany raz
rocznie (a nie jak w Polsce przy każdej wypłacie) oraz mimo faktu, że dzięki
tajemnicy bankowej zawsze można „zapomnieć” o jakimś koncie, do którego
fiskus nie ma żadnego dostępu, to jednak deklaracje podatkowe są wypełniane
uczciwie. Duży wpływ mają na to takie czynniki, jak wysokość podatków,
5
decentralna organizacja oraz instytucje demokracji bezpośredniej umożliwiające
kontrolę środków, zaufanie do Parlamentu (-ów) i inne…
Jest to zupełnie sprzeczne z praktykami krajów totalitarnych i/lub
centralistycznych, gdzie mało, kto wierzy w sens opłacania marnotrawnego
państwa i gdzie jedyną metodą egzekwowania prawa podatkowego - są represje,
kary, permanentne ograniczenie prywatności, kontrola oraz nadzór.
Szwajcarzy stawiają na „richtige Anreize” – odpowiednie bodźce. Nagrody mają
większy skutek, niż kary, wie to każdy odpowiedzialny rodzic. Dlatego też
zamiast ścigać i karać (oczywiście istnieją kary, Szwajcaria to nie bajka)
nagradza się podatników za uczciwe wypełnienie deklaracji, oddając tzw.
Verrechnungssteuer, który jest zapobiegliwie pobierany od zysków kapitałowych.
W 99 proc. przypadków nie opłaca się ukrywać takich zysków, gdyż podatek od
nich jest niższy aniżeli wysokość „Verrechnungssteuer”.
Kontrola wydatków - Rechnungshof
Jeszcze jedną ważną instytucją pilnującą efektywnego gospodarowania środkami
podatników jest, tzw. Rechnugnsprüfungskommision (Rechnungshof). Komisja
nadzorująca wydatki. W zależności od kantonu, ma ona różne kompetencje i
różne zadania. Prоf. Reiner Eichenberger, badacz federalizmu Szwajcarskiego,
wyszczególnił kilka punktów, które mają pozytywny wpływ na prace takiej
komisji [4]. Najważniejsze to:
Komisja jest zobowiązana informować obywateli o kwestiach finansowych
(zapobiega to, tzw. asymetrii informacji, gdzie politycy posiadając większą
wiedzę mogą przemilczeć skutki swoich decyzji, bądź wręcz wmówić wyborcom
ich nieprawdziwe wyniki);
Komisja wysuwa własne propozycje, które konkurują z propozycjami parlamentu
(parlamentów kantonalnych). Dzięki temu rząd traci monopol na ustalanie
terminarza dyskusji politycznej. Zmniejsza się pole manipulacji wyborcami,
lansując wygodne dla siebie kwestie tuż przed wyborami, a niewygodne po;
Komisja konkuruje z rządem o propozycje bardziej odpowiadające potrzebom
obywateli (przypominam, że każda ustawa w Szwajcarii musi/może zostać
zatwierdzona/odrzucona w referendum!);
Komisja nie ma interesu w „interesach klasy politycznej”. Członkowie komisji są
wybierani lub/i odrzucani przez obywateli (a nie partie!). Mogą jednak pozostać
w urzędzie tak, długo jak długo cieszą się zaufaniem obywateli. Dzięki temu są
mniej narażeni na różnego rodzaju partyjne interesy. Lepiej pełnią rolę opozycji,
ponieważ jedynie od ich dobrej pracy zależy los ich stołka.
Oczywiście nie każdy kanton ma tak zorganizowane komisje kontrolujące
wydatki. Panuje przecież zupełna autonomia i każdy kanton/gmina organizuje się
według własnego uznania. Jednak w zależności od tego ile z powyższych punktów
spełnia dana komisja, takie też są efekty jej pracy.
Oprócz ogromnej autonomii kantonów, ich wolności fiskalnej oraz konkurencji
podatkowej, Szwajcaria różni się od większości państw szczególnym systemem
politycznym. Jego głównym filarem jest demokracja bezpośrednia, opierająca się
na instytucji referendum. Dzięki niemu ostatnie słowo zawsze należy do
obywatela.
Niecierpliwych zapraszam na strony świeżo powstałego Stowarzyszenia
Demokracji Bezpośredniej: www.demokracjabezposrednia.org
Źródła:
Charles B. Blankart. Öffentliche Finanzen in der Demokratie 6. Auflage. 2006
München. s. 608;
6
Wygodne życie za europejskim biurkiem. URL:
http://www.rp.pl/artykul/16,103657.html (08-03-2008);
Finanzforum Schweiz (o.J.) In: Steuerehrlichkeit im internationalen Vergleich
(IMD World Competitiveness Yearbook 2002). URL:
http://www.forumfinanzplatz.ch/steuerehrlichkeit.jpg (07.08.2008);
Reiner Eichenberger und Mark Schelker (2007). Staatliche Leistungsfähigkeit in
globalisierter Gesellschaft In: Leistungsfähiger Staat dank Markt für Staat. Biel. s.
110;
Bundesverfassung der Schweizerischen Eidgenossenschaft (01.01.2008). ULR:
http://www.admin.ch/ch/d/sr/101/a141.html (08.03.2008);
Forum Finanzplatz Schweiz (o.J). URL:
http://www.forumfinanzplatz.ch/newsletter_d_03_2.pdf (07.03.2008);
Szczerze polecam również książkę pt. „The New Democratic Federalizm for
Europe. Functional, Overlapping and Competing Jursdictions” Bruno S. Frey,
Reiner Eichenberger.
Fribourg, listopad 2008,
Jordan Cibura
++++++++++++++++++++
całośc na http://raportnowaka.pl/doc/Publikacja%20SWD.pdf
Publikacje internetowe Jordana Cibury grudzień 2007 – maj 2011
1. Nie znam Cię, prezydencie! - polityka po
alpejsku
Parlamentarzyści dojeżdżają do pracy rowerami, a
prezydenci jeżdżą pociągami, drugą klasą... To nie
sen. To szwajcarska rzeczywistość. Politycy mają tak
ograniczoną władzę, że często nawet nie warto znać
ich nazwisk.
Jak na tę porę dnia było jeszcze sporo pustych miejsc.
Siedziałem pod oknem. Lubię patrzeć na góry i czuć
spokój, który emanuje z ich zaśnieżonych szczytów...
Pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji. Przez cztery minuty
obserwowałem bez pośpiechu wsiadających podróżnych.
- C'est libre? - spytał ktoś.
Wyrwany z przyjemnej zadumy, szybko odwróciłem głowę. Napotkałem
serdeczny uśmiech i miłe oczy, uprzejmie pytające o wolne miejsce. Szybko
odparłem, że oczywiście, można się przysiąść. Chwilę przyglądałem się mojemu
współtowarzyszowi podróży. Kogoś mi przypominał, nie wiedziałem kogo, ale
byłem pewien, że już kiedyś widziałem tę twarz w gazetach. Jednak ze względu
na mój toporny francuski, nie odważyłem się zagadnąć i wybadać, kim jest mój
tajemniczy sąsiad. Starszy pan wyjął gazetę, a ja powróciłem do podziwiania
krajobrazu… Tak oto przegapiłem okazję na rozmowę z prezydentem Szwajcarii.
Zupełnie nieświadomie spędziłem kilkadziesiąt minut z Josephem Deissem,
ówczesnym prezydentem Konfederacji Szwajcarskiej. Czy znacie to nazwisko?
Czy kojarzą się Wam z kimś, takie osoby jak: Samuel Schmid, Moritz
Leuenberger, Micheline Calmy-Rey? Podejrzewam, że są Wam one równie
nieznane jak mnie przed kilkoma laty. A są to - w kolejności urzędowania - głowy
państwa szwajcarskiego. Dlaczego jednak nie są znani? Dlaczego nie mówi się o
nich?
Choć przez tutejsze banki przelewają się ogromne sumy pieniędzy, wielkie
międzynarodowe koncerny tu płacą podatki, a wiele światowych decyzji jest
podejmowanych właśnie u Helwetów, to nie mamy zielonego pojęcia, kto rządzi
tym krajem!
- Szczerze mówiąc, również wielu Szwajcarów musi się chwile zastanowić nad
nazwiskiem aktualnego prezydenta. I wiecie co? To jest właśnie najpiękniejsze!
Demokracja bezpośrednia
Politycy mają tak ograniczoną władzę, że często nawet nie warto znać ich
nazwisk. Każdą ustawę uchwaloną przez parlament można przecież odrzucić za
pomocą referendum. Jeśli ustawa nie dotyczy zmian konstytucyjnych, wystarczy
zebrać jedynie 50 tys. podpisów w ciągu 100 dni. W przypadku zmian
3
konstytucyjnych ustawa musi zostać zatwierdzona przez obywateli, poprzez
referendum (tzw. referendum obowiązkowe). W takim systemie, gdzie decyzje
„rządzących” nie są ostateczne, korupcja nie ma większego sensu. Tym bardziej,
że istnieje jeszcze jeden mechanizm szwajcarskiej demokracji bezpośredniej,
który może narobić wiele zamieszania w rachubach polityków. Jest nim
inicjatywa społeczna. Aby wylansować referendum, dotyczące konkretnej
inicjatywy, wystarczy zebrać 100 tys. podpisów w przeciągu dwóch lat. To
gwarantuje, że decyzje podejmuje zawsze obywatel i to właśnie on ma
ostateczny głos. Dlatego nic w tym nadzwyczajnego, jeśli nazwiska sprawujących
najważniejsze urzędy w państwie są mało istotne. Takie są zalety demokracji
bezpośredniej.
Politycy
Pewnie się zastanawiacie, jak to możliwe, że spotkałem prezydenta Szwajcarii w
pociągu? To jest jedna z wielu ciekawostek tego małego alpejskiego kraju. Pełna
szwajcarska demokracja bezpośrednia odbiera prawie zupełnie władzę
„rządzącym”, a co za tym idzie degraduje zawód „polityka” do rangi mniej lub
bardziej pospolitego zawodu. Parlament u Helwetów jest najtańszym
parlamentem w Europie. Jak to kiedyś zabawnie sformułowali dziennikarze
szwajcarskiego radia: „tańszy niż bilet do kina, a często dostarcza więcej
zabawy. Szwajcarski parlament kosztuje pojedynczego obywatela około ośmiu
franków na rok (…)".
Chyba na całym świecie politycy mają taką właściwość, że dostarczają swoim
wyborcom wielu niezapomnianych wrażeń. W Szwajcarii oczywiście nie jest
inaczej. Nigdzie nie ma bowiem ludzi doskonałych, jednak tutaj nie kasują oni
horrendalnych „diet”, nie mają służbowych samochodów, domów, „borówek”
(urzędników BOR), etc… Miesięczna pensja parlamentarzysty jest o około 50
proc. większa od średniej krajowej, ale mniejsza niż trzykrotność minimalnego
wynagrodzenia. Według polskich realiów, nasz polityk zarabiałby mniej niż 4 tys.
zł, licząc według średniej krajowej lub też mniej niż 2800 zł, gdy policzymy
według minimalnego wynagrodzenia. Jest więc rzeczą zupełnie normalną, że
politycy, nawet ci najbardziej znani, dojeżdżają do pracy tramwajem lub na
rowerze, robią zakupy w supermarketach i chodzą swobodnie po ulicach, nie
wiedząc i nie obawiając się o własne życie. Nikt przecież im nie zagraża, są
jedynie urzędnikami i wypełniają swoje funkcje, mniej lub bardziej starannie, jak
każdy inny pracownik.
Czy jest możliwe, aby w Polsce nasi deputowani mogli chodzić bezpiecznie po
ulicach, jeździć spokojnie tramwajami i autobusami? Być może istnieje jakiś
sposób, by zapewnić takie bezpieczeństwo naszej elicie politycznej? Myślicie, że
można brać przykład z tej malowniczej alpejskiej krainy?
Fribourg, grudzień 2007, Jordan Cibura
2. Podatki to haracz czy dobrowolna składka? A
tak jest w Szwajcarii.
W przeciwieństwie do Polaków, Szwajcarzy sami
decydują o losie swoich podatków. Dzięki
demokracji bezpośredniej, federalizmowi i
konkurencji podatkowej potrafią wycisnąć z
każdego franka więcej niż my z naszych złotówek.
Dlaczego?
4
Jedna osoba płaci, druga rozporządza jej pieniędzmi, a trzecia z nich korzysta.
Taką sytuację podręczniki nazywają instytucjonalną inkongruencją
(Institutionelle Inkongruenz [1]). Brzmi skomplikowanie, lecz działa bardzo
prosto, a skutki takiej niezgodności odczuwają na własnej skórze nieszczęśni
podatnicy. Politycy z nieukrywaną przyjemnością rządzą się „składkami”
wyborców, stawiając „nieopatrznie” świątynie, wysyłając uzbrojonych
„ochotników” na niebezpieczne wakacje do ciepłych krajów, rozdając prezenty na
„beciki"..., przy tym nie pytając się o zdanie tych, których pieniądze
sprzeniewierzają. Tak działa ten mechanizm, naturalnie - nie tylko w Polsce[2].
Oczywiste jest, że inne decyzje będą podejmowane, jeśli jedna i ta sama osoba
(lub grupa osób), płaci, rozporządza i korzysta ze swoich pieniędzy. Przecież, to
ona wie najlepiej, a nie jakiś urzędas centralistycznego państwa (sic!), czego jej
naprawdę potrzeba!
Federalizm szwajcarski
Tego zdania są również Helweci i tak też jest zorganizowane ich państwo.
Szwajcaria jest podzielona na 26 Kantonów funkcjonujących niczym małe
państewka, z własną konstytucją i policją oraz 2890 gminami, a każda z nich
poza ogromną autonomią polityczną cieszy się również swobodą fiskalną. Jedną
część podatków płaci się federacji, drugą kantonowi, a trzecią gminie. Gminy i
kantony samodzielnie ustalają wysokość swoich podatków, zgodnie z wolą i
potrzebami mieszkańców. Oni też na drodze referendum zgadzają się, bądź nie,
na zmiany podatkowe.
Konkurencja podatkowa - Steuerwettbewerb
Warto wspomnieć, że kantony i gminy konkurują między sobą, jeśli chodzi o
podatki. Ten tzw. „Steuerwettbewerb” powoduje dużą presję, aby sensownie
wykorzystywać środki. Cała zabawa polega na tym, aby za jak najmniejsze
pieniądze oferować jak najwięcej. Dlatego też wiele kantonów eksperymentuje w
różnoraki sposób, usprawniając administrację i organizację instytucji oraz system
i strategię podatkową. Niewidzialna ręka rynku działa i jeśli któremuś z nich uda
się coś ulepszyć, przejmują to inne kantony. Skutkiem tego administracja
szwajcarska należy do jednej z najtańszych na świecie.
Poza tym, ponieważ gmina, a właściwie mieszkańcy gminy (!) sami decydują na
co chcą przeznaczyć swoje podatkowe franki, to trafiają one tam, gdzie trafić
powinny. Teoretycznie, jeśli mieszkańcy zadecydowaliby radykalne obniżenie
podatków, bądź wręcz zaprzestanie ich płacenia, oraz organizacji dóbr
publicznych (dróg, szkół, szpitali, policji etc.) w inny sposób, to gmina musiałaby
się pogodzić z taką decyzją jej mieszkańców. Ciekawostką jest, że ta zasada
panuje nie tylko na poziomie gmin i kantonów, ale również na poziomie federacji.
Raz na dziesięć lat przeprowadzana jest generalna rewizja i mieszkańcy mogą nie
wyrazić zgody płacenia podatków federalnych (tzw. „Bundessteuer”)!
Z Fiskusem za pan brat
Patrząc z perspektywy niedawnych afer podatkowych u naszych niemieckich
sąsiadów, wydaje się wręcz niesamowite, że Helweci należą do jednych z
najuczciwszych podatników na świecie [3]! Mimo że podatek jest pobierany raz
rocznie (a nie jak w Polsce przy każdej wypłacie) oraz mimo faktu, że dzięki
tajemnicy bankowej zawsze można „zapomnieć” o jakimś koncie, do którego
fiskus nie ma żadnego dostępu, to jednak deklaracje podatkowe są wypełniane
uczciwie. Duży wpływ mają na to takie czynniki, jak wysokość podatków,
5
decentralna organizacja oraz instytucje demokracji bezpośredniej umożliwiające
kontrolę środków, zaufanie do Parlamentu (-ów) i inne…
Jest to zupełnie sprzeczne z praktykami krajów totalitarnych i/lub
centralistycznych, gdzie mało, kto wierzy w sens opłacania marnotrawnego
państwa i gdzie jedyną metodą egzekwowania prawa podatkowego - są represje,
kary, permanentne ograniczenie prywatności, kontrola oraz nadzór.
Szwajcarzy stawiają na „richtige Anreize” – odpowiednie bodźce. Nagrody mają
większy skutek, niż kary, wie to każdy odpowiedzialny rodzic. Dlatego też
zamiast ścigać i karać (oczywiście istnieją kary, Szwajcaria to nie bajka)
nagradza się podatników za uczciwe wypełnienie deklaracji, oddając tzw.
Verrechnungssteuer, który jest zapobiegliwie pobierany od zysków kapitałowych.
W 99 proc. przypadków nie opłaca się ukrywać takich zysków, gdyż podatek od
nich jest niższy aniżeli wysokość „Verrechnungssteuer”.
Kontrola wydatków - Rechnungshof
Jeszcze jedną ważną instytucją pilnującą efektywnego gospodarowania środkami
podatników jest, tzw. Rechnugnsprüfungskommision (Rechnungshof). Komisja
nadzorująca wydatki. W zależności od kantonu, ma ona różne kompetencje i
różne zadania. Prоf. Reiner Eichenberger, badacz federalizmu Szwajcarskiego,
wyszczególnił kilka punktów, które mają pozytywny wpływ na prace takiej
komisji [4]. Najważniejsze to:
Komisja jest zobowiązana informować obywateli o kwestiach finansowych
(zapobiega to, tzw. asymetrii informacji, gdzie politycy posiadając większą
wiedzę mogą przemilczeć skutki swoich decyzji, bądź wręcz wmówić wyborcom
ich nieprawdziwe wyniki);
Komisja wysuwa własne propozycje, które konkurują z propozycjami parlamentu
(parlamentów kantonalnych). Dzięki temu rząd traci monopol na ustalanie
terminarza dyskusji politycznej. Zmniejsza się pole manipulacji wyborcami,
lansując wygodne dla siebie kwestie tuż przed wyborami, a niewygodne po;
Komisja konkuruje z rządem o propozycje bardziej odpowiadające potrzebom
obywateli (przypominam, że każda ustawa w Szwajcarii musi/może zostać
zatwierdzona/odrzucona w referendum!);
Komisja nie ma interesu w „interesach klasy politycznej”. Członkowie komisji są
wybierani lub/i odrzucani przez obywateli (a nie partie!). Mogą jednak pozostać
w urzędzie tak, długo jak długo cieszą się zaufaniem obywateli. Dzięki temu są
mniej narażeni na różnego rodzaju partyjne interesy. Lepiej pełnią rolę opozycji,
ponieważ jedynie od ich dobrej pracy zależy los ich stołka.
Oczywiście nie każdy kanton ma tak zorganizowane komisje kontrolujące
wydatki. Panuje przecież zupełna autonomia i każdy kanton/gmina organizuje się
według własnego uznania. Jednak w zależności od tego ile z powyższych punktów
spełnia dana komisja, takie też są efekty jej pracy.
Oprócz ogromnej autonomii kantonów, ich wolności fiskalnej oraz konkurencji
podatkowej, Szwajcaria różni się od większości państw szczególnym systemem
politycznym. Jego głównym filarem jest demokracja bezpośrednia, opierająca się
na instytucji referendum. Dzięki niemu ostatnie słowo zawsze należy do
obywatela.
Niecierpliwych zapraszam na strony świeżo powstałego Stowarzyszenia
Demokracji Bezpośredniej: www.demokracjabezposrednia.org
Źródła:
Charles B. Blankart. Öffentliche Finanzen in der Demokratie 6. Auflage. 2006
München. s. 608;
6
Wygodne życie za europejskim biurkiem. URL:
http://www.rp.pl/artykul/16,103657.html (08-03-2008);
Finanzforum Schweiz (o.J.) In: Steuerehrlichkeit im internationalen Vergleich
(IMD World Competitiveness Yearbook 2002). URL:
http://www.forumfinanzplatz.ch/steuerehrlichkeit.jpg (07.08.2008);
Reiner Eichenberger und Mark Schelker (2007). Staatliche Leistungsfähigkeit in
globalisierter Gesellschaft In: Leistungsfähiger Staat dank Markt für Staat. Biel. s.
110;
Bundesverfassung der Schweizerischen Eidgenossenschaft (01.01.2008). ULR:
http://www.admin.ch/ch/d/sr/101/a141.html (08.03.2008);
Forum Finanzplatz Schweiz (o.J). URL:
http://www.forumfinanzplatz.ch/newsletter_d_03_2.pdf (07.03.2008);
Szczerze polecam również książkę pt. „The New Democratic Federalizm for
Europe. Functional, Overlapping and Competing Jursdictions” Bruno S. Frey,
Reiner Eichenberger.
Fribourg, listopad 2008,
Jordan Cibura
++++++++++++++++++++
całośc na http://raportnowaka.pl/doc/Publikacja%20SWD.pdf
lato 2011 * A n t y s o c j a l
Następnego roku po poznaniu Lukrecji wybrałem się tam na ryby na długi majowy weekend. Było to jeszcze za komuny i trzeci maja był normalnym dniem pracy ale pierwszy dzień tego miesiąca wypadł w piątek więc warto było wypuścić się na trzy dni, tym bardziej że w poniedziałek miałem zajęcia dopiero w południe więc mogłem wracać tego dnia rano bez mordowania się w niedzielnym wieczornym koszmarze na „szosie gdańskiej”. Wraz ze mną w czwartkowe popołudnie jechał wtedy moim wyrobem samochodopodobnym marki Fiat 126p przyjaciel M, wspomniany już tu przeze mnie jako autor idei karania za znęcanie się nad zwierzętami kastracją ceramiczną. Andrzej poza właściwym stosunkiem do braci mniejszych posiada też rozliczne inne umiejętności. Do których trzeba też zaliczyć dar nadawania ludziom i zjawiskom niezwykle celnych aczkolwiek rzadko kiedy cenzuralnych nazw oraz prowokowania samą swoją obecnością wydarzeń niezwykłych. Wczesnym czwartkowym popołudniem wyruszyliśmy w drogę. Mój towarzysz podróży nie zdążył zjeść porządnego obiadu więc ostrzył sobie zęby na kolacyjną jajecznicę z wiejskich jaj od prawdziwych kur chodzących po podwórku. Gdy dojechaliśmy na miejsce i przywitaliśmy się z gospodarzami, spytałem panią domu o możliwość zakupu kilku jajek. Na co usłyszałem: - Wiesz, tego roku kury fatalnie nam się niosę. Mam tylko pięć jajek i mogę ci odstąpić dwa bo reszty potrzebuje w kuchni. Podziękowałem i za to. Kolację zjedliśmy z własnych wiktuałów a na deser mieliśmy po wspaniałym jajku na miękko. Nadmuchaliśmy ponton, wrzuciliśmy go na bagażnik dachowy i poszliśmy się zdrzemnąć przed porannym połowem. Gdy budzik postawił nas na nogi z godzinę przed wschodem słońca, wyszedłem na podwórko. I wtedy z kurnika dobiegły mnie odgłosy jakiejś awantury. Po chwili pod drzwiami pojawił się łaciaty koci ogonek a za nim wynurzyła się cała Lukrecja poruszająca się na biegu wstecznym. Po czym usiadła na trawie i ostrożnie przełożyła łapkami przez próg okazałe jajo. Mimo woli roześmiałem się. Kicia obejrzała się z niepokojem ale widząc że to ja podeszła z zadartym ogonkiem i przywitała się wycieraniem o nogi. Po czym zaczęła ostrożnie przetaczać jajko po trawie w kierunku stodoły. Poszedłem za nią. Ponowna przekładka przez próg i w końcu skarb wylądował w miejscu gdzie leżały jej kocięta. Znajdował się tam talerz. Lukrecja umieściła jajko na talerzu, wprawnym uderzeniem wbiła pazurki w skorupkę i otworzyła je. Maluchy natychmiast podeszły i wychłeptały przysmak. A wtedy zapobiegliwa mama zabrała skorupki z talerzyka i zakopała je głęboko w sianie. Gdy koło dziesiątej wróciliśmy z połowu w doskonałych humorach bo trafiły nam się trzy porządne węgorze, kury chodziły już po podwórku. A gospodarz pytał wnuczkę czy nie przylazł tu aby kogut sąsiadów i nie było bijatyki. Bowiem ich władca kurzego haremu miał pokancerowany grzebień. Widocznie stanął w obronie jajka. W niedzielę wieczorem odnieśliśmy ponton do stodoły. Rozgarnąłem wiosłem siano i w owym kocim śmietniku znalazłem całe mnóstwo skorup. Zagadka słabego niesienie się kur została wyjaśniona. Oczywiście nie puściłem o tym pary z ust. Stary Niedźwiedź
|
10 lipca 2011 |
Wydarzenia na arenie politycznej ostatnimi czasy jedynie żenują lub wręcz budzą odruch wymiotny. Najlepszym przykładem może być wielka heca związana z polską „prezydencją” w eurokołchozie i wyrzucanie w błoto kolejnych pieniędzy podatników na głupie i głupsze hece dla „uczczenia” takowej. Jednym z wodzirejów tejże hucpy zrobiono niejakiego Wojewódzkiego, nagradzając go „za całokształt” (jak na PRL-bis przystało) i darując niedawny rasistowski wygłup. Na terenie Polski najlepiej chyba skomentował to pan Ludwik Dorn wtykając w zadki flagi unijne figurkom Kuby gminnej, Kuby powiatowej i Kuby wojewódzkiej. Zaś w europarlamencie MAK Donald wygłosił wyjątkowo głupie (nawet jak na niego) przemówienie o świetlanej przyszłości ZSRE, zapominając że nie jest na parteitagu PO i na widowni nie zasiada jedynie "aktyw" PO oraz młode wykształcone z wielgich miastów. Nigel Farage odniósł się do tej błazenady wytykając „płemiełowi” przemilczenia lub zwykłe kłamstwa. Ale „merdia” starały się za dużo o tym nie mówić aby nie psuć nastroju. Bo w IV Rzeszy przecież ma być „gemütlich”. Dlatego pozwolę sobie zmienić tradycyjną tematykę wpisów i zająć się tak miłymi wspomnieniami jak te związane z „braćmi mniejszymi”. Spośród przedstawicieli gatunku Felis Domesticus nie będących członkami mojej rodziny, najmocniej w mojej pamięci zapisała się kotka gospodarzy u których spędzałem na Mazurach urlopy zanim dorobiłem się tam własnej chatki. Nazywała się Lukrecja i była założycielką całej kociej dynastii w tym gospodarstwie. Wspaniała matka i babcia (wzorowo troszczyła się nie tylko o swoje kocięta ale i o potomstwo córek i wnuczek), w ich obronie potrafiła zdobyć się również na czyny heroiczne o czym wspomnę w kolejnym odcinku (a może i odcinkach). Poznałem ją podczas urlopu. Po ugotowaniu spartańskiego obiadu (gulasz z konserwy, makaron, mizeria i piwo) wyszedłem przed próg wynajmowanej kanciapy (nie było w niej zlewu) i wylałem z garnka makaron na durszlak. Gdy nakładałem talerze, zauważyłem łaciatą czarno-białą kotkę która chłeptała z trawy „kluszczankę”. Więc czym prędzej znalazłem miseczkę, odłożyłem na nią trochę klusek, dołożyłem do nich galaretkę i łój z konserwy oraz kilka kawałków gulaszu. I wyniosłem to przed domek „kiciając” i tłumacząc że to dla niej. Podeszła natychmiast, część zjadła i na chwilę zniknęła. Ale zaraz wróciła prowadząc trójkę kociąt. Które wyczyściły miseczkę „na glanc”. Następnego dnia dała się zaprosić na śniadanie. I od tej pory utarła się nasza „świecka tradycja”. Symbolem wakacji jest dla mnie własnoręcznie gnieciony twaróg. Bo mam czas aby go spokojnie przygotować gdyż nigdzie sie nie spieszę. Więc po rozrobieniu sera ze śmietaną odkładałem na blaszany talerz kupiony w wiejskim sklepiku solidną porcję i dopiero wtedy doprawiałem resztę szczypiorem, posiekanymi rzodkiewkami, solą i pieprzem. Talerz początkowo wystawiałem za próg i wtedy otaczały go kocięta wyjadając dokąd sięgały ich pyszczki. Lukrecja czekała aż się najedzą i włączała się do konsumpcji zjadając to co było na środku. Na deser całe towarzystwo dostawało po kawałku kiełbasy lub salcesonu. Po tygodniu bractwo nabrało do mnie zaufania i po otwarciu drzwi wchodziło do pomieszczenia kuchennego wpatrując się w to co robię i czekając aż postawię na podłodze ich talerz. A gdy owego roku przyjechałem na jesienne podgrzybki i wieczorem przed snem podgrzałem mała sypialenkę termowentylatorem, Lukrecja przespacerowała się po łóżkach i widząc że jedno nie jest posłane wyszła. Po chwili klamka się ugięła, drzwi otworzyły (sztukę otwierania drzwi w obydwie strony miała opanowaną do perfekcji) i wmaszerowała wraz z przychówkiem. Zagoniła je na wolne łóżko a ja nakryłem towarzystwo bluzą od dresu. I do tej pory gdy pojawiałem się w tym gospodarstwie, natychmiast do tejże kanciapy przybywali mili goście. Dalszy ciąg nastąpi. Stary Niedźwiedź http://antysocjal.blog.onet.pl/ |
ANEX SUPER SPECIAL.
Nowy Ekran rozmawia w więzieniu z Bogdanem Goczyńskim
Subskrybuj:
Posty (Atom)