WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
niedziela, 7 sierpnia 2011
lato 2011 * A n t y s o c j a l
Następnego roku po poznaniu Lukrecji wybrałem się tam na ryby na długi majowy weekend. Było to jeszcze za komuny i trzeci maja był normalnym dniem pracy ale pierwszy dzień tego miesiąca wypadł w piątek więc warto było wypuścić się na trzy dni, tym bardziej że w poniedziałek miałem zajęcia dopiero w południe więc mogłem wracać tego dnia rano bez mordowania się w niedzielnym wieczornym koszmarze na „szosie gdańskiej”. Wraz ze mną w czwartkowe popołudnie jechał wtedy moim wyrobem samochodopodobnym marki Fiat 126p przyjaciel M, wspomniany już tu przeze mnie jako autor idei karania za znęcanie się nad zwierzętami kastracją ceramiczną. Andrzej poza właściwym stosunkiem do braci mniejszych posiada też rozliczne inne umiejętności. Do których trzeba też zaliczyć dar nadawania ludziom i zjawiskom niezwykle celnych aczkolwiek rzadko kiedy cenzuralnych nazw oraz prowokowania samą swoją obecnością wydarzeń niezwykłych. Wczesnym czwartkowym popołudniem wyruszyliśmy w drogę. Mój towarzysz podróży nie zdążył zjeść porządnego obiadu więc ostrzył sobie zęby na kolacyjną jajecznicę z wiejskich jaj od prawdziwych kur chodzących po podwórku. Gdy dojechaliśmy na miejsce i przywitaliśmy się z gospodarzami, spytałem panią domu o możliwość zakupu kilku jajek. Na co usłyszałem: - Wiesz, tego roku kury fatalnie nam się niosę. Mam tylko pięć jajek i mogę ci odstąpić dwa bo reszty potrzebuje w kuchni. Podziękowałem i za to. Kolację zjedliśmy z własnych wiktuałów a na deser mieliśmy po wspaniałym jajku na miękko. Nadmuchaliśmy ponton, wrzuciliśmy go na bagażnik dachowy i poszliśmy się zdrzemnąć przed porannym połowem. Gdy budzik postawił nas na nogi z godzinę przed wschodem słońca, wyszedłem na podwórko. I wtedy z kurnika dobiegły mnie odgłosy jakiejś awantury. Po chwili pod drzwiami pojawił się łaciaty koci ogonek a za nim wynurzyła się cała Lukrecja poruszająca się na biegu wstecznym. Po czym usiadła na trawie i ostrożnie przełożyła łapkami przez próg okazałe jajo. Mimo woli roześmiałem się. Kicia obejrzała się z niepokojem ale widząc że to ja podeszła z zadartym ogonkiem i przywitała się wycieraniem o nogi. Po czym zaczęła ostrożnie przetaczać jajko po trawie w kierunku stodoły. Poszedłem za nią. Ponowna przekładka przez próg i w końcu skarb wylądował w miejscu gdzie leżały jej kocięta. Znajdował się tam talerz. Lukrecja umieściła jajko na talerzu, wprawnym uderzeniem wbiła pazurki w skorupkę i otworzyła je. Maluchy natychmiast podeszły i wychłeptały przysmak. A wtedy zapobiegliwa mama zabrała skorupki z talerzyka i zakopała je głęboko w sianie. Gdy koło dziesiątej wróciliśmy z połowu w doskonałych humorach bo trafiły nam się trzy porządne węgorze, kury chodziły już po podwórku. A gospodarz pytał wnuczkę czy nie przylazł tu aby kogut sąsiadów i nie było bijatyki. Bowiem ich władca kurzego haremu miał pokancerowany grzebień. Widocznie stanął w obronie jajka. W niedzielę wieczorem odnieśliśmy ponton do stodoły. Rozgarnąłem wiosłem siano i w owym kocim śmietniku znalazłem całe mnóstwo skorup. Zagadka słabego niesienie się kur została wyjaśniona. Oczywiście nie puściłem o tym pary z ust. Stary Niedźwiedź
|
10 lipca 2011 |
Wydarzenia na arenie politycznej ostatnimi czasy jedynie żenują lub wręcz budzą odruch wymiotny. Najlepszym przykładem może być wielka heca związana z polską „prezydencją” w eurokołchozie i wyrzucanie w błoto kolejnych pieniędzy podatników na głupie i głupsze hece dla „uczczenia” takowej. Jednym z wodzirejów tejże hucpy zrobiono niejakiego Wojewódzkiego, nagradzając go „za całokształt” (jak na PRL-bis przystało) i darując niedawny rasistowski wygłup. Na terenie Polski najlepiej chyba skomentował to pan Ludwik Dorn wtykając w zadki flagi unijne figurkom Kuby gminnej, Kuby powiatowej i Kuby wojewódzkiej. Zaś w europarlamencie MAK Donald wygłosił wyjątkowo głupie (nawet jak na niego) przemówienie o świetlanej przyszłości ZSRE, zapominając że nie jest na parteitagu PO i na widowni nie zasiada jedynie "aktyw" PO oraz młode wykształcone z wielgich miastów. Nigel Farage odniósł się do tej błazenady wytykając „płemiełowi” przemilczenia lub zwykłe kłamstwa. Ale „merdia” starały się za dużo o tym nie mówić aby nie psuć nastroju. Bo w IV Rzeszy przecież ma być „gemütlich”. Dlatego pozwolę sobie zmienić tradycyjną tematykę wpisów i zająć się tak miłymi wspomnieniami jak te związane z „braćmi mniejszymi”. Spośród przedstawicieli gatunku Felis Domesticus nie będących członkami mojej rodziny, najmocniej w mojej pamięci zapisała się kotka gospodarzy u których spędzałem na Mazurach urlopy zanim dorobiłem się tam własnej chatki. Nazywała się Lukrecja i była założycielką całej kociej dynastii w tym gospodarstwie. Wspaniała matka i babcia (wzorowo troszczyła się nie tylko o swoje kocięta ale i o potomstwo córek i wnuczek), w ich obronie potrafiła zdobyć się również na czyny heroiczne o czym wspomnę w kolejnym odcinku (a może i odcinkach). Poznałem ją podczas urlopu. Po ugotowaniu spartańskiego obiadu (gulasz z konserwy, makaron, mizeria i piwo) wyszedłem przed próg wynajmowanej kanciapy (nie było w niej zlewu) i wylałem z garnka makaron na durszlak. Gdy nakładałem talerze, zauważyłem łaciatą czarno-białą kotkę która chłeptała z trawy „kluszczankę”. Więc czym prędzej znalazłem miseczkę, odłożyłem na nią trochę klusek, dołożyłem do nich galaretkę i łój z konserwy oraz kilka kawałków gulaszu. I wyniosłem to przed domek „kiciając” i tłumacząc że to dla niej. Podeszła natychmiast, część zjadła i na chwilę zniknęła. Ale zaraz wróciła prowadząc trójkę kociąt. Które wyczyściły miseczkę „na glanc”. Następnego dnia dała się zaprosić na śniadanie. I od tej pory utarła się nasza „świecka tradycja”. Symbolem wakacji jest dla mnie własnoręcznie gnieciony twaróg. Bo mam czas aby go spokojnie przygotować gdyż nigdzie sie nie spieszę. Więc po rozrobieniu sera ze śmietaną odkładałem na blaszany talerz kupiony w wiejskim sklepiku solidną porcję i dopiero wtedy doprawiałem resztę szczypiorem, posiekanymi rzodkiewkami, solą i pieprzem. Talerz początkowo wystawiałem za próg i wtedy otaczały go kocięta wyjadając dokąd sięgały ich pyszczki. Lukrecja czekała aż się najedzą i włączała się do konsumpcji zjadając to co było na środku. Na deser całe towarzystwo dostawało po kawałku kiełbasy lub salcesonu. Po tygodniu bractwo nabrało do mnie zaufania i po otwarciu drzwi wchodziło do pomieszczenia kuchennego wpatrując się w to co robię i czekając aż postawię na podłodze ich talerz. A gdy owego roku przyjechałem na jesienne podgrzybki i wieczorem przed snem podgrzałem mała sypialenkę termowentylatorem, Lukrecja przespacerowała się po łóżkach i widząc że jedno nie jest posłane wyszła. Po chwili klamka się ugięła, drzwi otworzyły (sztukę otwierania drzwi w obydwie strony miała opanowaną do perfekcji) i wmaszerowała wraz z przychówkiem. Zagoniła je na wolne łóżko a ja nakryłem towarzystwo bluzą od dresu. I do tej pory gdy pojawiałem się w tym gospodarstwie, natychmiast do tejże kanciapy przybywali mili goście. Dalszy ciąg nastąpi. Stary Niedźwiedź http://antysocjal.blog.onet.pl/ |
ANEX SUPER SPECIAL.
Nowy Ekran rozmawia w więzieniu z Bogdanem Goczyńskim
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz