WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
niedziela, 4 września 2011
simple story * o rówieśniku Wałęsy
1
Ikar z Binkowa
Nowy rozdział
Dzieciństwo
Rodzina Bartłomiejczyków wywodzi się z Dobrzelowa, leżącego niedaleko
Bełchatowa
1
. Na początku XX w dziadek Czesława Jan Bartłomiejczyk zakupił dla
swoich synów z parcelacji majątku 34 morgi na terenie Kolonii Binków. Zakupioną
ziemię podzielił miedzy synów Adama i Józefa. Bracia pożenili się w jednym domu,
biorąc za żony siostry Józefę i Zofię Politańskie. Adam po odzyskaniu przez Polskę
niepodległości sprzedał ojcowiznę i wyjechał z żoną do Francji.
Czesław Bartłomiejczyk urodził się 1 lutego 1922 roku w małej wiosce Kolonia
Binków. Był najstarszym dzieckiem
2
Zofii (z domu Politańska) i Józefa
Bartłomiejczyków. Na chrzcie otrzymał imię Czesław. Ojciec wieloletni wójt
Bełchatowa i absolwent szkoły rolniczej, gospodarzył na 7,5 hektarach.
Gospodarstwo składało się z murowanego budynku mieszkalnego, stodoły i obory.
Czesław nie chodził do pierwszej klasy. Gdy okazało się, że w wieku 5 lat
nauczył się czytać i pisać, przeniesiono go od razu do drugiej. Jako dziecko potrafił
również pisać i mówić po hebrajsku. Nauczył się też grać na skrzypcach - wspomina
jego brat Benedykt Bartłomiejczyk.
W roku 1935 umarł ojciec. Osierocił 5 dzieci, czterech synów i 3 letnią
córeczkę Wandę. Czesław skończył właśnie szkołę powszechną w Bełchatowie i
rozpoczął naukę w gimnazjum w Piotrkowie.
Na początku lat trzydziestych ówczesna prasa, skrupulatnie odnotowywała
wszystkie sukcesy sławnych polskich lotników. Takie artykuły musiały rozbudzać
zamiłowanie młodzieży do lotnictwa. Może atrykuły o Żwirce i Wigurze czytane w
szkolnej bibliotece wpłynęły na decyzję Czesława by zostać lotnikiem? Może odgłos
przelatującego samolotu zrodził w nim marzenia o lataniu? Może w „Strzelcu” lub w
ZHP, których był członkiem, dowiedział się o Szkole Podoficerów Lotnictwa dla
Małoletnich w Bydgoszczy? - zastanawia się brat. - Po ukończeniu drugiej klasy
gimnazjum, złożył papiery. Postanowił spróbować.
Szkoła lotnicza
Tworzące się lotnictwo II Rzeczypospolitej szczególnie w początkowym okresie
opierało się głównie na weteranach pierwszej wojny światowej. Wojsko więc,
potrzebowało młodych pilotów, którzy byliby dobrze wyszkoleni. Jedynym
sposobem, by to zrealizować, było stworzenie odpowiedniej dla młodych chłopców
szkoły. Szkoła została powołana do życia rozkazem Ministerstwa Spraw Wojskowych
1W 1931 roku ludność miasta liczyła 8.932 mieszkańców, z czego 46,6% stanowili Polacy, 44,5 % Żydzi, 9% -
Niemcy i 0,1% inne narodowości. Wieś została włączona do Bełchatowa. Osiedla mieszkaniowe pobudowane
na miejsce wsi przyjęło nazwę os. Binków i os. Słoneczne. Gospodarstwo znajdowało się przy dzisiejszej ul.
Dalekiej.
2
Najstarszą siostrą była Jadwiga. W wyniku poparzeń zmarła przeżywszy 2 lata. 2
L. 8635/30 z dnia 7-go sierpnia 1930-go roku.
3
. Rozkaz podpisał Szef Departamentu
Aeronautyki płk pil. L. Rayski. Szkoła Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w
Bydgoszczy powstała na bazie wykładowców z Centrum Wyszkolenia Technicznego
Lotnictwa. Pierwszym dowódcą eskadry szkolnej SPLdM w 1930-tym roku był kpt.
obs. Adam Juliusz Zaleski, a jego zastępcą był por. obs. Tadeusz Franciszek
Dzierzgowski. W 1933 roku powołano kpt. obs. A. J. Zaleskiego na stanowisko
komendanta szkoły. Stanowisko to zajmował najpierw w stopniu majora, a później
podpułkownika aż do wybuchu 2-giej wojny światowej.
Komendantowi Szkoły powierzono zarządzanie naborem. Chętni do niego
składali podania o przyjęcie. Szkoła przyjmowała chłopców w wieku od 16-tu do18-tu
lat. Do podania o przyjęcie, trzeba było dołączyć świadectwo ukończenia co najmniej
siedmiu klas szkoły podstawowej, oraz świadectwo lekarskie wystawione przez
najbliższy szpital garnizonowy, gdzie specjaliści badali głównie wzrok, słuch i system
nerwowy.
Ustalono jedynie limit przyjęć. Ilość przyjętych słuchaczy nie powinna
przekraczać 100 osób. Eskadra stanowiła jeden rocznik szkolny. W 1936 roku, do
szkoły przyjęto aż trzystu uczniów, tworząc dwie eskadry. Rok później część szkoły
została przeniesiona do Świecia nad Wisłą. Odtąd rocznikiem szkolnym był dywizjon,
składający się z dwóch eskadr. Eskadrę zaś podzielono na trzy plutony, a każdy
pluton na dwie drużyny. Dowódcami plutonów byli oficerowie lub chorążowie,
natomiast drużynowymi byli instruktorzy kaprale, a później nawet i sierżanci. Tak już
pozostało aż do wybuchu drugiej wojny światowej.
O szkole krążyła opinia, że trudniej się do niej dostać niż do szkoły aktorskiej.
Ilość kandydatów ubiegających się o przyjęcie wzrastała z każdym rokiem z setek, do
tysięcy. Szkolenie kadr lotniczych było kosztowne. Wybierano najlepszych z
najlepszych. Kandydaci, oprócz sprawności fizycznej i wymaganych talentów musieli
się wyróżniać także sumiennością, wysokim poczuciem odpowiedzialności, odwagą.
Wiosną 1938 roku 16 letni Czesław, pojechał na badania do Warszawy. Werdykt
lekarzy z Centrum Badań Lekarskich Lotnictwa
4
, którzy decydowali o przydatności
kandydata, był pozytywny. Pierwszy etap eliminacji miał więc za sobą. Drugą turę
egzaminów tak opisywał Mieczysław J. Hasiński:
Dalsze eliminacje następowały podczas dwudniowych egzaminów, ustnych i
pisemnych z języka polskiego, matematyki, historii i geografii, a dalej podczas badań
sprawności umysłowej i fizycznej. Wyniki biegu na 100 metrów, skoku w dal i wzwyż,
oraz inne wyczyny sportowe, mogły również zaważyć o przydatności kandydata do tej
Szkoły. Początkiem kariery lotniczej każdego ucznia, były dwudniowe wstępne i
konkursowe egzaminy. Specjalistyczne szkolenie w różnych specjalnościach
wojskowych jest kosztowne. W górnej strefie wydatków znajduje się szkolenie kadr
lotniczych. Egzaminy wstępne wyłaniały chłopców najinteligentniejszych,
najzdolniejszych a zarazem o najlepszym poziomie tak fizycznym, jak i umysłowym
oraz Tych, którzy wyróżniali się wysokim poczuciem odpowiedzialności. Po
3
Mieczysław J. Hasiński, Historia Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich z Bydgoszczy, ŚwieciaKrosna England 1981 str. 9
4
Potocznie wśród lotników „Cebula” 3
ukończeniu egzaminów następowała zbiórka kandydatów przed kancelarią, gdzie z
przyspieszonym biciem serca, kandydaci oczekiwali na wyniki tych egzaminów.
Tych, którym się nie powiodło - odwożono na dworzec kolejowy, skąd wracali do
domów rodzinnych. Natomiast na tych, którzy pomyślnie przeszli przez sito
egzaminów, czekało wiele niespodzianek.
Najpierw wizyta u koszarowego fryzjera, który strzygł włosy "na pałę". Gdy jeden
spojrzał na drugiego, albo pękał ze śmiechu, albo zbierało się mu na płacz pocieszano
skwapliwie. Z kolei następował marsz do magazynu, gdzie fasowano mundury, buty,
menażki, niezbędniki (igła i nici), chlebaki, maski gazowe, oraz tornistry, jak i koce i
wsypy do sienników. Nie zawsze wszystkie części umundurowania pasowały. Jednych
mundury były nieco za obszerne, zaś inni ledwie się w nie mieścili
5
.
Tak zaczęła się przygoda Czesława Bartłomiejczyka z wojskiem.
Wystarczyło założyć nowiutki mundur, by z ucznia przemienić się w kadeta SLPdM w
Świecku.
Jednocześnie trwały prace przy budowie nowoczesnego ośrodka w Krośnie,
wchodzącego w skład Centrum Wyszkolenia Lotnictwa Nr 2 w Bydgoszczy jako
Szkoła Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich. Pomimo trudności finansowych już w
sierpniu 1938 roku gotowa była część budynków, których oddanie do użytku
zaplanowano na listopad tego roku. Równocześnie Szef Administracji Armii
zdecydował się na przeniesienie do Krosna CWL Nr 2 oraz Szkoły Podoficerów
Lotnictwa dla Małoletnich, w terminie miedzy 15 sierpnia a 1 grudnia 1938 roku. Tak
wiec początek roku szkolnego nowo upieczonego kadeta Czesława Bartłomiejczyka,
zastał na przeprowadzce do nowych obiektów. Niestety, nie było to łatwe. Niektóre
budynki, a zwłaszcza drogi dojazdowe, nie zostały skończone. W listopadzie 1938
roku zakończyła się przeprowadzka Szkoły do nowych obiektów w Krośnie. Łącznie z
latami szkolenia, które zostało rozpoczęte jeszcze poza Krosnem, były to: rocznik
pierwszy 1938, rocznik drugi 1937 oraz trzeci 1936.
Wzorując się częściowo na innych szkołach, opracowano trzyletni program
szkolenia. Program ten, dla uczniów rocznika pierwszego obejmował dwa rodzaje
zajęć. Pierwsze z nich wykładali nauczyciele - oficerowie rezerwy i były to
przedmioty ogólnokształcące. Metody nauczania przedmiotów ogólnokształcących
wzorowano na pracy szkół średnich i dążono do uzyskania poziomu szóstej klasy
ówczesnego gimnazjum, czyli małej matury. Nauka stała na wysokim poziomie i
dawała uczniom wiele tak pod względem wiedzy, jak i doświadczenia.
Oprócz przedmiotów ogólnokształcących, na pierwszym roku wykładano także
przedmioty wojskowe. Zajęcia te prowadzili zawodowi wojskowi. Wykładali
przedmioty ogólnowojskowe takie jak: musztra, szyki marszowe i natarcie,
wyszkolenie bojowe i strzeleckie, terenoznawstwo, topografia. Młodzież uczono także
walki na bagnety. Każdy kadet otrzymywał na stan broń. Była to bardzo uroczysta
chwila w życiu szkoły. Karabin i bagnet otrzymywali uczniowie osobiście, z rąk
Komendanta Szkoły. Od tej pory każdy z uczniów musiał pamiętać numer seryjny
swojej broni. Karabin musiał być utrzymany w nienagannej czystości. Broń
5
Mieczysław J. Hasiński, Historia Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich z Bydgoszczy Świecia-Krosna
England 1981 4
ulokowana była w specjalnych wnękach na korytarzach koszar obok każdej sali w
specjalnych do tego przystosowanych stojakach.
Program ten był jednakowy dla wszystkich uczniów bez względu na to jaką
później wybiorą specjalność. Zajęcia praktyczne oceniane były przez instruktorów „na
bieżąco”. Natomiast z teorii uczniowie składali egzaminy dwa razy w roku: po
pierwszym półroczu i pod koniec roku szkolnego. Najczęściej były to egzaminy ustne
i tylko sporadycznie pisemne.
Po zdaniu egzaminów kończących pierwszy rok, uczniowie wybierali jedną z
trzech specjalności lotniczych: pilot, strzelec pokładowy - radiotelegrafista oraz
mechanik pokładowy. Wyszkolenie uczniów drugiego rocznika obejmowało
przedmioty wyłącznie wojskowe i specjalizację w przedmiotach lotniczych.
Dodatkowo szkolono ich także na instruktorów podstawowych przedmiotów
wojskowych, by mogli szkolić rekrutów w pułkach lotniczych.
Uczniowie trzeciego rocznika pogłębiali swoje wybrane specjalności. Ćwiczyli się
także w szkoleniu rekrutów i zapoznawali się z organizacją sił zbrojnych. W ciągu
kursu składali przysięgę wojskową i wtedy otrzymywali stopień ucznia – szeregowca.
Czas tak był wypełniony nauką i ćwiczeniami, że chwil wolnych na rozrywkę, czy
odpoczynek pozostawało niewiele. Czyszczenie wyposażenia żołnierskiego, apele,
przeglądy, raporty, zbiórki, nauka własna i odrabianie zadań domowych tak
pochłaniały czas, że nieraz trudno było znaleźć przerwę na napisanie nawet krótkiego
listu do rodziny, czy na swobodną pogadankę z kolegami.
Szkoła posiadała charakter wojskowy i życie uczniów opierało się na twardej
dyscyplinie. Rozkazem dziennym wyznaczano dwóch uczniów na podoficera i
żołnierza służbowego, których służba trwała 24 godziny. Oni to odpowiedzialni byli
za utrzymanie czystości kwater, rejonu oraz czuwali aby program zajęć eskadry został
wykonany. Niektóre zajęcia nie należały do przyjemności, ale musiały być wykonane.
Było to czyszczenie koszar, dziedzińca, ubikacji, umywalni i klatek schodowych, a
także szorowanie szarym mydłem stołków i stołeczków.
Dokładny rozkład dnia i zwyczaje panujące w szkole tak opisywał Mieczysław J.
Hasiński:
Już o godzinie piątej rano w okresie letnim, a o wpół do szóstej — w okresie
zimowym, trębacz wygrywający pobudkę zrywał wszystkich z łóżek.
Pierwszą czynnością po opuszczeniu łóżek rano i ostatnią przed udaniem się na
spoczynek wieczorem było mycie się do pasa zimną wodą w umywalni. Wieczorem,
poza górną częścią ciała, uczniowie musieli się upewnić, aby mieć czyste nogi i resztę
ciała.
Czystość osobista była sprawdzana rano i wieczorem przez drużynowych i od czasu do
czasu przez lekarza szkoły. Inspekcja lekarska zazwyczaj wymagała całkowitego
zdjęcia ubioru w celu dokładnego zbadania stanu zdrowia. 5
Każdego ranka, poza niedzielą i świętem, przez pół godziny odbywała się
gimnastyka, zazwyczaj na zewnątrz. Tylko zła pogoda usprawiedliwiała
gimnastykowanie się w koszarach.
Codzienna gimnastyka poranna i szermierka z karabinem, lub sport popołudniowy,
wyrabiały tężyznę fizyczną i przyczyniały się do wyłowienia talentów sportowych
spośród uczniów, którzy z kolei tworzyli drużyny reprezentacyjne: piłki nożnej,
koszykówki, siatkówki, zespoły lekkoatletyczne, bokserskie i wioślarskie.
Władze szkolne zapewniały uczniom odpowiednią żywność. Dwa razy dziennie
kuchnia gotowała posiłki ze świeżych prowiantów. Jedzenie z puszek dawano tylko w
rzadkich wypadkach, głównie na ćwiczeniach polowych, obozie, podczas transportu
kolejowego. Jednym słowem, gdy uczniowie byli z dala od kuchni szkolnej. Wzrost i
waga każdego ucznia były sprawdzane regularnie.
Aby zapewnić zdrowie nóg, zwracano dużo uwagi na obuwie. Wiele ćwiczeń
wojskowych odbywało się w polu, terenie błotnistym, czy to na lotnisku, na mokrej
trawie. Chodziło więc o to, aby buty były wodoszczelne i wodoodporne. Pociągało to
za sobą nieprzyjemną, ale potrzebną czynność regularnego wcierania specjalnego
tłuszczu w skórę gwoździami podbitych trzewików. Trzewiki wodoszczelne po
opuszczeniu fabryki, po wtarciu tłuszczu, co pociągało niemało czasu i fizycznego
wysiłku, stawały się wodoodporne.
Jedynym dniem wolnym od zajęć była niedziela — dzień wytchnienia, na który
czekano cały tydzień z utęsknieniem. W niedziele rano, uczniowie w zwartych
formacjach maszerowali do garnizonowego Kościoła na Mszę Świętą. Potem można
było pisać listy, zająć się czytaniem jakiejś książki niezwiązanej z nauką lub wyjść na
przepustkę do miasta, aby je obejrzeć, czy też wstąpić do kina, czy teatru.
Tylko nienaganne sprawowanie się i dobre wyniki w nauce, upoważniały ucznia o
staranie się o przepustkę do miasta. O godzinie 13.00 przy bramie wyjściowej, na
wartowni, trzeba było poddać się ogólnej inspekcji oficerowi lub podoficerowi
służbowemu. Tutaj można było "podpaść" i przepustkę utracić. Odległość szkoły od
ośrodków miejskich była dość znaczna, dlatego podróż w obie strony zajmowała sporo
czasu. Siedem godzin "czasu wolnego", skrócone więc było inspekcją i podróżą. O
godzinie 20.00, wszyscy uczniowie musieli być z powrotem w swoich salach, by
przygotować się do snu. Światła na salach mieszkalnych gaszono o godzinie 21.00 i
odtąd obowiązywała cisza.
Obchody i święta narodowe nawiązujące do historii i tradycji naszego narodu
czczone były uroczystymi akademiami. Zwłaszcza podczas uroczystości
państwowych uczniowie szkoły byli podziwiani przez mieszkańców Krosna, defilując
ulicami miasta.
W obliczu zbliżającej się wojny, wiosną 1939 roku w Krośnie, gwałtownie
zmniejszono liczbę godzin wykładów z przedmiotów ogólnowojskowych, natomiast
więcej czasu poświęcano przedmiotom specjalistycznym oraz lotom szkoleniowym
6
.
Czas trwania urlopów został skrócony do siedmiu dni.
6
Intensyfikacja zajęć nastąpiła we wszystkich ośrodkach szkolenia lotniczego na terenie całego kraju. 6
W takich oto warunkach wypełnionych przeprowadzką do nowej szkoły i
różnorodnymi modyfikacjami programu nauczania, Czesław Bartłomiejczyk kończył
swój pierwszy rok w SPLdM. Nadchodziły, wakacje i upragnione latanie.
Chłopców, którzy zdecydowali się być pilotami, po przejściu gruntownych badań
lekarskich kierowano do Wojskowego Ośrodka Szybowcowego w Ustianowej, gdzie
byli kwalifikowani bądź nie, do kontynuowania swojej specjalności lotniczej.
Po ukończeniu kursu szybowcowego, Czesław wyjechał na zorganizowany dla
rocznika 1938 SPLdM obóz wypoczynkowy w Uhercach nad Starym Potokiem. Do
domu na przepustkę przyjechał tylko raz, właśnie po tym obozie. Przy pożegnaniu
powiedział rodzicom, że będzie wojna. Wtedy to rodzice i rodzeństwo widzieli go po
raz ostatni . Do Szkoły w Krośnie powrócił w połowie sierpnia. Zobaczył na terenie
szkoły rozstawione karabiny maszynowe i działka przeciwlotnicze.
Ponadto na terenie centrum stacjonowało sześć pułków lotniczych, złożonych z
absolwentów szkoły. Szkoła posiadała przydział wojenny i mimo braku samolotów
bojowych, była do dyspozycji dowódcy lotnictwa Armii "Karpaty". Na kilka dni przed
wybuchem wojny dowództwo centrum otrzymało rozkaz przeniesienia swoich
samolotów szkolnych typu RWD-8 i PWS-26 na lotnisko w Równem. Zadanie zostało
wykonane natychmiast. Kolejny rozkaz z dnia 31 sierpnia 1939 roku nakazywał
powrót tych samolotów. Umieszczono je z powrotem w hangarze drugiej grupy…
Miały być wykorzystane podczas zajęć praktycznych.
Cofnijmy się w czasie. Równocześnie z budową obiektów na krośnieńskim lotnisku,
powstawały również dwa lotniska pomocnicze: w Moderówce nieopodal Jasła oraz w
Leżanach koło Iwonicza Zdroju. Niestety, w 1938 roku trwały prace tylko przy
lotnisku w Moderówce. Zbudowano tu izbę chorych i postawiono kilka namiotów
służących jako kwatery, magazyny na paliwo, sprzęt, broń oraz hangary dla
zdemontowanych samolotów szkolnych RWD-8. Tam po raz pierwszy Czesław
zasiadł za sterami samolotu. W Moderówce wspólnie z kolegami spędził ostatnią
sierpniową noc w Polsce.
Nowy rozdział
Wojna
Wczesnym rankiem 1 września 1939 roku nad Krosno i Moderówkę przyleciały
trzy niemieckie eskadry, każda po 10 samolotów typu Dornier Do-17 F. Wszystkie
należały do 14 Pułku Lotnictwa Rozpoznawczego Luftwaffe. Zadaniem załóg
samolotów było zniszczenie pól wzlotów w Krośnie oraz Moderówce (co miało
uniemożliwić start myśliwców), a także przeprowadzenie ataku na lotniska w Dęblinie
i Radomiu.
Początkowo mieszkańcy okolic, nad którymi ukazały się niemieckie samoloty
wzięli je za polskie maszyny. Jednak, gdy zauważyli krzyże na skrzydłach oraz
swastyki zrozumieli, że to atak wrogiego lotnictwa.
W chwili ataku niemieckich samolotów około godziny 6 rano, chłopcy z 7
najstarszego1937 i najmłodszego rocznika 1939 przygotowywali się właśnie do
śniadania. Większość z nich przebywała w tym czasie na stołówce. Gdy usłyszeli ryk
samolotów i pierwsze wybuchy, wszyscy wybiegli na zewnątrz stołówki.
Błyskawicznie po pobraniu z magazynu karabinów i masek przeciwgazowych
schronili się w rowach przeciwodłamkowych.
Pierwszy nalot nie wyrządził większych szkód wśród personelu. Nikt nie zginął,
rannych: podoficera i dwóch uczniów szybko opatrzono. Niestety, lotnisko zostało
zupełnie "zorane" niemieckimi bombami. Do tego, na terenie całego lotniska leżało
wiele niewypałów. Kolejny nalot nastąpił przed południem, około godziny 11. Nad
krośnieńskim lotniskiem pojawiło się 9 samolotów typu Do-17 F. Maszyny leciały na
tyle wysoko, żeby ogień z działek przeciwlotniczych nie stanowił dla nich zagrożenia.
Nalot ten okazał się tragiczny dla obu stron. Jedna ze zrzuconych bomb trafiła w
środek rowu przeciwlotniczego, zabijając 10 osób. Trzy kolejne zmarły od ran w
szpitalu. Lotnictwo niemieckie również poniosło straty. Podczas porannego nalotu
dwie wrogie maszyny zderzyły się ze sobą, po czym jedna z nich uszkodzona
eksplodowała, natomiast druga musiała przymusowo lądować.
Już pierwsze poranne bombardowanie Moderówki okazało się tragiczne w
skutkach. Podczas ataku niemieckich samolotów na nieprzygotowane do obrony
lotnisko zginęło pięciu pilotów, a kilku innych zostało rannych. Ponadto zniszczony
został sprzęt, zgromadzone paliwo oraz 30 samolotów szkoleniowych typu RWD-8.
W ocalałych fragmentach zapisków jeden z kolegów Czesława - Stanisław Caliński
wspomina o 6 poległych i 14 rannych kolegach oraz o zniszczonych w wyniku nalotu -
17 samolotach RWD-8. Straty byłyby wyższe, na szczęście kilka chwil wcześniej
zdążono odwołać gimnastykę, zarządzić alarm i schronić się.
Rozpoczął się nieoficjalny proces ewakuacji szkoły, chłopcy zajęli się
pakowaniem sprzętu oraz transportowaniem go na stacje PKP i załadunkiem na
wagony.
Dopiero 4 września dotarł do dowództwa oficjalny rozkaz ewakuacji centrum.
Stacją docelową miał być Łuck na Wołyniu.
Rankiem 5 września rozpoczęła się ewakuacja SPLdM w kierunku na Rudnik. Z
krośnieńskiej stacji PKP zaczęły odjeżdżać w stronę Łucka towarowe pociągi ze
sprzętem i osobowe z uczniami, oficerami i kadrą. Po przybyciu na miejsce, sprzęt
został rozładowany i umieszczony w hangarach łuckiego lotniska oraz koszarach 24
Pułku Piechoty. Dowództwo i kadra szkoły zostały zakwaterowane we wspomnianych
budynkach. Gorzej mieli uczniowie. W trakcie ewakuacji szkoły koleją, nastąpił
kolejny nalot lotnictwa niemieckiego. Dalszą drogę przez Puszczę Biłgorajską odbyto
pieszo, a następnie ponownie koleją z tym, że skład pociągu został podzielony i
skierowany w różnych kierunkach. Rocznik 1938 dotarł do Łucka, gdzie ponownie
miał miejsce zmasowany atak lotniczy. W celu zmniejszenia potencjalnych strat,
plutony uczniów zostały rozproszone po okolicznych wsiach. Stąd starsze roczniki
wymaszerowały ku rumuńskiej granicy. Pozostałe w Łucku najmłodsze roczniki 1938
i 1939
7
rozlokowane po wioskach, czekały na rozkaz ewakuacji. 15 września
7
1 września Komendant Szkoły wydał rozkaz o odesłaniu uczniów pierwszego rocznika do domów. Cześć
chłopców, szczególnie tych daleko mieszkających pozostała w szkole. 8
załadowali się na ciężarówki. Po dwóch dniach jazdy-17 września pod Krzemieńcem -
chłopcy dowiedzieli się o inwazji Sowietów. Zawrócili do Łucka.
W drodze powrotnej cześć z nich została zatrzymana i rozbrojona przez oddziały
sowieckie. Niewielu uczniów z tej eskadry i z grupy nowoprzyjętych, uniknęło
wywozu w głąb ZSRR. Wśród tych, którzy przekroczyli granicę rumuńską, był i nasz
bohater. Miał dużo szczęścia i wraz z ocalałą częścią rocznika przedostał się w
kierunku Śniatynia, a następnie przekroczył granicę z Rumunią.
Rumunia
Być może to zasługa generała Janusza Głuchowskiego, który wydał rozkaz o
ewakuacji do Rumunii w pierwszej kolejności lotników. Tak więc nasz bohater
przekroczył granicę rumuńską jako jeden z tysięcy polskich pilotów
8
. Wraz z innymi
uczniami znalazł się w obozie internowania w miejscowości Stalinie Olt.
Pierwszą wiadomość o losach Czesława przekazał rodzinie daleki krewny Jan
Gaszewski. Najprawdopodobniej otrzymał on kartę pocztową z Rumunii. Autor karty
podpisujący się nazwiskiem Wirski informował, że jest zdrowy. Mama i rodzeństwo
rozpoznali charakter pisma Czesława.
Gdzie obchodził swoje 18 urodziny - 1.02.1940 r. zapewne już nigdy się nie
dowiemy. W karcie ewidencji pilota zapisano, że 14 marca 1940 roku zameldował się
on w polskiej bazie w Lyon Bron, mieszczącej się we Francji. Zastał tam nienajlepsze
nastroje wśród znajdujących się tam żołnierzy. Większość z nich była „przybita”
klęską Polski, ludzie byli zmęczeni drogą, którą musieli przejść, aby dotrzeć do
Francji. Na miejscu zaś spotkali się z brakiem organizacji i opieszałością w organizacji
polskich jednostek.
23 kwietnia 1940 roku odbyła się przysięga żołnierzy w Bazie, którą złożyli przed
ppłk. Berezowskim. W wyniku niekorzystnej sytuacji na froncie, 17czerwca 1940 r.
Czesław Bartłomiejczyk otrzymał rozkaz ewakuacji z Bazy. Po raz drugi widział
klęskę kraju, za który chciał walczyć. 24 czerwca zaokrętował się na statku "Andora
Star" , którym 27czerwca 1940 r. dotarł do Liverpoolu.
8
Wśród internowanych najliczniejszą grupę stanowili lotnicy w liczbie 9.276. Spośród wojsk lądowych znaczny
odsetek stanowiły wojska łączności i niestety żandarmerii, która wówczas była szczególnie potrzebna na
obszarach przyfrontowych. Ponadto ewakuowały się m.in. służby z DOK: Kraków, Przemyśl i Lwów, a przede
wszystkim zaś Sztab Główny.." 9
W 316 Dywizjonie Myśliwskim
Władze brytyjskie przygotowały dla Polaków ośrodek szkoleniowy na najstarszym
lotnisku RAF w miejscowości Eastchurch
9
. Lotnisko to od dawna nie było używane,
ale znajdujące się na nim baraki mieszkalne, kasyno i żołnierskie kuchnie ciągle były
w dobrym stanie i z powodzeniem mogły pomieścić 2300 polskich lotników.
Przybywających Polaków poddawano dokładnym badaniom lekarskim,
sporządzano szczegółową ewidencję, każdy z lotników otrzymywał swój numer
indywidualny. Sformowano dywizjony i eskadry, wprowadzono dyscyplinę wojskową.
Oficjalna data wstąpienia Czesława Bartłomiejczyka do Polskich Sił Powietrznych
RAF, jaka została zapisana w karcie personalnej pilota to 5 sierpnia 1940 r. Otrzymał
nr ewidencyjny P 783248.
Niebawem rozpoczął naukę języka angielskiego i musztry wojskowej według regulaminów brytyjskich. Anglicy zwracali również uwagę na wychowanie fizyczne.
Wszystkim zaproponowano wstąpienie do ochotniczej służby w RAFVR
10
.
Szeregowcom wydano z magazynu wojskowego mundury lotnicze, dla oficerów
zamówiono mundury w londyńskich firmach krawieckich. Pilotom znajdującym się w
obozach ograniczono swobodę poruszania się po kraju.
Jak może oficer czy żołnierz poruszać się po Anglii, nie znając języka gospodarzy i
tutejszego żołnierskiego savoir-vivre? – tłumaczono. Nauczycie się języka, a po kilku
tygodniach wszystko się ułoży. Na razie zrobimy z was wojsko, a następnie
przystąpimy do specjalistycznych, fachowych zajęć przy sprzęcie lotniczym.
Czesław od 30 sierpnia 1940 r. rozpoczął naukę.
W sierpniu 1941 r. skierowany został do szkoły pilotów w Newton. Loty
odbywały się na samolocie Tiger Moth Miles Magister oraz na Fairey Battle.
27.11.1941 Rozkazem Insp. PSP otrzymał swój pierwszy awans na starszego
szeregowca. Umiejętności pilotażu Czesława Bartłomiejczyka zostały ocenione jako
dobre i został zaklasyfikowany do "grupy myśliwskiej". Dalsze loty odbywały się na
samolotach Miles Master.
3 maja 1942 r awansuje na stopień kaprala.
Kolejnym kursem był kurs pilotażu SFTS, po którego zakończeniu otrzymał
nominację na stopień "brytyjskiego" sierżanta
11
. Komendant Polskiej Szkoły Pilotażu
w Newton, rozkazem dziennym Szkoły nr 114 nadał z dniem 13.05.1942 r.
Czesławowi Bartłomiejczykowi tytuł i znak pilota.
9
Lotnisko znajdowało się na jednej z wysp przy ujściu Tamizy, 40 mil na wschód od Londynu
10
RAFVR — Ochotnicza Rezerwa Królewskich Sił Powietrznych
11
Porozumienie o stopniach woskowych pomiędzy Polską a Wielką Brytanią zamieściłem w rozdziale na końcu
książki 10
Wszyscy oczekiwali przeniesienia do bojowych dywizjonów. Wreszcie 22.05.1942
r. otrzymał rozkaz przeniesienia z Newton na zachodni brzeg do Bazy Blackpool. Tam
właśnie 27 maja 1942 roku rozpoczął kurs końcowy nr 22 w Jednostce Wyszkolenia
Bojowego nr 58 (OTU) w Grangemouth
12
. Po raz pierwszy zasiedli w nowoczesnych
samolotach myśliwskich typu Spifire I.
Wciągane podwozie w locie, klapy, zmienna prędkość śmigła czy duże prędkości
często sprawiały młodym Polakom trudności. Najtrudniejsze dla początkujących
pilotów było jednak wsuwanie i wysuwanie podwozia. Jeśli po starcie się go nie
wciągnęło, to jeszcze mały kłopot. Najwyżej silnik się grzał i wytracał prędkość.
Gorzej, jeśli pilot nie wysunął podwozia przy lądowaniu. Kraksa w takim wypadku
była nieunikniona. Dlatego wprowadzono w samolotach specjalne urządzenia
sygnalizacyjne. Zielone światełko oznaczało, że podwozie jest wysunięte i
zablokowane. Czerwone sygnalizowało, że podwozie jest schowane. Dodatkowo przy
zmniejszaniu prędkości, jeśli podwozie było schowane, włączała się syrena
ostrzegawcza.
Tak nierozważnie zachował się i Czesław Bartłomiejczyk, kiedy to 6 czerwca 1942
roku wyleciał na lot szkoleniowy. Po wykonaniu zadania, wrócił nad lotnisko i po
zakończeniu przepisowego kręgu zabrał się do lądowania. Nie wysunął jednak
swojego podwozia. Nie zauważył bowiem, wystrzeliwanych czerwonych rac
ostrzegawczych. „Posadził” swojego spitfire’a „na brzuch”. Samolot był powgniatany,
jemu jednak nic się nie stało.
Wreszcie po dwóch latach nauki 17.08.1942 r został skierowany do jednostki
bojowej 316 Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawa".
Dywizjon czasu wojny był jednostką podzieloną na dwie eskadry nazywane „A” i
„B”. Składał się z 18-21 samolotów, z czego z reguły startowało na dany lot bojowy
12 maszyn. Pilotów w dywizjonie było przeważnie 30. Personel techniczny natomiast,
a więc mechanicy, zbrojmistrze, telefoniści liczył około 120 osób.
316 Warszawski Dywizjon Myśliwski sformowany został 22 lutego 1941 r. na
lotnisku w Pembrey w hrabstwie Carmarthen (południowa Walia).
Angielska nazwa brzmiała: 316 Polish Fighter Squadron.
Znakami rozpoznawczymi dywizjonu były namalowane na kadłubach samolotów
litery SZ.
Za odznakę dywizjonu przyjęto przedwojenną odznakę 113 eskadry myśliwskiej 1
pułku warszawskiego – znak sowy na tle trójkątnej tarczy. Święto dywizjonu
przypadało 25 marca 1941r., na pamiątkę wykonanych pierwszych lotów bojowych.
Tak oto rozpoczął służbę bojową w składzie dywizjonów 10 Grupy Myśliwskiej:
pełnił dyżurną służbę alarmową, startował na przechwycenia celów powietrznych,
osłaniał konwoje morskie płynące po Kanale Bristolskim. Dywizjon wśród kolegów
zwany potocznie „Warszawiakami” lub też „Puchaczami”.
12
Kserokopia dokumentu w zbiorach autora. 11
2 sierpnia Dywizjon 316 zmienił lotnisko, przenosząc się na Stację Lotniczą
Church Stanton w hrabstwie Somerset koło Taunton. W kilka dni potem na tym
samym lotnisku znalazł się Dywizjon 302. Oba dywizjony – wraz z trzecim
Dywizjonem 317 „Wileńskim” - weszły w skład 2 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego.
Zadaniem dywizjonów Skrzydła była obrona południowo-zachodniej Anglii, osłona
konwojów morskich oraz osłona wypraw bombowych, udających się nad Francję, w
rejon Cherbourga i Brestu.
13 grudnia dywizjon 316 został przeniesiony na lotnisko w Northolt. Tam otrzymał
samoloty typu Supermarine „Spitfire" Mk-VB.
W pierwszych miesiącach 1942 r., o ile tylko pogoda pozwalała, dywizjon latał w
składzie Skrzydła na osłonę wypraw bombowych oraz na wymiatania nad Francję i
Belgię. Sporadycznie dochodziło do spotkań z niemieckimi myśliwcami, były to
jednak zdecydowanie mniejsze grupy nieprzyjacielskich samolotów niż w 1941 r.
Większość sił Luftwaffe znajdowała się w tym czasie na wschodnim froncie. W chwili
przybycia Barłomiejczyka do dywizjonu, stacjonował on na lotnisku Hutton
Cranswick
13
. Dowodził nimi kpt. Janusz Żurakowski. Eskadrą „B”, do której dostał
przydział Czesław dowodził kpt. pil. Wacław Król.
Tradycją 316 dywizjonu było, że każdy nowo przybyły do jednostki pilot musiał
publicznie wykazać swe walory, zestrzeliwując, a raczej wypijając z prawie litrowej
szklanicy…messerschmitta. Nie omijało to nikogo bez względu na stopień.
Messerschmitt preparowany był w następujący sposób: do wielkiej szklanicy wlewano
kolejno whisky, gin, porto, sherry, przeróżne likiery, całość dopełniano mocnym
piwem. Delikwent musiał wstać i za zdrowie dywizjonu wypić zawartość szklanicy
jednym ciągiem. Nie wiemy, jaka była reakcja Czesława po wypiciu. W każdym razie
próbę zaliczył i od tej pory mógł nosić do munduru jedwabny bordowy szalik –
symbol dywizjonu.
Bohdan Arct tak wspominał jednego z młodych pilotów po wypiciu
messerschmitta: […] Byłem świadkiem, gdy któryś z nowo przybyłych pilotów golnął
sobie messerschmitta, a po minucie, gdy odzyskał głos, począł, niczym jednoosobowa
wieża Babel, mówić wszystkimi językami świata. Inna sprawa, że jednoosobowa wieża
Babel , urzędowała tylko przez pięć minut. Później trzeba ją było z lokalu wynieść
14
.
Przykazania pilota myśliwskiego.
Od formacji odejść nie jest rzeczą trudną,
lecz dołączyć za to pracą bardzo żmudną.
Czujnie i uważnie często patrz w około,
Byś swemu wrogowi mógł stawić czoło.
13
Lotnisko usytuowane 18 mil od miejscowości Kingston upon Hull potocznie zwanej Hull, na wschodnim
wybrzeżu Anglii. Największe miasto byłego hrabstwa Humberside. Obecnie wchodzi w skład regionu Yorkshire
i Humber. Około 254 tys. mieszkańców. Powierzchnia 71,45 km². Miasto typowo przemysłowe. Stocznie,
rafinerie, fabryka czekolady.
14
Kpt. Bohdan Arct dowódca 316 dywizjonu w okresie od 27 czerwca 1944 do 6 września 1944 r. 12
Pamiętaj, że niepokój, albo podniecenie,
Zahamuje w locie każdemu myślenie.
Radia też używaj zawsze wstrzemięźliwie,
Ostrzeżenia mów krótko, spokojnie, treściwie.
Gdy zobaczysz jednego szwaba koło siebie,
Bądź pewien, że w pobliżu ich więcej na niebie.
W słońcu nieprzyjaciel ma dobre schronienie,
Tam kieruj, kolego, często swe spojrzenie
Niepotrzebne sprawy wybij sobie z głowy,
Masz być w każdej chwili do walki gotowy.
Staraj się zobaczyć zawsze przeciwnika,
Pewne masz zwycięstwo, tak mówi logika.
Pamiętaj, że strzelając z dużej odległości,
Redukujesz tym samym swoje możliwości.
Przedwczesne strzelanie jest głupim kawałem,
A dla przeciwnika najlepszym sygnałem.
Nim się bracie zabierzesz do oddania strzału,
Spodziewaj się z ogona przykrego kawału,
Z którego wszystkie zwykle kłopoty się rodzą
Na to się piloci pewnie wszyscy zgodzą.
Strzelaj dwoma rękami kolego kochany,
Zwycięstwo wtedy pewne, bo strzał murowany.
Każde twe wahanie też wroga ośmieli,
I nim się namyślisz, to już cię zestrzeli.
Dla nikogo to żadna nauka zawiła,
Zrozumieć, że w formacji jest największa siła
15
Lotnisko Hutton Cranswick nazywane było „wypoczynkowym” w złym znaczeniu.
Złą sławę zawdzięczało warunkom atmosferycznym. Ciągłe deszcze i mgły nie
sprzyjały lataniu, a także startom i lądowaniom samolotów.
Dywizjon do końca 1942 roku latał wyłącznie na osłonę konwojów pływających w
wodach Morza Północnego. W wolnych chwilach trwało szkolenie i loty treningowe
15
Skrzydła, 8/434, 1944 rok. 13
pilotów, w szczególności nowo przybyłych. Czesław swój pierwszy lot operacyjny
wykonał 23 października 1942 r. (patrol w osłonie konwoju). Mimo braku
niebezpiecznych zadań, listopad okazał się „czarnym” miesiącem. Młodzi piloci
przekonali się, że każde latanie, nawet treningowe, może okazać się zabójcze.
22 listopada, w czasie wykonywania nocnego „lotu na współpracę” z myśliwcami
zderzył się w powietrzu i zginął kolega Czesława kpr. pil. Tadeusz Orzechowski. Do
końca miesiąca życie straciło jeszcze dwóch pilotów.
Pierwszego grudnia odszedł z dywizjonu z żalem żegnany dowódca Eskadry „B”
kpt. pil. Wacław Król. Eskadrę objął kpt. pil. Włodzimierz Karwowski.
1943
W nowy rok 1943 dywizjon wszedł ze starymi zadaniami. Było ich sporo, bo
nasiliły się konwoje w tym rejonie.
Pierwszym lotem bojowym w nowym roku, a zarazem pierwszym lotem Czesława
Bartłomiejczyka było 21 stycznia 1943 r. wymiatanie nad Abbeville –Le Touquet. W
Le Touquet piloci napotkali zgrupowanie Focke Wulfów. Było to dziwne spotkanie.
Niemcy latali wysoko, lecz nie podjęli walki. Musieli mieć słabego dowódcę.
Dowódca 316 dywizjonu kpt. Trzebiński podjął ryzykowną decyzję o przegonieniu
ponad dziesiątki nieprzyjacielskich samolotów. Spitfire’y 316 szybko zaczęły wzbijać
się w górę. Niemcy początkowo kompletnie ogłupieli, w miarę rozwijania się sytuacji
wstąpił jednak w nich duch bojowy. Niestety, stanowczo za późno. „Puchacze”
przejęły inicjatywę. Ataki Polaków były tak gwałtowne, że Niemcy mimo
najszczerszych chęci atakowania musieli się bronić. W tych podniebnych pogoniach
najlepiej powiodło się ppor Jerzemu Szymankiewiczowi i sierż. Pawłowi Gallusowi.
Ostrzelane przez nich FW-190 dymiąc poszły w dół i schowały się w chmurach.
Ostatnie dni lutego i pierwsze marca były fatalne. Pogoda nie pozwalała na
jakiekolwiek loty. W tym czasie nadeszła wiadomość, że wkrótce dywizjon zostanie
przeniesiony na inne lotnisko, prawdopodobnie do Northolt. Wszyscy bardzo się
cieszyli, gdyż Northolt to lotnisko tak ukochane, jak Hutton Cranswick nielubiane.
11 marca 1943 r. dywizjon 316 został powtórnie przesunięty na lotnisko w
Northolt. Ledwie piloci pojawili się w Northolt, spotkała ich miła niespodziankadywizjon przezbrojony został w najnowsze wówczas samoloty Spitfire MK-IX. Model
ten jako pierwszy w całej rodzinie Spitfire’ów przekroczył w locie poziomym
prędkość 600 km/godz. Już nazajutrz po przybyciu na nowe lotnisko dywizjon wszedł
w skład 1 Polskiego Skrzydła Myśliwskiego i rozpoczął loty bojowe nad Francję i
Belgię.
Szczególnie intensywnie dywizjon był zatrudniony w lotach na osłonę
amerykańskich samolotów bombowych „Flying Fortress", które odprowadzał do
granic Niemiec, a następnie wracał na nadbrzeżne lotnisko w Anglii w celu
uzupełnienia paliwa, po czym znowu wystartował, by wziąć pod opiekę powracające,
nieraz okaleczone, bombowce i doprowadzić je do baz w Anglii. 14
Polacy wraz z innymi jednostkami myśliwskimi RAF-u eskortowali w czasie
„precyzyjnego bombardowania” superfortece B-17 z amerykańskiej 8 Armii
Powietrznej. Naloty te, przeprowadzane były przeważnie za dnia, ze względu na
lepszą widoczność celów. Metoda ta, szeroko propagowana i zachwalana w USA,
wśród wyższych oficerów lotnictwa i załóg latających fortec budziła kontrowersje. W
dziennym świetle bombowce były o wiele bardziej narażone na ostrzał niemieckiej
artylerii przeciwlotniczej i ataki z powietrza. Należy tu zauważyć, że do końca 1943
roku eskortujące je myśliwce mimo zapasowych, podwieszanych pod kadłuby
samolotów zbiorników paliwowych nie miały dostatecznego zasięgu. Loty były
dłuższe niż w latach poprzednich, ale nie miały dostatecznej ilości paliwa by
towarzyszyć bombowcom w całej wyprawie
16
.
Mimo iż loty eskortujące były ważnym elementem rozszerzających się działań
bojowych, późniejsze dokonania pilotów przestały być w centrum powszechnej uwagi.
Trzonem alianckiej kampanii powietrznej stały się teraz bombowce. Myśliwcom coraz
częściej przypadała rola służebna.
Podczas eskortowania bombowców nierzadko uszkodzonych w drodze powrotnej
do swoich baz w Anglii, Polscy piloci opracowali wyjątkową metodę ochrony.
Tworzyli bowiem jakby ochronny kokon wokół bombowców. Samoloty zajmowały
pozycje wysoko w przodzie, bezpośrednio nad wyprawą bombową, oraz poniżej niej
w tyle. Ta taktyka okazała się tak skuteczna, że Amerykańskie Siły Powietrzne
wystąpiły w końcu z prośbą do RAF-u, by zastosowały ją wszystkie brytyjskie
skrzydła eskortujące. Amerykanie cenili Polaków również za niezwykłą troskliwość,
jaką okazywali bombowcom w tarapatach. Nieraz zdarzało się na przykład, że
samoloty dywizjonu krążyły na zmianę nad uszkodzonym B-17, który wodował
przymusowo na Kanale.
Nic więc dziwnego, że amerykańskie załogi bombowe, tak jak wcześniej załogi
RAF-u, zachwycały się umiejętnością Polaków w niedopuszczaniu niemieckich
myśliwców. Widzieli ze swoich superfortec jak Polacy rzucali się na każdy niemiecki
samolot, atakujący bezbronną załogę bombowca w gumowych łódkach ratunkowych, i
starali się pozostać przy niej aż do nadejścia pomocy.
Dobrym tego przykładem będzie zdarzenie z niedzieli 4 kwietnia 1943 r. Dywizjon
otrzymał zadanie osłony bezpośredniej amerykańskich B-17. Zadanie z tych jak
najbardziej odpowiedzialnych i zarazem najmniej lubianych. Konieczność pilnowania
bombowców ograniczała tak ukochaną przez myśliwców swobodę manewru.
„Latające fortece" wracały do baz po zbombardowaniu węzła kolejowego w Rouen.
Lot wydawał się być spokojny. Na wysokości całego zgrupowania unosiła się
nieprzyjemna mgiełka, ograniczająca widoczność i stwarzająca dodatkowe
niebezpieczeństwo zaskoczenia. Nagle wszystko zwariowało. Zbiegające się
16
Zmieniło się to w grudniu 1943 roku po wprowadzeniu do działań myśliwca Mustang P-51, szybszego i o
większym zasięgu. Choć mustangi zbudowano w Stanach Zjednoczonych, latali na nich zarówno piloci RAF-u
(w tym Polacy), jak i piloci Amerykańskich Sił Powietrznych. 15
komunikaty radiowe o licznych grupach samolotów nieprzyjacielskich potęgowały
zamieszanie. Piloci przez radio pokładowe ostrzegali się wzajemnie o atakujących
Niemcach. Rozgardiasz zrobił się tak wielki, że nie można było się zorientować, kogo
dotyczą ostrzeżenia i kogo atakują Niemcy.. Piloci jednak byli czujni — tylko część
znienacka zaatakowanego naszego zgrupowania została zaskoczona. Tym razem atak
myśliwców Luftwaffe poszedł zdecydowanie na bombowce i samoloty bezpośredniej
osłony, czyli na 316. Wywiązały się gwałtowne walki. Atak Focke Wulfów był udany.
Jeden z amerykańskich bombowców dymiąc zaczął się oddalać, również dymiący
Spitfire dywizjonu 316 zaczął pikować w dół. Amerykański bombowiec natychmiast
wziął kierunek na Anglię. Osłaniany skutecznie przez czwórkę Spitfire'ów 316, lecąc
na trzech silnikach, wrócił bezpiecznie do bazy.
Pod wieczór tego samego dnia do Norholt przyleciała cała załoga bombowca.
Osobiście chcieli podziękować polskim myśliwcom. Amerykanie, weseli, mili,
serdeczni, tak dziękowali, a Polacy tak chętnie te dzięki przyjmowali, że wkrótce w
kasynie zabrakło napojów. Wysłany „umyślny" szybko uzupełnił karygodne braki.
Zabawa, więc trwała dalej. Amerykanie byli zdolni do powrotu dopiero po 30
godzinach. Polscy piloci myśliwscy mieli większe doświadczenie… nie tylko w
powietrzu
17
.
W kolejnych miesiącach Czesław Bartłomiejczyk brał udział w podobnych lotach
(osłona bombowców, wymiatanie) nad Francją i Holandią.
Początek dnia 24 czerwca nie zapowiadał niczego dobrego. Wyznaczono na
odprawie zadania: Dywizjon bierze udział w wyprawie bombowców jako rear support
— tylna osłona, na bombardowanie celów w rejonie Ostenda—Brugge.
Sytuację , w której nasz bohater wykazał się niesłychaną odwagą tak opisał Bernard
Karol Buchwald : Gdy w pewnym momencie Niemcy chcieli koniecznie upolować jakiś
bombowiec i zdecydowali się zaatakować „fortece", czujny kpr. pil. Bartłomiejczyk,
brawurowo atakując przeważającą liczbę szkopów, posłał śmiertelnym korkociągiem
jednego FW-190 do ziemi. Drugiego w tym czasie „obrabiał" kpr. pil. Murkowski —
jego cel, ciągnąc smugę sinego dymu, uciekł w chmury. Przyznano mu go jako uszkodzonego. Wynik 1—0—1
18
.
Czy Czesław Bartłomiejczyk wykręcił na lotniskiem „beczkę zwycięstwa”? Nigdy
się tego nie dowiemy.
W czasie poszukiwań wiele razy spotkałem się z informacją, szczególnie w
opracowaniach popularnonaukowych, że pilot po zwycięskiej walce „powinien”
wykręcić parę „beczek zwycięstwa" nad własnym lotniskiem. Okazując w ten sposób
radość ze zwycięstwa. Faktycznie, takie ekscesy czasami się zdarzały, szczególnie we
wczesnych fazach wojny, gdy piloci nie nabrali jeszcze doświadczenia. Później jednak
zaczęto ten zwyczaj tępić z bardzo oczywistych powodów. Istniała zawsze możliwość,
że maszyna w walce doznała jakichś uszkodzeń, często, niedostrzeżonych przez pilota,
i właśnie ta ostatnia akrobacja po powrocie mogła spowodować śmiertelny wypadek.
Za swój czyn bojowy 25 czerwca 1943 r. rozkazem Inspektora lotnictwa nr 11/43
17
Bernard Karol Buchwald ,316 Warszawski Dywizjon Myśliwski, Wydawnictwo MON 1989, str. 146
18
Tamże, str. 150 16
Czesław Bartłomiejczyk otrzymał prawo noszenia Polowego Znaku Pilota
19
.
Niestety radość ze zwycięstwa zakłóciła tragedia narodowa. 4 lipca w
niewyjaśnionych okolicznościach, runął do morza tuż po starcie z lotniska na
Gibraltarze samolot Liberator. Na pokładzie samolotu był generał Sikorski - Naczelny
Wódz PSZ. Jak wiemy tragedia ta i związane z nią okoliczności, do dziś nie zostały
wyjaśnione. Szczególnie tę śmierć przeżywali piloci, tak często odwiedzani przez
generała.
1 września, w tak tragiczną dla Polski rocznicę, rozkazem 9/43 Czesław
Bartłomiejczyk awansowany został do stopnia plutonowego. Była to wyjątkowa
uroczystość. Głośno rozprawiano o tym, co stało się dwa tygodnie wcześniej. Kiedy to
spełniło się marzenie każdego polskiego pilota myśliwskiego, jaki latał w tej wojnie.
Polecieć nad terytorium Niemiec!
Do tego historycznego lotu doszło 12 sierpnia 1943 r. Od tej pory trasa
ofensywnych lotów myśliwców, operujących z baz leżących w Wielkiej Brytanii,
zaczęła się wydłużać, a częstotliwość i siła powiększać.
Dla Czesława i kolegów z 316 Dywizjonu były to pierwsze, ale i ostatnie dni lotów
nad Niemcy w tym roku. Trwały zaledwie miesiąc.
Wrzesień okazał się spokojnym miesiącem, mimo dużej ilości lotów, większość z
nich to tzw. „spacerki”- potężne zgrupowania myśliwców broniły formacji
bombowców. Do walk w ogóle nie dochodziło.
16 września 1943 r. rozkazem dziennym nr 18/43 plut. Czesław Bartłomiejczyk
odznaczony został Krzyżem Walecznych. Do munduru to jakże zaszczytne
odznaczenie przypiął mu niedawno mianowany Naczelny Wódz gen. dyw. Stanisław
Sosnkowski.
W ostatniej dekadzie września dywizjon został przydzielony do Air Defence of
Great Britain (obrona powietrzna Wielkiej Brytanii) i przeniesiony na lotnisko w
Acklington w hrabstwie Northumberland. Głównym zadaniem dywizjonu była odtąd
osłona konwojów morskich, idących wzdłuż wybrzeża po Morzu Północnym oraz
obrona powietrzna tamtego rejonu. Do końca roku 1943 dywizjon wykonywał wiele
lotów osłaniających konwoje na Morzu Północnym wzdłuż angielskich brzegów.
W rejestrze lotów, zwycięstw i odznaczeń pilota sierżanta Czesława Bartłomiejczyka
zapisano:
Za czas od 19.08.1942 do 31.12.1943
dziennych lotów wykonano:
treningowych – 382,05 godzin ; lotów operacyjnych – 14 w czasie 16.55 godz.
lotów bojowych – 42 w czasie 76 godz.
19
Najprawdopodobniej chodzi o Odznakę Pułkową17
1944
Nowy 1944 rok nie wniósł nic nowego w życie i służbę pilotów spod znaku sowy.
Cały czas osłaniał konwoje i ćwiczył się w lotach treningowych. Najlepiej świadczy o
tym rejestr lotów. Czesław Bartłomiejczyk wykonał w tym miesiącu tylko loty
treningowe.
12 lutego 1944 r. dywizjon zmienił miejsce postoju przenosząc się na lotnisko- w
Woodvale w hrabstwie Lancs. Po przenosinach na nowe lotnisko nie zmieniły się
zadania, zmienił się tylko akwen morski. Tym razem było to Morze Irlandzkie.
Dodatkowo dywizjon bronił rejon portu Liverpoolu. Na zadaniach tych minął luty. W
miesiącu tym , nasz bohater wykonał 15 lotów operacyjnych w czasie 18.55 godz.
W połowie marca dywizjon jako pierwszy w Polskich Siłach Zbrojnych otrzymał
samoloty typu Nord American „Mustang" Mk- III
20
. Były to najnowocześniejsze na
owe czasy samoloty. Bardzo szybkie, o ogromnym zasięgu. Mustang zezwalał na
wyprawy pięcio a nawet sześciogodzinne. Można się było nim zapuszczać nawet nad
Norwegię.
Przezbrajanie dywizjonu trwało dość długo, bo ponad miesiąc. Spowodowane to
było zmianą lotniska. Widać to po księdze lotów. Czesław w marcu latał tylko na loty
treningowe. Dywizjon, 24 kwietnia przesunięty został na lotnisko w Coltishall koło
Norwich w hrabstwie Norfolk. Wreszcie, pierwszy lot bojowy na nowych maszynach.
Wykonano go 29 kwietnia, był to lot patrolowy wzdłuż wschodniego wybrzeża
Wielkiej Brytanii.
Dysponując samolotami o dużym zasięgu dywizjon latał teraz w osłonie wypraw
bombowych amerykańskich „Flying Fortress", atakujących cele na ziemiach rdzennie
niemieckich; wykonywał również loty na atakowanie celów naziemnych bombami i
ostrzeliwując z broni pokładowej.
Ofensywa lotnicza z dnia na dzień przybierała na sile, do niespotykanych wcześniej
rozmiarów. Potężne formacje „latających fortec” dzień po dniu, noc w noc,
nieustannie bombardowały niemieckie miasta, fabryki, porty, przerywały
komunikację. Było to mówiąc z angielska softening up – zmiękczanie nieprzyjaciela.
W początkowym okresie inwazji wojsk alianckich w północnej Francji w czerwcu
20
Był to samolot o największej szybkości poziomej (650 km/godz.) i nurkowania na świecie 800-900km/godz.).
Tymi osiągami znacznie przewyższał wszystkie samoloty sprzymierzonych i nieprzyjaciela. Dzięki potrójnym
zbiornikom czas trwania lotu wynosił około 3 godz. co oznaczało ze mógł on odbywać wyprawy na cele odległe
o 600 km ( z dodatkowymi zbiornikami to około 1200 km i 6 godz. lotu.). Niemniej samolot ten posiadał pewne
usterki. Najważniejszą był fakt, że przy prędkościach nurkowania około 850 km/godz. odrywało się nieraz
usterzenie ogonowe. Z tego powodu wszedł wkrótce zakaz rozpędzania Mustangów w nurkowaniu ponad 800
km/godz. 18
1944 r. dywizjon 316 aktywnie uczestniczył w różnego rodzaju zadaniach — osłaniał
wyprawy bombowe, wykonywał zaczepne patrolowania na tyłach nieprzyjaciela
połączone z atakowaniem bombami celów naziemnych (węzłów kolejowych,
skrzyżowań dróg, mostów, przepraw na rzekach). W trakcie siedmiu dni - do 12
czerwca, alianckie jednostki lotnicze przeprowadziły 49 000 lotów bojowych. Z czego
dwie trzecie w ramach taktycznego wspierania wojsk lądowych i zrzuciły 42 000 ton
bomb. Dwa razy więcej niż zrzucono na Anglię w 1941 roku. Całkowite zniszczenie
głównych szlaków komunikacyjnych wiodących do Caen, zapobiega ściągnięciu
przez Niemców wzmocnionych sił.
Rankiem, 13 czerwca, w stronę Londynu po raz pierwszy, Niemcy odpalili ze
swoich wyrzutni „cudowną broń”-„V1”.
Nadleciały zapowiadane przez wywiad brytyjski flying bombs (latające bomby).
Rozpoczął się kilkumiesięczny okres bombardowania Londynu i jego okolic nowymi
pociskami niemieckimi. „V1”
21
wprawdzie to nie zapobiegło klęsce Niemców w
wojnie, ale dokonało poważnych zniszczeń i uśmierciło tysiące Brytyjczyków.
W nocy z 15 na 16 czerwca rozpoczęły się intensywne ataki latających bomb.
Tylko 16 czerwca do południa odpalonych zostało 244 pocisków; 45 z nich spadło
krótko po starcie. Brak doświadczenia w zwalczaniu pocisków spowodował
początkowo w Londynie chaos. Obrona przeciwlotnicza strzelała z wszystkiego, co
miała na stanie. Nie zdawała sobie sprawy z tego , że zestrzelenie pocisku nad
miastem powodowało duże zniszczenia, tym bardziej że „V1” latały na niskim
pułapie. Działa przeciwlotnicze strzelały płaskim torem, powodując często, że pociski
zawadzały o drzewa i wyższe budynki. Buzz - bombs
22
robiły piekielny hałas
podobny do warkotu, jaki wydają ciągniki na ropę. Do tego dochodziły eksplozje.
Syreny alarmowe ostrzegały kilkadziesiąt razy na dobę o nadlatującym
niebezpieczeństwie. Latająca bomba miała niewielką siłę przebijania, za to ogromną
siłę podmuchu. Jeden wybuch demolował kilkupiętrowe bloki, a małe standardowe
domki jedno- i dwu rodzinne, którymi zabudowana była połowa Londynu, znosił z
powierzchni kilkuset metrów. Ludzie znajdujący się blisko wybuchu na otwartej
przestrzeni ginęli na skutek obrażeń wewnętrznych. Zniszczenia typu : wybicie szyb,
wyrwanie drzwi, opadnięcie stropów występowały w promieniu kilometra od miejsca
wybuchu.
Tego samego dnia na obszarze hrabstw Kent i Sussex Anglicy rozmieścili 192
ciężkie działa przeciwlotnicze i 246 lekkich dział oraz 480 balonów zaporowych
.Osiem dywizjonów RAF zaczęło polowanie na „czarownice”.
21
V-l („Vergeltungswaffe-1” lub „Lufttorpedo FZG-76”), bomba latająca; była małym bezpilotowym
samolotem-pociskiem. Miała płaty nośne (skrzydła) o rozpiętości 5,3 m, jej ciężar startowy wynosił 2,2
tony, a sam materiał wybuchowy, umieszczony z przodu kadłuba, około 850 kg . Bomba zaopatrzona była w
silnik pulsacyjny o ciągu 225 kg, umieszczony na tylnej górnej części kadłuba i kształtem
przypominający długą buchającą ogniem rurę. Silnik uruchamiany był w momencie wystrzeliwania z
wyrzutni podobnej do pary nart. Prędkość bomby wynosiła od 400 do 650 km/h, zasięg — do 350 km, a
wysokość lotu wahała się od 400 do 1300 m. Sterowana była za pomocą urządzenia żyroskopowego
(automatycznego pilota). Specjalny mechanizm odcinał dopływ paliwa do silnika po upływie
zaprogramowanego czasu lotu, wyłączał w ten sposób silnik i wychylał ster wysokości kierując bombę
nosem do ziemi Charakterystyczne dudnienie silnika przypominało pracę silnika traktora.
22
Tak Anglicy ochrzcili V1 19
Od 27 czerwca 1944 r. dywizjonem dowodził kpt. pil. Bohdan Arct.
Kilka dni wcześniej wezwał go do siebie płk Bajan. – Jutro obejmuje Pan
dowództwo 316 dywizjonu. Stacjonuje on na lotnisku Coltishall, wyposażony jest w
mustangi. To dobry dywizjon, chociaż nieco rozpuszczony – zakończył rozmowę
pułkownik.
Do zwalczania latających bomb włączono również dywizjon 316. Po reorganizacji
RAF wszedł on z dywizjonem 303 w skład formacji myślistwa taktycznego Air
Defence of Great Britain – Obrona Lotnicza Wielkiej Brytanii. Właśnie na ten rodzaj
lotnictwa spadało zadanie walki z V1.
Powód włączenia dywizjonu do grupy zwalczającej bomby był prosty. Bomba
rozwijała prędkość 600 km/godz. Tylko najszybszy samolot aliantów Mustang mógł ją
dogonić i zestrzelić. W tym czasie Dywizjon dysponował 21 „Mustangami”, na
których latało 30 dobrych, doświadczonych pilotów. Lotnicy w tym czasie
przygotowywali się teoretycznie do walki z bombami.
Wreszcie 1 lipca przyszedł rozkaz przeniesienia jednostki na nowe lotnisko w West
Mailing, usytuowane w połowie drogi z Londynu do wybrzeża kanału La Manche.
Miejscowość ta leżała dokładnie na trasie przelotu V1. Na lotnisko to przylecieli
Polacy w zwartej formacji, lądując w idealnych odstępach między samolotami.
Zaledwie przez dwa tygodnie dywizjon stacjonował na lotnisku West Mailing,
kiedy otrzymał nowy rozkaz przenoszący go jeszcze bardziej na południe, nad samo
wybrzeże. Powodem tego była korekta w doktrynie zwalczania V1. Nastąpił nowy
podział rejonów. Całą artylerię skoncentrowano wzdłuż pasa wybrzeża, a rejony
myśliwców umieszczono po obu stronach rejonu artylerii. Jeden w głąb lądu a drugi
daleko nad Kanałem La Manche. Dywizjon 316 otrzymał rejon rozciągający się nad
morzem.
11 lipca 1944 r. Mustangi przyleciały na lotnisko Friston na południowym
wybrzeżu w hrabstwie Sussex. Było to polowe lotnisko przeznaczone dla
powracających uszkodzonych bombowców. Na trawiastym polu, tuż nad
przybrzeżnym urwiskiem rozłożone były metalowe siatki służące jako pasy startowe.
Poza tym stało kilka baraków i nic więcej. Nie było jednak czasu na odpoczynek i
przepustki. Patrole trwały od świtu do zmierzchu. Samoloty bez przerwy były w
powietrzu. Piloci dziennie latali po osiem godzin i więcej.
Zaledwie w kilka dni po przeniesieniu dywizjonu na lotnisko Friston piloci
zauważyli, że najwięcej pocisków pojawiało się o świcie lub tuż po zmroku. Za zgodą
przełożonych dowódca 316 kpt Bohdan Arct wzmocnił w tych porach patrole.
Następnie posiadając doświadczonych pilotów mających wiele godzin nocnych lotów
zdecydował się na nocne latanie. Pociski V1 były doskonale widoczne na tle
granatowego nieba dzięki warkoczowi ognia wydobywającego się z silniczka
odrzutowego.
Nowy system sprawdził się znakomicie; doszło do tego, że piloci latali na nocne
loty „dodatkowo”, nazywając je „oblatywaniem samolotu”. Bohdan Arct wspominał
takie „oblatywanie”: 20
Startowałem, wychodziłem na wysokość 10 000 stóp, a potem cierpliwie krążyłem,
pilnie spoglądając na wschód, ku morzu. Nad sam kanał La Manche nie wolno mi było
wylatywać. W nocnych ciemnościach światełka nadlatujących bomb widoczne były z
odległości Wielu kilometrów. Nad wybrzeżem witała je zaciekła i zwykle skuteczna
kanonada artyleryjska. Zdarzało się jednak, iż czasem jakiejś bombie udawało się
przedostać nad ląd. Wtedy zaczynała się moja robota. Lekko nurkowałem w kierunku
bomby, nabierając prędkości, i w kilkanaście sekund mogłem bez trudu znaleźć się za
jej płomiennym ogonem. Największą trudnością w takich przypadkach była właściwa
ocena odległości. Ognisty ogon oślepiał, ale zasada, by otwierać ogień w chwili, gdy
dojrzy się rozżarzony krąg wylotu silniczka, okazywała się niezawodna.
Była to zabawa, jak mówili piloci, podobna do odpustowej strzelnicy – wesoła, ale
i niebezpieczna. Wielu pilotów zebrało przy tym gorzkie doświadczenia, zwłaszcza,
gdy przed zestrzeleniem pocisku V-1 zbyt blisko się do niego zbliżali. Gdy
eksplodował, bywało często tak, że detonacja dosięgała i „Mustanga”. Dopiero po
kilku dniach walki, piloci opracowali odpowiednią taktykę: wystarczało ostrzelać
pocisk ogniem karabinów maszynowych z odległości około 200 m, zapewniającej
pełne bezpieczeństwo. Piloci wynaleźli też inną metodę zwalczania pocisków. Po
przechwyceniu V1 należało zbliżyć się do niego i podważyć lekko końcówką
własnego skrzydła końcówkę skrzydła pocisku. O tym sposobie walki tak wspominał
płk Jan Zumbach :
Wytrącało to go z równowagi, traciła kierunek i zaczynała kręcić beczki, z ciągle
pracującym silnikiem wpadała do kanału. Ten sposób walki szybko dotarł do
Niemców. Pod końcówkami skrzydeł V-1 zaczęli umieszczając małe ładunki
wybuchowe. Dwóch moich pilotów znalazło się niespodziewanie u świętego Piotra.
Kiedy dotknęli końcówki V-1 wybuchł nie tylko pocisk ale i samolot.
Przez następne kilka tygodni dywizjon zajęty był prawie wyłącznie walką z
bombami latającymi „V-1”. Dopiero w sierpniu zagrożenie „latającymi bombami”
zaczęło mijać. Sytuacja została opanowana. „Czarownice” przestawały być celem dla
myśliwców
23
.
Polskie Dywizjony lotnicze po strąceniu 190 rakiet, powoli wycofywano z
ochraniania Londynu i ponownie kierowano do walk na froncie. W oficjalnych
statystykach odnotowano 6 zwycięskich walk z V-1 pilota z Binkowa.
Już 16 sierpnia 6 maszyn dywizjonu 316 wykonało lot głęboko nad Francję po
trasie Paryż - Troyes - St. Dizier-Reims. Pod koniec patrolu, na ostatnim odcinku
myśliwcy natknęli się na formacje około 20 Messerschmitów Me-109. Wywiązała się
krótka walka. Cztery maszyny wroga strącono. Niemcy nie posiadali już w swych
szeregach zbyt wielu dobrze wyszkolonych pilotów.
Pod koniec sierpnia (27)dywizjon wrócił na lotnisko w Coltishall, skąd znów kontynuował dalekie loty nad Niemcy, Norwegię i Holandię.
23
Ostanie polskie zestrzelenie V1 miało miejsce 25 marca 1945 r. Dokonał tego pilot 316 Dywizjonu por Janusz
Bibrowicz. Bohdan Arct Polacy w walce z bronią „V” Wydawnictwo Interpress, Warszawa 1972, str. 120 21
1 września Naczelny Wódz awansował w rozkazie 8/44 naszego bohatera do
stopnia sierżanta.
8 września 1944 r. Niemcy wystrzelili przeciwko Londynowi pierwszą rakietę „V-2”
24
. Jedynym sposobem obrony przed nią było tylko niszczenie wyrzutni. Do końca
wojny spadło na Anglię 1115 rakiet.
16 września Czesław otrzymał dwumiesięczny urlop. Następnie został
odkomenderowany na kurs instruktorów pilotażu. Do listopada 1945 r. jako instruktor
szkolił młodzież w Polskiej Szkole Pilotażu (SFTS).
Niedługo po wyjeździe Czesława, dywizjon znów okrył się żałobą, o tyle smutną ,
że koledzy zginęli w wyniku błędu ich dowódcy. W tym czasie 150 skrzydło
brytyjskie, w skład którego wchodził 316 dywizjon, stacjonowało na lotnisku
Andrews Fidel. Całym skrzydłem w powietrzu dowodził oficer lotnictwa brytyjskiego.
W połowie października 150 skrzydło wyleciało na wymiatanie na wschód od Renu.
W drodze powrotnej nad Ardenami napotkano gęste chmury. Dowódca Norweg
prowadzący dywizjon Czesława Bartłomiejczyka postanowił przebijać się przez
chmury w dół. Skrzydło sformowało klucze po 3 samoloty, klucze leciały dość luźno
w odległości 200-300 m od siebie. W kluczu zaś samoloty leciały bardzo blisko pilota
prowadzącego formację. Na tyle blisko by nawet w najgęstszych chmurach piloci
boczni mogli zobaczyć prowadzącego. W terminologii lotniczej nazywa się to
„siedzieć mu na skrzydłach”. Pierwszy klucz 316 dywizjonu poprowadził norweski
dowódca. Leciał według przyrządów, schodząc ciągle ku ziemi. Jego dwaj boczni za
nim. Nigdy nie dowiemy się, dlaczego Norweg nie wziął pod uwagę fakt, że znajduje
się w terenie górzystym i wskazania wysokościomierza mogą być złudne. Polacy za
swoim dowódcą lecieli ciągle w dół z prędkością 400 km na godzinę.
W pewnej chwili Norweg zauważył tuż przed sobą wierzchołki drzew. Wyrwał
maszynę w górę. Polacy nie zdążyli. Uderzyli w ziemię ponosząc śmierć na miejscu.
Lecieli tak blisko siebie, że szczątki ich samolotów wyglądały jak jeden samolot
dwukadłubowy. Nigdy wcześniej kroniki lotnicze nie zanotowały takiego wypadku, w
którym dowódca klucza ratuje się w ostatniej chwili, a jego dwaj boczni uderzają w
ziemię
25
.
We wtorek przed południem 8 maja 1945 roku na lotnisku Andrews Fidel panował
normalny ruch, kiedy nagle personel naziemny i piloci usłyszeli z lotniskowych
głośników historyczne słowa: „The war in Europę is over! Wojna się skończyła.
Wkład w dzieło zwycięstwa 316 Dywizjonu Myśliwskiego Warszawskiego w
okresie od 22 lutego 1941 r. do 8 maja 1945 roku przedstawia się następująco:
24
„V-2" („A-4") była balistycznym pociskiem rakietowym średniego zasięgu, o silniku rakietowym na ciekły
materiał pędny. Ciężar startowy „V-2" wynosił około 130 ton, rakieta osiągała pułap do 90 km, jej zasięg
wynosił do 350 km, a prędkość dochodziła do 5000 km/h. Czas lotu 5 minut. W głowicy „V-2" znajdował się
ładunek wybuchowy o wadze około 1000 kg .
25
Tadeusz H. Rolski Uwaga, wszystkie samoloty! Instytut wydawniczy PAX, Warszawa 1968, str. 327-328 22
- wykonano 8198 lotów bojowych w czasie 15 831 godzin bojowego nalotu;
- zestrzelono na pewno 45 i ½ samolotów nieprzyjaciela – 19 prawdopodobnie 21
uszkodzono;
- zniszczono na ziemi na pewno 4 samoloty nieprzyjaciela i 5 uszkodzono;
- oficjalnie zestrzelono 74 latające bomby „V-l”
Za swoje zasługi Czesław Bartłomiejczyk odznaczony został dwukrotnie Krzyżem
Walecznych
26
. Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami i wieloma brytyjskimi
odznaczeniami pamiątkowymi.
Nowy rozdział
Wojna się skończyła
Nasz bohater postanowił pozostać w Wielkiej Brytanii.
Atmosfera miedzy pilotami w dywizjonach była zła. Im bardziej ich sytuacja stawała
się niepewna, tym bardziej kłócili się miedzy sobą.
Jeden z pilotów pisał –„ W tej chwili jest wśród Polaków mnóstwo niesnasek,
ciosów w plecy i wrogości
27
. Cały swój gniew wyładowywali na „wyspiarzach”.
Jak im się nie dziwić, patrząc na postawę i rolę Brytyjczyków w ponownym
zniewoleniu Ojczyzny. Czary goryczy dopełniała świadomość, że stracili szanse
powrotu do domu.
Tylko nieliczni brytyjscy politycy zauważali, to co się działo wokół pilotów
polskich „Wątpię, czy czynniki urzędowe […] zdają sobie sprawę, jak wielu szykan
doznali (Polacy) w ostatnich kilku tygodniach. Napastuje się ich gdziekolwiek się
pojawią” – napisał w piśmie do Ministerstwa Spraw Zagranicznych jeden z członków
parlamentu.
Doszło do tego, że ci, którzy tak dzielnie walczyli w słynnej bitwie o Anglię przed
wyjściem za bramę lotniska odpruwali z mundurów naszywki „POLAND”.
Odczepione odznaki i Krzyże Walecznych lądowały w kieszeniach. Jeszcze tak
niedawno działały jak czarodziejska różdżka na ubóstwiających ich Brytyjczyków,
teraz stały się powodem do szyderstw i prowokowania burdy. Zadra ta tkwiła w ich
sercach przez wiele lat. Po latach, jeden z nich wspominał , jak dławiła go „gorycz” z
powodu zmiany postawy Anglików. „Jeszcze niedawno cieszyłem się przesadnym
prestiżem i histerycznym uwielbieniem jako pilot myśliwski. I oto stałem się śmieciem,
którego wszyscy chcą się pozbyć – bezużytecznym, uciążliwym, wręcz szkodliwym.
Bardzo trudno to znieść .
26
Odznaczenie to ustanowione zostało rozporządzeniem Rady Obrony Państwa z dnia 11 sierpnia 1920 r. dla
nagradzania czynów męstwa i odwagi, wykazanych w boju. Krzyż Walecznych mógł być nadawany oficerom,
podoficerom i szeregowcom armii czynnej, jak też w wyjątkowych przypadkach osobom cywilnym,
współdziałającym z wojskiem. Ta sama osoba mogła być odznaczona Krzyżem Walecznych czterokrotnie
kolejno, a w szczególnych przypadkach za wyjątkowy czyn "męstwa i odwagi" mogło mieć miejsce
jednorazowo czterokrotne nadanie.
27
L. Olson, S. Clou Sprawa honoru, AMF, Warszawa 2004, str. 382 23
Nie przestali jednak wykonywania rozkazów. Niestrudzenie dzień po dniu
patrolowali przestrzeń powietrzną nad Niemcami.
9 maja 1946 roku w Londynie odbyła się wielka "Parada Zwycięstwa" z udziałem
wojsk wszystkich koalicyjnych armii. Polakom na udział w uroczystościach nie
pozwolono. Małoduszna dyplomacja brytyjska nie chciała urazić potężnego
sowieckiego sojusznika. Na otarcie łez Brytyjczycy zaproponowali w niej udział
dwudziestu polskim lotnikom. Strona polska odmówiła, domagając się udziału pełnej
reprezentacji Polskich Sił Zbrojnych. I tak oto bohaterowie zamiast maszerować stali
w tłumie gapiów. Jeden z polskich pilotów patrzył w milczeniu na przechodząca
defiladę. Potem odwrócił sie i odszedł. Dlaczego pan płacze, młody człowieku ?-
spytała stojąca obok niego starsza kobieta.
Miesiąc później w czerwcu 1946 r. Anglicy przeprowadzili ogólnonarodowe
referendum w sprawie Polaków. Wyniki głosowania były porażające:
56% było za odesłaniem Polaków do kraju, zaledwie 30% było zdania, żeby sami
Polacy mogli decydować o tym gdzie chcą zostać.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że stara wojna się skończyła a nowej z Sowietami
nie będzie i lada miesiąc dywizjony, które były dla nich namiastką rodziny, zostaną
rozwiązane.
Tak też się stało.
18 września 1946 r na lotnisku Coltishall odbyła się wzruszająca a zarazem bolesna
ceremonia pożegnania.
Do defilujących pilotów przemówił generał dywizji sir James Robb - „Jesteście
ludźmi odważnymi, ludźmi honoru i prawdy, którzy dowiedli swej wartości”.
Następnie zapewnił, że ich czyny będą żyły „wiecznie w ludzkiej pamięci”, i na
potwierdzenie długu „którego nigdy nie spłacimy”, przekazał polskim dywizjonom
oficjalny sztandar RAF-u. Jakże się miały te słowa do tego, co się działo wokół
Polaków w ostatnich miesiącach.
A potem na oczach tysięcy widzów Polacy wzbili się w powietrze swoimi
mustangami i przelecieli z rykiem silników w zwartym szyku. Ostatni raz lecąc razem
w grupie. Później kolej przyszła na rozwiązywanie dywizjonu po dywizjonie.
Dokładnie trzy miesiące później 18 grudnia 1946 r. 316 Dywizjon został oficjalnie
rozwiązany. Tydzień wcześniej odbyła się pożegnalna uroczystość. Przewodniczył jej
w tym dniu odwołany z funkcji dowódcy dywizjonu kpt Paweł Niemiec. Po
pożegnalnej mowie wspiął się na skrzydło mustanga i usunął z kadłuba „Puchacza” –
znak dywizjonu.. Patrzący na to piloci milczeli.
Nadszedł rok 1947. Prawie 8.000 grupa polskich pilotów którzy pozostali w
Wielkiej Brytanii została zdemobilizowana. Maleńki procent z nich otrzymało pracę
związaną z lataniem. Demobilizacja nie ominęła i naszego bohatera.
Dokładnie 25 września 1947 r. Czesław Bartłomiejczyk zdjął na zawsze polski
mundur pilota.Stał się cywilem. Podobnie jak wielu jego kolegów, którzy podjęli
decyzję o pozostaniu w Anglii w kraju mu nieprzyjaznym, z dużym bezrobociem. Przy
panującym bezrobociu chwytali się z różnym skutkiem najprzeróżniejszych zajęć. 24
W liście do rodziny pisał: Jest mi bardzo przykro, że nie jestem w stanie pomóc
Wam tak jakbym chciał, ale nie jest to w mej mocy, niestety. Pytacie, kiedy wrócę.
Mogę wam tylko powiedzieć, że nie liczcie bardzo na mój powrót. Na razie
przynajmniej pozostanę w Anglii. Jestem głęboko przekonany, że nie jest to tak jak być
powinno, ale chwilowo tak jest najlepiej…
Europa budziła się po wojennym koszmarze. Miliony ludzi pozbawionych domów,
wywiezionych próbowało znaleźć kontakt z bliskimi. Dowiedzieć się o ich losach. Czy
przeżyli i są zdrowi?
Czesław Bartłomiejczyk miał szczęście. Nawiązał listowny kontakt z rodziną.
Dowiedział się, że rodzina wróciła do domu
28
i próbowała odbudować rozkradzione
przez Niemców, a później Sowietów gospodarstwo. Z przymusowych robót w
Niemczech do domu wrócił brat Zbigniew.
.
Listy przychodziły rzadko, zaledwie kilka w roku. Na pytanie czy wróci w jednym
z listów tak napisał - Pytacie, kiedy wrócę. Mogę wam tylko powiedzieć, że nie liczcie
bardzo na mój powrót. Na razie przynajmniej pozostanę w Anglii. Jestem głęboko
przekonany, że nie jest to tak jak być powinno, ale chwilowo tak jest najlepiej…
Z informacji uzyskanych od brata Benedykta jednoznacznie wynika że Czesław
Korespondował nie tylko z matką , ale i z innymi członkami rodziny, jak brat
stryjeczny Henryk z Zdzieszulic i siostra cioteczna Helena; nie odmówił gdy ta
zwróciła się do niego z prośbą o leki dla chorego męża, choć wiadomo, że nie było mu
tam łatwo. W listach dopytywał się też o losy innych członków rodziny, jak również
przyjaciół i znajomych. W szczególności interesował go los jego bliskiego przyjaciela
Henryka Grzybowskiego.
Nie pisali mu wszystkiego co dzieje się w Polsce i w ich domu. Jak bieda zmusiła
braci Zbigniewa i Benedykta do wyjazdu na ziemie odzyskane. W domu pozostali
tylko Piotr i Wanda. Ówczesna okolica była dość niebezpieczna. Trwało „polowanie”
na oddział KWP Ludwika Danielaka. Wszędzie kręciło się dużo szpiclów i
donosicieli. Jak grom z jasnego nieba spadła w lipcu 1948 roku na rodzinę wiadomość.
28
Niemcy wysiedlili rodzinę Bartłomiejczyków w niedzielę 23 czerwca 1940 r. Niemiecka grupa przesiedleńcza
złapała braci: Benedykta i Zbigniewa. Mama z synem Piotrem uciekli do Generalnej Guberni. Schwytanych
braci i szereg rodzin m.in. Kozłowskich, Stępniów Niemcy zwieźli do Szkoły Powszechnej przy obecnej ulicy
Czyżewskiego. Tego samego dnia dokonano selekcji ludności. Dorosłych i nadających się do pracy ludzi
wywieziono do Łodzi. Dzieci załadowano do pociągu towarowego, który zatrzymał się dopiero na stacji w
Dębicy. Na dworcu otworzyli wagony i wypuścili wszystkich, dając im skromną porcję żywnościową. Bracia
sprzedali jedzenie i za pozyskane pieniądze kupili bilet powrotny. W ten sposób wrócili do Bełchatowa.
Zbigniewa po roku złapano ponownie i wywieziono na roboty do Niemiec.
W lutym 1945 r wrócili do domu . Stan gospodarstwa był opłakany. Zastali puste ściany. Życzliwy sąsiad
Kwapik, zaopiekował się i uratował krowę którą musieli zostawić Niemcowi. W grudniu 1945 Benedykt
wyjechał do Nysy do bratanicy mamy gdzie pracował w piekarni. Na stałe wrócił w 1953 r. 25
Piotr młody 25 letni chłopak został aresztowany przez UB. Po krótkim śledztwie..
Zarzut jaki mu postawiono w akcie oskarżenia brzmiał „nielegalne piętnasto minutowe
posiadanie broni”. Sprawa przedstawiała się mniej więcej tak: Piotr otrzymał od Jana
Klaczyńskiego pistolet. Nie wiadomo dokładnie czy Klaczyński prosił go o
przekazanie dalej broni,czy też była to inicjatywa Piotra, w każdym razie po 15
minutach broń znalazła się w ręku niejakiego Trepki. Był on pospolitym bandytą.
Schwytany z bronią w ręku przez MO podczas śledztwa przyznał się, od kogo dostał
broń. Może sprawa potoczyłaby się inaczej gdyby nie zeznanie samego oskarżonego.
Na pytanie sędziego czy bron była sprawna, odpowiedział, że nie, gdyż popsuta jest
iglica. Dla sędziego odpowiedz była jednoznaczna ; Piotr Bartłomiejczyk znał się na
budowie broni. Posypały się następne pytania pogrążające Piotra.
Dziś, bez dokumentów sprawy nie można na te pytania odpowiedzieć czy Piotr
rzeczywiście rozłożył pistolet czy tylko dowiedział się od Klaczyńskiego, że pistolet
ten jest niesprawny. Wyrok tak dla Piotra Bartłomiejczyka i Jana Klaczyńskiego był
taki sam- 5 lat wiezienia.
Piotr podczas śledztwa na przełomie 1948/1949 roku osadzony był w
piotrkowskim więzieniu. W zimnej, nieogrzewanej celi codziennie musiał stać 2
godziny boso na cementowej, mokrej posadzce. Nie wytrzymał trudów. Nie doczekał
nawet przewiezienia do kopalni jak to się stało z dużo starszym Janem Klaczyńskim
29
.
Prawdopodobnie zaraz po ogłoszeniu wyroku zwolniony został do domu na urlop
zdrowotny. Na odchodnym lekarz więzienny powiedział mu, że już się nie spotkają. I
tak się stało. Piotr zmarł 6 czerwca 1949 r.
Czesław dowiedział się z listu od mamy o śmierci brata. Niemożliwe jest dziś
odtworzyć, czy mama pisała mu o aresztowaniu brata, czy tylko poinformowała go o
jego śmierci? Czesław w swoim liście prosił, by mu nie przysyłali zdjęć z pogrzebu
Piotra.
Brat Benedykt do dzisiaj posiada niektóre listy. W żadnym z nich nie ma słowa o
wojnie. Raz tylko napisał, że nieraz śmierć zaglądała mu w oczy i że już do ukochanej
bazy nie wróci- opowiada brat.
W 1949 r., w jednym z listów prosił matkę o pozwolenie na ożenek.
Poznał Szkotkę Iris - wdowę po pilocie RAF. Adaptował jej 4 letniego syna Dextera.
W jednym z następnych listów opisywał jak skromnie żyją: Pracuję z dnia na dzień,
czasu bardzo mało i życie dość ciężkie, ale jest nadzieja, że warunki się polepszą.
(…)Zasadziłem trochę kartofli w ogródku, przydadzą się, bo to wszystko trzeba kupić,
a żywność jest na kartki.
Ciężko mu było gdziekolwiek dorobić, miał przecież tylko jeden zawód - pilot
wojskowy.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalsze losy Czesława Bartłomiejczyka, gdyby
jemu i innym młodym polskim pilotom nie przyszedł w sukurs RAF, proponując
ponad pięciuset z nich wstąpienie w swoje szeregi. To była dla niego szansa. Szansa z
której skorzystał.
29
Jan Klaczyński przeżył więzienie 26
Ostatni list przyszedł 11 marca 1951 r.
Wielka niewiadoma
Nagle wszystko się urwało jakby nożem uciął. Przestały przychodzić listy od
Czesława. Wracały z Anglii listy pisane do niego.
Rodzina wszelkim sposobami starała się go odnaleźć lub czegokolwiek dowiedzieć
się o nim. Bez skutku. Odpowiedzi z takich instytucji jak: Czerwony Krzyż w
Genewie, Ambasada Brytyjska zawsze przychodziły podobne: […] z przykrością
zawiadamiamy... […]nie prowadzimy ewidencji....
Z różnych źródeł wiadomo było, że wstąpił do Lotnictwa Brytyjskiego i zmienił
nazwisko na Chester Bart.
Mama Czesława Zofia, umarła w 1965 r. przeżywszy 67 lat. Wysłany w tej sprawie
na stary adres list do Czesława wrócił. Zapewne mógł się tylko w swoim życiu
domyślać , że umarła. Nigdy nie dowiedział się, kiedy to nastąpiło.
W 1967 roku do Prezydium Miasta Bełchatowa a dokładniej Wydziału Spraw
Wewnętrznych przyszedł list. Podpisany był nazwiskiem Luckin Attache Ambasady
Brytyjskiej w Warszawie. W liście datowanym 1 marca, prosił on o przesłanie na
adres ambasady, odpisu aktu urodzenia Czesława. Urzędnicy bełchatowskiego
magistratu prośbę attache spełnili. Poinformowali jednak równocześnie rodzinę o tym
zdarzeniu. Bracia posiadając adres i treść listu postanowili natychmiast wysłać pismo z
zapytaniem o losy brata. Jakie było ich zdziwienie kiedy otrzymali odpowiedź:
[…] Ambasador Brytyjski polecił mi powołać się na list z dnia 15 marca br. w sprawie
ustalenia adresu. Zmuszony jestem z przykrością zawiadomić WP Pana, że władze
brytyjskie nie mogą podjąć się odszukiwania osób prywatnych na prośbę obywateli
polskich.[…]
30
Czas skutecznie zatarł w pamięci historie poszukiwań.
Nie sposób dzisiaj ułożyć chronologicznie etapów poszukiwań. Pan Benedykt nie
pamięta dzisiaj kolejności, niejednokrotnie od podjęcia próby minęło czterdzieści lat.
Mogli nam pomóc tylko znajomi wyjeżdżający w odwiedziny do krewnych
zamieszkujących w Wielkiej Brytanii. Oto niektóre wspomnienia z poszukiwań:
…Zbigniew Chojnacki przyjechał do Bełchatowa z Pabianic pod koniec lat 70. Prosił
nas o zdjęcie Czesława. Opowiadał, że piszą książkę. Od niego dowiedzieliśmy się o
losach Czesława w Anglii – wspomina Benedykt Bartłomiejczyk. - Przy listownym
zwrocie zdjęcia, napisał o zmianie imienia i nazwiska brata.
Mieszkaniec Bełchatowa Jaskółowski miał brata w Anglii, kiedy pojechał w
odwiedziny, poznał tam polskiego księdza, który pomógł nam w poszukiwaniu.
Ustalili, że brat w randze majora po przejściu na emeryturę wyjechał do USA. Nie
30
Dziś wiemy, że 1 lutego 1965 r Czesław Bartłomiejczyk przeszedł na emeryturę. 27
wiadomo jednak czy zrobił to sam. Tam podobno zmarł w 1980 r.
Próbę odnalezienia Czesława podjął też fotograf Czesław Kostelecki. Na prośbę
rodziny Czesława zobowiązał się, że zaraz po przyjeździe do Anglii napisze list na
podany przez rodzinę adres. Słowa dotrzymał i gdy tylko dotarł do swojego brata w
Nottingham napisał list o treści:.
Szanowny Panie Cz.
Kuzyn pański Kazimierz Bartłomiejczyk prosił mnie, jak również pana
najbliższa rodzina tj. brat i siostra moi znajomi, abym będąc w Anglii nie omieszkał
pana odwiedzić i pozdrowić. Zaniepokojeni pańskim milczeniem, nie wiedzą, co się z
panem dzieje, pragną dowiedzieć się, czemu to zaistniała tak długa przerwa w
korespondencji. […] Jeśli list dojdzie proszę uprzejmie o odpowiedź.
List wrócił z powrotem do Kosteleckiego jeszcze podczas jego pobytu w Anglii. Na
kopercie, czerwonym ołówkiem ktoś napisał: NOT KNOW RETURN TO SENDER
AS OPER. Na dowód, że słowo dane rodzinie dotrzymał, przywiózł do Polski wysłany
list. - Chcielibyśmy tylko wiedzieć gdzie jest pochowany - mówi smutny Benedykt
Bartłomiejczyk.
Rzeczywiście, jak wcześniej wspomniałem Czesław Bartłomiejczyk po przejściu na
emeryturę wyjechał do USA. Zmarł 13 lipca po krótkiej chorobie w szpitalu Lenox w
Nowym Jorku. Po przewiezieniu zwłok do Chichester w Anglii, odbył się 25 lipca
pogrzeb.
Spełniło mu się marzenie, by latać jak Ikar. Zapłacił jednak za to rozstaniem z
najbliższymi, tułaczką po świecie.
Pierwszą krótką wzmiankę o Czesławie Bartłomiejczyku znalazłem w Biuletynie
Stowarzyszenia Przyjaciół Bełchatowa z czerwca 2001 r.
Bardzo mnie to zaciekawiło i przy pierwszym spotkaniu z Panią Jadzią Nadana
zapytałem ją czy zna kogoś z rodziny Czesława Bartłomiejczyka. Podała mi nr
telefonu Pana Benedykta Bartłomiejczyka. Niedługo potem miałem okazje poznać
osobiście.
Pan Benedykt nie wniósł zbyt wielu nowych faktów do życiorysu już
opublikowanego, przyniósł jednak listy Czesława do rodziny. Kiedy je zobaczyłem i
usłyszałem opowieść o tym, jak naprawdę niewiele wie o życiu i śmierci brata
postanowiłem spróbować i ja poszukiwań. W sukurs przyszedł mi, nieżyjący już
Włodek Ibron. Kiedyś przy rozmowie typu co słychać, spytałem go czy czasem nie
zna kogoś w Piotrkowie z byłych uczniów SPLdM.
Jak to nie znam? -odpowiedział uśmiechnięty Włodek. – Mój tata się tam uczył.
I tak oto po raz pierwszy dowiedziałem się jaka to elitarna szkoła była. Na
odchodne, Włodek obiecał mi przynieść parę publikacji. Słowa dotrzymał, i po kilku
dniach stałem się posiadaczem książki Hasińskiego tak wiele razy w tej publikacji
cytowanej.
To był naprawdę „ogromny krok naprzód”. Wiedziałem na tyle o Czesławie, że 28
mogłem spokojnie rozesłać wici po świecie. Byłem pełen optymizmu a sprawa
rozwikłania losów Czesława miała być zakończona w kilka miesięcy. Pierwszym
niepowodzeniem okazał się mój list opublikowany na łamach Historycznego
Biuletynu Lotniczego. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. W najczarniejszych
myślach nie mogłem przewidzieć takiego scenariusza. Czesław Bartłomiejczyk nie
utrzymywał żadnych kontaktów z kolegami.
Przełom w poszukiwaniach informacji nastąpił dopiero po nawiązaniu kontaktów z
Panem Wojtkiem Matusiakiem, autorem wielu książek o pilotach służących w
Wielkiej Brytanii. Otrzymałem od niego kilka zdjęć i kilkanaście kserokopii
wyciągów rozkazów. Teraz już łatwiej było poskładać zlepki informacji. Kolejnym
problemem, jaki się pojawił było dopasowanie standardów unijnych w prawie o
ochronie danych osobowych. Teraz poszukiwania mogli prowadzić tylko najbliżsi
krewni. Tak oto na ich prośbę, wreszcie po prawie 50 latach Wydział Personalny RAF
przesłał podstawowe informacje o służbie Czesława Bartłomiejczyka i jego
powojennych losach. Przedstawiały się one w skrócie tak:
INFORMACJE Z MONITORA RZĄDOWEGO NA TEMAT
DOWÓDCY ESKADRY CHESTERA BARTA (783248)
Data i miejsce urodzenia: 1 lutego 1922. Binkow, Polska
Wcześniejsza służba
Wstąpił do Polskich Sił Powietrznych
/Królewskich Sił Powietrznych 5 sierpnia 1940 r.
Przeniesiony do Polskiego Korpusu Przesiedleńczego
/ Królewskich Sił Powietrznych 17 grudnia 1946 r.
Zwolniony z Polskiego Korpusu Przesiedleńczego
/ Królewskich Sił Powietrznych 25 września 1947 r.
Awanse
Wstąpił do Królewskich Sił Powietrznych 18 grudnia 1950 r.
Uzyskał stopień oficerski
Przeszedł szkolenie podstawowe, w podstawowej
jednostce lotniczej RAF-u, gdzie został mianowany
Oficerem Pilotem 1 marca 1951 r.
Wyznaczony do szkolenia zaawansowanego,
jako Oficer Lotnictwa w podstawowej jednostce
lotniczej RAF-u 1 października 1952 r.
Porucznik Lotnictwa 1 września 1954 r. 29
Dowódca Eskadry 1 lipca 1959 r.
Umieszczony na liście emerytów 1 lutego 1965 r.
8 lat służby czynnej
4 lata służby rezerwowej licząc od 18 grudnia 1950 r.
Ciągle pozostaje nierozwiązana zagadka, dlaczego zmienił nazwisko i zerwał
kontakty z rodziną. Mam w tym temacie swoją hipotezę. Brzmi ona mniej więcej tak.
Po ponownym wcieleniu do RAF-u, wiedział już o śmierci brata w Polsce i
represjach stalinowskich rządów. Wielka Brytania w roku 1950, stanęła po stronie
USA w wojnie koreańskiej. Wysłała tam również kilka dywizjonów lotniczych. Jest
wielce prawdopodobne, że i tam wysłany został Czesław. Zmiana nazwiska
uniemożliwiła sowieckiemu wywiadowi namierzenie w Polsce rodziny. Jako Chester
Bart nie miał możliwości pisania listów do Bartłomiejczyków bo cała mistyfikacja
szybko by się wydała.
Zagłębiając się w tragiczne losy Czesława poprosiłem koleżanki i kolegów z RSSK
o akceptację ufundowania tablicy pamiątkowej poświeconej pilotowi. W pierwotnej
wersji znajdować się ona miała na ścianie kościoła pw. Miłosierdzia Bożego w
Bełchatowie (os. Binków). Później jednak po rozmowie z ks. Kanonikiem Januszem
Krakowiakiem ustaliliśmy, że tablica umieszczona zostanie na pomniku „Pamięci
bełchatowian” znajdującej się przy kościele pw. Narodzenia NMP. Tablicę według
mojego projektu wykonał Zdzisław Elminowski. W asyście pilotów myśliwskich z
bazy w Łasku 15 sierpnia 2005 r odbyło uroczyste odsłonięcie tablicy.
Niewiele osób zauważyło jak podczas tej uroczystości, na pomniku usiadła kawka.
Wcześniej nad pomnikiem zrobiła kilka „kółeczek”
To Czesiek Bartłomiejczyk, przyleciał na swoją uroczystość – podsumował ten fakt
Tomasz Trawiński, szkolny kolega Czesława.
Od tej pory rodzina traktuje to miejsce jakby naprawdę pochowany był tam ich
krewny i brat. Pod tablicą przez cały rok pali się znicz.
Nowy rozdział
Porozumienie rządu z RAF
Umowa lotnicza z Wielką Brytanią w sprawie organizacji, zależności służbowej i
bojowego wykorzystania oddziałów PSP została podpisana (po długich targach) przez
premiera rządu polskiego i Naczelnego Wodza PSZ generała Władysława Sikorskiego
dopiero 11 czerwca 1940 r. Z podpisaniem umowy zwlekała strona polska, ponieważ30
Anglicy nie chcieli się zgodzić na żądanie generała Sikorskiego, aby polskie lotnictwo
na terenie Wielkiej Brytanii stanowiło suwerenną siłę pod dowództwem władz
polskich. Tak określony status był sprzeczny z prawem brytyjskim, które dopuszczało
przyjęcie obywateli obcych narodowości do służby w RAF jedynie jako ochotników, a
co za tym idzie, podporządkowanych brytyjskiemu prawu i odpowiednim przepisom
wojskowym.
W tym czasie, już od grudnia 1939 r., do Anglii przybywali polscy lotnicy. Ostatni
transport z ustalonego kontyngentu 2300 lotników przybył w maju 1940 r. Polskie
władze lotnicze domagały się utworzenia z przybyłych lotników dwóch dywizjonów
myśliwskich i dwóch dywizjonów bombowych. Spotkano się jednak z wielkimi
oporami ze strony brytyjskich władz lotniczych. Dowódca Fighter Command, a/c/m sir
Hugh Dowding, stanowczo sprzeciwił się organizowaniu polskich dywizjonów
myśliwskich. Air Ministry (Ministerstwo Lotnictwa) zgodziło się w końcu na
utworzenie 2 dywizjonów bombowych na zasadach obowiązujących w RAF Volunteer
Reserve (RAFVR- Ochotnicza Rezerwa Królewskich Sił Powietrznych), co zostało
potwierdzone w treści pierwszej umowy lotniczej z 11 czerwca 1940 r.
Umowa ta postanawiała w części ogólnej, że w ramach RAF zostaną
zorganizowane polskie jednostki lotnicze na zasadach obowiązujących w lotnictwie
brytyjskim i że związane z tym wydatki finansowe będzie ponosił rząd polski.
Załącznik nr 1 do tej umowy postanawiał m.in.:
- z polskiego personelu przybyłego do Anglii, zostaną zorganizowane dwa polskie
dywizjony bombowe z własnym ośrodkiem szkoleniowym;
- oprócz jednostek lotniczych, zostanie utworzony Inspektorat jako organ łącznikowy
między władzami polskimi i brytyjskimi;
-polskiemu Naczelnemu Wodzowi i Dowódcy PSP (wówczas z siedzibą we Francji),
przysługuje prawo wizytowania jednostek; jednostki polskie nie będą wysyłane poza
Europę bez zgody rządu polskiego;
-lotnicy polscy po zaciągnięciu się do RAFVR, będą podlegali brytyjskiemu prawu i
brytyjskim przepisom wojskowym; lotnicy składać będą dwie przysięgi – brytyjską i
polską;
-oficerowie, będą przyjmowani do służby w stopniu podporucznika, reszta w stopniu
szeregowca;
-awanse oraz wyznaczanie na stanowiska dowódcze będzie zależało od zgody
polskiego Naczelnego Wodza;
-na stopnie podoficerskie będzie awansował dowódca RAF Station (stacji lotniczej -
garnizonu lotniczego), w zależności od kwalifikacji i po zaopiniowaniu przez
polskiego przełożonego;
-polskich lotników obowiązują mundury angielskie, jednak z polskim orzełkiem na
czapce i napisem Poland w górnej części rękawów, ale bez polskich odznak ich
specjalności;
-samoloty polskie mogą mieć na kadłubach namalowane polskie znaki lotnicze —
biało-czerwone szachownice;
-na maszcie na lotnisku może być wywieszana polska flaga lotnicza, jednak poniżej 31
flagi RAF.
Po klęsce Francji w czerwcu 1940 r. żołnierze Wojska Polskiego we Francji, w
tym również lotnicy, przybyli do Anglii, by u jej boku kontynuować walkę z wrogiem.
Parlament brytyjski stanął wówczas wobec pilnej konieczności uchwalenia
odpowiedniej ustawy zezwalającej na tworzenie na terenie Wielkiej Brytanii sił
zbrojnych państw sprzymierzonych. Ustawę taką uchwalono 22 sierpnia 1940 r.
Wcześniej jeszcze, bo 5 sierpnia 1940 r., w sytuacji narastającego zagrożenia Anglii
inwazją ze strony Niemiec, rząd brytyjski zawarł z rządem polskim nową umowę
dotyczącą organizacji i użycia Polskich Sił Zbrojnych, w tym również dywizjonów
polskiego lotnictwa.
Załącznik nr 1 do tej umowy ustalał nowe formy egzystencji i współpracy PSP z RAF.
Główne punkty tego załącznika postanawiały:
-Polskie Siły Powietrzne są częścią składową suwerennych Polskich Sił Zbrojnych;
lotnicy będą składać tylko jedną przysięgę - polską;
-PSP będą podlegać władzom RAF pod względem organizacji, wyszkolenia i
dyscypliny oraz bojowego użycia;
-zorganizowane zostaną 4 dywizjony bombowe, 2 dywizjony myśliwskie i 1 dywizjon
współpracy z wojskiem z odpowiednią rezerwą personelu;
-w miarę możliwości zorganizowane zostaną dalsze 3 dywizjony myśliwskie;
-utworzono Inspektorat PSP, którego Inspektor ma współpracować z Air Ministry w
zakresie administrowania personelem polskim. Inspektor ma prawo wizytować polskie
dywizjony;
-lotnicze flagi polskie na lotniskach bazowania polskich dywizjonów, wywiesza się
obok flag brytyjskich;
-umundurowanie lotników pozostaje angielskie, łącznie z odznakami stopni
funkcyjnych; polskie są orzełki na czapkach, guziki wojskowe oraz odznaki stopni
wojskowych na wyłogach kołnierza. Można nosić polskie odznaki specjalności
lotniczych.
Druga umowa lotnicza tylko trochę łagodziła drażliwe postanowienia umowy
pierwszej -lotnictwo polskie nadal prawie całkowicie podlegało dowództwu RAF.
Dopiero pod wpływem kilkuletniej, pełnej poświęcenia i bohaterskiej działalności
bojowej naszych dywizjonów oraz znacznego powiększenia PSP, władze brytyjskie
uznały postulaty polskie i zwiększyły samodzielność Inspektoratu PSP.
6 kwietnia 1944 r. podpisano trzecią umowę lotniczą, na mocy której polski
personel lotniczy przeszedł całkowicie pod rozkazy polskich władz wojskowych.
Żołnierze PSP podlegali polskim sądom wojskowym, polskim przełożonym i
polskiemu wojskowemu regulaminowi. Stworzono też warunki do rychłego odłączenia
się od RAF. Z tego powodu Inspektorat PSP przemianowano na Dowództwo PSP.
Zgodnie z warunkami umowy z 5 sierpnia 1940 r. oficerowie przyjmowani byli do
organizujących się jednostek lotniczych w stopniach podporuczników, a reszta w
stopniach szeregowców. Dopiero z chwilą wyznaczenia na konkretne stanowisko
służbowe lotnicy otrzymywali przysługujące im na tych stanowiskach funkcyjne 32
stopnie i odznaki stopni na mundurach. W razie utracenia etatu lotnik wracał do
stopnia poprzedniego, tracąc naturalnie poprzednie uposażenie. Duże szansę mieli
młodzi oficerowie, szczególnie piloci, jak również podoficerowie piloci, którzy
otrzymywali stopnie sierżantów lub starszych sierżantów. Gorzej było z oficerami
starszymi, bo na razie odpowiednich stanowisk w dywizjonach bojowych i Inspektoracie PSP nie było zbyt dużo.
Sprawa uposażeń zmieniła się na lepsze 1 marca 1941 r., kiedy to na interwencję
generała Sikorskiego Air Ministry wydało nowe przepisy o uposażeniu kadry w
polskim lotnictwie. Wprowadzały one stałe stopnie dla polskich lotników (permanent
war ranks), niezależne od stopni funkcyjnych. Podporucznicy i porucznicy oraz
podoficerowie otrzymywali stałe stopnie brytyjskie równe polskim. Natomiast
oficerowie od kapitana wzwyż, otrzymywali stałe stopnie brytyjskie niższe o jeden
szczebel. Stawki uposażeniowe równe były stawkom oficerów i podoficerów
brytyjskich, pomniejszone o potrącany żołnierzom brytyjskim podatek -dla ułatwienia
operacji bankowych. Nie został natomiast załatwiony problem zaopatrzenia
inwalidzkiego i emerytalnego oraz wojennej wysługi lat.
Jeden z artykułów umowy z 5 sierpnia 1940 r. postanawiał, że koszty związane z
utrzymaniem Polskich Sił Zbrojnych są traktowane jako zaliczka na konto pożyczki,
jakiej udziela się Polsce. Pożyczka ta miała być spłacona po wojnie. Mieliśmy płacić
za stracone w obronie Anglii własne samoloty, materiały pędne, za użytkowanie
lotnisk, a nawet za korzystanie z pomieszczeń służbowych i kwater, płacąc ponadto
utratą naszych najlepszych lotników.
Jeśli chodzi jednostek koszty wyposażenia jednostek w sprzęt, szkolenia,
przezbrojenia w nowy sprzęt i uposażenia kadry, prowadzone były odpowiednie
kwartalne rozliczenia.
Tymczasem 11 marca 1941 r. Kongres Stanów Zjednoczonych uchwalił ustawę
„Lend and Lease Act”, która upoważniała prezydenta do sprzedaży, wynajmu lub
pożyczki państwom sprzymierzonym materiałów wojennych i wszelkich innych
towarów, niezbędnych do prowadzenia wojny. Państwa otrzymujące pomoc w ramach
„Lend and Lease” zawierały ze Stanami Zjednoczonymi dwustronne porozumienia.
Długi za materiały stracone lub zniszczone w toku działań wojennych podlegały
umorzeniu. Sprzęt i materiały, które po zakończeniu wojny pozostawały w dyspozycji
korzystających z nich państw, miały być spłacone lub zwrócone.
Wielka Brytania wprowadziła również u siebie „Lend and Lease Act”. Odpowiedni
protokół w tej sprawie został podpisany przez rząd brytyjski i polski 29 czerwca 1944
r., jednak z mocą wsteczną od 1940 r.
Warto zaznaczyć, że koszty utrzymania Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej
Brytanii za okres wojny były skrzętnie odnotowywane przez władze finansowe RAF -
wyniosły one 107 milionów i 650 tysięcy funtów szterlingów.
Lotnictwo polskie zostało usamodzielnione przez Naczelnego Wodza, generała
Sikorskiego, rozkazem z 22 lutego 1940 r. (w okresie międzywojennym nie stanowiło
oddzielnego rodzaju broni) i otrzymało nazwę Polskich Sił Powietrznych. Z lotnictwa 33
została wyłączona artyleria przeciwlotnicza i łączność.
Polskie dywizjony bojowe w Wielkiej Brytanii były zależne od władz RAF.
Samodzielność lotnictwa w ramach Polskich Sił Zbrojnych była bardzo
problematyczna. Inspektor PSP podlegał Naczelnemu Wodzowi, a w pewnych
sprawach ministrowi obrony narodowej. Chcąc przedłożyć Air Ministry nurtujące
lotnictwo polskie problemy, musiał je przedtem uzgadniać ze swoimi szefami, w
innych znów wypadkach występował do Air Ministry z żądaniami Naczelnego Wodza.
Sprawy: awansów (na polskie stopnie), nadawania odznaczeń i dysponowania kadrami
należały do Sztabu Naczelnego Wodza. Naczelny Wódz zastrzegł sobie prawo
mianowania na stanowiska dowódców dywizjonów i wyższe, naturalnie na wniosek
Inspektora PSP. Decydująca jednak w tych sprawach była opinia władz RAF. Poza
tym Sztab Naczelnego Wodza nadal sprawował zwierzchnią władzę nad lotnictwem.
W tej sytuacji rola sztabu Inspektoratu i Inspektora PSP była bardzo trudna. Zarzucano
często Inspektorowi PSP brak lojalności w stosunku do władz polskich i zbyt daleko
posuniętą ustępliwość wobec władz RAF.
Wymiar sprawiedliwości za popełnione przestępstwa żołnierzy polskiego
lotnictwa należał - na mocy umowy z 5 sierpnia 1940 r. - do sądów brytyjskich.
Niektóre tylko sprawy mniejszej wagi przekazywano sądom polskim. Sądami dla
żołnierzy PSP były sądy wojskowe (Court Martial) składające się w połowie z
oficerów brytyjskich i polskich, ale przewodniczącym był zawsze oficer brytyjski. O
sprawach poważnych, jak kary śmierci czy długoletniego więzienia lub wydalenia z
szeregów lotnictwa, decydował Inspektor PSP. W jednostkach lotniczych działały
również, na dawnych zasadach, sądy honorowe.
Trzecia umowa lotnicza z 6 kwietnia 1944 r. przekazywała wymiar
sprawiedliwości nad polskimi żołnierzami sądownictwu polskiemu.
http://odlot.com.pl/Bartlomiejczyk/Ikar%20z%20Binkowa.pdf
sobota, 3 września 2011
'D Z I A D Y' non-stop syndrome
Bardzo długi dług
Sądzę, że po wczorajszym triumfalnym powrocie do gry profesora Balcerowicza, pod którego "urokiem" pozostaje redakcja "Rzepy", warto przypomnieć kilka istotnych faktów, których jakoś nie podają do publicznej wiadomości nasze "wiodące media", ani oczywiście nasi zatroskani dziennikarze w służbie społeczeństwa, a zwłaszcza opinii publicznej.
Już w marcu tego roku w dziale ekonomicznym NYT opublikowano analizę zadłużenia poszczególnych państw europejskich oraz USA, ilustrując w ten sposób sytuację ekonomiczną zaistniałą po ostatnim kryzysie finansowym w Europie i rozruchy uliczne, które na tym tle wybuchły w Grecji. W tym zestawieniu uwzględniono także Polskę – ale spokojnie, proszę jeszcze nie nadstawiać pleców do poklepywania.
Proszę zwrócić uwagę, że wskaźniki wartości analizowane w tym zestawieniu wyrażono nie w liczbach tylko w procentach, gdyż nie tyle wysokość zadłużenia w liczbach bezwzględnych, acz abstrakcyjnych jest najbardziej obrazowa, co skala zadłużenia w stosunku do PKB danego kraju wyrażona w procentach, podobnie jak wysokość deficytu budżetu danego państwa.
I tak zestawiając ze sobą te dwie wartości (przychody do budżetu, zależne od PKB oraz wydatki z budżetu, które niestety najczęściej przekraczają pozyskane przychody tworząc deficyt) można dokładnie i obrazowo przedstawić aktualną kondycję ekonomiczną państwa. W ten sposób na podstawie zestawienia wysokości przewidywanego deficytu budżetowego i przewidywanego PKB otrzymujemy wskaźnik charakteryzujący ekonomiczną sytuację kraju.
I tak zestawiając ze sobą te dwie wartości (przychody do budżetu, zależne od PKB oraz wydatki z budżetu, które niestety najczęściej przekraczają pozyskane przychody tworząc deficyt) można dokładnie i obrazowo przedstawić aktualną kondycję ekonomiczną państwa. W ten sposób na podstawie zestawienia wysokości przewidywanego deficytu budżetowego i przewidywanego PKB otrzymujemy wskaźnik charakteryzujący ekonomiczną sytuację kraju.
Wczesną wiosną, nowojorskim analitykom wyszło, że w 2010 roku relacja zadłużenia sektora finansów publicznych do Produktu Krajowego Brutto będzie stanowiła ponad 50% (50,5%) polskiego PKB. – Stąd w tabeli wartość 50,5%
Jeśli teraz tym wskaźnikiem 50,5 zmierzymy polski dług publiczny, czyli upraszczając - zmierzymy to, co państwo czyli rząd, instytucje, samorządy itd pożyczyły, żeby jakoś kraj mógł (pozornie) funkcjonować, to otrzymujemy horrendalnie wysokie wyliczenie naszego długu publicznego w wysokości 1.550,4% - czyli najwyższe ze wszystkich analizowanych europejskich państw z Grecją włącznie - proszę sobie porównać w tabeli poniżej:
Jak wspomniałem na wstępie dane te opublikowano w I kw. bieżącego roku. Nikt w Polsce o tym nie pisał przez kilka miesięcy, dopiero w lipcu jako pierwszy w s24 wyciągnął je na światło dzienne kejow: DŁUG NARODOWY!!! Alarm dla władz?
Jeden podstawowy wniosek jaki narzuca się sam z analizy stosującej ten ciekawy "algorytm" jest mianowicie taki, że mamy za niski PKB, gdyżpo prostu nasza gospodarka za mało wytwarza dóbr wszelakich, podobno nawet mniej niż za PRLu. Szereg rozwiniętych gałęzi przemysłu zupełnie zniknęło, albo zostało poważnie zredukowanych, a z tych co istnieją, zagraniczni właściciele odprowadzają zyski do swoich macierzystych firm w innych krajach. Nam pozostaje akcyza i VATy, które zasilają budżet.
To stąd m.in. wynika, że nasz PKB jest mizerny i niewystarczający w stosunku do potrzeb jakie posiada 40 milionowy kraj w środku Europy. Ten nasz mizerny PKB przekłada się również na mizerne dochody płynące do kasy państwowej, a wydatki budżetowe jednak nie maleją i co roku przy okazji tworzenia planu budżetowego na rok następny zaczyna się szukanie pieniędzy. Wtedy też powraca niezmiennie od 20 lat to znane do znudzenia gadanie, że najlepiej wszystko sprywatyzować, zwłaszcza kosztowną służbę zdrowia (sorrki - skomercjalizować) czy równie kosztowną edukację, że już o kosztownym umieraniu i pochówku nie wspomnę. Rząd szuka pieniędzy.
Niezmiennie też od 20 lat w każdym nowym projekcie budżetu na rok następny widnieje punkt - przychody z prywatyzacji, co równie dobrze może w praktyce oznaczać pochopną wyprzedaż czy nawet likwidację kolejnych zakładów produkcyjnych. Guru Balcerowicz ma od lat jedną i tę samą gadkę, stale opowiada o cięciu wydatków, tymczasem już n i e m a z c z e g o ciąć. Podobnie zresztą jak chętnych do kupna czyli prywatyzacji jest coraz mniej, no chyba, że chodzi o kurę znoszącą złote jajka (patrz: sektor energetyczny)
Owszem, we wszystkich krajach szuka się oszczędności i próbuje ograniczyć nadmierne wydatki z budżetu. Zwłaszcza w dobie kryzysu. Jednak stale mówi się o stymulacji gospodarki kraju, o kreowaniu nowych stanowisk pracy, o inwestycjach, o nowych technologiach, a jeśli o inwestorach zagranicznych to takich, którzy wniosą do krajowej gospodarki nową wartość dodaną w postaci inwestycji typu geenfield, jak to było w rolniczej Irlandii. Natomiast rodzimy przemysł każdy przytomny rząd, niezależnie od ekonomicznych mód i trendów, próbuje ratować poprzez modernizację, a w razie potrzeby nawet przez finansowe wsparcie. Niestety nie u nas w Polsce, gdzie właśnie dzięki takim besserwisserom jak Balcerowicz zwłaszcza nasz przemysłowy potencjał ekonomiczny przez te ostatnie 20 lat nie wzrósł, a niektórzy całkiem przekonująco twierdzą, że się zmniejszył nawet w porównaniu do czasów PRLu.
Zatem dług publiczny mamy bardzo długi, a jego początków należy już szukać w pierwszej tzw. reformie Balcerowicza, która była reformą jedynie częściową, niedokończoną i źle przeprowadzoną. Zabrano zabawki, piaskownice i nawet ziemię z piaskownic, a w zamian nie powstało żadne obiecane wesołe miasteczko.
Dziękuje za uwagę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)