o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 13 stycznia 2012

lód z ludu, podłość ze ścierwa 1917

ZAMIAST  WSTĘPU.

 

 APEL POPARCIA DLA ADAMA SŁOMKI

PRZYWRÓCIĆ POLSKĄ  INSTYTUCJĘ SĘDZIÓW PRZYSIĘGŁYCH I SĘDZIÓW ŚLEDCZYCH.



OŚWIADCZENIE
Stowarzyszenia „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratur” stanowczo protestują przeciwko skazaniu w dniu dzisiejszym przez sąd w Warszawie na 14 dni aresztu znanego obrońcy praw człowieka, działacza niepodległościowego Adama Słomki - za rzekomą obrazę powagi sądu.
Adam Słomka podczas posiedzenia sądu, na którym miał zostać ogłoszony wyrok na komunistycznych organizatorów stanu wojennego, wygłosił oświadczenie, w którym wskazał na obecność w polskim wymiarze sprawiedliwości komunistycznych sędziów, którzy wydawali wyroki na polskich patriotów w stanie wojennym. Potępił również fakt nie przeprowadzenia lustracji sędziów i prokuratorów oraz konsekwencje tego stanu rzeczy, w którym sądy ochraniają komunistycznych zbrodniarzy winnych śmierci dziesiątków ludzi. Wśród ofiar stanu wojennego jest m.in. matka Adama Słomki, a jej zabójca – funkcjonariusz SB - pozostaje do dziś bezkarny.
Za swoje oświadczenie Adam Słomka został skazany na 14 dni aresztu. Ten sam sąd ,wymierzając karę gen. Kiszczakowi, zawiesił jej wykonanie, a byłego sekretarza PZPR, Stanisława Kanię, uniewinnił.
Jak widać Adam Słomka – więzień stanu wojennego, w dalszym ciągu czynnie walczący z bezprawiem w Polsce - jest zatem jedynym skazanym przez sąd w procesie winnych wprowadzenia stanu wojennego.

Działacze stowarzyszeń „Przeciw Bezprawiu Sądów i Prokuratur”, protestując przeciwko skazaniu Adama Słomki, w pełni potwierdzają jego opinię wygłoszoną na sali sądowej w Warszawie. Sądy w Polsce stanowią widomy relikt systemu komunistycznego i na skutek braku jakiejkolwiek kontroli społecznej, stanowią karykaturę wymiaru sprawiedliwości.
Domagamy się natychmiastowego uwolnienia Adama Słomki.
Domagamy się oczyszczenia sądownictwa z funkcjonariuszy komunistycznych udających sędziów.
Domagamy się pilnego poddania sądów społecznej kontroli, tak by polskie sądownictwo przestało być groteskową atrapą wymiaru sprawiedliwości.
Nysa- Bielsko-Biała – Opole
12 stycznia 2012 r.

 *************************************************8


Historia Schamienia

Na początku chciałbym ostrzec, że poniższy tekst może obrazić uczucia religijne niektórych czytelników, ale, uwierzcie mi, naprawdę, nie mogłem się powstrzymać. W końcu na świecie (i to w Polsce!) pojawił się nowy Mesjasz!!!



Było to w dwudziestym pierwszym roku istnienia III RP, kiedy premierem Rosji był Władimir, kanclerzem Niemiec Angela, a namiestnikiem Polski Bronisław.


W tym czasie udał się Janusz z Biłgoraja razem ze swymi uczniami z Lublina do Warszawy. A był to czas przygotowania wyborów prezydenckich.
Kiedy zbliżali się do pewnej wioski wyszedł im naprzeciw pewien człowiek i upadłszy Januszowi do nóg, prosił go tymi słowami: „Panie! Mój syn jest w niewoli ducha nieczystego. Powiedział, że w najbliższych wyborach będzie głosował na Jarosława Kaczyńskiego. Próbowaliśmy wszystkiego, aby mu pomóc: czytaliśmy mu na głos Gazetę Wyborczą, nie wyłączaliśmy radia tok.fm nawet w nocy, a tvn24 to jedyna stacja w naszym telewizorze. Wszystko na nic. Jeśli masz litość nad twym sługą, przyjdź i zaradź memu nieszczęściu.”


A ci, którzy przyszli razem z nim, zapewniali Janusza: „Jest godzien, abyś mu to uczynił. Mimo, iż pochodzi z Torunia, zrobił wiele dobrego dla naszego narodu. Wybudował nam nawet masarnię, gdzie robi najdłuższe kiełbasy w okolicy.”


Poszedł zatem Janusz, a z nim jego uczniowie. A gdy byli jeszcze daleko, wyszli im naprzeciw słudzy owego człowieka i mówili do niego: „Nie trudź już nauczyciela. Twój syn podpisał listę poparcia Kaczyńskiego. Nawet nauczyciel nic tu nie pomoże.” Jednak Janusz spojrzał na ów człowieka i rzekł: „Ufaj synu. Twój syn nie zwariował.”


Kiedy przyszli na miejsce wziął ze sobą Zbycha, Mira i Grzesia oraz rodziców opętanego i poszedł z nimi na górę do sali, gdzie przebywał chłopiec. Gdy Janusz zbliżył się do niego, duch nieczysty począł nim targać i zaczął krzyczeć: „Januszu z Biłgoraja! Przyszedłeś mnie dręczyć? Wiem kto jesteś!” Janusz rzekł do niego: „Jak Ci na imię?” Duch nieczysty odrzekł: „Na imię mi Pisior. Nie dręcz mnie Januszu!” Lecz Janusz zawołał donośnym głosem: „Pisiorze! Rozkazuję ci: wyjdź z tego człowieka!” I natychmiast, wśród krzyków, duch nieczysty wyszedł z niego, a chłopiec leżał bez ruchu, tak, że wszyscy myśleli, że umarł. Ale Janusz ujął go za rękę, a chłopiec natychmiast wstał. I rzekł Janusz do jego rodziców: „Dajcie mu Wyborczą.” A oni dali mu Wyborczą, a on wziął i czytał.


A wszyscy byli zdumieni jego czynami i owego dnia uwierzyło w niego wielu mieszkańców owej krainy. Przybiegł do niego także pewien człowiek i zapytał go: „Nauczycielu, co mam czynić, aby nie być kołtunem?” Odrzekł mu Janusz: „Znasz przykazania proroka Adama: kłam, manipuluj, miej w pogardzie Ojczyznę i prawdę. Jeśli to będziesz czynił przestaniesz być kołtunem.” Lecz ten odrzekł: „Wszystko to czynię od mojej młodości.” Wtedy Janusz spojrzał na niego przez okulary „zerówki” i rzekł: „Jeśli chcesz stać się europejczykiem pełną gębą, idź, sprzedaj to, co masz, a pieniądze przekaż na kampanię wyborczą Bronisława.” I odszedł ów człowiek ze smutkiem, bo był zwykłym kołtunem i nie miał nic do sprzedania. A Janusz spojrzał na swoich uczniów i rzekł: „Jakże trudno jest zmienić się z kołtuna w europejczyka.” Po czym powtórzył ponownie: „Zaprawdę powiadam wam: łatwiej jest zrobić w Polsce uczciwy sondaż wyborczy niż z kołtuna stać się europejczykiem.” Pytali więc zdziwieni jego uczniowie: „Któż zatem może stać się europejczykiem?” Odrzekł im Janusz: „W ciemnogrodzie to niemożliwe, ale w Platformie wszystko jest możliwe.”


Kiedy ponownie byli w drodze uczniowie jego posprzeczali się między sobą, kto z nich jest największy. Gdy przyszli na miejsce spoczynku, zapytał ich Janusz: „O czym to rozprawialiście w drodze?” Ale oni milczeli. Wtedy rzekł do nich Janusz: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam. Kto chce być największy pośród was, ten niech kręci lody, gdzie się da. Po tym świat pozna żeście uczniami moimi. Teraz już was nie nazywam sługami, ale kolesiami moimi, bo przekazałem wam wszystko na temat kręcenia lodów.”


Gdy zapadł zmierzch, a uczniowie jego posnęli, poszedł sam jeden na cmentarz, aby wypić kilka „małpek”. A gdy tam przebywał przyszedł do niego pewien człowiek o imieniu Rychu. Przyszedł on do Janusza nocą z obawy przed prokuratorami, itd., itp.



Mógłbym tak długo, ale nie chcę…

 http://lubczasopismo.salon24.pl/kadzidlo/post/352475,palikot-problemem-dla-kosciola#

UZUPEŁNIENIE.

Palikot problemem dla Kościoła?

W czasie zeszłorocznej kampanii prezydenckiej napisałem tekst zatytułowany „Historia zchamienia”. Oj, dostało się Gnidzie za ten tekst, dostało! Gdyby każdy negatywny komentarz na jego temat zamienić na porządnego kopniaka, nie byłbym w stanie usiąść chyba do dnia dzisiejszego. Dzisiaj, dzień po wyborach parlamentarnych, wpis ten niestety zdaje się być jeszcze bardziej aktualny. Jeśli ktoś chce może sobie ten wpis przeczytać jeszcze raz. Jeśli ktoś nie chce, przypomnę tylko, że traktował on o nowym mesjaszu polskiej polityki, czyli o Januszu Palikocie. Nie będę jednak rozdzierał tutaj szat z powodu dostania się do parlamentu Winiarza z Biłgoraja, a wraz z nim baby, która jeszcze niedawno była chłopem i innych „cudów” natury. Nie będę rozdzierał szat i odpowiem dlaczego. Właściwie odpowiem słowami biskupa Pieronka, który na pytanie, co sądzi o wyniku Ruchu Poparcia Winiarza, odpowiedział: „Palikot? Nie widzę problemu.”
Żeby nie było wątpliwości: Gnida widzi problem. Posłużyłem się jednak słowami biskupa Pieronka celowo, ponieważ jako katolicki kołtun, widzę problem, ale nie w Palikocie, a właśnie w ludziach takich, jak jego ekscelencja Pieronek. Jako katolicki kołtun wierzę jednak, że na tym świecie nic nie dzieje się bez powodu. I z tej perspektywy patrzę także na to, co wydarzyło się wczoraj. Być może potrzebny jest w Polsce ktoś taki, jak Winiarz z Biłgoraja i jego szemrane towarzystwo, aby w końcu kilka biskupich tyłków dostało porządnego kopniaka. Bo niestety Kościół w Polsce, w osobach większości biskupów, śpi. Być może tak, jak jego ekscelencja Pieronek, biskupi ci śpią i śnią, że Winiarz w sejmie przeistoczy się w potulnego baranka. Nie liczyłbym na to. No, ale skoro dla biskupa Kościoła katolickiego nie jest problemem, że reprezentantem ponad miliona Polaków (z czego pewnie zdecydowana większość, przynajmniej formalnie, to katolicy) będzie w sejmie ruch popierany przez Urbana, no to czym mają się martwić szeregowi katolicy?
Niestety, tytuł profesorski nie zawsze idzie w parze z mądrością. Tak samo, jak nie wystarczy spędzić większości życia w cieniu Świętego, aby stać się automatycznie autorytetem dla maluczkich. W nawiązaniu do tego ostatniego, coraz bardziej zaczynam się zastanawiać, czy dowcip, który niedawno przeczytałem w internecie, to aby na pewno dowcip. A mianowicie, jakie trzy warunki trzeba spełnić, aby zostać biskupem w Krakowie? Trzeba być ochrzczonym, wierzącym i popierać PO. Przy czym z dwóch pierwszych warunków można otrzymać dyspensę.
Tak więc, śpijcie dalej drodzy biskupi, śpijcie snem niczym nie zmąconym. My, szeregowi katolicy będziemy musieli sobie poradzić bez naszego brzuchowieństwa tzn. duchowieństwa…


czwartek, 12 stycznia 2012

protoplaści * "haki" * dzisiejsi wyznawcy

Zamordowali ojca na jego oczach, skatowali brata, wielokrotnie zgwałcili siostrę

30.07.2009
Potworne, nieznane i przemilczane do dzisiaj, dzieje naszego powiatu. O wejściu Rosjan na Działdowską Ziemię w 1945 r. i nie tylko, opowiada były właściciel Klęczkowa i okolic, pan Kurt Czwella
Pan Kurt Czwella liczy sobie blisko osiemdziesiąt lat. Na stałe obecnie mieszka w Niemczech, dokąd wyemigrował wraz z matką w 1958 roku. Jego ojciec był właścicielem ziemskim. Pan Kurt Czwella zgodził się opowiedzieć, specjalnie dla Tygodnika Działdowskiego, dzieje swojej rodziny. - Nasza rodzina posiadała dobra w Klęczkowie i okolicach ( łącznie blisko 130 hektarów) od ponad trzystu lat – rozpoczyna swoją opowieść dziś prawny dziedzic Klęczkowa. - Nie byłem najstarszym dzieckiem w rodzinie. Było nas pięciu chłopców i jedna dziewczynka. Ja byłem przedostatnim z rodzeństwa. Mój młodszy brat nosił imię Henryk. Siostra była ode mnie rok starsza. Urodziłem się w 1930 r. Mama również pochodziła z tej ziemi. Z domu była Wilamowska i mieszkała w Burkacie. Tata odziedziczył dobra po swoim ojcu, a nasze nazwisko było znane i szanowane w całym powiecie. Rodzice i dziadkowie, których dobrze pamiętam, bardzo dbali o ludzi i tradycje. Nikt nigdy nie odszedł głodny jeżeli zastukał do drzwi dworskiej kuchni. Tata pamiętał o każdym swoim pracowniku, a dożynki każdego roku świętowano wspólnie z pracownikami. Ludzie, którzy zamieszkiwali przed wojną te tereny, byli w większości bardzo spokojni. Dbali o ziemię i swój dobytek. Starali się jak najlepiej i po bożemu wychowywać dzieci oraz je dobrze kształcić. Mój najstarszy brat Herst, już jako trzynastoletni chłopiec biegle władał językiem angielskim. Ja nie miałem takich zdolności. Najlepiej mówiłem po polsku.
Wszystko się zmieniło.
Okupacja i koszmar końca wojny. - Tak jak powiedziałem – kontynuuje wspomnienia pan Kurt Czwella. – Mieszkańcy tych ziem byli bardzo spokojnymi i pracowitymi ludźmi. Niech świadczy o tym fakt, że wybuch II wojny światowej wszystkich nas jednak zaskoczył. Ale wtedy, naprawdę wszystko zaczęło się zmieniać. Niemcy na szczęście nie spowodowali wielkich zniszczeń, ludzie pozostali w swoich domach. Mogli pracować i doglądać gospodarstw, choć wprowadzone zostały twarde prawa. Okupanci, przeszli i poszli dalej. Tylko w kierunku na Burkat i Skurpie było kilku rannych mężczyzn i jeden zabity. Mój najstarszy brat trafił do ochotniczej służby. Niemcy nałożyli podatki i wszystko potoczyło się swoim torem. Prawdziwy koszmar tych ziem rozpoczął się w nocy z 19 na 20 stycznia 1945 roku, wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich.
I dzień kolejny stał się nocą
- Sowieci weszli do naszej wsi od strony Działdowa. Ich ordynarna sława biegła przed nimi. Niemcy uciekali w popłochu. My rodowici mieszkańcy nie sądziliśmy, że nas będzie się traktować jak wrogów. Ale okazało się, że każdy pretekst był dobry. W naszym przypadku był nim fakt, że byliśmy posiadaczami ziemskimi, czyli kułakami. W innych przypadkach, że ktoś się tu urodził – opowiada dalej starszy pan. - Miałem wówczas 14 lat. Wystarczająco dużo aby pamiętać. Rankiem 20 stycznia Rosjanie wpadli na nasze podwórze. Ojciec pracował właśnie na gospodarstwie. Zewsząd rozlegały się strzały, słychać było ludzkie krzyki. Chciałem wyjść ze stodoły. Nagle usłyszałem krzyk ojca. Przez szparę w drzwiach zobaczyłem jak dwóch Rosjan strzela do niego jednocześnie. Tata zdążył tylko westchnąć O mój Boże”. Brat rzucił mu się na ratunek. Skatowali go kolbami. Upadł głową w koński nawóz. Nie wiedziałem czy żyje. Uderzyli mamę tak, że straciła przytomność i wywlekli siostrę. Nie miała jeszcze szesnastu lat. Rzucili się na nią i kolejno gwałcili, myślałem, że to się nigdy nie skończy. Początkowo rozpaczliwie krzyczała, potem już nie. Była bardzo ładną dziewczyną i przecież nie znała wcześniej mężczyzn. W końcu skończyli. Śmiejąc się ordynarnie opuścili podwórze.
Zbieraliśmy trupy
- Dopiero po dwóch lub trzech dniach znaleźli mnie ci, którzy ocaleli. Jakaś gospodyni wyprowadziła mnie ze stodoły. Byłem tak potwornie głodny, że nie mogłem samodzielnie utrzymać się na nogach. Pamiętam, że wlewano mi małe porcje mleka do buzi. Okazało się, że mój brat przeżył. Nie zamarzł jedynie dlatego, ze wpadł w koński nawóz, a on był w miarę ciepły. Nim też zajęła się ta gospodyni, a także siostrą, która cudem Bożym nie umarła. Dziewczyna była w strasznym stanie, a matka na granicy obłędu z rozpaczy. Ale trzeba było spieszyć z pomocą wielu innym. Nie byliśmy wyjątkiem. Kiedy wyszedłem przed nasz dom, wszędzie gdzie okiem sięgnąć, leżały zimne trupy mężczyzn, czasem zbezczeszczone ciała kobiet. Szloch suchy uwiązł mi w gardle. Przecież Ci ludzie nic złego nikomu nie zrobili. Dlaczego? Pytałem sam siebie. Wielu znajomych Rydle, Zdrojewscy i inni, leżeli martwi... Stary Jaskólski, któremu udało się uniknąć masakry, powiedział, że musimy ich pochować, że nie mogą tak leżeć. Po lewej stronie za wioską w kierunku z Klęczkowa na Wilamowo, wykopaliśmy wspólny grób, pod rozebranym przez nas wcześniej stogiem siana. Był blisko 30-sto stopniowy mróz. Pozbieraliśmy zamordowanych i ułożyliśmy w dwóch kręgach, głowami w dół. Byli tam cywile i polegli żołnierze. Mogiła liczyła kilkudziesięciu pomordowanych. Wśród nich również staruszek Bichler. Za co i dlaczego zginął? Musieli do niego oddać serię z maszynowego karabinu, bo krew była dookoła na kilka metrów.
Za to żeście Warmiacy i Mazurzy won stąd
- Gehenna jednak, dopiero się zaczęła. W naszych gospodarstwach osiedlono ludność napływową z kresów wschodnich. W domu rodziców zakwaterowano niejakich Radzkich. Mama musiała usługiwać im w zamian za pożywienie i za to, że mieliśmy dach nad głową. Tak kazała władza. Chcieli nas upokorzyć. Staliśmy się sługami we własnym domu. I tak przez trzy lata. Wciąż napływały do nas wieści o zbrodniach jakich dopuszczali się Rosjanie w Działdowie i okolicach. Jeszcze w 1947 potrafili wejść do cudzego domu, okraść go, pobić mężczyzn i zgwałcić kobiety, nawet dziewczynki. Ja tu przyjeżdżam każdego roku do Klęczkowa, odkąd w Polsce zmienił się ustrój ( 1989r). Wiem, że kilka ofiar tamtych zbrodni jeszcze żyje i w Działdowie, i w okolicy. Życiem własnym mogę to zaświadczyć – zaznacza pan Kurt Czwella. - W 1948 matka kazała nam się spakować, bratu, siostrze i mnie. Wzięliśmy jedynie to, co na siebie dało się włożyć i przez Krasnołakę, Kozłowo w kierunku na Pielgrzymowo udaliśmy się do rodziny Raisów. Potem do siostry ojca do wsi Szerokie Pasy. Ale historia się powtórzyła. Jacyś ludzie z Mławy dostali nasze mieszkanie a my jak staliśmy poszliśmy na bruk. Pamiętam do dziś to uczucie upokorzenia i bezsilności, tą bezradną rozpacz, która dosłownie przygniatała do ziemi. Przygarnęli nas dobrzy ludzie - repatrianci. Jak powiedzieli, ich też kiedyś Rosjanie siłą powyrzucali z domów i wiedzą co to znaczy. Zamieszkaliśmy wszyscy w jednym pokoju. Siostra chorowała. Nigdy nie doszła do siebie, po tamtym zdarzeniu.
Dalsze losy
- Pracowałem gdzie się dało, aby utrzymać matkę i siostrę. Brat się uczył. Znalazłem pracę w PGRZe, potem zrobiłem kurs kierowców w Olsztynie i zacząłem dowozić produkty do mleczarni. Potem zostałem kierowcą w OSP w Nidzicy. Douczałem się też wieczorowo. Mama starała się o zapomogę, ale jej odmówiono. Powiedzieli, że synowie powinni ją utrzymywać i że jako byłej właścicielce ziemskiej nic jej się nie należy. W 1958 r. otrzymała jednak propozycję wyjazdu za granicę. Takich jak my chciano się pozbyć. Byliśmy solą w oku nowej władzy. Postanowiliśmy wyjechać. Tak jak staliśmy, kilka dni potem, wyruszyliśmy na Zachód do Niemiec. Dojechaliśmy do Wupertalu przed Diseldorfem. Tam spotkaliśmy innych emigrantów. Ku olbrzymiej radości matki odnaleźliśmy naszego najstarszego brata. Zamieszkaliśmy u niego. Podjąłem pracę w hucie żelaza. Z czasem zabrałem matkę i siostrę do własnego mieszkania. Gertruda jednak nie dożyła trzydziestu lat. Zmarła w wyniku powikłań będących efektem tamtego strasznego dnia. Mama zmarła w 1966 roku. Trzy lata wcześniej ożeniłem się z Heleną Kallus - wspomina pan Kurt Czwella. - Pochodziła ze Śląska. Pokochałem ją niemal od pierwszej chwili. Kupiliśmy samochód z uskładanych pieniędzy. Do emerytury pracowałem jako taksówkarz. Obecnie często przyjeżdżam do Polski. Znajomi zawsze chętnie mnie przenocują. Mamy tyle wspólnych wspomnień. Podjąłem też starania o odszkodowanie za utraconą własność. Postępowanie trwa do dziś...
(...) Na masową skalę gwałty na Polkach zaczęły się po rozpoczęciu ofensywy zimowej. Zdarzały się już w Krakowie w styczniu 1945 r. i podczas zdobywania twierdzy Poznań. W tym ostatnim mieście były wypadki, że żołnierze radzieccy prosili młode kobiety o rzekomą pomoc przy opatrywaniu rannych, w rzeczywistości gwałcili je. Jednak fala gwałtów, jaka przeszła wiosną i latem, była przede wszystkim falą odbitą, przeniesieniem brutalnego zachowania wobec niemieckich kobiet na Polki. Przyszła od morza, z Prus Wschodnich oraz ze Śląska. W liście wysłanym 17 kwietnia 1945 r. z Gdańska, Polka, prawdopodobnie ubiegająca się o pracę w otoczeniu radzieckiego garnizonu, skarżyła się, że została zgwałcona siedem razy: Chciano nas chętnie, bo my mówiliśmy po polsku. Gdy jednak już słyszałam, że wszystkie te kobiety po 15 razy gwałcono, przestraszyłam się bardzo i poszłam z powrotem. (...) Raz tej nocy zostałam zgwałcona, ta hańba odbyła się na oczach ojca. (...) Mnie zgwałcono 7 razy, to było straszne”. Podobną gehennę przeżyły kobiety na Warmii i Mazurach. Nawet po odsunięciu się frontu Niemki i Polki były tam regularnie gwałcone. Jak donoszono z Olsztyna w marcu 1945 r.: nie uchowała się prawie żadna kobieta” i – jak podkreślano – bez względu na wiek. A najważniejsze – zauważył ktoś w prywatnym liście – że kobiety są kobietami podobno od 9 lat do 80, a nawet był wypadek 82”. Zdarzało się, że ofiarą gwałtu padały równocześnie babka, matka i wnuczka. Bardzo często dochodziło do gwałtów zbiorowych, których sprawcami było kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu żołnierzy. Masowo gwałcone były Polki wracające z Niemiec, dokąd wywiezione były na roboty. Bywało, że mężczyźni usiłujący stanąć w obronie napastowanych kobiet ginęli zastrzeleni przez napastników. Krytyczną sytuację na Pomorzu potwierdzają także raporty działającej w podziemiu Delegatury Rządu. Zanotowano liczne wypadki śmierci na skutek masowych gwałtów. Pod tym względem szczególnie ciężkie chwile przeżyły północne powiaty Pomorza, gdzie bolszewicy urządzili formalne orgie”. Na dworcu w Bydgoszczy żołnierz usiłował zgwałcić 20-letnią dziewczynę, gdy ta się broniła, zasztyletował ją bagnetem na oczach matki. Rosjanie dopuszczali się gwałtu na dzieciach. W nocy 25 VI br. o godz. 2-ej do mieszkania K. Wincentego w pow. krakowskim wtargnęło dwóch żołnierzy sowieckich, którzy dopuścili się gwałtu na 4-letniej dziewczynce, a potem zrabowali garderobę”. Statystyki podają, ze Armia Radziecka w latach od 1945 do 1947 roku, dopuściła się gwałtów na blisko 2.5 milionach kobiet. Z tego około 2 mln. to Niemki. Blisko 350 tysięcy to kobiety z Pomorza, Warmii i Mazur oraz Śląska, Wielkopolski i Małopolski. Około 30 tysięcy to Czeszki. Około 100 tys. to Węgierki. Jedna trzecia z tych kobiet zmarła, albo zaraz po tych bestialskich czynach, albo w wyniku powikłań i chorób wenerycznych.
Więcej w 30 numerze "Tygodnika" z 28 lipca 2009r
autor: Anna Barbara Czuraj-Struzik