o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 10 lutego 2012

z Blogów * grzechg

 

Katyń pamiętamy...




 

Polska w krytycznym momencie historii



Kraj
Uważam, że nadchodzące miesiące, góra rok, mogą przesądzić o dalszych losach Polski. To główna przyczyna napisania tej notki.

Polska ma dziś dwie fundamentalne wartości wykraczające daleko poza III RP: to terytorium państwa i naród jako zbiorowość, który powinien być na tym terytorium suwerenem. Materialnym dorobkiem narodu są wytworzone dobra, a życia duchowego szeroko rozumiana sfera kultury narodowej, na która składa się ponad tysiącletnia tradycja i współczesne osiągnięcia. U progu przemian kulturowych, prawnych i politycznych w Europie, których konsekwencją będzie nowy układ geopolityczny - z silną dominacją Niemiec w zachodniej i środkowej części kontynentu, oraz na drugim biegunie z Rosją, jako samodzielnym, silnym podmiotem wpływającym na politykę europejską – Polska po raz kolejny raz w historii stoi przed niesłychanie trudną decyzją określenia swego miejsca w Europie. Co trzeba podkreślić dobitnie, naród polski (społeczeństwo polskie) jest największym i najcenniejszym kapitałem rozwoju Polski, nie do zastąpienia, żadnymi innymi bogactwami.
Rodzi się pytanie, jakim potencjałem gospodarczym i politycznym dysponuje Polska, która została wyparta z roli partnera w kreowaniu nowej Europy, a jednocześnie (wewnętrznie) jest państwem w stanie rozkładu w takich choćby dziedzinach jak obronność, sądownictwo i edukacja? Maleje przy tym realny wpływ Polaków na podejmowane w ich imieniu decyzje, a obóz władzy stworzył system, który służy ubezwłasnowolnieniu narodu jako suwerena i instrumentalnego traktowaniu go jako siły mającej zapewnić rządzącym wszelkiego rodzaju profity wynikające ze sprawowania władzy. Nie ma też choćby zarysu polityki międzynarodowej, która brałaby pod uwagę zmiany, jakie już nastąpiły w Unii Europejskiej, ani tych, które jeszcze niebawem nastąpią, jak choćby wystąpienie ze strefy euro Grecji, czy rozpad całej strefy.
Nawet jeśli odrzucimy wszystkie przesłanki o jakiejś niezależnej od struktur demokratycznych sile (salonie III RP), która we własnym, wąsko pojętym interesie, działa na rzecz stworzenia państwa w środku Europy, podległego całkowicie siłom zewnętrznym, z narzuconym społeczeństwu nowym kodem kulturowym (kulturowy marksizm) i sprowadzeniem Polaków do roli wytwórców dóbr, to nawet ta szczątkowa wręcz analiza pozwala na stwierdzenie, że Polska i naród polski znajdują się w krytycznym momencie swojego rozwoju.

W perspektywie najbliższych dwóch dekad Polsce grozi spadek populacji o kilka milionów obywateli. To skutek polityki, która wręcz zniechęca młodych ludzi do zakładania rodzin, a kobiety do macierzyństwa. W mediach dominuje filozofia płytkiego konsumpcjonizmu, który ma zastąpić rozwój moralny, duchowy, kształcenie i prorodzinne zachowania. Zapaść systemu emerytalnego, która stała się już faktem, jest tylko zapowiedzią jego ruiny za kilkanaście lat. To jeszcze nie dziś czy jutro, ale kilkanaście lat w polityce demograficznej państwa to okres bardzo krótki.
Utrzymywany jest całkowicie nieefektywny system edukacji, w którym dokonuje się kolejnych zmian prowadzących w gruncie rzeczy do wtórnego analfabetyzmu młodych Polaków. To, co jest także dorobkiem tego systemu, jak choćby tysiące nowych szkół, okazuje się dziś zbędne. Podobnie jak nauka historii, czy przedmiotów ścisłych. W opiece przedszkolnej sytuacja jest wręcz dramatyczna. Zamiast dojścia do modelu powszechnej i bezpłatnej opieki nad dziećmi mamy model niemal powszechnej odpłatności i ciągle rosnące ceny, a także pomysły prywatyzacji istniejących placówek. Minęły 23 lata od przełomu 1989 roku, a w Polsce do dziś nie było prawdziwej reformy uniwersytetów, mało tego, nie stworzono ani jednego liczącego się ośrodka wysokich technologii, który zasilałby swoimi rozwiązaniami polską gospodarkę i polskie firmy. Doprawdy trudno zrozumieć, czy jest wynik głupoty rządzących czy przemyślanej polityki, bo przecież mamy także liczący się polski kapitał, który należało już 10 czy 15 lat temu zachęcić skutecznie do inwestycji w naukę, edukację czy innowacyjną gospodarkę.

Dominujący krajobraz ulic dużych polskich miast to ciągnące się czasami kilometrami oddziały zagranicznych banków i sieci telefonii komórkowej, rzecz niespotykana na Zachodzie. Wymiecione zostały lub zbankrutowały małe zakłady usługowe czy handlowe. Nie ma powodów do dumy z wielkich biurowców, centrów logistycznych, call center, czy kilkuset kilometrów autostrad i sieci hipermarketów. Należałoby zadać rządzącym pytanie, co w sferze technologii czy strategicznych inwestycji gospodarczych stworzyliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu lat od podstaw, a ile dziedzin gospodarki zamknęliśmy lub zniszczyliśmy – by tylko wspomnieć o przemyśle stoczniowym. Gdy przyjrzymy się infrastrukturze kolejowej, jakości usług PKP, stanowi taboru, to cofnęliśmy się o całe dziesięciolecia.To wydaje się niemożliwe na pierwszy rzut oka, ale polska kolej cofnęła się w rozwoju o dziesięciolecia.
W sferze szeroko rozumianej wolności mamy już do czynienia z niebywałym, jak na warunki europejskie monopolem mediów podległych w taki czy w inny sposób rządowi i Prezydentowi. Nigdy jeszcze nie było w Polsce tak powszechnej polityzacji setek tysięcy stanowisk w administracji państwowej, samorządowej i w instytucjach pożytku publicznego. Nikt nie mówi już nawet o planach wprowadzenia w administracji służby cywilnej. Takie pojęcia jak konsultacje społeczne, dialog, debata publiczna nic już dziś nie znaczą. Doszło praktycznie do całkowitej alienacji obozu władzy przy jednoczesnej milczącej akceptacji części społeczeństwa takiego stanu rzeczy.
Naród polski nie jest już suwerenem we własnym państwie, nie może też czuć się bezpiecznie na swoim własnym terytorium. Dobitnym dowodem słabości państwa i jego obecnych elit jest postępowanie po 10 kwietnia 2010 roku (dziś mijają 22 miesiące od tamtej tragedii). Polityczny partykularyzm, nieodpowiedzialność za losy państwa, albo jeszcze coś gorszego doprowadziły do stanu, w którym Polska, członek NATO i UE, została wystawiona jako duży europejski kraj na pośmiewisko. Nieudolność, kłamstwa, strach i brak politycznej odwagi spowodowały, że Tragedia Smoleńska nie została do dziś wyjaśniona, a winni nie zostali osądzeni. Powtarzane od wielu lat hasło, że zewsząd mamy sąsiadów miłujących pokój doprowadziło do sytuacji, w której praktycznie rozbrojono całe segmenty polskiej armii. Twierdzenie, że liczy ona dziś razem 100 tysięcy żołnierzy jest kłamstwem. Żołnierze dobrze wiedzą, dlaczego o kolegach z NSR mówi się Yeti. Bo nikt ich nie widział.
  
Kontynuacja tej drogi politycznej prowadzi wprost do utraty podmiotowości politycznej Polski w Europie i dalszej degradacji instytucji demokratycznych państwa. Jeśli dzisiaj podobne spostrzeżenia (a są to tylko nieliczne wybrane przykłady) mają osoby reprezentujące różne środowiska polityczne, naukowe, kulturalne czy pozarządowe, to nie można tych obaw sprowadzić do jednej czy dwóch partii opozycyjnych. Ale tu pojawia się również wyzwanie dla tych właśnie środowisk, czy w tej sytuacji, mogą pozostawać jedynie w roli obserwatora opisującego te niepokojące, a czasami wręcz dramatyczne zjawiska i fakty zagrażające podmiotowości i spoistości naszego państwa. Nieuchronnie zbliża się bowiem wybór pomiędzy Polską i polskością, a terytorium bez prawdziwej, własnej i sprawnej państwowości, na którym naród nie będzie już jego suwerenem.Wybór ten jest kwestią miesięcy, a nie lat.
 http://niepoprawni.pl/blog/5885/polska-w-krytycznym-momencie-historii

czwartek, 9 lutego 2012

DEPORTACJE * 10go nas Matko russowieci mordowali

 POŚWIĘCONE Tym, którzy NIGDY NIE WRÓCILI



Weronika Stonoga z d. Koralewicz
Weronika KoralewiczWeronika Stonoga






Wspomnienia z zesłania

Na podstawie wspomnień Weroniki Stonogi pod tytułem "Moje wspomnienia z wywózki"
z książki "20 lat Koła Związku Sybiraków w Gorzowie Wielkopolskim" wydanej przez Wojewódzki Ośrodek Metodyczny w Gorzowie Wlkp.

Nasz exodus rozpoczął się 10 lutego 1940 roku. Mieszkaliśmy wtedy w miejscowości Gdeszyce, pow. Przemyśl, woj. Lwów. Byłam wówczas malutka, miałam niespełna 3 latka, a braciszek - zaledwie 6 miesięcy. Tego dnia był u nas także brat mojej mamusi, dwunastoletni Janek.
Z samej wywózki niewiele pamiętam. Z wielokrotnie powtarzanych opowiadań rodziców utrwalił mi się obraz enkawudzistów z karabinami, wrzeszczących: „Odiwaj rebiat! Bieri łuk i sało. Bistro! Bistro!” (Ubieraj dzieciaki! Bierz cebulę i słoninę! Szybko! Szybko!). Roztrzęsionej mamie wszystko leciało z rąk. Nie mogła sobie poradzić – zapłakana, ubierała mnie i rozbierała na przemian, aż w końcu zrobił to za nią jeden z żołnierzy. Odział też i młodszego brata. Ojca, który był leśniczym, pilnowali tak bardzo, że nie puszczali samego nawet do ubikacji. Cały czas pytali o broń.
Mama znalazła jednak w sobie tyle przytomności umysłu, by wypchnąć mojego małego wujka na dwór, szepcząc mu na ucho: „Janek, ty leć do domu i powiedz, że nas na Sybir wywożą”. Jej braciszek, co sił w nogach, pognał drogą w kierunku rodzinnego domu. Gdyby pobiegł lasem, mógłby przecież rozminąć się ze swoimi rodzicami...ich też gnano już w nieznane. Jankowi pozostało tylko wskoczyć na sanie i przekazać z płaczem informację od siostry: „Kasię z dziećmi też wywożą”.



Zawieziono nas saniami do stacji węzłowej w Drohobyczu. Tam zapakowano do bydlęcych wagonów, zaryglowano drzwi i - mimo trzaskającego mrozu - pozostawiono tak na kilka godzin. Okazało się, że podobne wagony stały też na innych torach. W jednym z nich – i to dokładnie naprzeciwko - zamknięto moją babcię z dziadkiem i całą rodziną. Mama usłyszała ich głosy, próbując otworzyć okno wagonu. Siostry i matka błagały ją, żeby nas – maluchów - podniosła do okienka. Chciały nas jeszcze zobaczyć. Udało się spełnić ich prośbę dosłownie w ostatniej chwili, bo kilka minut później, stojący na sąsiednim torze pociąg ... ruszył. Nasz wagon stał jeszcze długo, ale w końcu i my pojechaliśmy w nieznane. Bez majątku, bez niczego, ubrani tak, jak staliśmy ... w Gdeszycach pozostał cały dorobek życia – nowo wybudowany dom, krowy, świnie ... cały nasz dobytek.
Nasz transport ruszył w innym kierunku niż ten, w którym byli dziadkowie. Jechaliśmy bardzo długo – miesiąc, lub dłużej, jak opowiadała mama. Trafiliśmy na Ural. Zawieźli nas gdzieś w lasy do tzw. łagrów. Polacy musieli budować sobie ziemianki. Miały one jedno okienko. Spaliśmy na pryczach i słomie.
Rodzice cały dzień musieli ciężko pracować w lesie – mężczyźni przy wyrębie, kobiety znosiły gałęzie i korę. Wiem, że głodni i przemarznięci, siedzieliśmy z bratem sami, na stole zrobionym z nieoheblowanych desek i tak wypatrywaliśmy rodziców przez okienko, aż nam nosy do szybki przymarzały. Któregoś dnia mój dwuletni braciszek zauważył w naszej ziemiance jakiś ruch: „Patrz Niunia, szczury”, a ja mu na to: „Siedź cicho, bo nas zjedzą”.
Mrozy były tam straszne – 40, 50 stopni. Mimo kufajek i walonek z onucami, było zimno. Polacy byli głodni i zmarznięci. Wielu umierało w lesie, więc chowano ich pod śniegiem. Rodzice dostawali głodowe porcje chleba, ale i tak dzielili się z dziećmi, inaczej by nie przeżyły. Ojciec dostał szkorbutu i wypadły mu wszystkie zęby. Podczas ciężkiej pracy w lesie, odmroził sobie nos i uszy.
O polepszenie losu Polaków upominał się u Stalina gen. Władysław Sikorski. To on wystarał się u Amerykanów o pomoc w postaci żywności (mąka, cukier) i ubrań. Nie wszystko jednak z darów UNRR-y docierało do zesłańców. Kradli z nich nie tylko Ruscy, ale też ci z Polaków, którzy pracowali przy rozdzielaniu paczek. Rodzice wspominali, że płakali na wieść o śmierci gen. Sikorskiego. Razem ze swymi współtowarzyszami niedoli obawiali się: Teraz to już z nami koniec będzie. Nikt już o nas nie będzie walczył i upominał się u Stalina. Niektórzy załamywali się psychicznie. Myśląc, że nigdy nie uda im się wrócić do Polski, że zawsze już będą głodować i marznąć - odbierali życie sobie i swoim bliskim. Nie chcieli się dłużej męczyć.
Później przewieziono nas do kołchozu w Uspience. Chociaż tam rodzice także musieli ciężko pracować – tym razem w polu i w kołchozie - było jednak trochę lżej niż w łagrze. W baraku mieszkalnym przydzielono naszej czteroosobowej rodzinie jeden mały pokoik. Od 1943 roku było nas w nim już pięcioro – tam właśnie urodził się mój drugi brat.
Barak był drewniany, po obu stronach długiego korytarza znajdowały się małe pokoje, w których mieszkały pięcio- i sześcioosobowe rodziny. Budynków nie opalano. Było głodno i chłodno, a w nocy dodatkowo gryzły nas pluskwy i wszy.
W Uspience zachorowałam najpierw na czerwonkę, później na tyfus plamisty. Zawieziono mnie do szpitala, znajdującego się w miejscowości odległej o 50 km. Nie był to dobry szpital – nie dbano tam o zdrowie nawet Ruskich, a co dopiero Polaków. Źle było ze mną - byłam już tak słaba, że przestałam chodzić i mówić. Umieszczono mnie w izolatce. Kiedy mamusia dowiedziała się o tym, przyniosła pielęgniarkom swój przydział mąki i ciastek z UNRR-y. Narobiła takiego szumu, że w końcu przyszedł lekarz i widząc, że rzeczywiście jestem na wykończeniu, kazał mnie karmić, zarządzając przy tym dość oryginalną dietę: „Etoj dziewoczkie nada wodki”. Mama - choć zdziwiona - wystarała się gdzieś u Ruskich o samogon i przywiozła go do szpitala. No i tak mnie leczono.
W szpitalach nie tylko brakowało lekarstw. Prawie wszyscy lekarze byli na wojnie, od czasu do czasu przychodzili tylko dyżurni. Kiedy wreszcie nabrałam sił i sama wychodziłam do nocniczka na korytarz, moją uwagę zwrócił wielki pokój, pełen dzieci i niemowląt...dużymi wózkami wywożono z niego ciągle małe ciałka zmarłych. Te z maluchów, które jeszcze żyły - płakały, bo były chore i głodne. Nawet, jako sześcioletnia dziewczynka zdawałam sobie sprawę, że to coś nienormalnego, by pielęgniarki wypijały mleczko tym małym dzidziusiom. Opowiedziałam o tym mamusi, a ona mi wytłumaczyła, że pielęgniarki tak robiły, bo same były głodne, a niemowlęta przecież nic nikomu nie powiedzą ... tylko płaczą i umierają ...
Po powrocie ze szpitala byłam wiecznie głodna, a tu nie było co jeść. Pamiętam, jak starsi, dziesięcioletni chłopcy, zapędzili krowę predsiedatiela do stodółki, w której trzymano siano. Każdy wziął jeden metalowy kubek i doił tę krowę — jeden uczył drugiego, a było nas tam chyba z dziesięcioro. W całej tej wsi, czy kołchozie, była zresztą tylko jedna krowa. Potem już jej latem nie puszczano samej, żeby jej Polacy z głodu nie wydoili ...
W 1945 roku wywieziono nas bliżej Polski — w okolice Smoleńska i Charkowa, do kołchozu Profintier im. Józefa Stalina. Tutaj też mieszkaliśmy w barakach. Sami Polacy. Ojciec mój pracował przy wodokaczce — takiej wysokiej wieży z kołem, która pompuje na stepie wodę z głębin, a mamusia była stróżem w oborze z bydłem. Ojciec był mechanikiem i konserwatorem tej wodokaczki. Byli z niego zadowoleni i za to, że był dobrym pracownikiem, dali mu w nagrodę małego prosiaczka. Tata zagrodził go deskami w naszym małym pokoiku, a my, dzieci, mieliśmy uciechę. Prosiak był z nami z tydzień, a potem zniknął — na pewno rodzice go zabili, żebyśmy mieli co jeść.
W kołchozie były pola słonecznikowe, kartoflane, buraczane i pomidorowe. Pracowali na nich Polacy, ale nie wolno im było niczego wziąć. Nadal dostawaliśmy głodowe porcje chleba, ale raz dziennie także i zupę — barszcz ukraiński. Bardzo tę zupę lubiłam. Też była porcjowana.
Niektórym udawało się coś tam ukraść z pola, choć - gdyby ktokolwiek zobaczył i doniósł - groziło za to więzienie. My, starsze dzieci, 6-, 7-letnie, zbieraliśmy z pola (dla kołchozowych świń) kłosy lub podmarznięte ziemniaki. Nie widziałam tam drzew owocowych, ani żadnych innych. Były tylko stepy, a na nich burzany, które ludzie zbierali, aby palić nimi w piecach.
Wiosną 1946 roku wróciliśmy do Polski. Kiedy przez okno bydlęcego wagonu zobaczyłam kwitnące jabłonie, grusze i wiśnie byłam naprawdę pod wrażeniem: „Ale tu jest pięknie! Co to za kraj?” Mamusia powiedziała: „To, dziecko, nasza Polska”. „Mamusiu, jaka piękna jest nasza Polska!”.
Z zesłania jechaliśmy długo — prawie miesiąc. Nie zawieziono nas już w rodzinne strony, bo te ziemie zajęli Ukraińcy, tylko na zachód, do Piły. Miasto było zburzone po wojnie, więc gdy transport stanął, Polacy poszli je obejrzeć i może coś przynieść. Jeden z chłopców znalazł niemiecki długopis, czy coś w tym rodzaju. Była to mina ... zabiła go. Inni przynosili szmaty, a ja ... nazbierałam kwitnących piwonii i kolorowych papierków. Przyniosłam je w podołku i bawiłam się nimi. Nigdy dotąd czegoś takiego nie widziałam – ani kwiatów, ani kolorowych papierków.
Potem nasz transport wyruszył przez Krzyż do Gorzowa Wielkopolskiego. Tu mieszkaliśmy kilka miesięcy, a z PUR-u dostawaliśmy kartki na żywność. Stąd pojechaliśmy do Racławia w gminie Bogdaniec. Ojciec poszedł do pracy w warsztacie PGR-u jako mechanik -naprawiał snopowiązałki, podkuwał konie itp. Mama też musiała pójść do pracy, a my znowu zostaliśmy sami w domu. Jesienią 1946 r. rozpoczęłam naukę w 1 klasie Szkoły Podstawowej w Racławiu. W tym samym roku poszłam do I Komunii Świętej w Baczynie. Tam też poszedł do Komunii mój brat Edek. Józek zaś został ochrzczony - jako trzyletnie już dziecko - bo tam, na Uralu, gdzie się urodził, Ruscy trzymali w kościołach zboże lub owce.


rodzina Koralewiczów





Wykonanie strony: Janusz Kielak w oparciu o The Next Generation of Genealogy Sitebuilding ©

ANEKS  POLSKI.
Oda do Narodu
Dziś Polskę posiadł demon burz
Odwieczny z piekieł szatan
To on tka w brudne ręce nóż
By brat zabijał brata
Wrą szumowiny, tryska brud
Ojczyzny trzeszczą bramy
A Polak ? czeka wciąż na cud
Niezdolny stawiać tamy.
Honorze Polski ! Gdzieżeś Ty ?
Wydobądz miecz swój krwawy !
Partyjek zczeźnie podły śmieć
Bękart - gnom czasu niewoli
Wszyscy Polacy muszą chcieć -
Niech modlą się. A Bóg wyzwoli !
Wspomnijmy dzieje dawnych lat
Górnie podniebne loty
Wiarą i Bogiem wesprze świat
Nasz kraj - pszenicą złoty
Rozpłomień w sobie wiary żar
Serce czyste miej jak kryształ
A podźwigniemy Polskę z nar
Czas nastał...! Godzina przyszła !
O, czemuś gnuśny ? Brak ci sił ?
W serce Twoje wpełzła trwoga ?
Dlaczego zapał Twój się sćmił ?
Nieszczęsny, kto drwi z Boga !
Masońskich mamień idzie kres
Ty klęknij znów pod Krzyżem
Nie zgnoi Polski obcy bies
Zbrojmy nasze piersi spiżem !
O, czemu - choć nas zżera pleśń
Zgoda nasza obcym wszędzie ?
I zawsze ta chochola pieśń:
"E...! przeć jakoś to będzie !"
Zbliża się dzień krwi i chwały
Wielkie nadzieje zrodził trud
Polski Naród zmartwychwstały
Wolność swą .. wita u wrót.
Już czas, niech Polska wstanie !
Tryumfem zagrzmi Zygmuntów dzwon
Obwieści nam Zmartwychwstanie
Serdecznej naszej pracy plon !
/-/ Witold Kowalski z Tylko Polska.
Serdeczne życzenia w imieniu własnym i kolegów z portalu POLACY 


Proszę o podzielenie się własnymi przemyśleniami.