o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

czwartek, 24 maja 2012

sprawy j e d n e j diecezji

Nie zawsze milczenie jest złotem 22-05-2012, 13:15
Ludzie Kościoła w pewnych sytuacjach powinni zabrać głos, aby zło dalej się nie rozszerzało.

Po długim okresie oczekiwania, w czasie którego doszło do kolejnego (ósmego już) samobójstwa duchownego, diecezja tarnowska ma wreszcie nowego ordynariusza. Został nim dotychczasowy biskup pomocniczy Andrzej Jeż. Nominat od 2003 r. był proboszczem w Tarnowie-Mościcach, a następnie w Nowym Sączu (po samobójczej śmierci tamtejszego proboszcza). Jak na warunki polskie jest on stosunkowo młody, bo nie ma jeszcze 50 lat. Jednak przede wszystkim wywodzi się z rodzimego duchowieństwa. W tej diecezji jest to ewenement, gdyż do tej pory jej ordynariuszami byli wyłącznie biskupi pochodzący z innych stron Polski. Dla przykładu: bp Wiktor Skworc był rodem z diecezji katowickiej, bp Józef Życiński z częstochowskiej, abp Jerzy Ablewicz (z nich trzech najbardziej udany) z przemyskiej. Podobnie było w okresie międzywojennym, gdy biskupami byli Franciszek Lisowski i Jan Stepa, pochodzący z archidiecezji lwowskiej. Nominacja ta jest dużym zaskoczeniem również dlatego, że na urząd ordynariusza lansowany był (a raczej sam się lansował) dotychczasowy administrator, pochodzący z tzw. starego układu.

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że na taki obrót sprawy miał wpływ jeden z bardzo ważnych hierarchów polskich, posiadający duże wpływy w Watykanie, do którego dotarły listy zdeterminowanych księży tarnowskich. Choć to nie jego diecezja, to jednak problemem zajął się bardzo poważnie. Listy te docierały także do kard. Józefa Kowalczyka, urzędującego prymasa pochodzącego spod Tarnowa, ale ów hierarcha sprawą tą zająć się nie chciał. Listy docierały także do redakcji katolickich mediów, ale te także nie napisały o tym ani jednego słowa. Jedynie niektóre gazety niezależne, w tym "GP" i polonijny "Kurier" w Chicago, konsekwentnie od wielu miesięcy zajmowały się tą sprawą. Niestety, jest to kolejny przykład na to, że media katolickie chętnie piszą np. o jubileuszach, festynach lub wzniesieniu kolejnego pomnika, ale równocześnie uciekają od podjęcia trudnych tematów wewnątrzkościelnych. Inna sprawa, że ich redaktorzy naczelni, którymi z małymi wyjątkami są tylko duchowni, nie chcą narażać się swoim przełożonym, gdyż swoją funkcję dziennikarską często traktują jako kolejny szczebel w dalszej karierze. A szkoda, bo wyjaśnianiem pewnych trudnych zjawisk, które powstają wśród kapłanów, powinien zająć się nie kto inny jak właśnie kapłan. Szkoda że rzecznik Episkopatu Polski ks. Józef Kloch, także ksiądz diecezji tarnowskiej, w tych trudnych sprawach również nabrał wody w usta. W pewnych momentach milczenie nie jest złotem.

Po ogłoszeniu nominacji jeden z księży tarnowskich napisał do mnie: "Nie da się ukryć, że w naszej diecezji wreszcie nastał - co zrozumiałe - dość ostrożny, ale jednak optymizm. Bp Jeż jest postrzegany jako duszpasterz, a nie biurokrata. Księża - póki co - nie kryją radości. (...). Co będzie dalej - Pan Bóg pokaże. Jedno jest pewne - wielu dzisiejszej nocy nie będzie mogło zasnąć. Mam na myśli tych z "układu wiktorowego", który jeszcze ma się całkiem nieźle, ale wierzę mocno, że do czasu". Trzeba w tym miejscu dodać, o czym w swoich listach piszą inni duchowni, że wciąż aktualna jest sprawa powołania specjalnej komisji watykańskiej, takiej jaką dziesięć lat temu powołano w sprawie abp. Juliusza Paetza. Komisja ta powinna zbadać przyczyny, z powodu których doszło do czarnej, niespotykanej we współczesnych dziejach Kościoła polskiego serii samobójstw księży. Wyjaśnienie tej sprawy należy się zarówno tragicznie zmarłym kapłanom, którzy przez wiele lat gorliwie pełnili swoją posługę, jak i wszystkim diecezjanom. Nowemu biskupowi trzeba życzyć siły duchowej, aby uzdrowił relacje, jakie w jego diecezji, tak bardzo bogatej w powołania kapłańskie, panowały dotychczas pomiędzy ordynariuszem i jego dworem a szeregowymi księżmi. Może jako rodowity tarnowianin, mający w przeciwieństwie do swoich poprzedników doświadczenie w pełnieniu posługi proboszcza, będzie lepiej rozumiał problemy swoich współbraci kapłanów. Ze szczerego serca życzę mu: Szczęść Boże!"

Na koniec o innej trudnej sprawie. Niedawno na zaproszenie koła Członków Indywidualnych Zjednoczenia Polskiego poleciałem do Londynu. Miałem tam w duszpasterstwie akademickim i klubach polonijnych cykl wykładów i spotkań autorskich. Życzliwość gospodarzy i atmosfera na spotkaniach były bardzo dobre. Ze smutkiem jednak dowiedziałem się, że jeden z najstarszych klubów, o nazwie Ognisko Polskie, położony przy Exhibition Road w centrum brytyjskiej stolicy, ma być oddany w obce ręce. Klub ten to historia londyńskiej Polonii. Od 1940 r. tętnił życiem. Tutaj odbywały się koncerty i przedstawienia teatralne. Tutaj też (zawsze przy tym samym stoliku) siadał gen. Władysław Anders. Niestety, obecny prezes tego klubu dąży uporczywie do sprzedania tej oazy polskości. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze plus prywatne ambicje. 27 bm. ma odbyć się walne zebranie członków, które zadecyduje o dalszych losach klubu. Dla wielu Polaków ewentualna sprzedaż to istna tragedia. Tym bardziej że nie tak dawno polscy księża marianie sprzedali (chyba ich założyciel bł. ks. Stanisław Papczyński przewrócił się w grobie) inne ważne polonijne centrum - Fawley Court. A dzieje się to w czasie, kiedy do Anglii przybywają setki tysięcy Polaków. Nie można więc dopuścić do wyzbycia się następnych nieruchomości, które dla nowych emigrantów są tak samo potrzebne jak kościoły. Do sprawy powrócę w następnych felietonach.


ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Gazeta Polska, 23 maja 2012 r.

kierunek: b a z a r / b a n k r u t

ZAMIAST  WSTĘPU.

Aktywistka Femen we Lwowie zaatakowały Puchar UEFA Euro 2012

Dzisiaj, 24 kwietnia, ok. godz. 11.15 we Lwowie przy al. Wolności jedna z aktywistek organizacji Femen zrzuciła z podestu Puchar UEFA Euro 2012, który został umieszczony dla prezentacji mieszkańcom miasta przed Operą Lwowską.

Dziewczyna ubrana w suknię podeszła do pucharu, by się z nim sfotografować, a gdy znalazła się w bezpośredniej odległości od niego popchnęła podest wskutek czego trofeum spadło na ziemię. Następnie feministka zdjęła koszulkę i ukazując piersi zaczęła skandować "Fuck Euro 2012". Aktywistkę natychmiast zatrzymała ochrona a puchar UEFA powrócił na swe miejsce.
TUTAJ

Polowanie na mastodonty

Czy można nowy stadion zaorać?  Można, a w pewnych warunkach nawet trzeba…
Wygląda na to że miękka, równiutka murawa na stadionach na Euro2012 będzie mieć po Euro2012  jedno zastosowanie. Miejscowi oficjele będą sobie mogli na niej wygodnie legnąć i gapiąc się w niebo pomedytować co z tym fantem dalej robić. Radosna budowa szeregu mastodontów na wielką imprezę to jedno. Jest częścią programu, apogeum narodowego zastaw się a postaw się. Państwo się zapożycza, wyrzuca tony pieniędzy, chce zabłysnąć i zaszpanować kiedy oczy całej Europy zwrócone będą w jego kierunku. Wprawdzie szpanowanie nowymi stadionami gdy nie ma nawet starych autostrad aby na nie dojechać jest trochę śmieszne, ale co tam. Ważne że kierunek słuszny. W końcu Europa zobaczy w TV stadiony od środka a nie korki na kartofliskach je łączących.
Idzie więc na te mastodonty olbrzymia, jednorazowa i bezzwrotna kasa. O bardziej przyziemnych sprawach, takich jak późniejsze spłacanie tej ekstrawagancji przez dekady przez lud pracujący miast i wsi, w przed imprezowej euforii mówić raczej nie wypada. W końcu trwa ciągle pierwsza faza realizowania wielkich budów państwowych – faza entuzjazmu. Trzy następne – faza szukania winnych, faza karania niewinnych oraz faza nagradzania tych którzy nie mieli z tym nic wspólnego – są dopiero przed nami.
Zupełnie czym innym niż koszty budowy stadionów są koszty ich utrzymania po imprezie. Kiedy jupitery zgasną, kibice wyjadą, wiatr zacznie hulać po pustych trybunach. Kasę na to będzie musiała wyłożyć gmina, i to kasę sporą. Wątpliwe czy państwo, będące w coraz większym finansowym jogurcie, będzie skore do pomocy. Trudno też liczyć na to aby nagłe sukcesy klubów w europejskich rozgrywkach zaczęły szczelnie wypełniać puste mastodonty pomagając gminom je finansować. Wprawdzie kasa na utrzymanie stadionu jest dużo mniejsza niż na budowę nowego ale jest specjalnie uciążliwa. Nie tak  sexy, tyka regularnie rok w rok, turystów nie przyciąga, żadnego dochodu nie generuje. W dodatku nie jest jasne w imię czego gmina miałaby utrzymywać stadion na który jej nie było stać w pierwszym rzędzie i który nie dodaje do lokalnej infrastruktury tak jak dodają choćby wydatki na drogi, szkoły czy kanalizację.  Jest, inaczej mówiąc, bezużyteczną piramidą.
Cenne doświadczenia mają w tej mierze Portugalczycy. Przerastająca siły kraju organizacja mistrzostw Euro2004 zbankrutowała tam państwo. Owszem, dołożyły się też inne przyczyny ale szpanowanie mistrzostwami miało być swoistym zwieńczeniem cywilizacyjnego sukcesu kraju. Bankrutujące w parę lat po tym sukcesie państwo obcięło znacznie finansowanie gminom. A gminy pozbawione szmalu zachodzą teraz w głowę co tu robić z kosztownymi mastodontami, potrzebnymi na rozegranie paru meczów 8 lat temu. Miasta Aveiro i Leiria na przykład zmuszone były do obcięcia dotacji na obiekty publiczne. Drugoligowy klub w Aveiro nie potrzebuje aż 30-tysięcznego, nowoczesnego stadionu zbudowanego tam na Euro2004 kosztem blisko $100m. Koszty jego utrzymania zjadają teraz gminę. To samo ze stadionem w Leiria, który kosztował $120m.
Definitywnym rozwiązaniem problemu utrzymywania kosztownego mastodonta w nieskończoność i związanego z tym bezsensownego upływu krwi, jest spychacz. Przyciśnięte kryzysem do muru gminy portugalskie otwarcie rozważają coś co było jeszcze do niedawna herezją  – zaoranie w czorta supernowoczesnych obiektów użytych raptem kilka razy. W niektórych sytuacjach może to być całkiem rozsądną alternatywą. Grunt przyda się  zawsze.  Ludzie kupią go pod domy, dacze czy ogródki. Albo usadowi się tam jakiś zakład czy supermarket i kasa dla gminy będzie tykać. Ale teren musi być płaski i wolny. Wielka piramida z ziemi i betonu, niezbyt centralnie do tego położona, może nie mieć po prostu żadnego ekonomicznego zastosowania. Okazyjne imprezy i najlepszy marketing,  nawet koncert Madonny raz na dekadę, nie uczynią z tego inwestycji rentownej. Nie dość że sam mastodont z inwestycyjnego punktu widzenia jest stratą. Strata ta wisi kamieniem młyńskim na szyi gminy przez lata, nie rokując żadnego ekonomicznego pożytku na przyszłość.
Przynoszące zysk stadiony, owszem, zdarzają się.  Ale rzadko. Są prędzej rezultatem a nie przyczyną. Buduje się je zwykle wokół klubu już odnoszącego sukces. A i to rzadko od zera lecz modernizując raczej stary obiekt. Być może warto więc doświadczenia Portugalczyków przeanalizować i podejść do sprawy pragmatycznie? Tam gdzie mastodont może zarabiać na siebie po Euro 2012 problemu nie ma. Ale co tam gdzie nie ma na to szansy a kosztuje? Czy czasem zaraz po wyjściu ostatniej ekipy telewizyjnej ze stadionu i ostatniego zawodnika z szatni Euro2012 nie warto aby gmina, oszczędzając sobie wielu lat nieuniknionej agonii,  od razu rozważyła potraktowanie swojego mastodonta buldożerem?  To nie jej w końcu kasa…
Wyjątkiem może być stadion narodowy w Warszawie który buldożerom się nie podda. Wyglądający z daleka jak narodowy namiot cyrkowy obiekt słynące z dalekowzroczności władze Warszawy natychmiast po Euro2012 oddadzą pewnie z powrotem niedawnym handlarzom ze stadionu X-lecia, przywracając deficytowej piramidzie jakiś biznesowy sens.  Wielki bazar X-lecia rozpocznie swoje drugie życie.
——————
dodane 23.05.12:  drogi czytelnik dorzuca fragment wywiadu z E.Obiałą: 
 
„Boję się, że w polskich warunkach stadion [Narodowy - przyp. cynik9] nie będzie rentowny. W ciągu następnych 50 lat jego koszt, a więc koszt zarządzania, organizacji imprez, marketingu, napraw bieżących i remontów kapitalnych wyniesie ok. 3,2 mld zł, co daje przeciętne roczne wydatki około 64 mln zł. Tyle niestety trzeba mieć dochodu, żeby do stadionu nie dopłacać. Oczywiście, w pierwszych kilku latach wydatki roczne będą znacznie niższe niż te 64 mln zł, ale po ok. 20 latach trzeba przeprowadzić remont kapitalny, a to będzie bardzo kosztowne. Wtedy należy wykorzystać fundusz remontowy utworzony przez coroczne „odkładanie” po kilkadziesiąt milionów złotych. Trzeba o tym myśleć już od pierwszych tygodni eksploatacji.”
 
Całość tu: http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/526267,euro_2012_budujemy_najdrozszy_stadion_swiata.html