WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
środa, 4 lipca 2012
UNITED STATES INDEPENDENCE DAY
******************** SEE
***
Fourth of July is Independence Day
The Fourth of July, or Independence Day, is a
federal holiday that celebrates the adoption of the Declaration of the
Independence on July 4th, 1776.
Here on USA.gov, we celebrate by
providing you with information on firework safety, laws and
celebrations; facts about the history of this great holiday and a
variety of holiday tips to make your 4th of July a fun day for the
entire family.увеличить
День независимости (Independence Day, 1996) - Видео@Mail.Ru на Video.mail.ru
|
July 4th, NYC Style
In NYC History, NYC Today on July 3, 2012 at 4:38 pm Fourth of July is one of my favorite holidays. “Summer in the city…“It is also the day that I kick back and see the world in a different way. It’s a day I seriously “people watch” as you will find many wonderful things going on all around you.
Children acting without a care in the world-just relishing the joy of being a child. Families laughing, playing games, having picnics together.
It is also a day for hot dog lovers. Enter Nathan’s International Hot Dog Eating Contest on Coney Island.
Last 4th of July, I braved the beaches and crowds of Coney Island. Little did I know what lie ahead. I parked myself on a bench and watched through my camera lens. Fascinating. But then again, people watching always is….
I then ventured down to the waters edge. And walked toward the main beach. As I got closer and closer, the density of sun worshipers increased. It seriously reminded me of being on the 6 train during rush hour.
Children and adults alike, did not seemed phased one bit. Instead they were having a heck of a time rubbing suntan lotion on loved ones, digging holes and building sandcastles. Exactly what one does when at the beach.
Have a Happy!
Blogi Polski II * mefi100 -
Więzienie w Niemczech III
Dodany: 2012-07-02
Przede wszystkim o "polskiej" celi.
Przyszedł do celi klawisz i wskazując palcem
na mnie powiedział: alle packen. Lub coś co podobnie brzmiało. W każdym
bądź razie zrozumiałem, że mam się zbierać, będą mnie przenosić do
innego więzienia.
Pożegnałem się z dopiero co poznanymi ludźmi, dałem sobie zakuć ręce od tyłu i poszedłem, prowadzony przez strażnika, w nieznane. Trudno mi było nieść bagaż ze skutymi rękoma i co chwila mi wypadał. Strażnik cierpliwie czekał aż go podniosę i wygodniej ułożę. Ale nie pomagał.
Na zewnątrz już czekał podstawiony autobus do przewozu więźniów. Nie był to jakiś zwykły autobus ale specjalny, odpowiednio przystosowany do takich celów. Z wieloma małymi pomieszczeniami wewnątrz, przeznaczonymi dla transportowanych więźniów. Jedna taka autobusowa cela - jeden więzień. Przed wejściem do pomieszczenia ściągano kajdanki, a drzwi zamykano na klucz. Trudno się więc dziwić, że czułem się wyjątkowo ważnie. Co najmniej jak gwiazda jakiegoś sensacyjnego filmu.
Obserwować można było mijany teren przez wąskie na parę centymetrów i kilkakrotnie dłuższe, okienko. Więc usiadłem i obserwowałem.Ludzie oglądali się za autobusem. Widocznie też czegoś takiego nie widzieli: wyglądające jak pancerne, autobusowe monstrum.
Nie mam bladego pojęcia jak długo jechaliśmy. Może kilka godzin, a może mniej.
Dojechaliśmy na miejsce przed zmrokiem. Wyprowadzano nas z autobusu pojedynczo. Po odprowadzeniu jednego delikwenta do "poczekalni", wracano po następnego. Dopóki nie wyprowadzono wszystkich.
Dwadzieścia osób. Sami Niemcy. Oczywiście oprócz mnie. Czyli dziewiętnastu Niemców i ja jeden Polak. Niezbyt komfortowa sytuacja zważywszy na obiegowy stereotyp, że Niemcy nie lubią Polaków. Więc w "poczekalni", gdy już byliśmy skompletowani, wcale się nie odzywałem. Na kierowane bezpośrednio do mnie pytania odpowiadałem uśmiechem i uniwersalnym "ja".
Obserwowałem uważnie zachowanie Niemców i odniosłem wrażenie, jakby się wybierali gdzieś na piknik, a nie do więzienia: byli rozluźnieni, ożywieni, gadatliwi i weseli. Wielu z nich, samo się zgłosiło do aresztu celem odbycia kary. Mieli z sobą torby pełne jedzenia i picia. Brakowało tylko alkoholu. Ale głowy bym nie dał. Brakował też żywych kur biegających wokoło oraz świń, kóz i krów na postronku. Po prostu fiesta! Ja wręcz przeciwnie: siedziałem spięty czekając aż mnie "zdemaskują".
Administracja więzienia zrobiła przydziały nowo przybyłych. Mi dostała się cela z dwoma, a jakże!, Niemcami. Kto był w Polskim więzieniu ten wie w jakich warunkach musi dać sobie radę polski pensjonariusz: parę merów powierzchni na kilka osób, to wszystko na co może liczyć. Tutaj to była rozpusta. W trzech błąkaliśmy się w celi o powierzchni ponad pięćdziesięciu metrów. Plus łazienka - dodatkowo przynajmniej piętnaście metrów przestrzeni.
Siedzieliśmy razem, ja i dwóch Niemców, około trzech dni . W czasie tych trzech dni wiele sobie nie pogadaliśmy: tzn. oni mówili, ja się szeroko uśmiechałem i od czasu do czasu dodawałem swoje "ja". Niemcy wyglądali nawet na zadowolonych taką formą konwersacji: oni gadali godzinami zwierzając się ze swoich tajemnic, ja się cały czas uśmiechałem, od czasu do czasu kiwając głową w geście zrozumienia. Ale nie językowego tylko takiego głębszego, duchowego. I mogli być na sto procent pewni, że nikomu nie zdradzę ich sekretów. Choćbym nawet chciał. Po paru dniach w celi z Niemcami miałem już dosyć ciągłego uśmiechania się. Twarz jednak może boleć!
Codziennie wychodziłem zrobić trochę "rundek" wokół boiska. Niemcy na dłuższą metę byli męczący. Zwłaszcza, że nie znałem języka. Dowiedziałem się, że w tym więzieniu jest typowo Polska cela. Moim pragnieniem stało się, żeby tam się dostać. Na boisku do piłki nożnej słyszałem pokrzykiwania w języku polskim. Nasi!
Strażnikami w Niemieckich więzieniach były przeważnie kobiety. Zauważyły w końcu, że jestem jakby trochę markotny. Spytały wprost czy wolałbym siedzieć razem z Polakami. Odpowiedziałem twierdząco. Powiedziały mi więc, że mogę spodziewać się w każdej chwili przenosin. Mam być gotowy.
Więc czekałem niecierpliwie, można by powiedzieć, że siedziałem "na walizkach". Wiadomości szybko się roznoszą po więzieniu. Lokatorzy "polskiej" celi też się dowiedzieli, że będą mieli "nowego".
Kiedy byłem na spacerze podszedł do mnie jeden z osadzonych. Polak. Wypytywał mnie się o różne sprawy np. czy gram w piłkę nożną i czy "biorę fajans?" Co to jest piłka wiedziałem ale ,,fajans?" Za cholerę. Mimo to odpowiedziałem: tak. Wydawało mi się, że tego ode mnie się oczekuje, a nie chciałem podpaść zanim się wprowadziłem do nowej celi. Dowiem się wszystkiego w swoim czasie.
No i wreszcie przyszedł oczekiwany dzień. Znowu "alle packen" i wypad. Zabrałem swój skromny dobytek i poszedłem w nowe miejsce. Było późne popołudnie. Wieczorem już żałowałem tych przenosin.
"Polska" cela była podobna do poprzedniej. I wymiarami i rozplanowaniem. Jedna większa "hala" i łazienka. Czterech lokatorów już było. Najstarszy Piotr miał 23 lata, a najmłodszy "Młody" 20 lat.Przy oknie stały ciasno cztery łóżka. Pozostałych dwóch też miało niewiele powyżej 20 lat. Ja ze swoją 30 (przekroczoną) byłem "dziadkiem".
Jedno wolne łóżko stało samotnie z dala od pozostałych. Na całą długość celi. Nie miałem więc wielkiego wyboru. Do niego skierowałem swe pierwsze kroki aby położyć materac który przyniosłem z sobą. Potem podszedłem do nich aby się przywitać.
Uśmiechali się pod nosem i kazali usiąść. Potem nastąpiła seria pytań. Chcieli mnie wybadać: jakim jestem człowiekiem i czy łatwo będzie im mną kierować itp. Przesłuchanie trwało długo. Cały czas byłem spięty i się pilnowałem. Wiedziałem, że wystarczy jedno głupie słowo aby mieć przechlapane do końca pobytu. Jeden z nich zagadał:
- Rano przychodzą klawisze i przynoszą śniadanie. Musisz już być gotowy i na nogach aby je szybko odebrać.Inaczej zamkną klapę (drzwi) i wszyscy będą głodni i źli.
Widząc moją niewyraźną minę dodał:
- Każdy "nowy" ma to w swoich obowiązkach. Nie jesteś jakimś wyjątkiem.
Trochę się uspokoiłem. Nie chciałem być frajerem. Tacy mają w więzieniu przerąbane. Ale po chwili znowu się spiąłem.
- Pozostałe posiłki też musisz przynieść. Po za tym w celi ma być błysk. To też należy do twoich obowiązków.
Byłem pewny, że to nie prawda. Co robić? Jeśli raz pozwolę się wykorzystać to będą po mnie jechać już do końca. Miałem trudny orzech do zgryzienia. Tamci choć młodsi wyglądali na ludzi bez skrupułów.
W nocy nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym co zrobić dalej. Godzić się na wszystko czy zbuntować? Ale jeśli się zbuntuję to z jakimi konsekwencjami? Czy zostanę tylko pobity czy gorzej?
Cała moja dotychczasowa wiedza na temat życia w prawdziwym więzieniu pochodziła z takich między innymi pism jak "Detektyw" czy "Kobra". Łatwo się czytało, trudniej się było do rad dostosować. W rzeczywistości było inaczej. Znacznie trudniej.
Na razie muszę się martwić tym by nie zaspać rano. I odebrać dla wszystkich posiłek. Jutro będę się martwił co dalej - jak by powiedziała Scarlett O'Hara.
Całą noc nie spałem. Bałem się, że zasnę i nie zdążę odebrać na czas śniadania. Poza tym tyle myśli kołatało mi się po głowie, że nie byłbym nawet w stanie zasnąć.
Było jeszcze całkowicie ciemno gdy usłyszałem jak do celi zbliża się wózek ze śniadaniem. Po chwili szczęknęły zasuwy zamków od drzwi. Byłem gotowy. Do celi weszło bez słowa trzech strażników. Założyłem kapcie i już miałem podbiec do drzwi gdy z ciemności rozległ się agresywny głos:
- Co k..wa "nowy" nie słyszysz? Rusz d...ę i za......aj po żarcie. Dajesz szybciusio!
Coś we mnie pękło. Zapomniałem, że mam odebrać śniadanie. Trzymałem właśnie w rękach jakiś fajansowy dzbanek na herbatę. Bez zastanowienia walnąłem tym dzbankiem w stół. Z całej siły. Rozpadł się na części, a mi w ręku zostało tylko uszko, z jakąś ostrą krawędzią. Gdzieś zniknął strach, a pojawiła się złość. Bez słowa, spokojnie podszedłem do łóżka na którym leżał malkontent. Przyłożyłem mu ostrze do szyi i wyszeptałem:
- Jakieś zastrzeżenia?
Nie wiem co zobaczył w moich oczach ale rozłożył ręce w geście bezbronności i powiedział:
- Spokojnie stary. Nie zrób głupstwa...
Niemieccy klawisze nie zareagowali. Jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Ktoś z więźniów wstał ze swojego łóżka i odebrał za mnie śniadanie. Klapa się zamknęła za strażnikami, emocje zaczęły opadać.
Wróciłem do swojego łóżka. Wystraszony tym co zaszło. Dopiero teraz, pod kołdrą, do mnie dotarło co zrobiłem. Zaciągnąłem tę kołdrę aż po same uszy i czekałem.
Była już późna godzina, słońce zaglądało przez okno do celi. Wszyscy nadal byli w swoich łóżkach. Ja bałem się nawet poruszyć i czekałem z trwogą na to co nastąpi. A nie miałem wątpliwości, że nastąpi. Około dziesiątej podniósł się Piotr, szef celi. Przeciągnął się i powiedział znudzonym głosem:
- Co to k..wa z rana było za zamieszanie? Nie mogłem spać.
- To ten "nowy" fikał - odezwały się oburzone głosy.
Piotr się podniósł wyżej:
- Słuchaj p......ny ulungu. Do Ciebie mówię. Jeszcze raz taki numer, a sam ci wyrwę głowę z dupy razem z kręgosłupem. Zrozumiałeś?
Skwapliwie pokiwałem głową szczęśliwy, że tak to się skończyło.
Ale ciężkie dni dopiero mnie czekały.
APPENDIX.
wyjaśnieniaDodany: 2012-06-30 14:38
Pod koniec roku 2010 zdrowie zaczęło mi się pogarszać dramatycznie. Postanowiłem więc przyśpieszyć sprawy. Pomysł? Telewizja. Jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Rozesłałem maile po wszystkich programach interwencyjnych. Oczywiście TV. Bo mają dużą oglądalność. Chociaż nie cierpię rozgłosu to innego wyjścia nie widziałem.
Odezwało się parę programów w tym program Pani Jaworowicz. Ktoś z jej biura dzwonił do mnie nawet kilka razy. Zapraszał do osobistej wizyty w Warszawie, poznania się, rozmowy z prawnikami. Pewnie bym z tego zaproszenia skorzystał, ale bałem się, że nie dojadę. Wybrałem inną tv publiczną. Obiecali, że do mnie sami się pofatygują. Wyraziłem aprobatę. Ustaliliśmy wstępnie kształt nagrania.
Przyjechało po mnie dwóch panów. Busem. Zabrali mnie tym busem z sobą. Już wiele dni wcześniej umówili się na rozmowę z prokuratorem, w mojej sprawie. Zarezerwowali nawet do celów wywiadu salę sądową. Tą samą gdzie byłem sądzony. W prokuraturze i w sądzie istny pokaz mody: telewizja przyjechała! Każdy był dla mnie miły. Aż by się chciało takich rzeczy na co dzień. Dobrze jednak pamiętałem jak było wcześniej.
Jeden z Panów z TV był redaktorem i miał ze mną przeprowadzić wywiad, a drugi kamerzystą. Obaj byli bardzo kontaktowi. Operator kamery był 10 lat młodszy ode mnie i pochodził z tej samej miejscowości co i ja. Dogadaliśmy się, że ganialiśmy po tych samych podwórkach. Oczywiście jak byliśmy dziećmi. Potem był wywiad.
Sala na której go udzielałem ożywiła wspomnienia. Ja gadałem, kamerzysta filmował, a redaktor nic nie mówił. Miał dograć swoje kwestie później, gdy materiał będzie już pocięty. Gdy się wygadałem, panowie wyrazili swoje ubolewanie nad tym co mi się przydarzyło. Opowiedzieli też o swoich perypetiach z Sądami. Kto ich nie ma?
Następnie pojechaliśmy do B. Chcieli też zrobić wywiad z nią - kobietą, która mnie wrobiła. Oczywiście się nie zgodziła. Otworzył starszy syn i nie zgodził się na wpuszczenie do mieszkania ekipy TV. Panowi pocałowali klamkę.
W między czasie wyjaśniono mi jak to będzie wyglądało dalej. Ostatnie, podsumowujące minuty będą na żywo. Zgodziłem się na swoją tam obecność pod pewnymi warunkami: będą prawnicy, którzy są obeznani z moją sprawą i mi pomagają z dobrej woli. Też tacy są:). Nie tylko na swoją znajomość problemu i prawa, ale też z tego względu, że po prostu mam trudności z mową
Zgodzili się na to. Ze swej strony prosili tylko abym się streszczał ze względu na konstrukcję programu: końcowa część była na żywo, więc nie wskazanym by było rozwlekanie oczywistych spraw. Oni obiecali nie mówić pewnych rzeczy, a ja innych. Żeby nie przedłużać.
Nadszedł dzień emisji. Leciały wcześniej spoty reklamowe tego programu więc sąsiedzi już wiedzieli. W mieście tej kobiety także pełna mobilizacja. Dzwonił kolega by mnie o tym poinformować.
Spokojnie czekałem na określoną godzinę, po czym udałem się na miejsce spotkania. Czekało tam już kilka wozów transmisyjnych. Zostałem przestawiony prezenterce programu. Dowiedziałem się przy okazji, że życzliwi mi prawnicy nie dotarli na miejsce, ale bym się tym nie przejmował. Będą za to inni, którzy mi chcą pomóc. Jeszcze bardziej życzliwi.
Nie robiłem z tego afery. Nic się nie stało.
Puszczają w telewizji nagraną wcześniej część programu. Czekamy. Wreszcie nasza kolej. Na żywo. Prowadząca program robi wprowadzenie:
- Marian S. został co prawda pokrzywdzony, ale to po części jego wina. Przez dziesięć lat od wyroku nie zrobił nic aby to zmienić (w domyśle: obudził się rychło wczas).
Jestem zdumiony tym co słyszę. Dowiaduję się poza tym, że ci "życzliwi" mi prawnicy reprezentują Sąd z którym od lat walczę. Na domiar złego nie mają pojęcia o prawie cywilnym. Na co dzień zajmują się karnym.
Prowadząca podtyka mi pod nos mikrofon i o coś się mnie pyta. Za bardzo nie wiem o co jej chodzi. Wiem już, że zostałem wmanewrowany. Tylko o tym myślę. "Ku.wa, ku.wa, ku.wa" - powtarzam jak mantrę w myślach. Po chwili dociera do mnie sens jej słów. Powtarza natarczywie jedno pytanie: "Czy teraz bym postąpił inaczej?"
- Nie. Nie postąpił bym inaczej.
- Jak to? - pyta nieco zdziwiona i jakby nadąsana. Widocznie nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
Potem rozmawia z tymi "życzliwymi" prawnikami. Jeden jest młodszy, drugi dużo starszy. Obaj może znają się na prawie karnym, ale na sprawach rodzinnych miej niż ja. Ale kto by mi tam wierzył. Przecież prawnicy lepiej się znają niż ja, dyletant. Są uśmiechnięci, gładko ogoleni i na luzie. Sprawiają wrażenie, że wiedzą o czym mówią:
- Pan S. miał wiele możliwości, które dawał mu Sąd. Ale z nich nie skorzystał. Miał na to aż 5 lat. I nic. Teraz, gdy jest już za późno, nagle się obudził. Sąd dawał mu propozycję rat na badania DNA. Nie chciał skorzystać.
Sądy NIGDY oraz nikomu nie składają takich propozycji.
Dalsza część rozmowy z tymi prawnikami:
- Odszkodowanie? Jakie odszkodowanie? Sąd nie ma sobie nic do zarzucenia. Im prędzej Pan S. to zrozumie, tym lepiej będzie dla niego.
Starszy prawnik dodaje:
- Zaznajomiłem się dokładnie z aktami w tej sprawie i mogę państwa zapewnić, że Sąd zrobił wszystko by wyrok był uczciwy. Poza tym z akt jasno wynika, że Pan S. przyznał się do winy, a teraz nagle się z tego wycofuje.
Z akt sprawy: "Sąd Rejonowy pominął wówczas istotne sprzeczności znajdujące się w materiale dowodowym jak np. to, że w sprawie znalazł się wówczas dowód przeczący twierdzeniom powódki iż strony współżyły w okresie koncepcyjnym. Już ta okoliczność poddawała w poważne wątpliwości ówczesne stanowisko powódki." i dalej "zeznania świadków (jej) w zasadzie nic nie wniosły do postępowania, potwierdziły jedynie fakt kilkukrotnego spotkania się stron, Żaden ze świadków nie zeznał, że pozwany spotykał się z powódką w okresie koncepcyjnym oraz, że wówczas dochodziło między nimi do współżycia intymnego. Zeznania te raczej potwierdzały stanowisko powoda. Oceniając materiał dowodowy, nie można nie zgodzić się ze skarżącym, że postępowanie to dotknięte było błędami proceduralnymi mogącymi mieć wpływ na treść orzeczenia. Materiał dowodowy nie dostarczył jednoznacznych podstaw do przyjęcia ojcostwa pozwanego."
Pani prowadząca:
- No, niech Pan powie, że to w dużej części Pana wina. No niech Pan powie!
Powiedziałbym jej, ale to co akurat chciałem powiedzieć raczej nie nadawało się do telewizji.
Koniec programu. Powiedziałem starszemu prawnikowi, sędziemu karnemu w SO, już poza kamerami, że jest kłamcą i szują. Tylko się uśmiechnął, a ja wiedziałem, że zyskałem nowego wroga i jak będzie miał okazję to się mi się "odwdzięczy." Po roku taka okazja się nadarzyła.
Potem oglądałem ten program już na "spokojnie." Czy zostały fakty zmanipulowane? A czy szklanka, której zawartość składa się w 99,9% źródlanej wody, a "tylko" 0,01% to trucizna to nadal szklanka czystej wody?
Z ostatniej chwili.
- Dzień dobry Panie Marianie. Niedawno widziałam Pana w telewizji.
- Jak to niedawno? Przecież program był dwa lata temu.
- No, niby tak. Ale pokazywali fragment programu przy okazji przyznawania nagród.
- Jakich nagród?
- Tych dawanych przez prawników itp. dla najlepszych dziennikarzy. No i ten co robił program o Panu dostał tę nagrodę. Pieniężną. Nie wiem ile, ale na pewno nie mało.
Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych pomyślałbym tak: "To ukryta łapówka za wybielenie sprawców mojego nieszczęścia." Ale nawet mi to nie przyszło do głowy.
Tagi: sądy polska
Pożegnałem się z dopiero co poznanymi ludźmi, dałem sobie zakuć ręce od tyłu i poszedłem, prowadzony przez strażnika, w nieznane. Trudno mi było nieść bagaż ze skutymi rękoma i co chwila mi wypadał. Strażnik cierpliwie czekał aż go podniosę i wygodniej ułożę. Ale nie pomagał.
Na zewnątrz już czekał podstawiony autobus do przewozu więźniów. Nie był to jakiś zwykły autobus ale specjalny, odpowiednio przystosowany do takich celów. Z wieloma małymi pomieszczeniami wewnątrz, przeznaczonymi dla transportowanych więźniów. Jedna taka autobusowa cela - jeden więzień. Przed wejściem do pomieszczenia ściągano kajdanki, a drzwi zamykano na klucz. Trudno się więc dziwić, że czułem się wyjątkowo ważnie. Co najmniej jak gwiazda jakiegoś sensacyjnego filmu.
Obserwować można było mijany teren przez wąskie na parę centymetrów i kilkakrotnie dłuższe, okienko. Więc usiadłem i obserwowałem.Ludzie oglądali się za autobusem. Widocznie też czegoś takiego nie widzieli: wyglądające jak pancerne, autobusowe monstrum.
Nie mam bladego pojęcia jak długo jechaliśmy. Może kilka godzin, a może mniej.
Dojechaliśmy na miejsce przed zmrokiem. Wyprowadzano nas z autobusu pojedynczo. Po odprowadzeniu jednego delikwenta do "poczekalni", wracano po następnego. Dopóki nie wyprowadzono wszystkich.
Dwadzieścia osób. Sami Niemcy. Oczywiście oprócz mnie. Czyli dziewiętnastu Niemców i ja jeden Polak. Niezbyt komfortowa sytuacja zważywszy na obiegowy stereotyp, że Niemcy nie lubią Polaków. Więc w "poczekalni", gdy już byliśmy skompletowani, wcale się nie odzywałem. Na kierowane bezpośrednio do mnie pytania odpowiadałem uśmiechem i uniwersalnym "ja".
Obserwowałem uważnie zachowanie Niemców i odniosłem wrażenie, jakby się wybierali gdzieś na piknik, a nie do więzienia: byli rozluźnieni, ożywieni, gadatliwi i weseli. Wielu z nich, samo się zgłosiło do aresztu celem odbycia kary. Mieli z sobą torby pełne jedzenia i picia. Brakowało tylko alkoholu. Ale głowy bym nie dał. Brakował też żywych kur biegających wokoło oraz świń, kóz i krów na postronku. Po prostu fiesta! Ja wręcz przeciwnie: siedziałem spięty czekając aż mnie "zdemaskują".
Administracja więzienia zrobiła przydziały nowo przybyłych. Mi dostała się cela z dwoma, a jakże!, Niemcami. Kto był w Polskim więzieniu ten wie w jakich warunkach musi dać sobie radę polski pensjonariusz: parę merów powierzchni na kilka osób, to wszystko na co może liczyć. Tutaj to była rozpusta. W trzech błąkaliśmy się w celi o powierzchni ponad pięćdziesięciu metrów. Plus łazienka - dodatkowo przynajmniej piętnaście metrów przestrzeni.
Siedzieliśmy razem, ja i dwóch Niemców, około trzech dni . W czasie tych trzech dni wiele sobie nie pogadaliśmy: tzn. oni mówili, ja się szeroko uśmiechałem i od czasu do czasu dodawałem swoje "ja". Niemcy wyglądali nawet na zadowolonych taką formą konwersacji: oni gadali godzinami zwierzając się ze swoich tajemnic, ja się cały czas uśmiechałem, od czasu do czasu kiwając głową w geście zrozumienia. Ale nie językowego tylko takiego głębszego, duchowego. I mogli być na sto procent pewni, że nikomu nie zdradzę ich sekretów. Choćbym nawet chciał. Po paru dniach w celi z Niemcami miałem już dosyć ciągłego uśmiechania się. Twarz jednak może boleć!
Codziennie wychodziłem zrobić trochę "rundek" wokół boiska. Niemcy na dłuższą metę byli męczący. Zwłaszcza, że nie znałem języka. Dowiedziałem się, że w tym więzieniu jest typowo Polska cela. Moim pragnieniem stało się, żeby tam się dostać. Na boisku do piłki nożnej słyszałem pokrzykiwania w języku polskim. Nasi!
Strażnikami w Niemieckich więzieniach były przeważnie kobiety. Zauważyły w końcu, że jestem jakby trochę markotny. Spytały wprost czy wolałbym siedzieć razem z Polakami. Odpowiedziałem twierdząco. Powiedziały mi więc, że mogę spodziewać się w każdej chwili przenosin. Mam być gotowy.
Więc czekałem niecierpliwie, można by powiedzieć, że siedziałem "na walizkach". Wiadomości szybko się roznoszą po więzieniu. Lokatorzy "polskiej" celi też się dowiedzieli, że będą mieli "nowego".
Kiedy byłem na spacerze podszedł do mnie jeden z osadzonych. Polak. Wypytywał mnie się o różne sprawy np. czy gram w piłkę nożną i czy "biorę fajans?" Co to jest piłka wiedziałem ale ,,fajans?" Za cholerę. Mimo to odpowiedziałem: tak. Wydawało mi się, że tego ode mnie się oczekuje, a nie chciałem podpaść zanim się wprowadziłem do nowej celi. Dowiem się wszystkiego w swoim czasie.
No i wreszcie przyszedł oczekiwany dzień. Znowu "alle packen" i wypad. Zabrałem swój skromny dobytek i poszedłem w nowe miejsce. Było późne popołudnie. Wieczorem już żałowałem tych przenosin.
"Polska" cela była podobna do poprzedniej. I wymiarami i rozplanowaniem. Jedna większa "hala" i łazienka. Czterech lokatorów już było. Najstarszy Piotr miał 23 lata, a najmłodszy "Młody" 20 lat.Przy oknie stały ciasno cztery łóżka. Pozostałych dwóch też miało niewiele powyżej 20 lat. Ja ze swoją 30 (przekroczoną) byłem "dziadkiem".
Jedno wolne łóżko stało samotnie z dala od pozostałych. Na całą długość celi. Nie miałem więc wielkiego wyboru. Do niego skierowałem swe pierwsze kroki aby położyć materac który przyniosłem z sobą. Potem podszedłem do nich aby się przywitać.
Uśmiechali się pod nosem i kazali usiąść. Potem nastąpiła seria pytań. Chcieli mnie wybadać: jakim jestem człowiekiem i czy łatwo będzie im mną kierować itp. Przesłuchanie trwało długo. Cały czas byłem spięty i się pilnowałem. Wiedziałem, że wystarczy jedno głupie słowo aby mieć przechlapane do końca pobytu. Jeden z nich zagadał:
- Rano przychodzą klawisze i przynoszą śniadanie. Musisz już być gotowy i na nogach aby je szybko odebrać.Inaczej zamkną klapę (drzwi) i wszyscy będą głodni i źli.
Widząc moją niewyraźną minę dodał:
- Każdy "nowy" ma to w swoich obowiązkach. Nie jesteś jakimś wyjątkiem.
Trochę się uspokoiłem. Nie chciałem być frajerem. Tacy mają w więzieniu przerąbane. Ale po chwili znowu się spiąłem.
- Pozostałe posiłki też musisz przynieść. Po za tym w celi ma być błysk. To też należy do twoich obowiązków.
Byłem pewny, że to nie prawda. Co robić? Jeśli raz pozwolę się wykorzystać to będą po mnie jechać już do końca. Miałem trudny orzech do zgryzienia. Tamci choć młodsi wyglądali na ludzi bez skrupułów.
W nocy nie mogłem zasnąć. Myślałem o tym co zrobić dalej. Godzić się na wszystko czy zbuntować? Ale jeśli się zbuntuję to z jakimi konsekwencjami? Czy zostanę tylko pobity czy gorzej?
Cała moja dotychczasowa wiedza na temat życia w prawdziwym więzieniu pochodziła z takich między innymi pism jak "Detektyw" czy "Kobra". Łatwo się czytało, trudniej się było do rad dostosować. W rzeczywistości było inaczej. Znacznie trudniej.
Na razie muszę się martwić tym by nie zaspać rano. I odebrać dla wszystkich posiłek. Jutro będę się martwił co dalej - jak by powiedziała Scarlett O'Hara.
Całą noc nie spałem. Bałem się, że zasnę i nie zdążę odebrać na czas śniadania. Poza tym tyle myśli kołatało mi się po głowie, że nie byłbym nawet w stanie zasnąć.
Było jeszcze całkowicie ciemno gdy usłyszałem jak do celi zbliża się wózek ze śniadaniem. Po chwili szczęknęły zasuwy zamków od drzwi. Byłem gotowy. Do celi weszło bez słowa trzech strażników. Założyłem kapcie i już miałem podbiec do drzwi gdy z ciemności rozległ się agresywny głos:
- Co k..wa "nowy" nie słyszysz? Rusz d...ę i za......aj po żarcie. Dajesz szybciusio!
Coś we mnie pękło. Zapomniałem, że mam odebrać śniadanie. Trzymałem właśnie w rękach jakiś fajansowy dzbanek na herbatę. Bez zastanowienia walnąłem tym dzbankiem w stół. Z całej siły. Rozpadł się na części, a mi w ręku zostało tylko uszko, z jakąś ostrą krawędzią. Gdzieś zniknął strach, a pojawiła się złość. Bez słowa, spokojnie podszedłem do łóżka na którym leżał malkontent. Przyłożyłem mu ostrze do szyi i wyszeptałem:
- Jakieś zastrzeżenia?
Nie wiem co zobaczył w moich oczach ale rozłożył ręce w geście bezbronności i powiedział:
- Spokojnie stary. Nie zrób głupstwa...
Niemieccy klawisze nie zareagowali. Jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Ktoś z więźniów wstał ze swojego łóżka i odebrał za mnie śniadanie. Klapa się zamknęła za strażnikami, emocje zaczęły opadać.
Wróciłem do swojego łóżka. Wystraszony tym co zaszło. Dopiero teraz, pod kołdrą, do mnie dotarło co zrobiłem. Zaciągnąłem tę kołdrę aż po same uszy i czekałem.
Była już późna godzina, słońce zaglądało przez okno do celi. Wszyscy nadal byli w swoich łóżkach. Ja bałem się nawet poruszyć i czekałem z trwogą na to co nastąpi. A nie miałem wątpliwości, że nastąpi. Około dziesiątej podniósł się Piotr, szef celi. Przeciągnął się i powiedział znudzonym głosem:
- Co to k..wa z rana było za zamieszanie? Nie mogłem spać.
- To ten "nowy" fikał - odezwały się oburzone głosy.
Piotr się podniósł wyżej:
- Słuchaj p......ny ulungu. Do Ciebie mówię. Jeszcze raz taki numer, a sam ci wyrwę głowę z dupy razem z kręgosłupem. Zrozumiałeś?
Skwapliwie pokiwałem głową szczęśliwy, że tak to się skończyło.
Ale ciężkie dni dopiero mnie czekały.
APPENDIX.
Nieco wyjaśnień.
wyjaśnieniaDodany: 2012-06-30 14:38
Chciałem pisać o rzeczach teraz mało dla mnie ważnych, aby nie rozdrapywać ran, które i tak nie mają żadnych szans na zagojenie. Poza tym gdy się już uzyska odpowiedź na jakieś pytanie to powstają inne. I to w większej ilości.
Zacząłem pisać całkiem niedawno w ramach rehabilitacji. Ponieważ mam duże problemy z koordynacją ruchową wydawało mi się to niezłym ćwiczeniem. Swoje wypociny zacząłem umieszczać na blogach. Pisałem o moich perypetiach sądowych. Nikogo to raczej nie interesowało. Czemu się nie dziwię.
Obecnie moja sytuacja zdrowotna przedstawia się fatalnie. Kiedyś negatywne zmiany były widoczne w skali roku, teraz jest gorzej z każdym dniem. Nie skarżę się tylko stwierdzam fakt.
Zamieszczam poniższą notkę tylko w celach wyjaśniających, aby niektóre moje zachowania były zrozumiałe dla czytających. Nie mam sił wyjaśniać niektórych posunięć sądu. Tym bardziej, że sam ich nie rozumiem. To znaczy rozumiem, ale podchodziłoby to moje wyjaśnienie pod tzw. teorie spiskowe.
Pod koniec roku 2010 zdrowie zaczęło mi się pogarszać dramatycznie. Postanowiłem więc przyśpieszyć sprawy. Pomysł? Telewizja. Jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Rozesłałem maile po wszystkich programach interwencyjnych. Oczywiście TV. Bo mają dużą oglądalność. Chociaż nie cierpię rozgłosu to innego wyjścia nie widziałem.
Odezwało się parę programów w tym program Pani Jaworowicz. Ktoś z jej biura dzwonił do mnie nawet kilka razy. Zapraszał do osobistej wizyty w Warszawie, poznania się, rozmowy z prawnikami. Pewnie bym z tego zaproszenia skorzystał, ale bałem się, że nie dojadę. Wybrałem inną tv publiczną. Obiecali, że do mnie sami się pofatygują. Wyraziłem aprobatę. Ustaliliśmy wstępnie kształt nagrania.
Przyjechało po mnie dwóch panów. Busem. Zabrali mnie tym busem z sobą. Już wiele dni wcześniej umówili się na rozmowę z prokuratorem, w mojej sprawie. Zarezerwowali nawet do celów wywiadu salę sądową. Tą samą gdzie byłem sądzony. W prokuraturze i w sądzie istny pokaz mody: telewizja przyjechała! Każdy był dla mnie miły. Aż by się chciało takich rzeczy na co dzień. Dobrze jednak pamiętałem jak było wcześniej.
Jeden z Panów z TV był redaktorem i miał ze mną przeprowadzić wywiad, a drugi kamerzystą. Obaj byli bardzo kontaktowi. Operator kamery był 10 lat młodszy ode mnie i pochodził z tej samej miejscowości co i ja. Dogadaliśmy się, że ganialiśmy po tych samych podwórkach. Oczywiście jak byliśmy dziećmi. Potem był wywiad.
Sala na której go udzielałem ożywiła wspomnienia. Ja gadałem, kamerzysta filmował, a redaktor nic nie mówił. Miał dograć swoje kwestie później, gdy materiał będzie już pocięty. Gdy się wygadałem, panowie wyrazili swoje ubolewanie nad tym co mi się przydarzyło. Opowiedzieli też o swoich perypetiach z Sądami. Kto ich nie ma?
Następnie pojechaliśmy do B. Chcieli też zrobić wywiad z nią - kobietą, która mnie wrobiła. Oczywiście się nie zgodziła. Otworzył starszy syn i nie zgodził się na wpuszczenie do mieszkania ekipy TV. Panowi pocałowali klamkę.
W między czasie wyjaśniono mi jak to będzie wyglądało dalej. Ostatnie, podsumowujące minuty będą na żywo. Zgodziłem się na swoją tam obecność pod pewnymi warunkami: będą prawnicy, którzy są obeznani z moją sprawą i mi pomagają z dobrej woli. Też tacy są:). Nie tylko na swoją znajomość problemu i prawa, ale też z tego względu, że po prostu mam trudności z mową
Zgodzili się na to. Ze swej strony prosili tylko abym się streszczał ze względu na konstrukcję programu: końcowa część była na żywo, więc nie wskazanym by było rozwlekanie oczywistych spraw. Oni obiecali nie mówić pewnych rzeczy, a ja innych. Żeby nie przedłużać.
Nadszedł dzień emisji. Leciały wcześniej spoty reklamowe tego programu więc sąsiedzi już wiedzieli. W mieście tej kobiety także pełna mobilizacja. Dzwonił kolega by mnie o tym poinformować.
Spokojnie czekałem na określoną godzinę, po czym udałem się na miejsce spotkania. Czekało tam już kilka wozów transmisyjnych. Zostałem przestawiony prezenterce programu. Dowiedziałem się przy okazji, że życzliwi mi prawnicy nie dotarli na miejsce, ale bym się tym nie przejmował. Będą za to inni, którzy mi chcą pomóc. Jeszcze bardziej życzliwi.
Nie robiłem z tego afery. Nic się nie stało.
Puszczają w telewizji nagraną wcześniej część programu. Czekamy. Wreszcie nasza kolej. Na żywo. Prowadząca program robi wprowadzenie:
- Marian S. został co prawda pokrzywdzony, ale to po części jego wina. Przez dziesięć lat od wyroku nie zrobił nic aby to zmienić (w domyśle: obudził się rychło wczas).
Jestem zdumiony tym co słyszę. Dowiaduję się poza tym, że ci "życzliwi" mi prawnicy reprezentują Sąd z którym od lat walczę. Na domiar złego nie mają pojęcia o prawie cywilnym. Na co dzień zajmują się karnym.
Prowadząca podtyka mi pod nos mikrofon i o coś się mnie pyta. Za bardzo nie wiem o co jej chodzi. Wiem już, że zostałem wmanewrowany. Tylko o tym myślę. "Ku.wa, ku.wa, ku.wa" - powtarzam jak mantrę w myślach. Po chwili dociera do mnie sens jej słów. Powtarza natarczywie jedno pytanie: "Czy teraz bym postąpił inaczej?"
- Nie. Nie postąpił bym inaczej.
- Jak to? - pyta nieco zdziwiona i jakby nadąsana. Widocznie nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
Potem rozmawia z tymi "życzliwymi" prawnikami. Jeden jest młodszy, drugi dużo starszy. Obaj może znają się na prawie karnym, ale na sprawach rodzinnych miej niż ja. Ale kto by mi tam wierzył. Przecież prawnicy lepiej się znają niż ja, dyletant. Są uśmiechnięci, gładko ogoleni i na luzie. Sprawiają wrażenie, że wiedzą o czym mówią:
- Pan S. miał wiele możliwości, które dawał mu Sąd. Ale z nich nie skorzystał. Miał na to aż 5 lat. I nic. Teraz, gdy jest już za późno, nagle się obudził. Sąd dawał mu propozycję rat na badania DNA. Nie chciał skorzystać.
Sądy NIGDY oraz nikomu nie składają takich propozycji.
Dalsza część rozmowy z tymi prawnikami:
- Odszkodowanie? Jakie odszkodowanie? Sąd nie ma sobie nic do zarzucenia. Im prędzej Pan S. to zrozumie, tym lepiej będzie dla niego.
Starszy prawnik dodaje:
- Zaznajomiłem się dokładnie z aktami w tej sprawie i mogę państwa zapewnić, że Sąd zrobił wszystko by wyrok był uczciwy. Poza tym z akt jasno wynika, że Pan S. przyznał się do winy, a teraz nagle się z tego wycofuje.
Z akt sprawy: "Sąd Rejonowy pominął wówczas istotne sprzeczności znajdujące się w materiale dowodowym jak np. to, że w sprawie znalazł się wówczas dowód przeczący twierdzeniom powódki iż strony współżyły w okresie koncepcyjnym. Już ta okoliczność poddawała w poważne wątpliwości ówczesne stanowisko powódki." i dalej "zeznania świadków (jej) w zasadzie nic nie wniosły do postępowania, potwierdziły jedynie fakt kilkukrotnego spotkania się stron, Żaden ze świadków nie zeznał, że pozwany spotykał się z powódką w okresie koncepcyjnym oraz, że wówczas dochodziło między nimi do współżycia intymnego. Zeznania te raczej potwierdzały stanowisko powoda. Oceniając materiał dowodowy, nie można nie zgodzić się ze skarżącym, że postępowanie to dotknięte było błędami proceduralnymi mogącymi mieć wpływ na treść orzeczenia. Materiał dowodowy nie dostarczył jednoznacznych podstaw do przyjęcia ojcostwa pozwanego."
Pani prowadząca:
- No, niech Pan powie, że to w dużej części Pana wina. No niech Pan powie!
Powiedziałbym jej, ale to co akurat chciałem powiedzieć raczej nie nadawało się do telewizji.
Koniec programu. Powiedziałem starszemu prawnikowi, sędziemu karnemu w SO, już poza kamerami, że jest kłamcą i szują. Tylko się uśmiechnął, a ja wiedziałem, że zyskałem nowego wroga i jak będzie miał okazję to się mi się "odwdzięczy." Po roku taka okazja się nadarzyła.
Potem oglądałem ten program już na "spokojnie." Czy zostały fakty zmanipulowane? A czy szklanka, której zawartość składa się w 99,9% źródlanej wody, a "tylko" 0,01% to trucizna to nadal szklanka czystej wody?
Z ostatniej chwili.
- Dzień dobry Panie Marianie. Niedawno widziałam Pana w telewizji.
- Jak to niedawno? Przecież program był dwa lata temu.
- No, niby tak. Ale pokazywali fragment programu przy okazji przyznawania nagród.
- Jakich nagród?
- Tych dawanych przez prawników itp. dla najlepszych dziennikarzy. No i ten co robił program o Panu dostał tę nagrodę. Pieniężną. Nie wiem ile, ale na pewno nie mało.
Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych pomyślałbym tak: "To ukryta łapówka za wybielenie sprawców mojego nieszczęścia." Ale nawet mi to nie przyszło do głowy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)