o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

sobota, 22 września 2012

"in sovdepia style" - wspomnienie

(«Into Great Silence»), 2005


Pamięci Pana Włodzimierza Ziemlańskiego –                                
świadka śmierci i pogrzebu Witkacego 18-19.09.1939

14 kwietnia 1988 roku na zakopiańskim cmentarzu na Pęksowym Brzyzku składano w ziemi rzekome prochy Stanisława Ignacego Witkiewicza. Był to osobliwy pogrzeb. Samochód z trumną przywożący z ZSRR doczesne szczątki dramatopisarza spóźnił się o godzinę. W ślad za karawanem podążała oficjalna delegacja z Ministerstwa Kultury z Generalnym Konserwatorem Zabytków czele. Szczątków Witkacego nie uznano wprawdzie za zabytek, ale w Ministerstwie nie było oddzielnego departamentu do spraw uroczystych pochówków.
Tekst Antoni Adamski
Fotografie i reprodukcje Tadeusz Poźniak

GROTESKOWY POGRZEB

            W trakcie pogrzebu były liczne przemówienia. Jednak gdy głos zabrał ks. prof. Józef Tiszner, ktoś przeciął kabel mikrofonu i z głośników umieszczonych na zewnątrz kościoła popłynęła wrzaskliwa muzyka dyskotekowa. Tylko zgromadzeni w środku usłyszeli słowa księdza. Mówił on o samobójstwie, które Witkacy popełnił 18 września 1939 w wiosce Jeziory na Polesiu: „Wiemy doskonale, w jakim dniu i w jakich okolicznościach odszedł z tego świata. Był to z całą pewnością najtrudniejszy dzień w historii naszej Ojczyzny w wieku XX. Był to dzień, w którym nie tylko on, ale i wielu innych straciło nadzieję – dzień nie tylko klęski, ale także dzień zdrady. W naszych sercach, a zwłaszcza w sercach tych, którzy ten dzień pamiętają, niech rośnie modlitwa braterskiego współczucia. Trzeba było mieć ogromną siłę, aby taki dzień przeżyć”. Tekst ten ukazał się później w „Tygodniku Powszechnym”, ale przytoczony fragment wycięła cenzura.
            W śnieżnej zamieci, przy dźwiękach góralskiej muzyki odprowadzano trumnę do grobu matki - Marii Witkiewiczowej. W czasie pogrzebu rozeszły się pogłoski, że do kraju sprowadzono nie prochy Witkacego, lecz przypadkowo wykopanej w Jeziorach osoby. Oficjele mitygowali plotkarzy, by siedzieli cicho. Podkreślali, że choć ekshumacja mogła być niewłaściwa, ale pogrzeb zorganizowano „jak się patrzy”. Wszelkie krytyczne uwagi zaś szkodzą przyjaźni polsko-radzieckiej – argumentowali.
            W roku 1994 antropolodzy stwierdzili, że obok Marii Witkiewiczowej leży  anonimowa młoda (ok.30 lat) wieśniaczka z Polesia. Osoba ta miała wyjątkowo zdrowe zęby. Witkacy (dożył 54 lat) nosił sztuczną szczękę, z której był dumny. Wyjmował ją aby pochwalić się w towarzystwie. Zmarła była szczupła i niska (163 cm. wzrostu) w  przeciwieństwie do wysokiego dramaturga o wcale pokaźnej tuszy. Przy zmarłej znaleziono 10 szklanych guzików od chłopskiej koszuli. Nie natrafiono na okucia laski, którą Witkacemu włożono do trumny. Prof. Janusz Degler, badacz twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza tak komentował: „To wydarzenie jest kolejnym dowodem na to, że wiedzie on żywot pośmiertny, który polega na tym, że robi nam okrutne dowcipy i kpi sobie z nas z zaświatów. W Zakopanem można usłyszeć jego chichot odbijający się od Giewontu. Możemy spodziewać się następnych kawałów. Sądzę, że niedługo powstanie dysertacja: „Czy Witkacy był kobietą?”
            Od groteskowego pogrzebu do zbadania kto naprawdę leży na Pęksowym Brzyzku upłynęło siedem lat. W tym czasie młoda Poleszuczka spoczywała pod tablicą głoszącą, iż to Witkacy wrócił do kraju i spoczął obok matki. „Tyle na tej tablicy prawdy, ile na pierwszej stronie „Prawdy” za Stalina” – komentował „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” z Londynu. W całej sprawie panowało kłopotliwe milczenie, pokrywające błędy urzędników. Dopiero dzięki staraniom dwóch osób z Rzeszowa udało się zmusić władze do oficjalnego stwierdzenia pomyłki i wyciągnięcia z niej wniosków. Byli to: Włodzimierz Ziemlański, syn właściciela majątku Jeziory, który był świadkiem śmierci Witkacego i uczestnikiem jego pogrzebu w 1939 r. oraz poseł Stanisław Rusznica, który w tej sprawie złożył dwie interpelacje na posiedzeniach plenarnych Sejmu.
POLESIA CZAR
            Polesie w pamięci pana Włodzimierza Ziemlańskiego utrwaliło się jako kraina dzika i pełna uroku. Jego przodkowie ze strony ojca zamieszkiwali tu od pokoleń: dziadek Włodzimierza – Jan w pobliskim Stolinie, zaś ojciec - Walenty w majątku Jeziory. Była to duża wieś otoczona bagnami i nieprzebytym lasem. Gdy nadchodziła mokra wiosna lub dżdżysta jesień, woda rozmywała drogi i – nieraz na kilka miesięcy - urywała się wszelka łączność ze światem. Tylko miejscowi chłopi potrafili przedostać się poprzez mokradła i bagniska, przynosząc żywność, listy oraz nowiny ze świata. Poleszuk był samowystarczalny: przysłowie mówiło, że wchodził na drzewo bosy, a schodził obuty gdyż łapcie robił z łozy (wierzby). Ubranie szył z utkanego w domu materiału, a do rozpalenia ogniska używał krzesiwa i hubki, które nosił w woreczku uwiązanym u pasa. W sklepach zaopatrywał się jedynie w naftę, żelazo kowalskie i gwoździe, szkło okienne, sól, machorkę oraz bibułkę do kręcenia papierosów. Jako siły pociągowej używano wołów. Hodowano też owce, których skórę wyprawiano na miejscu.
            Dwór Ziemlańskich leżał w sąsiedztwie dwóch jezior, nieopodal rzeczki Lwy, której brzegi zarośnięte były dziką roślinnością. Drzewa i krzewy łączyły się górą za sobą tak, że płynący łódką przemierzał zielony tunel. W rzece i jeziorach żyły ogromne ilości ryb. Lasy pełne były zwierzyny, ptactwa, grzybów i jagód. Zagrożeniem dla bydła były wilki, a dla ludzi bagna niezamarzające nawet w czasie 30-stopniowych mrozów. W czasie mrozów na jeziorach lód pękał z taką siłą, że przypomina to strzały armatnie. W lecie w wyżej położonych miejscach palił się torf. Trwało to nieraz przez wiele miesięcy.
            - Do takich miejsc nie zbliżał się ani człowiek, ani zwierzyna, gdyż ten kto wpadł w żarzący się spopielały torf ginął bez żadnej nadziei na ratunek – wspominał p. Ziemlański.
ŚMIERĆ WITKACEGO
            Wieści ze świata docierały do Jezior z opóźnieniem. Wprawdzie do leśniczówki i do posterunku policji doprowadzona była linia telefoniczna z miejscowości Biała (odległej o 20 km; była tam najbliższa stacja kolejowa), lecz bardzo często pozostawała ona nieczynna. Słupy telefoniczne wkopane w bagnisty grunt łatwo przewracały się i urywały druty. O wybuchu wojny wieś dowiedziała się z radia dziedzica -Walentego Ziemlańskiego. Był  to Telefunken na baterie, wystawiany w dniach nadzwyczajnych wydarzeń w oknie dworu. Przed 1 września posterunkowi oraz sołtys zawiadomili rezerwistów o mobilizacji. Chłopi odeszli do wojska, kartę mobilizacyjną dostali również nauczyciel i leśniczy. Policjanci wyjechali, lecz wieś prowadziła dalej spokojne życie. Poleszucy nie interesowali się polityką, a żadne oddziały wojskowe – nawet patrole zwiadowcze - tutaj nie docierały. Wrzesień 1939 Włodzimierz Ziemlański spędził w domu. Rodzice nie pozwolili mu na wyjazd do gimnazjum w Baranowiczach. Był z tego zadowolony. Razem z bratem Świętosławem cieszył się przedłużonymi, beztroskimi wakacjami.
            - W dniach 10-11 września przybyli do nas pierwsi uciekinierzy z Polski centralnej – wspominał pan Włodzimierz Ziemlański – Byli to  dwaj chłopcy w wieku 16 -17 lat, którzy uciekli na rowerach przed Niemcami z Pabianic pod Łodzią. Nie mieli tu krewnych ani znajomych, toteż zostali we dworze. Zyskaliśmy rówieśników do polowań, rybołówstwa i wędrówek po lasach. Ich dalsza ucieczka była niemożliwa ze względu na zły stan dróg – dodaje pan Włodzimierz, przechodząc do najważniejszej części swej opowieści:
            - Pewnego dnia – a było to 13 lub 14 września – Poleszucy przyprowadzili nieznanego mi mężczyznę w średnim wieku oraz młodą kobietę, mówiących że szukali naszego domu. Pobiegłem prędko po rodziców. Wyszli oni na ganek. Mój ojciec i ów przybysz przez chwilę patrzyli się siebie, a później rzucili się sobie w objęcia. Widziałem łzy w ich oczach.
Rodzice poprosili gości do środka i przez kilka godzin rozmawiali z nimi w zamkniętym pokoju. Zauważyłem później, że przybysz był małomówny, smutny i myślami przebywa gdzie indziej. Wyglądał na człowieka zmęczonego i załamanego psychicznie. Przyjezdni spędzali dnie na rozmowach z rodzicami, na spacerach i przejażdżkach łódką. 17 września około południa wraz z całą wsią słuchali wystawionego w oknie radia. Gdy nieznajomy mężczyzna dowiedział się o napadzie ZSRR na Polskę, załamał się. Granica była niedaleko. 18 września ok. 8 rodzice czekali na gości ze śniadaniem. Gdy nie pojawili się, ojciec zajrzał do ich pokoju. Był pusty. Rozpoczęliśmy poszukiwania. Jeden z Poleszuków powiedział, że widział ich wcześnie rano idących drogą w kierunku wsi Szachy. Udaliśmy się tam. Uszliśmy ze trzy kilometry, lecz nikogo nie spotkaliśmy. Wracając zboczyliśmy z drogi w kierunku lasu. Nagle jeden z towarzyszących nam chłopów  krzyknął, że w lesie leżą zabici. To co zobaczyłem, nie da się opisać. Mężczyzna spoczywał na mchu cały obryzgany krwią. Na obu rękach powyżej dłoni widać było po 4-5 nacięć żyletką. Jego towarzyszka przyjęła większą ilość środków nasennych i pod wpływem porannego chłodu powoli wracała do przytomności. Pogrzeb nieznajomego odbył się nazajutrz tj. 19 września na wiejskim cmentarzu w Jeziorach. Kobieta po tygodniu doszła do siebie i wyjechała do Warszawy. W 1943 r. uciekliśmy z Jezior, gdy wieś zaczęli nachodzić nacjonaliści ukraińscy i bandy rabunkowe. Dopiero w tym czasie ojciec powiedział mi, że przybyszami byli: Stanisław Ignacy Witkiewicz i jego przyjaciółka Czesława Oknińska. Mój ojciec poznał Witkacego w czasie I wojny światowej. W Petersburgu razem służyli w carskim pułku gwardyjskim i razem przeżyli rewolucję 1917 r. Przed śmiercią (14 kwietnia 1943) ojciec zobowiązał mnie do sprowadzenia prochów Witkacego do kraju – kończy pan Włodzimierz Ziemlański.
            Po wojnie rozpoczął karierę wojskową. Doszedł do stopnia podpułkownika, służył w wielu garnizonach, w końcu skierowano go do Rzeszowa. A ponieważ musiał ukrywać swoje szlacheckie pochodzenie, starania o sprowadzenie prochów Witkacego do kraju wzięła na siebie matka: Tatiana Ziemlańska. Pisała do różnych instytucji i urzędów, aż na przełomie 1949/50 wezwano ja do Urzędu Bezpieczeństwa. Tam stanowczo poproszono by zaniechała dalszej korespondencji. Dopiero po przejściu na emeryturę pan Włodzimierz wznowił starania matki. Pisał do znanych osobistości. Otrzymał odpowiedzi m.in. od Tadeusza Kotarbińskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Kazimierza Koźniewskiego, Czesława Miłosza, prof. Henryka Jabłońskiego – przewodniczącego Rady Państwa. Wszyscy popierali go, lecz nie kryli własnej bezradności. Witkacy był postacią wyjątkowo wprost nie pasującą do żadnej  linii politycznej.
PRZYJAŹŃ POLSKO-RADZIECKA NA CMENTARZU
            W roku 1970 pan Ziemlański po raz pierwszy po wojnie pojechał na Ukrainę i nielegalnie przez granicę ukraińsko - białoruską przedostał się do Jezior. Dwór rodzinny znikł z powierzchni ziemi. Mogiłę Witkacego trudno było odnaleźć. Krzyż zgnił, grób zapadł się: „Nie mogłem uwierzyć, że tu leży jeden z najwybitniejszych Polaków, o którego miejscu pochówku zapomniała ojczyzna, rodacy i przyjaciele” – wspominał pan Włodzimierz, który oznaczył to miejsce wbitym w ziemię drewnianym kołkiem.
            Minęły lata. Zaczęła się pierestrojka. Decyzję o przeniesieniu prochów Witkacego do kraju podjął w roku 1987 sam Michaił Gorbaczow w czasie wizyty gen. Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie. Organizacją pogrzebu zajęło się polskie Ministerstwo Kultury. Po stronie radzieckiej również trwały przygotowania. Na cmentarzu w Jeziorach wycięto wszystkie drzewa i krzewy, a spychacze zrównały mogiły. Można domyślać, że nie zostało śladu po wbitym przez pana Ziemlańskiego kołku. Nie miało to najmniejszego znaczenia, bo polska delegacja złożona była z samych ważnych urzędników. Stryjecznego wnuka, Macieja Witkiewicza wciągnięto na listę w ostatniej chwili, gdy zaczął domagać się zezwolenia na wyjazd na własny koszt. Dla pana Ziemlańskiego - świadka pogrzebu Witkacego zabrakło miejsca w samochodzie.
            Polska delegacja przybyła za późno: strona rosyjska sama dokonała ekshumacji, przekazując ministerialnym urzędnikom zalutowaną metalową trumnę wraz z dokumentacją fotograficzną. Zdjęcia były dobrej jakości: na jednym z nich Maciej Witkiewicz zobaczył czaszkę z kompletem uzębienia. „Czy nie rozumiecie, że to wszystko jedno czyje wieziemy szczątki? Liczy się wydźwięk polityczny!” – przekonywali go urzędnicy, nakazując milczenie. Na cmentarzu w Jeziorach rozpoczął się mityng. Przy rzekomej trumnie Witkacego pionierzy zaciągnęli wartę. Miejscowy sowchoz otrzymał specjalną dotację na urządzenie okolicznościowego jarmarku. Na rozłożonych stołach sprzedawano kiełbasę, lemoniadę, ciastka i kolorowe parasolki. W pobliskiej Dąbrowscy urządzono huczną stypę. Na końcu dostojnicy z obu krajów złożyli wieńce pod pomnikiem Lenina w pobliskim mieście. Tak przeniesienie szczątków Witkacego wpisano w „wiecznotrwałą” przyjaźń polsko-radziecką.
            „To skandal. Prof. Aleksander Krawczuk [ówczesny minister kultury] powinien osobiście pokryć koszty tej tragikomicznej farsy, której sam jest autorem” – skomentował Włodzimierz Ziemlański i zaczął pisać listy protestacyjne do władz. Pozostały one bez odpowiedzi. I tak byłoby dalej, gdyby (za namową autora tekstu) do sprawy nie włączył się w 1994 r. rzeszowski poseł Stanisław Rusznica. Nowy minister kultury Kazimierz Dejmek - choć nie ponosił winy za groteskowa ekshumację – stanął w obronie swego poprzednika. Odpowiedział posłowi, iż nie jest zwolennikiem wywoływania nowej sensacji wokół tej sprawy, a decyzję co do ewentualnej powtórnej ekshumacji pozostawił rodzinie Witkacego. Na to poseł Rusznica wystosował interpelację. Czytamy w niej m.in. iż to sprawa publiczna, a nie prywatna: „to kwestia zadośćuczynienia za krzywdy, jakiej doznały prochy Witkiewicza i jego rodzina. Uważam, że naprawienie tej krzywdy nie przekracza możliwości państwa i resortu kultury” – argumentował poseł. Minister Dejmek ponownie odpowiedział odmową, której nawet nie starał się uzasadnić. Stąd druga interpelacja poselska, przyjęta w Sejmie oklaskami. A po niej minister nie miał wyjścia: powołał komisję, w skład  której weszło trzech antropologów. Stwierdzili oni, że zamiast Witkacego w grobie pochowano wieśniaczkę.
            W 1994 pojawiła się kolejna prasowa sensacja. Zgłosił się świadek, który w 1945 r. miał rzekomo wieźć trumnę Witkacego wykopanymi szczątkami Witkacego do Lwowa, gdzie złożono ją w Bibliotece Ossololińskich. Ossolineum nigdy nie zabrało głosu w tej sprawie. -To raczej niewiarygodna historia – stwierdził prof. Janusz Degler. „Wszyscy szukamy Witkacego”- pisała w nagłówku „Gazeta Wyborcza”. Na szczęście nikt już go nie szukał.
            - Teraz już mogę odejść. Wygrałem z kłamstwem – stwierdził pan Włodzimierz Ziemlański. Zmarł 18 lipca 1998 r w Rzeszowie.
            Postać Witkacego nieoczekiwanie wskrzesił najnowszy film Jacka Koprowicza „Mistyfikacja” ze wspaniałymi kreacjami: Jerzego Stuhra (Witkacy) i Macieja Stuhra (Łazowski) oraz Ewy Błaszczyk (Czesława Oknińska) i  Karoliny Gruszki (Zuzia). „Nie jest to film o Witkacym, lecz o tęsknocie za Witkacym…A także o tym czym jest sztuka. Według Witkacego sztuka jest wielką mistyfikacją, kłamstwem, oszustwem…”- wyjaśniał reżyser.
           
            Czesława Oknińska w powojennej rozmowie z Janem Z. Brudnickim powiedziała:
            „Pamiętam jak Witkacego fascynowała sprawa Tadeusza Micińskiego, który nie miał grobu, zamordowany bodaj gdzieś na Ukrainie. Powtarzał wiele razy, że i on chciałby nie mieć grobu. Mówił, że to wspaniale  kiedy wszyscy pisarza znają i uważają, że jest wszędzie, podczas gdy nic materialnego po nim nie zostało. I tak jest”.

Pani Zdzisławie Ziemlańskiej dziękuję za: udostępnienie zdjęć z domowego archiwum oraz pracy Sławomira Smoczyńskiego „Stanisław Ignacy Witkiewicz „Witkacy”, Ostatnie dni…” Kraków, listopad 1992 (maszynopis). Korzystałem również z publikacji posła Stanisława Rusznicy „Prawda o pogrzebie Witkacego”, Rzeszów, listopad 1995 Zawiera ona korespondencję Włodzimierza Ziemlańskiego, wycinki prasowe i stenogramy sejmowe.

(...)
Reportaż ukazał się w VIP Biznes&Styl, wydanie maj-czerwiec 2010

                                                         
           

           
           
Galeria zdjęć

piątek, 21 września 2012

Nadchodzi P r a w d a * action station


ndb2010
19 września 2012 godz.08:00

Brytyjska publiczna telewizja za miesiąc podważy raport MAK i raport Millera.

1 mln funtów (ok. 5 milionów złotych), tyle mniej więcej kosztuje eksperyment, który jest w stanie podważyć raporty nadzorowanych przez Putina i Tuska komisji MAK i komisji Millera dotyczące tragedii smoleńskiej.
Brytyjska telewizja Chanel 4 zorganizowała i sfilmowała eksperyment pokazujący, co się dzieje z samolotem i pasażerami po uderzeniu w ziemię, z prędkością 140 mph (225 km/h - to prędkość podobna do tej, którą miał spadając, rządowy Tu 154 w Smoleńsku). W tym celu stacja kupiła nieużywany samolot Boeing 727, czyli prototyp Tu-154m. W trakcie eksperymentu Boeing rozbił się, każdy element lotu został zbadany dzięki aparaturze zainstalowanej na pokładzie. Pilot James Slocum, wyskoczył na spadochornie, na wysokości ok. 800m nad ziemią, a samolot był prowadzony ku zderzeniu z ziemią, zdalnie sterowany z lecącego powyżej samolotu Cesna. Wszystko to, działo się na pustyni Sonoran w Meksyku. W eksperymencie, który miał miejsce pod koniec kwietnia 2012 roku,  brali udział naukowcy zajmujący się lotnictwem i badaniem wypadków lotniczych. Bliźniaczy do Tu-154m samolot był wypełniony po brzegi aparaturą i sprzętem badającym wszystkie parametryistotne dla poprawybezpieczeństwa lotów. W samolocie umieszczono także, podłączone do aparatury badawczej - manekiny, by zbadać jak zachowuje się ludzkie ciało w takich katastrofach, jakie obrażania są możliwe i jaka jest śmiertelność. Był to pierwszy taki eksperyment od kilkudziesięciu lat.
Dla nas wyniki tego eksperymentu mogą być są ważne, bo Rosjanie tworząc Tu-154 skopiowali konstrukcję włąśnie Boeinga 727. Eksperyment na Boeingu może więc zbliżyć nas do wyjaśniena, co mogło stać się z Tu-154M w Smoleńsku. (Poniżej film z eksperymentu)
Channel 4  wyemituje program dopiero za miesiąc, ale już teraz wiadomo, że Boeing 727 , w trakcie eksperymentu przełamał się tylko na dwie części, a 78 % osób, czyli ponad dwie trzecie, powinno przeżyć takie zderzenie samolotu z ziemią.  
 

 Jeśli pamiętamy, jak premier Tusk umorzył Gazpromowi 1.2 miliarda złotych, suma 5 milionw złotych na eksperyment wyjaśniający, czy w Smoleńsku wszyscy musieli zginąć - jest niewielka. Rząd Polski na pewno, na taki eksperyment stać. Tym bardziej, że już wie jak to przeprowadzić. Od biedy może poprosić o pomoc Brytyjczyków, a jedną sprawną Cesnę, do sterowania samolotem, który w ramach doświadczenia ma się rozbić, na pewno nasze wojsko lotnicze gdzieś znajdzie. Mamy nawet samolot, który powinniśmy w ramach takiego eksperymentu roztrzaskać o ziemię. To TU154M o numerze bocznym 102. Tak, to tym samolotem premier lata na weekendy do Gdańska. Panie premierze! Wykorzystajmy zatem, ten samolot, ten drugi tupolew, do eksperymentu, zamiast sprzedawać go Rosjanom! Pan, będzie jeździł do domu ekspresówką, którą minister Nowak zbudował na Euro, a my dowiemy się, co się stało w Smoleńsku? Waro się poświęć.  Może naprawdę była tam pancerna brzoza? A może ufo? Warto sprawdzić. Panie premierze?
Więcej na: