Idą cały czas: wszystkie stany, regiony, pokolenia. Choć jednak przeważają skromne ubrania, ogorzałe robotnicze twarze, widać, że manifestuje ta część Polski, która ma bardziej pod górkę. Naturalnie każdy segment tego pochodu jest inny.
Policzyłem: Pod hasłem "Obudź się Polsko" było 145–180 tysięcy osób, może więcej. Mają prawo do poczucia sukcesu, to społeczeństwo obywatelskie. Analiza Zaremby
Kiedy wychodziłem z domu, TVP Info dramatycznie relacjonowała blokadę budynku telewizji na Placu Powstańców. Pikieta miała nie wpuścić pary gości: profesora Kazimierza Kika i profesora Antoniego Kamińskiego.
Relacja obu profesorów przez telefon wprowadziła jednak komplikację: Kamińskiego do telewizji nie wpuściła policja. Kik został zatrzymany przez manifestantów. Wszystko odbyło się więc zgodnie z logiką: umiarkowanie konserwatywny profesor Kamiński mówił o dzisiejszej demonstracji „Obudź się Polsko” o wiele bardziej wyrozumiale niż lewicowy profesor Kik. Ale nawet ten ostatni podkreślał spokojne, wręcz uprzejme zachowanie pikietowiczów, którzy chcieli swoją akcją apelować do publicznej telewizji o obiektywne relacje.
Ale żarty na bok: w 45 minut później docieram na Rondo De Gaulle’a. Właśnie kończy się msza. Podejmuję decyzję: nie tyle pójdę z manifestacją, ile obejrzę ją całą – spod dawnego Domu Partii przerobionego na giełdę.
Stoję przez kolejne dwie godziny obserwując ludzkie morze. Widzę czoło pochodu (wyrusza około 15.15) i oglądam też jego koniec (około 17.15) Dokonuję prowizorycznych obliczeń. Po konsultacji ze znajomym uznaję, że przypada po 20-25 osób na sekundę. To daje mi łącznie 145–180 tysięcy. Choć mogło być i trochę więcej, pamiętajmy: demonstracja jest na początku cieńsza, pod koniec idzie już także chodnikiem.
To ważne obliczenia. Rozmawiałem z wieloma z tych, którzy mnie mijali. Jedno się powtarzało prawie zawsze: „na pewno powiedzą w telewizji, że było
nas kilka tysięcy”. Tym razem zresztą nie powiedzą. I TVN-owskie Fakty i Wadomości TVP nie podadzą żadnej liczby, ale będą podkreślać długość pochodu.
Po tych dwóch godzinach czoło jest już na Placu Zamkowym, koniec wciąż na Nowym Świecie – między Placem Trzech Krzyży i Rondem de Gaulle’a. A wielka grupa związkowców z Podkarpacia nawet zawraca czując, że dalej się już nie przeciśnie, że cały Trakt Królewski jest zakorkowany. Tysiące ludzie nie usłyszą swoich liderów przemawiających na koniec demonstracji.
Idą cały czas: wszystkie stany, regiony, pokolenia. Choć jednak przeważają skromne ubrania, ogorzałe robotnicze twarze, widać, że manifestuje ta część Polski, która ma bardziej pod górkę. Naturalnie każdy segment tego pochodu jest inny: grupy prowadzone przez księży z przewagą starszych kobiet, przeplatają się z kolumnami maszerującymi w takt bębnów, często w pracowniczych kurtkach i pod sztandarami „Solidarności”.
Ale jest też sporo ludzi młodych, z tego gatunku, którzy z dumą naklejają znaczki Polski Walczącej, ci idą częściej na początku pochodu.
– Zobacz ile ładnych dziewczyn – zagaduje mnie przypadkowo spotkany znajomy.
Jedni skandują (furorę robi hasło: „Lepiej być moherem niż Tuska frajerem”), inni śpiewają nabożne pieśni, blisko czoła, gdzie idą działacze PiS rozbrzmiewa z głośnika Jan Pietrzak ze swoim „Żeby Polska była Polską”. Czasem idą całe rodziny. Młody mężczyzna, który mnie zagaduje, przedstawia mi żonę, dzieci, rodzeństwo, teściów.
Pewna starsza kobieta, która też ze mną rozmawia, nie może pojąć: Tylu tu ludzi, więc ich (Platformy) koniec musi być bliski. Tłumaczę, że tak wcale być nie musi. Tamci, oni, po prostu nie wychodzą na ulice, są ociężałym, ale realnym kolosem.
Jak by nie oceniać poszczególne hasła czy skojarzenia tych demonstrantów to w pewnym sensie najaktywniejsza, najbardziej przejęta losem Polski część społeczeństwa. Autentyczne społeczeństwo obywatelskie. Przed wyjściem w zaskakująco obiektywnej relacji TVN 24, kobiety pytane, po co tu przyszły, mówią jak Pietrzak: żeby Polska była Polską.
– Panie redaktorze, tylko niech pan to opisze po polsku – grozi mi żartobliwe palcem starszy pan.
Wiem, o co mu chodzi. Czuję też, że tamte kobiety oddają sens swojej motywacji. I czuję się tu jak w domu.
Obserwuję transparenty. Są wszelkiego typu: takie o zdrajcach i takie o Matce Boskiej. Ja najbardziej doceniam te niekonwencjonalne, czasem dowcipne, czasem dające do myślenia. Widzę tabliczkę: „Ciemnogród jest tam, gdzie nie ma Boga” i całkiem inny „Słońce Peru nas przypala”. Ktoś inny napisał: „Krętactwami i przewrotnością w wyjaśnianiu swoich afer PO poddaje w wątpliwość inteligencję swego wyborcy”. Ale bezkonkurencyjny jest pastisz słynnego plakatu wzywającego do czujności. Tyle że palec do ust przykłada… Monika Olejnik, w dodatku namalowana. Podpis brzmi: „Nie zaprzeczaj oficjalnej wersji wydarzeń, bo będziesz z PiS”.
Jeszcze po wielu godzinach, kiedy oglądam zaskakująco wyważoną, jakby pochylającą czoło wobec siły zdarzeń, relację w TVN i bardziej złośliwą w Wiadomościach brzmią mi w uszach piszczałki, trąbki, bębny i okrzyki. Ci ludzie wierzą w lepszą Polskę, bardziej moralną i lepiej rządzoną. Mówią o tym często zaskakująco staroświeckim językiem. Dopiero w telewizji widzę polityczne przemówienia. Nawet ojciec Rydzyk, nie całkiem bohater z mojej bajki, jawi mi się zaskakująco sympatycznie.
A teraz dwie łyżki dziegciu. Zawsze odczuwałem sympatię do „Solidarności”. Kiedy na początku lat 90. część prawicy próbowała budować tożsamość na walce ze związkami, przestrzegałem: w Polsce to czynnik równowagi społecznej. „Solidarność” zachowała zaskakująco dużo witalności. Robi to do czego jest powołana: upomina się o ludzi.
Pytanie tylko o sens tak silnego zrostu związku zawodowego z siłami politycznymi, na dokładkę nazywającymi się prawicą. Widzę związkowy transparent: „Precz ze śmieciowymi umowami”. I przypominam sobie niedawną wizytę w Krakowie u moich znajomych prowadzących firmę konserwatorską. Są w sferze „nadbudowy” bardziej konserwatywni ode mnie. Głosują na PiS.
Ale na moje nieśmiałe zastrzeżenia do śmieciowych umów, wybuchają śmiechem.
– Gdybyśmy ponosili pełne koszty pracy, musielibyśmy zwolnić wszystkich swoich pracowników. Nie wytrzymalibyśmy – mówią.
Takie głosy są nie mniej istotne niż wystąpienia pokrzywdzonych przy budowie obiektów na Euro podwykonawców czy nadal niezadowolonego paprykarza.
Jest i uwaga inna: aby dostać się z Pragi do centrum Warszawy ,musiałem przejść pieszo most Poniatowskiego. Patrzyłem na pomykających rowerzystów, na młodych ludzi, którzy obsiedli barek przy dworcu Powiśle. To był całkiem inny świat, który być może nigdy nie spotka się ze światem tych, co maszerowali.
To nie jest wyzwanie dla zwykłych demonstrantów: oni mają prawo do satysfakcji. Policzyli się, zamanifestowali siłę i przywiązanie do tego co dla nich najdroższe: do własnej Ojczyzny. Ale to wyzwanie dla ich liderów. Ktoś niósł na demonstracji listę „dopalaczy dla lemingów”: były tam TVN, Newsweek, Wprost, Polityka, oczywiście Gazeta Wyborcza. Ale kto się zatroszczy o samych lemingów?
Blog Piotra Zaremby
Publicysta, pisarz, komentator. Pracował w "Życiu Warszawy", "Życiu", "Nowym Państwie", "Newsweeku", "Dzienniku", a także "Polsce The Times". Obecnie jest współpracownikiem "Rzeczpospolitej". Ostatnio wydał powieść Romans licealny, a w księgarniach można obecnie dostać jego biografię Jarosława Kaczyńskiego pt. O jednym takim... Chcesz/możesz wesprzeć nasz portal? Zajrzyj: http://sklep.wpolityce.pl
APPENDIX.
Dorosłość rozumiem jako dojrzałość i z dojrzałymi chciałbym się podzielić paroma spostrzeżeniami, na które dotąd sam nie wpadłem. Patrzyłem sobie na ten marsz „Obudź się Polsko” i targały mną skrajnie sprzeczne odczucia. Jako radykalny krytyk obecnej, błazeńskiej ekipy, nie raz , nie dwa, ale kilkanaście razy zakładałem kapturek i ściągałem sznureczki, gdy słyszałem wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego, Tadeusza Rydzyka i kilku innych prelegentów. Te reakcje nie były wywołane estetycznym sprzeciwem, chociaż z moim poczuciem estetyki wiecowe klimaty nie mają nic wspólnego. Krzywiłem twarz z jednego powodu – Jezusie to się w skrótach głównych wydań „wiadomości” sprzeda jak zawsze i utrwali niemoc. Pierwsza i ostatnia krytyka, którą chciałem wygłosić, uważam i podtrzymuję swoje konsekwentne stanowisko, że można zebrać na ulicy nawet milion wyborców PiS, ale to nie znaczy, że Polska się obudziła. Dużo większe społeczne znaczenia miały protesty w sprawie ACTA, niż ten imponujący marsz, ale zbudowany z przekonanych, a nie z przebudzonych. Tyle goryczy, reszta będzie niekoniecznie słodka, ale pokazująca bardzo ważne pozytywy. Przede wszystkim po zluzowaniu sznureczków i zdjęciu kapturka coś mnie oświeciło, zrozumiałem klika rzeczy naraz. Bardziej poczułem się uczestnikiem marszu niż recenzentem, bo bardziej rozumiem tych ludzi niż chce mi się przyglądać różnicom w postrzeganiu rzeczywistości, hołdowaniu gustom i tak dalej. Mógłbym iść obok Sobeckiej i Rydzyka, niechby mi pstryknęli setkę zdjęć, a będę tu i teraz z nimi, bo tu i teraz jestem tak samo przeciw. W 1980 roku Michnik „maszerował” obok Jankowskiego, Macierewicz obok Mazowieckiego, Niesiołowski ze Staniszkis. Nie żartuję, nie profanuję, nie szukam oryginalności, piszę o czymś fundamentalnym, o jedności w celu.
W tej chwili najważniejsze jest obalenie PRL, który przepoczwarzonej postaci PRLII urósł bardziej niż starszy brat, ponieważ przybrał formę mody. PRL właściwy był obciachem, walnie w Ruskich i głupich Niemców z „Czterech pancernych” normą. W PRLII wyłamywanie się z PRLII jest obciachem, dowcipy z Ruskich ksenofobią, śmiech gestapowców brakiem wdzięczności za europejski budżet. Wszystkim, którzy mieli, mają i zastanawiają się, czy nie mieć wątpliwości, w co się znów wpakujemy, chciałbym zwrócić uwagę na cel nadrzędny. Gdyby w1980 roku ten spontaniczny, ale też kontrolowany przez SB zryw, zaczął się rozwodzić nad postulatami spisanymi na dykcie, umówmy się, że dziś w sporej części brzmiących śmiesznie, mielibyśmy komunę rosnącą w siłę. Mnie nie odpowiada 12 na 21 postulatów tych ludzi, którzy wyszli na ulicę, ale cel numer jeden – obalenie komuny II, jest tak ważny, że detalami nie zamieram się zajmować. Sobecka, Rydzyk, Błaszczak i Suski nie są moimi kandydatami na kumpli do szklanki, ale póki maszerują do głównego celu nóg im podkładał nie będę. Dziś nie warto się rozwodzić nad niuansami, analizować poszczególnych zdań i dowcipów, które za chwilę się pojawią, z dowcipem naczelnym, jak to Kaczor poprawnie zafałszował hymn. Jest czas, aby szukać siły w masie i darować sobie wysublimowane gusta, tym bardziej, że posiadacze takowych, tej czarnej roboty nie odwalą.
Pierwsza świeża refleksja jaka mnie naszła, to właśnie porzucenie osobistych marzeń, idealizmu co i jak ma wyglądać, taki maksymalizm zalatuje sabotażem. Druga odnosi się do wspomnianej czarnej roboty. Co by nie wymyślać, kolejny raz się okazało, że jedynie „oszołomy” są w stanie zorganizować grupę i zrobić wrażenie siły. Skala przedsięwzięcia i organizacja robi wrażenie, wszyscy się zastanawiali nad prowokacjami, zadymami, polowaniem na sensację. Nic z tych rzeczy i kto dokonał tej sztuki? Katolicy, związkowcy, „oszołomy”, czyli według wysublimowanych ocen, masy nie zdolne do myślenia i dyscypliny jakiejkolwiek, z intelektualną na czele. Smutna prawda jest taka, że tacy internetowi buntownicy jak ja i mnie podobni, lepsi lub gorsi, nie mają kompletnie nic do zaproponowania w tej materii. Ani nie pociągną za sobą tłumów, ani sami nie staną na czele pochodu. I Bogu dzięki, niech każdy robi swoje i to, w czym jest najlepszy, ale jednocześnie nie marudzi.
Daję pokutny przykład, sam marudziłem, ale ten marsz wyszedł naprawdę nieźle, było w nim wiele rzeczy przemyślanych i pod pełną kontrolą, estetyczne detale nie mają znaczenia. Kaczor, Rydzyk, Solidarność potrafią zrobić to, czego ja nie potrafię robić, co więcej robią jak potrafią, tyle ile sam bym chciał uzyskać. Chyba trzeba dać sobie spokój z rozdrabnianiem włosów i zapałek na czworo, bo nie sposób w warunkach wiecu urządzić wysoką kulturę i w warunkach wysokiej kultury osiągnąć cel polityczny. Działania powinny się uzupełniać, jeśli każdy wykona najlepiej, to co potrafi najlepiej, cel nie ucierpi. Rydzyk, Duda, Kaczyński nie są moimi przeciwnikami, póki PRLII jest wspólnym wrogiem. Na bardzo ważne pytanie, czy nie zachodzi tu ślepa zamiana Tuska na inny „toruński” radykalizm, mam gotową odpowiedź. Znów odwołam się do 1980, nikt nie wiedział, że tamten zryw skończy się porozumieniem Bolka z towarzyszami, ale i tak warto było. Tego
systemu inaczej rozpieprzyć się nie da jak zgodnym marszem, w dowolnej formie, do jedynego celu. Idealizm, estetykę, indywidualizm, na tym etapie nie tyle można, co trzeba sobie podarować.