WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
wtorek, 8 stycznia 2013
z wokandy: Sprawa Pana Daniela Kloca
W dniu 7 stycznia 2013 Nowy Ekran uzyskał wiadomość, że sąd się nie przychylił do wniosku prokuratury o umorzenie postępowania karnego przeciwko policjantowi "działającemu w stresie" i wyznaczył termin pierwszej rozprawy karnej p-ko policjantowi w cywilu.
W dniu 8 stycznia 2013 na rozprawie kasacyjnej przed Sądem Najwyższym, na której była obecna redakcja Nowego Ekranu zapadł wyrok uchylający prawomocny wyrok skazujący Daniela Kloca i przekazujący sprawę do ponownego rozpoznania przed sądem I instancji. Sąd Najwyższy tym samym uznał materiał dowodowy dostarczony przez Nowy Ekran za wiarygodny, z którego wynika, że Daniel Kloc nie dopuścił się ataków tylko był ofiarą nieuzasadnionej, brutalnej napaści przez policjanta Czajkę.
Jest to niewątpliwy sukces prawników Daniela i dziennikarzy obywatelskich Nowego Ekranu. Będziemy monitorować dalsze postępowanie sądów oraz prokuratury w tej sprawie.
Sąd Najwyższy przekazał sprawę p.Daniela Kloca do ponownego rozpatrzenia
PRZYPOMNIENIE.
Policyjny faszysta Andrzej Czajka - niewinny |
poniedziałek, 05 listopada 2012 21:09 |
Prokuratura: umorzyć sprawę policjanta, który skopał przechodnia na Marszu Niepodległości. Był zestresowany. Nieduża szkodliwość społeczna Ważna informacja ! Media chronią Andrzeja Czajkę zakłamując jego dane! Według śledczych Karol C. [ Jego prawdziwe imie to Andrzej ! - PoznajPrawde ], który przed rokiem skopał demonstranta podczas Marszu Niepodległości, działał pod wpływem stresu. Dlatego prokuratura zwróciła się do sądu o warunkowe umorzenie sprawy - informuje "Gazeta Wyborcza". Karol C., 26-letni policjant z komendy stołecznej, był na Marszu Niepodległości w grupie tajniaków. Podczas zatrzymania grupy narodowców uciekających przed policją funkcjonariusz najpierw uderzył pięścią jednego z uczestników marszu (który spokojnie szedł ulicą) a następnie kilkukrotnie kopnął go w głowę. Prysnął mu też w twarz gazem. Prokuratura postawiła policjantowi zarzuty przekroczenia uprawnień i naruszenia nietykalności cielesnej zatrzymanego. Za to przestępstwo grozi do trzech lat więzienia. 31 października śledczy przekazali do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania. - Oskarżony przyznał się do zarzutu, złożył wyjaśnienia. Działał w napięciu i zdenerwowaniu. Prokurator wziął też pod uwagę dotychczasową postawę oskarżonego - mówi prok. Dariusz Ślepokura, rzecznik stołecznej prokuratury. - Dlatego zdaniem prokuratora, mimo umorzenia postępowania, oskarżony nie będzie się więcej dopuszczał przestępstw - dodaje. Zdaniem śledczych, społeczna szkodliwość czynu nie była znaczna. Jeśli sąd zaakceptuje ten wniosek, Karol C. zostanie poddany rocznej próbie. Będzie też musiał wpłacić 500 zł na cel społeczny. Źródło: gazeta.pl via: http://www.poznajprawde.net/aktualnosci/653-policyjny-smiec-andrzej-czajka.html APPENDIX. \2014 \0020Napisał/a: DoomsdayZ wyroku sądu skazujęcego skopanego Dariusza Kloca na 3 miesiące aresztu i 300 złotych odszkodowania dla kopiącego go policjanta Andrzeja Czajki (pewnie za to, ze się zmęczył - tutaj policjant Czajka nazywany jest przez sąd poszkodowanym a pobity i skopany Dariusz Kloc oskarżonym): "wyrok wydała sędzia Iwona Konopka. „Wtedy do Daniela Kloca podszedł funkcjonariusz Andrzej Czajka, który chciał dokonać jego zatrzymania. Podczas tej czynności Daniel Kloc zaczął się szarpać z funkcjonariuszem, był agresywny, nie stosował się do wydawanych poleceń, gdyż chciał zbiec. Wobec D. Kloca funkcjonariusz policji Andrzej Czajka zastosował środki przymusu bezpośredniego” „Nadto Sąd zwrócił uwagę, iż wskazany świadek podawał, że zachowanie oskarżonego D. Kloca było agresywne, podczas gdy sam oskarżony w swoich wyjaśnieniach stwierdził, że jego zachowanie polegało na odepchnięciu ręki funkcjonariusza. Sąd tym samym dał wiarę zeznaniom pokrzywdzonego, który rzetelnie przedstawił przebieg zdarzenia i zdaniem Sądu nie miał interesu w tym, aby wyolbrzymiać zachowanie oskarżonego D. Kloca. Zwrócić, bowiem należy uwagę, że A. Czajka wykonywał w czasie zatrzymania oskarżonego obowiązki służbowe, podczas gdy sam oskarżony podejmował wszelkie działania do tego, aby nie zostać zatrzymanym” „Zdaniem Sądu fakt, iż wyjazd był zorganizowany, (…) świadczy o tym, że potencjalne starcie z grupą przeciwną, czy też z funkcjonariuszami policji nie miała charakteru deklaratywnego, a było celowo zaplanowane.” „Wskazać jednak trzeba, że to, że przy oskarżonym Danielu Kloc nie został znaleziony żaden przedmiot, który mógłby zostać wykorzystany w starciu z grupą przeciwną, nie świadczy w żadnej mierze, że oskarżony D. Kloc naiwnie przybył do Warszawy. Zwrócić, bowiem należy uwagę, że – jak już zaznaczono – wyjazd był zorganizowany, a jego uczestnicy musieli przebyć długa drogę, aby wziąć udział w przedmiotowym marszu” „ Należy nadto stwierdzić, iż zeznania pokrzywdzonych /policjanci Andrzej Czajka KMP Mińsk Maz. i J. ********** z KP Warszawa Włochy/ w zakresie zachowania oskarżonych tuz przed zatrzymaniem, a polegające na agresywnym szarpnięciu za ubranie A. Czajki, przez oskarżonego D. Kloca i odepchnięciu ręki J. ********** przez oskarżonego M. ************* jest zbieżne i koresponduje co do zasady z wyjaśnieniami oskarżonych w tym fragmencie. Sąd w całości uwzględnił zeznania pokrzywdzonych.” http://www.poznajprawde.net/aktualnosci/209-znamy-personalia-policyjnego-faszysty.html(http://www.poznajprawde.net/aktualnosci/209-znamy-personalia-policyjnego-faszysty.html) Nie można skurwysynom sprawy odpuścić. Policjanci, sąd, prokurator - nie pownni zapomnieć, że my o tym pamiętamy. Jest to niczym nie maskowane przestępstwo sądowe i prokuratorskie. A, i nie zapominajmy także o niemym rzeczniku praw obywatelskich. |
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Mądrzy Niezłomni. M.Grydzewski
Z OSTATNICH CHWIL neoprlRynki odjechały od fundamentów
January 8th, 2013
by rybinski
| Posted in:
Uncategorized
Od pewnego czasu przestrzegam, że rynki “odjechały od
fundamentów”, czyli że sytuacja makroekonomiczna jest zła lub bardzo
zła, a rynki o podwyższonym ryzyku rosną (giełdy, waluty rynków
wschodzących). Tą sytuację można nazwać Bernanke-Draghi put, który jest
wyższą formą rozwoju sytuacji którą kiedyś nazywano Greenspan put. Put
to nazwa opcji dającej prawo sprzedaży danego aktywa finansowego po
ustalonej wcześniej cenie, taka opcja pozwala ograniczyć straty lub
zarobić gdy rynki spadają. Bernanke to szef Fed, Draghi to szef EBC, a
Greenspan to były szef Fed, ich put oznacza, że gdy tylko giełdy spadają
do podejmują szybkie działania żeby zatrzymać spadki. Put Greenspana
doprowadził do nieprawdopodobnych patologii i bańki spekulacyjnej na
wielu runkach, co zakończyło się kryzysem lat 2008-2009. Jego put
polegał na tym, że jak giełdy spadały to błyskawicznie obniżał stopy
procentowe. Ale Fed i teraz EBC doprowadzili do sytuacji, gdy stopy
procentowe są na poziomie zero, więc za każdym razem gdy rynki zaczynają
spadać już nie mogą ich dalej obniżać i ogłaszają coś innego, czyli że
dodrukują pieniędzy. Na tym polega wyższa forma obecnego puta. W związku
z tym formułuję twierdzenie:
Twierdzenie o formach polityki puta
Im wyższa forma puta tym krótszy okres skutecznego pompowania rynków tą metodą i tym większy krach który potem następuje.
Dowód będzie empiryczny, wystarczy trochę poczekać.
Ten pogląd jest podzielany przez dużych inwestorów wczoraj ukazał się w Financial Times artykuł
Mohameda El-Elriana, zarządzającego największym na świecie funduszem
obligacji (nie licząc Ludowego Banki Chin) PIMCO, w którym porównuje
obecny okres do roku 2007 i zaleca ostrożność. Wcześniej pokazywałem na
podstawie danych z bazy MFW COFER że banki centralne z krajów
rozwijających się (które mają większość światowych rezerw walutowych)
wycofały się ze śmieciowych rynków obligacji krajów PIGS.
„Wiadomości” – pismo niezłomnych |
Godziemba |
Londyńskie „Wiadomości” założone w 1946 roku (pierwszy numer okazał się 7 kwietnia 1946 r.) przez Mieczysława Grydzewskiego były kontynuacją wydawanych w czasie wojny „Wiadomości Polskich” i swego rodzaju kontynuacją przedwojennych „Wiadomości Literackich”. W „Wiadomościach” Grydzewski zgromadził niemal wszystkie znaczące emigracyjne pióra. W tygodniku na tematy polityczne pisywali: Zygmunt Nowakowski, Tymon Terlecki, Adam Pragier, Ignacy Matuszewski, Tadeusz Bielecki i Jędrzej Giertych. Obecni byli w nim najbardziej popularni pisarze, poeci i historycy: Stanisław Cat-Mackiewicz, Józef Mackiewicz, Melchior Wańkowicz, Gustaw Herling-Grudziński, Kazimierz Wierzyński, Jan Lechoń, Marian Hemar, Józef Łobodowski, Marian Kukiel, Wacław Zbyszewski, Aleksander Bergman, Michał Sokolnicki i Władysław Anders.
Zapewniając pismu szeroki krąg współpracowników o bardzo różnych genealogiach politycznych, biografiach i doświadczeniach, Redaktor mógł myśleć o dotarciu do całej emigracyjnej inteligencji. Budował tygodnik z pełnym przekonaniem, że stanie się on pismem o uniwersalnym przesłaniu, które dotrze do większości i przez większość zostanie zaakceptowane.[i] Tak też się stało, ale czynnikiem decydującym nie był jedynie zespół piszących, ale przede wszystkim przesłanie polityczne pisma. Łamy naszego pisma – pisał Grydzewski w pierwszym numerze – są otwarte dla pisarzy wszystkich obozów, jak my służących sprawie swobody myśli i słowa. Pragniemy według naszych najlepszych intencji zapewnić możność wypowiadania się tym, którzy piórem walczą o wolną, całą i niepodległą Polskę.
Programem „Wiadomości” miał być więc sprzeciw wobec ładu pojałtańskiego i związanymi z nim zmianami terytorialnym dokonywanymi bez zgody zainteresowanych państw oraz podziałowi Europy na strefy wpływów, co skazywało Polskę na utratę suwerenności i zależność od Moskwy. Z czasem kształt granicy zachodniej zyskał aprobatę emigracji, opatrzoną jednak znamiennym zastrzeżeniem. W „Wiadomościach” tak sformułował je Zygmunt Nowakowski: Nabytki zachodnie w całej ich rozciągłości są słusznym, choć tylko częściowym odszkodowaniem, lecz nie za Lwów i nie za Wilno, tylko za straszliwe zbrodnie niemieckie, których ofiarą padła Polska. Te nabytki są dziełem sprawiedliwości. Należą się one nam jako zadośćuczynienie, choć nie naprawią krzywd zadanych Polsce przez Niemcy.[ii]
Jałta, oprócz wymiaru politycznego, miała wedle redakcji „Wiadomości” także wymiar etyczny – była dowodem zdrady i wiarołomstwa Zachodu, sprzeniewierzeniem się danemu słowu i złamaniem sojuszniczych zobowiązań. Była także wielkim zawodem dla emigracji, która pobyt w Wielkiej Brytanii traktowała jako praktyczną naukę demokracji. Podpatrzonych wzorów nie dane było przywieźć do kraju, gdyż Polska za przyzwoleniem Zachodu znalazła się w orbicie Kremla, co oznaczało przerwanie okcydentalnych tradycji i inspiracji polskiej kultury.
Grydzewskiemu zdecydowanie obca była myśl zaakceptowania w najmniejszym choćby stopniu sytuacji politycznej w kraju po zakończeniu wojny. Stąd z niezwykłą konsekwencją dyskredytowano politykę Mikołajczyka, który decydując się na przyjazd do Polski legitymizował porządek jałtański i nowe komunistyczne władze. Jego ponaddwuletnia, zakończona fiaskiem oraz sromotną ucieczką próba oporu przeciw całkowitemu zawładnięciu Polską przez komunistów, dała redakcji „Wiadomości” asumpt do potwierdzenia tezy o graniczącym ze zdradą politycznym bezsensie decyzji firmowania Jałty, utwierdzała również w przekonaniu o konieczności bezwzględnego sprzeciwu i protestu. Temu twierdzeniu sprzyjało również rozpowszechnione przekonanie o możliwości wybuchu III wojny światowej.
Przyjęcie postawy nieaprobującej rzeczywistości krajowej wpływało na stosunek do Stanisława Mikołajczyka, którego działania były na rękę polityce angielskiej i amerykańskiej, usiłującym – jak pisał Wacław Zbyszewski – wmówić w świat, że Polska została wyzwolona, zjednoczona, obdarzona prawdziwą demokracją. W konsekwencji Zbyszewski powątpiewał w możliwość wprowadzenia w życie postanowień jałtańskich bez kapitulacji Mikołajczyka.[iii] Stąd był już tylko krok do ponownego zarzutu zdrady i kontynuowania najgorszych tradycji targowickich[iv].
Nic więc dziwnego, że „Wiadomości” powitały powracającego na obczyznę Mikołajczyka ostrym, operującym pojęciem zdrady, artykułem Ignacego Matuszewskiego, którego konkluzja brzmiała: Nie ze zdradą jednak w łonie narodu mamy dziś do czynienia – tylko z lichym zdrajcą, z grupką nic nie znaczących, podłych ludzi. Pan Mikołajczyk i jego towarzysze – Stańczyk, Popiel, Drohojowscy – to nie żaden prąd w narodzie polskim. To nie kierunek polityczny – to zwykła nikczemność. To nie zdrada. To zdrajcy.[v] Powyższy passus wywołał tak gorącą dyskusję, że w sprawie wypowiedział się sam Grydzewski, który napisał: Dossier p. Mikołajczyka zawiera takie bagatelki jak podpisanie rozbioru własnego kraju, ugoda z sowiecką agenturą, przejście do porządku nad losem władz Polski podziemnej, przymusowe przesiedlenia Polaków z ziem zagrabionych przez Rosję, odebranie obywatelstwa polskiego najzasłużeńszym dla sprawy polskiej ludziom.[vi]
Artykuł Matuszewskiego odegrał bardzo istotną rolę w kreowaniu niezłomnej postawy emigracji polskiej. Powrót Mikołajczyka z Polski, zatrzaśnięcie się żelaznej kurtyny i zwrot ku przyspieszonej sowietyzacji kraju potwierdziły najgorsze przewidywania przyszłości, formułowane przez „Wiadomości”. Grydzewski po określeniu się wobec „sprawy Mikołajczyka”, przez następne lata utrzymywał duży, zrozumiały zresztą, dystans do kraju. Odcięcie od kraju nie pozwalało na branie udziału w jego życiu. „Wiadomości” w coraz większym stopniu poczęły odbijać angielskie dylematy rodaków, żyjąc problemami wychodźstwa, stanowiącymi podstawę istnienia pisma.
„Wiadomości” zdecydowanie opowiadały się za emigracją walki, a nie emigracją kompromisu. Nie wolno nam ulegać – pisał Tymon Terlecki – ulec przeżywanej przez kraj psychozie nowego pozytywizmu. Emigracja jest z istoty swej antypozytywistyczną, jest – niech padnie to nadużyte, zszargane i jakże mało ścisłe słowo – romantyczna, idealistyczna. Emigracja sięga poza istniejącą rzeczywistość, aspiruje do rzeczywistości innej. Jest taka – buntownicza i nieprzekupna. Albo jej w ogóle nie ma.[vii]
Równocześnie Grydzewski stał na stanowisku bezwzględnego nieangażowania się w wewnętrzne rozgrywki polityczne emigracji. Tygodnik był ponad waśniami, tradycyjnie użyczając swych łamów autorom różnych proweniencji, nie dopuszczając jednak do gwałtownych polemik między przedstawicielami poróżnionych stron.[viii] Wynikało to z krytycznego stosunku do emigracyjnych polityków, wiecznie kłócących się i zapominających o interesie narodowym. Do Grydzewskiego miano o to pretensje, a wyrażał je m.in. Zygmunt Nowakowski, pisząc do Redaktora: To jest eskapizm, który decyduje o niepopularności pisma[ix], co było zupełnym nieporozumieniem, gdyż „Wiadomości” od początku cieszyły się wielką popularnością, od lat 50. przeradzającą się stopniowo w wymiar instytucjonalny. Tygodnik, będąc tożsamy ze stylem myślenia emigracyjnej inteligencji, w dużej mierze przyczynił się do wykształcenia swego rodzaju etosu emigracji. Można powiedzieć o jedności pisma i całej niezłomnej emigracji.
Emigracja zdawała sobie sprawę, że do trwania konieczna jest pamięć o własnej genezie, która określała jej współczesność i przyszłość. Zmiana przekonań równała się – zdaniem autorów „Wiadomości” – przekreśleniu przeszłości, a więc daniny krwi i poświęceń, których wspomnienie nadal było żywe. Martyrologia stanowiła jeden z podstawowych czynników konstytuujących etos emigracji. Tłumaczy to też powody, dla których Związek Sowiecki, jako miejsce tragicznych losów wielu emigrantów, był obszarem powszechnego zainteresowania. Wedle szacunkowych danych, w końcu lat czterdziestych w Wielkiej Brytanii mieszkało ok. 70 tysięcy osób przebywających w czasie wojny w ZSRS, które ewakuowały się z armią gen. Andersa.[x]
Do końca lat 40. wyszły drukiem wszystkie najwybitniejsze książki, biorące za podstawę doświadczenia Polaków w Rosji: świadectwa Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Beaty Obertyńskiej, Józefa Czapskiego, gen. Andersa. Większość z nich ukazała się we wstępnej postaci najpierw w „Wiadomościach”. Wspomnienia, publicystykę historyczną i bogaty dział recenzji uważał Grydzewski za najistotniejszy, obok prozy także penetrującej przeszłość, materiał przynoszony przez pismo. W rozmowie na ten tematy powiedział:Wydaje mi się, że nawiązywanie do konkretnej przeszłości jest rzeczą bardziej realną, niż jałowe pogrążanie się w niewiadomej przyszłości. I ostatecznie cała wielka literatura oparta jest na takim właśnie wspominkarstwie. Czymże, jak nie wspominkarstwem, jest „Pan Tadeusz”, „Beniowski” lub „Trylogia”.[xi] Grydzewski dbał o „eklektyczny” dobór publicystyki i wspomnień. W 1949 roku wiele miejsca przeznaczył na artykuły poświęcone myśli narodowej wywołane dziesiątą rocznicą śmierci Romana Dmowskiego. Prawem przeciwwagi obecny musiał być Piłsudski. Wspominali go jego współpracownicy i admiratorzy - Tadeusz Alf-Tarczyński, Ferdynand Goetel, Wacław Jędrzejewicz, Mieczysław Lepecki, Stanisław Mackiewicz.
Jednym z najistotniejszych tematów przewijających się przez publicystykę tygodnika było wypracowanie stosunku do postaw i zachowań społeczeństwa w kraju. Te zachowania przestały satysfakcjonować redaktorów „Wiadomości”. Józef Mackiewicz postawił krajowi zarzut oportunizmu i kolaboracji, jedyną skuteczną obronę przeciw bolszewizacji widząc w walce.[xii] Z kolei Tadeusz Zabłocki, zgadzając się z sugestiami, iż Polacy ulegają zadziwiająco szybkiemu rozkładowi w klimacie, w którym brak jest pierwiastków bohaterstwa, podkreślił moralną odpowiedzialność emigracji jako czynnika mogącego stymulować zbrojną walkę w kraju.[xiii] Znamiennym komentarzem opatrzył tekst Zabłockiego Grydzewski, umieszczając go na pierwszej stronie pisma obok fragmentu powieści Mackiewicza, opowiadającego o życiu codziennym na zajętej przez armię sowiecką Wileńszczyźnie w roku 1940. Tytuł rozdziału brzmiał: „Zaczynamy gnić”. Problem postawiony przez Mackiewicza – „Nie Rosja, ale Sowiety”, podjął Józef Łobodowski, pytając „Sowiety czy Rosja?” i odpowiadając, że nie bolszewik, ale Moskal grozi narodowi polskiemu całkowitą zagładą.[xiv] Dla Mackiewicza jednak wyłącznym wrogiem był właśnie bolszewizm – system prawdziwie i skutecznie wynaradawiający, porażający duszę, przekuwający myślenie i mentalność.[xv] Stąd też nieufność wobec postaw „realistycznych” i zarzut „przyrostu realizmu” w kraju, stąd opcja oporu jako jedynie skutecznego środka obrony i potępienie nawet postaw lojalności czy neutralności wobec władzy.[xvi]
Tygodnik starał się także wspomagać tworzenie swoistego wzorca postępowania emigracji wobec kraju. Jednym z jego punktów było oświadczenie pisarzy polskich na obczyźnie w sprawie powstrzymania się od druku w prasie krajowej. Oświadczenie to – jak komentował Grydzewski - miało na celu ukazanie dwóch odrębnych ról, jakie mają do spełnienia pisarze tu i tam: z pomieszania tych ról Kraj nie miałby żadnych korzyści, a pisarzom na uchodźstwie groziło – wbrew ich najlepszej woli – zepchnięcie z drogi nieprzejednanego głoszenia haseł, w których imię na uchodźstwie pozostali. I dalej podkreślał dobitnie: A każdy, kto zaczął pisać do prasy krajowej lub wydawać książki w Kraju, wystawiony był na takie niebezpieczeństwo czy też pokusę, zaczynał podlegać procesowi, choćby nieświadomemu, wykoślawiania i kastracji, nakładania sobie tłumika, mówienia przyciszonym głosem, unikania ostrzejszych ujęć, słowem, całkowitego przeobrażania psychicznego i umysłowego. Jeśli wydawało mu się, że w tej masce może stać się atrakcyjny jako rzecznik Zachodu, popełniał podstawowy błąd. To nie były klucze do serca Kraju. Mickiewicz własnoręcznie przygotowujący dostosowane do cenzury wydania „Dziadów” czy „Pana Tadeusza” jest zjawiskiem nie do pomyślenia, ale dlatego właśnie jest Mickiewiczem.[xvii]
„Wiadomości” zdecydowanie potępiały postawy intelektualistów krajowych, nawołujących do realizmu. Gustaw Herling-Grudziński omawiając „Popiół i diament” Andrzejewskiego, wyraźnie odróżniał prawdziwy realizm Balzaka od prezentowanego, jego zdaniem, w powieści Andrzejewskiego „realizmu kierowanego”, polegającego na zastąpieniu <tego, co istnieje>, tym, <co zamierzone>, a więc prawdy – ideologią a realizmu – mitologią.[xviii] Józef Mackiewicz określił to jeszcze dosadniej: Nie ma w tej chwili żadnej <Polski> w znaczeniu politycznym, żadnego <państwa> polskiego ani <ludowego>, ani <pojałtańskiego>, ani <Bierutowego>, ani innego, poza praworządną reprezentacją Rzeczypospolitej na emigracji w Londynie.[xix] Z poglądem tym znakomicie koresponduje ocena Jana Lechonia Kazimierza Brandysa (autora książki „Troja miasto otwarte”), który, zdaniem poety, to ohydny smród zgnilizny umysłowej i moralnej, do której bolszewicy w pięć lat zdołali doprowadzić pozostałe w Polsce drugie, trzecie szeregi pisarzy. Literatura <kapo> z obozu koncentracyjnego, płatnego szpicla, nie ma na to określeń.[xx]
Również sam Grydzewski zdecydowanie krytykował swych niedawnych bliskich współpracowników – Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima, którzy po 1945 roku wrócili do kraju i zaczęli kolaborować z komunistycznymi władzami. Na wieść o napisaniu przez Tuwima obrzydliwego wiersza po śmierci Stalina napisał: Od czasu powrotu do Polski „ludowej” „obiit” poeta Julian Tuwim, „natus est” płaski i płaszczący się pochlebca i przypochlebca, rządowy sykofant i nadworny beniaminek. Toteż zgon Stalina uczcił Tuwim nie wierszem, ale prozą pt. „Potęga, której nic nie złamie” w tygodniku „Przekrój”. „Wielka jest nasza ziemia – po Nestorowemu i z moskiewska zaczyna Tuwim – a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na której ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień – Józefa Stalina”. Wszystko w tym zdaniu jest łgarstwem, bo wiadomo, że nie ma „takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na którym ludzie nie szaleliby z radości z powodu śmierci swego znienawidzonego wroga, kata, ciemiężcy, deprawatora sumień – Józefa Stalina”. (…) W całej enuncjacji Tuwima nie ma ani jednego słowa, które by coś znaczyło – wszystko tonie w najbardziej wytartych, wyleniałych, wybrakowanych frazesach, a co najbardziej w tych frazesach uderza, to zdumiewająca nieporadność pisarska Tuwima, który za dawnych (faszystowskich) czasów władał przecież po mistrzowsku nie tylko wierszem, ale i prozą.[xxi]
„Wiadomości” z wielką nieufnością potraktowały „ucieczkę” Miłosza. Grydzewski znakomicie zanalizował „spowiedź” poety, opublikowaną w „Kulturze”.
Pan Czesław Miłosz, – pisał Redaktor - „ceniony polski poeta”, jak o sobie z uroczą skromnością pisze, którego „nazwisko literackie było wymawiane z szacunkiem”, a „kariera literacka zapewniona”, przez sześć lat „lojalnie” służył swojej „ludowej ojczyźnie” jako attache kulturalny przy ekspozyturach sowieckich pod polską flagą, czyli tzw. ambasadach Rzeczypospolitej w Waszyngtonie i w Paryżu. Po sześciu latach tej arcylojalnej służby p. Miłosz, przejrzawszy, postanowił popełnić „samobójstwo” i „przeciął” swoje „związki z polską demokracją ludową”. Pan Miłosz podciął tedy sobie żyły, żyły złotodajne, bo przecież zarobki pisarza w Polsce są „niebotyczne” (przy czym pisarz „zwykle” ma „piękne mieszkanie”) i mimo radości, że „półfeudalna struktura” przedwojennej Polski „została złamana”, zdecydował się pozostać wśród tej „politycznej emigracji polskiej”, do której stosunek jego „był co najmniej ironiczny”. „Samobójstwo” popełnił p. Miłosz dlatego, że po sześciu latach zorientował się, iż jego, „poganina”, co prawda już oduczonego „kultu ezoterycznych szkół literackich”, ale mimo wszystko poganina, chcą „ochrzcić” wyznawcy „Nowej Wiary”, czyli – jak się domyślać wolno – po prostu sowieckiego komunizmu. Co więcej, po sześciu latach wypełniania swoich ludowych obowiązków wedle swego „najlepszego rozumienia”, nieszczęsny samobójca spostrzegł, że w tej nowej, już nie „półfeudalnej”, ale „zmierzającej ku socjalizmowi Polsce”, pisarz nie jest wolny, ale podobnie jak w kraju „Nowej Wiary”, musi pisać wedle zaleceń rządu, że musi wypełniać przede wszystkim tzw. społeczne czy państwowe zamówienia. Dokonawszy po sześciu latach tego epokowego spostrzeżenia, tego wiekopomnego wynalazku, tego olśniewającego odkrycia, nie poprzestał na zachowaniu go dla siebie, ale pospieszył wystąpić ze swymi rewelacjami publicznie, rozgłosić je „urbi et orbi” w apologii „pro servitute mea” pod pompatycznym tytułem „Nie” w nr. 43 „Kultury”, skąd wzięliśmy wszystkie przytoczone cytaty. (…) Ale wykład p. Miłosza w polskim piśmie emigracyjnym był całkowicie zbyteczny. Jeśli po sześciu latach wiernej służby niewoli p. Miłosz wybrał wolność, powinien był wraz z tą wolnością wybrać co najmniej sześcioletnie milczenie. Na wykład składa się kilka oczywistych, banalnych i ogranych prawd, wygłaszanych w sposób mętny i pretensjonalny, oraz porcja oczywistych nonsensów. Tani frazes o „półfeudalnej strukturze” Polski przedwojennej nie znajduje żadnego pokrycia w rzeczywistości: w Polsce przedwojennej moloch zgarniał coraz większe połaci życia, a kapitalizm prywatny i wielka własność ziemska znajdowały się na wymarciu. ( …) Pan Miłosz pisze o swoim „ironicznym” stosunku do „politycznej emigracji polskiej”, która sprowadza się dla niego do „sporów kilkuosobowych stronnictw”. Taki drobiazg, że na tę „polityczną emigrację” składają się nie tylko „kilkuosobowe stronnictwa”, ale kilkaset tysięcy Polaków, którzy już w r. 1945 nie wrócili do Kraju dla tych samych powodów, dla jakich p. Miłosz zdecydował się nie wrócić dopiero w r. 1951 (po sześcioletniej „lojalnej” służbie), uszedł jego uwadze. Uwagi aroganckiego ex-ezoteryka uszło nawet i to, że gdyby nie ta tak „ironicznie” traktowana przez niego „polityczna emigracja”, nie byłoby i świetnej „Kultury”, która wspaniałomyślnie otworzyła mu swoje łamy.[xxii]
W odpowiedzi Juliusz Mieroszewski napisał w „Kulturze” artykuł pt. „Sprawa Miłosza”, w którym jednoznacznie bronił poety, stwierdzając nawet, iż nieufność do Miłosza jest obelgą dla narodu polskiego, a Zygmunt Zaremba w tej samej „Kulturze” ironicznie nazwał krytykujących Miłosza emigracyjnymi Katonami. W tej sytuacji Grydzewski opublikował tekst Sergiusza Piaseckiego „Były poputczik Miłosz”, w którym wybitny pisarz dobitnie podkreślał: Gdyby Miłosz po zerwaniu z règimem wypowiedział się jasno, szczerze, skromnie, gdyby umiał splunąć na tamtą rzeczywistość tak jak inni, którzy ją zgłębili, jak setki intelektualistów różnych narodowości, którzy poznali komunizm w praktyce, gdyby bez pozy i blagi poświęcił swój talent, wiedzę oraz doświadczenie zwalczaniu zła, któremu służył i które też szerzył, moglibyśmy uznać, że trzeba milczeć i zapomnieć o jego przeszłości. Jednak zamiast tego, Miłosz na zarzuty prasy emigracyjnej napisał kolejny artykuł pt. „Odpowiedź”, w którym – jak komentował Piasecki - stwierdził, że służył Krajowi, chociaż służył Bierutowi. Pisze, że służył, bo <wszyscy służą>. Ale jak służą. Jeśli robotnik czy urzędnik nawet wstępuje do PPR-u, aby wyżyć, jeśli nawet w pochodach nosi portret Stalina – którego jeśliby mógł, udusiłby własnymi rękami – to jest to nieszczęście, w które miłosze go wtrącili. Jest różnica między służbą, wysługiwaniem się, współpracą. A już zupełnie czym innym jest przynależność do aparatu rządowego, administracyjnego albo policyjnego. (…) Gdy się czyta „odpowiedź” Miłosza, ma się wrażenie, że tak się załgał, że wszystko mu się pomieszało, albo uważa, że o niczym nie mamy pojęcia. I tak Piasecki podsumowuje: Uważam, że Miłosz nadal jest niebezpieczny dla sprawy polskiej i sprawy wolnego świata, walczącego z bolszewizmem. Może bardziej niebezpieczny teraz, niźli na poprzednim stanowisku dyplomaty règime’u warszawskiego. Jeśli wówczas szerzył informacje o tym, że Polska ma obecnie ustrój demokratyczny i dąży do socjalizmu, dawniej zaś była zacofana, półfeudalna – mogło to być uważane za propagandę urzędową. Jeśli teraz będzie szerzył takie pojęcie o Polsce – będzie to brzmiało jak prawda. Mało kto przecież rozumie, że Miłosz nie mógł w to wierzyć poprzednio i że nie wierzy w to teraz. Lecz pycha nie da mu nigdy uznać szczerze, że służył dla różnych powodów, może i ze strachu też – takiego, jaki ma francuski piesek przed dużym, śmierdzącym brytanem. Aby przedstawić siebie w pięknym świetle, Miłosz będzie wybielał to, czemu służył. Na wyznanie szczere trzeba odwagi. Miłosz woli kluczyć.[xxiii]
Giedroyc w liście do Andrzeja Bobkowskiego z 7 listopada 1951 roku stwierdził, że Grydzewski bierze się do mokrej roboty i zamieścił artykuł Sergiusza Piaseckiego pt. „Miłosz poputczyk”. Czegoś tak ohydnego nie zdarzyło mi się czytać. (…) Zaczynają urkowie obok Hemarów być wieszczami inkwizytorami naszych sumień. Sprawa Miłosza robi się dreyfuzadą i wobec tego chcę wystąpić z J’accuse i opracowuję oświadczenie, które prześlę do wszystkich ludzi, których podejrzewam o sympatyzowanie z nami, by to podpisali. Będzie to utrzymane nie na poziomie pyskówki. Idzie o sprecyzowanie stosunku do kraju i nowej emigracji.[xxiv]. Równocześnie w listach do Mieroszewskiego Giedroyc jednoznacznie zaznaczał, że jego głównym celem było pozyskanie dobrego autora i tym samym zwiększenie nakładu miesięcznika. Oceniał go bardzo krytycznie, pisząc: Co do Miłosza, to mnie nie bardzo dziwi zarówno niechęć krajowców do niego, jak również, że do Pana nie dzwoni, będąc w Londynie. Jest to facet pełen kompleksów, bardzo słaby, ze snobizmem lewicowości. Dla niego zarówno Pan jak i ja jesteśmy trochę faszyści. Ja mam z nim stale krzyż pański i gdyby nie talent, to dawno bym się przestał męczyć.[xxv]
Konflikt między „Kulturą” a „Wiadomościami” jeszcze bardziej pogłębił stosunek do tzw. odwilży i przełomu październikowego 1956 roku. 1 września 1955 roku rozpoczęła działalność nadająca z Warszawy rozgłośnia „Kraj”, emitująca swe programy dla Polaków na obczyźnie. Równolegle ukazywać się zaczął biuletyn rozgłośni, w którego pierwszym numerze opublikowano odezwę krajowych „intelektualistów” adresowaną do wychodźstwa w sprawie powrotu do Polski. W odpowiedzi „Kultura” wydrukowała list zespołu do sygnatariuszy odezwy, zapraszający ich na rozmowy do Maisons Laffitte. To stanowisko paryskiego miesięcznika spotkało się z krytyką „Wiadomości”. Adam Pragier podkreślił pełną zależność sygnatariuszy odezwy od Moskwy, gdyż z samej istoty ustroju sowieckiego wynika, że w ramach tego ustroju nie może istnieć żadna samorzutna inicjatywa społeczna. Mnóstwo imprez sowieckich od dawna przyobleka się w formy samorzutnego działania różnorakich grup, lecz dzieje się to zawsze w ramach planów rządowych. Jednocześnie wskazywał, że takie spotkaniewytworzyłoby na Zachodzie dogodne dla komunistów mniemanie, że dzisiejsze w Polsce warunki dozwalają na podejmowanie z obustronną dobrą wolą takich rozmów. Atakując zespół „Kultury” za przekonanie o możliwości realnej zmiany ustroju od wewnątrz, wskazywał, że oddzielny porządek polskiego komunizmu musiałby skończyć się w Workucie lub na Kołymie.[xxvi] Przekonanie to podzielał w pełni Kajetan Morawski pisząc:Czujemy się solidarni z każdym, co polską straż trzyma na odzyskanych ziemiach. Lecz solidarność nasza sięga także ich pragnień najgłębszych, pragnień, które stanowią o istnieniu i spójni narodu, a których właśnie im objawiać nie wolno.[xxvii]
Grydzewski zdecydowanie wsparł rezolucję Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie z października 1956 roku w sprawie niedrukowania w kraju, pisząc, że Kraj może się obejść bez „Wielkiej Niedźwiedzicy” Wierzyńskiego, „Rubikonu” Nowakowskiego czy „Traktatu poetyckiego” Miłosza, jeśli nie wolno poznać (…) „Na nieludzkiej ziemi” Czapskiego, „Między młotem a sierpem” Grubińskiego czy „Innego Świata” Herling-Grudzińskiego, które pozostaną zakazane.[xxviii]Z kolei J. Mieroszewski na łamach „Kultury” ostro skrytykował autorów rezolucji, ironicznie podkreślając, że: Świat emigracyjny wypracował własne kryteria ocen i wartości. Można być znanym pisarzem na emigracji, będąc zupełnie nieznanym w kraju. Mamy własne nagrody, własną giełdę wielkości i snobizmów literackich, własne słabe i <best sellery>, własne wzloty i upadki.[xxix]
Dyskusja wokół problemu publikacji w kraju była kolejnym symptomem rozdziału pomiędzy zespołem „Kultury” a emigracją londyńską. Postawa „Wiadomości” personifikowała stanowisko „niezłomnych” przeciwne kompromisom z komunistami także na polu literatury. „Kultura” zaś odrzucała legalizm polskich władz rządowych i partii politycznych, odmawiając emigracyjnym ugrupowaniom prawa do reprezentowania społeczeństwa w kraju. Jesteśmy za pełnym wyzwoleniem, – pisał Mieroszewski – niepodległością i rzetelną demokracją – nie odrzucamy jednak rozwiązań połowicznych, jak np. neutralizm.[xxx]
„Wiadomości” bardzo sceptycznie potraktowały odwilż – Adam Pragier uznał, iż odwilż była jedynie taktycznym wybiegiem, obliczonym na dezorientację Zachodu w celu dalszego kontynuowania polityki Stalina. W Sowietach – konkludował Pragier – nie ma żadnych istotnych zmian, mimo że stwarzane są ich pozory. (...) Rzeczą istotną jest, że jednostka nie ma żadnej możliwości ostania się przed przemocą władzy, że wreszcie istnieje nietknięty aparat tej przemocy, zapewniający dziś taką samą skuteczność ośrodka rządzącego, jak było to za czasów Stalina.[xxxi]
W tym samym czasie ukazał się zamówiony przez Grydzewskiego u znanego publicysty brytyjskiego F. Voigta artykuł „Stalin nie umarł”, w którym autor pisał: W Rosji zaszła zmiana, ale nie jest to zmiana stalinizmu na coś innego. Jest to zmiana w obrębie stalinizmu, zmiana tego rodzaju, jakie sam Stalin przeprowadzał pod koniec trzeciego dziesięciolecia b.w.[xxxii]
Takie stanowisko musiało wpływać na ocenę wydarzeń w Polsce. Odwilż jako zjawisko niepolskie i niesamoistne, lecz wyłącznie sowieckie i wynikające z decyzji Kremla, postrzegały „Wiadomości” nie jako zmianę strukturalną, lecz taktyczną. Trzeba je wiązać – pisał Pragier – z istniejącą fazą polityki sowieckiej, której służy i przewidywać możliwe jej przeobrażenia i zmiany, w miarę nowych przedsięwzięć tej polityki.[xxxiii]
Przejęcie władzy przez Gomułkę w październiku 1956 roku zostało bardzo przychylnie potraktowane przez „Kulturę”, która podkreślała wysokie poparcie społeczne dla nowego I sekretarza partii i jego polityki dążenia do „uniezależnienia i pełnej suwerenności państwowej”. Teraz, zdaniem Mieroszewskiego, celem emigracji nie była już suwerenność, lecz odbudowa wolności i ustroju demokratycznego w nowej Polsce.[xxxiv] „Wiadomości” pozostały wierne swojej ocenie polskich realiów, Adam Pragier pisał: Ale te zmiany zakreślają zarazem granice tego, czego nie uzyskano. Albo raczej – czego Gomułka uzyskać nie mógł i nie chciał. A więc Polska nadal rządzona będzie przez monopartię komunistyczną. Nie będzie przywrócona demokracja parlamentarna oparta na odpowiedzialności rządu wobec sejmu, swobodnie wybranego. W polityce zagranicznej Warszawa ma nadal słuchać rozkazów z Moskwy. Jak widać, daleka jeszcze droga od przewrotu warszawskiego do Polski całej, wolnej i niepodległej.[xxxv] Zdobycze października stanowiły dla kraju – zdaniem publicysty tygodnika – swobody porównywalne z zakresem autonomii Królestwa Polskiego sprzed 1863 r. i po rewolucji 1905, węższe jednak niż miało Królestwo Kongresowe w pewnych dziedzinach przez wojną polsko-rosyjską r. 1830-1831.[xxxvi] Zmiany w Polsce więc dla Pragiera i „Wiadomości” były bardzo ograniczone, wynikiem zaś przewrotu nie było odzyskanie suwerenności, jedynie uzyskanie określonego stopnia autonomii wewnętrznej.
Z kolei Aleksander Bergman jednoznacznie dowodził, że sojusz z Rosją jest psychologicznie niemożliwy, politycznie bezcelowy, że nie gwarantowałby nam ani terytorium, ani niepodległości, że nie jest nakazem ani historii, ani geografii, ani racji stanu.[xxxvii] Stanowisko „Kultury”było diametralnie różne, a tragiczne powstanie na Węgrzech dostarczyło dodatkowych argumentów. Mimo że jesteśmy – pisał Mieroszewski – przekonanymi antykomunistami (…) uważamy, że komunizm narodowy, o ile będzie twardo obstawał przy postulacie niezależności państwowej, może Polsce w pewnym określonym okresie historycznym oddać duże usługi.[xxxviii] Publicysta „Wiadomości” Jan Ulatowski, traktujący zachodzące w kraju przeobrażenia jako dzieło „komunistów opozycyjnych”, odrzucał formułowane przez nich pod adresem emigracji zarzuty, że brak poparcia dla odwilży jest równoznaczny ze wsparciem dla stalinowców. Uznawał je za swoisty szantaż, fałszywą alternatywę, gdy tymczasem rozmiary krytyki uprawianej w Polsce przez leninowskich komunistów są najlepszym dowodem, że konieczna jest nie reforma, ale całkowita zmiana systemu.[xxxix]
Bardzo szybkie wycofywanie się przez Gomułkę z październikowych ustępstw i obietnic, a zwłaszcza spektakularne zamknięcie „Po prostu” dobitnie ukazały, iż rację w tym sporze miały „Wiadomości” Grydzewskiego a nie „Kultura” Giedroycia. Powody do satysfakcji mógł mieć Adam Pragier, przepowiadający już w grudniu 1956 roku, że gdy przeminą miodowe miesiące popaździernikowe nie obejdzie się bez tajnej policji, cenzury, a pewnie i innych środków represji.[xl] Oceniając sytuację z rocznej perspektywy pisał: można dziś mówić i poniekąd o konsolidacji władzy Gomułki w Polsce. Nie takiej wszelako, jaka zaczęła się w październiku 1956 r., ale jaka zarysowała się rok później. Moskwa doszła widać do przekonania, że utrzymanie Polski w obrębie imperium komunistycznego jest mniej kłopotliwe przy użyciu Gomułki niż Ochaba i Rokossowskiego.[xli]
Giedroyc chciał poprzez „Kulturę” wpływać na politykę, natomiast Grydzewski był wierny ideowemu profilowi pisma. W 1956 roku, podobnie jak w latach poprzednich, „Wiadomości” współredagowali emigranci – ich preferencje i zainteresowania decydowały o profilu tygodnika na równi z opiniami Grydzewskiego. Dla „nieprzejednanych” emigrantów sztandarem nie była więc „Kultura”, lecz „Wiadomości”, uosabiające ich myślenie i tradycje. W roku 1957 Grydzewski pisał, że im większe koncesje uzyskuje Kraj, tym bardziej bezkompromisowa powinna być Emigracja. Emigracja nie ma żadnego powodu do robienia ugody, którą musi robić Kraj.[xlii] Stanowisko Grydzewskiego poparł zdecydowanie gen. Kazimierz Sosnkowski, który w liście otwartym, ogłoszonym pod koniec listopada 1956 roku, jednoznacznie uznał, iż emigracja winna pozostać rzecznikiem pełnego, integralnego programu niepodległościowego, bezkompromisowego i pozbawionego subtelności taktycznych. W naszym położeniu – pisał dalej generał – najlepszą taktyką jest wysuwanie żądań maksymalnych, a kierownicy emigracyjni dobrze zrobią, jeśli do czasu zapomną o słusznej skądinąd maksymie, że polityka jest sztuką osiągania rzeczy możliwych.[xliii]
Podstawą dalszego trwania mogła być przede wszystkim wiara w nagłą a niespodziewaną przemianę geopolityczną, umożliwiającą powrót do Ojczyzny. Być może – pisał Terlecki – kres jej zadań jest bliski, stoi za węgłem. Być może znajduje się poza granicą życia ostatnich z naszego pokolenia. To w niczym nie zmienia istoty emigracji, nie odbiera jej sensu.[xliv] Z opinią tą zgadzał się Zygmunt Nagórski pisząc: Po upływie przeszło dziewiętnastu lat, emigracja mieć musi dwa zadania i dwa oblicza. Zadanie niewątpliwie naczelne, to walka o wolność Polski i o zachowanie i rozwój jej odrębnych tradycji i wartości kulturalnych. Dla jej spełnienia musi utrzymać założenia r. 1939 – dalsze prowadzenie walki o niepodległość – i pamiętać zawołanie r. 1945, że <nasza wojna jeszcze nie skończona>.[xlv] Stanowisko to zostało niezmienne, mimo iż po wybraniu papieża Jana XXIII w 1958 roku, Stolica Apostolska nie przedłużyła akredytacji ambasadorowi RP przy Watykanie, dziekanowi korpusu dyplomatycznego, Kazimierzowi Papèe. Rola emigracji politycznej jako podmiotu w ewentualnej rozgrywce politycznej wokół „sprawy polskiej” wydawała się ostatecznie zamknięta.
W tym samym czasie Mieroszewski na łamach „Kultury” – mimo całkowitej porażki swej koncepcji popierania Gomułki - opowiadał się za rewizją wychodźczej koncepcji niepodległości, w której punktem wyjścia był stosunek do przeszłości. <Biała emigracja> – pisał Mieroszewski – reprezentuje ustrój, który nie tylko upadł, lecz którego ludność danego kraju sobie nie życzy. Natomiast emigracja polityczna winna reprezentować żywe poglądy i dążenia poważnego odłamu społeczeństwa w kraju.[xlvi] Dla publicysty paryskiego miesięcznika nie było już miejsca na Polskę typu II Rzeczypospolitej, była natomiast szansa na państwo socjalistyczne, znacznie bardziej nowoczesne i liberalne niż PRL. Następstwem tak formułowanego programu była zmiana stosunku do Związku Sowieckiego, w tym rezygnacja z granicy ryskiej. Idee Mieroszewskiego spotkały się z odpowiedzią Adama Pragiera, który napisał w „Wiadomościach”: Jeżeli w kraju nie tylko trzeba milczeć o Lwowie i Wilnie, ale nawet trzeba mówić, że te miasta powinny pozostać na zawsze we władaniu Sowietów, jeśli trzeba odgrywać przy tym komedię suwerenności, to czy polska racja stanu nie wymaga jednak, żeby był gdzieś na świecie wolny głos upominający się o pogwałcone prawa Polaków?[xlvii]
Adam Pragier, autor rubryki „Puszka Pandory”, w znacznym stopniu określał polityczną linię „Wiadomości”, zyskując z czasem miano głównego komentatora tygodnika. Pragier zaliczał się bezsprzecznie do grupy „nieprzejednanych”, a jego poglądy, z którymi identyfikował się Grydzewski, nie bez podstaw utożsamiane były ze stanowiskiem Redaktora i pisma. Pragier zaczął odgrywać w tygodniku rolę podobną do roli Mieroszewskiego w „Kulturze”. Autor „Puszki Pandory” nie zgadzał się z postulatem „Londyńczyka” normalizacji stosunków z Sowietami, co miało być możliwe ze względu na postępującą w miarę rozwoju gospodarczego i wzrostu stopy życiowejdemokratyzację i decentralizację systemu politycznego w ZSRS. Publicysta „Wiadomości” uważał, iż totalitaryzm nie jest dowolnością, ale rdzenną cechą ustroju komunistycznego, co determinować miało jego niezmienność. Z jeszcze większą ostrością krytykował tezę Mieroszewskiego, że między Polską a Rosją nie istnieją spory terytorialne. Polska istotnie – nie bez złośliwości pisał Pragier – do Sowietów żadnych terytorialnych roszczeń od 1919 r. nie zgłosiła i dalej ich nie zgłasza.[xlviii] Przypominał także o zaborze połowy kraju pytając w konkluzji, czy rozumowanie Mieroszewskiego uważać można za przejaw polityki realnej.
Spór ten był pokłosiem polemik z lat 1944-1945. Przyjęty wówczas kanon polityczny nie dopuszczał do sprzeniewierzania się pryncypiom, do których należał też problem polskich ziem wschodnich. Stąd też, określając wystąpienie Mieroszewskiego mianembezprzykładnego objawu nieodpowiedzialności, polemikę Pragier zakończył postulatem: Swawola słowa musi mieć przecie jakieś granice, nawet tam, gdzie nie ma miejsca na formalne sankcje.[xlix]
W czasie gdy felietonista „Wiadomości” usiłował w sporach toczonych z Mieroszewskim odwoływać się do teoretycznych racji emigracji, Józef Mackiewicz w „Zwycięstwie prowokacji” jednoznacznie dowodził, że polscy komuniści są rzecznikami sowieckich interesów politycznych, dlatego jakakolwiek współpraca emigracji z krajem była na rękę wyłącznie owemu, urzeczywistniającemu swą prowokacyjną grę, międzynarodowemu systemowi socjalistycznemu.[l] Książka Mackiewicza znakomicie uzupełniała publicystykę Adama Pragiera w „Wiadomościach”.
Mieczysław Grydzewski w Londynie ok. 1957 roku.
Rok 1964 ponownie zwiększył ilość artykułów poświęconych Polsce. Powodem był List 34, reakcja władz komunistycznych na protest oraz replika w postaci Listu 600. Polityce kulturalnej komunistów „Wiadomości” poświęciły ostry tekst pióra Stanisława Niemiry (pod tym pseudonimem ukrywał się Jan Nepomucen Miller), w którym oskarżono władze, że nie ogłaszając w prasie samego dwuzdaniowego zresztą brzmienia protestu, spuszczono ze smyczy stałą i zawodową sforę naganiaczy (Putrament, Czeszko, Mitzner et consortes) na upatrzonego, oskarżając wyrodnych intelektualistów o niemal zdradę tajemnic państwowych, jakby fakt, że pretekstem braku papieru uśmierca się literaturę, nie był znany wszystkim srokom na płocie i przelotnym ptakom. Następnie nazywając sygnatariuszy kontrlistu kreaturami, popychadłami do czarnej roboty, uzależnionymi całkowicie od dydka państwowego, doceniał odwagę kilkuset pisarzy, który oparli się terrorowi i nie podpisali się pod tym listem. Jak półciemny i sprzedajny człowiek – pisał dalej Miller – ma się oprzeć pokusie połączonej ze strachem, nie mając własnej prawdy, wiary, przekonań, nic – prócz narzuconej sobie niezrozumiałej i obcej, niestrawnej lecz intratnej dla niego - <ideologii>?[li] Publicysta przewidywał, że ten protest intelektualistów jest zapowiedzią ponownego buntu ubezwłasnowolnionego społeczeństwa.
W połowie 1966 roku rozgorzał w „Wiadomościach” spór, dotyczący relacji polsko-żydowskich i polskiego antysemityzmu. Dość, że na artykuł Jędrzeja Giertycha odpowiedział Fryderyk Goldschlag, co spowodowało dalsze repliki, a tygodnik w efekcie został oskarżony o antysemityzm przez dwutygodnik „Jewish Vanguard”. Redakcja zamieściła odpowiedź, w której podkreślono prawo każdego – nawet nacjonalisty Giertycha – do przedstawienia swoich racji. Kiepski byłby liberalizm, – wskazywał autor podpisujący się pseudonimem „Następca” – który by dopuszczał do głosu tylko to, co liberałowi miłe, wątpliwa – tolerancja ograniczona do tego, co nas nie drażni. Dialog polsko-żydowski byłby i nieskuteczny i brzmiałby fałszywie, gdyby się po obu stronach chciało zamknąć usta ofiarom urazów, przesądów i błędów myślowych. Zepchnięte w podziemie, zatruwałyby tylko dalej atmosferę i oddalałyby raczej niż zbliżały upragnioną chwilę pełnego wzajemnego zrozumienia i serdecznej przyjaźni polsko-żydowskiej.[lii]
W kilka miesięcy później wybuchła wojna sześciodniowa izraelsko-arabska, w związku z czym Grydzewski zdecydował się wydrukować list otwarty w tej sprawie. Uważamy – pisali sygnatariusze – za obowiązek moralny polskiej emigracji politycznej wyrażenie wszelkimi środkami, którymi dysponujemy, solidarności z państwem Izrael, jako narodem walczącym, i z Żydami, którzy w diasporze prawa do istnienia tego państwa bronią.[liii]
Życie społeczne i zainteresowania emigrantów nie obracały się tylko wokół spraw politycznych, ważne były również sprawy kultury. Widoczny wzrost czytelnictwa i zainteresowań literackich wśród emigracji skłoniły Grydzewskiego w 1959 roku do stworzenia nagrody „Wiadomości”, przyznawanej corocznie najwybitniejszej książce pisarza polskiego tworzącego na obczyźnie.
Jury nagrody, w skład którego weszli m.in. Grydzewski, Wierzyński, Nowakowski, Goetel, Wittlin, Kukiel, Mackiewicz, Halecki, wystawione było na niebezpieczeństwo daleko posuniętej rozbieżności poglądów. Do szczególnie gorących sporów doszło w 1963 roku, gdy do nagrody pretendował „Dziennik 1957-1961” Gombrowicza, pozostającego w konflikcie z „Wiadomościami”. Przyznanie mu jednak nagrody zmieniło stosunek pisarza do tygodnika. W liście do Redaktora wyrażał nadzieję, iż przyszłe stosunki między nim a tygodnikiem ułożą się jak najlepiej. Odpowiedź Grydzewskiego warta jest przytoczenia, jako przedstawienie założeń jego redakcyjnej polityki. „Wiadomości” nie zmieniły i nie mogły zmienić – pisał Redaktor – „dotychczasowej postawy” wobec Pana, ponieważ jako takie – nie zajmują żadnej „postawy” wobec żadnego pisarza. (…) Jestem zawsze wzorem lojalności i obiektywizmu, zresztą nie wiem, dlaczego miałbym zajmować jakieś <parti pris> na niekorzyść Pana.[liv] Niezależnie od docenienia talentu pisarza, dla Grydzewskiego pisarstwo Gombrowicza było sprzeniewierzeniem się posłannictwu emigracji, uszczerbkiem jej misji i powołania.
Stworzenie nagrody „Wiadomości” miało także na celu określenie wzajemnych relacji między literaturą emigracyjną i krajową. W roku przyznania pierwszej nagrody, Grydzewski rozpisał w „Wiadomościach” ankietę zatytułowaną „Pisarze emigracyjni a literatura krajowa”, której efektem była bezsprzeczna konstatacja sporadycznego i przypadkowego kontaktu obu literatur. Pomysł Redaktora był więc próbą nadania literaturze emigracyjnej pewnego porządku oraz podkreślenia jej rozległości i znaczenia.
Z kolei organizowane przez Grydzewskiego ankiety i konkursy miały przede wszystkim inteligentnie bawić i uczyć. Były też sposobem na podtrzymanie łączności pisarzy z tygodnikiem oraz miały poszerzać społeczne ramy pamięci związane z przeszłością, z krajem sprzed wojny. Świadomość zbiorowa składa się bowiem z sumy lub kombinacji doznań indywidualnych. „Wiadomości” poprzez proponowaną tematykę pytań i zagadnień zmuszały uczestników ankiet, a byli wśród nich m.in. W. Jędrzejewicz, K. Sosnkowski, O. Halecki, K. Wierzyński, A. Koc, S. Maczek, do sięgania do pamięci, do przypominania sobie o własnej roli w istotnych wydarzeniach.
Wykształcenie historyczne Grydzewskiego stwarzało idealne warunki również do prób rekonstrukcji historii Polski w I połowie XX wieku. „Wiadomości” więc wnikliwiej od innych periodyków odbijały zbiorowe zainteresowania emigrantów dwoma budzącymi najwięcej emocji fragmentami wychodźczych biografii, którymi były dwudziestolecie międzywojenne i jego wojenny epilog. O tematyce wspomnień i publicystyki historycznej drukowanych w „Wiadomościach” decydowały opcje Redaktora, o którym potocznie mówiono jako o piłsudczyku. To zaś powodowało, iż mimo starań o nadanie „Wiadomościom” w ich historycznym wymiarze wymarzonego przez Grydzewskiego obiektywizmu, od końca lat 50. wyraźnie przeważały materiały dotyczące środowiska i polityki Piłsudskiego.
Z kolei dla opisu lat wojny wydarzeniem węzłowym była ocena umowy Sikorski-Majski. Ówczesny kryzys nadal traktowany był przez wielu publicystów jako jeden z najpoważniejszych błędów politycznych popełnionych przez generała. Stanowił on, obok kapitulacyjnego stanowiska Mikołajczyka, swoisty klucz interpretacyjny i kanon pisania o niedawnej przeszłości. Charakterystyczna była w tym zakresie publicystyka Adama Pragiera, który winił Sikorskiego i Mikołajczyka na równi z cynicznymi Anglosasami za bieg zdarzeń, w których wyniku Polska znalazła się w uszczuplonych granicach, w sowieckiej strefie wpływów. Początkiem równi pochyłej „sprawy polskiej” był wedle Pragiera układ Sikorski-Majski. Podpisanie układu oznaczało odstąpienie Sikorskiego od zastrzeżenia całości terytorialnej Polski. Będące na rękę i Moskwie, i Londynowi.[lv]
„Wiadomości” nie były oczywiście jedynym pismem emigracyjnym, podejmującym w tak dużym stopniu problematykę historyczną. Wyróżniał je jednak ów specyficzny dla tygodnika dobór materiału, który wychodząc naprzeciw czytelniczym preferencjom i łącząc w sobie różne style myślenia, sądy i punkty widzenia, tworzył ogólnoemigracyjną panoramę przeszłości. Mimo wyraźnej przewagi piłsudczyków oraz przeciwników polityki Sikorskiego, nie było mowy o partykularnym patrzeniu czy narzucaniu interpretacji.[lvi]
Przełom lat 60. i 70. stanowił dla „Wiadomości” bardziej symboliczną niż merytoryczną cezurę. 9 stycznia 1970 roku zmarł po długiej chorobie jego założyciel i redaktor naczelny Mieczysław Grydzewski, który miał prawo mówić „Wiadomości - c'est moi”. To stwierdzenie można by również odwrócić: Grydzewski to były „Wiadomości” - żył tym pismem, w nim i dla niego. Ono zakreślało widnokrąg i wyczerpywało sens życia. U podstawy pracy dla pracy leżała wola robienia wszystkiego własnymi rękami, przeświadczenie, że nikomu i niczemu nie można zaufać oraz nienasycony perfekcjonizm. Józef Mackiewicz napisał, że nie przestrzegał linii, nie trzymał się stronnictwa. Trzymał się poziomu. (…) W ten sposób <wolność słowa i druku> windował w górę.[lvii]
Należy zgodzić się z opinią Tymona Terleckiego, który napisał:Jedno już dziś jest niewątpliwe. Śmierć Grydzewskiego zamknęła nie tylko jego wyjątkowo natężone życie, ale i świat, który go wydał. Żal po nim miesza się z żalem po zjawisku, które w naszych oczach przestaje, już przestało istnieć, choć przez setki, a zwłaszcza przez ostatnie dziesiątki lat wystawiało kulturze polskiej tryumfalne świadectwo mocy przyciągającej i przyswajającej. Mieczysław Jerzy Grydzewski (wcześniej Grycendler, jeszcze dawniej, w poprzedzających go pokoleniach Gruetzhaendler) - był pewnie ostatnim Polakiem i ostatnim twórcą kulturalnym tego stempla, tej miary i tej zasługi.[lviii]
Jeszcze przed śmiercią Grydzewskiego tygodnik prowadził Michał Chmielowiec, od 1974 roku zaś Stefania Kossowska. Zmiany na stanowisku redaktora nie spowodowały ewolucji profilu pisma. Niezłomność znajdowała swój wyraz nie tylko w publicystyce związanej ze sprawami politycznymi, ale również w preferencjach literackich. W rozpisanej w 1972 roku ankiecie na temat przyznania Nagrody Nobla jednemu z krajowych i emigracyjnych pisarzy, wybór padł na Jana Parandowskiego i Józefa Mackiewicza. Drugi z nich konsekwentnie występował przeciw jakimkolwiek koncepcjom wewnętrznych reform politycznych w Polsce, uważając cząstkowe udoskonalenie komunizmu za rozładowywanie potencjalnych sił pragnących wolności, powodujące w efekcie umacnianie ustroju.[lix]
„Wiadomości” do końca (przestały wychodzić wiosną 1981 roku) pozostały wierne wartościom, z którymi identyfikowali się niezłomni. W końcu lat 60., wraz z wymieraniem dotychczasowych autorów, pismo o wyraźnie generacyjnym charakterze zaczęło odczuwać brak nowych autorów, a w latach 70. zaczęło mu brakować także czytelników. Od drugiej połowy lat 70. „Wiadomości” stają się w coraz widoczniejszy sposób staroświeckie, jednak staroświeckie w dobrym tego słowa znaczeniu. Osobliwością „Wiadomości” była ich niepowtarzalność. Pozostając szlachetnie bezkompromisowym i wiernym ideałom sprzed półwiecza, pismo trwało, zdawałoby się - na przekór współczesności. Odchodziło razem z formacją, dla której powstało, której było wyrazem i która je współtworzyła. Udało się je utrzymać – pisała Krassowska – dzięki temu, że istniało jeszcze trochę ludzi z przedwojennego pokolenia, którzy podjęli się dalej prowadzić zgodnie z ich tradycją. Dziś zabrakło młodszych, którzy chcieliby i mogli podjąć te prace i odpowiedzialność.[lx]
Do połowy lat 50. „Wiadomości” były najważniejszym opiniodawczym, ogólnoemigracyjnym periodykiem, świadomym swego znaczenia i pozycji. Ta sytuacja zaczęła się powoli zmieniać od przełomu lat 50. i 60. w miarę zyskiwania na znaczeniu paryskiej „Kultury”, która jednak była pismem „rewizjonistów” emigracyjnych.
Tygodnik był jednym z najważniejszych miejsc wykształcenia się sposobu i stylu myślenia nieprzejednanych. „Wiadomości” odegrały również wielką rolę w formowaniu się stosunku do przeszłości. Usiłowały ocalić niewolną od nostalgii pamięć o historii Polski w XX wieku oraz przekonanie o konieczności przywrócenia Rzeczypospolitej ziem wschodnich. Z dziesiątków tekstów wspomnieniowych, polemik i listów ułożyć można nie tylko dzieje Polski, ale także zbiorową biografię generacji „założycieli” emigracji.
Wybrana literatura:
„Wiadomości", Londyn 1946–1981, wersja zdigitalizowana w Kujawsko-Pomorskiej Bibliotece Cyfrowej http://kpbc.umk.pl/publication/642
M. Grydzewski, Silva rerum. Teksty z lat 1947-1969.
H. Świderska, Z dziejów polskiej prasy opozycyjnej w Londynie 1941-45.
Rafał Habelski, Niezłomni nieprzejednani. Emigracyjne „Wiadomości" i ich krąg 1940-1981.
Z listów do Mieczysława Grydzewskiego 1946-1966.
Jan Lechoń, Dzienniki, t 1-3.
M. Grydzewski, J. Lechoń, Listy 1923-1956, t. 1-2.
M. Grydzewski, Listy 1922-1967.
J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949-1956.
J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce.
J. Giedoyc, A. Bobkowski, Listy 1946-1961.
|
Subskrybuj:
Posty (Atom)