„Wojna jest zła, lecz nie najgorsza. Jeszcze gorszy jest stan rozkładu i degradacji uczuć moralnych i patriotycznych, nakazujący myśleć, że nie ma rzeczy wartej wojny. Osoba, która nie ma niczego, o co mogłaby walczyć, niczego ważniejszego niż osobiste bezpieczeństwo jest pożałowania godnym stworzeniem i nie ma szans na bycie wolnym, chyba że dzięki wysiłkom ludzi lepszych niż ona sama.” J.S.MILL
o * H e r o i z m i e
Isten, a*ldd meg a Magyart Patron strony
Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *
Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *
* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.
WPŁATY POLSKI do EU 2014 : 17 mld 700 mln 683 tys. zł. 1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?
W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików
Autor: leszekszarySEE Jakieś 1980 lat temu ukrzyżowano Jezusa. Za mówienie prawdy został zamęczony i zamordowany. Winni do dziś dnia oskarżają Go - a że syn kurwy, a że bluźnierca. A w ogóle to zasłużył i sam chciał tego co go spotkało. Pewnie nie powinien się buntować. I mówić Prawdy.
W 1980 lat po Jego narodzinach, narodził się 10 milionowy ruch w kraju Jego wyznawców, głoszący prawdę o zwyrodniałym systemie Imperium Zła zakładanym przez etnicznych i ideowych spadkobierców katów Jezusa. Ruch ten i sama idea zostały zdławione, najbardziej nieprzejednani zamordowani lub wygnani. A teraz jeszcze mówi się nam, że sami jesteśmy sobie winni. Pragnąc zrzucić z siebie system mordu i kłamstwa samiśmy, prawda, winni tego, że nas okradziono i zniewolono. Nie, żebym twierdził, że jesteśmy mesjaszem narodów. Nie, ale to denerwuje.
A prawda jest prosta:
1. W wyniku osamotnienia w 1939 zostaliśmy najechani i rozjechani przez 2 bandyckie kraje. Te imperia zła wymordowały Polsce elity. Czy Polacy mogli bronić się mądrzej i skuteczniej? Może tak a może nie. Ale to nie my jesteśmy odpowiedzialni tylko ONI.
2. W wyniku zdrady i kalkulacji zysków, zostaliśmy opuszczeni w 1943 i latach następnych, w wyniku czego (za Bohdanem Urbankowskim) straciliśmy po roku 1945 kilkadziesiąt tysięcy kolejnych ludzi z twardym kręgosłupem. Czy mogli mądrzej? Tylko co? Przecież się podawali, oddawali broń, ujawniali się… Nie robiliby tego, i tak zostaliby wymordowani. Zrobili- i zostali wymordowani. Że co, że kolaboranci musieli? Aha, ich zwalniamy z odpowiedzialności. I znowu nasza wina.
3. Nikt nigdy nie policzył ilu ludzi utopiono w Wiśle czy Bałtyku, zrzucono ze skał, otruto. Mój Ojciec po wizytach u osoby, którą podejrzewał o agenturalność, regularnie dostawał ataków trzustki. Kiedyś okazało się, że mleko dostarczone rano - w kilka godzin później zrobiło się niebieskie. Raz został napadnięty, bez powodu. Wreszcie umarł na przypadłość mogącą się brać z zatrucia. A bezpośrednio z niewłaściwego podłączenia urządzenia medycznego. Bo się stawiał. Kazali namawiać na wsi do tworzenia PGR, a ten mówił chłopom, żeby tego nie robić. Jako związkowiec, jeszcze przed “S” stawiał się o prawa robotników. I ja się zastanawiam ile takich przypadków jeszcze było. Bo chyba nie tylko mój Tata. I co, sami chcieli, bo nie podobała im się władza. Bo niby stawiając się to właściwie chcieli tego co mamy teraz, prawda?
4. Za to, że władza PRL i jej agentura zrobiła transformację 1989, a poparły ją autorytety moralne to też odpowiadają ci, którzy chcieli wolności? Takim trzeba kawę na ławę. W 1989 miało miejsce podpisanie kapitulacji. Komuna padła Lichwa wygrała. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Dojone krowy pozostały dojone, tylko nawet bardziej - ale za to w białych rękawiczkach. A kapo pozostali ci sami. Takie obrotowe spece. I co, znowu jesteśmy winni, prawda, bo większość zagłosowała przeciw systemowi tylko wybory nie były wolne. A jak potem już były, to już i tak było za późno. Po przekształceniach własnościowych, po ustaleniu systemu politycznego. Kogo stać było na tworzenie polskiej partii, na zaistnienie w mediach? Kto mógł wystawiać kandydatów, kto miał autorytet, kadry, media i kasę?
5. kiedy już jest jasne co się stało i kto i za co odpowiada, to teraz nawet nie ma jak osądzić i ukarać "winnych". Ale nawet gdyby komuś przyszło to do głowy i znalazły się możliwości, to najlepiej odwrócić kota ogonem i zwalić na nas samych. W ogóle, “demokracja” to fajny wynalazek: i tak nie masz wpływu ale firmujesz i bierzesz odpowiedzialność.
6. Dziwimy się czemu nas wszyscy wystawiają i lekceważą. A może nie ma się czemu dziwić. Skoro zostaliśmy pokonani i jesteśmy dojeni, to może dlatego jesteśmy dojeni bo zostaliśmy pokonani? To wiele tłumaczy. I coś się niby zmieni jak zaczniemy się biczować? Coś się zmieni jak kapo zmienią lojalność i zaczną znów służyć tym, co wcześniej zostali pokonani? Odwrócenie wyniku zimnej wojny ma nam dać wolność? To znaczy służąc tym co wcześniej przestaniemy być niewolnikami a nowy pan zrobi nam dobrze i odda zagrabioną nam własność? Aha, już kiedyś pokazał jak dobrze potrafi robić narodom a zwłaszcza ich elitom. Zamiana kijka na siekierkę to coś innego niż siekierki na kijek. Prawda?
7. Czy jesteśmy idealni? Odpowiedzialni? Absolutnie nie.A jak mamy być skoro od kilkuset lat tych którzy tacy są - systematycznie się zabija i wygania? Jaki to daje przykład i zachętę następcom? Nie, jesteśmy raczej okłamywani a więc zakłamani. Jesteśmy generalnie zdemoralizowani, zastraszeni, zapracowani i skołowani. Czy jednak to na pewno nasza wina? Może da się lepiej. Ale to nie myśmy sami siebie mordowali. Może szlachta kilkaset lat temu była krótkowzroczna, ale to nie myśmy się zdepopulowali na Litwie o 90% w XVIIw. Może i nawet teraz jesteśmy zbyt naiwni, ale jak już się nas wychowało do zaufania “autorytetom” z 1989-to im ufamy, bo tak nas wychowano.To też nasza wina…
Teraz, nareszcie pojawia się szansa by przynajmniej zobaczyć jak jest na prawdę. Ostatnie dziesięciolecia uczyniły nas narodem jako tako wykształconym, nawet jeśli przez tułaczkę. Może przy sprzyjających okolicznościach coś ma szansę się zmienić. Nie, bo znowu nas popychają do tej samej rzeki, tych samych błędów i każą ufać tym samym szujom. Nazywajmy rzeczy po imieniu..
Winen jestem wyjaśnienie mego dość długiego milczenia.
Nie - nie jest to oznaka lekceważenia czytelników, powodem nie jest również lenistwo.
To zwykłe zniechęcenie...
I nie chodzi mi o brak komentarzy czy niewielką liczbę odwiedzin -
odsłon bloga jest sporo mimo dość długiego mojego milczenia a zdaję
sobie sprawę z tego, że jeśli ktoś zgadza się z tym co piszę to
komentować tego nie będzie a urażeni pisaniem prawdy nie mają po prostu
argumentów.
Całkiem zresztą sporo dostaję od Was korespondencji na pocztę i tak jest lepiej.
Zniechęcenie dotyczy tego, że jesteśmy jako społeczeństwo bierni jak bezrozumne bydlęta.
To żadna przesada - jeśli rządząca klika ustanowi "prawo" że wszyscy
obywatele mają obowiązek oddać zbędną przecież bo "zapasową" nerkę to
nie tylko każdy pokornie stanie w kolejce do rzeźnika (kolejka będzie
długa chyba skoro na wizytę u kardiologa czekać można trzy lata) ale i
zacznie stosować prawidłową dietę żeby podroby były w możliwie dobrym
stanie.
Degeneraci i psychopaci mnie podobni, oczywiście - tym prędzej im
prawdopodobieństwo wykrojenia podrobów będzie wyższe - wyszukają w sieci
jakąś truciznę czyniącą nerki nieprzydatnymi do handlu ale jest nas nie
więcej niż garstka i prócz rządowych szykan na pewno spotkamy się z
ostracymem skundlałego do cna społeczeństwa.
Nie wierzycie?
No to coś z bieżączki dla ilustracji.
Cypr ma "kłopoty" i użebrał parę groszy w Unii. Ta jednak warunkuje
przelanie kasy zebraniem części "potrzebnych" pieniędzy przez sam Cypr.
I jaki jest na to pomysł w demokratycznym państwie (na pewno państwa prawa bo jakżeby inaczej)?
A banał - opodatkujemy depozyty bankowe.
To nic, że te pieniądze są już parokrotnie opodatkowane - jest wicie
taka poczeba a jak trza to trza, "wszyscy musim zacisnońć pasa".
I do czasu przyklepania tego rabunku przez parlament zamknięto banki, żeby pazerny lud nie mógł swoich wypocin z banków wycofać.
No kurwa - bezczelność tych szubrawców przekracza wszelkie granice!
Dotyczy to nie tylko Cypru i nie tylko tej konkretnej sytuacji - takie pomysły to codzienność WSZĘDZIE.
Zapierdalaj człeku całe życie, ciułaj grosz do grosza żeby na stare lata
można sobie było wstawić zęby bez poddawania się upokarzającym
procedurom za które zresztą latami płaciliśmy ale nic z tego - dawaj
kasę łobuzie, bo "kryzys mamy" a chcesz żreć to sobie bułkę w mleku
namocz.
Czy Cypr stanął w ogniu?
Czy podpalono parlament?
Powieszono premiera?
Wbito na pal tamtejszego Vincenta?
Ależ skąd - rozległy się słabe protesty, że jeśli już to może "nie
wszystkim", może jakoś inaczej... może nie jebcie nas w dupy bez żelu,
my wam przecież chętnie zrobimy loda.
Czy Ty, czytelniku (czytelniku o najczęściej wolnościowych poglądach)
jeśli w Polsce dojdzie do takiej sytuacji - a dojdzie, nie łudź się że
nie dojdzie - rozpierdolisz cegłą łeb skurwysynowi który będzie chciał
Cię w biały dzień obrabować?
Strzelisz z dziadkowej dwururki prosto w pazerną mordę rabusia?
Albo chociaż postarasz się roztrwonić zgromadzoną kasę w jakiś sposób - na dziwki płci obojga, na gorzałę czy cokolwiek innego?
Nie - pomarudzisz, pojęczysz, jeśli uda Ci się zgodnie z "prawem" parę
groszy ocalić od rabunku to będziesz się puszył przed innymi jaki to z
Ciebie mądrala ale - nie zrobisz NIC.
Jeśli nawet nie zaproponujesz zrobienia loda oprawcy, jeśli nawet nie
będziesz upierał się przy stosowaniu żelu to co najwyżej zacisnąwszy
zęby dumnie i z niechęcią zniesiesz gwałt i po wszystkim powiesz że nie
miałeś orgazmu.
Tak, jakby to o Twoją frajdę komukolwiek chodziło.
Nie?
Przesadzam i jak zwykle jestem ordynarny?
No - staram się być ordynarny bo może to Tobą wstrząśnie.
Ale nie przesadzam ani odrobinę - wkładasz masę wysiłku by znaleźć jakąś przyjemność w tym, że Cię wbrew Twej woli jebią.
Jak nie kupno kawałka ziemi żeby uciec do KRUSu, to rejestracja firmy na
jakiejś Słowacji czy w Wlk Brytanii. Albo zatrudniasz ogarniętego
księgowego. Albo kombinujesz z fakturami. Albo tyrasz jak idiota "na
czarno" (bo że praca nie może być nielegalna to oczywiście wiesz,
ale wiesz też, że to "ideologia") godząc się na niższe stawki - i tak
oddając większość zarobionych pieniędzy.
Albo robisz milion innych rzeczy żeby gwałt uczynić znośnym ale nie robisz NIC, żeby się gwałcić nie pozwolić.
Więc - jaki sens jest pisać?
Do kogo, po co i o czym?
"W tupolewie nie mogło starczyć miejsc dla wszystkich"
Pomijając już przeróbkę salonki, która odbyła się tylko i wyłącznie na papierze i to po 10.04.2010, wszyscy delegaci i tak nie mogli się zmieścić do jednego tupolewa.
Część z pasażerów przewoziła wieńce, które miały zostać złożone na grobach katyńskich. Wieńce takie są dość pokaźnych rozmiarów, a przepisy lotnicze nie zezwalają na przewożenie świeżych kwiatów w lukach bagażowych(1). Jedyna możliwość to przewożenie takich wieńców na siedzeniach w samolocie. Ile tych wieńców było?
Marcin Wojciechowski z GW twierdził nawet, że aż 20 rzędów i z tego też powodu dla dziennikarzy zabrakło miejsc w tupolewie (http://www.svoboda.org/content/article/2034647.html).
Nie tylko dla dziennikarzy - z pewnością cała delegacja nie mogła zmieścić się wraz z wieńcami do jednego samolotu.
Pierwszy tupolew z wieńcami i częścią delegacji wyleciał ok. 6.00 i wylądował w Smoleńsku(2). Dowodem na to są m.in. wieńce złożone na cmentarzu katyńskim: 'Przy wejściu prowadzącym do głównego miejsca uroczystości stoją piękne, wykonane z biało-czerwonych kwiatów wieńce. Na jednym z nich odczytuję nazwisko ofiarodawcy. Jest nim prezes Narodowego Banku Polskiego Sławomir Skrzypek. Zainteresowanie moje budzi największy wieniec, gdyż nie ma na nim szarfy z nazwiskiem ofiarodawcy, jednak przechodząc za kilkanaście minut zauważam, że przypięta jest na nim szarfa Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej".
W jaki sposób wieniec Sławomira Skrzypka dotarł do Katynia? Był ZANIM przyjechali pierwsi delegaci z pociągu - więc to nie oni przywieźli te wieńce.
"Wspomnienie o Leszku Solskim, który nie położył wieńca w Katyniu swojemu ojcu oraz stryjowi"
wynika, że Leszek Solski miał ze sobą wieniec na pokładzie samolotu. Na pewno nie trzymał go na kolanach - na to nie zezwalają przepisy.
-------------------------------
1) "Przewóz kwiatów nie jest zabroniony przez służby celne ani bezpieczeństwa. Przewóz sztucznych kwiatów może nastąpić zarówno w bagażu podręcznym, jak i w bagażu głównym. W przypadku żywych kwiatów, większość linii lotniczych zezwala na ich przewóz tylko w kabinie pasażerskiej jako bagaż podręczny.
Pamiętaj, że w przypadkach, kiedy bagaż podręczny jest ściśle limitowany (przede wszystkim w tanich liniach lotniczych) kwiaty muszą mieścić się w odpowiednich rozmiarach i wadze bagażu. Jeśli na danej trasie na pasażera przypada jedna sztuka bagażu podręcznego, kwiaty muszą być spakowane do tego bagażu lub stanowić go same w sobie".
2) Robocza hipoteza:
O 5.25 (zeznania śp. Remigiusza Musia) dziennikarze wystartowali z Warszawy. Pół godziny po nich (zeznania dziennikarzy) miał wystartować tupolew, czyli ok. 6.00. Czas przelotu 1 godzina daje nam godzinę 7.00 planowanego przylotu do Smoleńska.
Jeżeli wziąć za prawdziwe słowa Musia, że lot jaka trwał 1h15min to dziennikarze powinni wylądować o godz. 6.40. Dolatujący już tupolew miał w takim przypadku prawo zadać pytanie: "a wy wylądowaliście już?". Sądzę, że miało to miejsce ok. 6.45 - 6.50. W tym czasie mogła być też mgła.
Zakładając, że prawdą jest także, że świadkowie słyszeli i widzieli (pierwsze zeznania) kilkakrotnie przelatujący nad ich głowami samolot (także Prus o tym mówił), można założyć, że samolot miał jakąś awarię, która wynikła już w pobliżu Smoleńska. Samolot wypalał paliwo przygotowując się do lądowania awaryjnego.
Wiśniewski słysząc powtarzający się dźwięk samolotu, wygląda z zaciekawieniem przez okno i decyduje się uwiecznić niecodzienne zdarzenie.
Wosztylowie stoją na płycie lotniska i kibicują w lądowaniu awaryjnym - musi chyba być coś niecodziennego w lądowaniu, żeby piloci z innej maszyny co do jednego stali na lotnisku i wypatrywali innego samolotu.
Samolot ok. 7.50 ląduje awaryjnie od zachodu.
Wiśniewski biegnie na lotnisko, ale zostaje zatrzymany przez służby przez ponad godzinę, po czym przewieziony z powrotem do hotelu. Wosztylowie również zostają zatrzymani w jaku.
Pasażerowie zostają wyprowadzeni i wsadzeni do autokarów (o których mówił później Wiśniewski).
Samolot bez pasażerów, uszkodzony ponownie startuje w kierunku wschodnim i tam zostaje rozbity ok. godz. 8.20. Bahr słyszy samolot nad pasem. Wisniewski widzi z okna całe zdarzenie, ale nie ma możliwości kręcenia tego zajścia – jest już pilnowany. Widzi startującą, uszkodzoną maszynę, która przechyla się na lewe skrzydło i przelatuje nisko nad ulicą Kutuzowa.
Dzieci w pierwszej swej (moim zdaniem) prawdziwej relacji mówią, że samolot wcale o nic nie zahaczył i być może wylądował (http://clouds.salon24.pl/467773,smolenscy-swiadkowie-dostali-cukierki)
Ulica Kutuzowa i Gubienki są już zamknięte. Części tupolewa za pomocą zawiesi zostają przeniesione na polankę przy Siewiernym. Część delegacji (może BORowcy, którzy udali się za wcześnie na polankę) zostaje tam zabita. Film Koli – w tej hipotezie – jest prawdziwy.
Wiśniewski dostaje propozycję nie do odrzucenia – nakręcenie materiału życia.
Drugi tupolew wyleciał z Warszawy ok. 7.00.
----
Gdy pakowałem się przed wyjazdem do Katynia, ogarnął mnie wielki niepokój. Bałem się jechać – mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl ks. Konrad Zawiślak, który 10 kwietnia był w Katyniu.
Ksiądz Konrad Zawiślak był jednym z sześciu duchownych, którzy 10 kwietnia 2010 r. na Cmentarzu Katyńskim celebrowali Mszę świętą. Z obolałym gardłem prowadził też „Koronkę do Miłosierdzia Bożego” po tym, jak do zebranych na cmentarzu ludzi kilka minut wcześniej zaczęły docierać informacje o katastrofie polskiego samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie.
Z księdzem Konradem spotkałem się w Skierniewicach w parafii, w której aktualnie posługuje. Bezpośrednim powodem i impulsem do naszej rozmowy była publikacja, która ukazała się w tygodniku „Wprost” (nr 11, 14-20 marca 2011) pt. „Panika we mgle”, opisująca kulisy wydarzeń 10 kwietnia i m.in. wybuch rzekomej paniki wśród osób zgromadzonych tego dnia na Cmentarzu Katyńskim i wracających później pociągiem specjalnym do Polski. Ksiądz Konrad Zawiślak, jako naoczny świadek, chciał opisać rzeczywisty przebieg tych wydarzeń (m.in. za pomocą filmu, który zrealizował tego dnia i który prezentujemy Czytelnikom w niniejszym tekście) i zdementować szereg przeinaczeń i kłamstw, które zawierała owa publikacja a także przedstawić swoje doświadczenia z wyjazdu do Katynia. Fronda.pl: Jak doszło do tego, że ksiądz udał się wraz z harcerzami na uroczystość do Katynia 10 kwietnia?
Jestem duszpasterzem środowisk harcerskich diecezji łowickiej. Będąc kapelanem hufca ZHP w Sochaczewie od komendanta hufca otrzymałem esemesa, w którym przeczytałem, że są organizowane trzy wyjazdy. Pierwszy wyjazd miał za cel Bolonię w związku z rocznicą wyzwolenia Bolonii, drugi był do Katynia 10 kwietnia wraz z prezydentem, ale tu już – jak przeczytałem w wiadomości - nie było miejsc, trzeci – organizowany przez marszałka senatu Bogdana Borusewicza - był również do Katynia, ale z racji, że miało to być w czasie Triduum Paschalnego, z powodu wytężonej posługi w parafii termin ten odpadał. Odpisałem, że mógłbym jechać 10 kwietnia, ale skoro nie ma miejsc… Komendant odpisał: „Dla Ciebie miejsce już jest”. I rzeczywiście, tak się stało.
W trakcie wyjazdu mieliśmy sprawować funkcje wolontariatu, opieki nad rodzinami katyńskimi w pociągu, pomagać przy wsiadaniu i wysiadaniu, wnoszeniu bagażu i już na cmentarzu funkcje techniczne i pomocnicze, takie jak przygotowanie krzesełek dla gości.
Ponadto w pociągu, którym jechaliśmy, była również grupa ratowników medycznych z ZHP, pełniąca funkcję zabezpieczenia medycznego na terenie cmentarza i w pociągu. W pociągu był poza tym jeszcze jeden lekarz.
Gdy pakowałem się przed wyjazdem, ogarnął mnie wielki niepokój. Bałem się jechać. Gdy żegnałem się z mamą w piątek 9 kwietnia rano, to powiedziałem: „Mamo, boję się, że nie wrócę”. „Co ty synu opowiadasz?” – zapytała matka. „Mamo, to jest Rosja, tam się może wszystko wydarzyć”.
Przejdźmy do owego feralnego poranka, 10 kwietnia, na Cmentarzu Katyńskim. Czekaliście na przyjazd polskiej delegacji z prezydentem na czele…
Gdy zacząłem dostawać te wszystkie esemesy, to w ogóle nie byłem zdziwiony. Ani nie byłem przerażony, ani zaskoczony. Pomyślałem: „Zaczyna się dziać to, co ma się wydarzyć”. To było moje pierwsze subiektywne spostrzeżenie. Najpierw filmowałem ja, później przekazałem kamerę koledze Jarkowi Dąbrowskiemu. Jarek powiedział mi, że rozbił się samolot w Smoleńsku – usłyszał to od jednego z rosyjskich funkcjonariuszy, gdy przechodził przez bramkę kontrolną przy wejściu na cmentarz. Nie było jednak wiadomo, jaki samolot się rozbił.
Wtedy otrzymałem esemesa od swojej siostry. W esemesie była taka informacja: „Reuter podał, że zginęło 87 osób”. Wówczas przekazałem kamerę Jarkowi mówiąc: „Filmuj wszystko, co się tu dzieje. Filmuj twarze, reakcje ludzi, dokumentuj wszystko, aż się bateria rozładuje”.
I udałem się tam, gdzie stała kompania reprezentacyjna, do kapitana. Powiedziałem mu, że rozbił się samolot, wszyscy zginęli i najpewniej będziemy musieli odprawić Mszę świętą w intencji ofiar katastrofy.
On poszedł przekazać to dalej przełożonym. Wyszedłem stamtąd i zauważyłem, że już posłowie PiS-u się modlili – „Wieczny odpoczynek…”.
Ja nie widziałem tam żadnej paniki, czegoś takiego nie dostrzegłem. Widziałem poruszenie, wzruszenie, pewne emocje, ból, łzy, ale psychozy i paniki nie było. Ta modlitwa „Wieczny odpoczynek…” była mówiona chaotycznie, nie było osoby, która by prowadziła, to było spontaniczne. Wtedy sobie uświadomiłem, że muszę w to wejść, muszę przejąć inicjatywę po to, aby uporządkować tę modlitwę, aby był ktoś, kto prowadzi, przewodniczy temu. Podszedłem do mikrofonu i razem ze wszystkimi zacząłem się modlić, potem odmówiłem „Pod Twoją obronę”.
Następnie porozmawiałem przez chwilę z Janem Pospieszalskim pytając, czy wie coś więcej, bo jeśli mam kontynuować to muszę mieć więcej informacji, co się wydarzyło, nie tylko na podstawie esemesa. Pospieszalski powiedział, że wie tyle samo, co ja.
Pułkownik odpowiedzialny za ceremoniał poprosił nas: „Panowie, od was wszystko zależy, zróbcie wszystko, aby wyciszyć emocje. Tylko proszę nie robić nic na własną rękę, czekamy na przedstawiciela Rzeczypospolitej, niech ksiądz pomodli się tutaj z ludźmi, aby ich uspokoić.”
Cmentarz Katyński, 10 kwietnia 2010 | źródło: fronda.pl
Wówczas podszedłem do mikrofonu i zacząłem robić wprowadzenie, bardzo ogólnikowe, bo niewiele do tej pory wiedziałem: że doszło do katastrofy, że nie wiemy, czy wszyscy zginęli, jesteśmy w niepewności, niepewność rodzi lęk, więc pomódlmy się za tych, którzy prawdopodobnie zginęli i ucierpieli w tej katastrofie, za ich rodziny, za nas, którzy nie wiemy, co się dzieje, za naszą ojczyznę i zasugerowałem, że skoro jest to akurat dzień przed Świętem Miłosierdzia Bożego, to pomodlimy się „Koronką do Bożego Miłosierdzia”. Wówczas też uświadomiłem sobie, że w Wigilię Bożego Miłosierdzia umarł Jan Paweł II. Zwróciłem więc uwagę, że Sługa Boży Jan Paweł II również będzie się za nami wstawiał.
Rozpocząłem zatem „Koronkę…”. Później pozostali księża poprowadzili modlitwę różańcową.
Tak więc raz jeszcze stwierdzam: były wówczas łzy, pytania, co się stało, ale nie było paniki. Ja pod pojęciem paniki rozumiem histerię, której nie da się opanować, wszyscy uciekają, albo raptem wszyscy płaczą; jest histeria. Tu czegoś takiego nie było.
Większość osób, z którymi później rozmawiałem, powiedziała mi, że ta „Koronka”, właśnie w tym momencie, uspokoiła ludzkie emocje, wyciszyła je. Tak wiec był to ten właściwy moment. Emocje zostały skanalizowane w modlitwie. Ludzie poczuli się zjednoczeni, zobaczyłem, że wszyscy się modlili. Na filmie, który przywiozłem, jest to widoczne.
Najmocniej rzecz przeżywali posłowie PiS, gdyż zginęło ich wielu kolegów. Był taki przypadek, że jeden z posłów tej partii (Edward Siarka – przyp. red.), co wymienia „Wprost”, krzyknął i osunął się na krzesło. Myślałem, że zasłabł. Nie widziałem jednak, aby się bił po twarzy, jak pisze „Wprost” - po prostu usiadł i szlochał. Bo uświadomił sobie, co czuje jego rodzina – oni do tej pory myśleli, że on był w samolocie… Zareagował tak dopiero po telefonie rodziny, a nie po informacji, że rozbił się samolot. Rzeczywiście, koledzy go zasłaniali kurtkami przed nachalnością filmujących.
Niektórzy operatorzy kamer nieomal zbliżali się z obiektywem do twarzy cierpiących ludzi. Wyszukiwali osoby, które płakały (np. p. Kempę, p. Szczypińską). Było to nie na miejscu. Czy rzeczywiście ludzie szeptali, że to był zamach?
Subiektywnie patrząc, każdy coś takiego mógł powiedzieć. Wyjeżdżając do Katynia bałem się jechać, bo miałem przeświadczenie, że nie wrócę. To jest irracjonalne doświadczenie, którym się teraz dzielę. Nie mówiłem tego wcześniej, bo mogłem być posądzony o jakieś przewrażliwienie. Kiedy informacje zaczęły docierać na cmentarz, to miałem takie skojarzenie, iż właśnie mamy drugi Katyń. „Znowu nas załatwili” - takie było moje subiektywne przekonanie. Tam elity, i tu elity. Drugie skojarzenie było takie, co zresztą podzielali i inni, że nie jest normalną rzeczą, iż samoloty z prezydentem spadają. I od razu pytanie: dlaczego to miejsce? i w tym czasie? Takie pytanie dotyczące Bożej Opatrzności… Czemu to ma służyć? Jestem przekonany, że takie pytania mogły się pojawiać, i to jest naturalny odruch człowieka, który chce skomentować pewną rzeczywistość, w której się porusza.
To mówienie o panice to niczym szkalowanie dojrzałości wewnętrznej tych osób. Na filmie widać to wyraźnie - jak to można wziąć za panikę…? Było godnie, niektórzy płakali, ale to normalne ludzkie emocje. Czy w pociągu – jak napisało „Wprost” – „emocje buzowały”?
Chcę powiedzieć o tym, co widziałem, nie mogę oczywiście mówić o całym pociągu, ponieważ miał on 17 wagonów.
Po powrocie do pociągu byłem zmęczony psychicznie i przeziębiony – położyłem się na trzy godziny spać. Gdy się obudziłem, miałem tę możliwość, że spotkałem się z p. Macierewiczem i przez jakieś trzy godziny przebywaliśmy w jednym przedziale i rozmawialiśmy. Z panem Janem Pospieszalskim też się widziałem.
Nie było żadnej psychozy, tylko pytania, co się stało, co mogło być przyczyną katastrofy.
W swoim przedziale, m.in. z komendantem mojego hufca, zastanawialiśmy się, co będzie dalej. To było tak nierealne, że nie padały w naszym przedziale domysły na temat ewentualnego zamachu. Byliśmy jednak zbulwersowani, gdy dowiedzieliśmy się, że w trosce o nas zostali skierowani do pociągu ratownicy i psychologowie. Zostało to przyjęte z poruszeniem, zastanawialiśmy się, dlaczego nie pyta się nas i nie konsultuje tego, a sugeruje się, że mamy w pociągu panikę. To skąd opinie o rzekomej panice?
Ja widziałem spokój, ciszę, nie dostrzegłem „buzowania” emocji, były pytania, było poruszenie. Było poczucie wspólnoty, że stanowimy rodzinę ludzi, których zbliżyło to doświadczenie, ludzi, którzy mają świadomość, że uczestniczą w historycznym wydarzeniu i że to wywrze też piętno na nich samych.
Jeśli chodzi o to swoiste „nakręcanie” psychozy, to gdy zbliżaliśmy się już do Warszawy usłyszałem od jednej z instruktorek, że jakiś dziennikarz komunikował się ze swoją redakcją tłumacząc, iż w pociągu dzieją się dantejskie sceny, że ludzie mdleją, krzyczą, jest histeria, że właśnie jakaś kobieta upadła przy nim (po prawdzie jakaś kobieta przechodziła przez korytarz wagonu i potknęła się o dywan, zachwiała, ale nie upadła. Dziennikarz jednak na bieżąco informował, że jest panika i niech przyjeżdża na dworzec ekipa, bo to trzeba opanować…). A co z Dworcem Zachodnim, gdy pociąg dojechał już do Warszawy? Bo ksiądz w naszej wcześniejszej rozmowie powiedział mi, że jeśli emocje buzowały, to chyba tylko u służb, które czekały na dworcu…
W Terespolu wsiedli na dworcu do pociągu psychologowie policyjni, ratownicy medyczni i strażacy. Zadałem im pytanie: co się stało takiego, że państwo tutaj są? Odpowiedzieli, że nic się nie stało. - Skoro nic się nie stało, to po co Państwo tu są? – próbowałem się dowiedzieć. Później jeden z przybyłych ratowników medycznych na moje pytanie, jak do tego doszło, że pojawili się w pociągu, odpowiedział, że powiedziano im, iż w pociągu dzieją się dantejskie sceny i że mają się przygotować na najgorsze. Dodał też, że dostali taką dyrektywę, iż mają nam udzielać pomocy, ale nie informować, co się dzieje w Polsce.
W Terespolu sokiści budzili śpiących ludzi pytając, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Odpowiadano im, że przeszkadzają; jeśli potrzebowano by pomocy, to by dzwoniono. Nie było zatem takiej konieczności, zdaje się że w jednym przypadku lekarz udzielił pomocy aplikując jakieś leki na wzmocnienie. Ale żeby była potrzebna jakaś interwencja medyczna czy psychologiczna, to nie spotkałem się z tym.
Peron Dworca Zachodniego, na który wjeżdżaliśmy, otoczony był podwójnym kordonem policji i strażaków, było też mnóstwo dziennikarzy. Niewspółmierna ilość służb do sytuacji. Byłem zdziwiony, że chodziły patrole z psami i było pełno ratowników medycznych. Niestety, ale funkcjonariusze i dziennikarze utrudniali ludziom wysiadanie z pociągu, a nam, harcerzom, utrudniali wykonywanie naszych zadań. Mieliśmy rozładować krzesła, które były wiezione w pociągu dla gości, więc obecność tych funkcjonariuszy utrudniała nam wykonanie zadania. Pytanie, czemu miała służyć taka ilość nagromadzonych służb? O co chodziło ze zorganizowaniem mszy polowej na dworcu? „Wprost” napisało, że za tym pomysłem stał Jan Pospieszalski…
Wyjaśnię, jakie było źródło tego pomysłu. Będąc kapelanem harcerzy moją rolą jest scalanie tych osób. Doszedłem do wniosku, że po tym wydarzeniu należałoby wszystkich harcerzy ZHP, ZHR i Federacji Skautingu Europejskiego „Zawisza” zgromadzić w jednym miejscu i żebyśmy się wspólnie pomodlili za ojczyznę, za tych wszystkich, którzy zginęli w katastrofie, i za wszystkich, którzy tym pociągiem jechali. Taki był mój zamysł i tę informację przekazałem wszystkim druhom i harcerkom, którzy byli obecni. W międzyczasie taką propozycję złożyłem też posłom PiS-u, którzy byli w pociągu, abyśmy się spotkali w tym szerszym gronie. Chcieliśmy się spotkać już po wyjściu z pociągu i zakończeniu wszystkich naszych powinności; na końcu peronu, abyśmy nikomu nie przeszkadzali. Wszyscy to zaakceptowali, łącznie z posłami PiS-u.
Nie wiem, w jaki sposób pan Pospieszalski się o tym dowiedział. Postanowił on jednak, aby rozszerzyć ten pomysł na wszystkich podróżujących. Taki był jego zamysł, bo skoro doświadczyliśmy tej wspólnoty, to można by coś takiego zrobić. Wyraziłem jednak swoje zaniepokojenie, uważałem, że jest to niewykonalne logistycznie, aby 500 osób zebrać na peronie, ludzi w różnym wieku, z różnych stron Polski, ludzi, którzy różnie to przeżywali. Kapitan Wojska Polskiego odpowiedzialny za bezpieczeństwo i porządek również ten pomysł zanegował, mówiąc, że nie ponosi w takim razie odpowiedzialności za bezpieczeństwo ludzi. Pomysł zatem upadł, jednakże samo spotkanie się odbyło, ale tylko w grupie harcerzy. Spotkaliśmy się i odbyła się modlitwa na peronie.
Ale chcę podkreślić, że ani razu nie było mowy o odprawieniu Mszy świętej. Nie było także sugerowane przez p. Pospieszalskiego, że będziemy odprawiać Mszę świętą. Mowa była tylko o modlitwie za zmarłych. Koncepcja odprawienia mszy wyszła od posłów PiS-u, ale miejscem miała być kaplica sejmowa. Może błędnie zinterpretowano, że chodzi o Mszę świętą, zamiast modlitwy? Jak wyglądała sytuacja na Dworcu Zachodnim, gdy już dojechaliście?
Instruktorzy ZHP, którzy znali córkę p. Przewoźnika, po kryjomu, w sztucznym tłoku ją wyprowadzali, po to, aby nie była napastowana przez dziennikarzy. Czuliśmy, że zostaliśmy otoczeni przez żądną sensacji grupę, która teraz będzie nas rozdrapywać, atakować: co pan czuje, co się stało itp.… I to powodowało nerwowość. Dziennikarze wprowadzali ogromne zamieszanie.
Co było jednak żenujące dla nas to fakt, że potraktowano nas jak ludzi, którzy potrzebują wsparcia psychicznego, bo sobie nie radzą z sytuacją. Tak jakby ta sytuacja była dla nas tak traumatyczna, że możemy się już z tego nie podnieść. To było w moim odczuciu takim przytykiem, że ja jestem tak słabej konstrukcji psychofizycznej, iż teraz nic mi innego nie pozostaje, jak tylko wsparcie się na ramieniu psychologa. Co ten wyjazd do Katynia miał dla księdza znaczyć? Jaką miał wartość? I co po 10 kwietnia z tego przeżycia w księdzu zostało?
Ks. Konrad Zawiślak z urną z ziemią katyńską | źródło: fronda.pl
Wiedziałem, co się wydarzyło w Katyniu od swoich rodziców i miałem świadomość, że jest to jedna z wielu zafałszowanych kart polskiej historii. Nie sądziłem jednak, że dane mi będzie tam pojechać. Wydaje mi się to zrządzeniem Bożej Opatrzności, że jednak tam byłem. Nie sądziłem też, że będę w Katyniu w okrągłą rocznicę owej zbrodni.
Będąc księdzem, będąc harcerzem, będąc wreszcie Polakiem jest to dla mnie postawienie jeszcze mocniej, w sposób jaskrawy, kwestii mojego powołania. Jest to dla mnie kwestia walki o prawdę w swoim życiu, codzienna kwestia weryfikacji tego, jakie są moje motywacje i intencje. Również konieczność jaskrawo postawionego zagadnienia wierności – wierności samemu sobie, wierności zobowiązaniom, które się przyjmuje – w moim przypadku wierności zobowiązaniom kapłańskim, prawdzie, woli Pana Boga. Konieczność, aby nie ustępować, nawet za cenę życia.
Dlaczego zostali zabici oficerowie w Katyniu i nie tylko tam? Dlatego, że byli wierni, zostali uformowani tak a nie inaczej. Stalin wiedział, że nie przeciągnie ich na swoją stronę, nie przyjmą innej mentalności, innego systemu wartości. Dla mnie pod tym pojęciem Katyń kryje się wezwanie do walki o prawdę i radykalizm zobowiązań ludzkich, w moim przypadku także kapłańskich. Uświadomiłem sobie też po 10 kwietnia, że rzeczywistość śmierci jest bardzo realna, bliska, że otarcie się o męczeństwo może się wydarzyć w każdym momencie i że nic mnie nie zwolni z tych zobowiązań.
Mówiłem swoim przyjaciołom, że ja nie będę już taki sam po 10 kwietnia. Nie jest to jednak kwestia jakiejś psychozy ani rozdrapywania ran, mesjanizmu czy kultu szczątek, jak sugerują niektórzy publicyści (że „babrzemy” się w pomnikach, rozważamy porażki, jesteśmy „mesjaszem narodów”). Ja uważam, że jest to kwestia mojej tożsamości, radykalnego opisania, kim jestem, z czego wyrastam. Myślę, że cały ten problem zajęcia stanowiska wobec 10 kwietnia to jest kwestia pytań o wartościowanie swojego życia, co to znaczy tożsamość, kim jestem.
Dodam jeszcze, że byłem zbulwersowany publikacją „Wprost”. Nie chciałem wcześniej uczestniczyć w tym dialogu medialnym, dlatego też mojego filmu nie przekazywałem żadnym mediom, gdyż chciałem uszanować emocje tych, którzy na tym filmie są. Ale w momencie, kiedy zaczęto zafałszowywać rzeczywistość, chciałem zadać kłam oszczerstwom, które się pojawiały - że jako Polacy jesteśmy ludźmi tak niedojrzałymi, iż gdy zdarza się coś tragicznego, nagle wszyscy panikujemy i wpadamy w histerię. Bo to jest dla mnie pewien policzek. Nie po to pracuję nad sobą, aby ktoś mi później mówił, że jestem dzieckiem. To jest moja motywacja. I od razu chcę prosić o wybaczenie tych, którzy na tym filmie są pokazani – nie było moją intencją epatowanie cudzym cierpieniem. (Kamerę kupiłem w przeddzień wyjazdu, gdyż miałem świadomość, że będę uczestniczył w ważnych wydarzeniach i że wydarzy się coś nadzwyczajnego, czego za pomocą aparatu fotograficznego mógłbym nie uchwycić.)
Zaplanowałem wcześniej, że przywiozę dla środowisk harcerskich ziemię z Katynia. Dla mnie ta ziemia jest znakiem prawdy, że właśnie pod ziemią chciano ukryć fakt morderstwa, później chciano zafałszować rzeczywistość i odpowiedzialność za ten czyn. Teraz czuję, że mamy do czynienia z zafałszowywaniem prawdy, stąd moja interwencja.
Oglądałem niedawno pewien rosyjski film mówiący o 10 kwietnia, w którym tak zmanipulowano materiał z Cmentarza Katyńskiego, aby pokazać wybuch rzekomej paniki. Rozumiem intencje strony rosyjskiej, ale dlaczego polskie media wpisują się w ten nurt, to sam sobie zadaję pytanie… Dim lights
„Zwycięstwa nad agenturami nie odnieśliśmy wcale. Agentury, jak jakieś przekleństwo, idą dalej bok w bok i krok w krok. Cały szereg ludzi zajmujących w państwie naszym wysokie stanowiska przeszedł przez służbę szpiegowską u obcych, nasze partie polityczne szpiegowały płatnie na rzecz obcych, a nawiązane wówczas kontakty pozostają do dziś dnia nie zerwane – wypłacone wówczas rachunki znajdują się do dziś dnia w dossier obcych gabinetów. Podczas kryzysów strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych co służą obcym…”
- Marszałek Józef Piłsudski