o * H e r o i z m i e

Isten, a*ldd meg a Magyart
Patron strony

Zniewolenie jest ceną jaką trzeba płacić za nieznajomość prawdy lub za brak odwagi w jej głoszeniu.* * *

Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków * * *


* "W ciągu całego mego życia widziałem w naszym kraju tylko dwie partie. Partię polską i antypolską, ludzi godnych i ludzi bez sumienia, tych, którzy pragnęli ojczyzny wolnej i niepodległej, i tych, którzy woleli upadlające obce panowanie." - Adam Jerzy książę Czartoryski, w. XIX.


*************************

WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
40 mln d z i e n n i e

50%
Dlaczego uważasz, że t a c y nie mieliby cię okłamywać?

W III RP trwa noc zakłamania, obłudy i zgody na wszelkie postacie krzywdy, zbrodni i bluźnierstw. Rządzi państwem zwanym III RP rozbójnicza banda złoczyńców tym różniących się od rządców PRL, iż udają katolików

Ks. Stanisław Małkowski

* * * * * * * * *

piątek, 11 kwietnia 2014

SMOLENSK' MASSACRE - ile kosztuje MILCZENIE Rodzin

Ile kosztuje MILCZENIE RODZIN – Koszt finansowy a koszt moralny

Przez szablon 9/11
W USA jest powszechnie wiadomo, że rodziny pasażerów czterech sa- molotów porwanych 11 września 2001 [które to samoloty podobno , wg. więk- szości  mediów  i  Raportów  MAK, Millera,  Laska (oh, pardon-s, wg. Raportu Komisji Rządowych USA) rozbite zostały pod Shanksville, na Pentagonie czy w WTC ] dostały wysokie odszkodowania, jak się mówi w USA – „pieniądze milczenia”.
           Użyte na początku tego przydługiego zdania określenie „powszechnie wiadomo”  znaczy  tyle, że są na to niepodważalne dowody, a media milczą lub negują więc wie o tym może jeden na tysiąc czytających Amerykanów. A większość – oczywiście  czyta – ale o  Super Bowl lub wynikach tamtejszego Totolotka.
Operacja 9/11 jest kulminacją podobnych akcji dezinformacji i zbrodni (w tej kolejności – musi być przygotowanie dezinformacyjne wcześniej) – i niedościgłym na razie wzorem dla kolejnych. Tak w dziedzinie zdalnego sterowania samolotów (przy bezsilności pilotów), jak tworzenia „on line” rozmów telefonicznych, oraz potem – sterowania rodzinami i mediami.
Operacja medialna p.t. „Katastrofa w Smoleńsku” była planowana i wy- konana, oraz jest wykonywana dalej według tego wzoru.
W tym tekście skupię się na operacji „pieniądze milczenia” w Polsce, sądzimy, że ściśle wzorowanej na 9/11.

Milczenie

Rekompensaty  jednorazowe, jak  nam  oznajmiono w  mediach, w przy- padku  „Smoleńska” wyniosły po 250 tysięcy złotych na osobę poszkodowaną. Wyłączono jednak, o dziwo, aktualne konkubiny czy kochanki ofiar. Tym po- zostało pojawianie się w ciężkiej żałobie na pogrzebie trumny – z niezidentyfi kowaną przecież zawartością. Za brak żądania [zgodnego z prawem, a może nakazanym przez prawo] identyfikacji zawartości trumny – chyba należy się osobna opłata?
Na  ile  Obie  Umawiające  się  Strony  wyceniły  wartość milczenia krew- nych Ofiar? Ciekawe będzie dowiedzenie się tego. Ale z tym poczekamy, może nawet lata.
Dostałem informacje od bliskich jednej z Ofiar Zbrodni, że wynegocjowa no z rodziną, poza jednorazową sumą, dożywotnią rentę dla dzieci Ofiary.
Piszę o tym dopiero po weryfikacji, po otrzymaniu podobnej wiadomo- ści od krewnych innej osoby. W  jakiej  wysokości nie powiedziano, sugerując jednak, że w dużej.
Czytamy rozważania, że krewni ofiar np. katastrofy kolejowej pod Szcze kocinami  żadnych  odszkodowań  nie  dostali, jedynie  zasiłek  pogrzebowy  z ZUS, zresztą  obcięty  przez  Tuska do żałosnej jałmużny w wysokości zdaje się czterech tysięcy.
Mimo usiłowań nie dowiedzieliśmy się, od rodzin „tych  spod  Smoleń- ska”, jakie  były  narzucone  im  zobowiązania przy  ustalaniu  tych kwot, tak jednorazowych, jak  rent  dożywotnich. Na  pewno  nie  dało  się spełnić rady Dziadka: Brać, nie kwitować”. Mimo  bliskich  wtedy  kontaktów  z  wieloma Rodzinami nie udało mi się uzyskać kopii umowy o to odszkodowanie, nawet zanonimizowanej, by przeanalizować jej warunki, szczególnie t.zw. fine print.
Jak zabezpieczyli sobie wypłaty po zmianie władzy i po ujawnieniu do- kumentów dotyczących tego dealu – nie wiem. Ale te umowy chyba wyjaśnia- ją, dlaczego  Rodziny  unikają (już  cztery  lata) potrzebnych  do  wyjaśnienia Zbrodni odpowiedzi na wiele pytań.
Jak zachowają się te dzieci, gdy dorosną i zorientują się, że dobrobyt mają kosztem zatajania  lub  utrudniania  poszukiwań  prawdy o kaźni czy śmierci Ojca? Zobaczycie. Mnie już tu nie będzie.

Ekshumacje

Tu ułatwieniem matactwa jest umiejętne dobranie, czy podrzucenie ad- wokatów, którzy hamują zbyt odważne żądania Rodzin. Zresztą, gdzie te iden tyfikacje zawartości trumien robić – jeśli powołane do tego instytucje krajowe „identyfikują” imiennie ofiarę [DNA] z zawartością kolejnej trumny, a tymcza sem niepokorni potomkowie widzą i ośmielają się MÓWIĆ, że na przykład za chowane  zdjęcia  rentgenowskie kręgosłupa Babci  (Anny Walentynowicz) są zdecydowanie różne od tych z kolejnej przypisywanej Jej ciału trumny.
Ponieważ ciała Anny Walentynowicz nigdzie przy otwieraniu kolejnych grobów i trumien nie znaleziono, wydawało się konieczne zawiadomienie pro kuratury w miejscu jej zamieszkania o Jej zaginięciu. Niech szukają zgodnie z wymogami  prawa. W doniesieniu o porwaniu  przez nieznanych sprawców, w nieustalonych okolicznościach – porwaniu  tak  osoby, jak, po  chwilowym zo- baczeniu  nietkniętej  twarz Mamy – o porwaniu Jej ciała. Niestety – doradcy prawni Rodziny tego nie zrobili.
Wyliczenie  Planisty  jest  takie, że  za  parę lat ciała w trumnach [i inne ich zawartości] tak  się rozłożą, iż  badanie  i identyfikacja będą bardzo trud- ne. Zresztą „opinia” już zapomni, bo została umiejętnie „zmęczona”, znudzo na sprawą.
Ci zaś, co zabraniali ekshumacji (Arabski &Co) już będą nieuchwytni za zasłoną  Ogólnej Niepamięci. Również  dzielni, patriotyczni  mecenasi, którzy za słone honoraria latami pchają  Sprawę śledztwa smoleńskiego w bok- będą mogli dalej pożywać owoce swej bezkompromisowości i profesjonalizmu.
Jak mocne i przekonywujące muszą być argumenty „strony”, by po czte- rech  latach  od  odkrycia i ujawnienia nogi generała Kwiatkowskiego w trum- nie Prezydenta, jego brat bliźniak nie wykorzystał tego skandalu do wyegzek- wowania  od  Prokuratur  natychmiastowych ekshumacji i zbadania pod mię- dzynarodową kontrolą zawartości dziewięćdziesięciu siedmiu pojemników, w tym  trumien  dostarczonych przez stronę rosyjską ?  Kiedy wreszcie Jarosław Kaczyński zdecyduje się „przerwać milczenie”? Boi się losu Jaroszewicza? To racjonalne. Niech choć tyle powie!

Pytania, milczenie fałszywki

Parę lat temu zadano Rodzinom ważne pytania. Odpowiedzi na takie i podobne pytania  ciągle  brak  [wzięte z: Pytania o 8-10 kwietnia 2010 ciągle bez ODPOWIEDZI] :
41. Jakimi środkami transportu udawały się na lotnisko poszczególne osoby delegacji?  Dlaczego  nie  jest to informacja publicznie znana 14 miesięcy po „katastrofie” smoleńskiej.
42. Z miejsca  pozostawionego  samochodu przez prezes Naczelnej Rady Adwokackiej panią Joannę Agacką Indecką wynika że jechała na Okę- cie (z Łodzi)okrężną drogą. Dlaczego? Samochód nie był jednak zapar-kowany na Okęciu? Dlaczego pozostawiła samochód nie docierając nim na Okęcie?  
 43. Spośród nielicznych relacji rodzin dotyczących wyjść bliskich z do- mu udających się na Okęcie jedna dotyczy aktora Janusza Zakrzeńskie go. Miał wyjść z domu po czwartej (z osiedla Pod Skocznią). Dlaczego ta pora była tak wczesna?
Z  tych  nielicznych relacji można stworzyć obraz że członkowie delega- cji udawali się na lotnisko Okęcie w nocy. Koresponduje z tym relacja A. Klarkowskiego, który  twierdzi że przybył na lotnisko o 6.10, a generali- cja była już tam dużo wcześniej.
Dlaczego członkowie delegacji udawali się na lotnisko pod osłoną no- cy?
 44. Czy skoro Janusz Zakrzeński  wyszedł z domu po czwartej (czy nale- ży rozumieć że do samochodu podstawionego przez organizatorów wylo tu?) nie należy sądzić że była to pora obowiązująca dla członków dele- gacji?  Można  się  spodziewać iż była ona jednakowa dla wszystkich, a przynajmniej dla „cywilów” i została przekazana przez organizatorów wylotu.
 45. Kto powiadamiał członków delegacji o czasie wyjazdu z miejsca za- mieszkania i jak uzasadniał wczesną porę? Jaka była podawana człon- kom delegacji spodziewana godzina wylotu?
 46. Jak wiadomo między godziną czwartą i piątą rano, zwłaszcza porą zimową,  jesienną  i  wczesnowiosenną  przemieszczanie  się po Warsza- wie i innych dużych miastach jest istotnie ułatwione w porównaniu do późniejszych godzin. Można zatem sądzić że niektórzy członkowie dele gacji znaleźli się na Okęciu znacznie przed piątą.
Dlaczego nie widzieli ich dziennikarze, którzy odlecieli o godzinie pią- tej? A jeśli widzieli dlaczego nie możemy nigdzie znaleźć ich relacji na ten temat?
Jeśli choćby niektórzy członkowie delegacji przybyli przed piątą, a na- wet niedługo po czwartej, wpół do piątej. Dlaczego nie ma o tym wzmia nek w relacjach dziennikarzy.
Dziennikarze byli zawiedzeni iż nie przeprowadzą wywiadów z osoba- mi z którymi na co dzień nie mają kontaktu. Dlaczego zatem nie robili wywiadów z członkami delegacji, którzy już byli na Okęciu?  Jeśli zaś robili dlaczego o tym nie informują opinii publicznej i nie przedstawia ją wywiadów?
Czy można sądzić że wszyscy członkowie delegacji, opuszczający domy o  godzinie  czwartej (po czwartej), jechali  znacznie  dłużej  na lotnisko niż ma to miejsce w czasie większego ruchu i w konsekwencji byli po pią tej? Jeśli taka sytuacja miała miejsce, jak ją wytłumaczyć?
O  relacjach  osób  odwożących  członków  delegacji  na  lotnisko nic nie wiadomo?  Czy takowe istnieją? Jeśli nie to dlaczego? Jeśli istnieją dla- czego nie są udostępnione opinii publicznej?
 47. Jak wyglądała podróż członków delegacji spoza Warszawy (oprócz wzmiankowanej podróży Joanny Agackiej Indeckiej).
Czy (którzy z nich?) przyjechali do Warszawy w przeddzień? Gdzie no- cowali w Warszawie? Czy w jednym miejscu zapewnionym przez „orga- nizatorów wylotu, czy w różnych miejscach?
 48. Czy  rodziny  członków  delegacji  otrzymywały  od nich esemesy po starcie samolotu informujące że samolot wystartował?
Nie wiadomo nic o żadnym takim esemesie. Czy możliwe jest że żaden z członków  delegacji nie wysłał takiego esemesa? Jeśli tak, dlaczego  od- było  się  wbrew zwyczajowi gdzie zwykle pasażerowie po czasie startu informują bliskich za pomocą sms o bezpiecznym znalezieniu się w po- wietrzu (i analogicznie po wylądowaniu).
Nas, analityków Zbrodni, nie  interesują  smaczki  obyczajowe , ani  tym bardziej  ich  ujawnianie. Ale  dawanie  patriotycznych  wywiadów   kochance męża może zdziwić, a wskazuje m. inn. na chęć ukrycia prawdy o tym, skąd i o  której  mąż  pojechał  rankiem  10 kwietnia. Ewentualnie, kto go ostatni wi- dział i gdzie?
A to jest ważne dla indywidualnych i statystycznych badań Ostatnich Godzin Ofiar.
Część Rodzin skupia swą aktywność na wypowiedziach w Brukseli, obje- żdżaniu  Polonii w USA, występowaniu w akademiach ku czci czy otwieraniu Izb Pamięci.
Tam grzmią w obronie tych skrawków prawdy, których „strażnicy Umo- wy” bronić im pozwalają. Przy okazji, sądzę, że bez swej wiedzy czy świadomej współpracy, utrwalają u słuchaczy fałszywą, tj. nieudowadnialną wersję wyda rzeń.
Na stronie „Pomnik smoleński ciągle wisi zdjęcie z  „odlotu Prezyden- ta”. Wielu analityków wykazało, że jest to fotomontaż ze zdjęciami z innego dnia, z innej pory dnia.
Szefowa tego portalu nie tylko nie usunęła tej fałszywki, ale swoim (ściś lej –męża) nazwiskiem zakrywa tożsamość  agenta (lub pożytecznego idioty) , który jej to zdjęcie udostępnił.
Te zdjęcia KŁAMIĄ poczciwym ludziom, wchodzącym na tę stronę w dobrej wierze!
Rodzina Wojciecha Seweryna, rzeźbiarza  z Chicago przesłała, podobno otrzymaną skądś, a wyjętą podobno z telefonu pana Seweryna „zdjęcia Prezy denta w samolocie do Smoleńska”. 
Wykazano  w  wielu  analizach, że  jest to prymitywna fałszywka. Znów – rodzina nie ujawniła, kto im to podrzucił.
A mielibyśmy ujawnionych, czyli obezwładnionych, choć dwóch (z wie- lu działających) oszustów.
Czy trzeba zapytać – za ile? Czy  wystarczy  tłumaczyć naiwnością  i ku- rzym strachem?
Ten  tekst  jest  kolejną próbą uświadomienia świadkom, jak ich milcze- nie czy zakłamanie szkodzi ich pomordowanym Bliskim. Bo ci ostatni wiedzą (nie muszą już wierzyć), że Prawda jest najważniejsza.
Mirosław Dakowski

Neoprl - przypadek beznadziejny. Lekarze.

ZAMIAST WSTĘPU.

Sytuacja nie pozostawia ŻADNYCH wątpliwości u nikogo, kto korzystał z opieki medycznej poza Polską.
To Pan jest w swoim opisie bliski prawdzie, nie szanowny doktorek.

Zastanawia mnie od dawna to dobre samopoczucie lekarzy, to ich przekonanie, że są tak dobrymi specjalstami, a ich usługa tak cenna i bez skazy. To przekonanie istnieje naprawdę(!),  lecz jedynie ich samopoczucie zasługuje na ocenę 10/10. Wiem o nim z całą pewnością, znam prywatnie całe tabuny lekarzy.
Sądzę, skracając moją diagnozę do niezbędnego minimum, że ich wątpliwości wynikają również z braku tła. Oni nie wiedzą, jak to powinno wyglądać i z czym ma do czynienia pacjent poza krajem.
Nie mają też pojęcia, ile to kosztuje (rówież - poza krajem). Powiem jedynie, że lekarz niefunkcyjny (nie będący np. ordynatorem), zatrudniony na szpitalnym etacie w - na przykład Niemczech - zarabia nieźle, lecz z zasady znacząco mniej(!) niż dwukrotność dochodów swoich ubezpieczonych. Podkreślę: rzeczywistych dochodów, nie tych, którymi epatuje GUS jako tzw. średnią krajową (polecam moją notkę na ten temat); faktyczne zarobki w POlsce powiatowej to dziś ok. 1.600 złotych.

Dodajmy jeszcze, że poza POlską lekarz odpowiada za swoje działania. W POlsce natomiast okazuje się, że zaszycie pacjentowi chusty w komorze serca nie wpływa negatywnie na jego zdrowie! A w każdym razie nie ma lekarza odważnego zeznać prawdziwie przed sądem przeciw innemu lekarzowi. Temat sądów dziś pominę.

Krótko i węzłowato: Zorganizowana grupa tzw. lekarzy uprawia przy użyciu organów państwa (ZUS) proceder kwalifikowanych wymuszeń, markując w szerokiej skali wykonywanie jakichś świadczeń wzajemnych, które de facto stanowią iluzję.
Są wyjątki? Są.
Wyjątki.

Pozdrawiam
_____________________________________________________________

Irytująca diagnoza polskich pacjentów

SEE
Publicyści, dziennikarze, blogerzy, politycy - często, bez refleksji i zastanowienia jak mantrę powtarzają słowa o katastrofalnej sytuacji w polskiej służbie zdrowia. Sam należę do tej grupy, pamiętając bardzo dobrze zmagania moich rodziców, osobiste wycieczki i użeranie się z kolejkami, brakiem profesjonalizmu, kultury osobistej. Rozgorzała dziś ciekawa dyskusja, którą rozpoczął intrygującym i sprawnym wpisem lekarz chirurg (tak się przedstawia, nie mam zamiaru weryfikować, nie o to tu chodzi wszak), który zwrócił uwagę na inny aspekt sprawy - nieodpowiedzialnych, leniwych pacjentów, szafujących swoim zdrowiem. Tekst można znaleźć tutajhttp://naszeblogi.pl/45406-obcinalem-ludziom-nogi, ja zwróciłem uwagę na jeden z komentarzy autora, w którym wprost potwierdza moje zastrzeżenia - "Ja wcale nie sugeruję, że część winy za zaistniałą sytuację ponoszą pacjenci. Ja tak wprost twierdzę! Tak z całą pewnością jest!".

System zdrowia w Polsce jest wg lekarza niedoskonały, ale za te pieniądze które mamy, jest nieźle. Lekarze są wyrozumiali, empatyczni, profesjonalni. Właściwie można rzec, że pacjenci zamieszkujący w innych krajach (jak UK, Włochy, Irlandia) często z okrzykiem przerażenia wracają do kraju prosząc o opiekę stomatologiczną czy ginekologiczną. Więc chciałem się grzecznie zapytać, czy ja naprawdę miałem tak wyjątkowego pecha w moim polskim miejscu zamieszkania, moi najbliżsi, przyjaciele, znajomi - mają go nadal, czy faktycznie mimo powierzchownych błędów, polskie placówki medyczne to Leśna Góra, a krytyka polskich lekarzy, służby zdrowia, jest po prostu wdzięcznym, podtrzymywanym przez dziennikarzy tematem? Jakie są wasze doświadczenia, opinie?

Nie twierdzę, że nie ma pacjentów nieodpowiedzialnych, igrających własnym zdrowiem, szafujących życiem. Radzę się jednak zastanowić, na ile zjawisko to jest bezpośrednim przełożeniem pracy polskich lekarzy oraz funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej, na ile wynika z lenistwa i głupoty. W Polsce bałem się szpitali jak diabeł święconej wody a lekarza unikałem jak Kamiński politycznej lojalności. Każda wizyta to batalia wymagająca wiedzy, przygotowania, cierpliwości, czasu. Drobny zabieg wykonany przy miejscowym znieczuleniu podczas wizyty prywatnej, przez lekarza w publicznej placówce został uznany jako klasyfikujący się do interwencji chirurgicznej przy pełnej narkozie. Postawiła się moja dzielna Mama, rodzice - którzy całe moje i siostry dzieciństwo toczyli nieustającą walkę, o dostęp, zrozumienie, wyjaśnienie, pomoc. 

Leczę się tu, w UK, z tej nieufności. O, nie jest wcale idealnie, takie rzeczy tylko w bajkach.Gdzie w grę wchodzi czynnik ludzki, jest zawsze miejsce na niekompetencję, błędy, strach. Zwłaszcza, gdy chodzi o zdrowie i ludzkie życie. Ale albo życie rekompensuje mi ten pech, o którym wspomniałem wcześniej, albo jest tu mimo wszystko troszkę... inaczej. Przychodnia, w pełni wyposażona, z rzetelną, sprawną pomocą. Wizyty poranne tylko dla potrzebujących szybkiej pomocy, szansa na dłuższą rozmowę przy umówionych wcześniej wizytach popołudniowych. Udostępniany za darmo sprzęt do monitorowania zdrowia (wyleczono mnie w końcu z nadciśnienia, klasyczny przykład kompleksu białego fartucha), elektroniczna rejestracja (jak ktoś chce, może dalej osobiście). Dochodzi do sytuacji groteskowych, w których moja znajoma rozważa zmianę przychodni, ponieważ z chorym dzieckiem wybrała się rano do lekarza, wcześniej 15 minut specjalnie, żeby było szybko, a tu już ludzie czekali i była dopiero 4 w kolejce! Musiała czekać tak długo! Skandal...

Żona mojego szefa dostrzegła u siebie podejrzanie wyglądający pieprzyk. Lekarz rodzinny namówił ją (a jest uparta jak osioł i bardzo mało odpowiedzialna w kwestii dbania o własne zdrowie) na szybką wizytę u specjalisty. Miał rację, zmiana nowotworowa. Sprawę załatwiono w dwa tygodnie, dostosowano się ponadto na jej prośbę do grafiku jej pracy. Wszystko w ramach publicznej opieki zdrowotnej.

Opieka kobiet w ciąży... No cóż, tu sprawa jest dwuznaczna. Autor tekstu, który stał się inspiracją do moich wypocin, zaznacza wyraźnie w próbie polemiki - jego żona jest ginekologiem, w Polsce opieka nad ciężarnymi jest o niebo lepsza. Nie znam statystyk, wiem, że na forach pojawiają się głosy krytyczne. Wiem, ponieważ bałem się tego ogromnie, sprawdzałem zatem, szukałem, pytałem. Tak, moja żona jest w 28 tygodniu ciąży. Nie wiem, może znowu mamy farta - ale nie mamy najmniejszych powodów do jakichkolwiek zastrzeżeń. Sprawna, profesjonalna opieka. Rozmowa o wszelkich wątpliwościach. Regularny kontakt dostosowany do naszych potrzeb (jeśli wszystko jest pod kontrolą wizyty nie są częste, gdy uznamy inaczej lub dostrzeżemy przesłanki do obaw - natychmiastowa pomoc). Badania, USG, wstępne ustalenia dotyczące samego porodu (moja żona ma zdecydować, gdzie, jak go sobie wyobraża, mamy zagwarantowany indywidualny pokój w szpitalu). Jeśli kobieta zechce, może decydować się na poród domowy, w basenie itp. Cała gama środków przeciwbólowych. Darmowa opieka stomatologiczna, darmowe leki (tak a propos, leki na receptę mają w UK stałą cenę, można także ustalić sobie abonament, przysługuje oczywiście szereg zniżek).

Ogromnym minusem jest bardzo późny start w opiece nad ciężarną, co wiele z kobiet może faktycznie przerażać i jest uzasadnionym powodem do obaw. No cóż, cywilizacja zachodnia widocznie uznaje, że do 12 tygodnia ciąży nie ma się co wcale za bardzo starać... Jak napisałem, nie zamierzam gloryfikować rzeczywistości, w której funkcjonuję, to nie bajka. To ciężka praca z rzeczywistymi problemami, z którymi ja i moja żona musimy się codziennie zmagać. Ale państwo wychodzi mi naprzeciw, pomaga, lekarze, z którymi się kontaktuję traktują mnie profesjonalnie i uprzejmie. Wszystko w ramach obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego.

W Polsce jest lepiej, powiada lekarz. Ciężarnym udziela pomocy jego żona, ginekolog. Za darmo, że się tak nieuprzejmie zapytam? Chciałem się dowiedzieć, nie znam wszak statystyk - czy wśród czytelników znajdzie się jedna pani (lub jej małżonek), która podczas ciąży nie musiała choć raz skorzystać z prywatnej wizyty ginekologicznej. Za lekko licząc stówkę, od tego się chyba teraz taryfa u polskich specjalistów zaczyna?

Nie wyliczam, nie potępiam lekarzy, zasłużyli na to swoją ciężką pracą, wykształceniem zdobytym w trudzie, co więcej, pewnie wielu z nich z pocałowaniem ręki znalazłoby pracę w zachodnich szpitalach (wielu znajduje). Krew się jednak we mnie burzy, jak ktoś próbuje mi wmówić, że za te pieniądze - to empatia jest super, profesjonalizm jeszcze lepiej, a prywatne wizyty za żywą gotówkę są przejawem współczucia i rzetelności. A winę często ponoszą sami pacjenci - leniwi, biedni, brudni, głupi. Jaja ktoś sobie ze mnie robi, czy ja tak bardzo oderwany od cudnej, polskiej rzeczywistości jestem?

Raport Europejskiego Komitetu Praw Społecznych o polskiej służbie zdrowia jest miażdżący.Okres oczekiwania na wizytę u specjalisty, badania, tragikomicznie długie. Przyjmowanie pacjentów państwowo - a leczenie prywatnie staje się zjawiskiem powszechnym. Mnożą się przykłady o braku uczciwości, rzetelności, empatii.

Polską służbą zdrowia targa ciężki nowotwór, a niektórzy próbują udowadniać, że nie jest wcale tak źle, a zająć się trzeba przeziębieniem - mało odpowiedzialnymi pacjentami. Nie przysparza to mojej sympatii, zrozumienia - liczyłem w swej naiwności, nigdy publicznie nie krytykowałem lekarzy, że musi powstać wspólny front ich działania w poparciu i współudziałem pacjentów. Widzę jednak, że często to gra w której liczy się tylko pojedynczy, osobisty punkt odniesienia.

Okazuje się, że w Polsce, by móc chorować, potrzebna jest wiedza, cierpliwość, waleczność i pieniążki. A, i solidna porcja końskiego zdrowia, rzecz jasna.