WPŁATY POLSKI do EU 2014 :
17 mld 700 mln 683 tys. zł.
1 mld 492 mln / mies
piątek, 1 sierpnia 2014
Historyk Polski: P o w s t a n i e 1944
Władysław Pobóg Malinowski
Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945
tom 3, Londyn 1959-1960
Powstanie Warszawskie – cz. 2
MEMENTO:
(
) obok problemu intencji powstania istnieje niemniej ważkie zagadnienie
– potrzeby powstania i celowości jego w ówczesnych warunkach. Powstanie
zbrojne w Warszawie
potrzebne było Mikołajczykowi, bo – w jego przekonaniu – miało wzmocnić go w rozmowach ze Stalinem; u sztabowców krajowych działał jeszcze, niechybnie też przez Mikołajczyka podsycany, „argument”, że skoro Moskwa tak hałaśliwie oskarża krajowe i londyńskie władze polskie, skoro pomawia je, iż pozbawione są w kraju „sił”, „wpływów” i „znaczenia”, skoro zarzuca im „działanie dwulicowe” – w stosunku do Niemców „ciche sprzyjanie”, „bezczynność”, w najlepszym razie „powściągliwość”, w stosunku do Rosji zaś – nie tylko „nastawienie”, ale i „akcje wrogie”, to powstanie zbrojne w Warszawie, w stolicy kraju, i w skali tak wielkiej, ma „wytrącić” z rąk Moskwy jej oszczercze „argumenty”. O ile o tej rzekomej „konieczności” przeciwstawienia wrogiej propagandzie „czynu w wielkiej skali” nie myślano, a w każdym razie nie mówiono głośniej w związku i w ramach „Burzy” dotychczasowej, to teraz „konieczność” ta była najpoważniej brana w rachubę i zaciążyła, w pewnym sensie nawet przeważyła szalę w sprawie zmiany „Burzy” w okręgu warszawskim na powstanie zbrojne w Stolicy. Wszystko, co jest w człowieku rozsądkiem i poczuciem odpowiedzialności podnosić się musi gniewnie przeciwko temu absurdalnemu szaleństwu sztabowców, odpowiadających na słowną propagandę wroga czynem, który już w zarodku swoim grozić musiał nieobliczalną katastrofą narodową, a w skutkach stał się koszmarną hekatombą niepoliczonych ofiar we krwi, mogiłach, gruzach, zgliszczach! …( )
potrzebne było Mikołajczykowi, bo – w jego przekonaniu – miało wzmocnić go w rozmowach ze Stalinem; u sztabowców krajowych działał jeszcze, niechybnie też przez Mikołajczyka podsycany, „argument”, że skoro Moskwa tak hałaśliwie oskarża krajowe i londyńskie władze polskie, skoro pomawia je, iż pozbawione są w kraju „sił”, „wpływów” i „znaczenia”, skoro zarzuca im „działanie dwulicowe” – w stosunku do Niemców „ciche sprzyjanie”, „bezczynność”, w najlepszym razie „powściągliwość”, w stosunku do Rosji zaś – nie tylko „nastawienie”, ale i „akcje wrogie”, to powstanie zbrojne w Warszawie, w stolicy kraju, i w skali tak wielkiej, ma „wytrącić” z rąk Moskwy jej oszczercze „argumenty”. O ile o tej rzekomej „konieczności” przeciwstawienia wrogiej propagandzie „czynu w wielkiej skali” nie myślano, a w każdym razie nie mówiono głośniej w związku i w ramach „Burzy” dotychczasowej, to teraz „konieczność” ta była najpoważniej brana w rachubę i zaciążyła, w pewnym sensie nawet przeważyła szalę w sprawie zmiany „Burzy” w okręgu warszawskim na powstanie zbrojne w Stolicy. Wszystko, co jest w człowieku rozsądkiem i poczuciem odpowiedzialności podnosić się musi gniewnie przeciwko temu absurdalnemu szaleństwu sztabowców, odpowiadających na słowną propagandę wroga czynem, który już w zarodku swoim grozić musiał nieobliczalną katastrofą narodową, a w skutkach stał się koszmarną hekatombą niepoliczonych ofiar we krwi, mogiłach, gruzach, zgliszczach! …( )
Atak na Esplanadę. Fot. Eugeniusz Lokajski 1944
Problem pierwszy – to los Warszawy. Nie ma żadnej wątpliwości, że Warszawa była dla Hitlera miastem najbardziej znienawidzonym, niejednokrotnie też zapowiadał jej zburzenie *[(183) Zob. "Dziennik Hansa Franka", str. 137, 229, 411, 512. Frank 12. VII. 1940: "Führer postanowił, że odbudowanie Warszawy, jako stolicy polskiej, żadną miarą nie wchodzi w rachubę". 6 lutego 1944: "Führer następnie zapytał o Warszawę i zrobił uwagę, że Warszawa przyczynia mi zapewne najwięcej trosk w Gubernii Generalnej. Mogłem mu tylko powiedzieć, że Warszawa oznacza najczarniejszy punkt w Gen. Gub. Führer stwierdził, że wybór Krakowa na stolicę był absolutnie słuszny, Warszawa musi być zburzona, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność" ...]. Wykonać jednak tej groźby, w warunkach wojny zwłaszcza w okresie, gdy spadały coraz dotkliwsze ciosy w Afryce, we Włoszech, w Rosji nie mógł: trzeba się było liczyć z sytuacją, nie wywoływać w niej komplikacji, nie wydatkować energii, sił i środków, tak coraz, bardziej potrzebnych gdzie indziej *[(184)
Już w styczniu 1943 stwierdzano, iż "bardzo silne zaniepokojenie wywołały przesiedlenia na Zamojszczyźnie"; narzucało się pytanie, czy "odroczenie" sprawy wysiedleń nie byłoby "bardziej celowe"? 3 lutego 1943 "sekretarz stanu Krüger" przyzna, że "wobec zajść w powiecie zamojskim podjęcie dalszych przesiedleń jest prawie niemożliwe" i postawi wniosek, by "na razie zaniechać" tej akcji. 12 stycznia 1944 Frank stwierdzi: "Gdy się bezmyślnie i przemocą wypędza setki i tysiące chłopów polskich z ich domostw, nie należy się dziwić, że idą do lasu jako rozbójnicy" ... "można było (w zarządzaniu obszarem Polski) kierować się albo szaleństwem, albo zdrowym rozsądkiem", a ten "mówi, że teraz tylko to ma znaczenie, co służy sprawie zwycięstwa" (Zob. "Dziennik Hansa Franka" - str. 441, 481, 483, 497, 498, 509).].
Mianowany przez Hitlera w ostatnich dniach lipca dowódcą załogi w Warszawie gen. Stahel otrzymał uprawnienia bardzo szerokie, w dyspozycjach tych wszakże nie było ani cienia wzmianki o niszczeniu Warszawy; przeciwnie – upoważniano go i nawet polecano mu wyzyskać wszelkie środki dla „utrzymania spokoju publicznego, bezpieczeństwa i porządku” w Warszawie. Zwrot w takim stanowisku Niemców wywoła dopiero wybuch powstania.
Przebywający w swej Kwaterze Głównej na Mazurach Hitler odpowie na wiadomość o wybuchu furią wściekłości; zrazu zarządzi wycofanie z Warszawy wszystkich sił niemieckich, aby następnie przez masowe użycie lotnictwa „zrównać Warszawę z ziemią” i „stworzyć straszliwy przykład dla Europy”; ponieważ jednak siły niemieckie pozostały wewnątrz Warszawy, osaczone przez powstańców, Hitler i Himmler wydadzą rozkazy zorganizowania odsieczy i stłumienia powstania za wszelką cenę, drakońskimi, bezwzględnymi metodami: „Nie wolno brać jeńców”, „należy każdego mieszkańca Warszawy zabić”, kobiet i dzieci nie wyłączając.
Zadanie to powierzono sprowadzonej pośpiesznie z Margrabowej brygadzie Dirlewangera oraz wybranym częściom przebywającej czasowo na Śląsku brygady Kamińskiego *[(188) Dirlewanger Oskar, weterynarz z zawodu, uczestnik wojny domowej w Hiszpanii; "brygada" jego, rzucona na powstańczą Warszawę, składała się wg Bacha z "kryminalistów", "zawodowych przestępców", "morderców", werbowanych w niemieckich obozach koncentracyjnych ("rehabilitacja" przez udział w wojnie). Dirlewanger, wg Bacha, "osobiście nieustraszony i dzielny ... nałogowy pijak i łgarz ... cieszył się nieograniczonymi względami u Hitlera i Himmlera".
Mieczysław Kamiński, syn Polaka i Niemki, urodzony w Poznaniu w 1896, po pierwszej wojnie światowej "zawędrował do Leningradu", w r. 1941 był sowieckim kapitanem rezerwy; wg jednych świadectw - w trakcie walk w rejonie Orła dostał się do niewoli niemieckiej, wg innych - w rejonie Briańska, bezpośrednio po wkroczeniu Niemców, za cichą ich zgodą, stworzył lokalne "państewko" z własnym "zarządem" i własną "armią". Gdy pod naciskiem ofensywy sowieckiej Niemcy zaczęli się cofać - Kamiński przeszedł do rejonu Lepią, walczył tam z partyzantami. Na wiosnę miał odejść na Węgry, został jednak zatrzymany na Śląsku. W tłumieniu powstania warszawskiego "brygada" jego w okrucieństwach, rabunkach, gwałtach prześcignęła nawet bandytów Dirlewangera - zob. "Zburzenie Warszawy", zeznania v. dem Bacha i E. Rode, zob. też relację v. dem Bacha z r. 1947 w organie "Instytutu Pamięci Narodowej": "Dzieje Najnowsze", tom pierwszy, zeszyt 2-gi z r. 1947.
Trzecim nieludzkim zbrodniarzem był Heinz Reinefahrt, adwokat z zawodu, przybyły do Warszawy na czele oddziałów policji z Poznania; dowodził "grupą" na Woli, Starym Mieście i Powiślu, popełniając takie zbrodnie, jak mordowanie i palenie żywcem rannych i chorych w szpitalach powstańczych.].
Nie ma więc żadnej wątpliwości, że nierozumna i fatalna decyzja powstańcza rozpętała furię niemiecką i na pastwę jej oddała Warszawę. Za porwanie się do walki, która w warunkach chwili była bezsensem politycznym, a militarnie – szaleństwem wręcz zbrodniczym, płacono nie tylko zagładą wielkiego miasta z bezcennymi w nim skarbami dorobku pokoleń *[(189) Jakżeż tragicznie brzmi meldunek T. Wardejn-Zagórskiego z 16. VIII.: "Zawodowi wojskowi doprowadzili nas do kompromitacji i klęski, bardziej dotkliwej w skutkach, niż rok 1939, bo ... bezcenne skarby kultury przepadają bezpowrotnie. Stare Miasto jest tak zbębnione artyl(erią) i minami, że z archit(ektury) jego pozostaną gruzy" ... "gdy o tym mówiłem dowódcy - śmiał się, że są sprawy ważniejsze" ...] – płacono nie tylko wspaniałą krwią młodzieży, rzucanej z gołymi rękami na ziejące ogniem bunkry i czołgi, milionową ludność miasta skazywano nie tylko na bezmierne i bezprzykładne cierpienia, na mękę pod bombami lotniczymi i wyjącymi minami, w ogniu i dymie pożarów, w głodzie i chłodzie w piwnicach pod stosami gruzów; ludność w dzielnicach, pozostających w ręku Niemców, skazywano na ich bestialskie okrucieństwo *[(190)
Ludność ginęła nie tylko wskutek bombardowań (znany pisarz J. Kaden-Bandrowski, działacze polityczni J. Piasecki, Z. Hempel). Piechota niemiecka w natarciach tworzyła dla siebie osłonę z ludzi, przywiązanych do drabin i tak gnanych na barykady powstańcze. Jako osłony takiej używano nawet kobiet i dzieci. Pod taką samą "osłoną" posuwały się czołgi. Podpalano szpitale, mordowano chorych, rannych, lekarzy i sanitariuszki. W wielu wypadkach nie pozwalano mieszkańcom opuszczać płonących domów, w innych - spędzano do piwnic i mordowano przez rzucanie z ulicy przez okienka granatów ręcznych. Liczne były wypadki gwałcenia kobiet, mordowania dziewcząt po gwałcie. Grabieże, plądrowania mieszkań połączone były z mordowaniem właścicieli (np. znany aktor M. Maszyński bestialsko zamordowany wraz u żoną i siostrami). W wielu wypadkach wywlekano ludzi z mieszkań i rozstrzeliwano na podwórzach czy na ulicy (na N. Zjeździe np. z domu profesorów - 16 mężczyzn, m. in. J. Raf acz, A. Tretiak). Bór-Komorowski pisze: "Dowódcy lokalni, raportując o tych okropnościach, prosili o wolną rękę w stosowaniu represji.. Nie zgodziłem się . . . chciałem, by Niemcy wiedzieli, że mają do czynienia z regularnym wojskiem ... żądając praw kombatantów, uważałem, że muszę przestrzegać tych samych praw w stosunku do nieprzyjaciela, nawet kiedy on tego nie czyni" ... T. Wardejn-Zagórski jednak w meldunku v 4. VIII. stwierdzał, że na wniosek Rzepeckiego, by w reakcji na okrucieństwa niemieckie dowódca Warszawy miał "wolną rękę" i by "uregulował to wedle swego punktu widzenia" - Bór-Komorowski odparł: "Niechaj robią to samo". Na uwagę, że powstańcy nie mają w ręku cywilnych Niemców, "a z jeńcami wojennymi nie wolno nam tego robić" - Bór-Komorowski odrzekł, że "możemy to robić" z Volksdeutschami i Reichsdeutschami. Represji jednak nie zastosowano; samosądy zdarzały się rzadko. Schwytanych zbrodniarzy niemieckich skazywały polskie sądy wojenne.] – nie było sił i środków na interwencję i osłonę tej ludności przed rozpasaniem żołdactwa, a nie zabraknie w dziejach powstania i takiej czarnej karty, jak pozostawianie ofiarnie współdziałającej w walce, znękanej i zrozpaczonej ludności na pastwę Niemców w dzielnicach, opuszczanych po krótszej czy dłuższej obronie *[(191)
Na Woli np. w piątym dniu powstania Niemcy na opanowanym obszarze, wzniecając pożary, dokonają potwornej rzezi ludności - Borkiewicz, może nieco przesadnie, ustala ilość tych ofiar tu na 38,000. O Starym Mieście zob. niżej.]. Nie wystarczy tu stwierdzenie, że dowództwo powstańcze w wytworzonej sytuacji bojowej było wobec gwałtów i zbrodni niemieckich bezradne i bezsilne; siły niemieckie, mimo strat w walce, wzrastały stale *[(192) Zob. wyżej, przypis 162. Stan sił niemieckich był różny w poszczególnych fazach powstania. Ściśle ustalić to trudno. Wg "O. de B." korpusu von dem Bacha siły jego 20. VIII. - 21,282 ludzi; wg wyciągów z "O. de B." 9-ej armii siły, walczące z powstaniem, w dniu 1. X. - 15,749. Siły von dem Bacha największe ok. 20. VIII. - 329 oficerów i 23,974 szeregowych. Von Vormann w raporcie z 18. IX. "siłę bojową" oddziałów niemieckich w Warszawie oceniał na 25,000 ludzi. Cyfrę tę, może z niewielką poprawką in minus, przyjąć chyba można za przeciętną w stanie ilościowym.
Po wliczeniu strat przypuszczać można, iż przez szeregi niemieckie w Warszawie przeszło ok. 45,000 ludzi. Straty niemieckie, wg relacji von dem Bacha (pisanej po wojnie, w więzieniu, ze zrozumiałą tendencją do przemilczeń wzgl. przejaskrawień): 26,000 ludzi, w tym 9,000 poległych, 7,000 zaginionych, 10,000 rannych, ale raport von Vormanna mówi, że w czasie od 1. VIII. do 16. IX. Niemcy mieli w Warszawie "9,000 zabitych i rannych"; wg meldunków von dem Bacha i von Vormanna straty w okresie od 1. do 28. VIII. - 3, 861 (w tym poległych oficerów 28, szeregowych 629) - w okresie od 29. VIII. do 16. IX. - 5091. Wykazu strat za 2 ostatnie tygodnie powstania nie ma.] – już w ciągu pierwszych dni powstania ściągnięto „brygadę (batalion piechoty i 5 szwadronów) kozaków” *[(193) "O. de B." v. dem Bacha z 20. VIII. wymienia pułki i bataliony "azerbejdżańskie", "wschodnio-muzułmańskie", "kozackie", "rosyjskie". Formacje te były fragmentem pędu, jaki w miarę wkraczania Niemców w głąb Rosji ogarniał ujarzmione przez nią ludy. Masy kozackie, w dobie odwrotu Niemców, spłyną na ziemie polskie; jedna z dywizji kozackich formowała się w Mławie, inne w rejonie Baranowicz i Nowogródka; część z nich przesunięto pod Zduńską Wolę, inne - wcześniej - do Jugosławii. Część oddziałów kozackich skierują Niemcy przeciw powstaniu warszawskiemu. Gen. Koestring w rozkazie z 20. X. 1944 da wyraz uznaniu dla "wzorowego męstwa" i bojowych wartości kozaków w ich walce z powstaniem.
Udział Ukraińców w tłumieniu powstania i w bestialstwach wobec ludności wymaga jeszcze badań. Ukraińcy (Ortynskij i Lewickij w paryskiej "Kulturze" nr. 56 i 61/1952) dowodzą, że ani "ukraińska dywizja", ani "legion ukraiński" nie brały udziału w tych zbrodniach, że ludność Warszawy niesłusznie uważała za Ukraińców nawet bandytów Kamińskiego. Być może. Ale: w składzie sił niemieckich, w "Sicherheitspolizei" mjr. Hahna, w al. Róż i al. Szucha, np. była "kompania Ukraińców" w sile ok. 150 ludzi.], pociąg pancerny, dwubaonowy pułk grenadierów (przewieziony samochodami z Zegrza na Pragę), trzybatalionowy poznański pułk ochronny, 16 kompanii policji z Poznania oraz kombinowany batalion z Wehrmachtu i SS. Trudno orzec, w jakim stopniu pozawarszawskie siły AK mogły napływ tych odsieczowych posiłków zatrzymać, czy bodaj utrudnić im dojazd do Warszawy; faktem jednak bezspornym jest, że zespoły odsieczowe, od 400 do 2.000 ludzi, napływały przez tereny okręgów AK i przez rejony podwarszawskie bez żadnych przeszkód ze strony polskiej, choć rozkazy wydane nie pozostawiały – zdaje się – miejsca na wątpliwość, kto, gdzie i co ma robić *[(194)
Gen. Chruściel w broszurze swej (str. 619): "Dla zachodniej części powiatu warszawskiego rozkaz mój nakazywał opuszczenie przez oddziały miejscowości i działania zaczepne na słabsze oddziały i komunikacyjne połączenia Niemców"... W liście do mnie z 12. XII. 1958 pisał: "Okręg warszawski był otoczony przez podokręgi, które miały pomagać, a nie pomogły" ... W liście z 26. XII. 1958: "Na podokręg północny nie liczyłem nigdy ... jego dowódca nie miał energii i nie zorganizował sobie podokręgu na tyle, by był w stanie pomagać ... przez jego teren przejechała z Suwałk brygada Dirlewangera w dn. 2-4 sierpnia (Ciechanów-Wyszogród) bez przeszkód" ...], nie brakuje wszakże stwierdzeń i dowodów, że np. najbliższe Warszawy zgrupowania leśne miały możność skutecznego działania na główne szlaki komunikacyjne, ale „nie otrzymały żadnych rozkazów”, dowodzący zaś podokręgiem skierniewickim ppłk. Jachieć („Roman”) miał otrzymać polecenie: wzmóc akcję partyzancką na liniach dobiegowych i starać się doprowadzić do Stolicy żywność i broń, ale uznał, że nie ma warunków na wykonanie tego zadania *[(195) Zob. u Borkiewicza ("Powstanie warszawskie", str. 139), "Polskie Siły Zbrojne, t. 3-ci, AK", str. 631-632.
Gen. Chruściel w liście do mnie z 26. XII. 1958: "Skierniewice były dla Warszawy o znaczeniu podstawowym. Mogły udaremnić transporty drogowe i kolejowe, np. z Poznania i Śląska 2-4 sierpnia; te dni były dla Warszawy najważniejsze" . . . "Później, i to przez cały okres walk, podokręg (skierniewicki) mógł w działaniach partyzanckich uderzać na niemieckie połączenia z Warszawą wzdłuż arterii wyprowadzających na Wolę, Ochotę i Mokotów. Ppłk Jachieć był niechętny walce w Warszawie. Nie potrafię określić granicy między niechęcią a faktem braku przygotowań" . . . "Łaszcz (gen. A. Skroczyński, komendant obszaru warszawskiego) siedział w Warszawie i mimo ponagleń ze strony płk. "Filipa" (Szostaka) nie ruszył palcem! Robiło to na mnie przykre wrażenie, wreszcie przestałem na nich liczyć. Teraz zaś, gdy się ich (podokręgi) pozostawia w zupełnym spokoju, a nas bezlitośnie krytykuje, odczuwam to jako wielką niesprawiedliwość"...].
Stwierdzenia nie mniej ważkie wyrastają w wyniku badania spraw, które w ramach problemu powstania można by nazwać „zagadnieniem Rosji”.
Przede wszystkim: jak wyglądała sytuacja na froncie niemiecko-sowieckim, gdy zapadała decyzja powstańcza? Cały wschodni brzeg Wisły, od ujścia Sanu do Otwocka pod Warszawą był obsadzony już przez Rosjan – siły sowieckie sforsowały tu Wisłę i stworzyły na jej zachodnim brzegu dwa przedmościa: jedno pod Magnuszewem (kierunek na Garwolin-Warkę) i drugie na południe od Puław, pod Janowcem (kierunek na Radom).
Odcinek od Dęblina do Puław obsadziły formacje Berlinga (trzy dywizje z silną artylerią) z zadaniem nie tylko „umacniania się” na prawym brzegu Wisły, ale też sforsowania jej i uchwycenia dodatkowych przyczółków na lewym jej brzegu. Równocześnie inne silne kolumny rosyjskie wdarły się na przedmoście warszawskie Niemców, zadały poważne straty 73-ej dywizji, odrzucając część jej w rejonie Jeziorny-Józefowa na lewy brzeg Wisły, i zajmowały Otwock, Okuniew, Wołomin, podchodziły pod Radzymin; siły Zacharowa z 2-go frontu białoruskiego posuwały się wolniej, zdobyły już jednak Białystok i zbliżały się do Ostrołęki.
Sytuacja Niemców nad środkową Wisłą była istotnie bardzo ciężka *[(197) Zob. w tym rozdziale przypisy: 81 i 122.] – rozkaz Hitlera jednak wymagał od nich obrony i utrzymania tej linii za wszelką cenę; toteż w ostatnim tygodniu lipca zdobyli się na poważny wysiłek organizacyjny, ściągnęli pośpiesznie pomoc skąd się tylko dało, tak, że na przełomie lipca i sierpnia mogli przeciwstawić oddziałom rosyjskim siły dwóch armii – 9-ej von Vormanna i 2-ej, skupionej nad dolnym Bugiem, w poprzednich walkach nadszarpniętej, ale zachowującej zdolność bojową; zdołali też Niemcy skupić tu aż 5 dywizji pancernych („Herman Goering”, 4-tą i 19-tą oraz tworzące „IV korpus pancerny” dywizje „Wiking” i „Totenkopf”) i – wyzyskując lukę między czołowymi oddziałami sił Rokossowskiego a spóźnionymi w posuwaniu się siłami Zacharowa – podjęli operację zaczepną w rejonie Wyszków-Radzymin-Wołomin; wysunięte ku Warszawie kolumny rosyjskie, jakkolwiek poważne (3-ci korpus pancerny z częścią korpusu kawalerii gwardii) były tylko strażą przednią sił głównych Rokossowskiego, toteż nie wytrzymały uderzenia niemieckiego i musiały – po stratach – cofnąć się spod Warszawy, nieznacznie zresztą. Wynik tej pancernej bitwy już w trzecim jej dniu przechylił się wyraźnie na stronę Niemców, tak, że już 4 sierpnia Niemcy mogli przerzucić stąd, poprzez powstańczą Warszawę i Grójec, pod Warkę dywizję „Herman Goering” i 19-tą pancerną, wzmocnić nimi działającą tu 17-tą oraz świeżo tu skierowaną 45-tą dywizję grenadierów, i tą droga, opanować sytuację w rejonie Magnuszewa.
Analizując tę sytuację, można stwierdzić, iż nie brakowało w niej podstaw niemal dla pewności, że zdobycie Warszawy było jednym z głównych celów lipcowej ofensywy rosyjskiej. Przemawiało za tym nie tylko wdarcie się sił pancernych Rokossowskiego na północno-wschodnie przedpole Warszawy, ale i opanowanie przez nie przyczółka pod Magnuszewem z zapowiadającym się stąd ruchem oskrzydlającym od południowego wschodu; zdobycie Warszawy, jako węzła komunikacyjnego (trzy linie kolejowe i trzy wielkie drogi kołowe) dawałoby armii rosyjskiej bardzo dogodną podstawę wyjściową dla następnej ofensywy w kierunku Rzeszy; zdobycie Warszawy, jako stolicy Polski, mieć mogłoby dla Moskwy również niemałe znaczenie polityczne; nagłe pojawienie się formacji Berlinga w pierwszej linii frontu, na odcinku między Dęblinem a Puławami, było wraz z radiowymi apelami – jakby zapowiedzią „tryumfalnego” ich wkroczenia do Stolicy; w ślad za nimi przybył by oczywiście i chełmsko-lubelski „Komitet Wyzwolenia” *[(198)
Stalin w rozmowie z Mikołajczykiem 9. VIII. stwierdzi, iż "liczył się pierwotnie z wkroczeniem wojsk sowieckich do Warszawy 6 sierpnia" ale "przeszkodził temu kontratak niemiecki" w rejonie Wyszków-Radzymin, zaś "oskrzydlający manewr poprzez Wisłę w rejonie Pilicy, początkowo zapowiadający się bardzo dobrze, został również opóźniony przez dwie czołgowe dywizje niemieckie" ... Zob. przypis 147 oraz niżej przypis 233.].
Supozycje takie i dziś także uznać trzeba za całkowicie trafne; obok nich wszakże wyrasta ciężki błąd, popełniony przez Podziemie w ocenie sił i możliwości stron walczących – przeceniano rosyjskie, niedoceniano niemieckich. W Komendzie Głównej AK górowały decydująco już poprzednio przez Bora wyrażane nadzieje, że Niemcy nie są już w stanie „przeciwstawić się skutecznie” naporowi rosyjskiemu; „zachowaną zdolność bojową” widziano tylko u skupionej nad dolnym Bugiem 2-ej armii, lekceważono ostrzeżenia przed możliwościami świeżych dywizji ściąganych i koncentrowanych w okolicy Warszawy, a te właśnie posiłki, nie zaś armia 2-ga odegrają główną rolę w odepchnięciu spod Warszawy wysuniętych ku niej kolumn Rokossowskiego.
Wśród mglistych i niepewnych wiadomości o sytuacji na froncie w rejonie Warki oczekiwano wprawdzie rosyjskiego „ruchu oskrzydlającego” ku Warszawie od południowego wschodu, na lewym brzegu Wisły, ale widocznie nie zdawano sobie sprawy, że Rokossowskij kieruje główny swój wysiłek raczej na Pilicę, niż na Pragę i – zapewne przez reminiscencje historyczne – spodziewano się, iż Rokossowskij powtarza manewr raczej Tuhaczewskiego z r. 1920, niż Paskiewicza z r. 1831; nie rozeznano też charakteru bitwy pancernej w rej. Wyszków-Radzymin-Wołomin; nie byłoby omyłki w supozycji, że Niemcy rzucili do tej bitwy maximum zebranych i rozporządzalnych na tym froncie sił, błąd popełniony jednak tkwił w przesadnej ocenie sił i możliwości rosyjskich na przedpolu Warszawy w tych dniach.
Tak czy inaczej – trzy stwierdzenia narzucają się tu nieodparcie; przede wszystkim – decyzja walki w Warszawie o Warszawę, powzięta we mgle sytuacyjnej, nie miała tych podstaw, jakie dla niej, w tej mgle i w atmosferze podniecenia, widziano; przy tym decyzja zapadła nagle, na skutek alarmistycznego, a niezgodnego z rzeczywistością meldunku Chruściela o pojawieniu się czołgów rosyjskich na Pradze *[(199) Zob. przypisy: 85b, 119-123, 127, 132. Zob. przebieg odpraw w Komendzie Głównej 26-31 lipca, oraz przypisy: 148 i 150.] – nie była wiec wynikiem spokojnej, rzeczowej kalkulacji, ale tylko nieprzemyślanym odruchem, wyrazem rozgorączkowanej i nerwowej atmosfery w sztabie; uderza w ogóle brak w sztabie postaci, która swoją zdecydowaną wolą mogłaby zapanować nad chaosem sprzecznych zdań i dążeń; ujarzmić tę sprzeczność, narzucić jej i utrzymać swoją decyzję, przeciwstawić się stanowczo alarmistycznym meldunkom, a nie poddawać się im i nie przyjmować ich za podstawę dla fatalnej decyzji, bez zbadania i oceny ich ścisłości.
Wreszcie – jeśli zamierzano zdobyć Warszawę tuż przed wkroczeniem Rosjan, a wobec wkraczających wystąpić „w roli gospodarza”, choćby z częściowym tylko, wstępnym, rozwinięciem sieci polskiej administracji państwowej, to osiągnąć to można byłoby tylko przez nieomylny wybór najwłaściwszego momentu dla porwania się do walki. W ówczesnych warunkach, przy ograniczonych możliwościach własnego wywiadu oraz przy braku kontaktu, a więc i możności porozumienia się z dowództwem rosyjskim, dokonanie nieomylnego wyboru było niezmiernie trudne.
Zasadniczo jednak – cele, jakie sobie postawiono, można byłoby osiągnąć przez wystąpienie: albo w warunkach niewątpliwego i nieodwołalnego już odwrotu Niemców z nad linii Wisły, albo w takiej fazie bitwy, rozwijającej się na przedpolu, kiedy opór niemiecki łamałby się pod naciskiem przewagi rosyjskiej, ta zaś związana walką nie zdołałaby się oderwać od spychanych sił niemieckich i na ich karku, w niemożliwym lub bardzo trudnym do powstrzymania rozpędzie, wtoczyłaby się na Pragę i do Warszawy.
Wiemy, że w Komendzie Głównej wahano się długo, decyzję przesuwano z dnia na dzień, odwoływano zarządzoną i dokonaną koncentrację, obliczano czas potrzebny na „przyjęcie ugrupowania wyjściowego do uderzenia” oraz niezbędną ilość godzin „między opanowaniem miasta a wkroczeniem Rosjan”, – zdawano sobie sprawę ze „straszliwego niebezpieczeństwa” akcji wszczętej przedwcześnie, obawiano się jednak, by nie wystąpić „za późno” *[(200) Zob. przypisy: 128, 132-137, 139, 148, 151a oraz tekst główny.]
– i ostatecznie porwano się do walki w momencie wybranym najfatalniej:
Niemcy nie zamierzali opuszczać linii Wisły, lecz przeciwnie ściągali tu świeże dywizje; dowództwo AK, wbrew wszystkim swoim dotychczasowym planom „Burzy” i powstania, porywało się do walki z przeciwnikiem nie słabym i nie uchodzącym, lecz wzmocnionym i zdecydowanym na zawziętą obronę, co więcej – porywano się do walki w punkcie, który był dla Niemców bardzo ważnym węzłem komunikacyjnym i bazą zaopatrzenia, i jeśli nie w centrum, to w każdym razie na obszarze skupienia niemieckich sił, słabych w stosunku do nadciągających Rosjan, ale wobec oddziałów AK wyglądających na potęgę z miażdżącą przewagą środków i z możliwością szybkiego ściągnięcia dodatkowych posiłków.
Wreszcie – bitwa pancerna w rejonie Radzymina-Wołomina dała lokalny sukces Niemcom; to nie oni musieli w jej wyniku uchodzić na lewy brzeg Wisły, lecz przeciwnie – Rosjanie zostali zepchnięci z przedpola i odrzuceni spod Warszawy.
Powstanie, rozpoczynane w takich warunkach, stawało się równoznaczne ze skazywaniem się na klęskę, z wyrokiem zagłady na miasto. Co prawda, Warszawa powstańcza mogła, jak to zresztą potwierdzi późniejszy bieg zdarzeń, przeczekać w walce skutki lokalnego niepowodzenia Rosjan, wytrwać tydzień czy dwa nie tylko bez pomocy z zewnątrz, ale i bez poważniejszych ofiar, strat i zniszczeń;
z chwilą jednak wybuchu powstania wchodził decydująco w grę czynnik polityczny –
Rosjanie bowiem, na wieść o insurekcyjnym zrywie, zmienią swoje plany, wyrzekną się zamiaru zajęcia Warszawy w pierwszych dniach sierpnia, zahamują i zatrzymają swe działania nad Wisłą, by przez wyczekującą bezczynność skazać powstanie na nierówną walkę i nieuniknioną klęskę *[(201) Publicystyka i pseudohistoria - krajowo-komunistyczna wyolbrzymia znaczenie lokalnego niepowodzenia na przedpolu Warszawy, wyjaskrawia "trudności" w działaniach w rejonie Magnuszewa, wbrew oświadczeniu Stalina (zob. przypis 198) "zapewnia", iż zdobycie Warszawy ani "nie byłe celem lipcowej ofensywy radzieckiej", ani "potrzebne dowództwu radzieckiemu do podjęcia skutecznej ofensywy z linii Wisły w kierunku Odry". Nie brakuje też obszernych dowodzeń, że tyły Rokossowskiego były "zdezorganizowane" wskutek zniszczeń, dokonanych przez Niemców w odwrocie, i że "położenie armii radzieckiej" było "niekorzystne", bo Rokossowskij wdarł się "klinem na zachód", gdy "skrzydła" były w rejonie Pskowa na północy, a nad granicą rumuńską na południu, i że wobec tego posuwanie się "w głąb środkowej Polski" było "niebezpieczne". Z dowodzeń tych wynikać ma, że armia rosyjska w ciągu sierpnia "nie mogła okazać pomocy powstaniu" - zob. "analizę położenia operacyjnego" u St. Okęckiego w tomie pierwszym "Studiów i materiałów do historii sztuki wojennej", u Z. Welfelda w "Wojsk. Przeglądzie Historycznym" nr. 1/6/1958, u J. Rzepeckiego w "Wojsk. Prz. Hist." nr. 7-9/1958, u J. Kirchmayera: "Uwagi i polemiki" oraz w jego "Odpowiedzi Pobóg-Malinowskiemu" w "Nowej Kulturze" nr. 49/1958.],
Komendę Główną jednak obciążają nie tylko błędy, popełnione w ocenie sytuacji i w związanych z nią rachubach; walka powstańcza w Warszawie o Warszawę została zaimprowizowana w ostatniej chwili, decyzję zaś wszczęcia walki powzięto wbrew wszystkim dotychczasowym nie tylko planom, ale i przygotowaniom. Nagła ta zmiana jest niewątpliwie grzechem ciężkim, źródłem niemal głównym największego w dziejach Polski nieszczęścia.
Cóż tedy było grzechu tego powodem?
Do prawdy o nim torują drogę wstępną fakty bezsporne. Przede wszystkim: sztab AK, za czasów Grota-Roweckiego, i potem, już z Borem-Komorowskim na czele, włożył wiele żmudnego wysiłku w opracowywanie planów walki z Niemcami; w wyniku długotrwałych studiów i przemyśleń, przy wymianie opinii i wniosków między Komendą Główną w kraju, a Naczelnym Wodzem, jego sztabem i rządem, wyłoniły się kategorycznie obowiązujące zasady zrywu powstańczego, z podstawowym w nich warunkiem „łącznego” pojawienia się i coraz jaskrawszego narastania oznak niechybnej i bliskiej katastrofy niemieckiej, oraz takiego stanu, przede wszystkim własnych, sił i środków, by powstanie „nie mogło się nie udać”. A jednak w ciągu ostatniej dekady lipca zasady, wypracowywane w ciągu kilku lat, zostaną nagle odrzucone, decyzja powstańcza zaś zostanie powzięta wbrew tym zasadom *[(203) Bór-Komorowski, po nadmiernym optymizmie w ocenie sytuacji na froncie nie mógł nie dostrzegać zwrotu w zachowaniu się Niemców po 26 lipca - zob. rozdziale tekst i przypisy 119-122a.]. Dlaczego?
W planach „Burzy” nie przewidywano walki w miastach większych; „Burzę” wykonywano – bez zmian w jej założeniach, w miarę cofania się Niemców aż nad Wisłę. Jeszcze 22 lipca Bór-Komorowski na zwołanej odprawie wydał gen. Skroczyńskiemu, komendantowi obszaru warszawskiego, i płk. Chruścielowi, komendantowi okręgu, rozkaz wykonawczy do „Burzy” z jednoczesnym zarządzeniem stanu czujności, a więc i gotowości do powstania, zgodnie z poprzednimi planami i instrukcjami; z kolei wymienieni komendanci na zwołanych odprawach wydali rozkaz wykonawczy do „Burzy” swoim podwładnym; Bór-Komorowski jeszcze 24 lipca nie chciał przyjąć wniosku o zarządzenie „stanu pogotowia” i „przygotowań do walki w Stolicy”, nazajutrz zaś – 25 lipca – meldował o gotowości podjęcia walki o Warszawę „w każdej chwili”. W momencie więc, gdy w warszawskim obszarze i okręgu wykonywano „Burzę” wedle dawniej ustalonych zasad, w stosunku do Warszawy wprowadzono zasadniczą zmianę *[(205)
"Burza" nie przewidywała ani walki w miastach, ani działań na większą skalę; zalecała walkę ze strażami tylnymi cofających się Niemców; sił niemieckich w Stolicy i na jej przedpolu nie można uważać za "straż tylną", należało też spodziewać się, że siły te, w razie uderzenia na nie, zareagują zgoła inaczej, niż straż tylna w odwrocie na ziemiach wschodnich; przykład Wilna i Lublina powinien był być też ostrzeżeniem. Rozmiary walki, wszczętej w Warszawie, siły do tej walki rzucone, przerastały wielokrotnie wszystko, co się zmieścić mogło w ramach pojęcia "Burzy". Powstanie w Warszawie było więc sprzeczne z założeniami "Burzy", nawet - jaskrawym ich zaprzeczeniem. Twierdzenie Bora-Komorowskiego, iż w Warszawie prowadzono "bój w ramach Burzy" (zob. przypis 151a) jest wypaczaniem rzeczywistości. Gen. T. Pełczyński ("Geneza i przebieg Burzy" w lond. "Bellonie" nr. 3/1949) raczej przeczy sam sobie, pisząc raz (na str. 39), że "powstanie warszawskie jest aktem bojowym na tak wielką miarę, że stanowi pozycję samo w sobie; trudno uważać je za fragment Burzy, jakkolwiek w jej ramach się odbyło i z całością tego działania organicznie jest związane", na str. 49 zaś twierdząc, że "punktem centralnym" w fazie "czwartej" Burzy była "walka w Warszawie"... W trakcie zbierania relacji spotykałem się m. in. z powracającym twierdzeniem, że "zagadnienie instrukcji" gen. Sosnkowskiego jest "bardzo skomplikowane" - "Wypowiadał się ciągle przeciw powstaniu powszechnemu, chociaż w okresie maj-lipiec nikt w kraju o takim powstaniu nie myślał" ... Autorzy "Polskich Sił Zbrojnych, t. 3-ci, AK" (str. 666) twierdzą też, iż "gdy w Warszawie punkt ciężkości spoczywał już tylko na zagadnieniu podjęcia walki o Warszawę, Nacz. Wódz wciąż jeszcze określał swój stosunek do powstania powszechnego": w związku z tym zob. przypis 70. Przytoczonego wyżej "stwierdzenia" autorów "Polskich Sił Zbrojnych" nie można uznać za słuszne i z tego jeszcze względu, że przecież i w Warszawie samej przed 21 lipca o walce w Stolicy nikt konkretnie nie mówił i nie myślał, a pierwsze depesze z wiadomością o tej szaleńczej decyzji Wódz Naczelny otrzymał tuż przed wybuchem (zob. przypisy 98-110).]. Dlaczego?
Decyzja powstańcza, w treści swej i zwłaszcza w skutkach, wykraczała daleko poza ramy, ustalone w obowiązujących instrukcjach dla powstania powszechnego i dla „Burzy”, a nie liczyła się zupełnie z tym stanem rzeczy, jaki wynikał z dotychczasowych przewidywań i zarządzeń w zakresie organizacji i zaopatrzenia materiałowego oddziałów AK w Stolicy; przecież niezbyt obfite zrzuty broni z Zachodu były w ciągu ostatniego roku przed powstaniem kierowane, zgodnie z planami Komendy Głównej, na inne okręgi, jeśli nie z całkowitym pominięciem, to z wybitnym upośledzeniem okręgu stołecznego; było to konsekwencją postanowionego wyłączenia z planów „Burzy” miast większych; w zgodzie z tym pozostawało też dokonywane jeszcze w lipcu uszczuplanie posiadanych przez Warszawę zasobów broni na rzecz okręgów wschodnich; w rezultacie: w momencie zapadania fatalnej decyzji Warszawa miała powstańczej, a więc technicznie niemal prymitywnej broni tylko na 4-5 tysięcy ludzi z zapasem amunicji na parę dni walki; z mizerii tej zdawano sobie sprawę w pełni; wiedziano, iż na pomoc z zachodu, w formie wsparcia lotniczego, liczyć nie można i że problem pomocy w zrzutach broni wygląda co najmniej niepewnie; na przełomie maja i czerwca odpowiadano na pytanie polskiego Londynu zgodą na oddanie brygady spadochronowej do dyspozycji aliantów, ale w ostatniej dekadzie lipca liczono na „masowe zrzuty” i oczekiwano pomocniczych nalotów bombowych oraz desantu polskiej brygady spadochronowej. Dlaczego?
Zadania i cele pierwszego szturmu powstańczego kłóciły się najjaskrawiej z wynikami dotychczasowych doświadczeń; przez kilka lat obserwowano i badano zmieniające się siły i możliwości okupanta, analizowano jego zarządzenia i przygotowania na wypadek spodziewanych wystąpień AK; wyciągane stąd wnioski sprawdzano przez nieustanne ćwiczenia na wszystkich szczeblach organizacji i poprzez walkę, w formie działań sabotażowych i dywersyjnych; miało to dać żołnierzowi Podziemia niezbędne mu doświadczenie, dowództwu zaś podstawę dla oceny możliwości AK; tą drogą wypracowywano stopniowo i ze żmudną skrupulatnością zasady walki powstańczej i instrukcje wykonawcze, wypracowane zaś wtłaczano w głowy przyszłych wykonawców, jako nakazy trwałe, niezmienne i nieodwołalne. Niemal wszystko to przekreślono i odrzucono nagle w ostatniej dekadzie lipca. Dlaczego?
Już na cztery lata przed powstaniem – w planach z r. 1940 – mówiono o istnieniu w Warszawie szeregu „kompleksów gmachów”, „silnie obsadzonych i umocnionych”, które zaatakować i zdobyć można tylko „przy pomocy bombardowań z powietrza”; Bór-Komorowski jeszcze w połowie lipca myślał tak samo i w meldunku do Wodza Naczelnego dawał wyraz przekonaniu, że przy istniejącym stosunku sił niemieckich w Polsce i przy ich przygotowaniach przeciwpowstańczych – powstanie, nawet w wypadku zasilenia w broń oraz współdziałania lotnictwa i wojsk spadochronowych – nie miałoby „widoków powodzenia” i okupione zostałoby „dużymi stratami”. Powzięta o tydzień później, w ostatniej dekadzie lipca, decyzja podjęcia walki była zaprzeczeniem tej oceny i skazywała oddziały AK właśnie na „duże straty”, na walkę z przeciwnikiem uzbrojonym po zęby, oraz na zdobywanie gołymi niemal rękoma koszar i gmachów, przekształconych w „obronne fortece z bunkrami i drutami kolczastymi” … Dlaczego ?
Zadania i cele pierwszego szturmu powstańczego były o wiele trudniejsze od przewidywanych dotąd, wymagały też nie tylko przygotowawczego skupienia możliwego miximum sił i środków, ale też zawczasu, spokojnie i najgłębiej przemyślanego planu operacyjnego. Sił i środków nie gromadzono, przeciwnie – posiadane uszczuplano, bo przed 21 lipca nie zamierzano walczyć o Warszawę; z tychże powodów nie opracowano żadnego planu, nie robiono żadnych przygotowań do walki w mieście o miasto, a po powziętej nagle decyzji nie było już na to czasu; a gdyby plan taki, choćby pośpiesznie, został opracowany, to unaoczniłby niechybnie – przy jaskrawej dysproporcji sił i środków – całe szaleństwo powziętej decyzji. Plan zastąpiła improwizacja, z nieuniknionym zamętem i chaosem. W improwizacji tej liczono, iż powstanie trwać będzie trzy, lub co najwyżej kilka dni. Dlaczego?
Pełnej odpowiedzi na siedem tych pytań nie daje ani popełniony błąd w ocenie sytuacji na froncie niemiecko-rosyjskim, ani wyrosły przeważnie w uzasadnieniach ex post łańcuch motywów „ideowych”, „politycznych”, „wojskowych”. Gdzież tedy tkwią najistotniejsze przyczyny tej tak zasadniczej zmiany w stanowisku, jaka dokonała się niemal nagle, bo w ciągu dekady, poprzedzającej fatalny wybuch ?
Wyłania się tu przede wszystkim moment niemałej wagi: ustosunkowania się decydującej większości sztabu AK do osoby Naczelnego Wodza, gen. Sosnkowskiego. W stosunku tym było może mniej niechęci o charakterze osobistym, więcej zastrzeżeń dla postawy politycznej Naczelnego Wodza *[(209)
Stosunek czołowych sztabowców A. K do Nacz. Wodza nacechowany był co najmniej dużą rezerwą; instrukcje jego przyjmowano krytycznie, nawet bardzo krytycznie: w sprawach, gdy ujawniała się sprzeczność lub rozbieżność stanowisk, z ust sztabowców krajowych, zwłaszcza gen. Pełczyńskiego, padały "stwierdzenia", że gen. Sosnkowski "nie orientuje się w sytuacji krajowej", że "nadsyła instrukcje rozwlekłe i nierealne", że "szkoda czasu na ich czytanie", bo "mamy tu pełne ręce roboty". Wiem o obszernym i szeroko umotywowanym raporcie pisemnym, jaki w sprawie stosunku sztabowców AK do Nacz. Wodza złożył na przełomie 1943/1944 gen. K. Sawicki, wykazując, jak niekorzystne wrażenie i jakie cierpkie komentarze wywołuje ta postawa sztabowców wśród żołnierzy Podziemia, gdzie gen. Sosnkowski cieszył się olbrzymim autorytetem.
Potwierdza to treść i ton prasy podziemnej AK - wzmianki o Nacz. Wodzu pojawiały się rzadko i były bardzo powściągliwe. Nie ogłaszano np. w tej prasie pięknego rozkazu gen. Sosnkowskiego z gorącymi słowami dla żołnierzy Podziemia, a na pytanie zdziwionych oficerów odpowiadano, iż rozkaz nie został ogłoszony "zapewne wskutek przeoczenia przez szefa Biura Informacji i Propagandy"; płk Rzepecki istotnie nie mógł długo "przeboleć" decyzji Roweckiego w sprawie artykułu ku czci Marszałka Piłsudskiego.
Niechęć Pełczyńskiego do gen. Sosnkowskiego przejawiała się jeszcze mocniej. Bór-Komorowski, pochodzący z armii austriackiej i nie mający powiązań ideowych z obozem niepodległościowym Piłsudskiego z okresu 1914-1918, w przekonaniach, w mentalności "endek" (prawica narodowa) był tym powolniejszym narzędziem w ręku swego szefa sztabu, Pełczyńskiego, ten zaś, "piłsudczyk", jeśli chodzi o przeszłość wojskową, miał jakieś, chyba po klęsce r. 1939 wyrosłe "pretensje" i "urazy", wyrażające się w krytycznym stosunku do rzeczywistości przedwrześniowej i jej czołowych postaci.].
Tak jednak czy inaczej – zaważyło to na decyzji podjęcia walki w Warszawie o Warszawę. Trzeba sprawę tę postawić wyraźnie i kategorycznie: odzwierciadleniem stanowiska Naczelnego Wodza były jego instrukcje; nikt absolutnie nie mógł mieć wątpliwości, że Wódz Naczelny był jak najbardziej stanowczym przeciwnikiem powstania. Mikołajczyk i jego rząd mieli koncepcję inną – chcieli powstania i świadomie w tym kierunku parli. Wobec tych dwóch przeciwstawnych koncepcji, czynnikiem rozstrzygającym mógł być tylko dowódca AK i jego sztab. Na to jednak, by odegrać rolę takiego czynnika, trzeba było mieć własną koncepcję lub przynajmniej możność trzeźwej oceny rzeczywistości nie tylko wojskowej, lecz przede wszystkim politycznej, oraz zdolność do pobierania decyzji samodzielnej. Tego ani Bór-Komorowski, ani jego sztabowcy nie mieli. Toteż poszli po linii silniejszego nacisku z Londynu.
Nie ma podstaw dla zarzutu, iż działali w tajnym porozumieniu z Mikołajczykiem; faktem wszakże jest, iż Mikołajczyk miał szerokie, niemal nieograniczone i ułatwiane przez Anglików możliwości techniczne w porozumiewaniu się z Podziemiem krajowym, politycznym i wojskowym, miał przy sobie gen. Tatara, ten zaś doskonale się orientował w stosunkach personalnych sztabu AK, w istniejących tam prądach, w charakterze ludzi, mógł więc podsuwać Mikołajczykowi i sugestie trafne, i rady niezawodne.
Faktem równie bezspornym i mającym tu także swoją niemałą wagę były nie tylko zachowane przez Tatara jego powiązania z „zespołem jego ludzi” w sztabie AK – niejeden ze sztabowców i spoza tego „zespołu” widział w Mikołajczyku „największą siłę polityczną” w danej chwili, i „siłę potencjalną na najbliższą przyszłość *[(213) Mam tu na myśli przede wszystkim gen. Pełczyńskiego, który acz z przekonań w tym okresie bliższy raczej socjalistom, widział "konieczność pójścia po linii Mikołajczyka" i w tym sensie wywierał wpływ na podatnego Bora-Komorowskiego.].
Tak więc sztabowcy AK, mając przed sobą dwie drogi, wybrali tę, na którą pchał ich Mikołajczyk; fakt ten – bezsporny – upoważnia do stwierdzenia, że przez taki wybór zespalali się z Mikołajczykiem i stawali się po prostu narzędziem w jego ręku *[(214) Sztabowcy AK po klęsce powstania i po kilkumiesięcznej niewoli w Niemczech znalazłszy się w Londynie, zaczęli odżegnywać się od Mikołajczyka; nie zasłoni to jednak prawdy - zob. przypis 86b, 91-93 i 127. Zob. też przypisy: 116-118b.].
Co prawda, poza niechęcią sztabowców do Wodza Naczelnego i krytycznego ich stosunku do jego instrukcji działały tu także momenty inne – tendencje do „podpierania” Mikołajczyka, jako „jedynej siły politycznej” łączyły się ze ślepym pędem do walki jednych i buntem, nie tylko wewnętrznym, drugich przeciwko „bezczynności w tak przełomowej chwili” *[(215)
Wpływowym wyrazicielem buntu przeciw "bezczynności", a więc i pędu do walki był gen. Pełczyński. Płk "Monter"-Chruściel - to typ żołnierza, który decyzję raz powziętą stara się realizować lepiej czy gorzej, tak, jak jego uzdolnienia czy okoliczności pozwalają; szkolił żołnierzy Podziemia, przygotowywał ich i zaprawiał do walki, toteż kiedy przyszła chwila "odpowiednia" - chciał się bić; ten żołnierski jego pęd był głównym motorem jego postępowania, tak przed wybuchem, jak i w trakcie powstania; w kalkulacje "wyższego rzędu" nie wdawał się, był zwolennikiem walki, a więc i powstania, z myślą o tej walce zżył się, ona w nim dominowała; i kiedy w trakcie powstania przyjdą chwile ciężkie - Chruściel z całą zaciętością, kategorycznie, nieustępliwie, konsekwentnie będzie się przeciwstawiał myśli o przedwczesnej kapitulacji, będzie głosił konieczność "wytrwania w walce aż do końca".].
Po „linii rozumowania” Mikołajczyka jednak szły też i kombinacje polityczne sztabowców: powstanie w sensie militarnym miało być walką, skierowaną przeciwko Niemcom; jest to faktem tak oczywistym, że wszelkie tłumaczenie jest zbyteczne; w sensie politycznym jednak powstanie miało być, według sztabowców, „manifestacją przeciw Rosji” – zamierzano przecież zdobyć miasto „własnym wysiłkiem” i przed wkroczeniem Rosjan, wobec wkraczających zaś wystąpić w „roli gospodarza” i przez to zmusić Rosję albo do uznania tej roli, a więc i zasady niepodległości politycznej Polski, albo do pogwałcenia „praw gospodarza”; oba te wypadki szły przeciwko planom i zamiarom Rosji, politycznie więc powstanie miało być „zrywem antyrosyjskim”. Ale czy było? Niewątpliwie – i taką koncepcję dostrzec można w ramach rozważań sztabowców krajowych. Wydaje się jednak, iż koncepcja ta w dniach kształtowania się i zapadania decyzji powstańczej jeśli się odzywała, to gdzieś na dalszych marginesach, nie posiadała wagi większej, bo przecież Mikołajczyk szukał „porozumienia” z Rosją, w powstaniu zaś widział pomocniczy dla siebie atut, toteż i sztabowcy „podtrzymujący” Mikołajczyka i „niecierpliwie” wyczekujący wyniku rozmów jego w Moskwie, nie mogli myśleć o „politycznej manifestacji” przeciw Rosji; wydaje się też, iż „politycznie antyrosyjski” aspekt powstania ukształtuje się post factum, bądź w polskich poklęskowych próbach odżegnania się od .Mikołajczyka i „odgrodzenia się” od jego polityki, bądź też pod wpływem także późniejszych moskiewskich wrzasków i oskarżeń. Wydaje się zresztą, że i te oskarżenia Moskwy, i późniejsze polskie uzasadnienia kroczą drogą uproszczeń.
Bo przecież główne intencje Powstania, tak samo, jak i poprzedzającej je „Burzy”, równoznaczne były z dążeniem do powrotu na własnej polskiej ziemi do własnych polskich form państwowości. Dążenia te, jak najbardziej naturalne i bezspornie słuszne, tylko w oczach Moskwy i w oczach jej agentury chełmsko-lubelskiej uchodzić mogły za „postawę antyrosyjską”. Nie można ani Polaków w ogóle, ani sztabowców AK uważać za wrogów Rosji dlatego, że chcieli własnej polskiej państwowości i własnych, a nie narzucanych z zewnątrz form ustrojowych.
Natomiast Rosja była i jest wrogiem Polski, bo od wieków była i jest państwem zaborców, grabieżców i zbrodniarzy i od dawna nie uznawała i nie uznaje prawa Polski do życia wolnego. Postawa szeregów AK, jak i postawa całego społeczeństwa była nie tylko antyniemiecka, ale także – antyrosyjska, ale dlatego, że Rosja w r. 1944 nie ukrywała nawet swego wrogiego i agresywnego stosunku do Polski *[(219) Już w drugim tomie tej "Najnowszej Historii" na str. 46 pisałem, że Piłsudski np. nie był "wrogiem Rosji", nie "nienawidził" jej, tylko był politycznym jej przeciwnikiem o tyle, o ile chciała panować nad Polską i o ile była w tym sensie niebezpieczeństwem dla Polski.].
( )
CAŁOŚĆ TEKSTU na:
http://antyk.wordpress.com/2011/08/01/wl-pobog-malinowski-powstanie-warszawskie/
wtorek, 29 lipca 2014
"Cywilizacja" turańska W-S-I
OUVERTURE
( ) PIS jest partia nowego typu. To nie jest wspólnota obywateli o wspólnych pogladach, ale przedsiebiorstwo wyborcze, którego włascicielem jest Jarosław Kaczyński. I ten fakt definiuje tożsamość tej partii. W sensie cywilizacyjnym, jest ona przejawem cywilizacji turańskiej. W tej cywilizacji i państwo i tożsame z nim wojsko jest własnościa swego chana. A społeczeństwo jest zorganizowane według zasad obozu wojskowego. To według prof. Feliksa Konecznego istota tej cywilizacji. ta cywilizacja przenikała do polski za posrednictwem litewsko-ruskich bojarów i zaboru rosyjskiego. W efekcie mentalność turańska jest szeroko rozpowszechniona w Polsce. Kaczyński zorganizował partie według właśnie tych wzorów. Nie ma żadnej demokracji wewnetrzej w PISie. Jest właściciel i jego wola. Najwyższą cnota jest służalcZość, a posiadanie własnych przekonań jest tolerowane dopóty, dopóki nie jest traktowane poważnie. w przeciwnym razie jest traktowane jako przejaw nielojalności. Stąd pozbywanie sie wszystkich samodzielnych osobowości PISu. o charakterze partii najlepiej świadczy fakt wyrzucenia w 2007 roku trzech wiceprezesów za sam fakt krytyki wodza. To przejaw tej azjatyckiej mentalności. wpływy cywilizacji turańskiej doprowadziły do upadku I Rzeczypospolitej i zagrażaja obecnej. Tym bardziej, że i PO nie jest wolna od silnych wpływów tej cywilizacji. Dlatego jednym z podstawowych celów Polski współczesnej jest jej okcydentalizacja cywilizacyjna. W tej walce zarówno PiS i PO są barierą.
Dlaczego nie zagłosuje na PiS? Bo ta "partia" nie istnieje.
Ten tytuł to nie żart. Prawo i Sprawiedliwość jest tylko formalnie partią, faktycznie zaś to wielki sztab wyborczy - jednego człowieka i jego współpracowników.
Czym jest partia? Oddolnie zorganizowaną grupą zwolenników jakiejś strategii rozwoju kraju. Ci zwolennicy organizują się, wciągają swoich znajomych, opracowują różne wizje, tworzą coś... Ale także wyłaniają spośród siebie liderów, liderzy wyłanią swego rodzaju "superwizorów", ci zaś wyłanią przywódcę.
Przywódca w tego typu partii jest kimś w rodzaju menedżera, wybranego na zasadzie "najlepszy z najlepszych", któremu się powierza konkretne zadanie do wykonania - zdobyć serca jak najszerszej publiczności, wygrać wybory i uzyskać czynny wpływ na politykę państwa.
Jeżeli taki przywódca przegrywa wybory to, zgodnie ze swoim "kontraktem menedżerskim", odchodzi ze stanowiska. Na jego miejsce przychodzi następca i to jemu teraz przypada zaszczytne zadanie poprowadzić partię do zwycięstwa.
Przywódca w tego typu partii jest kimś w rodzaju menedżera, wybranego na zasadzie "najlepszy z najlepszych", któremu się powierza konkretne zadanie do wykonania - zdobyć serca jak najszerszej publiczności, wygrać wybory i uzyskać czynny wpływ na politykę państwa.
Jeżeli taki przywódca przegrywa wybory to, zgodnie ze swoim "kontraktem menedżerskim", odchodzi ze stanowiska. Na jego miejsce przychodzi następca i to jemu teraz przypada zaszczytne zadanie poprowadzić partię do zwycięstwa.
W przypadku PiS mamy sytuację niestety odwrotną ze wszystkimi tego konsekwencjami.
1) PiS zostało powołane właściwie odgórnie. Na zgliszczach nieszczęsnej AWS bracia Kaczyńscy (mówiąc szczerze, ich upór naprawdę jest godzien pochwały!) zaczęli budować coś nowego. To nowe to było prawe skrzydło AWS (czyli popłuczyny po ZChN, PC itp.) połączone z resztkami ROP. A tak naprawdę to najpierw byli liderzy (Kaczyńscy), ich współpracownicy, a dopiero potem zaczęto formować szersze kręgi.
W tego typu partii (podobnie w Polsce powstawały Samoobrona, PO etc.) zmiana przywódcy jest praktycznie niemożliwa, bo to nie partia wyłania spośród swoich szeregów lidera, tylko lider stwarza swoje zaplecze.
Konsekwencja - organizacji nie ma, jest lider. Kryzys przywództwa powoduje kryzys partii. Błędne koło.
2) Po przegraniu wyborów parlamentarnych w 2007, prezydenckich w 2010 i samorządowych w 2010 (przepraszam, ale w realnej polityce nie ma miejsca na "moralne zwycięstwa") można sobie zadać zasadnicze pytanie - a czego właściwie chce Kaczyński? Czy on w ogóle chce wygrać? W każdej NORMALNEJ partii facet by był zatrudniony najwyżej na stanowisku doradcy ds. trzeciorzędnych, bowiem w NORMALNEJ partii lider jest wyłącznie po to by zwyciężać. Lider, który przegrywa, czyli nie wykonuje swojego podstawowego zadania, przestaje być liderem gdyż po prostu się nie nadaje. No ale w PiS najwyraźniej lider ma inne zadanie.
Nie dziwne - gdyż to nie jemu zadania powierza partia, tylko on partii (patrz pkt. 1). A głosować na kogoś, kto z założenia nie chce wygrać jest nonsensem.
Nie dziwne - gdyż to nie jemu zadania powierza partia, tylko on partii (patrz pkt. 1). A głosować na kogoś, kto z założenia nie chce wygrać jest nonsensem.
3) Kryzys lidera (lider, który się nie nadaje, ale innego nie ma i być nie może) powoduje kryzys partii. Bardzo bym chciał wiedzieć czego tak naprawdę PiS chce dla Polski i Polaków, ale nie jestem w stanie tego zrozumieć ani z wypowiedzi przedstawicieli partii, ani z jej dokumentów.
Nie, spoko, zasługujemy na więcej... A jeszcze chciałbym być młodym, zdrowym i bogatym...
Powiedzcie mi, państwo, co, jak, za ile i na kiedy - a pójdę za wami jak w dym, jeszcze się zapiszę do partii. Niestety, nie wiem - wiem tylko, że mam pamiętać o Smoleńsku.
Dobrze, pamiętam, ale co dalej? Jak mam żyć, za co, gdzie, z kim? Tiaaaa, ja rozumiem, że "taka jest logika kampanii wyborczej" - rozumiem i to, z przeproszeniem, pier...lę. Bo nie zaliczam się do tych ponoć 70% co nie rozumieją prognozy pogody. Ale liderzy PiS najwyraźniej nie rozumieją, że istnieją też te 30% co prognozę rozumieją. Szkoda. Głosować na partię, która nie wiadomo co mi oferuje, nie zamierzam.
Nie, spoko, zasługujemy na więcej... A jeszcze chciałbym być młodym, zdrowym i bogatym...
Powiedzcie mi, państwo, co, jak, za ile i na kiedy - a pójdę za wami jak w dym, jeszcze się zapiszę do partii. Niestety, nie wiem - wiem tylko, że mam pamiętać o Smoleńsku.
Dobrze, pamiętam, ale co dalej? Jak mam żyć, za co, gdzie, z kim? Tiaaaa, ja rozumiem, że "taka jest logika kampanii wyborczej" - rozumiem i to, z przeproszeniem, pier...lę. Bo nie zaliczam się do tych ponoć 70% co nie rozumieją prognozy pogody. Ale liderzy PiS najwyraźniej nie rozumieją, że istnieją też te 30% co prognozę rozumieją. Szkoda. Głosować na partię, która nie wiadomo co mi oferuje, nie zamierzam.
Mógłbym dodać jeszcze ze 3 albo i więcej pomniejsze powody. Ale powyższe są najważniejsze dla mnie. I tyle.
PS. Chcących napisać coś w stylu "A PO to....." uprzedzam - PO różni się od PiS wyłącznie w pkt. 2, bo 3 razy z rzędu wybory wygrała i prawdopodobnie wygra znów. Czyli w PO lider jest liderem, efektywnie rządzi swoją partią i przynajmniej jako taki skuteczny menedżer na jakiś respekt zasługuje. Co, oczywiście, nie oznacza, że zamierzam na nich głosować, bo to trochę za mało.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Cywilizacja turańska